Czarci Fort [Północny Pasaż Czarcich Gór]

76
Przyglądając się szamotaninie zjawy z czarodziejką w pewnej chwili mieszaniec poczuł, że zaczyna mu się robić naprawdę słabo. Oddychał ciężko, a powietrze z jego perspektywy było słodkie i gęste jak ze snu. Przez moment zdawało się nawet, że opadnie z nóg, toteż ostrożnie oparł się o chłodną ścianę piwnicy, co by chwilę odsapnąć. Nie wiedział, czy to wcześniejsze korzystanie z magii tak niekorzystnie wpłynęło na jego samopoczucie, czy też padł ofiarą jakiegoś uroku rzuconego przez Umbrę. W tamtej chwili wiele myśli przebiegało mu przez głowę, ale koniec końców wszystko przysłaniało poirytowanie, że to właśnie teraz kiedy miał dokończyć dzieła zaniemógł.

Arno? — głos Sariel przynosił mu ukojenie. Jeszcze chwilę wcześniej był tak pochłonięty kontemplowaniem bólu i widma porażki, że niemal zapomniał o jej obecności. Mimo wszystko nie odezwał się od razu, tylko delikatnie pochwycił jej dłoń w mroku by wiedziała jak jest blisko, zaraz po tym uśmiechnął się słabo gdyby miała go rozpoznać. Nie miał sił, ani nastroju na większą wylewność, poza tym oboje mieli teraz ważniejsze sprawy na głowie.

Musimy pozbyć się szkodników z naszego domu. — rzekł sucho.

Oczywiście, że chciał zapytać, czy wszystko z nią w porządku, objąć, przeprosić za zwłokę, niemniej w obliczu takiego zagrożenia nie mogli sobie na to pozwolić. Co więcej, Verg mówił prosto z mostu, jaka jest ich rola, bo zwyczajnie nie był pewien, czy samemu podoła. W najlepszym razie chciał upewnić się, że wiedźma nie żyje, odzyskać swoją zgubę i... no właśnie, jak miał pozbyć się duchów? Ostatni specjalista w tej materii na niewiele się zdał. Być może powinien na razie obserwować z cienia sytuacje? Szukać okazji jak dotychczas?


Z uwzględnieniem sił, które mu zostały i bez większego pośpiechu przeniósł się kawałek do innej kryjówki co by zmylić adwersarza. Plan był banalnie prosty: jeśli coś się gwałtownie ruszy - strzelać, a jeśli zabraknie sił jego towarzyszka będzie musiała skończyć to czego on nie mógł - najlepiej po cichu i na odległość. Pytanie: kto wyjdzie zwycięsko z tej nietypowej "bójki"?

Sygn: Juno

Czarci Fort [Północny Pasaż Czarcich Gór]

77
Mistrz Gry

Dłoń mieszańca wysunęła się odrobinę z cienia, pozwalając Sariel dostrzec palce sięgające w jej stronę. Ze strachem w oczach, gdy patrzyła za siebie, kobieta przeszła na kolanach w stronę Arno, łapiąc kurczowo jego rękę, a potem obejmując go i wtulając się na sekundę w półgoblina. Za chwilę się jednak opamiętała i z ciężkim sapnięciem skryła się w cieniu obok rozbójnika, również opierając się plecami o zimną, piwniczną ścianę.

To ta wiedźma kontroluje... kontrolowała tę zjawę — powiedziała tylko słabym głosem. Chociaż było ciemno, z tak bliskiej odległości i w przyzwyczajonym już do półmroku wzroku Arno widział, że jej ręce się trzęsą, a jej cera jest biała jak ściana. Oddychała ciężko i była straszliwie spocona pomimo podziemnego zimna. Duch musiał jej coś zrobić, ale nie było to widoczne gołym okiem, przynajmniej teraz.

Przejście do innego miejsca nie było wcale takie trudne, nawet przez oświetloną część korytarza poprzez padające światło z pomieszczenia. Celesta nadal szarpała się ze zjawą, a obserwując zza winkla jej działania, półgoblin zobaczył, że ponownie kończy swoją inkantację. Tym razem coś się stało. Duch szarpnął się i puścił dygocącą ze zmęczenia czarodziejkę, nieco ulatując pod sufit, ciągle wrzeszcząc i przyprawiając Arno o ból głowy. Umbra ciągle powtarzała niewyraźnie, zbyt cicho, by zbój mógł cokolwiek usłyszeć, słowa zaklęcia, wycofując się wokół stołu. Zaczęła rozglądać się po pokoju, jakby czegoś szukając, a ta chwila nieuwagi wystarczyła, by ledwo podtrzymywany czar prysnął i zjawa jeszcze bardziej wściekła wpadła prosto na wiedźmę.

Ta wyleciała z łoskotem na korytarz, obijając się nieco o framugę. Delikatne światło kaganków padło na jej drobną sylwetkę, rozwichrzone włosy i zmęczoną twarzyczkę. Zerknęła na bok, spotykając się ze wzrokiem uzbrojonego w łuk Arno. Widział pot na jej czole i strach w oczach chyba po raz pierwszy od dawna. — Ain Skelle — wyjęczała, cofając się bardziej pod ścianę. — Przynieś, jeśli ci życie miłe.

Czarci Fort [Północny Pasaż Czarcich Gór]

78
Zaskoczyła go. Gdy poczuł, jak jej drżące ręce obejmują jego szyje, chciał instynktownie zareagować paniką, a zaraz potem agresją. Przez ułamek sekundy przeszło mu nawet przez głowę, żeby odgryźć dziewczynie ucho, bo wtedy z pewnością szybciutko by od niego odskoczyła. Ah! Jakaż by to była piękna lekcja! Wymarzona kara za nie słuchanie opinii szefa, ale przecież... tu chodziło o Sariel.

Palił go wewnętrzny ból - gorszy nawet od ognia, którym swego czasu potraktowała go Celesta, a mimo wszystko pragnął, by ta chwila nigdy się nie skończyła. Ostatecznie zastygł jak posąg, z tym wyjątkiem, że musiał ugryźć się w język, bo lepsze już było to niż odgryzienie wspomnianego ucha. Bądź co bądź musiał jakoś odreagować burzę emocjonalną, która w nim szalała, toteż wolał zrobić to w kontrolowany sposób. Miał nadzieję nie skrzywić się przy tym, co by nie odebrano go na opak. Jej czułość była... kojąca? Tak mu się przynajmniej zdawało. Ktoś inny na jego miejscu zapewne odwzajemniłby uścisk, ale mieszaniec był zbyt skonfliktowany. Wszak tu nie chodziło tylko o to, czy pragnie kontaktu, ale też o to, czy jest w stanie dopuścić drugą osobę tak blisko siebie. Arno bardzo chciał mieć kogoś takiego, pragnął akceptacji, ale jeszcze bardziej obawiał się kolejnego rozczarowania. Raz za razem przekonywał się, że taka uległość to prosta droga do upadku. Sam przecież wielokrotnie w swojej przeszłości otwierał się na ludzi, na rodzinę. Potem za każdym razem żałował tej decyzji, obcy mieli gdzieś takich jak on - innych, nieprzystosowanych. Wyśmiewany przez społeczeństwo, wykorzystany przez partnerów w zbrodni, a nawet własną matkę po prostu przestał ufać komukolwiek, a nawet przestał próbować. W końcu lepsze już to niż kolejny zawód, prawda?

"...ale to Sariel." - samotny i cichy głos odezwał się nieśmiało w jego głowie. Dłoń zadrżała, chciał... ale było już za późno. Jednooka odsunęła się od niego pośpiesznie. Próbował wydusić coś z siebie, cokolwiek, lecz nim zdążył to uczynić ze środka laboratorium wypadła na korytarz znajoma czarodziejka. Zielony w pierwszej chwili chciał doskoczyć do jej gardła, ale zamiast tego zrobił pół kroku do przodu, żeby stanąć między obiema paniami. Nie zamierzał pozwolić, aby ktoś znowu zranił Sariel - tego był pewien. Wyszczerzył się w gniewnym grymasie, a przez zaciśnięte zęby wycedził jedno słowo:

Suka. — był wściekły, dawno już nie pragnął tak czyjejś krzywdy. Normalnie rzuciłby jej nożem z cholewki między oczy, potraktował ogniem albo wymyśliłby coś jeszcze bardziej finezyjnego, niemniej dobrze wiedział, że po prostu nie może sobie na to pozwolić. Po wysłuchaniu jednookiej zrozumiał, że jeśli mają pokonać zjawę pomoc czarodziejki będzie im niezbędna, czy tego chciał, czy nie.


Jak tylko dotarło do niego, że intencją "tej złodziejskiej kurwy" nie jest walka, a ku zaskoczeniu sojusz, zaraz odwrócił się do podwładnej i rzucił krótkie, acz zdecydowane:

Znikaj stąd. — bohaterska postawa? Niezupełnie. Fakt, zależało mu na jej bezpieczeństwie, ale nade wszystko mieszaniec zdawał sobie sprawę, że z osłabioną Sariel u boku sam będzie wystawiony na niebezpieczeństwo. Poza tym miało to służyć też innemu celowi.

"Ain Skelle?" — musiał dobrze zastanowić się co miała na myśli przez te dwa słowa. Dzień był długi, a on miał wiele rzeczy na głowie, niemniej jakimś cudem przypomniał sobie o magicznym lustrze. Może to z powodu adrenaliny, a może seans duchów wywarł na nim aż tak silne wrażenie, kto wie. Jakby nie było, Verg zerknął dyskretnie przez framugę, aby sprawdzić, czy jest w stanie od razu namierzyć lokalizację zwierciadła, po czym... uśmiechnął się makiawelicznie i wykonał krok do tyłu co by ponownie usunąć się w cień. Zupełnie jakby chciał kogoś przepuścić w drzwiach, czyż nie? Prawda była taka, że zielony nie ufał Celeście i nie zamierzał nadstawiać za nią zbytnio karku, a skoro już rozjuszyła monstrum to, czemu by nie wykorzystać jej w roli przynęty? Mieli wspólny cel to prawda, ale nie oznaczało to w żadnym razie, iż zapomniał jej niesubordynacje i kradzież. Oczywiście nie mógł mieć pewności, że eteryczna istota po prostu rzuci się bez zastanowienia na Celeste nie zwracając na niego uwagi. Skądinąd Arno przeczuwał, że wejście ot tak do środka nie przyniesie mu największych korzyści. Chciał zatem skorzystać ze swojego talentu do skradania, skryć się na moment, a wyskoczyć czym prędzej dopiero w ostatniej chwili - gdy upiór rzuci się na nią lub gdy opuści próg. W najlepszym razie liczył, że Umbrze dostanie się jeszcze mocniej, w najgorszym zadowoliłby się nawet paroma sekundami przewagi.

Sygn: Juno

Czarci Fort [Północny Pasaż Czarcich Gór]

79
Mistrz Gry

Kucająca przy Arno Sariel przez krótką chwilę ociągała się, jakby nie chciała zostawić swojego pana samego, ale chyba w końcu zrozumiała, że w swoim stanie prędzej będzie balastem, niźli pomocą. Podpierając się więc o ścianę wykorzystała chwilę nieuwagi wiedźmy i zjawy, by zniknąć zaraz za rogiem, gdzie prowadziły schody na górę. W ten sposób mieszaniec został sam na korytarzu z osuwającą się, ledwo zipiącą kobietą i eterycznym zjawiskiem szarżującym poza pomieszczenie.

Nie ruszył od razu, oczekując na to, co zrobi zjawa. Nie musiał czekać długo na reakcję – kilka sekund po odprawieniu Sariel i wypowiedzeniu przez Celestę słów potwór wypłynął z pomieszczenia i w końcu Arno mógł mu się przyjrzeć z bliska. Półeteryczny stwór przypominał mu historie z dzieciństwa o nawiedzających zamki duchach zmarłych szlachcianek – widział coś w rodzaju koszuli nocnej, przez którą prześwitywała framuga, stopy uniesione kilka centymetrów nad ziemią, długie, szare włosy i przerażające lico niepodobne niczemu, co kiedyś Arno widział. Jeśli faktycznie miała być kiedyś czarodziejką, którą zostawił w Oros, to podobieństwa nie widział. Rysy jej twarzy były zniekształcone, a w całkiem białych oczach nie było nic innego oprócz furii. Usta miała ciągle rozchylone, rezonując dziwnym wrzaskiem który nieustannie przyprawiał półgoblina o zawroty głowy. Czuł, jak mrowi go skóra, głowa od wrzasku bolała go coraz bardziej, a na dodatek czuł się bardziej słabiej.

Zjawa faktycznie zignorowała Arno, na linii prostej mając wszakże Umbrę. Doleciała do niej i dopadła, wpijając eteryczne dłonie w jej ramiona i przybliżając twarz do twarzy. Z jego perspektywy przypominało to makabryczny pocałunek, tym bardziej, że przez tył jej głowy widział przerażone spojrzenie Celesty szarpiącej się w jej objęciach. Mężczyzna wyskoczył z cienia prosto do pokoju, gdzie wcześniej faktycznie widział lustro leżące na stole tam, gdzie je zostawił przy krześle. W przeciągu chwili dotarł doń, łapiąc je w dłonie. Zerknąwszy raz jeszcze na korytarz, zobaczył wierzgające nogi wiedźmy i powoli zanikającą sylwetkę zjawy.

Pytanie, co zamierzał zrobić z Ain Skelle i czy zareaguje jakoś na sytuację na zewnątrz?

Czarci Fort [Północny Pasaż Czarcich Gór]

80
Arno nie był czarodziejem, toteż nie znał się fachowo na magii. Był za to czaromiotem - samoukiem, który swego czasu liznął nieco wiedzy mistycznej. Tajemnicze artefakty pokroju lustra Ain Skelle stanowiły dla niego równie dużą zagadkę co dworska etykieta albo szydełkowanie. Tym samym w podobnych okolicznościach nie mógł zaufać własnym zdolnościom, ale jednocześnie nie zamierzał poddawać się bez choćby spróbowania. W końcu gdyby teraz oddał zwierciadło Celeście prawdopodobnie wróciliby do punktu wyjścia. Czarodziejka odzyskałaby kontrolę, zaś on sam jak można podejrzewać zająłby miejsce Sariel. Na tym etapie nie spodziewał się po niej niczego innego.

"Dwulicowa koza" — pomyślał na wspomnienie jej dotychczasowych osiągnięć.

Po krótkim namyśle zielony postanowił, że da sobie tyle czasu na ile pozwolą mu okoliczności, a przy tym będzie czynić co tylko w jego mocy, by koniec końców nie zostać ponownie narzędziem w czyichś rękach. Bez dalszego rozwodzenia się nad sytuacją przeszedł do meritum sprawy. Najpierw uważnie przyjrzał się zawiniątku, obrócił w dłoniach kilka razy doszukując się jakiejkolwiek wskazówki, która mogłaby podpowiedzieć mu cóż ma czynić dalej. Próbował polizać gładką krawędź, powąchał ją, podmuchał nań, raz splunął, a następnie przetarł rękawem. Jak widać było na załączonym obrazku młody Verg podejmował się zadania ponad własne kompetencje. Jego metody miały w sobie coś z niemowlęcej ciekawości i warsztatu drobnego rzemieślnika. Karkołomne to sposoby na poznanie właściwości przedmiotu, acz zarazem jedyne, jakie znał.

"Niech to diabli... chwytam się brzytwy" — skomentował w myślach własne, żenujące poczynania. Powoli kończyły mu się pomysły, toteż zaczął rozglądać się za jakąś instrukcją spisaną na zwoju, tudzież inną księgą magiczną. Skądinąd zaraz oprzytomniał i uświadomił sobie, że nie ma czasu na lekturę. Zdenerwowany własną niemocą zacisnął dłoń na lusterku. Z desperacji przychodziły mu do głowy różne pomysły:

"Rozbić?" — rozważał — "Odbić światło? Lać wosk?" — każda kolejna koncepcja zdawała się bardziej szalona od poprzedniej. Niewiele brakowało, by mieszaniec faktycznie strzaskał artefakt, lecz w porę oprzytomniał i jakimś cudem przypomniał sobie, że już raz był świadkiem rytuału, czy też zaklęcia, którego przeznaczeniem było aktywowanie Ain Skelle. Zgodnie z tymi przebłyskami minionych doświadczeń mężczyzna ustawił lustro na stoliku przed sobą, a następnie... zakłopotany podrapał się po głowie.

Kurwa — dał upust frustracji — Jak to szło? Hmm... Per aspera ad bastra? Eee... Repetito! Repetito! Repetito! Na koniec było... yyy... deprito! Deprito! — próba odtworzenia zachowania i przygotowań Umbry szła mu bardzo opornie. Kilka razy powtarzał te same formułki w inny sposób licząc, że jakimś cudem uda mu się sprowokować wcześniej ujrzany efekt. Nie miał właściwego doświadczenia, więc kombinował tak jak potrafił. Co by nie powiedzieć od czasu gdy ostatni raz korzystał z mocy zwierciadła wiele się wydarzyło, a on, niestety nie był znany ze swojej pamięci. Gdyby wszystkie jego próby spełzły na niczym ostatecznie porwałbym lustro w szale i z wściekłością cisnąłby nim w stronę zjawy. Bynajmniej nie chodziło tu o zamierzony zabieg - taki po prostu miał temperament i kto wie, być może przyjdzie mu za to zapłacić.

Sygn: Juno

Czarci Fort [Północny Pasaż Czarcich Gór]

81
Mistrz Gry

Lustro wyglądało tak samo, jak wcześniej, gdy Arno zostawiał je, szukając zbiegłej czarodziejki. Wykonana z zielonego metalu rama nie nosiła żadnych wskazówek, podobnie do samej tafli. Aby więc zmaksymalizować swoje szanse, goblin postanowił sprawdzić dosłownie wszystkiego w akompaniamencie krzyków Celesty i zjawy.

Samo lustro smakowało... jak lustro? O ile Arno nie był ekspertem w lizaniu luster i wiedział, jaki bukiet powinien teraz czuć, to to, czego się po nim spodziewał, czyli nieprzyjemnego smaku metalu i szkła – to właśnie tym to było. Pachniało także jak lustro, a dmuchając nań, zaparował taflę w miejscu, gdzie wcześniej wylądowała jego ślina, zaraz przecierając powierzchnię.

Oprócz wyczyszczenia Ain Skelle, nic się nie stało. Żadnych instrukcji na pierwszy rzut oka także nie widział, zresztą... kto by miał czas na czytanie zwojów i ksiąg magicznych, spisanych skomplikowanym językiem, gdy czas tak bardzo goni? Porzuciwszy ten pomysł, zaczął przypominać sobie słowa, jakie wypowiadała Czarodziejka jeszcze rano, gdy uaktywniała lustro.

Nieświadomy był tego, jak bardzo skomplikowany jest proces rzucania zaklęć, o rytuałach już nie wspominając. Potrzeba tygodni, jeśli nie miesięcy by tak skomplikowaną czynność powtórzyć, nauczyć się i w końcu rzucić z powodzeniem. Arno był jednak dzieckiem błądzącym we mgle, który chwytał się jak tonący brzytwy każdej czynności.

Zaczął powtarzać sentencję, słowo za słowem, myląc to co chwila. W końcu zdawało mu się, że trafił w punkt, wypowiadając formułę bezbłędnie... i chyba coś się stało! Z przerażeniem Arno mógł zobaczyć, ze lustro zaczyna pokrywać pajęcza sieć pęknięć, która rozlewa się powoli we wszystkie strony, podczas gdy jego odbicie zanikało za mleczną mgłą. Czuł, że jeżą mu się chyba wszystkie włosy na ciele, tak bardzo pomieszczenie zaczęło wypełniać się magią. Jednocześnie zakręciło mu się w głowie, a w przeciągu kilku sekund powietrze stało się gęste, słodkie, wręcz mdłe. Powoli czuł, że coś kapie mu z nosa, a gdy strużka dotarła do jego ust, miał szansę zasmakować znajomego metalicznego smaku. Zaczęło brzęczeć mu w uszach, wizja poczęła się rozmazywać, a głowa pulsować jeszcze bardziej, niż wcześniej.

Lustro upadło razem z Arno Vergiem, roztrzaskując się w drobny mak, zaś sam mieszaniec stracił przytomność, ostatnim słysząc nieludzki wrzask, który chyba zniszczył mu uszy.

Świadomość wracała niechętnie ze słodkiego, mrocznego niebytu. Wiedziała, że irytujące dudnienie w środku czaszki nie było tym, czego chciała teraz doświadczać, ale ku jej zgrozie, Arno się wybudzał prosto do szarej rzeczywistości. Pierwszym zmysłem, który zaczął działać, był węch, który sugerował, że coś się pali. Potem doszło do tego czucie, które mówiło o drobnych odłamkach raniących dłonie goblina. Na końcu w ruch weszły oczy, których zamazany widok przedstawiał półmrok piwnicy i otwarte na oścież drzwi na korytarz. Lustro leżące tuż przy jego twarzy, roztrzaskane w drobny mak i jego dłonie, w które powbijało się szkło. Dalej wszystko było mocno zamazane, ale chyba gdzieś tam, na granicy widoczności, kryły się czyjeś obute nogi. W uszach mu dzwoniło tak mocno, że nie słyszał nic i nie zapowiadało się, aby za sekundę miało się to zmienić.

I głowa, czuł, jakby trzymał coś bądź kogoś w środku i właśnie próbowało się to wyrwać stamtąd, drapiąc i uderzając ciężkim młotem w jego czaszkę.

Czarci Fort [Północny Pasaż Czarcich Gór]

82
Niedługo po tym jak świadomość zaczęła do niego powracać zielony zaklął siarczyście pod nosem. Przez dłuższy czas myślał tylko o tym jak bardzo "napierdalał" go czerep, bo o "bólu" nie mogło być mowy. Chciał przetrzeć oczy, ale z kawałkami szkła wbitymi w dłonie było to raczej niemożliwe. W dodatku dzwoniło mu w uszach jak pod karczemnym stołem w dzień odświętny.

Gdy wreszcie przestał się skupiać na własnej niedoli pojął, że sprowokował jakiś wypadek albo inne działanie w gruncie rzeczy niezamierzone. Spróbował zebrać w sobie siły, żeby podnieść się do pozycji siedzącej. Po prawdzie wolał nie leżeć na ziemi plackiem akurat, gdy na horyzoncie majaczył mu ktoś obcy. Wkrótce poczuł krew zalegającą w gardle, toteż splunął tylko obok w ciszy oczekując dalszego rozwoju wydarzeń.

Sygn: Juno

Czarci Fort [Północny Pasaż Czarcich Gór]

83
Mistrz Gry

Pojedyncze kawałki szkła były wbite także w policzek Arno, na którym leżał on nieprzytomny. Na dodatek szczypały go oczy i miał naprawdę niesamowitą ochotę je przetrzeć, co udawało mu się dzięki niezwykłej sile woli. Z takim samym przekonaniem zwlekł się z podłogi do pozycji siedzącej, a mrugając krótka chwilę, udało mu się zobaczyć czyjąś sylwetkę kryjącą się na pograniczu światła i mroku. Ciągle też czuł swąd spalenizny, ale do końca nie kojarzył, skąd.

Przeraźliwy pisk, dzwonienie dochodziło ciągle z wnętrza jego uszu i raniło jeszcze bardziej wrażliwą głowę goblina. Nie słyszał niczego oprócz jednostajnego dźwięku zagłuszającego wszystko inne, w tym prawdopodobnie kroki, które usłyszałby, gdyby nie ta niedogodność. Siedząc jednak na środku pracowni, łatwo było go zauważyć temu, kto wchodził do środka, a był to... Klaus, a za nim Sariel. Dwójka natychmiast podeszła do szefa, mówiąc coś do niego – ale Arno widział tylko ruszające się usta i ich zmartwione twarze. Jeśli chciałby coś powiedzieć, na pewno skończyłoby się to krzykiem, który mógłby wywołać skrzywienie na twarzy Klausa zachodzącego mieszańca od tyłu i pomagającego mu się podnieść.

Opierając się, przywódca Czarciego Fortu był w stanie iść o własnych nogach, chociaż do bolącej głowy dochodziło jeszcze palenie skóry, jakby ktoś wylał na niego wrzątek. Czuł, że jest mu duszno i że potrzebuje świeżego powietrza bądź zimnej kąpieli... ewentualnie obu. Rozglądając się po pomieszczeniu, widział smugi dymu unoszące się przy suficie i parę roztrzaskanych buteleczek. Źródłem smrodu była substancja ściekająca powoli z rozbitego szkła prosto na podłogę, gdzie syczała w kontakcie z nią i parowała. Lustro było w strzępach i oprócz metalowej ramy nic więcej z niego nie zostało.

Przeprowadziwszy Verga do drzwi, jego oczom ukazała się postać Celesty leżąca w tym samym miejscu, co wcześniej. Zamarła z grymasem przerażenia na twarzy, z jej oczu, nosa, ust i uszu leciała krew, a ona sama, chociaż żyła, chyba była w tak mocnej fazie obłędu, że nie nadawała się teraz do niczego.

Brzęczenie we własnych, goblinich uszach powoli ustawało i Arno zaczął słyszeć dźwięki otoczenia jakby był pod wodą. Na razie Klaus, który go prowadził, nie zamierzał przystawać tylko wyciągnąć szefa na górę, aby nie kisił się w niebezpiecznych alchemicznych i magicznych oparach... chyba, że Arno chciał protestować.

Czarci Fort [Północny Pasaż Czarcich Gór]

84
POST POSTACI
Arno Verg
Mimo że Arno miał już szczerze dość tej gęby i w duszy modlił się, żeby prędko żadnej czarodziejki nie spotkać, to coś mu podpowiadało, że bezpieczniej dla nich obojga będzie ulokować Celeste w lochu. Zbyt długo ganiał za jej cieniem, żeby teraz pozostawić tak niebezpieczną osobę na łaskę losu. Tym samym przy pierwszej nadarzającej się okazji mieszaniec przywołał do siebie dwóch trepów, po czym wskazując na oszołomioną kobietę, polecił im umieścić ją w odosobnieniu, usta zakneblować, a dłonie unieruchomić, co by nie posunęła się do kolejnych sztuczek magicznych. Oczywiście zielony miał swoje plany wobec Umbry, ale póki ledwo trzymał się na nogach, wszelkie knowania musiały zaczekać.

Odprowadzając wzrokiem najemników, zrozumiał, jak wiele by teraz oddał za kube... dzban wody i dwa dni nieprzerwanego snu. Nogi miał jak z waty, krew i pot właściwie lepiły się do jego ciała, a kurz unoszący się w powietrzu tylko wzmagał dyskomfort. W dodatku całe to nerwowe skradanie i miotanie ogniem w zdradzieckie pachołki ogromnie go wyczerpało, także psychicznie.

Wyprowadźcie mnie stąd... — wydał krótki rozkaz — ...i niech ktoś ogarnie laboratorium, zanim cały fort stanie w płomieniach. — magiczne wybuchy oraz niebezpieczne opary alchemiczne istotnie budziły w nim obawy co do późniejszej użyteczności tego miejsca i — co więcej — bezpieczeństwa jego... domu.

Sygn: Juno

Czarci Fort [Północny Pasaż Czarcich Gór]

85
POST BARDA
Dwójka wiernych kompanów wyprowadziła Arno z piwnicy, lekko go ciągnąc po schodach. Brzęczenie w uszach ustało, ale wszystko inne bolało półgoblina, jakby przeleciał przez cały pokój i wylądował na ścianie. Zaprowadzono go prosto do jego komnat, podarowano dzban z wodą i wezwano felczera. Arno przez okno mógł zauważyć, że niebo było zakrwawione. Księżyce idealnie pokrywały tarczę słoneczną i najwyraźniej to było przyczyną niesamowitego koloru góry. Normalny błękit zmienił się w blady pomarańcz, bezpośrednia okolica ciał niebieskich była intensywniejsza. W połączeniu z wysuszonym krajobrazem siarkowej okolicy pejzaż był w pewien sposób urokliwy, chociaż mógł wywoływać nutkę niepokoju.

Felczer opatrzył ręce i twarz goblina, dał jakiś ziół, ale wrażenie gorączki i spieczonej skóry ciągle nie ustępowało. W dodatku przez użycie zaklęć gardło zbira było wiecznie suche i żadna ilość wody nie pomagała. Głowa ciągle bolała mężczyznę... i nie było chyba lepszego pomysłu, niż pójście spać, skoro kryzys został zażegnany.

Kolejne trzy dni upłynęły goblinowi pod znakiem wypoczynku i nieustającej gorączki. Zwyczajnie źle się czuł i nawet informacja o tym, że Celesta siedzi związana w lochu, szcza i sra pod siebie i trzeba ją dokarmiać, bo jest niespełna rozumu, mogła nie pocieszyć wystarczająco umierającego bandytę. Jednak ku jego uldze, gdy tylko tajemnicze zaćmienie, rana na niebie, trzeciego dnia zniknęło, razem z nim przeszły jak ręką odjął dolegliwości półgoblina.

Ba, nawet zaczął padać ulewny deszcz, na co wszyscy szczerze się cieszyli – beczki były z powrotem zapełniane deszczówką. Piwnica jego zamku została wysprzątana i przewietrzona odpowiednio w tym czasie, zaś zjawa chyba faktycznie została pokonana. Szybko zagoniono niewolników z powrotem do katorżniczej pracy w kopalni, a na głowie Verga z powrotem pojawiły się prozaiczne problemy pokroju wyżywienie, źródło dochodu czy woda.

No i więźniowie.

Miał w swoich lochach dwóch więźniów. Pierwszym była Celesta, której obłąkańcze spojrzenie nie zniknęło i przestała całkiem kontaktować z rzeczywistością... dosłownie. Jedyne dźwięki dochodzące z jej ust to dziwne pojękiwania i nieskładne słowa pokroju tych, które wypowiada niemowlę. Trzeba było ją karmić i poić, chociaż i z tym czasem były problemy, tak samo jak z załatwianiem jej potrzeb fizjologicznych, które robiła tam, gdzie stała. Nie przypominała dawnej dumnej kobiety, która wykiwała kilka razy Arno. Jej włosy były poplątane, brudne, sama śmierdziała potem i ekskrementami, a ubrania nie nadawały się nawet na szmaty. Plusem było to, że zostawiła po sobie całkiem sporo rzeczy, które w wolnej chwili hobgoblin mógł przeszukać.

Trefny Gryf był drugim więźniem. Poparzony przez magię Verga, owinięty był teraz cały kawałkami materiału, które miały wspomóc leczenie jego ran. Wyglądał okropnie, ale przynajmniej był w pełni świetności swych zmysłów i teraz, gdy rozbójnik był w pełni swoich sił, mógł go przesłuchać, bądź od razu zadecydować, co z nim zrobić.

Czarci Fort [Północny Pasaż Czarcich Gór]

86
POST POSTACI
Arno Verg
W pokoju było wciąż ciemno, gdy zza horyzontu zaczęły wyglądać pierwsze promienie słońca. Arno leżał nieruchomo na łóżku ze wzrokiem utkwionym gdzieś w sufit i zastanawiał się, czy to, co widzi jest jawą, czy snem. Wątpliwości te nie były pozbawione sensu. Mimo że przez ostatnie trzy dni głównie odpoczywał to czuł, jakby cały ten czas podejmował się ogromnego wysiłku. Nie zaznał wiele snu, a palący ból towarzyszący anomaliom stał mu się tak bliski, że zaczynał wręcz odnosić wrażenie, że jest mu przeznaczony. Przeklęty mocą bogów, zjawy z kopalni, czarodziejki, czy innej wiedźmy... to bez znaczenia. Miał dość czasu, by dokładnie przemyśleć swoją sytuację, a w rezultacie dojść do prostego wniosku:

"Ból to część życia, trzeba to zaakceptować." i jak trywialnie by to nie brzmiało dla niego było jak najbardziej realne. Spójrzmy prawdzie w oczy, każdy cierpiał na swój sposób: Celesta postradała rozum, Sariel walczyła ze zjawą, Gryf... również wiele się nacierpiał, a byli jeszcze wszyscy ci, którzy polegli w walce bądź stracili bliskich. Verg także poniósł koszta, jednak teraz znajdował się w innej sytuacji. Z biegiem dni pogodził się z tym co było i zaczął myśleć o dniu następnym. Katorga zaćmienia przynajmniej w jakimś stopniu nauczyła go akceptować niedogodności, radzić sobie ze stresem.


Trudno powiedzieć ile jeszcze trwał letarg. Zielony nie pamiętał, w którym momencie zamknął oczy i zasnął, ale gdy obudził się słońce było już niemal w zenicie. Nieco obolały, ale umiarkowanie wypoczęty postawił bose stopy na drewnianym parkiecie, oparł się łokciami o kolana i na moment schował twarz w dłoniach. Krótko później przejechał palcami wzdłuż włosów do samej nasady szyi, po czym tępo spojrzał przed siebie - ostatnio często tak się zawieszał. W kilka sekund zebrał myśli, podźwignął się, a następnie zaczął niespiesznie ogarniać do życia. Dokładnie zadbał o swoją higienę, założył co miał najczystszego, poprawił buty, pas, noże i zszedł schodami na niższe kondygnacje.

Dobrze wiedział, co musi teraz zrobić - należało zadecydować o losie więźniów i ich dobytku. W drodze do cel postanowił powierzchownie ocenić kondycje fortu. Nie znał dokładnych strat w ludziach, jednak przeczuwał, że po ostatnich perturbacjach będzie zmuszony poszukać nowych rekrutów do swej bandy. Z innej beczki zapas deszczówki i prężne prace w kopalni napawały pewnym optymizmem. Arno miał też cień nadziei, że pośród bagaży Celesty znajdzie coś przydatnego dla siebie. To jednak musiało zaczekać, bowiem krocząc wąskim korytarzem prowadzącym do podziemnych lochów postanowił skupić się wyłącznie na obecnej chwili. Był winien tym ludziom odrobinę swojego czasu.

Najpierw zajrzał do czarodziejki. Jego początkowe plany co do niej uwzględniały tortury, uczynienie z niej publicznego widowiska, a może nawet śmierć, najpewniej niezwykle bolesną i długą. Te uczucia jednak minęły, nikogo nie ruszy teraz kolejny pokaz siły, zaś co najistotniejsze kobieta wyglądała zbyt żałośnie, żeby się nad nią teraz znęcać. Im dłużej jej się przyglądał, jak toczyła ślinę, jak bełkotała bez ładu, tym mocniej było mu jej żal. W tym stanie mogła zagrozić tylko sobie. Zielony nie odzywał się przez długą chwilę, wpatrywał jej się w ciszy, wreszcie uśmiechnął się słabo, odwrócił i wyszedł bez słowa.

Zgoła inaczej miała się sprawa z Trefnym Gryfem. Oliwier otrzymał już lekcje i to taką, którą prawdopodobnie zapamięta na długo. Arno chciał zbadać teren, sprawdzić jak się czuje jego podwładny i jak odbiła się na nim ich wspólna przygoda na skraju bagna. Tym samym ostrożnie otworzył drzwi komnaty z nadzieją, że wślizgnie się do środka niezauważenie, podstawi sobie jakiś taboret i usiądzie nieopodal ze szklanką wody - nie chciał obudzić młodzieńca, wolał poczekać aż sam go przyuważy.

Sygn: Juno

Czarci Fort [Północny Pasaż Czarcich Gór]

87
POST BARDA
Celesta Umbra ponownie zrobiła Arno w balona, pozbawiając go jedynej przyjemności, jaką chciał zaczerpnąć – publicznego upokorzenia czarodziejki i poznęcania się nad nią. Niespełna rozumu kobieta nie dawała jednak takiej satysfakcji, jakby chociaż odrobinę kontaktowała ze światem zewnętrznym. Może i nie zrobiła tego specjalnie, ale gdyby tylko rozumiała, co się wokół niej dzieje, goblin nie wątpił, że wyśmiałaby go za to.

Olivier spał lekko i niespokojnie, gdy Arno doń zawitał. Po krótkiej chwili, gdy mężczyzna poruszył się zbyt głośno na taborecie, wybudził się, ciągle obolały, pełen przerażenia względem osoby Verga. Jeśli by pan na zamku chciał przepytać Gryfa, ten wręcz wyśpiewał mu z ochotą całą historię. Może i Celesta nie obiecała mu dosłownie worka złota, ale na pewno sporą sumkę za wprowadzenie jej do zamku. Zwerbowany został przez nią tuż po przyjęciu zaproszenia do fortu, gdzie miał wypełnić krótki plan sporządzony przez nią. Podrzucił jakiś artefakt do kopalni, z którego zaczęła straszyć zjawa, a następnie zaproponował Arno przyprowadzenie specjalistki. W razie czego byli rodzeństwem, chociaż tak naprawdę po prostu się kojarzyli. Przy okazji Olivier zarzekał się, że Volgar o niczym nie wie i nie był w to zaplątany. Błagał o litość i przebaczenie, oczekując decyzji hobgoblina dotyczącej jego losu.

Cokolwiek postanowił Arno zrobić z dwójką na przestrzeni dni, było zadaniem pobocznym. Trzeba było zająć się innymi sprawami, zaczynając od sprzątania po cwanej magini. Przetrząsając jej rzeczy, zbir znalazł swoją zgubę, czyli kamień ze skarbca w Oros. Z bardziej interesujących przedmiotów odnalazł fiolkę opisaną jako afrodyzjak, parę ksiąg, z których przelatując pobieżnie po stronach dowiedział się ciekawych faktów o naturze magii, a także schowaną w kącie miotłę. Ba, prawdopodobnie Arno nie zauważyłby jej w ogóle, uznając za element otoczenia, gdyby nie to, że któryś raz z kolei ją mijając, ta znikąd upadła na podłogę prosto pod jego nogi. Jak długi półgoblin runął na ziemię, a później przy bliższej inspekcji zauważył, że miotła ta ma siodełko i coś pokroju strzemion. Wyglądała elegancko i pierwszą myślą, jaka mogła się trafić, to to, że Celesta byłą tą przysłowiową wiedźmą z bajek na dobranoc.

*
Życie powoli wracało do normy, chociaż nie brakowało problemów. Głównym z nich była żywność, której nieustannie brakowało, a także woda, czy kopalnia. Należało coś z tym zrobić i tylko w kwestii Arno było to, jak to rozwiąże. Jeśli chciał, mógł doradzić się jego ludzi, przetrząsnąć mapy, zasięgnąć języka u miejscowych...
Spoiler:

Czarci Fort [Północny Pasaż Czarcich Gór]

88
POST POSTACI
Arno Verg
W Czarcim Forcie czas płynął powoli. Odkąd zielonemu udało się pozbyć czarodziejki i doprowadzić jako tako do porządku kopalnie jego głównymi zmartwieniami było wyżywienie podwładnych oraz mozolny rozwój placówki. Istotne problemy, owszem, lecz przy dotychczasowych bolączkach zdecydowanie nieznaczące. Nie musieli już uganiać się za zjawą, która mordowała mu niewolników, ani martwić się zdradą od kiedy pokazał na przykładzie Oliwiera, jaki los czeka zuchwałe pionki w jego grze.

Kolejne dni mieszaniec poświęcił kilku istotnym kwestiom. Pierwszą zasadniczą rzeczą było wyjaśnienie maluczkim co też miało miejsce przez ostatnie dni i na ile dwulicową gadziną potrafił być Verg na tyle w tym przypadku był niemal zupełnie szczery. Mianowicie wyjaśnił swoim, że mordy w podziemiu oraz zamieszanie w forcie, a nawet przedziwna trzydniowa anomalia były wyłącznie zasługą Celesty. Pozwolił sobie również na tej wersji wydarzeń zbudować własną małą legendę, bo przedstawił się jako wybawiciel lokalsów - ten, który bronił ich przed szaloną czarownicą i jej niecną magią. O ile było w tym sporo prawdy, o tyle w rzeczywistości mieszaniec nie miał dostępu wszystkich odpowiedzi, a niektóre pominął choćby dla dobra Oliwiera, który dostał już swoją nauczkę i drugą szansę. Co zaś się tyczy okresu przedziwnego zaćmienia tutaj brakowało mu stosownej wiedzy, żeby właściwie zinterpretować znaczenie tych znaków. Wzmożona aktywność bestii... całun mroku okrywający świat... i wreszcie paląca gorączka, która trzęsła nim jak najgorszy w życiu kac - to wszystko wykraczało poza jego pojmowanie. Tym samym były to kwestie nawet bardziej misterne dla uprowadzonych wieśniaków, czy wynajętych najemników, toteż nic nie stało na przeszkodzie, by przypisać wszystkie te nieszczęścia jednej i tej samej osobie.

Następną sprawą było oszacowanie szkód i pozyskanych łupów. Strawione pożarem laboratorium jawiło mu się niepowetowaną stratą, skądinąd zielony wierzył, że tego typu ubytki może jeszcze jakoś zrekompensować zarówno własną pracą, co i odpowiednim wydatkiem gryfów. Tym samym Arno przemianował laboratorium Umbry, na laboratorium Verga, po czym zabrał się za porządki. Co się jeszcze nadawało do użytku znalazło swoje miejsce na półkach, co zaś uznał za zniszczone przeznaczył do wyrzucenia. Ponadto, na bazie własnej wiedzy i dostępnych w okolicy nielicznych zasobów postanowił uzupełnić zapasy - wiedział co nieco o alchemii, a nawet zielarstwie, toteż z oddalonych lasów pozyskał brakujące składniki, niektóre z nich wytworzył w prostych procesach chemicznych. Oczywiście nie był w stanie tą metodą nadrobić wszystkich strat, ale miał nadzieje, że jeszcze kiedyś przyjdzie mu zakupić to i owo od podróżnych handlarzy, którzy na razie z daleka omijali te okolice. Laboratorium stało się również przechowalnią dla różnych specyfików, które zgromadził przez lata - afrodyzjaków, czy flaszek imitujących śmierć. W kącie tego samego pomieszczenia postawił sobie też małą pracownię do dłubania w drewnie, wszak i o tym miał jakieś pojęcie. Gdzieś tam swoje miejsce znalazł tajemniczy bulbulator niewiadomego przeznaczenia, który to otrzymał przed laty i jakoś zapomniał o nim w toku ostatnich wydarzeń.

Najbardziej zagadkowym narzędziem bodajże spośród wszystkich zdobyczy z ekwipunku Celesty okazała się jednak miotła z siodełkiem i strzemionami. Ten kuriozalny w swej budowie przedmiot jeszcze przez jakiś czas spędzał sen z powiek watażki. Z początku wzięty za dziwny wariant akcesorium do sprzątania wraz z upływem dni nabierał nowego wymiaru. A to upadł mu prosto pod nogi jakby z intencją zwrócenia na siebie uwagi, a to zmieniał całkiem swoje położenie wbrew logice i pamięci mieszańca. Raz nawet niewiadomym sposobem znalazł się w jego łóżku, gdy ten zbierał się do snu. Wszystko to sprawiało, że Arno był coraz mocniej przeświadczony o tym, że miotła żyła własnym życiem - cichym, nieco płochliwym, acz za sprawą jakiejś dziwnej magii jak najbardziej realnym. Być może to za sprawą nudy, a może chęci rozwiązania nietypowej zagwozdki zielony postanowił spędzić z nią kilka chwil i może... ujarzmić?

Zaczęło się niewinnie. Verg wciąż nie wiedział jak bardzo jego przypuszczenia były bliskie prawdy, toteż ostrożnie zawiązywał nową znajomość. Wieczorami, gdy przebywał sam w swojej komnacie sprowadzał narzędzie i... gadał doń. Czasem mówił o sobie, jakby do starego kompana, czasem chwalił przyrząd licząc na zyskanie jego względów. Niewiele wiedział o tych sprawach, ba! Nie umiał nawet jeździć konno, a co dopiero oswoić to, czy inne zwierze, tym mniej wiedział o potencjalnie czarodziejskiej miotle. Długo nie spodziewał się żadnej reakcji. Przypadkowe (?) upadki i drgania obierał jednak za drobne sukcesy, choć równie dobrze mógł zwyczajnie odchodzić od zmysłów przy okazji tej małej fanaberii. Sztukę tę powtarzał przy nadarzających się okazjach, lecz na tym etapie nie odważył się jeszcze miotły "ujeżdżać". Wciąż brakowało mu solidnych dowodów, że miotła służyła do latania, co więcej mężczyzna nie zamierzał ryzykować szwanku na wizerunku nieudolnymi próbami lotu krótko po tym jak podbudował sobie opinię pośród gawiedzi.

Wreszcie przyszła i pora na sprawy wagi większej. Pierw musiał ustalić jakie minerały pozyskiwano w kopani - w tym celu nakazał sprowadzić do swej pracowni każdy rodzaj zgromadzonego kruszcu, po czym za przyczyną wiedzy własnej i posiadanej literatury zajął się interpretacją zbiorów. Jak dalece znał się na handlu tak postarał się oszacować stawki, na jakich mógłby rzeczone dobra sprzedawać oraz zdeterminować ilości, którymi mógł się przy tym posłużyć. Dopiero wtedy uknuł cwany plan jak tymi dobrami obracać. Szybko przywołał do siebie Volgara i Klausa, po czym wydał im polecenie, aby wzięli ze sobą licznych wojów, a następnie wyruszyli na spotkanie karawanom kupieckim, które majaczą im na horyzoncie, gdy szerokim łukiem omijają fort w drodze na północ i odwrotnie. Celem najemników nie była jednak napaść zbrojna, lecz przekazanie zaproszenia podróżnym. Motywacją zaś miała być perspektywa zawiązania nowych relacji handlowych, a widok mieczy, łuków i włóczni tylko by pomógł w uzyskaniu właściwej reakcji, nic więcej. Arno nakazał, aby nie narażać handlarzy na szwank, o ile sami nie rozpoczną bitki - przy takiej ewentualności należało zatrzeć wszelkie ślady waśni, a zdobycze sprowadzić do fortu. Skądinąd Verg zobowiązał się nagradzać pożądane przezeń efekty, nie rabunek.

A gdy tak oczekiwał rezultatów nowo podjętych kroków, gdy zapadał się w siedzeniu krzesła sali jadalnej, spoglądał na opustoszały stół i rozmyślał nad żałosnym stanem ich spichlerza. Słowem, jedli co popadnie. Jeśli padało, co oczywiście zdarzało się niezwykle rzadko, wypadali jak na zewnątrz jak dotknięci szaleństwem z beczkami i wiadrami, aby gromadzić zapasy na następne dni, czasami tygodnie. Jeśli brakło im pożywienia polowali, choć zwierzyna w tych stronach albo żerowała nocą, albo kryła się starannie przed ich wzrokiem. Tak więc trud był to nie mały, zaś jego rezultat zazwyczaj mizerny. Ostatecznie ich ratunkiem okazały się wypady do odległych lasów, acz i tu powoli wyczerpywały się zasoby boru, wszak jak długo można żyć na sadzonkach, jagódkach, korzeniach. Wciąż mieli w zanadrzu trochę rezerw złupionych uprzednio z wioski, z której pozyskali górników, lecz na jak długo miały im starczyć te zapasy, kto wie?

W swoim czasie Arno zasłyszał od Sariel nietypową wieść, jakoby sam Tenatir patronował tegorocznym świętom przesilenia zimowego. Ponoć obiecał wiernym podarki, ale oczekiwał, że napiszą do niego list z prośbą, szczegółowym życzeniem. Dla istoty małej wiary, jaką był mieszaniec była to bardziej naciągana ciekawostka, aniżeli wiarygodna informacja, jednak skoro pochodziła ona od jego prawej ręki watażka nie mógł całkiem zlekceważyć jej słów. Zresztą sytuacja i tak była już na tyle opłakana, że równie dobrze mógł schować poglądy na religię do kieszeni, spróbować czegoś... nietypowego. Jak to mówią tonący brzytwy się chwyta, czyż nie? Tak czy owak, zielony przyzwał do siebie Trefnego Gryfa i nakazał mu spisywać słowa listu, który skieruje do samego bóstwa. Proces był to trudny, nie obyło się bez krzyków, łez, lecz po kilku godzinach wreszcie udało się sporządzić pismo, a treść jego była następująca:
Spoiler:
Po wszystkim wiadomość wysłano pod właściwy adres, Oliwier został odprawiony do innych zadań, zaś mieszaniec wrócił do swojej komnaty, gdzie w oczekiwaniu na Volgara i Klausa spędzał popołudnie na jednostronnej pogawędce z (być może) czarodziejską miotłą. Życie powoli wracało do normy, a przynajmniej taką miał nadzieję.

__________________
* * *

Ile to już minęło czasu? Rok? Dwa lata? Mózg Arno mógł tego nie pojmować, wszak pół goblin nie specjalnie zaprzątał sobie głowę odmierzaniem dni, wędrówką gwiazd po nocnym niebie, czy zmiennością pór roku. Pośród pustynnych oceanów Urk-hun i spiekoty słońca wszystko to zdawało się być kompletnie bez znaczenia. Długa, wyczerpująca podróż po południowych krainach skutecznie utrudniała śledzenie kalendarza, gdyby jakiś w ogóle miał.

Opatulony szczelnie warstwami materiału powłóczył nogami po gorącym piasku krocząc w ślad za kupiecką karawaną. Niemal od samego początku tej wyprawy właśnie tak pokonywał ogromne dystanse między aglomeracjami - na powozie lub tuż za nim. Znacznie bezpieczniej było poruszać się z taborem kupieckim aniżeli samemu ryzykować dobytkiem i podwładnymi, by gdzieś się dostać. Właściwie była to transakcja wiązana, opłacalna dla obu stron: zielony oferował swoje umiejętności, pomoc w odpędzaniu drapieżników i rabusiów, handlarze zaś gwarantowali codzienne racje żywnościowe oraz miejsce do spania po zmroku. Nawet, teraz gdy dzień chylił się ku końcowi, a on półprzytomny i zlany potem marzył o nadchodzącym odpoczynku wciąż nie zapominał o pierwotnym celu swej wędrówki. Odkąd wyruszył tak dawno temu z Czarciego Fortu (który nawykł nazywać domem) postanowił zgłębić wszystkie sekrety tajemniczego artefaktu, który niegdyś skradł ze skarbca w Oros. Niewielkie, niepozorne zawiniątko stanowiło źródło kilku jego sukcesów oraz niepoliczalnej ilości problemów.

Z jednej strony magiczny kamień przyciągał do niego różne indywidua. Za jego przyczyną poznał czarodziejkę Celestę, czarownicę Osrit, nawiązał znajomość z przedstawicielem oroskiego półświatka Orim, a nawet spotkał po latach swoją matkę, której nie widział od maleńkości. Były to spotkania ważne, potrzebne, z ogromnym wpływem na jego losy. Z drugiej jednak strony wszystkie te osoby na pewnym etapie powzięły sobie za cel śmierć mieszańca, by niedługo później skończyć w mniej lub bardziej nieprzyjemnych okolicznościach. Celesta oszalała do reszty przez swe knowania, Osrit zamieniła się w mściwego upiora, aby ostatecznie zniknąć bez echa z tego świata. Zdradziecki Ori zginął pod gruzami w trakcie pamiętnego napadu, a matka Verga równie niespodziewanie jak się pojawiła, tak i bez śladu zaginęła. Każdą z tych osób bardziej niż sam mieszaniec przyciągał ów tajemniczy artefakt. Każda coś o nim wiedziała i tę wiedzę ze sobą zabrała.

Arno czuł jakby w tym rwącym potoku życia był zdany wyłącznie na łaskę prądów. Częściej reagował, niż podejmował decyzje. Wielu spraw nie rozumiał, wiele motywacji pozostawało dla niego tajemnicą. Czego jednak był pewien to, że w samym centrum tego zamieszania był jego enigmatyczny fioletowy kamyk. Zaś odkrycie czym właściwie jest i dlaczego przyciąga do siebie tylu dziwaków w założeniu miło pomóc mu w odzyskaniu kontroli nad własnym losem. Właśnie dlatego podróżował od Czarciego Fortu do Karlgaardu, a potem wszędzie tam, gdzie usłyszał choćby wzmiankę o magicznym artefakcie. Nie rzadko błąkał się, gubił, trafiał na fałszywy trop, bądź kogoś, kto przemocą lub sprytem chciał pozbawić go wspomnianego kruszcu. Czasem próbował pokonać jakiś dystans na miotle wszak konno jeździć nie potrafił, czasem zagrzał gdzieś dłużej by pobierać naukę, tudzież odbić się od finansowego dna. Rzadko, bo rzadko, ale pisywał też listy do Sariel i swej parszywej hałastry co by upewnić się, że interesy idą pomyślnie, dom jego nie popada w ruinę, a oni sami nie zapomnieli komu przyrzekli lojalność. Tęsknił za tym skrawkiem świata i swą bandą, choć nigdy im o tym nie napisał, zaś gdyby został o to wprost zapytany od razu by zaprzeczył. Obiecywał im za to powrót, obiecywał lepsze dni. Mógł się oszukiwać, że nie liczy dni, tygodni, ale tak naprawdę wiedział, że to już prawie dwa lata jak błąka się po świecie. Wiedział niemal tyle, co na początku i właściwie niemal wyczerpał wszystkie swoje opcje, ale wciąż miał jeszcze jeden jedyny trop.

"To będzie moja ostatnia próba rozwikłania tej zagadki." — pomyślał zerkając spod kaptura na fioletowy kamień — "Jeśli to nie zadziała wylądujesz na dnie morza." — schował go do kieszeni i ruszył w dalszą podróż.

[zt]

Sygn: Juno
ODPOWIEDZ

Wróć do „Czarcie Góry”