Dzielnica Portowa

211
Agnes sama była zaskoczona tym, jak po porządnej kąpieli, ubraniu się w piękne ubrania, ułożeniu włosów i nałożeniu nieco różu na policzki udało jej się zmazać trudy dnia poprzedniego. Przeglądając się w lustrze, uśmiechnęła się sama do siebie... albo i do Flavii, którą widziała w odbiciu. Wygładziła nieznaczne fałdy na brzuchu, poprawiła pojedyncze kosmyki wilgotnych włosów i tak przygotowana zeszła na dół.

Minęła dwójkę strażników, którym skinęła głową na powitanie. Wyglądali na spokojnych, czemu nie mogła się poniekąd dziwić. Mając teraz ostrzejszy umysł, nawet przestudiowała pobieżnie ich twarze, widząc młodszego, który gapił się na nią w powozie i starszego. Minęła ich oczywiście bez słowa, słysząc tylko niewyraźne dalsze poprowadzenie konwersacji — jakiś komentarz tego drugiego i oburzenie pierwszego. Prychnęła pod nosem, mogąc się jedynie domyślać, cóż to był za komentarz.

Nie szkodzi — odpowiedziała Sonii, oczywiście rozumiejąc, że nie dało się przygotować czegoś wykwintnego w piętnaście minut. Odwzajemniła szeroki uśmiech Victora, wodząc wzrokiem po chlebie, aby skończyć na dwójce nieszczęsnych pracowników, którzy wczoraj postanowili sobie pofolgować. Agnes usiadła, na razie ich ignorując, biorąc pajdę chleba i biorąc kilka łyżek ciepłej zupy, najpierw chcąc rozgrzać czymś pusty żołądek. Kilka łyżek zamieniło się w cała miskę, gdy kobieta w milczeniu pałaszowała swój posiłek, nadrabiając dzień poprzedni.

Wytarła kącik ust chusteczką i upiła nieco wody z cytryną, zanim odchrząknęła, zwracając swe spojrzenie ku dwójce mężczyzn siedzących naprzeciwko niej. — Proszę, powiedzcie mi, gdzie we wczorajszych instrukcjach wspomniałam o tym, żeby pójść w miasto na pół doby i upić się tak, że widać to po was do tej pory. Czekam.

Za chwilę jeszcze jednak dodała jedną rzecz, nie pozwalając im się jeszcze odezwać: — Jak już wskażecie mi dokładnie, w którym miejscu to proszę o opowiedzenie, jakie konsekwencje miał wasz mały wypad. Ze szczegółami.

Jej spojrzenie stwardniało, a ona sama spoważniała, patrząc to po jednym, to po drugim. Prosto w oczy, oczekując odpowiedzi. Musieli zostać nieco upokorzeni, aby zrozumieli swój błąd.

Dzielnica Portowa

212
Zazwyczaj pewny siebie Sigismund podrapał się tylko nerwowo po swojej blond brodzie i odwrócił wzrok, zrzucając wyjaśnienie zaistniałej sytuacji na barki Eduarda. Ściana po prawej stronie musiała nagle stać się dla niego nadzwyczaj interesująca. Szczupły posłaniec o spalonym słońcem nosie zdawał się teraz zajmować jeszcze mniej miejsca, niż zwykle, a gdy dotarło do niego, że za bardzo nie będzie miał wsparcia w ochroniarzu, odchrząknął nerwowo.
- Otóż... sytuacja wyglądała tak, że ja poszedłem do domu pana Victora, a Sigi do doków. Nie było go ani tutaj, ani tutaj, a my...
Victor poprawił się w miejscu, rozsiadając się wygodnie na swoim krześle i przyglądając się problematycznej dwójce wyczekująco. Jego zapewne też interesowała ich wersja wydarzeń, choć w przeciwieństwie do Reimann nie miał im niczego za złe. Tym razem jednak nie zamierzał się wtrącać. Agnes była już w pełni sił, zarówno fizycznych, jak i umysłowych i nie czuł się zobowiązany do zarządzania jej ludźmi, jak tego samego dnia o świcie, kiedy odesłał ochroniarzy z jeńcem z gabinetu, by choć trochę ją odciążyć.
- No... dotąd nic takiego się nie działo, nic złego się nie wydarzyło od przybycia do Taj'cah, zresztą z panią był Jacob, a Matthias pilnował domu... - Eduard usiłował drżącym głosem usprawiedliwić ich obu, podczas gdy Sigismund tylko kiwał głową, z przekonaniem potwierdzając jego słowa. - To tylko jeden wieczór, skąd mieliśmy wiedzieć, że akurat wczoraj...
Zamilkł, gdy spytała o konsekwencje ich decyzji, a Victor zerknął na nią krótko. Wyglądał, jakby tylko czekał na informację, jak kobieta zamierza to rozwiązać. Ukarze ich, czy tylko upomni? A może w ogóle zwolni? Jego nieprzenikniona mina sprawiała jednak, że z tyłu rudej głowy pojawiła się myśl, że może faktycznie to był tylko bardzo niefortunny zbieg okoliczności.
- Dużo było konsekwencji - odezwał się w końcu Sigismund swoim niskim, zmęczonym głosem. - Skradzione dokumenty, Rafael ranny, Matthias powalony jak mała... Matthias powalony - poprawił się, rezygnując z porównania, którego planował użyć. - Ale proszę mi uwierzyć, myśmy tylko chcieli... skąd my mieliśmy wiedzieć, że coś się wydarzy, po tak długim czasie spokoju od przypłynięcia na wyspy przecież.
- Proszę nam po prostu powiedzieć, co mamy zrobić, żeby odpracować ten błąd i tyle - westchnął Eduard, zmęczony, zachrypnięty, cierpiący na ciężki syndrom dnia następnego. - Następnym razem zapytamy, zanim gdziekolwiek pójdziemy na dłużej. Proszę nam wybaczyć. To się nie powtórzy.
Obrazek

Dzielnica Portowa

213
Mi naprawdę nie chodzi o to, że to był jeden wieczór — powiedziała, słuchając ich wyjaśnień. Oczywistym było, że nie mogli o tym wiedzieć, bo nikt nie miał takiego prawa. Wczorajsze zdarzenie było nieoczekiwane i kobieta nie obwiniała ich bezpośrednio o całe zdarzenie, ale przyznając szczerze, delikatny żal pozostał. Gdyby ktoś jeszcze był, może nie byłoby całego problemu, przynajmniej w swojej pełnej krasie. Poza tym chodziło też jej o fakt, że była święcie przekonana o tym, że i oni zostali ofiarami całego spisku. Tymczasem w tak bardzo grubiański sposób po prostu poszli w miasto na wycieczkę po karczmach, nawet słowem nikomu nie wspominając.

Nie powiedzieliście ani słowa nikomu, gdzie idziecie. Nie zapytaliście się, czy nie będę czegoś więcej od was potrzebowała, nie zdaliście raportu, czy list został dostarczony. Na własną rękę postanowiliście wyłączyć się z obiegu na całą dobę — zmarszczyła zdegustowana brwi, stukając palcami o szklankę z wodą i spoglądając na obydwóch. We wszystkim chodziło o niesubordynację i sam fakt pójścia na taki wypad bez jej wyraźnego pozwolenia.

Rafael został ranny, Matthias powalony, zaś w środku nocy po wypadzie do domu Victora zastałam pozostałości po walce. A wy wróciliście dopiero nad ranem. Pierwsza myśl? Wam też się coś stało i nie sądzę, że byłam jedyna, która tak myślała. Mogliście powiedzieć Blaisowi, gdzie idziecie — usadowiła się wygodniej na krześle, wzdychając głęboko i czując, jak powoli dobry humor jej odlatuje. Chciała temu zapobiec, więc przez chwilę milczała. W końcu z pogodniejszą miną powiedziała: — Nie jestem zła o sam fakt wyjścia na miasto, bo nikt nie mógł przewidzieć tego napadu, ale o niepoinformowanie mnie o tym i przede wszystkim niezapytanie. Pracujecie dla mnie, nie macie stałych godzin pracy, a większą część doby i tak macie wolną. Wypadałoby powiedzieć komukolwiek, że nie będzie was kilka godzin. Nie zabroniłabym wam tego.

Na samym końcu uśmiechnęła się delikatnie, chociaż widać było po niej resztki poirytowania. — To ma być wasz ostatni raz. Następnym razem, jeśli chcecie spędzić wolny czas na mieście, macie się pytać bezpośrednio mnie. Możecie wrócić do swoich obowiązków — odprawiła mężczyzn, mając chociaż jedną rzecz za sobą.

Była gotowa do wyjścia i w miarę najedzona – przynajmniej na tyle, by nie padła z głodu w drodze. Pierwsza faza euforii po odzyskaniu dokumentów opadła i Agnes była nieco poważniejsza, szczególnie, że przyszło jej porozmawiać ze skacowanymi pracownikami. Spojrzała więc na Victora poważniej i tylko rzekła: — Jeśli nie chcesz nic więcej zrobić, zjeść, cokolwiek, możemy iść do doków. Tylko... trzymaj ręce przy sobie proszę.

Dzielnica Portowa

214
Skruszeni pracownicy pokiwali tylko głowami. Nie byli głupi, doskonale rozumieli powagę sytuacji i wielkość problemów, jakie utworzyły się podczas ich nieobecności, tak samo jak obawy Agnes o ich życie. Nie protestowali, gdy kazała im od tej pory meldować każde ich wyjście na miasto. Może nie była to tak straszna wizja, biorąc pod uwagę, że niedługo i tak wypływali na Kattok i tam nie będą mieli gdzie wychodzić, a jeśli Reimann będzie chciała ich znaleźć, to nie będzie miała do przeszukania całego wielkiego miasta. Obiecali jednak stosowanie się od teraz do tych poleceń i jak tylko strofowanie dobiegło końca, ochoczo opuścili jadalnię, pewnie wracając do leczenia swojego kaca.
Gdy zwróciła uwagę Victorowi, ten skrzywił się i przewrócił oczami.
- Nie zaczynaj - odparł. - Nadal nie podoba mi się to, co zrobiłaś rano. Może gdybyś mnie wtedy nie zamknęła, jak jakiegoś psa ze wścieklizną, nie musiałabyś mnie teraz upominać.
Podniósł się od stołu i zasunął za sobą krzesło.
- Będę trzymał ręce przy sobie - westchnął, wsuwając dłonie do kieszeni szerokich spodni, jakby na podkreślenie swoich słów.

Mogli dotrzeć do suchego doku konno, lub wynająć powóz, ale LeGuiness uznał, że tak tylko będą na siebie zwracać uwagę, docierając na miejsce. Teoretycznie część winnych została schwytana, ale wciąż czekali na ostatni element tej układanki. Jeśli pod pracownią Reamula stałoby zbyt wiele wierzchowców, czy podejrzanie wyglądający wóz, mogłoby to odstraszyć gości. Ruszyli więc na piechotę, ze strażnikami Sehleana podążającymi kilkanaście metrów za nimi. Victor uniósł wzrok w stronę nieba.
- Za długo już to trwa - zauważył, ewidentnie mając na myśli ewenement pogodowy. - Nigdy dotąd nie widziałem zaćmienia, które byłoby dłuższe, niż kilka minut.
Ręka mężczyzny powędrowała w stronę jej talii, obejmując ją i przyciągając do siebie, tak, by szła blisko niego.
- Miasto nie wygląda w tym świetle tak dobrze, jak ty po przebudzeniu - wspomniał widok, który najwyraźniej na dobre odbił się w jego pamięci. - Wszystko wydaje się... czekać. I to na nic dobrego - zerknął na nią z góry. - Jak się czujesz?
Nie uściślił, czy chodzi mu o samopoczucie fizyczne po odespaniu nerwów, czy o świadomość, że wszystko właśnie dąży do mniej lub bardziej satysfakcjonującego rozwiązania. Dużo się wydarzyło przez ostatnie kilka godzin, a w życiu Agnes pojawiło się kilka dość istotnych nowych elementów, jak chociażby odrobinę wymuszona współpraca z Sehleanem.
Victor miał rację. Pracownicy portu wydawali się działać jak w letargu, co chwilę przerywając pracę, by unieść zaniepokojone spojrzenie w niebo. Na ulicach było mniej ludzi, niemal tak mało, jak nocą, choć przecież wbrew pozorom słońce nie skryło się jeszcze za horyzontem. Dzieci nie biegały im pod nogami, szczekające zazwyczaj psy pochowały się gdzieś po zaułkach, nawet fale jakby ciszej uderzały o nabrzeże. Może też dzięki tej nietypowej ciszy do uszu Agnes dotarło rozczarowane westchnięcie jednego ze strażników, gdy zobaczył, jak najemnik ją obejmuje.
Obrazek

Dzielnica Portowa

215
Miałeś odpoczywać, a nie wykonywać własną wendettę. Zresztą jak widać, zajęłam się wszystkim bezbłędnie i bez niepotrzebnego rozlewu krwi — rzuciła tylko w odpowiedzi na jego zarzuty, samej wstając od krzesła. Zabrała klasycznie kapelusz, nałożyła rękawiczki, aby uchronić skórę przed spaleniem przed słońce. Jej delikatna, północna cera nie była przystosowana do klimatu Archipelagu, o czym przekonała się boleśnie przyjeżdżając tutaj trzy lata temu i praktycznie do razu dostając poparzeń słonecznych zakończonych odchodzącą z niej skórą. Więcej tego błędu nie popełniła.

Ze sobą zabrała strażników Sehleana, którzy trzymali się na odległość, pilnując jej i Victora. Na mieście było wyjątkowo spokojnie, jakby przedłużające się zaćmienie przegoniło większość mieszkańców do domów. Patrząc na nie teraz, faktycznie było niepokojące... ale nadal zaskakująco piękne. — Nawet czysto teoretycznie nie powinno trwać tak długo. Widzisz, gdzie jest słońce? To, jak księżyce zgrywają się z jego wędrówką po niebie? Nie odstępują go na krok, nawet nie ruszyły się o centymetr. To jest bardzo nienaturalne, normalnie Mimbra i Zarul powinny już dawno temu się minąć — wzdrygnęła się, przysuwając się bliżej Victora, gdy ten objął ją w talii. Patrzyła jeszcze chwilę na zjawisko, zastanawiając się, co to może znaczyć. — Wygląda zbyt... mistycznie. Magicznie.

Ostatnie słowo powiedziała z dozą niechęci. Nie było tajemnicą, jaki stosunek miała do magii, uważając ją za zbędny wynalazek, zbyt elitarny i niebezpieczny w dłoniach tej elity. Lecznictwo jeszcze tolerowała, ale inne formy były zbyt frywolne, wykorzystywane w prywatnych celach, do zemsty, zamiast pomóc zwykłym ludziom. I może Vasati miała szczere chęci, chcąc udostępnić ją pozostałym, zwykłym śmiertelnikom, lecz nie rozwiązywało to problemu, jakim było uzależnienie społeczeństwa od jednego procenta. Jej wizją było danie ludziom czegoś, czego sami mogliby się nauczyć przy odrobinie wysiłku, a nie, z czym musieliby się urodzić.

Uśmiechnęła się natomiast na wspomnienie swojej osoby sprzed godziny, wyglądającej zza okna. Przypomniała sobie dzięki temu jeden szczegół, który zauważyła w jego domu, gdy go wczoraj szukała. — Nawiasem mówiąc nie wiedziałam, że jesteś rysownikiem. Tamten portret był piękny. A czuję się... dobrze. Zaskakująco dobrze, zważając na małą ilość snu i stres, jakiego od wczoraj doświadczyłam. Zwrócenie mi dokumentów było podziałało na mnie orzeźwiająco. Także fakt, że i ty jesteś już sprawny. Wczoraj mocno cię pokiereszowali. Jak cię wczoraj zobaczyłam w magazynie, myślałam, że jest dużo gorzej, że już nawet nie kontaktujesz.

Cisza dawała się jej we znaki. Stolica Taj'cah była przeważnie tętniąca życiem, z ulicznikami kręcącymi się między nogami, marynarzami przekrzykującymi się nawzajem, handlarzami, którzy wciskali jej wszystko w dłonie. Teraz zaś nawet psy nie szczekały, jakby coś wisiało w powietrzu. I dzięki temu chwilę wcześniej Agnes słyszała ciche, rozczarowane westchnięcie strażnika za nią, zapewne nawet tego młodszego. Zerknęła tylko do tyłu pod pretekstem zobaczenia, czy nadal za nią idą, po czym uśmiechnęła się rozbawiona jego... zainteresowaniem jej osobą. Tak, jak dla niej wszyscy tutaj byli egzotyczni z Victorem włącznie, tak i dla nich jej jasna cera i delikatne rysy twarzy były niecodziennym widokiem. Szczególnie mężczyźni gapili się czasem na nią maślanym spojrzeniem, co oczywiście rejestrowała, ale nie interesowała się zbytnio. Właściwie nigdy za bardzo nie odczuwała takiej potrzeby kokietowania, nosząc się bardziej dla siebie, tak będąc wychowaną przez matkę, która otaczała się samą szlachtą, operując ich majątkami. Zawsze elegancka, mówiła, że należy się prezentować niezależnie od tego, gdzie się idzie i weszło to kobiecie w krew wystarczająco, by nawet do doków, gdzie nadzorowała budowę swoich okrętów ubierać się i zachowywać elegancko.

Kwestia Victora zaś była nieco inna. Z początku był dla niej jednym z wielu adoratorów zachwyconych jej niecodzienną urodą i zagranicznym pochodzeniem. I szczerze powiedziawszy, nie robiła sobie z tego nic, do jakiegoś czasu, gdy uznała, że odrobina towarzystwa poza pracą jej nie zaszkodzi, a i będzie w ten sposób bardziej zrelaksowana. I tak też wyszło, że do dnia dzisiejszego trzymała go przy sobie, nie zastanawiając się do tej pory, czy to, co do niego żywi jest czymś więcej niż faktem lubienia bycia adorowaną. Może tak? Jeśli chodziło o emocje, Agnes średnio potrafiła czytać własne, więc nie wiedziała, jak nazwać to uczucie, które czuła względem swego kochanka.

Z tymi dywagacjami ruszyła w stronę umówionego doku na spotkanie z jej oprawcą, przypominając sobie jednak jeszcze jedną rzecz. — Mówiłeś, że znasz Reamula. Możesz mi coś więcej o nim opowiedzieć, zanim tam dotrzemy?

Dzielnica Portowa

216
Po raz pierwszy odkąd go znała, Victor wyglądał na zakłopotanego. Przeniósł wzrok na wodę rozbijającą się o nabrzeże, jakby nagle stała się niezwykle interesująca. Chyba nie czuł się pewnie z faktem że znalazła jego szkic, więc poza krótkim podziękowaniem postanowił zignorować tę wzmiankę.
- Myślałem, że stamtąd nie wyjdę - odparł. - Próbowałem otworzyć te drzwi, ale nie miałem siły. Ledwo oddychałem. Gdyby nie wy... - pokręcił głową i westchnął. - Nie sądziłem, że kiedykolwiek to powiem, ale zawdzięczam ci życie.
Nie wspomniał o niefortunnym wyznaniu, jakie wyrwało mu się w magazynie. Być może nawet o nim nie pamiętał. Wiedząc, że Agnes woli traktować ich znajomość jako raczej niezobowiązującą, dostosowywał się do jej oczekiwań, od początku ich znajomości do teraz. Nigdy nie rozmawiali o potencjalnej wspólnej przyszłości, ani o jakimkolwiek sformalizowaniu związku, bo chyba żadnemu z nich nie było ku temu śpieszno.
Zamyślił się na moment, gdy spytała o Reamula.
- Znam to w sumie dużo powiedziane - poprawił się. - Wiem, kim jest. Nigdy nie współpracowałem z nim bezpośrednio, ale moi współpracownicy już tak. Jest jednym z konstruktorów, rzemieślników, głównie siedzi w szkutnictwie. Zarządza całkiem sporą siłą roboczą. Może nawet kiedyś pracował nad jakimś twoim projektem, tego nie wiem, ale to całkiem możliwe. W dokach widywałem go nie raz. Nie wyglądał na psychopatę. Ale z drugiej strony... kto wygląda?

W okolicach suchego doku także nie było zbyt wielu ludzi, zupełnie jakby zaćmienie wstrzymało prace na cały dzień. W głównej części zatrzymana była budowa niewielkiego żaglowca, na którego częściowo położonym pokładzie stało teraz dwóch mężczyzn, jeden zapatrzony w niebo, a drugi niezdarnie usiłujący odpalić zakrzywioną fajkę. Młoda dziewczyna, o ciemnych włosach zaplecionych w warkocz, siedziała na nabrzeżu i rzucała mewom kawałki chleba. Kilka osób plątało się po okolicy, ale raczej bez celu.
LeGuiness wskazał jej wąski, wysoki budynek kilkadziesiąt metrów od nich. To musiało być biuro Reamula, czy inna jego baza wypadowa. Przed wejściem stały trzy konie, przywiązane do barierki, ale to nie było nic niezwykłego, wielu interesantów z innych dzielnic przyjeżdżało tu konno, żeby nie brudzić butów w szlamie doków. Być może te trzy należały do Sehleana, lub jego ludzi - Agnes nie wiedziała, czy ma się go tu spodziewać osobiście, czy nie. Raczej mało to było prawdopodobne, na tyle, na ile zdołała już poznać tego elfa. Zapewne wysłał tu kogoś zaufanego, by zajął się tym problemem i wrócił do niego zdać raport.
- Gotowa? - upewnił się Victor przed wejściem, a strażnicy dogonili ich i zatrzymali się tuż obok. Najemnik zerknął na nich, a potem gdzieś w dal, za ich plecy. - Wejdźcie z nami. Jeśli ma się tu pojawić ktoś jeszcze, wasza obecność na zewnątrz tylko go odstraszy.
Mężczyźni skinęli głowami, więc LeGuiness wyciągnął tylko zapraszająco dłoń w stronę ciemnych, drewnianych drzwi. Ta sprawa dotyczyła Agnes osobiście, nie zamierzał odbierać jej wielkiego wejścia.
Obrazek

Dzielnica Portowa

217
Całkiem prawdopodobne. To by wyjaśniało jego... zainteresowanie moją osobą. Być może nawet się z nim kiedyś widziałam na żywo, kto wie — Agnes tylko wzruszyła ramionami, zastanawiając się jednak nad tym, czy faktycznie kiedyś mogła się z nim spotkać. Nawet jeśli nie, to była niemal pewna, że jej projekty przeszły przez jego ręce jako rzemieślnika, który je wdrażał w życie. Nadal nie wyjaśniało to jego dziwnego, wręcz psychopatycznego listu i wynajmowania narodowców do brudnej roboty. Tego jednak miała się dowiedzieć już za chwilę.

Jak na doki, było tutaj wyjątkowo spokojnie, jakby naprawdę każdy przestraszył się nietypowego zaćmienia bardziej, niż powinien. Prace nad statkami były wstrzymane, pojedynczy ludzie zajmowali się raczej swoimi sprawami, aniżeli robotą. Victor wskazał jej po chwili wąski budynek, przy którym przywiązane były trzy konie. Czy należały one do Sehleana, czy Reamula, było dla kobiety tajemnicą, której rozwiązaniem się nie przejmowała. Nie wyglądało to podejrzanie na tyle, aby odstraszyć tego tajemniczego współpracownika, więc jedyne, czym się teraz zajmowała, to dotarcie do środka.

Zostały wskazane jej drzwi do środka. Z raczej pogodnego nastroju Agnes spochmurniała, wyprostowała się i poprawiła kapelusz i fałdy przewiewnej sukienki. Wzrok jej stwardniał, przypominając ponownie to samo spojrzenie, jakim raczyła porankiem elfa. Chwyciła za klamkę i otworzyła drzwi z sercem w gardle, kompletnie nie wiedząc, czego się spodziewać w środku i jak całość minie.

Dzielnica Portowa

218
Drzwi wejściowe prowadziły do niewielkiej pracowni. Po bokach ustawione były stoły kreślarskie, a na wprost stało duże, dębowe biurko. Gdyby ktoś przy nim siedział, miałby za plecami kosze pełne zwiniętych pergaminów z projektami. Być może samo to miejsce byłoby dla Agnes całkiem interesujące, gdyby znalazła się tu w innych okolicznościach. Pomieszczenie było o dziwo puste. Dźwięki cichych rozmów dobiegały do niej z piętra, na które prowadziły wąskie, kręte schody po lewej stronie.
Dwóch towarzyszących im strażników zatrzymało się przy drzwiach, zamykając je za nimi i oparło dłonie o rękojeści broni, dając w ten sposób do zrozumienia, że będą czuwać. Mimo, że teoretycznie sprawa miała być już raczej rozwiązana, wszystko się mogło wydarzyć, a oni przecież byli odpowiedzialni za bezpieczeństwo Agnes. Na piętro Victor także pozwolił jej ruszyć pierwszy, choć z pewnością wolałby iść przed nią i w razie czego móc zareagować. Nie znał elfa, o którym mu opowiadała i nie był pewien, czy może mu zaufać tak, jak zrobiła to ona.
Piętro było czymś w rodzaju magazynu i czytelni. Kilka skrzyń ustawionych zostało w kącie podłużnego pokoju, jedna na drugiej, a za nimi wzdłuż ściany znajdowały się dwie zamykane szafy. Na końcu stał fotel przy niewielkim, wypełnionym książkami regale, na którego szczycie stał teraz poczwórny świecznik. Chybotliwe płomienie oświetlały zajmującego siedzisko ciemnoskórego mężczyznę, który musiał być nikim innym, jak Reamulem. Jego ręce i nogi spięte już były kajdanami w nadgarstkach i kostkach, połączonymi długim łańcuchem. Sam zainteresowany nie wyglądał jednak na przejętego, ani więzami, ani czekającą razem z nim strażą Sehleana. Samego elfa tutaj, oczywiście, nie było - z pewnością miał ważniejsze rzeczy do roboty, niż osobiste nadzorowanie tego schwytania - a żadnego z jego podwładnych Agnes nie rozpoznawała. Oni jednak bez trudu rozpoznali ją i przywitali się uprzejmym, zadowolonym skinieniem głowy.
Ciemnoskóry człowiek na jej widok uśmiechnął się szeroko, z satysfakcją pasującą jedynie do człowieka absolutnie szalonego.
- I proszę, przyszłaś - zauważył, a Reimann niemal była w stanie usłyszeć, jak w reakcji na te wypowiedziane wyjątkowo niskim głosem słowa, za jej plecami Victor zaciska pięści. - Miałem nadzieję, że wcześniej zainteresujesz się listem, jaki do ciebie wysłałem i że nasze spotkanie będzie wyglądać inaczej.
Uniósł wzrok na stojącego obok niego strażnika, krzywiąc się z niesmakiem.
- Nie spodziewałem się, że naślesz na mnie Viti'ghrina. Znajomi w wyższych sferach, winszuję.
Rozparł się wygodniej, na tyle, na ile był w stanie, unieruchomiony w ten sposób. Nie miał przy sobie broni ani niczego, co mogłoby za nią służyć, a jednak wydawał się nie zdawać sobie sprawy ze swojej beznadziejnej sytuacji. A może było mu wszystko jedno, albo miał już w głowie plan wydostania się z tych opałów? Agnes widziała go po raz pierwszy w życiu i nie miała pojęcia, czego się może po nim spodziewać.
- Mam nadzieję, że doceniłaś prezent, który ode mnie dostałaś. Podobno dziś ktoś miał ci go zanieść. Ktoś od twojego wspaniałego Viti'ghrina. Dotarł, prawda?
Obrazek

Dzielnica Portowa

219
Pomieszczenie, do którego kobieta weszła, zainteresowało ją pobieżnie. Było parę ciekawych rzeczy, w tym koszy z wielkimi pergaminami, do których mogłaby zaglądnąć, ale nie po to tutaj przyszła – zresztą to z góry, z wąskich, drewnianych schodów dochodziły jakieś dźwięki. Widziała, że strażnicy Sehleana przygotowali się na wszystko, w tym problemy mogące się pojawić tutaj. Ruszyła na górę, nieco zaskoczona, że Victor jej nie wyprzedził. Przeważnie wolał zapewnić bezpieczeństwo, ale chyba zrozumiał, że to była w pełni jej sprawa... oraz że ufała ludziom elfa, nawet jeśli w ograniczony sposób. Była za to wdzięczna.

Po otworzeniu drzwi na piętrze rozglądnęła się. Była w jakiejś przestrzeni magazynowo-biurowej, ale nie ona ją interesowała, a skuty w kajdany i siedzący za biurkiem ciemnoskóry mężczyzna. Natychmiast skupiła na nim spojrzenie, przyglądając się człowiekowi odpowiedzialnemu za jej nieszczęścia. Nie wyglądał na przejętego swoją pozycją, nawet się uśmiechając na jej widok szeroko. Agnes w tym momencie poczuła się niczym elf, którego złapała nad ranem. Bardzo niemiła wściekłość zalała ją od środka, dodając zastrzyku negatywnej energii. Tylko i wyłącznie dzięki silnej woli mogła powstrzymać się przed uzewnętrznieniem swoich emocji. Chciał grać w tę grę? Proszę bardzo, Agnes też potrafiła w nią grać.

Proszę mi wybaczyć wcześniejszy brak zainteresowania korespondencją. Nie przywykłam do zwracania większej uwagi na poezję miłosną od obcych mi ludzi — rozglądnęła się po pokoju, szukając być może jakiegoś mebla, na którym mogłaby usiąść. Modliła się tylko, aby Victor nie pękł. Słowa wypowiadała z ostrożnością, praktycznie je cedząc. Potrzebowała czegoś, na czym mogłaby zacisnąć dłonie... oparcie krzesła chociażby. I to na teraz. — Aczkolwiek doceniam starania. Urzekł mnie szczególnie ten fragment o motylu.

Obserwowała każdy jego ruch, każde jego drgnięcie mięśni twarzy, starając się ocenić, czy ten człowiek tak pięknie odgrywa swoją postać, czy faktycznie jest szaleńcem – i czy jego spokój, podobnie do jej, jest fasadą dla innych emocji, czy faktycznie aż tak się nie przejmuje swoją sytuacją. I chociaż tego nie wiedziała, to widziała jego raczej niezadowoloną minę z jej współpracy z Sehleanem. — Odniosłam inne wrażenie po wczorajszym ataku.

Nawiązywała oczywiście do faktu, że wszystko wydarzyło się podczas jej obecności na bankiecie u elfiego magnata, nieco też sugerując, że wiedział, co się święci... może przez Vasati, kto wie? Na razie tylko on.

Prychnęła, słysząc jego wstawkę o... dokumentach? Chyba o to mu chodziło. — Dziwną ma pan definicję prezentu. W każdy razie, przechodząc do sedna. Chętnie usłyszę o pana motywacjach, bo wątpię, że chodziło o tak perfidne końskie zaloty.

Wbiła spojrzenie w Reamula, w głębi duszy pragnąc na chwilę zostać takim Victorem i móc po prostu się na niego rzucić, wyrwać mu wszystkie włosy z głowy i udusić gołymi rękoma. Ach, jakże prostsze by to było! Musiała jednak zachować klasę. Tak, jak zawsze była uczona.

Dzielnica Portowa

220
Jeśli potrzebowała krzesła, w okolicy stały dwa. Jedno z nich zajęte było przez strażnika, drugie zostało zwolnione, gdy na piętrze pojawiła się ona. W końcu wypadało damie ustąpić miejsca, jakkolwiek mało elegancka by to nie była sytuacja. Reamul uśmiechnął się do niej, taksując ją spojrzeniem, co musiało przyprawiać stojącego obok Victora o buzującą wściekłość, którą póki co w miarę skutecznie powstrzymywał. Poza miotającym piorunami spojrzeniem, nie wykazywał swojego oburzenia w żaden inny sposób.
- Dziękuję - niski głos szkutnika był niepokojący i nie należał do tych przyjemnych. A może to była kwestia sposobu, w jaki wypowiadał słowa? - Daleko mi do poety, więc tym bardziej cieszę się, że utkwił w pamięci.
Intensywne spojrzenie mężczyzny nie wystarczało, by Reimann była w stanie ocenić, czy jest szaleńcem, czy wszystko to go bawi, czy jest tak pewny siebie z innych powodów. Uniósł ręce i potrząsnął łańcuchem, łączącym jego nadgarstki z kostkami.
- Bardzo mi przykro z powodu tego ataku - rzucił obojętnie. - Ale widzę, że LeGuiness czuje się już dużo lepiej. Nie powiem, spodziewałem się trochę innego obrotu spraw.
- Ja jestem zadowolony z właśnie takiego - odpowiedział Victor, siląc się na spokój. - Zapomniałeś, że w planowaniu trzeba brać pod uwagę różne zmienne.
- Być może. A może nie.
Gdy Agnes spytała o jego motywacje, milczał przez długą chwilę. Potem ciszę przerwało ciężkie westchnięcie, kiedy stojący obok niego strażnik lekko szturchnął go w ramię ostrzem krótkiego miecza. Przez twarz szkutnika przebiegł grymas niezadowolenia, ale zniknął tak szybko, jak się pojawił.
- No tak. Zapomniałem. Siedzę tu tylko po to, żeby panna Reimann dostała swoje odpowiedzi - parsknął śmiechem. - Nie. To nie były zaloty. Ale pomyślałem, że taka konwencja będzie w sam raz dla kogoś o tak wysokim mniemaniu o sobie, jak twoje. Myślałem, że wyciągnie cię to z domu trochę wcześniej.
Przekrzywił nieco głowę, zupełnie nie przejmując się napięciem wiszącym w powietrzu.
- Czego jeszcze teraz chcesz, co? Nasłałaś na mnie elfa, jestem w sytuacji bez wyjścia - znów potrząsnął łańcuchem. - Moi ludzie są zamknięci albo martwi, nie poszło nam to zgodnie z planem. Po co tu w ogóle jeszcze siedzimy?
Albo pytał szczerze i nie miał pojęcia, że chcą przyłapać na gorącym uczynku jeszcze osobę, z którą współpracował, albo starał się przyspieszyć wszystko, żeby się stąd wynieśli, zanim ten ktoś pojawi się w pracowni.
Obrazek

Dzielnica Portowa

221
Jego głos... obrzydzał ją. Był spokojny, zaś z jego dziwnym spojrzeniem dopełniał obrazu iście intrygującego, a jednak mocno niepokojącego. Rozumiała teraz, dlaczego komuś takiemu udało się napisać coś tak budzącego ciarki na plecach, jak tamten list. Z początku też chciała usiąść na krześle, ale po chwili zmieniła zdanie, opierając się tylko o nie rękoma, zyskując tym samym coś, na czym będzie mogła zaciskać dłonie. Zerknęła badawczo na Victora, nieco się bojąc, że za chwilę skończy się jego cierpliwość, ale na razie się trzymał... jakkolwiek widziała, że ta sytuacja też go niezmiernie denerwowała.

Skrzywiła się na sekundę, słysząc o jego próbie zwrócenia na siebie uwagi poprzez tak dziwną formę. Widziała, że nie podoba mu się ta sytuacja i oddech straży Sehleana na jego szyi, szturchnięcia ostrzem... takie pojedyncze burzenie fasady spokoju sprawiało jej wręcz niezdrową satysfakcję. — Och, powiedziałabym, aby następnym razem pisać wprost, gdyż nie jestem zainteresowana zalotnikami... ale następnego razu nie będzie.

Wyprostowała się, nadal ściskając dłonie o oparcie mebla. Niczym sztorm, jej dusza się burzyła, nie słysząc żadnych sensownych odpowiedzi, niczego, co rozjaśniłoby jej sytuację. Z niechęcią odkleiła ręce od krzesła i usiadła na nim, zakładając nogę na nogę. Siląc się na spokój, powiedziała: — Czego chcę? Wyjaśnienia oczywiście. Uważam, że nie wymagam dużo, zważywszy na krzywdy mi wyrządzone — wzięła głębszy oddech, spoglądając głęboko w oczy Reamula. — Jestem zwyczajnie ciekawa, czym tak bardzo zaszłam panu za skórę, że postanowił pan tak uprzykrzyć mi życie. Porwanie, kradzież... nic nie dzieje się bez powodu i tego właśnie chcę się dowiedzieć, przyczyny całej tej farsy. Słucham więc, dlaczego pan to wszystko ukartował?

Dzielnica Portowa

222
Reamul wzruszył ramionami, poprawiając przy okazji pozycję na wygodniejszą, taką, w której stojący obok strażnik nie dźgał go mieczem. Elf o nieprzyjemnie chłodnym spojrzeniu cofnął ostrze, choć nie pozbył się niechęci z twarzy.
- Z jednej strony niedużo, z drugiej jednak dużo - stwierdził szkutnik. - Nie widzę powodu, dla którego miałbym się dzielić swoimi szczegółowymi motywacjami. I tak jestem już w wystarczająco głębokiej dupie, prawda?
Ostatnie pytanie zadał, spoglądając na najbliższego strażnika przysłanego przez Sehleana, został jednak zignorowany. W przeciwieństwie do Agnes i Victora, pozostała tu obecna czwórka nie była otwarta na dyskusje ze schwytanym człowiekiem.
- Możesz być w głębszej - warknął LeGuiness. - Z tego co wiem, w morzu brakuje jednego ciała. Zamiast mojego, może tam wylądować twoje. Nie wydaje mi się, żeby elf miał wobec tego jakieś obiekcje.
Reamul leniwie przeniósł na niego spojrzenie i roześmiał się, jakby słowa najemnika były komentarzem uroczego, ale naiwnego dziecka, co doprowadziło towarzysza Agnes do wrzenia. Gdyby nie obietnica, jakiej jej udzielił, z pewnością rzuciłby się na niego w tym momencie z pięściami, nie przejmując się ani nią, ani strażą. Ale nie mógł. Obiecał.
- No tak, nie interesują cię zalotnicy. Przypomniałem sobie o tym już po fakcie, więc może jakbym się skuteczniej pozbył obecnego, to znalazłoby się miejsce na nowego? - zaśmiał się znów. Jego zachowanie utrudniało traktowanie poważnie tego co mówił. - Nie wiem, czy trafiłaś tak najlepiej akurat. O LeGuinessie różne krążą plotki. Niewielu by żałowało, gdyby wylądował na dnie, przywiązany do kamienia.
W pewnym momencie jednak chyba znudziły mu się żarty, bo westchnął, zerkając za okno, na pomarańczowe niebo. Blask odbijał się od kajdan, jakie założone zostały mu na nadgarstki. Z zewnątrz wpadł do środka krzyk blisko przelatującej mewy.
- Nie podoba mi się, jak po moim doku pałętają się obcy - zaczął wyjaśniać. Dok nie należał do niego, ale najwyraźniej Reamul traktował go dość terytorialnie. - Nie dość, że z północy, to jeszcze kobieta. Od początku nie podobały mi się te zmiany. A jak zaczęłaś ingerować w stare, dobre, sprawdzone projekty statków, to była już przesada. Wszyscy byli wściekli. Moi pracownicy, kiedy nagle się okazało, że muszą tworzyć jakieś absurdalne konstrukcje. Marynarze, gdy dowiedzieli się, że zastępuje się ich zębatkami. To narastało od miesięcy. Nie wierzę, że tego nie widziałaś - uśmiechnął się znów, w wyjątkowo nieprzyjemny sposób i rozłożył ręce na tyle, na ile był w stanie. - Ale cóż, zostałem złapany. Pozostało mi z utęsknieniem czekać, aż popłyniesz i zdechniesz na Kattok. Ta wyspa to nie miejsce dla panienki w kapeluszu i rękawiczkach. Tak samo jak nasz port.
Opuścił ręce i uniósł wzrok na strażnika. Elf odwzajemnił spojrzenie, ale nic nie powiedział.
- Poza tym, zostałem namówiony do współpracy przez osobę, której bliskie były moje przekonania - dodał jeszcze.

Jakby w odpowiedzi na te słowa, zza okna dobiegł do nich dźwięk stukających o bruk kopyt. Ktoś podjechał konno pod budynek, a po krótkiej chwili, zapewne przywiązywania wierzchowca do drewnianej belki, piętro niżej otworzyły się drzwi. Victor odwrócił się wyczekująco w kierunku schodów, a pod brodą Reamula w sekundę znalazło się ostrze miecza strażnika.
- Zawołasz go na górę - poinformował go elf, co wywołało dziwny grymas na twarzy szkutnika. Jakby usiłował się uśmiechnąć, ale było to zbyt trudne.
- Halo? - odezwał się z dołu kobiecy głos.
- Tutaj - odpowiedział Reamul głośno, wciąż wpatrzony w elfa. Klinga miecza naciskała na skórę jego szyi, tworząc lekkie zagłębienie i niewiele brakowało, by przecięła ciemną skórę.
Do uszu tam zgromadzonych dobiegły kroki wspinającej się po schodach osoby, przy towarzyszeniu ciężkich stęknięć. Ktokolwiek to był, wejście na pierwsze piętro było dla niej wyjątkowo ciężkim wyzwaniem. Agnes jednak miała swoje przeczucia i wystarczyło kilkanaście zdecydowanie zbyt długich sekund, by te przeczucia się potwierdziły.
Vasati nie była już ubrana w elegancką, białą suknię, a w zwyczajne spodnie i bordową koszulę z typowo elfim, głębokim dekoltem, choć to chyba nie strój wpływał na to, jak źle wyglądała elfka. Była blada, a jej oczy podkrążone, gorzej chyba, niż u Agnes dziś o świcie. Kiedy dotarła na górę, przesunęła po nich wszystkich wykończonym spojrzeniem.
- Agnes - rzuciła, a rudowłosa mogłaby przysiąc, że w tym słowie usłyszała zaskoczenie. - Sehlean mówił, że tu będziesz. Przyjechałam pomóc... nadzorować sytuację. Dopilnować, że dostarczą tego człowieka do rezydencji.
Obrazek

Dzielnica Portowa

223
Agnes otworzyła usta, chcąc odpowiedzieć czarnoskóremu, ale ubiegł ją Victor, który zużywał chyba resztki swojej woli, aby nie rzucić się na szkutnika. I te ciągłe docinki rzucane w jej i jej kochanka kierunku, jego chamska, zadowolona mina. Gdyby tylko nie była wychowana w godności, sama by się rzuciła na jego osobę i wydrapała mu oczy, ale zamiast tego stała niby kamień, zaciskając dłonie na poręczy krzesła. Zaraz usiadła, słuchając narzekania, które obiło się jej o uszy zbyt wiele razy, które do tej pory ignorowała.

Zawsze traktowała jęczenie robotników jako obowiązkowy element jej pracy – w końcu wiedziała, że jej pomysły, chociaż przyniosą Syndykatowi sporo zysków, spowodują nieco zamieszania na rynku pracy. Wspominał o tym Sehlean i Agnes była gotowa na takie poświęcenie. Wiedziała bowiem, że zamiast bezsensownego zapełniania dziesiątkami marynarzy okrętów, jakimi dysponowali ludzie Archipelagu, ci ludzie mogliby przekwalifikować się na coś innego, co zapewniłoby im jeszcze lepszy dobrobyt. Znała jednak za dobrze naturę ludzką i wiedziała, że przyzwyczajenie się do takiej sytuacji zajęłoby dłużej, niźli by sobie tego życzyła. Nie tylko elfy były wygodnickie – ludzie nie chcieli zmieniać czegoś, co znają dobrze i wyjść ze swojej strefy komfortu. Nigdy jednak nie myślała, że aż tak bardzo ich to ubodło, że postanowili spróbować coś z tym zrobić.

Panienka w kapeluszu poradziła sobie z paroma wygodnickimi robotnikami, to poradzi też sobie na Kattok — kobieta przechyliła delikatnie głowę, uśmiechając się szerzej niż wcześniej. — I proszę, nie mogłabym się mniej przejmować ludźmi, których jedynym argumentem jest stary dobry plan. Zmiany wymagają niezbędnych ofiar. Kto jest na tyle inteligentny, ten się przystosuje do nowej rzeczywistości, widząc w niej nowe okazje. Lenie i nieroby będą narzekać do końca świata, jak to ktoś wyprowadził ich ze swojej strefy komfortu. Na całe szczęście, lenie i nieroby znikają w kartach historii, a ludzie widzący okazje je piszą. Poza tym na miejsce starej pracy wchodzi nowa. Wystarczyło szerzej otworzyć oczy, czego się chyba komuś w tym pomieszczeniu nie udało, tak był zaślepiony swoim wygodnickim podejściem.

W całym tym równaniu wzięła jednak pod uwagę fakt, że jej działania mają większy negatywny impakt, niż do tej pory sądziła. Będzie musiała na ten temat porozmawiać z jej przełożonymi, aby zminimalizować... ryzyko, że niektóre głosy, takie jak Reamula wybrzmią głośniej niż powinny.

Ich rozmowę, a raczej przesłuchanie, jak chciała sądzić kobieta, przerwał dźwięk dochodzący z dołu – zapowiedziane wcześniej przybycie jego współpracownika, o którym zresztą sam wcześniej wspominał. Najpierw stukot kopyt, potem głos... kobiecy. Agnes zmarszczyła brwi, wstając i patrząc uważnie na drzwi. Słyszała potwierdzenie Reamula, który ewidentnie raczej nie był gotowy zginąć za swoją sprawę, więc naturalnie współpracował.

Vasati. W jednej sekundzie przez głowę kobiety przewinęło się tyle myśli, tyle emocji, że jej oblicze przypominało szalejącą na zewnątrz burzę uczuć. Spojrzała na elfkę, a w jej spojrzeniu po raz pierwszy można było dostrzec... coś złego. Bardzo powoli oparła prawą dłoń o krzesło, ściskając je tak, aż jej pobielały kostki, przez kilka sekund próbując się uspokoić. W myślach właśnie wyzywała ją od najgorszych panien do towarzystwa, wyobrażała sobie nawet jej ciało na dnie morza. Była PEWNA, że to ona jest tym współpracownikiem. Wiedziała od początku, od chwili, gdy wszystkie jej dokumenty zostały zabrane, a Victor porwany. Później przytłumiła to uczucie, gdy przespała się z samą myślą, ale potem u Sehleana, gdy się zastanawiała, skąd mogli wiedzieć o wszystkim... wtedy też wiedziała.

Miała ochotę rzucić się na nią i rozszarpać ją na strzępy. W jednej chwili Reamul stał się nic nieznaczącą mrówką, która działała na polecenie swojej niezwykle irytującej królowej. Vasati poza tym wyglądała źle, jakby i jej się udzielił stres. I to zaskoczenie. Przeklęte zaskoczenie w głosie tylko upewniające wściekłą Agnes w jej przekonaniach.

Przyjechałaś. Pomóc — wycedziła przez zęby, czując, że jeśli miałaby więcej siły, to złamałaby deski oparcia. Nikt nie widział jej jeszcze tak rozeźlonej, z takim mordem w oczach. A niech wie, że ona wie. — Wyglądasz... tragicznie, żeby być szczerą. Sehlean musi być niezłym sadystą, aby puszczać cię w takim stanie. Poza tym, jego ludzie mają to pod kontrolą, jak widać. Aczkolwiek...

Rozglądnęła się, wodząc po twarzach strażników. Wskazała na jednego z jej przydzielonych. Tego młodszego, który gapił się na nią jak na obrazek. Wykrzesała z siebie zimny uśmiech, wskazując na niego. — Jak masz na imię? Potrzebuję gońca. Natychmiast.

Oderwała dłoń od krzesła, zaczynając myszkować po pokoju w poszukiwaniu skrawka papieru i czegoś do pisania, nawet węgielka. Jeśli to znalazła, przysiadła na skraju, pisząc krótką notkę:
Spoiler:
Zwinąwszy wiadomość w rulonik, nie patrząc na razie na ten elfi pomiot, podała go młodzieńcowi. — Zanieś to bezpośrednio do rąk Sehleana. Jakby nie miał czasu, to powiedz, że to jest tak pilne, jak wcześniejsza sprawa. Ach, to jest od Agnes Reimann. — Jeśli udało się jej to bez żadnych komplikacji, zamierzała wypuścić młodzika i spojrzeć na Victora, potem na drzwi, a potem ponownie na niego. Chciała dać mu znać, żeby zablokował wyjście, dopóki nie dostanie informacji zwrotnej co do persony elfki.

Powiedziała wcześniej Sehleanowi o jej domysłach dotyczących organizacji napadu w ten sam dzień, gdy miała iść na bankiet... w ten sam dzień, w którym dostała to zaproszenie. Widziała jego nieprzeniknioną minę, jakby zastanawiał się nad czymś i szczerze liczyła, że zasiała wystarczające ziarno niepewności względem jego współpracowników, by przybył tutaj jak najszybciej. I choćby Vasati zaczęła dosłownie pluć jadem w jej stronę, nie zamierzała jej stąd wypuścić.

Dzielnica Portowa

224
Vasati odkaszlnęła i przetarła wierzchem dłoni swoje zroszone potem czoło. Stała wciąż przy samych schodach, drugą ręką opierając się o barierkę i spoglądając na Agnes ze zmęczeniem w oczach.
- Nie jest to najmilsze przywitanie, ale cóż, jeśli jego ludzie mają to pod kontrolą...
Odprowadziła wzrokiem młodego strażnika, który podszedł do rudowłosej, czekając, aż ta skleci naprędce kilka zdań. Bez problemu znalazła puste kartki papieru i ładnie zaostrzone węgielki kreślarskie, nie musiała nawet pytać o nie Reamula, który wciąż milczał, z ostrzem miecza przyciśniętym do krtani. Jego ciemne spojrzenie skakało z Agnes na Jomoirę i z powrotem, a jego zęby zaciśnięte były wściekle, tak samo jak dłonie. Choć przedtem skutecznie udawał zobojętnienie, teraz sytuacja, w której się znajdował, nie pozwalała mu już na taką swobodę.
- Kell, panno Reimann - przedstawił się posłusznie młodszy z przydzielonych jej strażników, teraz już nie wodzący za nią maślanym spojrzeniem, a skupiony na swojej pracy.
Ale Vasati, widząc, że sytuacja nie zapowiada się dla niej najlepiej, nie pozwoliła się odciąć od schodów, ani zajść sobie drogi wyjściowej. Gdy Victor ruszył w jej kierunku, chcąc zagrodzić jej przejście, ona wycofała się na pierwsze stopnie, unosząc w górę drżące dłonie.
- O co chodzi? Przestańcie - poprosiła, a w jej oczach błysnął strach.
Musiała zdawać sobie sprawę z tego, że Agnes już wszystko wie, że już się domyśliła. Wciąż jednak nie odchodziła, licząc chyba na to, że pani inżynier jednak zmieni zdanie i przestanie oskarżać ją o to, z czego tak bardzo usiłowała się teraz wyprzeć. LeGuiness stał nad nią, u szczytu schodów, gotowy rzucić się na nią, jeśli spróbowałaby uciec, a biorąc pod uwagę w jakim była stanie, jej szanse nie wyglądały najlepiej.
- To jest... to nieporozumienie, nie wiem co się dzieje, Sehlean naprawdę...
Nie dokończyła. Zamiast kolejnych słów z jej gardła wydobyło się wściekłe warknięcie, a równocześnie z jej rozpaczliwym szarpnięciem rękami w bok, ustawione równo pod ścianą skrzynie oderwały się od podłoża i z miażdżącą siłą uderzyły w osoby stojące najbliżej - trzech strażników i Victora. Żaden z nich nie był w stanie tego przewidzieć, więc poruszone magicznym pchnięciem pudła powaliły ich wszystkich, niektórych - jak Victora - tylko przewracając, innym boleśnie przygniatając kończyny. Skrzynia, która poleciała w kierunku najemnika, częściowo zastawiała teraz zejście ze schodów, ukosem opierając się o ścianę.
Sama Jomoira nie poradziła sobie z tym telekinetycznym wysiłkiem najlepiej. Agnes usłyszała tylko, jak elfka przewraca się i stacza ze schodów, z jęknięciem bólu lądując na parterze. Z pewnością jednak, mimo wyraźnie tragicznego samopoczucia, będzie próbowała zbiec i zniknąć, zanim ktokolwiek zdoła wyciągnąć konsekwencje z jej uczynków.
Obrazek

Dzielnica Portowa

225
Podpisując się pod listem Agnes widziała spojrzenie Reamula, który już nie był tak pewny siebie, jak przed chwilą i wcale nie miało to nic wspólnego z faktem, że miał miecz przy szyi. Jego wzrok skakał od niej do elfki, co tylko utwierdzało kobietę w swoim przekonaniu. Skończywszy kreślić węgielkiem swoją notkę, podarowała to... Kellowi, jak się przedstawił strażnik, prosząc o zaniesienie tego jak najszybciej do Sehleana. Wskazała Victorowi drzwi, aby Vasati nie mogła nigdzie uciec i popatrzyła na nią lodowato, z satysfakcją. Wedle jej kalkulacji Sehlean nie powiedział o jej przybyciu nikomu poza Jomoirą, stąd jego wcześniejsze zastanowienie. Potwierdzenie jego obaw nie powinno być więc trudne, a gdy tylko przyjedzie i zobaczy, jak złapała jego współpracowniczkę na gorącym uczynku, dostanie jej się nawet lepiej od tamtego zbira.

Patrzyła na jej zaszczute spojrzenie, delektując się mściwą satysfakcją przelewającą się przez jej serce. Stojąc w miejscu, słysząc, jak próbuje się bronić, otworzyła usta, chcąc rzucić coś, co mogłoby ją choć na chwilę zatrzymać, ale zaraz po tym otworzyła szeroko oczy, widząc jak skrzynie stojące w rogu zaczynają lewitować i z dzikim szarpnięciem rzucają się na wszystko wokół. Instynktownie przykucnęła, zasłaniając głowę dłońmi, słysząc tylko głuchy łoskot i nieprzyjemny trzask przygniatanych ciał. Gdy po kilku sekundach odważyła się zerknąć ze swojej pozycji, co dokładnie się stało, zobaczyła pokój w nieładzie, z przygniecionymi trzema strażnikami i Victorem, który ku jej uldze nie oberwał chyba mocniej. Słyszała też dalszy łoskot – ktoś właśnie spadł ze schodów i Agnes była niemal pewna, że to nie była żadna ze skrzyń.

Wstała z klęczek, rozglądając się na szybko wokół i widząc jak zejście na dół jest zastawione. Zmarszczyła brwi i widząc, że aktualnie jej jest najbliżej do wyjścia i dogonienia tej elfiej szmaty, rzuciła się do wyjścia, chcąc się przez nie przecisnąć. Nie miała szans na przesunięcie ładunku, ale była drobna na tyle, aby przejść w miarę szybko i dogonić kobietę, która ewidentnie nie wyglądała najlepiej... a to dawało Agnes szanse.

Złapcie ją zanim ucieknie! — krzyknęła w biegu, licząc, że w miarę szybko przejdzie przez skrzynię. Lodowata złość czająca się w chłodnym odcieniu jej oczu zamieniła się w ogień, który czasami błyskał w jej włosach. Jeśli rozerwała sobie sukienkę – nie szkodzi. Jeśli się otrze, będzie miała to gdzieś. W głowie miała tylko jedną myśl, która bardzo dosadnie malowała się na jej twarzy – aby zamordować Vasati. Jej nerwy, zszargane ciężkim dniem puściły doszczętnie i dla Agnes liczyło się tylko dorwanie elfki i patrzenie, jak zdycha w męczarniach, choćby i na dnie morza.

Może i była wątła, ale potrafiła jeszcze biegać, poza tym Jomoira była chora. Jeśli by ją zdążyła dopaść gdzieś w budynku bądź kawałek poza nim, zamierzała się na nią rzucić z mordem w oczach i przyszpilić własnym ciałem. A co dalej... cóż. Agnes sama wolała nie wiedzieć.

Wróć do „Stolica”