Komandoria Zakonu Sakira

76
Ściągnął z siebie koszulę i rzucił ją na łóżko, podchodząc powoli do lustra. Niejako bał się tego, co w nim dostrzeże. Co jeśli nabawił się plagi, a jego ciało już teraz się jej poddawało? Miał umrzeć w chwilę po tym, jak dowiedział się, że istnieje szansa na zatrzymanie tego plugastwa? Z pewnym ociąganiem obrócił się i wygiąwszy szyję dostrzegł... Krwawą linię, ciągnącą się między jego barkami. Zupełnie jak ślad po uderzeniu biczem; doskonale je znał. Pamiętał z dzieciństwa. Ale i z życia dorosłego, kiedy to on był karzącym ramieniem boskim, a nie grudką brudu, na którą opadały słuszne razy. Wyparł z pamięci dawnego siebie; nie mógł nawet myśleć o tym, jak słabą i żałosną, zapatrzoną w siebie istotą był ten chłystek z Oros. O tym, że cały czas gdzieś w nim drzemał, czekając na moment, gdy Holscher opuści gardę, by znów zasypać go milionem niegodnych dostojnika Zakonu myśli.

Stał i patrzył na tajemniczą ranę. Czy to stygmat? Na Sakira, jakim cudem akurat teraz się otworzyła?
- Karzesz mnie za słabość, Panie...? - wyszeptał do siebie jedyną konkluzję, do której był w stanie dojść. Zacisnął zęby, wciskając palec w rozognione tkanki, jakby chcąc jeszcze bardziej upewnić się, że to co widzi, faktycznie istnieje. Porażający ból stanowił jasną odpowiedź, podobnie jak posoka, która popłynęła mu po skórze.
Wybacz, że Cię zawiodłem. Jestem mały, niegodny Twego spojrzenia, niegodny nawet ran, które mi zadajesz... Ale będę silniejszy, Sakirze, będę lepszy. Bądź spłonę, próbując.


Ubrał się szybko, walcząc z ciągłym bólem, który tylko narastał, gdy nakładał na siebie kolejne warstwy ubrań. Nie patrzył nawet w stronę pewnej szuflady, przez myśl mu nie przeszło, by próbować stępić cierpienie alkoholem. Z uniesionym czołem przyjmie to, co w jego mniemaniu zesłało nań bóstwo, któremu przysiągł służyć.
Przypasał miecz i z namaszczeniem zapiął na swojej szyi amulet z insygniami komturskimi. Rubiny błyszczały jak krew.


Wyszedł ze swojej celi, automatycznie prostując plecy. Skinął głową swojemu podwładnemu, odnotowujac jego zaskoczone spojrzenie.
No tak, musiał wyglądać jak siedem nieszczęść. Nawet nie pomyślał, żeby przyjrzeć się sobie w lustrze. Sen nie przyniósł mu żadnej ulgi, wydawało mu się nawet, że obudził się bardziej zmęczony, niż wcześniej. Z pewnością miał to wymalowane na twarzy. Ale to nic, to wszystko nic. Czymże jest ciało w obliczu boskiej nieskończoności? Pyłem.
Ostrożnym ruchem dłoni odgarnął z czoła niesforne kosmyki włosów, próbując doprowadzić fryzurę do względnego porządku.
- Nie zwlekajmy więc. - powiedział chłodno i ruszył za żołnierzem.


Dopiero wędrując przez korytarze komandorii zdał sobie sprawę z późnej pory dnia. Sakirze! Miał nadzieję, że kapłanka nie czekała na niego zbyt długo. Było mu niemal wstyd, że wstał z łóżka o porze godnej próżniaka, nie zaś oddanego sługi boskiego. Ale jednak... To na niego spojrzał Sakir, czyż nie? Uznał to za rozgrzeszenie.
Mijał kolejnych ludzi, łuki i drzwi, zastanawiając się nad tożsamością kobiety, która po niego posłała.


Ciężkim krokiem wkroczył do gabinetu von Ortenberga. Komtura Saran Dun jednak nie uświadczył, jedynie pewną starszą kobietę, wysłanniczkę Kariilii. Puścił mimo uszu jej zirytowane westchnięcie, wodząc umęczonym wzrokiem za kobiecą sylwetką.
- Constantin Holscher, z boskiego namaszczenia komtur Kruczego Fortu. - zmarszczył nieco brwi, widząc jej płytki ukłon. Odpowiedział sztywnym skinieniem głowy, nie chcąc dalej rozogniać pleców.
Kobieta przeszła przez pokój i usiadła na fotelu samego Archibalda, co zakonnik przyjął z niemałym zdziwieniem. Nie dał jednak po sobie niczego poznać; postąpił parę kroków w głąb i oparł dłonie na krześle. Tym samym, które wczoraj miał ochotę rozbić w drzazgi.
Usiadł, oparł się nawet. Stłumił grymas bólu, który spróbował wpełznąć mu na twarz.
- W niczym siostra nie przeszkodziła. Proszę przyjąć moje najszczersze przeprosiny, jeśli musiałaś zbyt długo czekać. Trudy ostatnich kilku dni odbiły się na mnie mocniej, niż przypuszczałem. - rzekł spokojnym tonem, lustrując ją uwaznym spojrzeniem.


Pokręcił głową.
- Nie ma o czym mówić, siostro. - twierdził, że każdy, kto znalazłby się w jego pozycji, postąpiłby wtedy podobnie. Należało opanować przerażony tłum... A póxniej ukarać niedoszłego mordercę. - Wiem, że dom miłosierdzia nie winien być miejscem na rozlew krwi, jednak w zaistniałej sytuacji nie mogłem ryzykować przemieszczenia niedoszłego mordercy poza mury świątyni. Bezpieczeństwo przede wszystkim. - na twarzy Constantina na moment pojawiło się coś, co mogło przypominać lekki uśmiech, jednak zaraz zeń zniknęło.
Dalsze słowa kapłanki sprawiły, że otworzył szerzej podkrążone oczy.
- A więc plotki okazały się prawdziwe. Nie mam słów, by opisać jak raduje się moja dusza. - głos Holschera nadal był dość chłodny, zapewne przez to, że mężczyzna ciągle borykał się z bólem, jednak słychać było w nim pewną ekscytację. Stalowe wejrzenie komtura rozjaśniło się.
Kogoś o czystym sercu... Czy znam taką personę? Sam jestem przecież jeno garstką ziemi, brudny i niegodny.


- Poznałem wczoraj czarodziejkę, służącą pod moim Panem. To dobra kobieta; pomaga bezinteresownie chorym w miejskich lazaretach. Powiedziała mi też, że wraz z innymi mędrcami z Zakonu udało jej się opracować zaklęcie, które doprowadzi nas do serca tej plagi. Ja zaś będę zaszczycony, mogąc zapewnić wam zbrojną ochronę przed wszelkim złem, jakie może człowieka spotkać na trakcie.
Obrazek

Komandoria Zakonu Sakira

77
Mistrz Gry

Rana była i jak najbardziej krwawiła. Constantin mógł jedynie snuć domysły, dlaczego akurat ona się otworzyła. Być może to faktycznie była zaraza, która zaczęła jątrzyć stare blizny, a być może to faktycznie była kara boska za słabość, jaką wczoraj wykazał się komtur. Wino, które wczoraj tak ochoczo pił, teraz nawet nie zaprzątało jego umysłu; sen wystarczająco wybił mężczyźnie z głowy wszelkie odskocznie.

Kapłanka, siedząca już na miejscu Ortenberga przyjęła stojącą pozycję Holschera z niejakim zdziwieniem i lekkim grymasem niezadowolenia, jakby jej polecenie miało być wykonane bezwzględnie. Mina zniknęła tak szybko, jak zakonnik usiadł na miejscu, odczuwając ciągłe pieczenie i ranę ocierającą się o jego ubrania, dociskaną przez oparcie twardego krzesła. Zaczęła mówić, wspominając o Haraldzie, a potem o rytuale. Zareagowała kwaśnym uśmiechem na jego wieść o uciesze, słabo słyszalnej w głosie. Patrząc jednak na samą twarz styraną ciężką nocą, nie komentowała raczej chłodnego optymizmu. Sama zresztą tak się zachowywała.

Bardzo dobrze — odparła, słysząc o zapewnieniu ochrony i drogi. — Bogowie nam sprzyjają najwyraźniej w dzisiejszym dniu. Obawiałam się, że znalezienie serca plagi będzie karkołomnym zadaniem, wszakże parę osób już było wysyłanych i żaden nie wracał... ale ten raz musi być ostatni.

Splotła dłonie na stole, spoglądając już poważniej na komtura. — Jak doskonale zdajemy sobie sprawę, chociaż tereny plagi są wyzute z mieszkańców Królewskiej Prowincji, mogą zdarzyć się zbłąkani uchodźcy, bądź gorzej – bandyci zdesperowani tak bardzo świeżej wody, że posuną się do ataku na bożych wysłańców. Nie wiemy także zbytnio, czy w cieniu splugawionych drzew nie będą się kryły dzikie zwierzęta, bądź coś gorszego. Kapłanów potrzebnych do rytuału jest czterech. Spora liczba, ale niezbędna do zniesienia tego nieszczęścia, stąd też moje obawy o ich życie.

Zatrzymała się tutaj, spoglądając na plik dokumentów z pieczęcią zakonu leżący na stole, następnie na dzbanek z wodą i dwa puchary będący w przeciwległym kącie pokoju. — Jeśli byłby brat tak miły... — skinęła głową w tamto miejsce, oczekując podania sobie czegoś do zwilżenia gardła. — Podejrzewam, że masz, bracie Constantinie, wiele pytań na końcu języka. Chętnie odpowiem, o ile będę w stanie.

Komandoria Zakonu Sakira

78
Constantin pokiwał ostrożnie głową. Nadal trudno mu było uwierzyć w to, co przed chwilą usłyszał. Jakże potrzebował takich słów, jak bardzo chciał usłyszeć o tym, że faktycznie jest jakaś nadzieja, że nie są skazani na powolną, bolesną śmierć... Że ludzie mu podlegli nie są straceni. Nawet ból rozerwanych tkanek napawał go jakąś chorą radością; jeśli jego podejrzenia były słuszne, to samo Bóstwo na niego wczoraj spojrzało. Przyjęcie kary z rąk swojego Pana było zaś niejakim zaszczytem.
- Tak... Najwyraźniej łaskawie na nas spojrzeli. Wciąż trudno mi uwierzyć w to, co siostra przed chwilą powiedziała. To zmienia absolutnie wszystko. - zasępił się nieco, gdy kapłanka wspomniała o uprzednio wysłanych na poszukiwania osobach. Cienie na jego twarzy wydłużyły się, czoło zmieniło się w morze zmarszczek - Ci, którzy jako pierwsi dzielnie ruszyli w głąb prowincji, nie posiadali jednak zaklęcia, które wskazało im drogę. Błądzili po omacku. Teraz, na całe szczęście, ten problem został rozwiązany. Będzie dobrze, siostro. - spróbował się uśmiechnąć, przezwyciężając bez większych problemów ciągle palący go ból.


Nie mówił wiele, słuchał tylko kobiety i kiwał głową od czasu do czasu. Poza tym siedział wyprostowany jak struna i próbował nie opierać się za mocno o oparcie krzesła.
- Zagrożenia są zrozumiałe. Postaram się zapewnić odpowiedni poczet. Sam widok uzbrojonej grupy wysłanników Zakonu zazwyczaj wystarcza, by pospolici bandyci pomyśleli dwa razy, nim spróbują napaści. Na wszystko inne zaś mamy miecze i ogień. Kapłani będą bezpieczni, ręczę za to własnym życiem. - rzekł z siłą, jednocześnie dość sztywnie wstając z krzesła.
- Oczywiście, siostro. - przeszedł na drugi koniec pokoju, sięgnął po puchar i nalał kobiecie wody. Po krótkiej chwili namysłu, wypełnił płynem i drugie naczynie, po czym wrócił z nimi do biurka. Bez słowa wysunął do przodu rękę.
- Najbardziej interesuje mnie, kiedy twoi bracia będą gotowi do wymarszu. Muszę oczywiście poczynić odpowiednie przygotowania i powiadomić mojego przełożonego. Nie powinno to jednak zająć dłużej niż dzień. Wiemy zaś doskonale, że czas jest teraz naszym największym przeciwnikiem. - zmarszczył brwi, po czym zwilżył sobie gardło wodą. Chłodny, krystaliczny płyn był prawdziwym błogosławieństwem.
- Intryguje mnie również sama istota rytuału. Na co mam się szykować? Ile może zająć?
Obrazek

Komandoria Zakonu Sakira

79
Obyś więc bracie go w drodze nie stracił — odpowiedziała Amelia, wodząc spojrzeniem za idącym w stronę dzbanka z wodą Constantina. — Może i widok zbrojnej grupy Zakonu jest zastanawiający, lecz sam spotkałeś się w naszej świątyni z desperacją, która posuwa ludzkie dusze do czynów podłych i często niewybaczalnych. Większa grupa może natomiast już bardziej zaszkodzić i napsuć krwi każdemu, nawet najbardziej uzbrojonemu, stąd moja przestroga — kapłanka przyjęła puchar z wodą w dłoń i upiła zeń łyk, odstawiając to na bok i słuchając pytań zakonnika.

Holscher nawet nie wiedział, jak bardzo jego gardło potrzebowało zwilżenia po ciężkiej nocy. Chociaż nie odczuwał skutków wypicia większej ilości wina wczorajszego wieczoru, to miał wrażenie, jakby mu przez to zaschło. Być może była to jednak kwestia złego snu, niżeli samego trunku. Tak czy siak, dobrze było posmakować chłodnej, świeżej wody – przynosiła niejako ulgę dla ciała i duszy.

Im szybciej, tym lepiej. Kapłani będący odpowiedzialni za wykonanie rytuału są gotowi od dawna, wystarczy im tylko spakować cieplejsze ubrania i prowiant na drogę, podobnie do elementów rytuału. Proszę więc o określenie, na kiedy ich konie mają być osiodłane, a oni sami przygotowani do wyjazdu. Natychmiast wtedy im to przekażę — czas, jak świetnie wspomniał Constantin, był tutaj najcenniejszy, ale i było go mało, więc należałoby rozplanować całą ekspedycję i jej wyjazd. Zapytać się być może Kayleigh, czy będzie w stanie rzucić wszystko i wyjechać następnego dnia, czy komtur zdąży zebrać zapasy potrzebne do wędrówki, kogo i ile ze sobą zabierze.

Nie wdając się w techniczne szczegóły, potrzebujemy dotrzeć do centrum zarazy, by tam rozłożyć wszystkie potrzebne komponenty. Nasi kapłani muszą najpierw przygotować się w mistycznym znaczeniu, a następnie odprawić sam rytuał. Nie wiemy, jak silny jest obszar, w którym zaczęła się plaga, więc musi się brat przygotować nawet na kilka godzin odprawiania modłów. Dlatego tak ważna jest ochrona, szczególnie podczas tego okresu. Nic nie może zmącić uwagi kapłanów, nikt nie może ich dotknąć, ani odzywać się. Mamy jedną szansę, której nie możemy zmarnować. Dlatego też tak ważna jest koordynacja.

Komandoria Zakonu Sakira

80
Zakonnik wzruszył ramionami i pochylił się w stronę naczynia.
- Czymże jest jedno życie w perspektywie dobra prowincji? Jeśli będzie trzeba, to z radością oddam je za sprawę. - rzekł prosto i rzeczowo, wpatrując się w przeźroczysty płyn, którym wypełniał powoli puchar. Lęk przed śmiercią dawno już zniknął z jego życia. Może już w dzieciństwie, gdy podczas nieludzkich treningów i jeszcze gorszych kar patrzył ku jej chłodnemu uściskowi, jakby miało być wybawieniem? A może dopiero później, gdy po raz pierwszy stanął naprzeciw prawdziwego zagrożenia? Bolałoby odejście przed osiągnięciem pełnego potencjału tu, na tym ziemskim padole łez, ale wierzył, że i tak zrobił już dużo. Dzisiaj skutecznie gasił niezdrową ambicję, która wczoraj popchnęła go do wypowiedzenia o kilka słów za dużo.
- Jeśli stanie się tak, jak siostra mówi... - zaczął, sztywnym krokiem idąc w stronę kapłanki - ...to osoby, które uniosą rękę na ten święty poczet, odczują w pełni gniew Sakira, a ich truchła stanowić będą ślady naszego przejścia. Kapłani będą bezpieczni. Jestem pewien wartości każdego z moich ludzi i wiem do czego są zdolni, dlatego mogę rzec z mocą; nie ważne, co los zgotuje nam na trakcie - przezwyciężymy to. - uśmiechnął się nieznacznie, nim upił łyk wody.


Nie siadał na krześle, nie chcąc dalej zaogniać sobie rany na plecach. Uznał, że musi udać się później do Gerwalda i poprosić go o zerknięcie nań fachowym okiem. Im bardziej wracał na ziemię po ciężkiej nocy, tym bardziej uaktywniało się jego racjonalne myślenie. Owszem, mógł to być znak od Sakira, ale nie mógł teraz ryzykować błędnej interpretacji tego... zdarzenia. Jedną dłoń oparł więc na krześle, drugą zaciskał zaś na zimnym pucharze.
- Najwcześniej na jutro. Do wieczora postaram się dać siostrze jednoznaczną odpowiedź; poślę gońca. Powiedz mi tylko gdzie. - odparł po krótkiej chwili zastanowienia. Należało zorganizować ludzi i zapasy. Wydaje się, że najbezpieczniejszym wyjściem byłoby przygotowanie prowiantu na co najmniej tydzień podróży, chociaż i tego nie był pewien. Należało podejść do tej kwestii bardzo rozsądnie, gdyż jeśli prowizje wyczerpią im się po drodze, to najpewniej nijak ich nie uzupełnią. Omówi to później z von Ortenbergiem.


- Zrozumiałem. Nie mam więcej pytań, siostro. Jeżeli pozwolisz, chciałbym niezwłocznie zająć się przygotowaniami do wyprawy. - duszkiem dopił resztę wody, po czym odstawił naczynie na stół, patrząc na kapłankę w zamyśleniu. Jeśli nie miała żadnych obiekcji, to pożegnał się z nią i szybkim krokiem wyszedł z sali.
Miał abstrakcyjną nadzieję, że przed drzwiami do biura von Ortenberga nadal czekał jego człowiek, jednak najpewniej okazały się płonne. Ruszył więc bezpośrednio do koszar, gdzie z pewnością znajdowało się choć kilku podległych mu żołnierzy. Kazał im poszukać Tertiusa, Gerwalda i Erharta i przekazać im, by stawili się jak najszybciej w celi komtura. Po chwili namysłu machnął jeszcze ręką na jednego piechura i kazał mu iść za nim, oznajmiając reszcie, że przed wieczornymi modłami chce widzieć ich wszystkich na dziedzińcu.


Bez dalszego rozwodzenia się wyszedł z koszar i ruszył prosto do swojej kwatery.
- Poczekaj tu chwilę. - mruknął do mężczyzny, wchodząc do pomieszczenia. Zamknął za sobą drzwi i usiadł przy biurku, gdzie zaraz sięgnął po kartkę, pióro i atrament.


Siostro Rottbane,
plotki o rytuale okazały się prawdziwe.
Staw się dzisiaj w Komandorii, chcę zamienić z Tobą jeszcze kilka słów. Szukaj mnie w mojej celi, bądź biurze komtura von Ortenberga.
Constantin Holscher, z łaski Sa


Szkoda czasu na puste formułki, nie każde pismo musi być oficjalne. Z irytacją skreślił zalążek dalszej części swojego podpisu, po czym zwinął kartkę w rulon, wstał i wyjrzał na korytarz. Przekazał świstek swojemu podwładnemu.
- Idź do lazaretu (x) i zapytaj o Czarodziejkę, Kayleigh Rottbane. Przekaż do rąk własnych. - oddelegował go skinieniem głowy.
To będzie pracowity dzień.
Obrazek

Komandoria Zakonu Sakira

81
Mistrz Gry

W takim razie przygotuję moich ludzi do wyjazdu tak szybko, jak to tylko możliwe. Będą gotowi do drogi choćby w środku nocy — podsumowała kapłanka, dopijając własny kielich z wodą. — Ufam twemu zmysłowi dowództwa i zarządzania ludźmi, bracie Constantinie. Na pewno nie zawiedziesz królestwa.

Siostra Amelia nie miała żadnych obiekcji, toteż żegnając się formułką zakonną i ponownie, płytkim ukłonem, zniknęła z pokoju, zostawiając na tę chwilę mężczyznę samego z myślami. W tym momencie czekała nań długi dzień, który na pewno zaprzątnie mu głowę swoimi problemami bardziej, niżeli dziwna sytuacja sprzed kilkunastu minut. Należało przygotować własnych ludzi, zapasy, wezwać Czarodziejkę i dopilnować, by wszystko potoczyło się bezbłędnie. Tak jak kapłanka powiedziała, to jest ich jedyna szansa i kolejnej mieć nie będą. W tym momencie wychodzący komtur mógł mieć wrażenie, że na jego barkach spoczęły losy świata. Może i przybyła nadzieja na lepsze jutro, ale wraz z nią poczucie odpowiedzialności za życie tych ludzi.

Żołnierza oczywiście na zewnątrz gabinetu nie było, ale paru ich znalazł faktycznie w koszarach. Poważna, acz być może i nieco podekscytowana mina Constantina jasno mówiła, że święci się coś grubszego, tak więc wszyscy się zerwali, zaczynając rozdawać między sobą obowiązki – kto po kogo pójdzie i temu podobne. Jeden z żołnierzy ruszył za nim, aż do jego celi, gdzie nadal po podłodze walała się przysychająca koszula, a na rozwalonej pryczy widoczne były ślady krwi. Głowę Constantina zaprzątnął jednak list wystosowany do Czarodziejki, który przekazał swemu podwładnemu. Larno się zwał bodajże... albo Garren? Te imiona mu się zlewały w jedno, gdy przychodziło pamiętać te należące do zwykłych żołnierzy.

Po jakiejś pół godzinie ktoś zapukał do jego drzwi. Pierwszy przyszedł Erhart, raczej zaciekawiony jego wezwaniem. Może piętnaście minut po nim przybył Tertius, patrząc na księgowego z delikatnym zaskoczeniem. Trochę dłużej zajęło to felczerowi, bowiem minęło trochę czasu zanim Gerwald się zjawił, u którego Holscher widział wręcz cierpiętniczą minę, jakby spodziewał się za coś kolejnej bury. Spojrzał z zaskoczeniem na braci zakonnych, którzy stali w malutkiej celi komtura, rozumiejąc chyba, że nie chodzi tutaj o niego. Natychmiast się wyluzował, stojąc nieco w cieniu i nie rzucając się w oczy.

Dosyć niecodziennie wzywasz całą naszą trójkę do siebie tak pilnie, bracie — powiedział Inkwizytor, wodząc wzrokiem po felczerze i rachmistrzu. — Czyżby jakieś wieści dotyczące Kruczego Fortu do ciebie dotarły?

Czwarte pukanie nastąpiło krótko po odpowiedzi Constantina. Gerwald podszedł i otworzył drzwi, aby spotkać w progu Kayleigh, która ewidentnie wyglądała, jakby wybiegła na łeb na szyję w środku jakiegoś zabiegu z lazaretu, byle tylko zdążyć do Constantina. Miała na sobie strój roboczy, biały, poplamiony krwią fartuch, spięte byle jak włosy, a dyszała, jakby przebiegła właśnie wokół całe miasto. W jej oczach widoczne było podekscytowanie. Zmieszała się nieco na widok pozostałych mężczyzn i oparła dłonie o kolana, próbując złapać oddech.

Dostałam... list. Biegłam... tak szybko... jak tylko mogłam — wycharczała między kolejnymi ciężkimi łapczywymi oddechami. Felczer wziął ją pod ramię i poprowadził na łóżko, gdzie usiadła zziajana, zaś Erhart pozwolił sobie na nieco samowolki i wziął jakiś dzbanuszek z wodą i kubek pewnie należący do Constantina, podsuwając jej to do ręki. Kayleigh natychmiast wzięła to i duszkiem wypiła, aż jej nieco zaczęło skapywać z brody. Otarła po tym bardzo nieelegancko usta wierzchem dłoni i uśmiechnęła się do komtura przepraszająco. Świta Holschera z jeszcze większym zainteresowaniem spojrzała na swego przełożonego, nie wiedząc kompletnie, co się dzieje.

Komandoria Zakonu Sakira

82
Co ciekawe, nie postrzegał opadającej na niego odpowiedzialności, jako brzemienia. Nie teraz, gdy sytuacja wreszcie zaczęła przedstawiać się w barwach, które nie były jednoznacznie grobowe. Na jego barkach miał spocząć los dziesiątek tysięcy ludzi, a on zrobi co tylko w jego mocy, by nie zawieść pokładanego w nim zaufania. Oczywiście przechodził go dreszcz, gdy tylko w pełni uświadamiał sobie wagę nadchodzącej wyprawy, ale nie potrafił określić, czy wywodził się on z niepokoju, czy... Ekscytacji.

Starał się nie zdradzać zbyt wiele napotkanym w koszarach żołnierzom, oficjalne oświadczenie i odprawę zostawiając na wieczór, gdy wszyscy jego ludzie już się zbiorą. Sprawy tego typu wolał odhaczać solidnie, za jednym zamachem. Trochę jak z katowskimi cięciami; tak było najprościej i najczyściej. Możliwe, że podwładni wyczytali jednak coś na zazwyczaj nieprzeniknionej twarzy ich dowódcy, bo zerwali się na równe nogi z jeszcze większym zapałem niż zwykle. Szybko wyszczekał do nich parę rozkazów i machnął na jednego, by towarzyszył mu przez chwilę. W parę minut później, Larno... albo Garret, wyruszył w miasto.
Wtedy też Holscher ogarnął wzrokiem swoją celę i cmoknął z niezadowoleniem. Opuszczał ją w pośpiechu, co było widać; zdecydowanie nie była teraz przykładem zakonnego porządku. Wstał więc i doprowadził ją do ładu. Zakrwawione prześcieradło nakrył pościelą, przepoconą koszulę schował na razie do szafy. Stanął później przy oknie i zamyślił się.


- Ja, Gerwald, Tertius, jeśli się zgodzi i ta czarodziejka. Tuzin konnych, czterech kapłanów. - liczył, podświadomie stukając palcami o kamienny parapet - To już potencjalnie dwadzieścia osób, z czego piętnaścioro zbrojnych. Z pewnością godna obstawa, jednak nie pogardziłbym obecnością paru kusz. Zapytam Archibalda, może oddeleguje czwórkę strzelców? Dwóch na front, dwóch na tył, po przeciwnych flankach. Mógłbym wtedy odetchnąć pełną piersią, mam nadzieję, że von Ortenberg będzie współpracować. Pozostaje tylko kwestia wyposażenia... Ile może zająć podróż? Chyba winniśmy szykować się na najgorszy możliwy scenariusz; lepiej zostać z dodatkowymi racjami, niż głodować. - te i jeszcze tysiąc innych myśli przebiegały przez głowę komtura Kruczego Fortu. Wiedział, że należało dopiąć wszystko na ostatni guzik. Z jednej strony powinni podróżować lekko, by jak najprędzej dotrzeć na miejsce, ale z drugiej... Nie mogli, absolutnie nie mogli pozwolić na żadne straty wśród kapłanów. Potrzebowali więc ludzi, gotowych zasłonić ich własną piersią, jeśli nastanie taka potrzeba.

Pukanie do drzwi wybiło go z zamyślenia. Stanął plecami do okna i kazał przybyszowi wejść do środka. Erhart! Powitał go lekkim uśmiechem i skinieniem głowy.
- Erharcie, najpewniej przez jakiś czas będziesz musiał zostać w stolicy sam. Twoja znajomość przeróżnych bolączek Kruczego Fortu może okazać się nieoceniona dla nowego komtura, jeśli nie uda mi się powrócić z wyprawy, na jaką się wybieram. Chcę mieć pewność, że w takim wypadku moja domena pozostanie w dobrych rękach. Może poproszę cię też o wsparcie w kwestiach logistycznych. Pozwól, że wszystko rozjaśnię, gdy już pojawi się reszta. - wargi Holschera ponownie drgnęły w czymś, co mogło być chyba tylko uśmiechem. Pomimo dość grobowych słów, którymi przywitał swojego podwładnego, komtur wydawał się jednak promienieć. Był bardzo skupiony, a w jego oczach błyszczał płomień, pomimo wyraźnego zmęczenia wymalowanego na jego twarzy.
W kwadrans później pojawił się Tertius, który samym swoim rozmiarem przypomniał Holscherowi o niewielkim rozmiaru jego celi. Sakirze, może winien znaleźć lepsze miejsce na tę rozmowę... Cóż, teraz było już za późno, najwyżej trochę się ścisną.
Ostatni, och, jakże dziwnym trafem, przybył Gerwald. Constantin myśli nawet nie poświęcił na jego cierpiętniczą minę. Powitał go zdawkowym skinieniem głowy, które mogło jednak nijako uspokoić felczera, gdyż nie było w nim choćby krzty wrogości, czy zawodu.


- Stało się o wiele więcej, bracie. Przed, jak mniemam, niecałą godziną, rozmówiłem się z kapłanką Kariilii, która potwierdziła krążące po mieście plotki... - zaczął, gdy ponownie rozległo się pukanie do drzwi. Zdziwiony Holscher uniósł lekko brew. Czy to czarodziejka? Tak szybko? Sądził, że będzie musiał rozmówić się z nią później. Bardzo pozytywnie go zaskoczyła.
Aparycja kobiety mówiła więcej niż tysiąc słów. Najwyraźniej rzuciła wszystko, by zjawić się tutaj najszybciej, jak tylko mogła. Skłonił się przed nią z uznaniem, ledwo powstrzymując syknięcie z bólu, gdy po raz kolejny naruszył pęknięte tkanki na plecach. Możliwe, że na ułamek sekundy coś mignęło na jego twarzy, jednak jeśli ktokolwiek choć spojrzał nań pytająco, to zgromił go wzrokiem.
- Zapał godny poklasku! Sakirze, gdyby każdy z nas zachowywał się podobnie, to... - to pod górą nie stałaby dwudziestotysięczna armia nieumarłych. Sposępniał na sekundę, ale prędko przywołał się do porządku. - ...to świat byłby lepszym miejscem. W takiej sytuacji tym bardziej mi wstyd, że nie mogę zaoferować choćby krzesła z wygodnym oparciem, by mogła siostra złapać oddech. - z zadowoleniem patrzył na felczera i Erharta, którzy od razu odpowiednio zajęli się kobietą. Skinął im głową w podzięce.
Patrzyli nań z oczekiwaniem, nie mógł więc dalej milczeć.


Bracia, siostro... Istnieje sposób na położenie kresu zarazie. Ponoć sama bogini uśmiechnęła się do swych subiektów, błogosławiąc ich wiedzą na temat odpowiedniego rytuału. Należy go odprawić w samym sercu zarazy, miejscu, w którym to wszystko się zaczęło. - tym razem Holscher nawet nie próbował tłumić drzemiącej w nim ekscytacji. Głos niemal drżał mu od emocji, jego ruchliwy wzrok co chwila zmieniał punkt zaczepienia, wędrując od Erharta do czarodziejki i z powrotem. - Co więcej! Zakonni magowie, których reprezentuje teraz obecna z nami siostra Rottbane, opracowali zaklęcie lokalizacyjne! - zacisnął pieść i uderzył nią w otwartą dłoń - Jesteśmy w stanie zmiażdżyć to plugastwo raz na zawsze. Trzeba tylko zebrać ludzi i ruszyć w paszczę lwa. Sakir mi świadkiem, że samemu skoczę w gardziel najgorszej bestii, jeśli miałoby to przysłużyć się dobru tej przeklętej krainy.
Tertiusie, przyjacielu. Wiem, że nie mogę niczego ci rozkazać, jako Inkwizytor jesteś poza moją władzą. Pytam więc, jako przyjaciel; czy będziesz towarzyszył nam w wyprawie? Ufam ci z mieczem, jak mało komu.
- spojrzał na giganta. Rozumiał doskonale, że ten chodził własnymi ścieżkami i mógł uznać, że jego obecność potrzebna jest gdzie indziej. Jednak... miał nadzieję, że się zgodzi.


- Z Erhartem rozmówiłem się wcześniej i chciałbym, żeby został tu, na wypadek, gdyby coś mi się stało podczas podróży. Gdyby tak się stało, nowy komtur Kruczego Fortu zasługuje na odpowiedzialną i obeznaną w sprawach domeny prawą rękę.
Gerwaldzie, twoja obecność jako lekarza, będzie, z powodów oczywistych, nieoceniona. Jeśli dobrze wywiążesz się ze swoich obowiązków, to postaram się, byś poczuł wdzięczność Zakonu. Miałbym też do ciebie małą prośbę, ale to później...
- dziś w Holscherze nie było ani śladu jego wczorajszej wrogości, jednak jej wspomnienie z pewnością nie wyparowało z pamięci felczera.
W końcu spojrzał na czarodziejkę, która do tej pory zapewne zdążyła już złapać oddech.
- Siostro... Tyś zaś naszą nadzieją. Bądź nam drogowskazem, a zapewniam, że żaden ze służących pode mną ludzi, nie pozwoli, by choć włos spadł siostrze z głowy.
Obrazek

Komandoria Zakonu Sakira

83
Mistrz Gry

Tyle było do zrobienia – przygotowanie racji, nie będąc świadomym, ile zajmie cała wyprawa i czy nie zostanie przedłużona przez niespodziewane okoliczności; odprawa swoich żołnierzy, którzy jeszcze nie są świadomi wyprawy, która ich czeka; dodatkowi ludzie, którzy mogliby ochraniać kapłanów i Czarodziejkę, od których zależało powodzenie wyprawy... chociaż gdyby się uprzeć, to powodzenie wszystkiego zależało od samego Constantina i jego zmysłu dowódczego. W kościach komtur czuł, że to nie będzie bułka z masłem i prędzej czy później coś się po drodze stanie. Najważniejszym było jednak, by sprostać ewentualnym zagrożeniom, jakie na nich będą czekać. Reszta się już nie liczyła.

Erhart otworzył usta, a na jego twarzy wymalowało się szczere zaskoczenie. Constantin praktycznie widział, jak w jego głowie pojawia się milion pytań, ale wysłuchał prośby komtura, ewidentnie zaskoczony obiegiem sytuacji. Takiego wyznania o ewentualnej śmierci swego przełożonego się nie spodziewał, ale z klasycznym stoickim spokojem przyjął ten fakt do świadomości, komentując to tylko z kwaśnym uśmiechem: — Oby taka okazja nigdy się nie zdarzyła. Będę cierpliwie oczekiwać twojego powrotu, bracie. I jak zawsze, służę pomocą w przygotowaniach.

Gdy już cała czwórka zgromadzona była w małej celi, zapadła cisza, którą przerwała płomienna przemowa Constantina. W środku zaczynało być duszno od kilku rozgrzanych ciał, ale nikomu to nie przeszkadzało. Tertius oparł się o framugę drzwi z rękoma założonymi na piersi, Gerwald stał w rogu pokoju, a Erhart usiadł obok Kayleigh, która powoli dochodziła do siebie. Z każdym słowem widział, jak twarze jego towarzyszy zmieniały się z zaciekawionych na zaskoczone, a z nich bezpośrednio na... szczęśliwe. Czarodziejka uniosła się, patrząc błyszczącymi oczyma na komtura, Inkwizytor odbił się od drzwi, opuszczając ręce, Gerwald przysunął się bliżej, a w oczach Erharta pojawiła się szczera nadzieja.

Pójdę za tobą nawet do bram Wieży, jeśli zajdzie taka potrzeba, przyjacielu — odezwał się ciężkim głosem Tertius, gdy to jego wywołał Holscher. Przyłożył zaciśniętą pięść do serca, skłaniając głowę w geście szacunku. — Masz mój miecz. Podróż do serca zarazy będzie niebezpieczna i pełna pułapek i Sakir mi świadkiem, że nigdy bym sobie nie wybaczył, gdyby przez moją nieobecność coś poszłoby nie tak.

Takiej odpowiedzi spodziewał się Constantin. Pełnej żaru, determinacji. Jego przyjaciel faktycznie byłby w stanie skoczyć w samo serce piekła, aby dopełnić bożego obowiązku i teraz nic się nie zmieniło. Co zaś do Gerwalda, ten wyprostował się, poważny jak nigdy i skłonił przed dowódcą. — Jak sobie życzysz. Z chęcią użyczę moich zdolności w słusznej sprawie... chociaż wolałbym, aby do tego nie doszło.

Kayleigh uśmiechnęła się z czystą radością, słysząc krzepiące słowa Constantina. Wstała, nadal w rozwichrzonych włosach i z wypiekami na policzku, nieco ochrypniętym, lecz ewidentnie energicznym głosem mówiąc: — Z radością przyjęłam tę nowinę... w liście i z twych ust. Nie zawiodę mego pana Sakira i mieszkańców tego padołu, choćbym miała ostatni raz wziąć dech na splugawionych ziemiach — zamyśliła się na sekundę, po czym dopowiedziała jedną rzecz. — Do zaklęcia będę potrzebowała elementu plagi, najlepiej czegoś stałego. Może być grubsza gałąź, konar, nawet jakaś zwierzęca kość dotknięta przez zarazę. Myślę jednak, że z tym nie będzie problemu. Proszę powiedz mi tylko bracie, na kiedy mamy być gotowi do wyjazdu?

Constantin Holscher patrzył po ich twarzach i praktycznie nie potrafił ich poznać. Jak bardzo przemęczone oblicza zakonników rozjaśniały się teraz, a w ich przybitych spojrzeniach na nowo zapłonął żar i nadzieja na lepszą przyszłość. Jak niewiele tej iskry trzeba było, aby rozpalić ogień. Teraz tylko wystarczyło przekuć go w coś, co pozwoli im dotrzeć do serca klątwy bez szwanku.

Komandoria Zakonu Sakira

84
- Radują mnie twe słowa. Poproszę cię więc, byś towarzyszył mi później u von Ortenberga, gdzie zapewne będziemy gdybać nad logistyką całego przedsięwzięcia. - skinieniem głowy podziękował mu za oferowaną pomoc, po czym zamilkł na jakiś czas, pogrążając się w głębokim zamyśleniu.

Z jaką przyjemnością patrzył na ich zmieniające się twarze, jak radowała go ich nadzieja i pogoda ducha! Dzięki im reakcjom, słowa komtura płonęły jeszcze jaśniej, jakby Holscher pochłaniał ich emocje i podsycał nimi swą mowę. Nie było sensu w chowaniu się za kamienną twarzą, gdy wszystko zmierzało w dobrym kierunku. Nawet ból był niczym, wobec tej wszechogarniającej radości, która szła w parze z nadzieją. Nadzieją na to, że niedługo nastanie dzień, w którym mieszkańcy królewskiej prowincji będą mogli spać spokojnie.
- Jestem... Zobowiązany. Nie mogę jednak powiedzieć, że sam postąpiłbym inaczej, bracie. - uśmiechnął się do Tertiusa, powtarzając jego gest. Oboje skłonili przed sobą głowy, wyraźnie pokazując reszcie obopólny szacunek. Tym razem jednak słowo 'brat' miało nieco inny wydźwięk, mocniejszy niż zwykle. Przez lata ich znajomości przerażający inkwizytor faktycznie stał się dla niego bliski, jak najbliższa rodzina.
- Cokolwiek stanie na naszej drodze; przezwyciężymy to. A ci, którzy by nam źle życzyli, zapłacą najwyższą cenę za swą arogancję. Jestem tego pewien.


Constantin z zadowoleniem spojrzał na Gerwalda. Człowiek ten miał swoje wady, ale potrafił stanąć na wysokości zadania, Holscher nie miał co do tego żadnych wątpliwości. Nie dalej jak przedwczoraj medyk doskonale zajął się przecież przeorem świątyni Kariilii. Kto wie, jak potoczyłaby się ta cała farsa, gdyby nie jego obecność?
- Jak my wszyscy, Gerwaldzie. Musimy szykować się jednak na najgorsze; nie możemy pozwolić, by poniosły nas teraz sklejone woskiem skrzydła optymizmu, bo skończy się to bolesnym upadkiem. Winniśmy stąpać twardo po ziemi. - skinął felczerowi głową, po czym przeniósł wzrok na czarodziejkę.


Kobieta niemalże fascynowała go swoją pogodą ducha i energią, która z niej biła. Niewątpliwie jej obecność wpłynie pozytywnie na morale żołnierzy.
- Nie wątpię w twój zapał nawet przez sekundę, ale, na Sakira, nie mówże teraz o swej śmierci. Bez ciebie będziemy błądzić jak dzieci we mgle. Pamiętaj; ty i kapłani jesteście tu bezsprzecznie najważniejsi. Cała reszta ma zasłonić was własnymi piersiami, jeśli będzie taka potrzeba. Jeśli pojawi się jakieś zagrożenie; nie narażaj się, nie odsłaniaj. - spoważniał, lustrując ją uwaznym wzrokiem... Zaraz jednak złagodniał znowu i uśmiechnął się blado. - Wierzę, że znalezienie takiego przedmiotu nie będzie problemem. Jeśli wszystko obędzie się bez komplikacji, wyruszymy jutro o świcie. Po zmroku roześlę gońców z dokładniejszymi wytycznymi, więc niech siostra nie udaje się na spoczynek, nim się z nimi nie zapozna. - pogładził brodę w zamyśleniu.


- Moi mili... - odezwał się po krótkiej chwili - ... czas nie jest naszym sprzymierzeńcem, więc nie będę was dłużej zatrzymywał. Erharcie, idź proszę do biura komtura von Ortenberga i zaczekaj tam na mnie. Tertiusie, siostro; róbcie, co uważacie za słuszne. Odezwę się do was, gdy uporamy się z logistyką tego całego przedsięwzięcia. Wierzę... Jestem pewien, że nam się uda. Dni tego plugastwa, dni strachu przed jutrem są już policzone. - powoli ruszył ku drzwiom, gestem nakazując reszcie, by postąpiła podobnie. Spojrzał jednak na Gerwalda i zmarszczył brwi.
- Ty zostań jeszcze na chwilę. Jak wspomniałem, mam jeszcze jedną prośbę. - uśmiechnął się do mężczyzny uspokajająco, jeśli tak nienaturalny grymas na twarzy Holschera faktycznie mógł kogokolwiek uspokoić. Resztę uprzejmie pożegnał, po czym zamknął za nimi drzwi.


Został w pokoju sam na sam z felczerem. Westchnął ciężko i jakby przygarbił się nieco, ale zaraz postawił się do pionu.
- Chcę żebyś obejrzał moje plecy. - powiedział z ociąganiem, które zapewne nie brzmiało zachęcająco. Zdjął ciężki amulet z insygniami zakonu i ułożył go na stole, po czym zrobił to samo z płaszczem, który ostrożnie odwiesił na oparcie krzesła i z czarną koszulą, która mogła, choć nie musiała, być już nieco przesiąknięta krwią z naruszanej ciągle rany.
- Możliwe, że otworzyła mi się jedna z... Dawnych ran.
Obrazek

Komandoria Zakonu Sakira

85
Między młotem a kowadłem, to kapłani są tutaj ważniejsi. Nawet bez zaklęcia można w teorii znaleźć drogę, jeśli poświęcić wystarczająco dużo czasu. Nie twierdzę, że będę ruszać na czoło, by walczyć z wami bracia ramię w ramię, ale mówię, że jestem gotowa do takich samych poświęceń jak wy — odrzekła Czarodziejka, bardzo poważnie wypowiadając swoje słowa. — I będę czekać na dalsze instrukcje. Jeśli jednak pozwolisz... dla większej pewności na wyprawę zabrałabym mojego kolegę, który także to zaklęcie zna. W ten sposób, jeśli coś mi się stanie, on byłby w stanie doprowadzić was do końca i odwrotnie. Poza tym, to nie jest proste zaklęcie, będzie potrzebne podtrzymywanie energii magicznej i przyda mi się ktoś, kto będzie mógł zmieniać się ze mną, gdy poczuję, że nie będę mogła dalej tego rzucać. Zaoszczędzimy dzięki temu czas.

Przemowa była krótka, a komtur nie owijał w bawełnę i nie przedłużał jej płomiennymi wstawkami ze świętych ksiąg sakirowskich. Każdy z jego ludzi miał już tak naprawdę ułożony w głowie plan, co musi zrobić... przed jutrem, jeśli dobrze pójdzie. Tak też Kayleigh wyszła pierwsza z celi, widocznie mając już sto myśli na sekundę, czym może się zająć, aby zdążyć przed jutrem. Po niej pożegnał się Erhart, powoli zmierzając ku gabinetowi, gdzie miał oczekiwać komturów. Tertius tylko skinął głową obu mężczyznom, zaś Gerwald został sam na sam z Constantinem, chociaż ewidentnie wczorajsza sytuacja podziałała na niego mocno i nie był pewny, czego się spodziewać.

Na wieść o potrzebie, jaką miał Holscher, felczer odetchnął z ulgą – ledwo zauważalnie oczywiście. Poprosił komtura o usiądnięcie bokiem na krześle i zdjęcie ubrań, po czym stanął przed jego plecami. Constantin nie mógł widzieć jego miny, ale usłyszał ciche hmm, które wymsknęło się lekarzowi. Nie było to zdumienie pokroju czegoś, czego nie można się spodziewać, a raczej coś bardzo neutralnego.

Poczuł ciepłe dłonie w miejscu, gdzie go piekło, dotykające blizny i macające ją z wprawą. Po chwili Gerwald się odezwał: — Faktycznie coś tu jest, ale nie przesadzałbym z otworzeniem się rany. Blizna jest stara i dawno pobielała, trochę zaczerwieniała, jakby nie wiem... została podrażniona? Natomiast jestem stuprocentowo pewny, że nic się tutaj nie otworzyło od paru dobrych lat.

Komandoria Zakonu Sakira

86
- W teorii. Praktyka wygląda zaś tak, że żadna z posłanych wcześniej grup zwiadowczych nie wróciła... A wszyscy doskonale wiemy, że czasu na zwykłe poszukiwania najpewniej nie mamy. Nikt nie może z pewnością powiedzieć, jak długo jeszcze uda się powstrzymywać klątwę przed pochłonięciem miasta i dalszym postępem na północ. Nie chcę więc słyszeć żadnych licytacji na temat wagi życia osób, na których wszyscy polegamy. - odparł z naciskiem, tonem chłodnym i zdecydowanym, do którego nawykli już jego towarzysze, a dla czarodziejki mógł być nowością. Zaraz jednak złagodniał, kiwając powoli głową. - Wiem, że jesteś, siostro. Widziałem to w tobie to od samego początku. Niech jednak gorąca krew nie poniesie cię w ferworze ewentualnego starcia... Po prostu na siebie uważaj. - westchnął, po czym zamilkł na chwilę.
- Doskonale! Bardzo rozsądne wyjście. Powiadom go więc o możliwości jutrzejszego wyjazdu. Powiedz mi też, jak się zowie i gdzie mogę go znaleźć, by posłać doń później gońca. - rzekł, po czym zamienił się w słuch.


W parę chwil później został w celi z samym felczerem. Widział jego niepewność i nawet nieco go bawiła, choć teraz bynajmniej nie dawał już tego po sobie poznać. Spróbował podnieść medyka na duchu czymś na kształt uśmiechu, jednak chyba nie wyszło mu to za dobrze. Na całe szczęście Gerwald uspokoił się, gdy Holscher wprost powiedział mu, czego od niego oczekiwał; zwykłej porady medycznej.
Komtur posłusznie usiadł bokiem na krześle i zaraz też poczuł dłonie felczera dotykające jego rozoranych batem pleców. Szczerze dziwił go spokój felczera, z jakim przyglądał się tej tajemniczej ranie.


Drgnął, słysząc jego słowa. Trochę zaczerwieniona blizna? Nic się nie otworzyło? Od rana borykał się z bólem, obudził się w zakrwawionej pościeli, a teraz słyszy, że nic się nie stało?
- Dość mocno mi dziś doskwiera... - powiedział przez zaciśnięte zęby, zastanawiając się, czy aby nie zaczął przypadkiem wariować. Niewyspanie potrafiło płatać człowiekowi różne figle, ale nie przewidzenia tego typu. Ból był przecież zbyt prawdziwy na iluzję. A krew? Przecież jeszcze chwilę temu, po posłaniu po czarodziejkę, przykrywał splamione posoką prześcieradło. Wiedział, co widział rano.
Jeśli wariował, to wybrał sobie ku temu najgorszy możliwy moment. Musiał napić się wody... A może chlusnąć sobie w twarz, oprzytomnieć. Bo nie śnił przecież...? Nie, na pewno nie.
- ...a nie miałem się nawet temu kiedy przyjrzeć. Może po prostu źle dziś spałem i stąd ten ból? - mówił, bardziej do siebie chyba, niż do felczera, wstając jednocześnie z krzesła. Zamyślony podszedł do łóżka i odgarnął pościel, ciekawy, czy ślady posoki nadal tam były... I czy widział je też Gerwald, pewnie nieco skołowany akcjami komtura.
Constantin patrzył na prześcieradło.
- Dziękuję, Gerwaldzie. Możesz już odejść. Wykorzystaj ten dzień jak chcesz, odpocznij. Możliwe, że przez jakiś czas nie zaznamy teraz spokoju. Twoja manierka jest w prawej górnej szufladzie biurka. Nie będę kłamał; wolałbym, abyś na czas podróży przerzucił się na wodę. - mówił nieco mechanicznym głosem. Stał tak jeszcze przez chwilę po odejściu medyka, by wreszcie pokręcić głową, ubrać się i ruszyć do gabinetu von Ortenberga.
Wariował? A może Sakir nie pozwalał innym dostrzegać jego cierpienia, po to, by kara była bardziej dosadna? Może sam miał nieść swoje brzemię? Nie znał odpowiedzi na te pytania.
Wiedział, że musi teraz stąpać mocno po ziemi. Postarał się więc zepchnąć to wszystko gdzieś w głąb swojego umysłu, zagłuszyć tłumiące się w głowie pytania i skupić się na obowiązkach.
Dwadzieścia jeden osób. Plus czterech kuszników, jeśli Archibald się zgodzi. Liczby... liczby nie kłamią, ich można się chwycić.
Obrazek

Komandoria Zakonu Sakira

87
Mistrz Gry

Iskar Salztein. Jest Inkwizytorem, ale wspomaga się magią i to on pomógł mi stworzyć to zaklęcie. Będzie też moją ochroną, abyście wy mogli skupić się na kapłanach — odpowiedziała Kayleigh, tłumacząc nieco bardziej, z kim będą mieli do czynienia. Tertius mruknął tylko, że zdążył go poznać, ale nic poza tym nie zdradził.

Och, jakże nawet po dwóch godzinach od nieszczęsnego snu dawał się on we znaki Constantinowi, który dziesięć razy zdążył zmienić opinię na temat dziwnego wydarzenia tuż po wybudzeniu. Pierw twierdził, że znak od Sakira, kara za jego wczorajsze występki... potem, że to zwykła mrzonka, odległa, a teraz – najwyraźniej odbija mu do reszty... chyba że to Gerwald mści się za zabranie mu manierki! Ale raczej nie posunąłby się do tak podłego żartu, przed sobą mając otwartą ranę, prawda? Blizna zajmowała zdecydowanie za dużo miejsca w głowie komtura i nie dziwota zresztą, że postanowił na razie o niej zapomnieć, by móc w pełni skupić się na planowaniu podróży.

Prędzej mi to wygląda na jakąś alergię albo zadrapanie, czy inne cholerstwo. Nic poważnego w każdym razie... na tę chwilę — odparł felczer, komentując tylko jego gdybania, próby wmówienia sobie czegoś, co nie było prawdą. Podchodząc do łóżka i odgarniając pościel, krwawy ślad nadal tam był. Gerwald widział, co robi Constantin i zerknął też na łóżko. Uniósł brew, bardziej do siebie mówiąc pod nosem: — Pewnie Sakir w nocy pobił...

Sam muszę się przygotować do podróży. Potrzeba mi ziół, opatrunków, całego arsenału, który będę musiał chyba ukraść z lazaretu, bo mi sami z siebie tego nie wydadzą, takie braki mają — mężczyzna mówił dalej, grzebiąc w szufladzie, którą wskazał mu Holscher. — Szczerze, wolałbym dostać jakiś list, którego polecenia nie mogą odmówić. Może komtur Saran Dun byłby w stanie to załatwić? Jego pewno prędzej posłuchają, niżeli jakiegoś znachora z prowincji. Huh, byłem święcie przekonany, że upiłem wczoraj ledwo łyk, zanim...

Spojrzał na Constantina, a w jego oczach błysnęło rozbawienie. Drgnął mu kącik ust, ale nie skomentował sporego ubytku w manierce. Odchrząknął za to. — W każdym razie, jakby mógł mi pan załatwić taki list, byłbym wdzięczny. A wodę to ja będę pił całą drogę, nie wiadomo, co tam nas capnie. Nie jestem przecież głupi.

Z tymi słowami ulotnił się z pokoju, a sam Constantin wyszedł zaraz za nim, idąc do gabinetu Archibalda von Ortenberga. Przed nim czekał już Erhart, który wyprostował się na widok swego przełożonego. Pukając, Holscher usłyszał krótkie wejść, w środku zaś zastając zawalonego dokumentami komtura. Uniósł wzrok na Constantina i uśmiechnął się, mając to samo spojrzenie, co wszyscy, którzy wiedzieli o całej wyprawie. — Słyszałem już wieści. Rozumiem, że przybyłeś bracie porozmawiać na temat szczegółów całej wyprawy?

Komandoria Zakonu Sakira

88
- To dobrze, dobrze, winno więc nie przeszkadzać w czasie podróży. - odparł, choć bez krzty przekonania w głosie. Naprawdę nie miał pojęcia, co się działo. Dałby sobie rękę uciąć, że gdy rano patrzył w lustro, to rana była czymś więcej, niż tylko zadrapaniem, czy zaczerwienieniem. Czy widział to, co chciał widzieć? Czy próbował sobie wmówić coś, czego nie było, by widzieć w sobie kogoś więcej, niż zwykłego komtura z prowincji? Osobę naznaczoną przez samego Sakira?
Gdybając, odgarnął pościel na bok i zgłupiał już do reszty. Krwawy ślad nadal tam był. Kątem oka spróbował wybadać reakcję Gerwalda i wszystko wskazywało na to, że felczer również widział zaschniętą posokę.
Co tu się, na otchłań dzieje? Rana szybciej się zasklepiła...?
Miał ochotę trzasnąć sobie w twarz, żeby przegnać wreszcie te galopujące dziko myśli. Nieważne, co się stało. Teraz z jego plecami praktycznie wszystko było w porządku, może więc skupić się na sprawach najważniejszych; na wyprawie.
Komentarz Gerwalda zbył milczeniem.


Odwrócił się od łóżka i sięgnął po koszulę, po czym narzucił ją na ramiona i zaczął walkę z guzikami.
- Masz rację, nie omieszkam się mu o tym wspomnieć. - mruknął, dopiąwszy się pod samą szyję. Nagle jakby zdrętwiał, gdy felczer znalazł swoją manierkę, zamierając w połowie wiązania płaszcza. Wzrok Gerwalda mówił więcej niż tysiąc słów i zdecydowanie nie podobała mu się wiadomość, którą miał mu do przekazania. Wbił w medyka spojrzenie stalowych oczu i pokręcił tylko głową, jasno ustosunkowując się co do ewentualnego ciągnięcia tego tematu.
- Postaram się. Nie oddalaj się zbytnio, dopóki nie skończę z nim rozmawiać. - parsknął rozbawiony, słysząc komentarz felczera - Słusznie! Potrzebujemy trzeźwych umysłów. - wskazał mu dłonią drzwi, samemu ruszając o krok za mężczyzną.


Wydawało mu się, że odkąd przybył do stolicy, ciągle gdzieś pędził. Po korytarzach komandorii przemykał niemal truchtem, ulice miasta przecinał jak strzała, nawet z pałacu niemalże wybiegał wraz z Archibaldem. Zastanawiał się, na ile to kwestia sytuacji wyjątkowej, a na ile zwyczajny pęd wielkiego miasta.
Nim zdążył się spostrzec, stał już przed drzwiami do gabinetu komtura. Krótkim skinieniem głowy powitał Erharta, po czym zastukał w drzwi i wszedł do środka.
Von Ortenberg tonął w dokumentach. Tego akurat Holscher zdecydowanie mu nie zazdrościł.
- Doskonale, bracie, pominiemy więc wstęp i przejdziemy od razu do konkretów. - Constantin odwzajemnił uśmiech, podchodząc do biurka. Usiał na krześle, nie będąc jeszcze pewien ile właściwie czasu zejdzie im na dopinaniu szczegółów wyprawy. - Zadanie tego typu wymaga odpowiedniego pocztu zbrojnego, na wypadek wszelkich przeciwności losu, które moglibyśmy napotkać na trakcie. W tym momencie wiem, że nasza grupa będzie liczyć co najmniej dwadzieścia jeden osób, jednak chciałem poprosić cię, bracie, o oddelegowanie jeszcze czterech kusz pod moje dowodzenie. Uważam, że byłby nieocenionym atutem dla drużyny, którą obecnie zebrałem i skutecznie zabezpieczałyby flanki tak na czele pochodu jak i na jego tyle. Z pewnością odetchnąłbym wtedy spokojniej. - pogładził się po brodzie, milknąc na chwilę.
- Na tą chwilę mam pod sobą dwunastu zbrojnych z Kruczego Fortu i inkwizytora Verusa. Co prawda siostra Rottbane i... inkwizytor Salztein poradziliby sobie w walce, jednak są zbyt ważni, by ryzykować ich aktywny wkład w ewentualną potyczkę. Pozostała piątka to cywile. Widzisz więc, bracie, czemu proszę o jeszcze odrobinę wsparcia... Trakty mogą być teraz groźniejsze niż wcześniej, ludzie bardziej zdesperowani... - urwał na chwilę, pozwalając komturowi odpowiedzieć.


- Kolejną kwestią, którą chciałem z tobą poruszyć, bracie, jest oczywiście wyposażenie. Mój felczer prosił, byś wystosował pismo, które pozwoliłoby mu na zebranie odpowiednich medykamentów z lazaretu. Wiem, że wszędzie są braki, wiem, że ludzie codziennie tu umierają, ale... Na Sakira, jeśli ta wyprawa się powiedzie, to wszyscy wreszcie będą mogli odetchnąć spokojnie. - ci, którzy dożyją.
- Nie chcę nawet myśleć, co by było, gdyby któryś z kapłanów zaniemógł przez chorobę. Nie mówiąc o setce zagrożeń, która czeka na żołnierzy, odpowiadających za bezpieczeństwo naszej wesołej gromady. - Constantin nawet uśmiechnął się lekko, po czym spojrzał w bok, na Erharta.
- Prowizje na drogę... Stoją pod znakiem zapytania. Nie jestem w stanie określić jak długo będziemy w podróży. Wydaje mi się, że najbezpieczniej byłoby przygotować się nawet na... dwa tygodnie? - uniósł brew, wciąż patrząc na swojego towarzysza.
Obrazek

Komandoria Zakonu Sakira

89
Mistrz Gry

Ortenberg słuchał uważnie Constantina, chociaż czasami zerkał na dokumenty, jakby w międzyczasie chciał też wykonać swoją pracę. Podniósł jeden z listów, opieczętowany... sygnaturą Kolegium w Oros? Tak to wyglądało z perspektywy komtura, który właśnie prosił o dołączenie do jego zbrojnej ekipy czterech łuczników.

Archibald otworzył list, ale na razie go nie czytał - Czterech kuszników? Myślałem, że poprosisz o więcej, zważywszy na to, że połowa twojej procesji będzie niewalcząca. No dobrze, jeśli tylko o tyle prosisz, niechaj tak będzie. Czterech kuszników. Przygotuję ich do wyjazdu... kiedy dokładnie zamierzasz wyruszać? - założył okulary na nos i rozłożył kartkę, na której drobnym, eleganckim pismem coś było zapisane.

- Ha, to ci wymyślili... - mruknął pod nosem, unosząc brwi, a po chwili odkładając na stosik obok i ten list. Powiedział to dokładnie w momencie, gdy Holscher prosił o wystosowanie listu o medykamenty, przez co nawet Erhart spojrzał wątpliwie na komtura Saran Dun. Ten zaraz się zreflektował, widząc konfuzję na twarzy rachmistrza. - Ach... przepraszam. Zajął mnie list. Nawiasem mówiąc, interesująca sprawa. Wielki Mistrz podpisał się pod dekretem przyznającym immunitet wybranym członkom Kolegiów w Oros i Saran Dun, którzy mają się zajmować przestępstwami magicznymi. W praktyce będzie to oznaczać, że w imię doprowadzenia pod Kolegium takiego przestępcy ci członkowie będą mogli popełniać samemu pewne występki. A bardziej dosadnie - będą się ścigać z Inkwizycją, aby, jak to pewnie Lwica by określiła - "sprzątnąć nam sprzed nosa apostatów", a przy okazji, jeśli gdzieś podpalą jakiś budynek, to musimy uznać ten immunitet - Ortenberg zrobił minę, jakby mu się to wcale a wcale nie podobało... chociaż to pewnie członkowie Inkwizycji będą najbardziej marudzili w tej sytuacji.

- Ale ale, wracając. Napiszę, ale medycy rządzą się własnymi prawami i szczerze wątpię, że posłuchaliby się nawet króla, gdyby ten osobiście zjawił się w lazarecie - parsknął, dalej przeglądając kolejne listy i papiery, podczas gdy Constantin przeszedł do trzeciej rzeczy, tym razem oddając głos Erhartowi.

- Jeśli mógłbym zobaczyć mapę... - komtur skinął głową i z jednego z koszy wyciągnął większy rulon, wstając i ściągając parę arkuszy ze stołu na parapet i jakąś komodę. Następnie rozwinął mapę, rogi przytrzymując jakimiś świecznikami i kubkami. Erhart spojrzał na nią i przez chwilę w milczeniu coś liczył. - Serce będzie gdzieś na terenie plagi? Czy niekoniecznie?

- Wedle informacji gdzieś tam.

- Mhm. Czyli między Saran Dun a Nowym Hollar. W teorii tydzień drogi traktem... w jedną stronę. Serce może kryć się gdzieś pod stolicą, albo i przy mieście elfów. Zakładając tę drugą, gorszą opcję, na przeciętny marsz w jedną i drugą stronę faktycznie powinno zająć dwa tygodnie, ale trzeba też zważać na to, że jedzenie może się zepsuć, że sama podróż się przedłuży - zamilknął, gładząc brodę i przyglądając się odcinkowi między tymi dwoma miastami.

- Trzy tygodnie?

- Co najmniej, jeśli nie na miesiąc. Problemem może tutaj być transport. Najlepiej byłoby zabrać ze sobą dodatkowego konia, bądź muła, który mógłby to udźwignąć... - Erhart westchnął, krzywo się uśmiechając. - No i... zwierzęta też muszą jeść, chyba, że chcemy je skazać na śmierć z powodu zarazy.

Ortenberg jęknął, słysząc to. Rachmistrz spojrzał na Constantina. - Zawsze można iść na nogach, ale to zajmie zdecydowanie dłużej, niż tydzień.

Komandoria Zakonu Sakira

90
Constantin zmarszczył na moment czoło i zmrużył lekko oczy, wyraźnie się nad czymś zastanawiając, by po chwili pokręcić powoli głową.
- Zależy mi na tym, by grupa mogła poruszać się jak najszybciej. Nie ruszamy wszak na wojnę, a ścigamy się z czasem... Myślę, że drużyna rzędu dwudziestu pięciu osób będzie dość optymalna. Mniej gęb do wykarmienia, to mniej prowiantu do zabrania. - stwierdził, drapiąc się po policzku. Czy czułby się bezpieczniejszy, mając więcej tarcz, za którymi mógłby schować kapłanów? Oczywiście. Liczył jednak na to, że nikt nie będzie na tyle głupi, by ruszać na zbrojną bandę Zakonu. Swoim ludziom zaś ufał jak mało komu; wiedział, że mógł polegać tak na ich wyszkoleniu, jak i lojalności, oddaniu, z jakim wykonywali rozkazy. Tego jednak z von Ortenbergiem poruszać nie miał zamiaru.
- Im szybciej, tym lepiej, bracie. Idąc więc za tą myślą, byłoby wspaniale, gdyby udało się wyruszyć już jutro. Wierzę, że jest to wykonalne. - spojrzał na swojego rozmówcę i uniósł nieznacznie brew, gdy ten założył na nos okulary i zaczął czytać jakieś pismo.
Zebranie ludzi z pewnością nie będzie problemem, tak naprawdę jedyną kwestią stojącą pod znakiem zapytania były zapasy.


Brew Holschera wspięła się jeszcze wyżej, gdy Archibald odezwał się po jego prośbie o medykamenty. Czy to naprawdę był najlepszy czas na siedzenie w pismach? Rulon papieru nie ucieknie, rozmowa zaś nie była z cyklu tych niezobowiązujących.
Choć zdawało się to niemożliwe, brew komtura Kruczego Fortu kontynuowała swoją podróż do czubka głowy jego głowy, gdy mężczyzna słuchał zawartości listu, który tak pochłonął jego rozmówcę.
- To... Intrygująca decyzja. - rzekł, kontemplując jeszcze słowa Archibalda - Czy potrzebujemy akademickiego odpowiednika świętej inkwizycji, to kwestia co najmniej wątpliwa. Jeśli jednak sprawi to, że paru magów zginie w potyczkach z "apostatami", zamiast naszych braci... - Holscher wzruszył ramionami - Nigdy nie podobało mi się, że magowie chcą sądzić się między sobą, jednak zazwyczaj ich wyroki wydawały się odpowiednie. Co nie zmienia faktu, że są jednak przewiny, za które skutecznie ukarać może tylko Inkwizycja i mam szczerą nadzieję, że w przyszłości unikniemy... Szerszych niż dotychczas konfliktów interesów. - zamilkł na moment.
- Ewentualne straty dla publicznego mienia Kolegium zapewne później ureguluje z możnymi. Byłbym wielce zawiedziony, gdyby miałoby to wyglądać inaczej. Sakir nam świadkiem, że nie ma w świecie drugiej tak destrukcyjnej siły, jak stający naprzeciw siebie potężni magowie. - pokręcił z niesmakiem głową, ale machnął w końcu ręką, uznając, że dalsze dywagacje na ten temat nie mają sensu. Najbliższe miesiące pokażą, czy Wielki Mistrz postąpił słusznie.


Usta Holschera drgnęły w namiastce uśmiechu.
- Jak będzie trzeba, to zarekwirujemy to, czego nie chcą oddać. Nie wyobrażam sobie ruszenia ku sercu zarazy bez zestawu medykamentów pod ręką. - odparł zimno - Burmstrz będzie wściekły, ale... Widziałem jak nieskuteczne są w tej chwili lazarety. W wielu wypadkach to zwykłe umieralnie, w których medycy uwijają się przy konających, próbując ulżyć im w cierpieniach. Godne to pochwały, ale... Należy obrac odpowiednie priorytety. Najwyżej zaczną podcinać gardła najbardziej chorym. I w tym jest jakaś łaska. - wyraźnie sposępniał, samemu wstydząc się nieco słów, które przed chwilą wypowiedział, ale wierzył, że taka jest prawda. Dobro ogółu wymagało czasem poświęceń, nieważne jak okrutne by się nie wydawały.


Milczał, przysłuchując się rozmowie i rachunkom. Wizja zabierania prowizji na miesiąc podróży była wręcz abstrakcyjna. Z powodów oczywistych nie mogli sobie pozwolić na wóz, który znacznie by ich spowolnił.
Cmoknął z niezadowoleniem.
- Podróż pieszo nie wchodzi w grę. Nie mamy na to czasu, nie mówiąc już o tym, że bylibyśmy jak na widelcu, gdyby miało dojść do zasadzki na trakcie. Sam widok zbrojnej drużyny konnej zazwyczaj wystarczająco zniechęca rozbójników. - zastukał paznokciami w biurko. Bił się przez chwilę z myślami, nim ponownie otworzył usta. - Miesiąc to za dużo. Szykujemy racje na trzy tygodnie; jeśli będzie trzeba, to będziemy pościć. Z odpowiednim racjonowaniem spokojnie wyciągniemy jeszcze jeden tydzień, gdyby sprawy przybrały zły obrót. Nie ma też mowy o zaniedbywaniu zwierząt; my możemy się trochę przegłodzić, ale one muszą nas dźwigać na swoich grzbietach. Tak to widzę, bracia, jednak jestem otwarty na dyskusję.
Obrazek

Wróć do „Saran Dun”