Rezydencja rodu Rodor ongiś przeżyła okres swej świetności. Mimo że nie bije blaskiem dawnej chwały, nie można rzec, iż brakuje jej kunsztu tudzież klasy szlacheckiej. Jest to relatywnie zamożny obiekt o trzech solidnych kondygnacjach, gdzie do każdej kolejnej prowadzą coraz to dłuższe dębowe stopnie z nadgryzioną czasem poręczą koloru brąz. Nieopodal rezydencji osadzono kuźnię pod patronatem nazwiska Rodor. A tam szanowani w górnym mieście kowale przekuwają pot ciężkiej pracy w swoiste arcydzieła. Nieprzychylni rodzinie Bruna rzemieślnicy, kupcy bądź pańszczyźniana szlachta drwią z jej dobytku. W cieniu sączą leciwe dowcipy, jakoby starszy kowal Edmis swym doświadczeniem oraz reputacją wiódł rodzinę Rodor ku górze. Zapominają o jej członkach, nie wiedząc czemu.
Skwarny dzień 87 lata III ery zawitał na nieboskłonie. Dzień, jak co dzień pomyślał każdy nietutejszy obserwując życie w górnym mieście. Handlarze od świtu rozstawiali swe towary na tutejszym targu. Bardziej dochodowi właściciele murowanych sklepów czyścili szyby w lokalach. Karczmarze wystawiali pachołków do nawoływania na lokalne napitki bądź ciepłe strawy. Damy powalały swymi kreacjami, doszukując się w owocach na straganie odrobiny zgnilizny. Szukały ekscesów w swym nudnym bogatym życiu. Doprawdy dzień, jak co dzień.
Późnym południem, Brun przesiadywał w swej agenturze na najwyższej z kondygnacji. Zajmowała też ona najmniejszą powierzchnię, lecz rekompensował to widok z niewielkiego balkonu w biurze głowy rodziny. Miał tu też sypialnie, biblioteczkę i obszerny korytarz, którego nie wypełniały ozdobne portrety czy majestatyczne posągi. Przedpokój trzeciej kondygnacji był po prostu pusty.
Usłyszał stukot podkutych obcasem onucy o dębowe schodziska. Jakaś dama zmierzała do jego agentury, ponownie przeszkadzając w wykonywanej pracy. W dłoni dzierżył drugi z dzisiejszych listów. Autorem pisma był nie kto inny, jak sam Patric z rodu Crestlandów. Dwudziestoletni wnuk ojca królowej Edwiny, żony króla Aidana. Z polecenia ojca przybywa do stolicy, gorąco pragnąc spotkać się z głową rodziny oraz jego uroczą siostrą, którą miał okazję zobaczyć kilka lat temu i - jak piszę w liście - wciąż zaprząta jego sny. O ironio! - pomyślał Brun. Pierwej gołąb przyniósł wieści od Amador'a z rodu Le'clanche. Znanego ze swej waleczności. Dostojny rycerz, godnie noszący herb niedźwiedzia na chorągwi. Ten liczący trzydzieści wiosen mąż również przybył kilka dni temu do stolicy na turniej rycerski, w którym przyjdzie mu bronić honoru swego pana ojca. Oboje amantów pragnęło poznać młodszą siostrę Brun'a. Problem leżał u podstawy faktu, iż głowa rodu w ogóle nie znała żadnego z adoratorów Rerre. O wielkiej rodzinie Crestlandów słyszał wiele, bo działali oni na wielu frontach. Dom Le'clanche, podobnie jak Rodor, w perspektywie czasu usunął się w cień, mimo to plotki o ich fortecy na wschodzie głoszone są pośród szlachty po dziś dzień. Mądrze zatem byłoby zasięgnąć języka znawczyni w tej sprawię. Osoby lubującej w polityce.
Donośny huk rozległ się po agenturze, kiedy to dwa ostre puknięcia wprawiły wrota w ruch. Po zezwoleniu klamka opadła, a w futrynie stanęła sama sekretarz rodu Rodor - Mefloli Cragward.
Spoiler:
- Twój brat nigdy na tak długo nie znikał, Brun - podjeła Mefloli sięgając po jeden wypiek. Stała przed biurkiem z lekko ugiętą nogą, co chociaż trochę pomagało jej sylwetce bez wcięcia.
- Moi informatorzy donoszą, że ostatni raz widziano go w okolicach Heliar. Ale było to... - zakłopotany wyraz twarzy i zmarszczone czoło wskazywały na brak danych, których nie godził nawet słodki smak herbatnika. - Ciekawe, co tym razem zwiezie do domu. Może kiedyś warto byłoby zwiedzić - uśmiechnęła się chytrze - jego lokal piętro niżej - ponownie zagryzając wypiek.