POST POSTACI
Goniący za biedną dziewczyną rycerze wreszcie odpuścili. Czy to z winy zapadającego mroku i strachu przed zgubieniem drogi w lesie czy też innych im znanych powodów, dali dzikusce za wygraną i przynajmniej na jakiś czas postanowili zaniechać dalszego pościgu.Zmachana długim biegiem siadła u stóp wysokiego drzewa, by zaczerpnąć nieco tchu. Chociaż temperatura powietrza nie była znów tak wysoka, to z jej twarzy ściekały gęste krople potu wymieszane z krzepnącą krwią. Nabrawszy w spętane ręce garść śniegu, przetarła się nim, zmazując znój mijającego dnia.
Lica jej poczerwieniały, a zimny dreszcz przebiegł wzdłuż całego ciała. Jednak nie był to skutek dotknięcie białym puchem, lecz znak od intuicji. Poderwawszy oczy ku górze, natrafiła na stojącą nieopodal sylwetkę znanego jej osobnika. Krążąca wokół niego bestyja łudząco przypominała tę, która kilka dni temu poświęciła się w obronie pana, kiedy to armia zjaw, golemów czy czymkolwiek te sobą reprezentowały, postanowiła włączyć zagubionych w lesie podróżników we własne, upiorne szeregi i patrząc po ów rysiu, po części coś zdołali pozyskać.
Niegdysiejsze zwierzę, a teraz jego niematerialna manifestacja nie pozostawało osamotnione. Podczas gdy te krążyło wokół, jakby czegoś szukając lub oczekując, zaraz obok stała kolejna persona. W bladym świetle księżyca wyglądała jak właściciel zwierzaka. Nawet blizny miał takie same. Różnica polegała na tym, że tamten mędrzec lub czarownik, nie chełpił się nimi, ino bezustannie kryjąc się za grubą warstwą ubrań, starał się jak najściślej je zakrywać.
Neshkala nawet nie przypuszczała, że kiedykolwiek ucieszy się na widok Zirte. Człowieka, który tak jej chciał dopomóc, a w zamian nie otrzymał nawet słowa podzięki, ba! Zamiast tego otrzymał kolejną bliznę.
- Blu-faja? - kobieta wymamrotała cicho i podejrzliwie imię mężczyzny. Mrużąc oczy, próbowała lepiej dostrzec rysy sylwetki, ale wszechogarniająca ciemność i skrzące się w świetle księżyca płatki, utrudniały ten wysiłek.
Poderwawszy zadek do góry, poczłapała parę kroczków w jego stronę, podnosząc ręce na wysokość piersi i wyciągając je w przód, ukazała, w czym tkwi cały problem.
- Blu-faja cat rołps. Ijon kidnapd mi - tym razem ton jej głosu uległ zmianie. Oschłość przerodziła się w ton pełen nadziei z wyczuwalną krztą radości. Nawet delikatny uśmieszek zdołał jakoś się pojawić, wśród zmartwionego oblicza. Widok znanej jej osoby dawała nowe nadzieje. Wszystko, czego teraz potrzebowała, to małej pomocy w oswobodzeniu i znalezienie dobrej kryjówki.