Bezimienne Jezioro

16
POST BARDA
Na okrzyk dziewczyny rycerz zareagował szybciej niż Sofi przyłapana na czytaniu rycerskiego romansu. Ruszając niemal biegiem w ich stronę wyglądał w równym stopniu majestatycznie co groźnie. Sara usłyszała i fizycznie poczuła wręcz westchnienia ulgi pozostałych dziewcząt na widok nadchodzącej pomocy. Ich nogi zaparły się jakoś mocniej w drodze, ich oczy na chwilę zabłyszczały mocniej. Krok czy dwa dzielił ich od wsparcia silnych ramion rycerza... gdy Bedwyr stanął jak wryty tuż przed dziewczętami. Jego dłoń sięgnęła do pasa i nie mówiąc nic dobył miecza. Nim jednak księżniczka zdołała zapytać go co też wyczynia do jej uszu doszedł dziwny... dźwięk. Jakby cały klasztor roztworzył okiennice w trakcie porządków i ją synchronicznie trzepać pościele. Wicher wzmógł się nagle i ledwo dosłyszała okrzyk rycerza...

- Na ziemię!

W krwistym półmroku tuż nad ich głowami świsnęła smukła, ciemna sylweta. Zdobiły ją błyszczące szkarłatem łuski. Wspierała para masywnych skrzydeł. Za nią zaś podążał masywny ogon grubszy i dłuższy niż wąż. Do trzepotu i syku płomieni doszedł także ryk. Nagły, głośny i przeszywający kości. Nogi ugięły się pod towarzyszkami Sary a pozbawiona wsparcie dziewczyna opadła na ziemię razem z nimi. Szlachcianki i rycerz podążali jak w transie za łuskowatą sylwetką niknącą powoli w szkarłatnym półmroku... gdzieś na północy. Rycerz wpatrywał się w półmrok w ciszy podczas gdy do uszu szlachcianki jęły dobiegać piski innych dziewcząt.

- To był... smok!? Prawdziwy smok! - krzyknęła Agata głosem pełnym strachu ale i pewnej... ekscytacji?

- Co za głupoty pleciesz. To musiała być wiwerna. Smoki były zdecydowanie większe... no i "były". - jęknęła Kamila.

Dalsze rozważania zostały jednak ucięte przez Bedwyra który pomagając poderwać się dziewczyną zaciągnął je jak najprędzej do karocy i tym razem bez zbędnych ceregieli jął je wpychać do niej jedna po drugiej nie patrząc nawet gdzie i za co chwyta. W efekcie szlachcianki wylądowały na swoich siedziskach kilkukrotnie szybciej... ale suknia Kamili rozpruła się o framugę, wcięcie na dekolt Agaty leżało na niej pod jakimś dziwnym kątem a Sara miała wrażenie, że kilka szwów sukni puściło jej pod pachą. Sofi z kolei wylądowała na swoim siedzisku w podwiniętej kiecce i niezbyt można było ze względu na jej stan pomóc jej w przyzwoitym jej ułożeniu. A nawet gdyby Sara chciała w jej dłonie wepchnięta została mizerykordia w obijanej ćwiekami pochwie. Towarzyszyła jej ciężka rękawica rycerza, która przygniotła broń do samej klatki piersiowej dziewczyny oraz jego stanowczy głos.

- Wiesz jak tego używać!?
Spoiler:

Bezimienne Jezioro

17
POST POSTACI
Sara Crestland
Nawet w jej obecnym stanie zauważenie przez rycerza dziewcząt przyniosło ulgę zmęczonej Sarze. Czuła nadzieję pompującą energię do kończyn Agaty i nawet ona sama zaczęła raźniej iść, gdy Bedwyr znikąd zatrzymał się wryty i zaczął wyciągać miecz. W pierwszej sekundzie przez głowę dziewczyny przeleciało najgorsze, chociaż i tak nie wiadomo, skąd taka myśl się wzięła. Dopiero jego słowa wyrwały ją z paniki, w jakiej się znajdowała. Szlachcianki obok niej, łącznie z Agatą będącą jej podporą, runęły jak jeden mąż na ziemię... zaś Crestlandównie nie trzeba było dwa razy tego powtarzać. Osłabiona i pozbawiona oparcia po prostu padła wycieńczona na ziemię, słysząc dziwne furkotanie nadchodzące z góry.

Przekręciła głowę, chcąc dojrzeć źródła dziwnego hałasu i zrobiło jej się ciemniej przed oczami, widząc je. Długie cielsko leciało prosto nad nią, rzucając cień na rozgorączkowaną dziewczynę. Łuski odbijały krwawe światło, jakim obleczony był świat, a jego masywne skrzydła wprawiały w ruch rozżarzone powietrze. Ogon mógłby z łatwością nią rzucić kilkanaście metrów, jeśli nie więcej, łamiąc wszystkie kości. Z przerażeniem patrzyła na kreaturę, nie mogąc zrozumieć, co właśnie zobaczyła, nawet pomimo podnieconych pisków dziewcząt.

Niczym bezwładna lalka została podniesiona i podobnym ruchem wrzucona do karocy, nadal otępiała przez gryzące powietrze, tajemniczą chorobę i bestię szybującą nad jej głowami. Nie zauważyła rozprucia sukni, natychmiast opierając się głową o obicie kanapy i próbując dojść do siebie. Czuła krople potu spływające po jej czole i gromadzące się pod pachami, a także na plecach. Substancja wywoływała zimne ciarki kontrastujące z gorącem, które odczuwała.

Nie dane było jej jednak odpocząć nawet na sekundę, gdyż poczuła coś ciężkiego napierającego na nią. Unosząc ciężkie niczym zbroja Bedwyra powieki zobaczyła jego samego wciskającego jej jakiś mieczyk. Niemrawo, mechanicznie dotknęła obicia, zaciskając na nim palce i tuląc jeszcze bardziej do siebie. — Ja... chyba... może... tak... — wychrypiała, pozwalając mężczyźnie puścić broń i kładąc ją na kolanach, lewą dłonią obejmując rękojeść, chcąc być gotową do wyjęcia ostrza. Po chwili zastanowienia zaśmiała się cichutko, płaczliwie wręcz, z dozą beznadziei w głosie. — Ale... to mnie spali... zanim to wyciągnę.

Bystre spostrzeżenie, jak na kogoś mającego właśnie sporą gorączkę. Tak czy siak nie narzekała więcej i pozwoliła wrócić rycerzowi do swoich przygotowań, samej pochylając się nieco i próbując nieco otrzeźwieć. Woda byłaby tutaj najlepszym rozwiązaniem, ale raczej nie było żadnej manierki w karocy, a proszenie o nią w tak kryzysowej sytuacji było komicznie nieadekwatne. Dlatego skupiła się na głębokim oddychaniu i rzeczach innych niż jej stan zdrowia – na przykład na przeżyciu, aby móc zobaczyć ojca. Chciała się koncentrować na rzeczach, które ją ominą, jeśli w tym momencie zginie albo zemdleje i okaże się, że akurat w tym momencie powinna być przytomna. Odwrócenie własnej uwagi od miałkich problemów zdrowotnych winno być wystarczającym pomysłem, aby zachować jako taką ostrość umysłu i logiczne myślenie.

Bezimienne Jezioro

18
POST BARDA
- Proste. Nie chowaj nigdy ostrza. I nie ufaj nikomu.

Rzucił rycerz po czym zeskakując ze schodków karocy zatrzasnął za sobą drzwi i gwizdnął na swojego ogiera. Koń był jednak najwidoczniej spłoszony i nieskory do zareagowania na sygnał. Kolejnemu zaś rykowi bestii współgrały nerwowe parsknięcia nie jednego ale wszystkich czworonogów w orszaku. Oprócz ryku i szumu skrzydeł do uszu dziewcząt doszedł też inny dźwięk. Coś w rodzaju przeciągłego ziewnięcia... ale twardszego, chropowatego i mrożącego krew w żyłach. Chwilę po tym nowym odgłosie zagłuszony on został okrzykami ludzi, kolejnymi parsknięciami koni a i Sir Bedwyr zniknął spod okienka. Dopiero po chwili jego silny głos przebił się przez coraz głośniejsze ludzkie wrzaski. Rozległo się krótkie.

- Hija! Jazda! Jazda!

Po czym karoca zerwała się nagle do szybkości, która zdumiała wszystkie pasażerki. Niemal pospadały z siedzeń. Ktoś lub coś zdecydowanie zmotywowało ciągnące karocę ogiery do tak szybkiego nabranie pędu... i nie zwalniania. Przez okienko śmignęły im hełmy straż, obnażona broń i ... płonący fragment lasu tuż obok nich. Płomienie trawiły przydrożne drzewa, krzaki i nawet cześć trawy na trakcie. Sara miała też wrażenie, że przez chwilę widziała dziwnie humanoidalnie wyglądający zarys wśród płomyków. Zaś do jej nozdrzy uderzył na krótką chwilę smród gorszy od tego z zapchanej latryny. Karoca jechała jednak dalej i dalej przed siebie. Zostawiając za sobą powozy, knechtów... a także Bedwyra, którego pancerz i rumak mignął w oknie karocy na samym końcu. Już nie z mieczem a kopią szarżował w przeciwnym do nich kierunku krzycząc coś niezrozumiałego w kakofonii okrzyków i dźwięków.

- ...a...ira...łap...ecz...o...mo...si...cy!

Tymczasem karoca turkotała i podskakiwała coraz to bardziej i nieprzyjemniej jadąc zdecydowanie za szybko zaniedbanym traktem na północ królestwa.
Spoiler:
ODPOWIEDZ

Wróć do „Wschodnia prowincja”