Pałac Viti'ghrów

31
Elf pokiwał głową, słysząc o wysłaniu Victora do czarodzieja, uznając najwyraźniej, że to dobra decyzja. Tacy jak on zapewne nigdy nie byli zmuszeni korzystać z tradycyjnych metod leczenia, o ile w ogóle kiedykolwiek ich potrzebowali. Wydawał się słuchać co mówi kobieta, ale nie w pełnym skupieniu - jego myśli błądziły już gdzieś dalej, w jemu tylko znanych meandrach elfich rozważań. Mówić, że był niezadowolony, to mało powiedziane. Agnes właśnie poinformowała go, że podczas gdy on zabawiał swoich gości, ktoś postanowił wykorzystać nieobecność w domu jednego z nich. Musiał wyobrażać sobie w jakim stawiało go to świetle i wcale mu się ta wizja nie podobała.
- Udało się wam go złapać? - zdziwił się. - Jestem pod wrażeniem waszej skuteczności.
Nie nasiedział się na fotelu długo, bo znów wstał i podszedł do balkonu. Krwawy kolor nieba był równie niepokojący, co piękny. I choć Sehlean nie myślał o zaćmieniu w tym momencie, to ten widok był dość magnetyzujący, trudno było oderwać od niego spojrzenie. Słońce tak dokładnie przykryte było tarczami księżyca, że prawie bez mrużenia oczu można było wpatrywać się w ciemny okrąg otoczony jasną, pomarańczową łuną.
- W całym tym nieszczęściu przynosi pani bardzo dobre wieści, pani Reimann - stwierdził. Jego głos był lodowaty. - Oczywiście, że należy go ukarać. Proszę się tym nie przejmować. W świetle naszej nadchodzącej współpracy przynajmniej tyle mogę dla pani zrobić. Chociaż kłamałbym, gdybym udawał, że nie ma w tym też trochę mojej osobistej wendetty. Działania wspomnianego przez panią Reamula, poza tym, że bezpośrednio zagrażały życiu pani i pani ludzi, są też policzkiem pośrednio wymierzonym w moją twarz.
Odwrócił się z powrotem do niej, a czerwone światło położyło ciepłą łunę na jego jasne, związane w niski kucyk włosy. Milczał przez chwilę, słuchając jej prośby, a przytoczony cytat o kerońskich dziwkach wywołał kolejne nieprzyjemne wykrzywienie jego ust. Trudno stwierdzić, czy nie podobał mu się zamysł, czy samo sformułowanie. Pokręcił przecząco głową.
- Nie powinna pani - odparł cicho. - Z tego, co słyszę, mężczyzna jest psychopatą. Nie wiadomo, co może pani grozić. Zrobiła pani słusznie, przychodząc z tym do mnie, proszę mi teraz zaufać, że zajmę się sprawą. Zrobię wszystko co w mojej mocy, żeby zwrócić pani dorobek życia.
Przyjrzał się jej uważnie i widząc jej zdeterminowaną minę westchnął z rezygnacją.
- Ale rozumiem potrzebę, którą pani czuje. Jak go złapiemy, dam pani możliwość porozmawiania z nim. O trzeciej w suchym doku - powtórzył po niej i skinął głową. - Porozmawiam ze swoimi ludźmi. Zaplanują akcję, która zapobiegnie jego ucieczce, a potem odbiorą dokumenty szajce, o której pani wspomniała. Teraz jednak...
Usiadł z powrotem naprzeciw niej.
- Wygląda pani na wykończoną. Proszę odpocząć. Jeśli potrzebuje pani czegoś, proszę tylko powiedzieć. Czy wysłać kogoś do ochrony pani domu?
Obrazek

Pałac Viti'ghrów

32
- Do magazynu, w którym zostawiono na śmierć Victora, nad ranem poszedł pozbyć się ciała jeden z nich. Wyciągnięcie informacji też było proste i przede wszystkim bezkrwawe. Wystarczyła mała znajomość alchemii – mruknęła, wodząc za Sehleanem wzrokiem. I jej spojrzenie padło na krwawe zaćmienie, tak niespodziewane. Oczywiście Agnes nie miała zielonego pojęcia, co to oznacza, ale wyglądało pięknie.

Wróciła myślami do elfa, zastanawiając się przez chwilę nad całym wczorajszym bankietem, gdy ten wspominał o ciosie wymierzonym w policzek. Tknęło ja coś, by rzucić trochę niepokojącym stwierdzeniem w eter. – W amoku spowodowanym chęcią odzyskania moich dokumentów zapomniałam go zapytać o jedną rzecz, która teraz mnie zastanawia. Dlaczego wczoraj? Jakoś pięknie się złożyło, że akurat mnie nie było wtedy w domu. Victora też porwano wczoraj, wcześnie rano. Wczoraj też dostałam ten list i zaproszenie na bankiet – skonfundowana podrapała się po nieświeżej czuprynie, próbując to połączyć. – Nie wiem, czy to ma jakikolwiek związek ze sobą, czy po prostu to był czysty przypadek, ale czy możliwe, że ktoś z pana otoczenia na przykład wiedział nieco wcześniej o pana planach zaproszenia mnie na przyjęcie? Na przykład dzień, dwa przed całym zajściem… aby móc na szybko zaplanować cały napad, w porozumieniu z tamtym mężczyzną? Nie oskarżam tutaj nikogo, ale dobrze jest wziąć pod uwagę wszystkie możliwości, tym bardziej, że wyglądało to na nieco skoordynowany atak.

Vasati. Ona wiedziała, bo wspominała o tym na bankiecie. Och, ależ łatwo było jej oskarżyć tamtą elfkę, jakby podświadomie pałała do niej wrodzoną niechęcią. Oczywiście nie powiedziała na głos reszty swoich domysłów, obserwując za to uważnie reakcję Sehleana na tę sugestię. Czy się bardziej zezłości, czy będzie oburzony samą taką sugestią, czy może wpadnie na jego twarz moment realizacji…

Słysząc jego troskliwe zdanie o tym, jak bardzo nie powinna tam iść, uśmiechnęła się z dawnym błyskiem w oku. – Dobrze. W innym wypadku byłabym zmuszona niestety samej dopilnować, aby taka rozmowa się odbyła. Przynajmniej tyle mi się od niego należy.

Sehlean zaoferował też ochronę do jej domu i odpoczynek. Agnes tutaj westchnęła, wracając do przyziemnych spraw, jakim było wycieńczenie i zastanowiła się chwilę, stukając paznokciami o szkło. –Wolałabym właściwie wrócić do siebie. Potrzebuję dopilnować paru spraw, w tym mojego narwanego partnera. Oczywiście zostaje jeszcze kwestia… jeńca – napiła się wody, skrzywiając nieznacznie na myśl o tym, że coś musi z tym zrobić. – Dziwne rzeczy robią z człowiekiem takie sytuacje. Jeszcze wczoraj nie pomyślałabym, że wbrew zaleceniom straży miejskiej porywałabym jakiegoś zbira i przesłuchiwała za pomocą wywarów alchemicznych. Chociaż najgorsza w tym wszystkim jest świadomość, że muszę coś z nim zrobić… a wysłanie go do straży byłoby raczej kłopotliwe dla mojej osoby. W każdym razie – odchrząknęła, ostatnie zdania mówiąc raczej głośno do siebie. – Dziękuję raz jeszcze za pomoc. To wiele dla mnie znaczy. A ochrona… może się przydać. Moi ludzie są zmęczeni po nocy.

Pałac Viti'ghrów

33
Widziała moment, w którym zrozumiał, co jego rozmówczyni ma na myśli. Jego usta zacisnęły się w wąską kreskę, a spojrzenie stwardniało. Nie wiedziała tylko, czy jest w tym momencie zły na nią, czy na osobę potencjalnie winną całemu zajściu. Milczał, gdy mówiła, z dłońmi splecionymi na kolanie nogi założonej na nogę. Całkiem nieźle ukrywał emocje, bo ten grymas zniknął tak szybko, jak się pojawił, a przypuszczenia Agnes pozostawił bez innego komentarza, niż krótka obietnica:
- Dowiem się, kto to zrobił. Proszę mi wierzyć.
Oparł się wygodniej w fotelu, ukrywając się tym samym za wysokim oparciem przed czerwoną łuną z zewnątrz. Reimann widziała, jak ciepły blask pada na materiał jej sukienki i odziane w cienkie rękawiczki dłonie. Zaćmienie trwało dość długo, bo spędziła tu już co najmniej kilkanaście minut, a to nie przechodziło. Świat wciąż pogrążony był w krwawym półmroku, które nawet uroczym ogrodom Sehleana nadawały mroczny charakter.
- Moi ludzie mogą go zabrać - zaproponował. - Tak samo jak zawieźć panią do domu. Przynajmniej tyle mogę zrobić po wszystkim, co przeszliście.
Znów gestem wskazał szklankę, którą trzymała, zachęcając ją do picia wody, jakby wychodził z założenia, że jest ona lekarstwem na wszystko. Wyglądał, jakby faktycznie troszczył się o jej samopoczucie, na tyle, na ile mógł, pozostając w gruncie rzeczy dopiero spotkanym nieznajomym, współpracownikiem, inwestorem. Może miał w sobie więcej empatii, niż wskazywała na to jego zazwyczaj pozbawiona emocji twarz.
- Jeśli mogę jeszcze wrócić do naszej wieczornej rozmowy... Proszę mi wybaczyć wczorajszą ignorancję, jeśli poczuła się pani urażona tym, co mówiłem. Kattok jest niezwykle interesującym tematem ostatnimi czasy i każdy ma na tę wyspę jakiś swój pomysł. Byłbym nierozsądny, gdybym nie dał pani wolnej ręki w kwestiach, na których zna się pani najlepiej - uśmiechnął się znów tym samym, wyćwiczonym, uprzejmym uśmiechem co wczoraj. - Zapewniam, że ma pani moje pełne zaufanie i nie podzielam nienawiści, na jaką natknęła się pani dziś w nocy. Nie godzę się też na taką wśród moich ludzi.
Westchnął ciężko i zerknął przez ramię, marszcząc brwi, gdy dotarło do niego, że słońce powinno już wrócić do swojego poprzedniego stanu.
- Zaiste, dziwny dzień - zauważył cicho.
Pokręcił głową i wstał, kierując się w stronę wyjścia z gabinetu.
- Proszę posiedzieć jeszcze. Odpocząć. Widzę, że jest pani wykończona. Przekażę ludziom, by przygotowali powóz i kilka osób do wysłania z panią. Wrócę za kilka minut. Jeśli jest pani głodna, proszę się częstować.
Dopiero po tych słowach zauważyła niewielki stolik, zastawiony owocami, podobnymi do tych, które widziała wczoraj na bankiecie, ale świeżymi. Drzwi za Sehleanem zamknęły się, a ona została sama w jego gabinecie, z widokiem na rozległy balkon zatopiony w czerwieni.
Obrazek

Pałac Viti'ghrów

34
Agnes lustrowała spojrzeniem Sehleana, próbując odgadnąć, co znaczy jego mina. Niestety całkiem dobrze skrywał prawdziwe emocje i ciężko było jej zrozumieć, czy na sugestię dotyczącą któregoś z jego współpracowników będących odpowiedzialnych za napad zareagował rozeźleniem na nią, czy na kogoś innego. Nie odpowiedział jej także, czy ma domysły, co nieco poddenerwowało ją samą, lecz nie drążyła dłużej tematu.

Jeśli Sehlean jakimś cudem za tym stał, to był niesamowitym kłamcą.

Byłabym... wdzięczna za zrzucenie chociaż tego ciężaru z moich ramion — mruknęła, godząc się na zabranie elfiego zbója i odwiezienie jej do domu. Przeniosła oczy na szklankę, którą się bawiła, jakoś nie mając ochoty na więcej wody. Z uprzejmości upiła jednak trochę, zaraz wracając do tematu, który magnat z łatwością zmienił, nieco wybijając ją z rytmu. — Jestem o to spokojna, panie Viti'hrin. Jak mówiłam, nie sztuką jest zgadzać się we wszystkim i klepać po plecach, a rozmawiać i poszerzać horyzonty.

Męczący — odpowiedziała równie cicho na jego wspomnienie o dziwnym dniu. Skinęła jeszcze głową w potwierdzeniu i w końcu została na chwilę sama. Natychmiast osunęła się na fotelu, przyjmując wygodną, ale nieelegancką pozycję, przymykając oczy i pozwalając sobie na minutę odpłynąć. Po tym czasie zorientowała się, że za chwilę tutaj zaśnie, jak tak dalej pójdzie, więc ociężale zwlekła się i odstawiając szklankę na ten sam stolik, na którym leżały owoce, nie dotykając żadnego z nich, ruszyła z kapeluszem w dłoni na balkon.

Słońce nadal prażyło, ale na terenie posiadłości do tej pory nie spotkała się z żarem klasycznym dla tych biedniejszych dzielnic. A jednak odczuwała duchotę, zaś patrząc na krwawą obramówkę słońca, zaczęła dumać, czy dobrze zrobiła, sprzedając się Sehleanowi. Trochę gryzło to jej sumienie, bo nie wiedziała, czego może się spodziewać po takiej współpracy i nie było tutaj mowy tylko o benefitach. Zdawała sobie jednak doskonale sprawę z beznadziei własnej sytuacji i tego, że tak naprawdę było to jedyne wyjście.

Podsycało to jej wrażliwą duszę i furię, którą była wypełniona. Nienawidziła uczucia bezradności i uzależnienia od innych, a jednak w tym momencie postawiła całe swoje życie na szali jakiegoś bogatego elfa, dla którego jest kolejnym pionkiem do kolekcji. Nagle zapragnęła samej znaleźć się w pałacu, otoczona prywatną armią, uzależniając innych od siebie. Wizja Kattok jako prywatnej utopii powróciła. Zanurzyła się w niej, będąc gospodarzem osady, niezależną inżynierką, której imię boją się i szanują wszyscy wokół, nawet za morzem. Wyobraziła sobie, co mogłaby zrobić mając środki. Jaki postęp by sprowokowała, gdyby tylko nie odbijała się od jednej inwestycji do kolejnej.

Pragnęła zmienić świat, ale wszyscy wyśmiewali jej wizję. Pragnęła samodzielności, ale była szastana na lewo i prawo jak marionetka. Patrząc na zasłonięte przez księżyce słońce, sama się tak poczuła – jak tłamszony płomień, jak przykryte światło, które próbuje się za wszelką cenę wydostać na wolność. Była kanarkiem w złotej klatce. Nie miała pieniędzy i czasu, by tworzyć rzeczy większe od magii, by sięgać nauką innych wymiarów i by powalać na kolana bogów. Mogła mieć albo jedno, albo drugie, nigdy obydwa. Stała na granicy geniuszu i szaleństwa, a kolejne przewijające się w jej życiu osoby ciągle chwiały jej równowagę, popychając to w jedną, to w drugą.

Czerwonawe promienie odbijały się w jej włosach i twarzy, nadając kontemplującej kobiecie dziwnego wyglądu, jakby płomień objął jej głowę. Zmrużyła jasne oczy, zaczynając odczuwać konsekwencje tępego wpatrywania się w niecodzienne zjawisko, aż w końcu odwróciła się plecami i wróciła do gabinetu, przekonana o jednej rzeczy.

Kiedyś wszyscy jej zapłacą za lata upokorzeń i pomiatania.

Pałac Viti'ghrów

35
Sehlean pojawił się trochę później, niż po kilku obiecywanych minutach, ale nie przyszedł sam. Młoda, ludzka służąca weszła za nim i stanęła wyczekująco przy drzwiach. W milczeniu uśmiechnęła się uprzejmie do Agnes, nie przeszkadzając im w rozmowie. Tymczasem sam Sehlean zdecydowanym krokiem dotarł do rudowłosej i wyciągnął do niej zapraszająco dłoń.
- Proszę za mną - powiedział, prowadząc rękę kobiety do swojego ramienia, lub cofając własną, jeśli jej nie przyjęła. Potem ruszył w stronę wyjścia z gabinetu. Służąca została w środku, w sobie i gospodarzowi tylko znanym celu. - Wysyłam z panią czwórkę ludzi. Dwóch zostanie na straży pani domu, przynajmniej dopóki to wszystko się nie wyjaśni, a dwóch zabierze jeńca i się nim zajmie. Kiedy już rozwiążemy problem Reamula, poślę po panią, by mogła się pani z nim spotkać, tak jak sobie pani życzyła.
Zeszli po schodach na dół i wyszli do ogrodów. Na szerokiej, wysypanej kamykami ścieżce stał teraz drewniany powóz, zaprzężony w jednego konia. Dwoje elfów, mężczyzna i kobieta, siedziało na koźle, kolejnych dwóch mężczyzn, tym razem ludzi, było w środku. Powóz był dość prosty, choć zadaszony, ale to nadal był znacznie lepszy sposób podróżowania, niż kolejny ponad półgodzinny spacer. Przy wejściu do pojazdu ustawione były małe schodki, do których podprowadził ją Viti'ghrin.
- Moi ludzie będą pracować nad tym, by dotrzeć do sedna tego wszystkiego. Dziękuję, że zwróciła się pani z tym do mnie. To wiele dla mnie znaczy - ukłonił się do niej lekko. - Nie pozwolę, by pani projekty wpadły w niepowołane ręce. Ktoś je pani dostarczy jak tylko je odzyskamy. Życzę zdrowia... Victorowi - dodał niepewnie, jakby nie był pewien, czy dobrze zapamiętał imię bliskiego jej mężczyzny. - Gdyby ktoś inny zawiódł, proszę go przywieźć, mamy nieopodal skutecznego lekarza, sięgającego do magicznych zasobów, by szybko dopomóc przy sytuacjach takich, jak ta.
Jakiś służący podbiegł do Sehleana i przekazał mu cicho jakąś informację, która sprawiła, że elf zmarszczył brwi i uniósł niepewnie wzrok na niebo. Kazał mu poczekać i jeszcze na moment odwrócił się do Agnes, by się z nią pożegnać.

Wóz opuścił teren pałacu Viti'ghrina i potoczył się przez miasto. Strażnicy, których z nią wysłał, nie angażowali się w dyskusje, po prostu w ciszy jechali do wyznaczonego celu. Jeden z nich tylko z kiepsko ukrywanym zainteresowaniem zerkał na rudowłosą kobietę, siedzącą w wozie naprzeciw niego, ale jej zmęczone spojrzenie zniechęcało do zagadywania. Przez zasunięte w oknach powozu białe zasłonki mogło się wydawać, że nie jest właśnie samo południe, a wieczór, ciepły zachód słońca. Przynajmniej nie biegały przed nią żadne dzieci, nie oszczekiwały jej psy i nikt nie usiłował jej niczego po drodze sprzedać.
Niedługo potem ludzie Sehleana wpakowali do wozu nieprzytomnego elfa, robiąc to całkiem sprawnie i prawie niezauważenie - jedyną przyglądającą im się osobą był młody chłopiec, siedzący na murku nieopodal i grzebiący patykiem w ziemi. Dwóch strażników, tych z którymi siedziała w środku, zostało przed wejściem - choć jeśli Agnes postanowiła, że lepiej, by siedzieli w środku, zamiast rzucać się w oczy na zewnątrz, to naturalnie z chęcią weszli do domu.
W pokoju gościnnym znalazła siedzącego przy stole Rafaela, ubranego nieco mniej elegancko niż zwykle, bo w luźną koszulę, pod którą łatwo było dostać się, by zmienić opatrunek. Starszy kamerdyner uśmiechnął się do niej z wdzięcznością i odrobiną wyrzutów sumienia w spojrzeniu. Może czuł się odpowiedzialny za opiekę nad domem, z którą sobie nie poradził najlepiej? Rozmawiał z Victorem, który, jak się okazało, nie miał już ręki na temblaku. Najemnik odwrócił się do niej, patrząc na nią wyczekująco. Poszła do rezydencji elfa w dość konkretnym celu, z pewnością chciał wiedzieć, czy wszystko się udało, czy powinien szykować swoje własne plany.

Spoiler:
Obrazek

Pałac Viti'ghrów

36
z tematu -> Dzielnica Portowa

Chociaż opowiadała o swoich wcześniejszych przygodach ze spokojem, jakby jej to nie ruszało, tak naprawdę nadal czuła się nieswojo z myślą o swoich wcześniejszych działaniach. Liczyła też poniekąd, że jadący za jej plecami Victor nie przejmie się faktem, że posunęła się do czegoś tak barbarzyńskiego, ale jego duma od razu się odezwała i aż poczuła, kiedy zrozumiał, co zrobiła, kiedy jego ręce zacisnęły się mocniej na jej talii. Westchnęła, słysząc jego zimny głos. — Przestałam nad sobą panować.

Na jego następne słowa skrzywiła się wyraźnie i on sam mógł poczuć, jak spięła się. Drugi raz dzisiaj nazwał ją po nazwisku, co nigdy mu się nie zdarzało. Poza tym chyba był w błędnym przekonaniu, że nie miała poczucia winy, ani że tego żałowała. I owszem, wykazała się lekką hipokryzją, ale to nadal była inna sytuacja. Ona nawet jakby chciała, to nie zabiłaby Vasati, a Victor sądząc po jego porannym szale, byłby w stanie to zrobić. — Nie nazywaj mnie po nazwisku — powiedziała, może zbyt ostro, bo wyszło to bardziej jak warknięcie. Odwróciła twarz w stronę, w którą on się pochylał, by choć odrobinę mieć z nim kontakt wzrokowy. Była poirytowana jego oskarżeniami. — Poza tym nikt nie mówi, że uważam za słuszne to, co zrobiłam. Wolałabym, żeby ktoś tam był, żeby mnie powstrzymać. Nie powinnam była tego robić i już teraz odczuwam tego konsekwencje. Więc proszę, nie wyobrażaj sobie, że jestem z tego zadowolona, bo ani trochę nie jestem i gdybym mogła cofnąć czas i siebie powstrzymać, bez wahania bym to zrobiła.

Odwróciła z powrotem głowę na drogę i z zaciśniętymi ustami jechała w stronę pałacu, czasami nawet przyspieszać obciążonego dwoma osobami konia. Kiedy mężczyzna zapytał ją o jej plany, trochę się rozluźniła. — Chcę najpierw dopilnować, żeby elfkę dopadła sprawiedliwość i żeby Sehlean jej nie wybaczył. Poza tym... na pewno będę prosić o środki, może zaproponuję jakąś luźną współpracę na zasadzie mecenatu, bez udziału Vasati. Zobaczę na miejscu.

Strażnicy wpuścili ją do środka bez problemu. Podjechała pod same schody, gdzie zeszła z konia, licząc na pomoc Victora, o ile ten nie był na tyle obrażony, by nawet nie zaproponować jej pomocnej dłoni. Podchodząc do pilnujących wejścia elfów, ci poinformowali ją o tym, aby poczekała na gospodarza w holu. Skinęła im więc głową i weszła do chłodnego środka razem z jej kochankiem. Jeśli były tam jakieś miejsca do siedzenia, chętnie jedno by zajęła. I jeśli nikogo nie było w pobliżu, by słyszał rozmowy, zamierzała ściszonym tonem odezwać się raz jeszcze do Victora. Jeśli zaś ktoś kręcił się blisko, nie chciała kontynuować dosyć intymnej rozmowy. — Rozumiem, że teraz uważasz mnie za hipokrytkę, bo tobie zabroniłam mścić się na porywaczu, a sama postąpiłam podobnie. Ale raz jeszcze podkreślę, nie uważam za słuszne tego, co zrobiłam i chciałabym, żeby ktoś mnie powstrzymał. Brzydzę się taką przemocą i nie czuję się dobrze z tym, że tak ordynarnie się zachowałam.

Pałac Viti'ghrów

37
Naturalnie, gdy chciała zejść z konia, Victor wyciągnął ręce w jej stronę, chwytając ją w talii i pomagając jej zejść na ziemię. Nie był obrażony, ale widziała frustrację w jego spojrzeniu, co jednak w żaden sposób nie wpływało na sposób, w jaki ją traktował. No, może poza nazywaniem jej po nazwisku, kiedy zachodziła mu za skórę. Nie odpowiedział jednak na jej protesty, wiedząc, że nie jest to ani czas, ani miejsce na tę dyskusję. Zwłaszcza, że najwyraźniej nie rozumiała skąd brała się jego złość. Z kolei sam najemnik nie widział tego, co działo się pod jej ubraniami. Nie widział zabandażowanych ud, poobcieranych kostek, nie wiedział o odmrożeniach kryjących się pod jasną koszulą. Pewnie zupełnie inaczej wyobrażał sobie bójkę, o której mu wspomniała.
Do pałacu wpuszczono ich oboje, choć strażnicy uważnie zmierzyli LeGuinessa spojrzeniem. Mężczyzna uniósł tylko ręce i obrócił się w miejscu, pokazując, że nie ma przy sobie broni - mimo że, znając go, nie wyszedł zapewne z domu bez choćby małego ostrza w cholewie buta. Potem, gdy drzwi się za nimi zatrzasnęły, rozejrzał się w uznaniem po ukwieconym holu. Agnes mogłaby przysiąc, że mozaika ułożona na podłodze przedstawiała coś zupełnie innego, niż wtedy, gdy była tu ostatnim razem. A może to było tylko jej wrażenie?
Pod poprowadzoną po ścianie roślinnością mieli do dyspozycji kilka niskich ławeczek, na których mogli poczekać na gospodarza. Ani służba, ani ochrona nie zawracała im tutaj głowy, choć być może sama Reimann z przyjemnością skorzystałaby z elfiej gościnności i poczęstowała się czymś do picia. Byli jednak zupełnie sami. Pałac był ogromnym budynkiem, pełnym pomieszczeń i przestrzeni innej, niż wejściowy westybul i gdyby weszli głębiej, z pewnością znaleźliby innych gości, lub mieszkańców pałacu. Polecono im jednak czekać tutaj.
Victor westchnął ciężko i skrył twarz w dłoniach, opierając łokcie o kolana. Mimo, że po odwiedzinach u maga czuł się dużo lepiej, też musiał być tym wszystkim wykończony. Reimann upierająca się przy swoich założeniach na pewno wcale nie pomagała.
- Nie, Agnes. Nie jestem zły za to, że zabroniłaś mi się mścić na porywaczu - odparł zmęczonym głosem. - Rozumiem, że cię poniosło, bo mnie też czasem ponosi. Mam nadzieję, że poczułaś się po tym chociaż trochę lepiej. Bo powinnaś się poczuć lepiej. Danie w pysk ludziom, którzy na to zasługują, przynosi ulgę. Nieludziom też.
Wyprostował się i oparł plecami o ścianę, przygniatając kilka liści.
- Ale kazałaś swoim ludziom mnie zamknąć, jak dzikie zwierzę, którego nie da się kontrolować. I najwyraźniej nadal nie widzisz w tym niczego złego. Sądziłem, że masz o mnie lepsze zdanie.
Wyprostował nogi przed siebie, krzyżując je w kostkach i obrócił głowę w kierunku kobiety, z nieprzeniknioną miną przyglądając się, jak ciepłe światło wpadające przez witrażowe okna kładzie cienie na jej skórze. W ciemnym, nieodgadnionym spojrzeniu brakowało tego błysku, do jakiego była przyzwyczajona, a który dziś widziała tylko przez moment - przed opuszczeniem domu i wyjściem do pracowni Reamula. Mimo to, kącik ust mężczyzny uniósł się w półuśmiechu.
- Pogodziłem się już z myślą, że mam nie oczekiwać przeprosin. Daj mi chociaż ponarzekać.
Obrazek

Pałac Viti'ghrów

38
Po wejściu do holu objął ją przyjemny chłód dający ulgę rozgrzanemu ciału. Może i jej płuca miały dość zimna, ale skóra domagała się nieustannie orzeźwienia i postawienie stóp w zacienionym pomieszczeniu było dobrym doznaniem. Agnes rozglądnęła się najpierw za jakimś miejscem do siedzenia, zaraz dostrzegając ławki pod girlandą roślin rosnących właściwie na każdej ze ścian. Nadal lekko kulejąc, usiadła, nie zakładając jednak nóg na siebie, starając się trzymać uda z dala od siebie. Wedle jej woli byli tutaj sami, chociaż osobiście nie pogardziłaby wodą dla schłodzenia gardła.

Parsknęła cichutko, słysząc jego słowa. Uśmiechnęła się delikatnie, odpowiadając tylko: — Odrobinę. Nadal mam jednak poczucie winy. — Zaraz jednak spoważniała, a na jej twarzy dało się wyczytać zaskoczenie. Sądziła do tej pory, że chodzi mu głównie o fakt, że nie mógł się zemścić, a potem, że ona zrobiła to, mimo że wcześniej potępiła jego zachowanie... ale to jego duma była urażona, że zamknęła go w sypialni. Może i miał trochę racji, może nie powinna tego robić i ufać mu bardziej... ale w końcu chciała jego dobra i była święcie przekonana o słuszności swojego zachowania.

Na pewnym etapie człowiek pokroju Agnes naprawdę zaczyna żyć we własnym świecie. Nierzadko problemem stają się interakcje międzyludzkie i zrozumienie prostych potrzeb, jakimi wykazują się ci, którzy nie potrafią ogarnąć umysłem większych spraw. Emocje ludzkie i zapotrzebowanie na zdrowe relacje schodzi na bardzo daleki plan, ustępując miejsca wielkim planom i wizjom, a także rozmyślaniem nad samą ideą świata. Tacy myśliciele faktycznie myślą, że świat kręci się wokół nich i często na drodze do świetności ranią wiele osób.

To nie tak — powiedziała, nadal się tłumacząc. Położyła dłoń na jego kolanie, z lekko zakłopotaną miną mówiąc dalej. — Po prostu martwiłam się, że coś sobie zrobisz. Chciałam, żebyś odpoczywał, a nie wysilał się jeszcze bardziej niż to potrzebne.

Jej mina jeszcze bardziej przypominała zakłopotaną, gdy ten spojrzał jej w oczy i powiedział coś o braku oczekiwania przeprosin. Agnes ewidentnie nie była najlepsza w tak dogłębnych relacjach emocjonalnych z ludźmi i przez chwilę wyglądała, jakby toczyła wewnętrzną walkę z własną dumą... co właściwie robiła. — Nie chciałam cię urazić, chciałam dla ciebie dobrze — otworzyła usta, chcąc powiedzieć coś dalej, ale nie przeszło jej to przez gardło, więc zamilkła na chwilę, odwracając wzrok, bardziej niż wcześniej interesując się teraz mozaiką na podłodze, która chyba się zmieniła. Nie zabrała jednak ręki z jego kolana, zamiast tego niespokojnie stukając palcami o materiał jego spodni, mentalnie szykując się do powiedzenia jednego słowa. Nawet na chwilę zacisnęła usta, podobnie do rąk, aż w końcu westchnęła i nadal gapiąc się intensywnie w podłogę, szukając tam chyba zbawienia, powiedziała: — Przepraszam.

Victor na pewno mógł poczuć, jak jej dłoń zaciska się wyjątkowo mocno, jakby wypowiedzenie tak prostego, jednego słowa kosztowało ją cały honor i dumę, jaką w sobie posiadała. Agnes Reimann rzadko przyznawała się do błędów i rzadko szczerze wypowiadała takie słowa, przez co teraz czuła się naprawdę dziwnie i nieswojo. W końcu zdecydowała się zabrać dłoń.

Pałac Viti'ghrów

39
Słysząc jej kolejne wytłumaczenie, Victor tylko pokręcił głową i zaśmiał się cicho, przenosząc wzrok na piękne kwiaty, porastające przeciwległą ścianę. Widziała w tym geście rozczarowanie z domieszką rezygnacji. Wyraźnie zwątpił, że Agnes kiedykolwiek zrozumie z czym ma problem. Ale kiedy oparła dłoń na jego nodze, z powrotem odwrócił do niej głowę, uprzejmie wysłuchując do końca, co miała do powiedzenia.
W końcu padło to magiczne słowo, które kosztowało kobietę tyle nerwów i wysiłku psychicznego. Najemnik uniósł w zaskoczeniu brwi, ale początkowo nic nie odpowiedział. Poza pojedynczymi przypadkami, kiedy przypadkowo zderzali się w drzwiach, czy innymi temu podobnymi wydarzeniami, chyba przez cały czas trwania ich związku tego od niej nie usłyszał. Po kilku sekundach szczerej i słabo ukrywanej konsternacji, Victor westchnął i podniósł lewą rękę, by objąć kobietę i przyciągnąć ją do siebie, tak, by oparła się o niego bokiem. Nie przejmował się za bardzo tym, gdzie się obecnie znajdują, ale przecież też nikogo w okolicy nie było, a Sehlean - jeśli Agnes martwiła się o jego zdanie - z pewnością nie przyjdzie po nich osobiście. Dłoń LeGuinessa przesunęła się po jej ramieniu w kojącym geście, a zarośnięty policzek oparł się o czubek jej głowy. Cisza, która panowała wokół nich w szerokim westybulu, stanowiła błogi kontrast do wszystkiego, co musieli znosić od poprzedniego wieczora.
- Co się właściwie wydarzyło, kiedy odjechałyście? - spytał. Oparta o niego, wyczuwała wibracje jego klatki piersiowej, gdy mówił, nawet jeśli mówił cicho. - Nic ci nie zrobiła, prawda? Nie wyglądasz, jakby przygniotła cię skrzynia.
Jeśli chciała mu w skrócie opowiedzieć przebieg wydarzeń, mogła to zrobić, choć on nie zdążył już zareagować. Służąca w szarej sukience zbiegła po schodach i stanęła przed nimi, kłaniając się im lekko, choć co do kłaniania się Victorowi nie wydawała się do końca przekonana.
- Pan Sehlean prosi - poinformowała ich krótko i ruszyła z powrotem na górę, upewniając się tylko, czy idą za nią.
Najemnik wrócił do zachowywania dystansu pomiędzy sobą a rudowłosą jak tylko usłyszał kroki. Teraz też szedł obok, choć właściwie nie wiedział, do czego będzie jej potrzebny. Może chciał sam sprawdzić jakiego rodzaju elfem jest Viti'ghrin, albo upewnić się, że rozmowa przebiegnie tak, jak powinna. Zostali poprowadzeni przez ten sam korytarz, którym uprzednio Reimann dotarła do gabinetu, ale tym razem skręcili w inną odnogę i po kilku minutach znaleźli się na niewielkim patio, dla odmiany niemal pozbawionym roślin, poza wysokimi palmami, zapewniającymi cień. Na środku stała niewielka fontanna dla ptaków, w której kąpała się mała, dwukolorowa papużka. Sehlean stał niecałe dwa metry od niej, przyglądając się jej z nieprzeniknioną miną.
Słysząc ich kroki, uniósł głowę, a potem skinął nią w geście przywitania jak zawsze, choć tym razem na jego twarzy nie gościł uprzejmy uśmiech. Służąca zostawiła ich przy wejściu do patio i zawróciła do środka.
- Pan Victor, jeśli dobrze zgaduję - odezwał się elf do jej towarzysza. - Miło mi poznać i dobrze pana widzieć w pełni sił. Sehlean Viti'ghrin, do usług.
Gestem wskazał dwie ozdobne ławki, takie same, jak ta, na której siedzieli w ogrodach, gdy Agnes po raz pierwszy opowiadała mu o swojej wizji. Papuga poderwała się i odleciała, znikając nad liśćmi palm, gdy gospodarz w milczeniu zajął jedno z siedzisk. Poczekał, aż oni zrobią to samo, wpatrując się w kobietę intensywnie.
- Miałem nadzieję, że mi tu ją pani dostarczy - rzucił. Mogła się domyślać o kim była mowa. - Słyszałem, że ruszyła pani w pościg. Proszę nie mówić, że udało się jej zbiec.
Obrazek

Pałac Viti'ghrów

40
Mina Victora jasno mówiła, że nie spodziewał się takiego wyznania z jej ust... zresztą Agnes też się tego nie spodziewała. Pozwoliła się objąć, ciesząc się, że nie musi więcej tłumaczyć swoich decyzji ani za nie przepraszać, układając się wygodniej na jego ramieniu i z przyjemnością czując wibracje jego klatki piersiowej, gdy mówił. Westchnęła, słysząc pytanie. — W pracowni nic mi nie zrobiła. Dopadłam ją w porcie, ale w pewnym momencie mi się omsknęła i użyła swojej magii na mnie. Przymroziła mi chyba płuca, bo do tej pory nie mogę brać głębszych wdechów. Zresztą zobaczysz później ślady.

Uniosła głowę, widząc nadchodzącą służkę. Natychmiast się podniosła i podążyła za nią krętymi korytarzami, zdając sobie sprawę, że wyjście stąd byłoby na własną rękę kłopotliwe. Przez chwilę też zastanawiała się, czy warto ciągnąć za sobą Victora, skoro to była sprawa między nią a Sehleanem, ale jego obecność raczej nikomu nie zaszkodzi. I po kilku minutach kręcenia się pomiędzy pomieszczeniami, znaleźli się na patio, na którym o dziwo nie było tak uwielbianych przez elfa kwiatów, jedynie parę palm, które dawały cień przed zachodzącym słońcem. Magnat stał niedaleko fontanny, w której kąpała się papużka, patrząc na nią pustym wzrokiem.

I ona skinęła mu głową na przywitanie, po czym zajęła wskazane jej miejsce, zerkając na odlatującego w siną dal ptaka. Szybko wróciła spojrzeniem do Sehleana, uśmiechając się szczerze rozbawiona wizją, że mogłaby ją zgubić. — Skądże. Gdybym ją zgubiła, nie pojawiłabym się, dopóki bym jej nie znalazła. Siedzi na razie w portowym areszcie. Jak ją zostawiałam, była nieprzytomna. Użyła dwa razy magii, raz w pracowni i raz na mnie, co najwyraźniej ją wyczerpało do reszty. Wcześniej zresztą też nie wyglądała najlepiej. Ma tam być do rana, a później będą ją wypuszczać. Chętnie tam pana zaprowadzę.

Zamilkła, oczekując jakiejś odpowiedzi od elfa. Po krótkiej chwili wahania, patrząc mu prosto w oczy, zapytała jeszcze: — Proszę wybaczyć mi bezpośredniość, ale chciałabym wiedzieć, co się z nią stanie. Perfidnie zaplanowała cały napad, pomimo mojej chęci współpracy, więc raczej naturalnym jest, że oczekuję jakiejś... sprawiedliwości, większej niż spędzenie nocy w areszcie.

Zamierzała powiedzieć elfowi o tym, że puściły jej nerwy jeszcze zanim ją zobaczy, ale na pewno nie teraz. Zapewne zapyta, jak się tam znalazła, więc to byłaby dobra okazja do napomknięcia o pewnym incydencie na nabrzeżu.

Pałac Viti'ghrów

41
Niewiele miała okazji, by zobaczyć prawdziwe emocje, zazwyczaj kryjące się pod uprzejmą maską Sehleana. Widziała już zaskoczenie, troskę, frustrację. Teraz jednak, odkąd tylko przyszli, w jego oczach lśniła lodowata wściekłość - nie względem nich, oczywiście, a Vasati, uroczej elfiej inżynier, która z taką łatwością owinęła sobie go wokół palca i usiłowała to samo zrobić z Agnes. Słysząc, że elfka jest zamknięta i nie ma możliwości ucieczki, z satysfakcją skinął głową.
- Z przyjemnością tam z panią pójdę.
Rozmowa nie zdążyła się rozwinąć, zanim na patio wróciła służąca, niosąc na tacy dzbanek z wodą i trzy szklanki. Dopiero gdy każdy z nich otrzymał swoje naczynie, kobieta ukłoniła się ponownie i bez słowa zniknęła. Viti'ghrin czekał z odpowiedzią na moment, w którym z powrotem zostaną sami, choć z pewnością tutejsze ściany miały uszy. To był jednak jego pałac i jego służba. Mógł sobie mówić co mu się żywnie podobało, więc prawdopodobnie czekał jedynie z grzeczności względem swoich gości. Agnes mogła nie chcieć towarzystwa osób postronnych przy tej rozmowie.
- Vasati Jomoira wkradła się w moje łaski niecałe dwa lata temu. Przyszła na jeden z bankietów, zaproszona po tym, jak w liście proponowała mi swoje własne umiejętności. Po jakimś czasie ściśle współpracowała ze mną. Byłem pod wrażeniem jej pomysłów, pasji jaką w sobie miała. Zgodziłem się na rozbudowę mojego ogrodu na podstawie jej projektów i musi pani przyznać, że efekt, jaki uzyskała za pomocą tej fontanny jest niesamowity.
Sehlean napił się wody i przeniósł wzrok z powrotem na fontannę dla ptaków, do której wróciła papuga, tym razem w towarzystwie drugiej, takiej samej. Tutaj nie było magii, jedynie chłodna woda, przynosząca ukojenie zwierzętom.
- Jest ode mnie o wiele młodsza, ale traktowałem ją jak przyjaciółkę. Wielokrotnie wspominała o Kattok, więc wiedziałem, jaką bolączką jest dla niej fakt, że zamiast niej płynie tam ktoś inny. W końcu dowiedziała się kto - skinął głową w kierunku Agnes, jakby nie było to oczywiste. - Postanowiłem jej pomóc. Spełnić to jej marzenie, postarać się o waszą współpracę.
Dalszą historię znała. Viti'ghrin zamilkł na chwilę, ze wzrokiem utkwionym w przestrzeń.
- Vasati umrze - odezwał się w końcu kategorycznie. Decyzja w jego głowie była już podjęta. - Zleciła kradzież i zabójstwo. Wykorzystała moją dobrą wolę i zrobiła ze mnie głupca. Jest oszustką, nie wizjonerką.
Trudno powiedzieć, czy tego właśnie Reimann oczekiwała, ale elf najwyraźniej nie należał do osób łatwo przełykających urażoną dumę. Na swój własny sposób zamierzał teraz wymierzyć sprawiedliwość, stojąc ponad prawem, czego Agnes nie mogła powiedzieć o sobie.
- Jak straży udało się ją schwytać? Znając ją, pewnie usiłowała uciec. Jestem zaskoczony, że się jej nie udało. Już poprzednio uciekła z Taj'cah, bo przypadkiem została wplątana w szemrane interesy. Dlatego nie było jej przez kilka lat. Dlatego też nie zdążyła zgłosić swojej kandydatury na pani miejsce, pani Reimann. Teraz domyślam się, że o żadnym przypadku nie było wtedy mowy.
Obrazek

Pałac Viti'ghrów

42
Z zainteresowaniem oglądała twarz Sehleana, na której na próżno było zobaczyć dawną uprzejmość. Był wściekły, być może nawet bardziej od niej. Za jego plecami jego pracowniczka przygotowała napad, na dodatek nie rozważając wszystkich detali i tego, że Agnes sama zacznie z nim współpracować. Och, nietrudno było jej sobie wyobrazić emocje, jakie nimi targały.

W spokoju przyjęła szklankę z wodą, upijając z niej kilka łyków i cierpliwie czekając na odpowiedzi od elfa. Rozumiała, że wolał nie rozmawiać bezpośrednio przy służącej – być może z obawy o to, że Vasati przekonała tutaj niektórych do swojej racji, a być może po prostu, aby zminimalizować ryzyko plotek. Uniosła brew, słysząc historię ich poznania. Szczerze powiedziawszy sądziła, że będzie ona bardziej... zawiła. Że znają się dłużej i mają ze sobą więcej wspólnego. Pod żadnym pozorem nie miała przeciw temu żadnych uwag, dla niej tak krótka znajomość była raczej na plus, bo oznaczało to mniejszy brak zaufania i mniejsze przywiązanie.

Skinęła tylko głową z uznaniem, słysząc o projekcie jej ogrodów. Niechętnie, ale musiała przyznać rację, że były piękne, chociaż nadal nie podobała jej się wizja uzależnienia od magii. Na całe szczęście już nie musiała z nią współpracować, więc i podobnymi dylematami nie musiała się przejmować. Z rytmu zaś wybiło ją proste stwierdzenie, że musi umrzeć. Agnes co prawda zgadzała się z elfem, a już szczególnie w dalszej części jego wypowiedzi, ale jej kompas moralny działał na tyle, aby czuć się nieswojo z czyjąś śmiercią. Była natomiast świadoma tego, że to będzie najlepsze rozwiązanie dla nich wszystkich i nie miała z tym zbytniego problemu. Jedyne, z czym się borykała, to samym faktem śmierci, nie tym, kto ją poniesie, ale to można było skutecznie stłumić.

Prychnęła, słysząc o przypadku, po czym w końcu się odezwała, z delikatnym wahaniem. — Po tym, jak pojawiła się w pracowni i zrozumiała, że nie ma mowy o wyłganiu się, rzuciła ciężkimi skrzyniami na pana ludzi i zaczęła uciekać. Miałam to szczęście, że zdołałam w porę się przecisnąć przez zablokowane wyjście i dopaść jakiegoś konia, zanim straciłam ją z oczu. Miałam też to szczęście, że nie wyglądała na okaz zdrowia jeszcze zanim postanowiła uciec, więc gonitwa była krótka, Vasati wręcz się słaniała na koniu.

Upiła łyk wody, szykując się do raczej nieprzyjemnej części. Wolała jednak opowiedzieć to teraz, niż żeby Sehlean dowiedział się o wszystkim na miejscu od kogoś innego. — W pewnym momencie widać było, że nie da rady już jechać. A kiedy ja do niej dotarłam... zadziałała na mnie jak płachta na byka. Pamiętałam przecież wczorajszą rozmowę, jak dyskutowałyśmy o naszych planach, podczas gdy ona wiedziała, że w tym samym momencie po drugiej stronie miasta niszczy mi życie. Nie czułam takiej nienawiści do nikogo, nawet do Reamula. Uniosłam się wtedy i powiedzmy, że dostała ode mnie parę razy po twarzy. Potem ona postanowiła się odwdzięczyć i użyła na mnie swojej lodowatej magii, po czym zemdlała. Stąd też tak łatwo było ją zabrać straży, chociaż powód był bardziej prozaiczny – bójka. Jej magiczne sztuczki w połączeniu z chorobą wykończyły ją wystarczająco, aby nie mogła dalej uciekać. Sądząc po jej stanie, jak mówiłam, gdyby chciała uciec przed ranem z więzienia, prędzej zabiłaby tam siebie, niż to zrobiła.

Uśmiechnęła się przepraszająco w stronę Sehleana, zdając sobie sprawę, że może nie podejść mu sposób, w jaki potraktowała kobietę. Patrzyła tylko na niego, obserwując jego reakcję na jej opowieść, oczekując jakiejkolwiek odpowiedzi.

Pałac Viti'ghrów

43
Sehlean skinął głową, jakby już wiedział o skrzyniach i ataku, jaki z ich pomocą wyprowadziła elfka. Nie było w tym nic dziwnego - jego ludzie przywieźli mu już Reamula, którego też zapewne nie czekał zbyt radosny los. Nie zaszedł Viti'ghrinowi bezpośrednio za skórę, jak Vasati, więc może ujdzie z życiem, ale jego szkutnicza raczej kariera napotka teraz mało przyjemny zastój.
Dopiero gdy Agnes wspomniała o chorobie Jomoiry, elf przerwał jej, wtrącając informację, która całkiem sporo rozjaśniła:
- Nie jest chora. To zaćmienie wpływa na użytkowników magii. Najwyraźniej czyni ją niestabilną, nie wiem zbyt wiele, bo to nie moja specjalność, ale z tego co wiem... takie osoby nie czują się teraz dobrze.
Victor poruszył się, poprawiając się w miejscu i po raz pierwszy, poza przedstawieniem się na początku, postanowił się odezwać.
- To by wyjaśniało, dlaczego uzdrowiciel krzyczał z bólu przy leczeniu moich ran.
- Dokładnie. Mój też teraz odpoczywa w swoich kwaterach. Krwawe słońce go wykańcza. Gwiazdy nie sprzyjały dziś Vasati.
Elfka zemdlała więc nie z powodu choroby, a wycieńczenia magią, która czerpała z niej więcej energii, niż powinna. Dlatego też była tak osłabiona przychodząc do Reamula, ledwie mając siłę wejść po schodach, a potem tylko krótko utrzymać się w siodle. Dwa zaklęcia, które rzuciła, to było dla niej już zbyt wiele. Agnes miała szczęście, że nie rzuciła się na nią z pięściami, gdy ta była w pełni sił, bo mogłaby wówczas skończyć dużo gorzej.
Wydawało się jej, że kąciki ust Sehleana drgnęły, gdy poinformowała go o bójce, ale ciężko było w tej chwili wyczytać z jego twarzy cokolwiek innego, niż złość wywołaną zdradą. Przesunął oceniającym spojrzeniem po jej sylwetce. Czy zastanawiał się, jakim cudem osoba taka jak ona była w stanie pobić kogoś innego? A może był pod wrażeniem siły, której się po niej nie spodziewał? Czy wręcz przeciwnie, rozczarowany i obrzydzony przemocą, do której się uciekła? Milczał przez chwilę, ostatecznie postanawiając pozostawić kobietę pod tym względem w kompletnej niewiedzy.
- W takim razie nie ucieknie - stwierdził. - Przynajmniej dopóki księżyce zasłaniają słońce. Nie wiem ile to jeszcze potrwa. Powinienem udać się po nią jak najszybciej.
Opuścił wzrok na własne dłonie, na dłuższą chwilę zatapiając się w rozmyślaniach. W jego oczach pojawiło się zmęczenie, na moment zastępując frustrację. Rozczarowanie, które musiał teraz przeżywać, nie zdarzało się zbyt często. Choć jego włosy zaplecione były w nienaganny warkocz, a kamizelka idealnie gładka, jak wyjęta właśnie spod igły krawca, elf nie wyglądał teraz tak dumnie, jak zawsze.
- Nie wiem, co mogę zrobić, żeby zrekompensować pani straty - odezwał się w końcu cicho. - Moim zamierzeniem nigdy nie było stanie się częścią jej intrygi. Gdy Vasati zapoznała mnie z pani pracą, byłem pod szczerym wrażeniem i nadal jestem. Dobrze, że udało się nam odzyskać stracone dokumenty. Jestem przekonany, że pani działania na Kattok przyniosą wiele dobrego. Mam nadzieję, że nie wycofa się pani teraz, mimo tego, co się wydarzyło. Syndykat nie popiera stanowiska Vasati, proszę o tym pamiętać.
Obrazek

Pałac Viti'ghrów

44
Mimowolnie słysząc o tajemniczych właściwościach zaćmienia Agnes spojrzała w okryte krwawą łuną słońce, zasłonięte księżycami. Uniosła zaskoczona brwi, będąc właściwie zadowoloną z takiego obrotu sytuacji. Ba, to nawet nie było zadowolenie, a satysfakcja, bowiem udowodniono jej mimowolnie wyższość przeciętnego człowieka nad magikiem, który był zdany na fanaberie gwiazd i bogów. Oczywiście to, że zjawisko wypadło akurat podczas jej pościgu, dzięki czemu Vasati była automatycznie wyczerpana własnym istnieniem, było nader dobre. Oprócz więc miłej dla oka scenerii zaćmienie okazało się być przydatnym.

Nie potrafiła rozczytać z twarzy Sehleana reakcji na wieść o jej małym wybryku. Irytowało ją to, że elf był dlań tajemnicą za każdym razem, gdy próbowała go analizować. Dużo prościej było z projektami. Nawet mając w dłoniach cudze plany, można było wydedukować, co do czego służy, zaś z ludźmi... bywa trudniej. Jedno drgnięcie mięśnia twarzy może znaczyć zdecydowanie zbyt wiele rzeczy, a dla łaknącej wiedzy Agnes było to nie do pomyślenia. I pomimo, że z powierzchownymi relacjami nie miała problemu, to patrząc po swojej małej kłótni z kochankiem i kolejną nieudaną próbą czytania czyichś emocji, winna zdecydowanie poprawić swoje umiejętności wczuwania się w cudze nastroje.

Przeważnie zaćmienie trwa nie dłużej niż kilka minut. Fakt, że to utrzymuje się od kilku godzin w tym świetle jest o tyle niepokojący, że może skończyć się nawet za minutę. Nie wolno więc zwlekać — rzuciła, rzeczywiście z niepokojem zerkając raz jeszcze na zasłoniętą tarcze słoneczną. Liczyła, że utrzyma się to jeszcze trochę, akurat tak długo, aby Vasati nadal umierała od swojej magii.

Obserwowała magnata, gdy ten milczał, widząc w jego oczach zmęczenie, praktycznie to samo, które ona odczuwała od wczoraj. Przez jej twarz przemknęło zrozumienie dla takiego stanu. Dzisiaj obydwoje coś stracili... chociaż ona po jakimś czasie to odzyskała. Sehlean zaś dowiedział się, że kobieta, dla której tak się starał, za jego plecami knuła i okłamywała go, wykorzystując zapewne jego środki i zaufanie do niecnych celów i szemranych interesów.

Będzie ciężko. Straciłam tak naprawdę cały dzień, który mogłabym spędzić na przygotowaniach i domykaniu spraw w stolicy, ale szczerze powiedziawszy nie wycofałabym się nawet, gdyby moje dokumenty znalazły się na dnie morza albo w czyichś rękach. Dla Syndykatu Kattok jest okazją do odzyskania wyspy i rozładowania tłoku na wyspach, zaś dla mnie jest to okazja do wykazania się i chyba tylko śmierć mogłaby mnie powstrzymać przed popłynięciem tam — powiedziała całkiem poważnie, spoglądając na magnata. — I pod żadnym pozorem nie obwiniam pana za moje krzywdy. Vasati sama postanowiła to ukartować, będąc zazdrosną o stanowisko.

Przez krótką chwilę zastanawiała się nad jedną rzeczą, z wahaniem patrząc na elfa. W końcu z cichym odchrząknięciem powiedziała jeszcze: — Jakby jednak szukał pan kogoś, kto mógłby pana bezpośrednio reprezentować na wyspie podczas procesu budowania nowych osiedli, wystarczy słowo. Może i nasze wizje nie są stuprocentowo zgodne, ale jak wcześniej mówiłam, nie ma takiej satysfakcji ze zgadzania się ze wszystkim, jak z dyskusji nad odmiennymi poglądami.

Chyba że chodziło o magię, wtedy Agnes była nieprzejednana, a satysfakcję czerpała tylko wtedy, gdy wgniatała rozmówcę swoimi argumentami. I wcale do jej portfolio nie doszło dzisiaj niecodzienne zaćmienie.

Bez względu na odpowiedź elfa, upiła jeszcze kilka łyków ze szklanki i odstawiła ją na bok, po czym powoli wstała. — Nie wiadomo, ile potrwa zaćmienie, więc warto już teraz zabezpieczyć Vasati, zanim znowu zniknie.

Pałac Viti'ghrów

45
- Trudno mi opisać, jak wielką ulgę przynoszą mi te słowa - elf uśmiechnął się do niej nieznacznie. Prawdopodobnie mówił szczerze, bo rezygnacja Agnes z udziału w wyprawie, by uniknąć w przyszłości podobnych wydarzeń, sprawiłaby mu nie tylko przykrość, ale zmarnowałaby również jego udziały zainwestowane w przygotowania. Choć zapewne liczył, że będzie miał ten udział znacznie większy, jeśli wysłałby na wyspę Vasati, którą traktował jako swoją prawą rękę. W tej chwili nie miał nikogo, kogo mógłby wstawić na jej dotychczasowe miejsce.
Kiedy jednak Agnes rzuciła swoją propozycję, ze zręcznie zawoalowaną w niej prośbą podtrzymania współpracy, dostrzegła zainteresowanie w jego oczach. Czyżby nie spodziewał się takiego obrotu spraw? A może nie sądził, że kobieta będzie rozważała takie rozwiązanie i był przekonany, że jego wpływ na Kattok pozostanie na poziomie roli biernego inwestora, jak w przypadku wielu innych? Zerknął na Victora, ale ten zachowywał się tak, jakby był kompletnie przezroczysty. Pił swoją wodę, w żadnym stopniu nie ingerując w rozmowę, choć na pewno swoje zdanie sobie wyrabiał, zarówno na temat Viti'ghrina, jak i ich współpracy.
- W takim razie... z chęcią ponownie przedyskutuję z panią swoje poglądy. Liczę na to, że dojdziemy do jakichś zgodnych wniosków. Ale to już nie dzisiaj. Wyobrażam sobie, że ma pani za sobą ciężką noc. Możemy się wstępnie umówić na jutrzejszy wieczór.
Nie spytał, czy ma inne plany, ale najwyraźniej w ich relacji to ona miała dostosowywać się do niego. Czy jej to przeszkadzało? To już zależało tylko od niej. Sehlean z uprzejmości dawał jej cały dzień na odpoczynek i dojście do siebie, którego potrzebowała, nawet jeśli tego po sobie nie pokazywała. Wszystkie jej obrażenia ukryte były pod materiałem ubrań. Co prawda magicy-uzdrowiciele byli obecnie niedostępni, ale przecież od zawsze mówiono, że najlepszym lekarstwem był sen. I może odpoczynek w łaźniach, jeśli zamierzała realizować swoje plany sprzed kilku godzin.
- Chodźmy zatem - zgodził się elf i wstał, gestem wskazując im wyjście. - Nie ma na co czekać.

Podstawiono im powóz, znacznie większy od tego, którym Agnes została poprzednim razem przewieziona do domu, zaprzęgnięty w dwa konie. Wierzchowiec, na którym przyjechali z Victorem, został odprowadzony do stajni - w końcu należał do Sehleana, lub któregoś z jego ludzi i został z łatwością rozpoznany. Najemnik podał rękę kobiecie, pomagając jej wejść do powozu, przepuszczając potem elfiego magnata, a na koniec wchodząc do środka samemu. Zajął miejsce obok niej, a naprzeciw Viti'ghrina i w milczeniu czekał, aż powóz ruszy.
- Chciałbym odebrać ją sam - odezwał się Sehlean, gdy opuścili teren ogrodów. - Poczekacie w powozie. Zależy mi na konfrontacji, ale nie w towarzystwie straży miejskiej. Potem odwiozę was do domu, poprowadzicie woźnicę, bo proszę mi wybaczyć, ale nie wiem, gdzie pani mieszka. Na koniec zajmę się tematem Vasati.
Wbił w Agnes intensywne spojrzenie.
- Chyba, że chce pani osobiście w tym uczestniczyć.
Obrazek
ODPOWIEDZ

Wróć do „Stolica”