Młoda elfka była pod wrażeniem majestatyczności "orlicy" i sposobu w jaki się zjawiła. Rzadko widywała coś tak pięknego, mimo, iż starała się je dostrzec w wielu rzeczach. Elia uśmiechnęła się do druidki, nim ta zaczęła mówić w sposób, który nie do końca przypadł jej do gustu. Nie czuła się obrażona czy niedoceniona, wiedziała, że nie każdy się z nią zgodzi i ją poprze, w końcu miała za zadanie doprowadzić do czegoś, czego nikomu innemu się nie udało, czy nawet nie próbował.
Elfka rozejrzała się po innych, wszystkich którzy czuli respekt wobec Marishki - ze strachu czy szacunku? Dziewczyna nie miała jednak zamiaru siedzieć cicho i pozwolić komuś na zasianie w niej wątpliwości. Była jednak świadoma swych ograniczeń i wiedziała, że mogła się mylić.
- Masz rację. Jestem świadoma swoich ograniczeń, w końcu nie jestem żadną boginią i mogę się mylić. Może masz rację co do patronów, może to tylko sprzymierzeńcy, którym tak naprawdę na nas nie zależy - ale tego nie wiemy. Z jakiegoś powodu jednak zostałam zesłana na te ziemię i otrzymałam zadanie. Nie urodziłam się, nie miałam dzieciństwa, nie mam się z kim utożsamiać, a jedyne czego jestem pewna to swojego powołania. Wiem, że próbuję zdziałać coś dobrego, chociaż nie mam pojęcia czy w ogóle mi się to uda, ale wierzę - wierzę w to, że Fenistea może być znów wielka i być klejnotem wśród innych królestw.
Dziewczyna mówiła pełna powagi, choć jej głos był miły i łagodny, nie chciała nikogo strofować. Wzrokiem rozglądała się po każdym z obecnych.
- I wiem, że największe szanse mamy razem, zjednoczeni, wszyscy mieszkańcy Fenistei. Gdyż nawet jeśli żadne bóstwo nie obejmie nas opieką, to zjednoczeni możemy odbudować Fenisteę, kawałek po kawałku. Brak patrona nie powoduje naszego unicestwienia, łatwo sobie można wtedy wmówić, iż wszystko stracone lecz to nie prawda. Ja wierzę, że możemy odzyskać utraconą chwałę, czy wy także?
Elfka w drugiej części wypowiedzi lekko podniosła głos, próbując brzmieć motywująco, uśmiechała się także, gdyż jak mówiła, miała wiarę w mieszkańców lasu, zjednoczenie i odzyskanie chwały.
Centralna część bagien
62"Nie urodziłam się, nie miałam dzieciństwa, nie mam się z kim utożsamiać..." — rzekła Elia, a wtem wielkie zielone oczyska pani Marishki zabłysnęły spod gęstwiny rzęs. Dziwna zielono-żółta tęczówka dodawała jej aurze enigmatyczności. Uniosła wysoko brodę, rzucając pytające spojrzenie El'vehanowi. Kiwnął potakująco - Elia widziała to, była pewna, że porozumiewają się bez słów w sprawie jej pochodzenia.
— Niebywałe — złożone jak do modlitwy dłonie powędrowały teatralnie na biodra. — Legenda stała się prawdą - dziecię z drzewa... — prychnęła. Powolnym acz pewnym krokiem zbliżała się do młodej elfki, przeszywając ją wnikliwie spojrzeniem.
— Odzyskać utraconą chwałę? — powtórzyła. — Jesteś waleczna i głupia... — dziarski uśmiech nie schodził z twarzy pani Marishki. — A wy uwierzyliście tej brudnej przybłędzie? — gniewnie pogroziła niedźwiedziemu druidowi i El'vehanowi. — Dziecko z drzewa. Ha! To nic więcej niż udawaczka! Zejdź mi z drogi ścierwo! Na ziemię! — srebrnowłosa elfka zamachnęła się, by siarczyście łupnąć otwartą dłonią w policzek. Elia z impetem padła na ziemię.
— Marishka! — krzyknął El'vehan rozgniewany występkiem orlej druidki. Brakło mu jednak odwagi, nogi jak dwa wbite w ziemie słupy nie drgnęły choćby na chwilkę, ażeby wspomóc poległą elfkę. Była zdana na siebie. Uniżona pod stopami potężnej Marishki.
— Niebywałe — złożone jak do modlitwy dłonie powędrowały teatralnie na biodra. — Legenda stała się prawdą - dziecię z drzewa... — prychnęła. Powolnym acz pewnym krokiem zbliżała się do młodej elfki, przeszywając ją wnikliwie spojrzeniem.
— Odzyskać utraconą chwałę? — powtórzyła. — Jesteś waleczna i głupia... — dziarski uśmiech nie schodził z twarzy pani Marishki. — A wy uwierzyliście tej brudnej przybłędzie? — gniewnie pogroziła niedźwiedziemu druidowi i El'vehanowi. — Dziecko z drzewa. Ha! To nic więcej niż udawaczka! Zejdź mi z drogi ścierwo! Na ziemię! — srebrnowłosa elfka zamachnęła się, by siarczyście łupnąć otwartą dłonią w policzek. Elia z impetem padła na ziemię.
— Marishka! — krzyknął El'vehan rozgniewany występkiem orlej druidki. Brakło mu jednak odwagi, nogi jak dwa wbite w ziemie słupy nie drgnęły choćby na chwilkę, ażeby wspomóc poległą elfkę. Była zdana na siebie. Uniżona pod stopami potężnej Marishki.
Centralna część bagien
63Elia złapała się za czerwony policzek, czuła jak piecze i nie ukrywała tego, że zabolało, chociaż nie uroniła łzy. Zacisnęła dłoń chcąc odpowiedzieć jej tym samym, lecz zamiast tego, wstała z godnością, patrząc w oczy Marishce, pokazując tym samym, że nie ma zamiaru się poddać. Nie miała zamiaru walczyć, nie kiedy jej życie nie było zagrożone.
- Rozumiem. Jeśli ty i inni druidzi nie chcecie brać w tym udziału, zrozumiem, nie chcę nikogo zmuszać do tego. Przyszłość oceni kto miał rację, lecz mam nadzieję, że odnajdziecie spokój ducha.
Mimo obolałej twarzy, elfka postarała się o szczery uśmiech, nie przybyła tutaj aby wojować lub kogokolwiek zmuszać do podążania za nią, do zjednoczenia się.
- Jeśli zmienicie zdanie, cóż...sądzę, że odnajdziecie mnie bez problemu. - spojrzała w górę przypominając sobie Marishkę w postaci majestatycznego ptaka.
- Rozumiem. Jeśli ty i inni druidzi nie chcecie brać w tym udziału, zrozumiem, nie chcę nikogo zmuszać do tego. Przyszłość oceni kto miał rację, lecz mam nadzieję, że odnajdziecie spokój ducha.
Mimo obolałej twarzy, elfka postarała się o szczery uśmiech, nie przybyła tutaj aby wojować lub kogokolwiek zmuszać do podążania za nią, do zjednoczenia się.
- Jeśli zmienicie zdanie, cóż...sądzę, że odnajdziecie mnie bez problemu. - spojrzała w górę przypominając sobie Marishkę w postaci majestatycznego ptaka.
Centralna część bagien
64— Powiedziałam na ziemię! — Marishka jeszcze raz zdzieliła elfke po twarzy, a ta i tym razem padła pod stopy jak ścięte drzewo.
Włosy miała rozburzone, suknię ubrudzoną od góry do samego dołu, jej małe dziewczęce piersi unosiły się ostro w rytm ciężkich oddechów. Z nosa ciekła jej krew, na twarzy szybko rosła opuchlizna, wzbierały też pręgi od paznokci na żuchwie.
Konfratrzy Elii spojrzeli po sobie. A potem na pochylającą się nad kruczowłosą Marishkę. Zmiennokształtna druidka sięgnęła z wahaniem za dłoń Elii, jakby nie była to ręka, lecz śpiąca kobra. Wielkie oczy zabłysły jej nagle jak podświetlone płomieniem szmaragdy.
Serce łomotało jej w piersi, krew szumiała w skroniach, ręce trzęsły się odrobinę. Uspokoiła się za pomocą wolnych wdechów i wydechów. I wtem Marishka zacisnęła uchwyt. Wyszeptała coś pod nosem, a kąciki warg uniosła lekko do góry, marszcząc przy tym nieznacznie czoło. Elia poczuła jak ostry dreszcz przeszywa jej ramię, kończąc działać prosto w sercu. Ukłuło ją aż wzdrygnęła. Kolejna fala była silniejsza od poprzedniej. Ból rozpromienił się po całej piersi i zahaczył o szyję. Ledwo to zniosła, ledwo utrzymywała się na jawie. Czuła - była tego pewna - że nadchodzi kolejna dawka cierpienia. Serce mogło już tego nie wytrzymać...
Włosy miała rozburzone, suknię ubrudzoną od góry do samego dołu, jej małe dziewczęce piersi unosiły się ostro w rytm ciężkich oddechów. Z nosa ciekła jej krew, na twarzy szybko rosła opuchlizna, wzbierały też pręgi od paznokci na żuchwie.
Konfratrzy Elii spojrzeli po sobie. A potem na pochylającą się nad kruczowłosą Marishkę. Zmiennokształtna druidka sięgnęła z wahaniem za dłoń Elii, jakby nie była to ręka, lecz śpiąca kobra. Wielkie oczy zabłysły jej nagle jak podświetlone płomieniem szmaragdy.
Serce łomotało jej w piersi, krew szumiała w skroniach, ręce trzęsły się odrobinę. Uspokoiła się za pomocą wolnych wdechów i wydechów. I wtem Marishka zacisnęła uchwyt. Wyszeptała coś pod nosem, a kąciki warg uniosła lekko do góry, marszcząc przy tym nieznacznie czoło. Elia poczuła jak ostry dreszcz przeszywa jej ramię, kończąc działać prosto w sercu. Ukłuło ją aż wzdrygnęła. Kolejna fala była silniejsza od poprzedniej. Ból rozpromienił się po całej piersi i zahaczył o szyję. Ledwo to zniosła, ledwo utrzymywała się na jawie. Czuła - była tego pewna - że nadchodzi kolejna dawka cierpienia. Serce mogło już tego nie wytrzymać...
Centralna część bagien
65To nie były przelewki, teraz to zrozumiała, wrogo nastawiona kobieta chciała jej śmierci i nadszedł czas kiedy trzeba było się bronić. Nikt nie stanął w jej obronie, musiała więc sama o to zadbać...jak bardzo tego nie chciała. Ledwo oddychająca Elia, wyciągnęła swą drugą dłoń w kierunku Marishki i ledwo wyszepnęła "Ventum". Druidka była w jej bezpośrednim otoczeniu, więc liczyła, że to zaklęcie skutecznie zniechęci ją do dalszej walki.
Centralna część bagien
66Po kilkunastu sekundach forsownego, duszącego wzgardą natarcia elfiej druidki, kruczowłosa Elia ośmieliła się przeciwstawić pradawnej Marishce. Elia, dysząc i niby ryba łapiąc powietrze ustami, w uniżonym przyklęku wystawia przed siebie dłoń. Dudniący jak daleki grom pomruk rozbrzmiał w rozwartej szeroko ręce. Zaklęcie Ventum umożliwiało przywołanie okolicznych wiatrów, więc skumulowane siły zazgrzytały i zachrupały w paliczkach. Elia wkuliła przerażona głowę w ramiona, by zamykając oczy wypuścić to, co w niej narastało.
Gwałtowny ruch ręki odpędził wielmożną Marishkę. Druidka puściła nadgarstka młodszej elfki, gdy potężne wiatry wschodu z całym impetem i całą siłą miotnęły w bebechy pod piersią. Poczuła siłę uderzenia, a wszyscy zgromadzeni mogli tylko śledzić konsekwencje ataku. Jasnowłosa Marishka uleciała kilka, kilkanaście stóp nad ziemią, a jej bezwiedne ciało fikołkowało kilkakroć niesione na wietrze. Początkowo wiodło się Elii kierować wichrem, gdy nagle druidka zleciała w bok, bryzgając siarczyście o spróchniały konar. Wióry zatańczyły dookoła, opadając na rozbrojoną w błocie Marishkę.
Walka była krótka, ale wściekle zażarta, pomyślałby kto. I nagle cała jasność zeszła z nieba, a dotąd nieprzytomna elfka wzniosła się nad ziemią. Szmaragdowe szaty olała dziwna nienaturalna aura mroku. Dotąd szarozielone oczy były już tylko czarne niczym dwa okrągłe węgliki. Wezbrał się nowy wiatr. Dziki i gniewny jak stado rozzłoszczonych os. Rozwiewał w nieładzie obłocone włosy Marishki. Błot odczepiał się od jasnych pasemek, lądując pod stopami. Jedwabne fragmenty szaty hulały, niby macki morskiego potwora.
— Jam jest Marishka! Pani przestworzy! — głos dudnił tępo w bębenkach, jakoby ktoś inny zawładnął delikatnym usposobieniem elfki. Ochoczo podniosła nad głowę dłoń, a rozwierające palce ulotniły niebotyczne pokłady energii. Głucha eksplozja rwała do przodu nie biorąc jeńców. Na ziemie padł niedźwiedziemu druid wraz z El'vehanem, a potem sama Elia.
— Okrutna i piękna. To ja, Marishka! I nadszedł czas twej pokuty, głupia! — w dłoni zbiegła się jasna siła kierowana na elfkę. Jeszcze chwila, jeszcze chwilka, by spuścić ją z łańcucha. A dalej? Dalej czekała już śmierć.
Gwałtowny ruch ręki odpędził wielmożną Marishkę. Druidka puściła nadgarstka młodszej elfki, gdy potężne wiatry wschodu z całym impetem i całą siłą miotnęły w bebechy pod piersią. Poczuła siłę uderzenia, a wszyscy zgromadzeni mogli tylko śledzić konsekwencje ataku. Jasnowłosa Marishka uleciała kilka, kilkanaście stóp nad ziemią, a jej bezwiedne ciało fikołkowało kilkakroć niesione na wietrze. Początkowo wiodło się Elii kierować wichrem, gdy nagle druidka zleciała w bok, bryzgając siarczyście o spróchniały konar. Wióry zatańczyły dookoła, opadając na rozbrojoną w błocie Marishkę.
Walka była krótka, ale wściekle zażarta, pomyślałby kto. I nagle cała jasność zeszła z nieba, a dotąd nieprzytomna elfka wzniosła się nad ziemią. Szmaragdowe szaty olała dziwna nienaturalna aura mroku. Dotąd szarozielone oczy były już tylko czarne niczym dwa okrągłe węgliki. Wezbrał się nowy wiatr. Dziki i gniewny jak stado rozzłoszczonych os. Rozwiewał w nieładzie obłocone włosy Marishki. Błot odczepiał się od jasnych pasemek, lądując pod stopami. Jedwabne fragmenty szaty hulały, niby macki morskiego potwora.
— Jam jest Marishka! Pani przestworzy! — głos dudnił tępo w bębenkach, jakoby ktoś inny zawładnął delikatnym usposobieniem elfki. Ochoczo podniosła nad głowę dłoń, a rozwierające palce ulotniły niebotyczne pokłady energii. Głucha eksplozja rwała do przodu nie biorąc jeńców. Na ziemie padł niedźwiedziemu druid wraz z El'vehanem, a potem sama Elia.
— Okrutna i piękna. To ja, Marishka! I nadszedł czas twej pokuty, głupia! — w dłoni zbiegła się jasna siła kierowana na elfkę. Jeszcze chwila, jeszcze chwilka, by spuścić ją z łańcucha. A dalej? Dalej czekała już śmierć.
Centralna część bagien
67Kiedy elfka została odrzucona przez zaklęcie, Elia obolała wstała na nogi, chcąc przygotować się na ewentualny kontratak. W jej żyłach krew się wzburzyła, adrenalina dostała się do serca skutecznie niwelując ból ciała i podnosząc jej czas reakcji. Była skupiona na celu, a jej oddech przyśpieszył - po raz pierwszy poczuła coś, czego nie zaznała wcześniej, złość i gniew. Była na granicy wykonania ataku nim elfka się podniesie, lecz zdołała się powstrzymać. Na jej twarzy można było wyraźnie zobaczyć tę złość jaka w niej powstała.
Jednakże ta złość przeminęła kiedy zobaczyła mroczną przemianę Marishki, zrozumiała, że ma najwyraźniej do czynienia z jakimś opętaniem, nie wierzyła aby druidka mogła sama dokonać tego wyboru. Gniew który w niej wezbrał powoli zaczął ustępować miejsca empatii i współczuciu. Słowa które wypowiadała elfka zupełnie nie pasowały do jej wcześniejszej aparycji, to była mroczna magia. Elia kiedy to zrozumiała, chciała za wszelką cenę pomóc swojej siostrze, lecz nie wiedziała jak, nie wiedziała jak postępować w takich przypadkach. Mogła zrobić tylko jedno.
- Siostro! Zaprzestań tego! To nie jesteś ty! Nie musimy walczyć. Opamiętaj się! - Elia krzyczała w jej stronę, chcąc wpłynąć na jej prawdziwe wnętrze, lecz widziała, że nie przynosi to skutku. Nie chciała jednak z nią walczyć, chciała tylko wypędzić z niej złego ducha.
Młoda elfka skoncentrowała się na tyle na ile miała czasu, czuła jak jej rozdarte emocje wypełniają ją. Mogła mieć tylko nadzieję, że uda jej się jakoś skontrować zaklęcie Marishki lub ją wyleczyć. Kilka chwil przed tym jak opętana elfka rzuciła zaklęcie, Elia zamknęła oczy i pochyliła głowę w bok, wyciągając jednocześnie otwartą dłoń w stronę druidki. Chwila koncentracji kiedy na twarzy młodej elfki panował kompletny spokój, momentalnie zamienił się w stanowcze wezwanie poprzedzone tylko jednym słowem...
- DOŚĆ! - wykrzyknęła Elia w momencie kiedy druidka wykonała swój ruch.
Jednakże ta złość przeminęła kiedy zobaczyła mroczną przemianę Marishki, zrozumiała, że ma najwyraźniej do czynienia z jakimś opętaniem, nie wierzyła aby druidka mogła sama dokonać tego wyboru. Gniew który w niej wezbrał powoli zaczął ustępować miejsca empatii i współczuciu. Słowa które wypowiadała elfka zupełnie nie pasowały do jej wcześniejszej aparycji, to była mroczna magia. Elia kiedy to zrozumiała, chciała za wszelką cenę pomóc swojej siostrze, lecz nie wiedziała jak, nie wiedziała jak postępować w takich przypadkach. Mogła zrobić tylko jedno.
- Siostro! Zaprzestań tego! To nie jesteś ty! Nie musimy walczyć. Opamiętaj się! - Elia krzyczała w jej stronę, chcąc wpłynąć na jej prawdziwe wnętrze, lecz widziała, że nie przynosi to skutku. Nie chciała jednak z nią walczyć, chciała tylko wypędzić z niej złego ducha.
Młoda elfka skoncentrowała się na tyle na ile miała czasu, czuła jak jej rozdarte emocje wypełniają ją. Mogła mieć tylko nadzieję, że uda jej się jakoś skontrować zaklęcie Marishki lub ją wyleczyć. Kilka chwil przed tym jak opętana elfka rzuciła zaklęcie, Elia zamknęła oczy i pochyliła głowę w bok, wyciągając jednocześnie otwartą dłoń w stronę druidki. Chwila koncentracji kiedy na twarzy młodej elfki panował kompletny spokój, momentalnie zamienił się w stanowcze wezwanie poprzedzone tylko jednym słowem...
- DOŚĆ! - wykrzyknęła Elia w momencie kiedy druidka wykonała swój ruch.
Centralna część bagien
68Pogrążona w odmętach irytacji Marishka ochoczo wypowiadała słowa jakże potężnego zaklęcia, którego skomplikowana inkantacja na przekór przerywana była wyciem wiatru. Zupełnie jakby sam las pragnął uciszyć oszalałą kobietę. Podniesione liście szeleściły na wietrze, co rusz uderzając to w policzek to w usta niepokonanej. Ale żaden, nawet najmężniejszy byt, nie mógł ukorzyć gniewu elfki.
Wyniesioną ponad głowę dłoń otaczała rozżarzona łuna światła. Fruwające w bliżej nieokreślonym kierunku smugi jasności poczynały wiązać się w pary, kolejno większe konglomeraty na kształt zaciśniętych pięści. Ad externum pozlepiane nierówno fragmenty wykreowały gorejącą zieloną kulę światła. Byt ledwo trzymał się na drobnej ręce Marishki. Leciało z niego mnóstwo malutkich, zielonych piorunów, które były bardzo niecelne. Trafiały losowo, przeganiając zebranych, jak i podejmując wysuszone konary zielonym płomieniem. I miotnęła wtem straszliwą klątwą w swą bezbronną oponentkę. Promień zielonego światła. Po prostu śmierć...
Chmury przetoczyły się przez leśny krąg, na chwilę rozjaśniając go, zalewając bladą, rozfalowaną od cieni poświatą, ujawniając skryte dotąd zwierzęta.
Serce łomotało jej w piersi, krew szumiała w skroniach, ręce trzęsły się odrobinę. Opanowała je, wystawiając przed siebie dłoń. Rozwartą pięciopalczastą kończyną próbowała uchronić się przed nadchodzącą zagładą, lecz złowieszczy strumień śmierci z sykiem ciął powietrze. Podniosła być może ostatni raz wzrok spod gęstwiny rzęs, by ujrzeć szmaragdowe oblicze mroku. Śmierć...
Czuła jak coś dziwnego oplata jej delikatne onuce. Jak delikatne wężyki stają się coraz grubsze i coraz mocniej odznaczają się na kostkach, kolanach, udach. Jak coś owiązuje ją w pasie. Wiedziała, że traci kontrole, ale nie wiedziała jak bardzo.
W pewnej chwili przestała być sobą, przestała myśleć i czuć jako Elia. Była czymś więcej. Dziesiątkami, setkami a może tysiącami organizmów naraz. Wyszła poza wymiar metafizyki, poza pojęcie istoty żywej, którą wciąż była - tego była pewna.
Nadchodzące światło raniło, uśmiercając wszystko na swojej drodze. Kolejne plantacje padały jak kawki, by po chwili odrodzić się na nowo. Morze zieleni. Gigantycznych, zawiłych i mięsistych pnączy usypało okolicę, próbując zahamować morderczą klątwę Marishki. Z każdym oddechem było ich coraz więcej. Zieleń ustępowała czerwieni i bieli, a nawet żółci, do której zbiegały stada pszczół. Wielkie okwiaty wraz z owadami odciążały potężną kulę światła, zupełnie jakby wysysały z niej życie, lecz to wciąż nie powstrzymywało Marishki. Zaklęcie parło naprzód, aż w końcu dotarło do elfki. Wtedy wyrósł przed nimi kwiat o perłowych liściach. Srebrzystym pyłem osypywał okolicę wzbierając na łodydze i gdy sięgnął wtem zielonej kuli światła, wchłonął ją... Zatrzepotał raz jeszcze płatkami, by zniknąć pod ziemią.
Szum w uszach, ból w skroniach, oślepiająca jasność.
— A więc opowiedziałeś się za nią L... — zaszeleściły liście. — Niechaj taka będzie twa wola. — Elia spostrzegła, że Marishka oddala się od nich. W biegu pośród drzew, gdzie w ułamku sekundy zamienia nogi na orle skrzydła. Chętnie pognałaby za nią, gdyby nie fakt, że korzenie okryły jej nogi aż po pas. Wokół talii wiły się pnącza z białymi kwiatami o liściach w kształcie serca. Za plecami brzęczały łagodnie pszczoły, a przed nią skrzydłami trzepotały tęczowe motyle. Nie mogła niczego powiedzieć, nie umiała. Okrzyki El'vehana zdawały się takie obce, zupełnie jakby były w innym języku.
Dobiegł do niej, rozgorączkowany próbował zerwać porastające skórę twory, lecz te żyły własnym życiem. Na nic była tu brutalna siła, gdyż natura rządzi się swoimi prawami. Ona sama decyduje, kiedy ustąpi.
Wyniesioną ponad głowę dłoń otaczała rozżarzona łuna światła. Fruwające w bliżej nieokreślonym kierunku smugi jasności poczynały wiązać się w pary, kolejno większe konglomeraty na kształt zaciśniętych pięści. Ad externum pozlepiane nierówno fragmenty wykreowały gorejącą zieloną kulę światła. Byt ledwo trzymał się na drobnej ręce Marishki. Leciało z niego mnóstwo malutkich, zielonych piorunów, które były bardzo niecelne. Trafiały losowo, przeganiając zebranych, jak i podejmując wysuszone konary zielonym płomieniem. I miotnęła wtem straszliwą klątwą w swą bezbronną oponentkę. Promień zielonego światła. Po prostu śmierć...
Chmury przetoczyły się przez leśny krąg, na chwilę rozjaśniając go, zalewając bladą, rozfalowaną od cieni poświatą, ujawniając skryte dotąd zwierzęta.
Serce łomotało jej w piersi, krew szumiała w skroniach, ręce trzęsły się odrobinę. Opanowała je, wystawiając przed siebie dłoń. Rozwartą pięciopalczastą kończyną próbowała uchronić się przed nadchodzącą zagładą, lecz złowieszczy strumień śmierci z sykiem ciął powietrze. Podniosła być może ostatni raz wzrok spod gęstwiny rzęs, by ujrzeć szmaragdowe oblicze mroku. Śmierć...
Czuła jak coś dziwnego oplata jej delikatne onuce. Jak delikatne wężyki stają się coraz grubsze i coraz mocniej odznaczają się na kostkach, kolanach, udach. Jak coś owiązuje ją w pasie. Wiedziała, że traci kontrole, ale nie wiedziała jak bardzo.
W pewnej chwili przestała być sobą, przestała myśleć i czuć jako Elia. Była czymś więcej. Dziesiątkami, setkami a może tysiącami organizmów naraz. Wyszła poza wymiar metafizyki, poza pojęcie istoty żywej, którą wciąż była - tego była pewna.
Nadchodzące światło raniło, uśmiercając wszystko na swojej drodze. Kolejne plantacje padały jak kawki, by po chwili odrodzić się na nowo. Morze zieleni. Gigantycznych, zawiłych i mięsistych pnączy usypało okolicę, próbując zahamować morderczą klątwę Marishki. Z każdym oddechem było ich coraz więcej. Zieleń ustępowała czerwieni i bieli, a nawet żółci, do której zbiegały stada pszczół. Wielkie okwiaty wraz z owadami odciążały potężną kulę światła, zupełnie jakby wysysały z niej życie, lecz to wciąż nie powstrzymywało Marishki. Zaklęcie parło naprzód, aż w końcu dotarło do elfki. Wtedy wyrósł przed nimi kwiat o perłowych liściach. Srebrzystym pyłem osypywał okolicę wzbierając na łodydze i gdy sięgnął wtem zielonej kuli światła, wchłonął ją... Zatrzepotał raz jeszcze płatkami, by zniknąć pod ziemią.
Szum w uszach, ból w skroniach, oślepiająca jasność.
— A więc opowiedziałeś się za nią L... — zaszeleściły liście. — Niechaj taka będzie twa wola. — Elia spostrzegła, że Marishka oddala się od nich. W biegu pośród drzew, gdzie w ułamku sekundy zamienia nogi na orle skrzydła. Chętnie pognałaby za nią, gdyby nie fakt, że korzenie okryły jej nogi aż po pas. Wokół talii wiły się pnącza z białymi kwiatami o liściach w kształcie serca. Za plecami brzęczały łagodnie pszczoły, a przed nią skrzydłami trzepotały tęczowe motyle. Nie mogła niczego powiedzieć, nie umiała. Okrzyki El'vehana zdawały się takie obce, zupełnie jakby były w innym języku.
Dobiegł do niej, rozgorączkowany próbował zerwać porastające skórę twory, lecz te żyły własnym życiem. Na nic była tu brutalna siła, gdyż natura rządzi się swoimi prawami. Ona sama decyduje, kiedy ustąpi.
Centralna część bagien
69Sercowate liście zwijały się w trąbki, a potem zielone pąki. Przylegające do skóry pnącza wiązały mięsiste supły, by jako skręcone sprężynki zmieniać koloryt z żywej zieleni na niedźwiedzi brąz. Tak oto łodyga przeszła w otulająca pierwotnie wyłącznie nogi korę. Twory zlewały się w jedność niczym mieszane składniki eliksiru. Elfi żywot niewątpliwie opuszczał młodą czarodziejkę. Przechodziła dalej, głębiej. Tam, skąd nie przywróci jej ani druidzia magia, ani wiedza prastarego elfa. I w końcu odeszła.
Nie było oczu ni uszu, nie było włosów ni ust. Niegdyś smukłe dłonie przypominały szeroko rozstawione gałęzie, a głowa osypana buszem gałązek z liśćmi stała się koroną małego drzewa.
Chmury przetoczyły się przez krąg księżyca, na chwilę rozjaśniając pień, którym stała się elfka, zalewając bladą, rozfalowaną od cieni poświatą dolinę i resztki otaczających ich krzewów, ujawniając kopczyki mięsistych korzeni szczerzących się ponad powierzchnię ziemi, patrzących w niebo czarnymi ramionami.
I tak zesłana przez Kariile dusza zawodzi swą patronkę, polegając na dzikich bagnach, gdzie nieokiełznana natura wyciąga po nią szpony. Zagubiona w odmętach Fenisteii ugina się przed pradawną magią lasu. Chcąc uratować spaczone ziemie nie zauważa, że to właśnie one okradają ją z człowieczeństwa. Tak oto bagna zabierają Elię, ostatnia nadzieję lasu, by na wieki stała się jego częścią.
Zamknięcie wątku.
Podsumowanie
Nie było oczu ni uszu, nie było włosów ni ust. Niegdyś smukłe dłonie przypominały szeroko rozstawione gałęzie, a głowa osypana buszem gałązek z liśćmi stała się koroną małego drzewa.
Chmury przetoczyły się przez krąg księżyca, na chwilę rozjaśniając pień, którym stała się elfka, zalewając bladą, rozfalowaną od cieni poświatą dolinę i resztki otaczających ich krzewów, ujawniając kopczyki mięsistych korzeni szczerzących się ponad powierzchnię ziemi, patrzących w niebo czarnymi ramionami.
I tak zesłana przez Kariile dusza zawodzi swą patronkę, polegając na dzikich bagnach, gdzie nieokiełznana natura wyciąga po nią szpony. Zagubiona w odmętach Fenisteii ugina się przed pradawną magią lasu. Chcąc uratować spaczone ziemie nie zauważa, że to właśnie one okradają ją z człowieczeństwa. Tak oto bagna zabierają Elię, ostatnia nadzieję lasu, by na wieki stała się jego częścią.
Zamknięcie wątku.
Podsumowanie
Spoiler: