[Górne miasto] Budynek gildii kupców

1
Słynąca z nieopisanego bogactwa zamieszkujących w niej znakomitych handlarzy i biznesmenów dzielnica, którzy zdobyli krocie na handlu tak morskim, jak i lądowym nie przypominała już tej, jak ją pamiętali najstarsi mieszkańcy Ujścia. Gdy tylko rozległy się pierwsze odgłosy wojennych bębnów, a huk eksplozji rozdarł niebo, możni czym prędzej spakowali wszystko, co mogli i nie bacząc na nic, opuścili swoje domostwa, pozostawiając je na pastwę losu i mnożących się na potęgę grup przestępczych, nie rzadko ofiarując im w ten sposób majątki, przyprawiające o zawrót głowy.

Obecnie ta niegdyś majestatyczna część miasta nie odróżniała się zbytnio od położonych chałup w najbiedniejszej części Ujścia. W większości zniszczone lub zrównane z ziemią wille zamieszkiwały jedynie szczury i łaszące się na nie koty. Wybrukowane jasną kostką alejki, pełne drzew owocowych przypominały raczej ścieżki z dawna zapomnianej nekropolii. Urocze sklepiki oraz warsztaty zostały w zupełności pozbawione witryn, a towar w nich zmagazynowany już w pierwszych dniach po feralnych wydarzeniach rozgrabiono, zaś miejsca jego składowania przearanżowano w bandyckie dziuple.

[Górne miasto] Budynek gildii kupców

2
To miała być prosta robota. Okradany dziesiątki razy budynek należący onegdaj do Gildii Kupieckiej stanowił z pozoru niewyczerpane źródło wszelkiego dobra, o które tak ciężko było ostatnimi czasy w Ujściu. Po bogactwie i przepychu wnętrza gildii istniało już tylko wspomnienie. Sam budynek nie został bardzo zniszczony podczas nocnej batalii. Uchowała się jego znakomita część, w której to nadal można odnaleźć walające się po podłodze i w szczelinach między deskami drobne monety, pierścionki i łańcuszki. Na ścianach wisiały strzępki wspaniałych gobelinów szytych złotą nicią, Wewnątrz szafek dało się odnaleźć umowy handlu i akty własności, na nieszczęście już nieistniejących budynków miasta, ale i też tych poza nim. Z przyozdobionych roślinną ornamentyką mebli zachowały się jedynie pojedyncze sztuki. Resztę albo rozgrabiono, albo przeznaczono na opał. Wdzierający się do środka przez powybijane okna wiatr, hulał po korytarzach, od czasu do czasu trzaskając skrzypiącymi drzwiami i zamiatając kurz i pył z dywanów, których jeszcze nikt nie pokusił się wynieść.

Miejsce to przeczesywano niejednokrotnie, ale wciąż natrafiano na schowki pełne mniejszego lub większego łupu. Zmyślni handlarze w trosce o swe dobro ukrywali, gdzie tylko mogli pęki złotych monet, z nadzieją, że kiedyś będą mogli po nie wrócić. I tak co pewien czas jakiś szczęśliwiec, odsunąwszy niepozorny obrazek lub tucząc zawieszone na ścianie lustro, odnajdywał jeden z dziesiątków schowków, prędko poprawiając tym samym swój stan majątkowy. Byli też tacy, co potknąwszy się o wystającą deskę, zdołali wyciągnąć spod niej brzęczący mieszek. Z rzadka i co odważniejsi, sięgając ręką do wychodków, wyławiali z nich metalowe skrzyneczki pełne aktów notarialnych i biżuterii. I ile jeszcze tego zostało poukrywane, nikt nie wie.

Właśnie dla takich okazji Philippa postanowiła zapuścić się w to miejsce. Kierowana rządzą zysku, ale i też troską o podupadłą na zdrowiu matkę, starannie przeczesywała kolejne pomieszczenia z nadzieją, że i ona będzie miała na tyle szczęścia, żeby natrafić na tajny schowek jednego z majętniejszych kupców. Nie podejrzewała jednak, że prosty w teorii plan zaprowadzi ją do znalezienia się między młotem a kowadłem. Złodziejka dobrze zdawała sobie sprawę, że te kilka, ocalałych budynków będzie obiecujące w próbie odnalezienia czegoś cennego, i że nie będzie jedyną, która zechce skorzystać z tej szansy. Przygotowana na wszelką ewentualność krążyła niczym cień po korytarzach, rękę zaś trzymając zawsze na głowni sztyletu. Nie mogła natomiast przewidzieć jednego. Oto zbliżając się do jednej z większych salek, tuż nieopodal głównego gabinetu samego lidera gildii, natrafiła na dwie, wzajemnie zwalczające się grupy rzezimieszków. Czyżby jej kontakt postanowił ją wrobić, nie mówiąc o spotkaniu, w zgoła niebiznesowych sprawach największych z lokalnych gangów? Czy wręcz przeciwnie, sam nic nie wiedział lub co gorsza, informację, za którą brał odpowiednie wynagrodzenie, rozpuszczał wszędzie tam, gdzie tylko zgodzono mu się zapłacić?

- Wepchnę ci w gardło tę wszawą szmatę i będę patrzył się, jak srasz w gacie, próbując wziąć oddech! - darł się jeden postawny mężczyzna z wielkim wąsem pod nosem i dziwacznym cylindrze z wetkniętymi w niego piórami. Stojący zaś za nim wyznawcy buchnęli okropnym śmiechem, dokładając swoją dawkę przekleństw i wyzwisk.

- Doprawdy? Czekej, czekej, wybije ci z łba takie pomysły i to tą pałką do ucierania ciasta - odgryzł się wygolony na łyso osobnik, z zawieszoną na szyi czerwoną chustą.

- Ty i te twoje łachmyty macie się stąd wynieść, skarbiec jest mój! - groził pierwszy.

- Prędzej mnie węgorze żywcem zeżrą niż pozwolę tobie psie, położyć łapska na moim złocie! - łysy nie odpuszczał.

Wojna na dogryzki nie trwała długo. Sytuacja z każdą chwilą się zaogniała, aż w końcu ktoś dał sygnał do ataku. I oto dwa potężne gangi starły się między sobą. Dziesiątki chłopów prało się niemiłosiernie. Nie minęła chwila, a podłogę wykonaną z żółtawego marmuru ścieliły martwe ciała, jasne dywany zabarwiły się na rubinowo a dźwięk łamanych kości i rozdzierające krzyki rozniosły się po najodleglejszych kątach.

W centrum tego rabanu walczyło dwóch mężczyzn, jeden uzbrojony w buławę na długim, żelaznym trzonku, drugi w nietypowy toporek o trzech ostrzach tworzących razem coś w rodzaju niepełnego okręgu, przypominającego trójlistną koniczynę.

Gdy ilość wojowników zmalała na tyle, by móc jako tako się poruszać, hersztowie mimo woli zaczęli przemieszczać się w stronę jednego z portali, zza którym skrywała się Philippa. Obaj poważnie zmęczeni i na równi zlani potem, w końcu wypadli na korytarz, nie zauważając, że ktoś im się przygląda. Opadłszy z sił, ich ataki straciły na mocy. Cios - blok, kontratak - blok i znów cios. Żaden z atakujących nie miał energii na wyprowadzenie potężniejszego uderzenia. W końcu doszło do tego, że panowie prali się na gołe pięści. Po upływie kolejnych minut obaj leżeli wycieńczeni na ziemi. Ostatkiem sił każdy z nich próbował sięgnąć po swoją broń. Wijąc się jak węże, dopiero teraz zdali sobie sprawę z obecności kobiety.

- Na co się gapisz? Zabij go! - charczał wąsaty.

- Nie, to jego ukatrup. Dostaniesz większy udział - próbował przekabacić na swą stronę łysol.

[Górne miasto] Budynek gildii kupców

3
Stare nawyki nie umierały łatwo. Mimo, że oficjalna władza w mieście jako tako nie istniała i wszyscy szabrowali, to Philippa potraktowała to jak każde inne włamanie. Nie widziała powodu by nie być ostrożną. Nawet jeśli nie natknie się na patrol strażników, których ostatnio wcale nie widziała, to kto wie co innego mogłoby ją spotkać? Na myśl przychodzili jej przede wszystkim inni szabrownicy lub poprzedni właściciele budynku, którzy mogliby w końcu wrócić do Ujścia i na nowo zająć się interesem. A zarówno pierwsi jak i drudzy mogli być o wiele mniej wyrozumiali od przedstawicieli prawa. Była też złodziejem od lat, nie bez powodu uznając się za najlepszego złodzieja w Ujściu i doświadczenie podpowiadało jej, że to nie brawura, a ostrożność zapewniała łupy, a przede wszystkim długie życie. Dlatego też z głęboko naciągniętym kapturem , starannie zasłoniętą twarzą i bez swego płaszcza (płaszcze były okropne, potrafiły się zatrzasnąć w drzwiach lub zaczepić o świecznik, strącić go i wywołać alarm w całym domu), przemieszczała ostrożnie kolejne sale i pomieszczenia w poszukiwaniu łupów i nieposzukiwana kłopotów. Ostatnio nawet zaczęła rozważać dalsze kroki w swojej karierze...
Wciąż była młoda, w pełni sprawna, ale kwestią czasu będzie, gdy refleks zacznie ją zawodzić. Jak długo będzie w stanie tak pociągnąć? Zresztą jej matka też wcale nie pomagała. Przyzwyczaiła się już do jej pracy, choć wciąż załamywała ręce i nie spała po nocach, ale jakby tego było mało zaczęła coś przebąkiwać o jej wieku, staropanieństwie i chęci zobaczenia jej na ślubnym kobiercu i posiadania wnuków. Wnuki! Myśl o dzieciach uderzyła wtedy Philippę niespodziewanie. Nigdy nie myślała o dzieciach... Nie myślała też o ustatkowaniu się, ale od tamtej pory z tyłu głowy poczęła pojawiać się pewna niepokojąca myśl. Może powinna się jakoś ustatkować? Nie żeby od razu dzieci, nie była typem matki, a przynajmniej nigdy się za taką nie uważała, ale posiadanie własnego, przyzwoitego cichego kąta na stare lata emerytury byłoby mile widziane. Niestety na rzeczoną emeryturę trzeba było sobie zapracować, a także na matkę i dlatego była tutaj, w poszukiwaniu złota, drobnych kosztowności i aktów własności. Bonus dla niej, że umiała czytać. Co z tego, że spora część miasta była zniszczona? Kiedyś się wszystko odbuduje, a ona będzie właścicielką! W jej wieku trzeba zacząć myśleć perspektywicznie! Niestety póki co nie miała dużo szczęścia. A zaraz potem szczęście zamieniło się w prawdziwy pech i katastrofę, gdy zbliżając się do jeszcze bardziej reprezentacyjnej części budynku zaczęła słyszeć głosy, zaraz potem miała okazję widzieć ze swojej małej kryjówki walkę, która ku jeszcze większemu nieszczęściu dotarła i do niej.
Widząc, że dwójka mężczyzn, którzy teraz ledwo co czołgali się po podłodze i tak ją dostrzeli, wyszła ostrożnie ze swojej kryjówki, wciąż zerkając w głąb pomieszczenia gdzie toczyła się walka i podeszła do nich lekko, odkopując ich broń poza zasięg ich ręki. Philippa nie lubiła przemocy, była złodziejem, a nie zwyczajnym zbirem do wynajęcia czy mordercą. Nie miała zamiaru zabijać ani jednego ani drugiego, jeśli chcieli mogli się nawzajem wykończyć tak szybko jak ona tylko zniknie z zasięgu ich wzroku lub ich ludzi jak tylko przetrząśnie im kieszenie. Najpierw zajęła się mężczyzną od cylindra i piórka, nie odzywając się jednak ani słowem. Kolejna rzecz jaką się nauczyła - była złodziejem, a nie kobietą lub mężczyzną. Wciąż mogli rozpoznać w niej kobietę z powodu drobniejszej budowy ciała, ale nigdy nie było pewności dopóki się nie odezwie, a teraz odzywać się nie należało dla własnego bezpieczeństwa, choć kusiło by rzucić sarkastycznym docinkiem...

[Górne miasto] Budynek gildii kupców

4
Nie usłuchawszy tak naprawdę żadnego z mężczyzn, Adler zabrała się za szabrowanie kieszeni pierwszego z bandyckich wodzów. Przystąpiwszy najpierw do kapelusznika, zamierzała właśnie obrobić mu kieszenie, ale pomimo zmęczenia, ten nie dawał za wygraną i odpychając zachłanne ręce kobiety, chwytał je w nadgarstkach, powstrzymując ją przed realizacją swojego celu. W tym czasie drugi z bandziorów odzyskawszy nieco sił, próbował doczłapać się do własnej broni, robiąc to jednak tak powoli, że jak na razie nie stanowił realnego zagrożenia.

- Łapy precz ode mnie parszywy psie!
- porządnie napuchnięty po twarzy od otrzymanych ciosów mężczyzna klną i pluł na złodzieja, nie zdając sobie sprawy, że kolejny osobnik opuścił główną salę toczonych z okrutną zaciekłością walk.

Zalany nie mniej swoją jak cudzą krwią, błądził rozszalałym wzrokiem po korytarzu, wnet wychwytując poruszające się cele. Ogłupiały z powodu amoku, z jakiego przed chwilą udało mu się ujść, obracał w ręku przesiąkniętą od posoki siekierką. Jego poszerzone nozdrza z wielkim sykiem to wciągały, to wypuszczały powietrze.

- Na co czekasz baranie, rżnij! - zauważywszy to, łysol z czerwoną bandaną na szyi ryknął z trudem w stronę podwładnego. Ten z kolei mało myśląc, a raczej kierując się instynktem, namierzył wzrokiem dwójkę osobników znajdujących się niemal tuż pod nim. Rozpoznawszy wśród nich wizerunek odwiecznego wroga, uniósł siekierę i sieknął ją z całym impetem.

Zajęty dotąd próbą powstrzymania rabunku kapelusznik w ostatnich sekundach wychwycił zamaszysty ruch przeciwnika. Puszczając ręce Philippy, zasłonił odruchowo nimi twarz w geście obronnym. Źrenice skurczyły mu się błyskawicznie i z gardła wydarł przeraźliwy wrzask.

Ostrze siekiery zaledwie zahaczyło o skórę przedramienia, zaledwie płytko naruszając jej strukturę. Główne uderzenie przypadło na tors nieszczęśnika. Niemal cały policzek broni zatopił się w ciele i pewnie byłby je przygwoździł do ziemi, gdyby krawędź tnąca nie natrafiła na kręgosłup. Wąsacz zwymiotował krwią. Przez otwartą ranę w brzuchu mógł dostrzec pewne organy wewnętrzne. Wyjmując utkwione narzędzie mordu, napastnik rozerwał kolejne centymetry skóry, docierając niemal do pępka. Flaki umierającego w nieopisanym bólu herszta wyszły po części na zewnątrz i rozlały się po posadce. Zatrząsłszy się parokroć, biedaczek w końcu wyzionął ducha. Natomiast opętany rządzą mordu zwolennik drugiej frakcji, nie przestawał ciąć i babrząc wszystko we krwi swojej ofiary, w tym siebie, przypadkowego widza i obuwie szefa, który zdołał się jakoś dźwignąć na nogi.

- Już, starczy, jest już permanentnym trupem!
- uspokajał siepacza banderowiec. - Przypilnuj tego obok. Nigdy, żem go nie widział wśród nas. Mam z nim do pogadania - rozkazał, a sam zaś człapiąc do leżącego u wroga, odciął mu głowę i trzymając ją wysoko, wydał z siebie bestialski okrzyk, obwieszczając wszem wobec rezultat starcia.

Okrzyki radośni zmieszały się ze skowytem pobratymców przegranego. Zobaczywszy, czyja to głowa jest eksponowana, towarzysze zwycięscy nabrali jakby nowych sił i ze wzmożoną siłą ruszyli na przeciwną ekipę, wnet przerzedzając ich i sprawiając, że ci, którzy zdołali jakoś wyrwać się z ognia walki, pierzchli wszystkimi możliwymi drogami.

- Tak kończą ścierwa, które odważają nam się stanąć na drodze!
- krzyczał łysol i rzuciwszy łeb wąsacza w grono poddanych, wziął ze sobą kilku ludzi i cofnął się z nimi do korytarzyka, gdzie miał zamiar rozprawić się jeszcze z nietutejszym, pozostawionym pod strażą szaleńca z siekierą.

- Gadaj, co tu robisz? Chyba nie należysz do Pinkertona? - kopnął na wstępie rozpłatane ciało, nim jeszcze zdołał wyśledzić wzrokiem adresata oskarżeń. - Wszak dopieranie się do jego kieszeni, chyba temu zaprzecza, więc jaki diabeł cię tu przygnał? -

[Górne miasto] Budynek gildii kupców

5
Philippa zajęta próbą rabunku mężczyzny, który niestety stawiał opór, nie do końca była wstanie orientować się w otoczeniu. Między jednym łapaniem za nadgarstki, a sprawnym wykręcaniem się z uścisku i unikaniem oplucia (szczęśliwie miała na twarzy założoną chustę, kto by pomyślał, że przyda się ona do czegoś więcej niż maskowanie swego wizerunku), zerkała kątem oka na drugiego przywódcę szajki, który mizernie czołgał się do broni, ale nie zdążyła zauważyć lub usłyszeć kolejnego bandyty wychodzącego z pomieszczenia, w którym toczyła się walka. Dopiero krzyk o rżnięciu sprawił, że złodziejka jeszcze raz przeanalizowała sytuację w jakiej się znalazła i natychmiast zaniechała wszelkich prób rabunku, zamiast tego odskakując od kapelusznika, którego krew i wnętrzności wkrótce poczęły przyozdabiać całą podłogę i ubrania stojących wokół niego ludzi. Philippa widząc to, momentalnie, poczuła coś jej się wywraca w żołądku. To musiało być śniadanie, które zjadła tutaj za nim przyszła. Nic specjalnego, nigdy nie jadła zbyt dużego posiłku przed kradzieżą, ciężki żołądek utrudniał potem ucieczkę jeśli coś poszło nie tak, ale i tak miała problem z utrzymaniem treści żołądka na widok masakry jaką miała dosłownie na metr przed swymi oczami.
W momencie, w którym jednak odcięto mężczyźnie głowę, Philippa całkowicie straciła panowanie nad sobą, odwróciła się od nich i odbiegła na kilka kroków do kąta, z którego chwilę temu wybiegła, pociągnęła chustę w dół i zwróciła wszystko co mogła na podłogę. Przez chwilę dało się słyszeć tylko głośne "ugh" i "łe", pluśnięcie treści żołądka na podłogę i krótki kaszel nim kobieta, znów z maską na twarzy i odwróciła się do pozostawionego na jej straży mordercy. Wyglądało na to, że zrobiła sobie właśnie wroga w tutejszym szefie tej niewesołej gromadki dlatego, że nie sprzątnęła jego rywala jak chciał. Ale cóż zrobić, gdy człowiek miał zasady?
Na pytanie mężczyzny czy należała do Pinkertona pokręciła przecząco głową, obserwując go czujnie, ale jednocześnie sama poczęła analizować swoją sytuację. Czy da radę go wyminąć? Którędy mogła prysnąć? Obok niego? Może jeśli szybko zerwie się do biegu to go zaskoczy... Zawsze pozostawała też mało lubiana przez nią opcja okna (które to było piętro...? W panice musiała zapomnieć.) Philippa niespiesznie się przesunęła w bok, bliżej do potencjalnej drogi ucieczki, gotowa się zerwać w każdej chwili, nie odpowiadając na drugie pytanie mężczyzny. Jeśli nie ucieknie i to zaraz, to będzie miała do pogadania z jego szefem, a wątpiła, że chciała się z nim spotkać twarzą w twarz... Jeszcze jeden krok w bok i... Philippa zerwała się do biegu!

[Górne miasto] Budynek gildii kupców

6
Reakcja osiłka z barwioną na czerwono siekierą jednoznacznie wyrażała jego niezadowolenie. Gdy tylko zręczna złodziejka postanowiła dać nogę, ostrze broni powędrowało tam, gdzie jeszcze przed ułamkiem sekundy znajdowała się chuda szyja kobiety. Uderzenie o kamienną ścianę sprawiło, że w powietrze wystrzeliło całe mnóstwo iskier i kawałeczków odłupanej skały. Zakląwszy z nieoczekiwanego obrotu spraw, lider szajki puścił się za uciekinierem jako pierwszy, a tuż za nim kilkunastu jego ludzi. Gnali poprzez szersze i cieńsze korytarzyki niczym spuszczone ze smyczy ogary za biednym zajączkiem. Lawirując między arkadami, wymachiwali krótkimi sztyletami, pałaszami, kijami i rzecz jasna pięściami, ujadając strasznie na intruza i wykrzykując groźby, od których włos zjeżyłby się na głowie.

W porównaniu do zipiących ze zmęczenia jednak nieodpuszczających oprychów Adler pokonywała kolejne metry istnego labiryntu przejść i pomieszczeń, czasem uskakując nad zwaloną na podłogę skrzyneczką, czasem przeciskając się między na wpół wyburzonymi ściankami, separującymi od siebie kolejne gabinety.

Wyszedłszy nieco na prowadzenie, skręciła w końcu i jak się domyślała, w korytarzyk prowadzący na niższą kondygnację. Pech chciał, że dotarłszy na miejsce, zamiast schodków, natrafiła na komódkę, za którą piętrzyła się do samego sufitu lita ściana, z otworem powstałym na skutek doszczętnego wytłuczenia szyby. I już miała zabierać się do przeciskania w nim, kiedy czarny jak sama noc gawron przeciął jej pole widzenia. Philippa spojrzała z ciekawości na dół i ręce jej się zatrzęsły, bo oto znajdowała się przecież na przedostatnim piętrze wysokiego na kilka pięter budynku. Pod nią zaś znajdował się gąszcz niskich chaszczy. Wylądowanie na nich z takiej odległości skończyłoby się najpewniej połamanymi kończynami. Toteż szukając w panice innej drogi ucieczki, wróciła się o parę kroków i naparłszy na pierwsze lepsze drzwi, wpadła do ciemnego pokoiku, składu uszkodzonych mebelków i innych rupieci. I w samą porę, bo ujadanie bandziorów wzmogło na sile, a dochodzące zza drzwi szurania butów wskazywały na to, że cała lub większa część grupy stanęła tam, gdzie przed chwilą Philippa.

Skoczywszy prędko za najbliższy mebelek - starą szafkę - na tyle dużą, by można było się za nią schować w całości, przykucnęła i przywarła do niej najściślej, jak tylko mogła.

- Skoczył? - ktoś zza drzwi zaczął sugerować nagłe zniknięcie poszukiwanego.

- Nic nie widzę w tych krzakach
- zaraz oznajmił inny. - Albo rozwalił się na kwaśno, albo dał w nogę w korytarz dalej - snuł przypuszczenia.

- Rozdzielić się i przeszukać okolicę. Nie mógł dać dyla daleko
- na to rozkazał ktoś z głosem zbliżonym do głodu herszta szajki.

Krzątanie wielu par butów sugerowało, że podkomendni bez chwili zawahania postanowili wykonać polecenie. Złodziejka mogła odetchnąć z ulgą, gdy z przeciwległej strony pokoju dobiegł ją brzęk metalowego świecznika. Niczym na wezwanie drzwi zostały wyważone i wnet na stosunkowo niewielkiej powierzchni znalazło się czterech uzbrojonych w maczety i pałki szubrawców. Łuna bladego światła rozświetliła przestrzeń wokół nich. Prędko wypatrzywszy swą ofiarę, doskoczyli do niego i chwyciwszy za kark i ramiona, wynieśli lub raczej wyrzucili z kanciapy.

- Mamy go!
- krzyknął jeden. - Zaraz się z tobą zabawimy koteczku - cedził przez zaciśnięte zęby drugi.

- Pies was chędożył! - szamotał się pechowy osobnik, którego niezdarne ruchy spowodowały zlokalizowanie jego kryjówki.

- Zabrać go na dół i sprawdzić czy więcej ich się tam nie pochowało - do uszu Adler doleciał z oddali głos przywódcy.

To więc nie bacząc na nic, dwóch zbirów odeskortowało wrogiego osobnika, natomiast para pozostałych kontynuowała poszukiwania domniemanych niedobitków.

- Czekej, odlać się muszę - zaaklamował któryś.

- Jasne, jasne leniwy kundlu. Ino szybko - zagrzmiał drugi.

Dźwięk rozbijanego stoliczka spod okna dobrze się rozniósł po korytarzu, a chwilę później dało się usłyszeć brzęk popuszczanej klamry. I gdy jeden zaspokajał swoim potrzebą, drugi wyrzucał szmelc ze składowiska, nie zdając sobie sprawy, że tuż za nim, w kącie siedzi cicho jak mysz pod miotłą mistrzyni swojego złodziejskiego fachu.

[Górne miasto] Budynek gildii kupców

7
Philippa dała nogę i prawie szyję. Dosłownie i w przenośni. Jak się jednak mogła spodziewać, ruszył za nią pościg zmęczonych, ale zdeterminowanych do jej schwytania członków gangu, który wyszedł właśnie zwycięsko ze swojego starcia. Kobieta póki co nie przejmowała się tym tak bardzo jak mogło się zdawać, nie pierwszy raz zdarzyło się jej znaleźć w takim położeniu i doświadczenie robiło swoje. Każdemu, nawet mistrzowi w swoim fachu, zdarzały się potknięcia, czasem po prostu miało się zły dzień, a innym razem, ktoś cierpiał na bezsenność. Stara i niekoniecznie złodziejska maksyma mówiła, że żaden plan nie jest w stanie przetrwać kontaktu z przeciwnikiem. Było w tym sporo prawdy. Czasem, jeśli coś musiało się schrzanić, to się chrzaniło. Dzisiaj był ten mało szczęśliwy dzień, że się natknęła na dwa zwalczające gangi, a teraz była na ścieżce do równej pochyłej w dół. Szczęśliwie jednak była w pełni sił i doskonale odnajdywała się w sytuacji ucieczki. Lekko i bez wysiłku pokonywała kolejne korytarze, bez trudu przeskakiwała kolejne przeszkody i zręcznie prześlizgiwała się między wąskimi przejściami, z każdą chwilą zyskując kolejne metry nim nie dotarła do ślepego zaułku.
Szybka ocena sytuacji i zerknięcie w dół utwierdziło ją w przekonaniu, że nawet dla niej było zbyt wysoko by skakać i próbować amortyzować upadek. Na wspinaczkę też było obecnie za mało czasu, zresztą bez liny i z pościgiem lepiej było nie ryzykować. Szybko więc wykonała odwrót, wpadła do pierwszego lepszego pokoju i dała nura za szafkę, gratulując sobie w myślach, że odziedziczyła po matce nieduży wzrost. W fachu złodzieja bycie szczupłym i wysportowanym powinno być również obligatoryjne bycie krótkim. Łatwiej było się schować, łatwiej było się przeciskać przez różnorakie dziury. Niestety pech chciał, że znalazła się w pomieszczeniu z inną osobą, jednym z niedobitków, który nie wykazywał równie dużego kunsztu w sztuce ukrywania się co ona i w czasie, kiedy przywarła do szafy tak ściśle jak mogła i uspokajała oddech, w pomieszczeniu rozległ się głośny brzdęk upadającego świecznika, a zaraz potem wpadła chmara zbójów. Kurwa, pięknie.
Philippa wstrzymała oddech na długo, do momenty w którym została sama w pomieszczeniu z dwójką mężczyzn, jeden będący dosłownie tuż przed nią, nieświadomy jej obecności. Pytanie jak długo taki pozostanie? Rzut oka za plecy mógł ją zdradzić, podobnie jak nierozważny ruch, ale póki jeden z mężczyzn miał spodnie wokół kostek i miała kilka uderzeń serca nim zaspokoi swoje potrzeby... Philippa na lekko ugiętych nogach poczęła przemieszczać się za plecami dwójki mężczyzn w kierunku drzwi. Szybko omiatała spojrzeniem podłogę i wybierała kawałki podłogi, które nie były zagracone i wydawały się jej najlepsze do postawienia stopy, nie wywołując przy tym skrzypnięcia. Pośpiech w skradaniu się nigdy nie był wskazany, ale teraz nie miała dużo czasu, dlatego kierowała się doświadczeniem i instynktem - jeden krok za drugim. Lekko unosiła stopę nad podłoże i szybko stawiała w odpowiednim miejscu, starając się nie przenosić ciężaru ciała na palce lub piętę, wtedy istniała większa szansa, że coś skrzypnie. Philippa przemieszczała się tak do drzwi, a jeśli jej się uda dojść, to postara się równie cicho wyjść na korytarz i częściowo wrócić skąd przyszła.

[Górne miasto] Budynek gildii kupców

8
Obawa o przypadkowe nadepnięcie poluzowanej deski i wywołanie tym hałasu była całkowicie płonna. Trudno bowiem sprawić, żeby kamienna podłoga poddała się naporowi wywołanemu przez lekki krok dziewczyny. Los był dla niej łaskawy. Tym razem. Zajęci przerzucaniem kolejnych klamotów mężczyźni robili tyle hałasu, że wszelkie inne pomniejsze dźwięki praktycznie ginęły w całym harmidrze.

Wydostawszy się z powrotem na korytarz, Philippa rzuciła okiem w jedną jak i drugą stronę. Po przyłapanym nieszczęśniku oraz jego domniemanych katach nie było śladu. Jedynie niosący się z dala błagalny krzyk przeplatany z salwą przekleństw i gróźb, dawał podpowiedź, że ów pechowiec wciąż żył, ale czy jeszcze długo?

Nie czekając, aż tamci skończą przeczesywać teren, Adler musiała w końcu obrać drogę, którą należy podążyć. Mogła zaryzykować powrót do salki przed gabinetem mistrza gildii i spróbować dobrać się do jego sejfu z nadzieją, że nikt już wcześniej tego nie zrobił lub też nie kusząc podłego losu, wydostać się z budynku nim ktoś przypadkiem wpadnie na nią i podniesie alarm, koniec końców fundując niskiej włamywaczce niezapomniane wrażenia.

Wyściubiwszy po raz kolejny nos zza rogu, spojrzała pierw w lewo, to jest w stronę, z której przybiega goniona przez stado konkurentów biznesowych. Od tej strony kręciło się kilku osobników, będących jednak tak rozproszonymi, że z łatwością można było ich wyminąć lub pokusić się o cichą eliminację. Jedyną trudnością mogła stanowić wielka niewiadoma jak czekała na miejscu krwawego pobojowiska. Z tej pozycji praktycznie nie szło dojrzeć, ilu zwycięzców kręciło się tam w poszukiwaniu łupu wojennego. Patrząc natomiast od drugiej strony, od klatki schodowej dzieliło nie więcej niż kilkanaście metrów. Istniała szansa na ciche przemknięcie nimi na niższe partie budynku, o ile nikt nie napatoczy się po drodze, wtedy wszakże nie byłoby mowy o schowaniu się gdziekolwiek, chyba że nieoczekiwane spotkanie nastąpiłoby w miejscu, gdzie inny korytarz poprowadziłby w głąb piętra, zapewniając pozorne zwiększenie pola działania.
Spoiler:

[Górne miasto] Budynek gildii kupców

9
Philippa nauczyła się doprawdy wielu rzeczy w swej złodziejskiej karierze, a jedną z nich była zasada by nie kusić losu, a próba powrotu do miejsca pobojowiska by znaleźć jakiś sejf, niezależnie z jak wielkimi bogactwami znajdującymi się w środku, zaliczała się do kategorii kuszenia losu. Poza tym jedna z jej zasad mówiła również, by brać ze sobą tylko tyle by w razie konieczności ucieczki nie musieć wyrzucać wszystkiego by szybciej biec. Niektórzy złodzieje uwielbiali brać wielkie worki i wrzucać do nich wszystko co wpadło im w ręce - złote i srebrne świeczniki, talerze, ozdobną broń. Wszystko to jednak swoje ważyło, a przede wszystkim, zajmowało miejsce i często miało "swoje imię", jak to lubiła określać kobieta. Przynależność, którą łatwo można było rozpoznać. Świecznikiem się nie naje, świecznik trzeba będzie sprzedać i opchnąć na czarnym rynku, bogato, charakterystycznie zdobionego świecznika będą szukać. Takie rzeczy stanowiły problem, a ona, paradoksalnie nie lubiła problemów. Nawet jeśli był gdzieś tam sejf pełen złota, to ten sejf nie był dla niej. Zgarnęłaby pewnie parę garści złota poupychane do każdej kieszeni i by czmychnęła. A dla paru sztuk złota nie naraża się życia - jeśli nie dziś, to jutro znajdzie swój sejf i swój skarb.
Kobieta wybrała więc drogę na prawo w celu wydostania się z budynku. Najpierw wychyliła się ostrożnie zza rogu, sprawdzając położenie bandziorów i wyczekała momentu, który uznała za najlepszy do cichego wychylenia się ze swego miejsca i udania się, na lekko ugiętych nogach, wyćwiczonym, złodziejskim, cichym krokiem, trzymając się blisko ścian i cieni, ruszyła do najbliższej kryjówki jaką dostrzegła i za którą mogła się potencjalnie schować - szafka, komoda, rzeźba... Nie wybrzydzała, sama zresztą była dość niska, czego kolejny raz w swojej karierze sobie pogratulowała i poczęła zmierzać w kierunku schodów, co i rusz się rozglądając i kontrolując sytuację, mając zamiar pozostać niewykryta tak długo jak było to możliwe. Wiedziała wszak, że w konfrontacji siłowej nie miała dużych szans.
Jedynym problem był jeden, jedyny mężczyzna stojący na straży klatki schodowej i patrzący się w jej głąb. Philippa póki co nie widziała możliwości uniknięcia konfrontacji akurat z nim, choć już teraz rozglądała się za jakąś kryjówką, w której mogłaby choć na moment się schować, a następnie wywabić mężczyznę ze swego posterunku - choć biorąc pod uwagę ilość osób kręcących się na piętrze byłoby to ryzykowne zagranie. Skracała dystans. Kilkanaście metrów przerodziło się w dziesięć, potem osiem, pięć i była już na wyciągnięcie ręki... Gotowa do uderzenia na mężczyznę niczym żmija. Philippa miała go zamiar możliwie cicho i sprawnie obezwładnić, wykorzystując swe, było nie było, dość zaawansowane zdolności w walce bezpośredniej. Silny i skuteczny chwyt na szyję od tyłu by odciąć dopływ powietrza, i możliwość wezwania pomocy, wraz z powolnym i systematycznym sprowadzaniem do parteru przy pomocy podcięć nóg powinno załatwić sprawę. Jeśli się to powiedzie droga na dół stanie otworem. Trzeba było tylko przesunąć nieprzytomnego człowieka gdzieś na bok w takim wypadku.

[Górne miasto] Budynek gildii kupców

10
Obrazek
Szybki, pewny ruch, błyskawiczne założenie splotu na szyję i obniżenie pozycji bandziora poprzez zaserwowani mu kopniaka w tył łydki prędko zniwelowało zagrożenie z jego strony. Wydając z siebie charczące dźwięki, nie przykuł niczyjej uwagi. Od co, ktoś mógłby pomyśleć, że jeden z kompanów płacił za swoje obżarstwo poważnym roztrojeniem żołądka lub wyjątkowo gęsta flegma zalegała mu w krtani.

Rozwiązując jeden problem, Philippa napotkała na kolejną przeszkodę. Nieprzytomny drab przykuwał oko. Pech chciał, że na korytarzu, nie było absolutnie żadnego kąta, za którym można by było schować ciało, ani jeden wnęki czy skromnego mebelka. Kwestią więc czasu pozostało, aż ktoś, przechodząc obok, zauważy niepokojącą rzecz. Wtedy podniesie alarm i cała sztuka ze skradaniem weźmie w łeb, a złodziejka stanie oko w oko z dziesiątkiem rozwścieczonych drabów.

Jeśli więc tradycyjne drogi ukrycia nie mogły zostać zrealizowane, należało podjąć inne kroki minimalizacji ryzyka. Rozglądając się po korytarzu, wzrok Adler napotkał jako pierwsze rozbite okno. Zawsze mogła spróbować wypchnąć go przez nie, tym samym na dobre rozwiązując problem pozostawienia po sobie śladów, a przynajmniej do momentu, gdy ktoś nie będzie przechodził po tamtej stronie muru. Wbrew wszelkim przekonaniom, same schody również mogły stanowić świetną kryjówkę. Nawet jeśli kręcący się po piętrze oprychy zechcą w końcu ruszyć się z obecnie zajmowanych pozycji, będą zmuszeni podejść naprawdę blisko krawędzi stopni, aby cokolwiek dostrzec. Ryzykiem natomiast pozostawało nieoczekiwane pojawienie się kogoś chcącego wejść na wyższe piętro. Wtedy nie byłoby mowy o wywinięciu się z sytuacji. Na tę jednak chwilę, nic nie wskazywało, żeby ktokolwiek miał iść w tę stronę.

W czasie, gdy Adler główkowała nad najlepszą z opcji, z dołu dotarł do jej uszu rozdzierający krzyk a zaraz po nim salwa pogwizdywań i radosnych okrzyków. Najwidoczniej rozpoczął się swego rodzaju pokaz. Berserkerowie mieli to do siebie, że lubili pastwić się nad jeńcami w wyjątkowo brutalny sposób Stanowiło to u nich coś w rodzaju głównej rozrywki. I aż strach pomyśleć, co by zrobili z biedną dziewczyną, gdyby tylko wpadła w ich łapska. Philippa przełknęła ze zdenerwowania ślinę, wrzask, albo bliżej, ryk zarzynanego nieszczęśnika przeszywał ją do szpiku kości. To więc słysząc dźwięki niedopisania, czym prędzej zawzięła się do próby zamaskowania popełnionej zbrodni. Następnie już wystarczyło, żeby pokonała dwa piętra schodów, jakie dzieliły od galerii nad wokół głównego holu i dotarciu do upragnionego wyjścia, nim ktokolwiek zdoła ją wywęszyć.

[Górne miasto] Budynek gildii kupców

11
Philippa może i była niedużym dziewczęciem, ale wykorzystanie elementu zaskoczenia ze świetnymi zdolnościami walki bezpośredniej sprawiły, że jej przeciwnik, strażnik schodów do wolności, nie stanowił dla niej wyzwania. Solidny chwyt na szyję, podcięcie i krótka szamotanina, w trakcie której próbował on nabrać powietrza, krzyknąć lub się wyrwać, zakończyła się jej całkowitym zwycięstwem. Problemem było stosowne ukrycie ciała - na końcu długiego korytarza wciąż znajdowało się całkiem sporo osób i leżący towarzysz z pewnością wzbudzi poruszenie. Innej kryjówki nie było, chyba, że rozważałby wyrzucenie go przez okno, ciskając go prosto w dół objęcia śmierci. Gdyby była cyniczna mogłaby powiedzieć, że zabiła go brutalna siła grawitacji. Ale nie była. Złapała go więc pod pachy i z wysiłkiem zsunęła go kilka stopni w dół. Lepszej kryjówki tak czy siak nie było, a i tak będzie szła w tamtą stronę, więc być może będzie mogła zareagować nim ktoś go odkryje. W myślach zaś Philippa, tak samo jak często gratulowała sobie swojego niskiego wzrostu i niezbyt imponującej postawy ciała, tak teraz ją przeklinała. Bydlę było wielkie i ciężkie, a przynajmniej w porównaniu z nią. Czasem kilka dodatkowych centymetrów i odrobina większa waga, oczywiście w postaci mięśni, byłaby przydatna, musiała to przyznać...
Mając teraz wolną drogę Philippa poczęła schodzić po schodach, stopień po stopniu, krok po kroku, cicho i zwinnie niczym cień. Jeszcze jeden stopień, drugi, trzeci i... Serce kobiety zgubiło jedno uderzenie i podskoczyło jej prosto do gardła, gdy z piętra poniżej usłyszała przeraźliwy wrzask bólu i cierpienia. Na długą chwilę zamarła, starając się uspokoić i nasłuchując z przerażeniem coraz to przeraźliwszych odgłosów kaźni z dołu, blednąc na twarzy. Nagle konieczność pozostania niewykrytą i niedania się złapać była o wiele większa niż w przypadku jakiejś straży miejskiej... Zdecydowanie nie chcąc poczęła dalej schodzić w dół, w kierunku dolnych pięter i kierunku wyjścia. Najlepiej przy tym nie dając się zauważyć przez zabawiających się z pechowcem, który dał się im schwytać. Trzeba było zachować zimną głowę i nie bawić się w bohatera, którym zresztą nie była. Jeśli ktoś był na tyle nieostrożny, że dał się złapać lub na tyle odważny (lub głupi) by walczyć i dać się wziąć w niewolę, zwłaszcza komuś TAKIEMU to... Cóż, to nie był zdecydowanie jej problem.

[Górne miasto] Budynek gildii kupców

12
Dla Philippy los okazał się łagodny. Pokonując kolejne stopnie, nie natknęła się na żadnego członka grupy przestępczej. Rzecz jasna nie wliczając w to kilku osobników pozostawionych na ostatnim piętrze, reszta jakby rozpłynęła się w powietrzu, pozostawiając zdewastowane powielokroć poziomy gildii na pożarcie szkodników i pojedynczych naiwniaków, łudzących się na odnalezienie przeoczonych przez innych skarbów.

Pokonując ostatnie stopnie, znalazła się w końcu na wewnętrznym balkonie okalającym halę wejściową. Wystarczył jeden rzut oka, aby dziewczyna ponownie wskoczyła na schodki i skryła się za rogiem ściany. Ostrożnie wyściubiając nos poza obrys muru, dostrzegła między zdobionymi szczeblami balustrady zgoła przerażający widok. A oto niemal wszyscy członkowie gangu zgromadzili i ustawili się w coś na wzór półkola, tuż przed wejściem na półpiętro. Z szeregu wystąpił dobrze znany Adler łysol ze swym złowieszczym wyrazem twarzy. Przerzuciwszy linę przez jedną z wystających zdobień nad ich głowami, upletli standardowy węzeł wisielca. W kolejnym kroku przyprowadzono owego nieszczęśnika, co pochwycono go, jak chował się w składziku na stare meble. Twarz jego była strasznie napuchnięta. Odzienie porozdzierane do tego stopnia, że zostały z niego zaledwie pojedyncze strzępki. Jak nie trudno się było domyślić, ów węzeł został przygotowany właśnie dla niego. Upewniwszy się, że nie zdoła się z niego wywinąć, kilku oprychów pociągnęło drugi koniec liny. Ta naprężyła się i wkrótce biedaczysko walczyło z zaciśniętą na jego szyi pętlą. Salwa bestialskiego ryku wypełniła halę. To jednak nie był koniec diabelskiej zabawy. Zawiązawszy oczy wybrańcowi spośród ludu, wręczono mu kilka podłużnych sztyletów i ustawiono w znacznej odległości od wciąż podrygującego wisielca. Wymacawszy odpowiednią stronę broni, miotacz wziął zamach i cisnął nim...

- Pudło! - orzekł tłum.

Drugi sztylet dosięgł celu. Ostrze weszło głęboko w boku mężczyzny, przechodząc go na wylot. Tłum wiwatował. Adler nie mogła na to patrzeć. Okrucieństwo, jakim cechowali się Berzerkerowie przechodziło wszelkie pojęcie. Wydawało się jej, że chyba nawet gobliny i orkowie nie byliby w stanie zrobić takich rzeczy, chociaż kto wie, to może właśnie od nich krwiożercza grupa nauczyła się tego typu zabaw?

Z każdą następną chwilą złodziejka żałowała coraz bardziej pobytu w tym miejscu. Przytłumione i ledwie słyszalne jęki żywej tarczy przeszywały ją na wskroś. Szukając rozpaczliwie drogi ucieczki, rozważała wszystkie możliwości. Najprościej mogła to zrobić, schodząc po prostu po schodach i licząc na to, że zdoła wykiwać bandę zwyrodnialców. Istniała jeszcze możliwość przeczołgania się pod zewnętrzną ścianą i po dotarciu na przeciwległy koniec, zeskoczeniu na dół, tuż za plecami uradowanych bestii. W ostateczności należało znaleźć jakiś kąt na wyższym piętrze i przeczekać w nim do momentu, aż ostatni z potworów w ludzkiej skórze nie opuści budynku. Co jednak dalej? Wszakże dając nogę w tamtym niefortunnym momencie, kiedy to sam herszt Berzerków zamierzał zamienić z nią kilka słów, naraziła mu się śmiertelnie. A co jeśli, któryś z nich zdoła ją rozpoznać na ulicy i zaalarmować pozostałych? Wtedy los Philippy zostałby przesądzony. W grę wchodziło jeszcze życie matki. Gdyby ktoś podjął jej trop i zdołał wyśledzić miejsce pobytu, zarówno przyszłość jej samej jak i jej schorowanej matki malowała się w czarnych barwach. Co więc mogła więcej zrobić, o tym musiała zadecydować sama.

[Górne miasto] Budynek gildii kupców

13
Z każdą chwilą przebywania w budynku sprawiała, że Philippa coraz bardziej żałowała wycieczki jaką podjęła tego dnia do domu Gildii Kupców. Jeden nieszczęśliwy zbieg okoliczności, znalezienie się w złym miejscu i w niewłaściwym czasie sprawiło, że teraz znalazła się w sytuacji grożącej jej, w najlepszym wypadku, śmiercią. Niestety perspektywy przedstawiały się o wiele gorzej i miała to być śmierć długa i bolesna, z towarzyszącymi jej rechotami bezlitosnego tłumu, pastwiącego się nad nią. Kobieta schowała się do swojego kąta z którego wyściubiła na moment nos by obserwować miejsce odbywającej się kaźni i zamknęła oczy, starając się uspokoić i przemyśleć sytuację w jakiej się właśnie znajdowała. Dźwięki dochodzące z poniżej wcale jej w tym nie pomagały, musiała się jednak skupić, odsunąć na bok lęki i znaleźć drogę wyjścia z sytuacji.
Drogę powrotną na górę musiała wykluczyć już teraz. Znajdowało się tam zbyt wielu ludzi i prawdopodobieństwo prześlizgnięcia się właśnie tamtędy, choć nie niemożliwe, byłoby dość trudne, nawet dla niej. Nie mogła zostać też tu gdzie była obecnie, to było pewne. Znalezienie sobie cichego kąta i kryjówki było opcją godną rozważenia, ale biorąc pod uwagę, że nie tylko ona przyszła tu plądrować oznaczało, że budynek będzie aktywnie przeszukiwany, a to oznaczało możliwość jej wykrycia. Trudno też było przewidzieć jak długo będzie musiała pozostać niewykryta. Wzięła głęboki oddech, jeden, drugi, podciągnęła bez palczaste rękawiczki, sprawdzając jak leżą na jej dłoniach i zdecydowała się skorzystać z mniej typowej dla siebie drogi, wychodząc cicho i bezszelestnie z cienia, a następnie przerzucając nogę przez balustradę wewnętrznego balkonu - wspinaczka. Uznała, że aktualnie zajęci swą zabawą nie zwrócą na nią absolutnie żadnej uwagi, szczególnie, że będzie znajdowała się dość wysoko i będzie mogła niezauważona przemknąć się na drugi kraniec pokoju, cichego zeskoczenia na dół i dotarcia do drzwi... Ale zaraz! Philippa odwróciła głowę i spojrzała się w górę schodów. Czy nie znajdowało się tam okno!?
Kobieta zawróciła i ruszyła w górę schodów, skąd dopiero co przyszła. Mogła przysiąc, że znajdowało się tam rozbite okno, z którego z pewnością mogłaby niezauważona dostać się na zewnątrz. Wspinała się równie sprawnie co biegała lub okradała ludzi, a więc była w tym co najmniej wybitna... Jeśli więc istniała opcja wykorzystania tamtego okna, to czemu nie spróbować? Philippa wyszła na schody i ostrożnie poczęła wchodzić do góry, uważnie nasłuchując głuchego tupoty butów o podłogę, które sugerowałoby nadejście któregoś ze strażników z głębi korytarza w jej kierunku. Jeśli nic takiego nie usłyszy, wtedy ruszy do okna i spróbuje przez nie wyjść...

[Górne miasto] Budynek gildii kupców

14
Wizja skończenia jako obiekt treningowy pozbawionych sumienia i moralności bandziorów skutecznie przemówił do rozumu Philippy, aby za wszelką cenę pozostać w ukryciu i możliwie jak najdłużej unikać nawet przypadkowych okazji do znalezienia się w ich zasięgu wzroku. Rezygnując więc z okazji przekradnięcia się tuż nad ich głowami, złodziejka potruchtała kilka pięter wyżej, gdzie pusty otwór w ścianie mógł stanowić szansę wydostania się ze śmiertelnej pułapki, do której wpędziła ją własna zachłanność posiadania wszelakich dóbr materialnych.

Na jej szczęście pnąc się coraz wyżej w górę, nie natrafiła na żadnego bandyty, prócz tego, którego sama niedawno obezwładniła. Zastając go tam, gdzie go zostawiła, przemknęła nad nim możliwie jak najciszej, by czasem nie wybudzić go z drzemki i już kilka sekund później stanęła naprzeciwko okna życia.

Rozpościerający się przed nią widok nie napawał optymizmem. Jak okiem sięgnąć, nie malowało się nic innego, jak tylko ponura panorama zrujnowanego miasta. Z większości budynków pozostały zaledwie pojedyncze ściany i tylko chyba cud sprawiał, że nie poddały się bijącemu w nie wiatrowi i bezlitosnej sile grawitacji. Majestatyczne gmachy i wieże przestały istnieć. Na zagruzowanych ulicach co jakiś czas szło dostrzec pojedynczą postać lub grupki, najpewniej członków nowopowstałych gangów. O dziwo w najlepszych stanie pozostała dzielnica biedy. Co prawda większość pokrętnie postawionych chat i prowizorycznych warsztatów poznikała, tworząc tym samym nie rzadko puste pola pośrodku nagromadzonych jeden na drugim niskich zabudowań, to jednak większy odsetek obył się bez poważniejszych strat, bo i też komu podczas walk było niszczyć i tak chwiejne same w sobie konstrukcje.

Nie czas, to nie czas na podziwianie widoków. Adler miała swoją szansę. Dopóki reszta ferajny nie znudzi się zabawą, a wciąż krążący po tym piętrze szabrownicy nie zdołają sforsować sejfu, rozsądnym byłoby w końcu dać nogę. Obiecujące okienko posiadało odpowiednie wymiary, żeby jako tako móc się przez nie przecisnąć. Wystarczyło wybić resztki kolorowej szyby i... No właśnie. I co dalej. Nim Philippa zrobiła o jeden śmiały krok za daleko, upewniła się pierw czy znajdzie pewny punkt podparcia na stopy. A niech to! Pod oknem nic takiego nie zastała, jak zaledwie wąziutki gzyms. Jeden niepewny ruch, silniejszy podmuch wiatru, odlepienie się od niemal pionowej ściany i gra skończona. Gdzie nie spojrzeć, nie mogła znaleźć niczego, co mogłoby posłużyć jako poręcz. Patrząc na lewo, jeno oddalony o dobre kilkadziesiąt metrów balkon wyglądał obiecująco, a przy nim pnący się od niemal samej ziemi bluszcz, którego szło chwycić rękoma. Droga wydawał się co prawda daleka i niebezpieczna, aczkolwiek zapewniała szybką możliwość ucieczki, o ile przemykając obok kolejnych okien, nie natrafi na kogoś akurat przez nie wyglądającego.

Przekręciła głowę w drugą stronę. Tym razem droga była o wiele krótsza. Prowadziła na skraj budynku i kończyła się niewielką platformą, na skutek odłupania sporego segmentu ściany, dając tym samym dostęp do położonego niżej pokoju, a stamtąd do kolejnego, jeszcze piętro niżej, co później, tego nie dała rady już dostrzec.

[Górne miasto] Budynek gildii kupców

15
Philippa nie marnowała czasu. Wykopała szybko resztki okna by móc się swobodnie przecisnąć i nie pociąć bez potrzeby, rozejrzała się po korytarzu czy aby hałas nie narobił zbędnego zamieszania i nie przykuł czyjejś uwagi, a następnie wychyliła się na zewnątrz by dokładnie przyjrzeć się drodze odwrotu, to w jedną, to w drugą stronę, starannie unikając przy tym spojrzenia prosto w dół, kolejna cenna lekcja w złodziejskim fachu, patrzenie się w dół nie było dobrą opcją. W każdym razie opcje miała dwie - jedna z pozoru bardziej ryzykowna od drugiej. Mogła bowiem zdecydować się na daleki spacer po wąskim gzymsie, ale prowadzący ją wprost na balkonik, z którego miała prostą drogą w dół, dzięki roślinności porastającej tamtą ścianę budynku, która wyglądała wystarczająco solidnie by podtrzymać jej ciało podczas wspinaczki lub zdecydować się na pozornie bezpieczniejszą opcję przeskakiwania z balkonu na balkon i pokoju do pokoju.
Złodziejka nie marnowała jednak czasu i szybko podjęła decyzję, poprawiła jedynie swe rękawiczki bez palców na dłoniach, wytarła je o spodnie by nie były śliskie i ruszyła w kierunku, pozornie, bardziej ryzykownej opcji, a więc dłuższej wspinaczce po gzymsie, ale ostatecznie bezpieczniejszym i szybszym zejściu. Czy ktoś mógł ją zauważyć przez okno? Cóż, jeśli nikt nie nadejdzie od strony schodów z których przyszła, to było to wątpliwe, więc jedynym czym musiała się teraz przejmować to zachowaniem równowagi, ptaszyskami i podmuchami wiatrów, które na wysokościach potrafiły być zdradliwe. Kobieta przykleiła się do ściany najlepiej, starając się jak najwięcej swego ciężaru górnej części ciała oprzeć o ścianę i okna mające się znajdować za nią by przypadkiem nic ją nie wytrąciło z równowagi i ruszyła w prawo, w kierunku balkonu i pnączy będących naturalną drabiną.
ODPOWIEDZ

Wróć do „Ujście”