Re: Sanktuarium

91
Callisto spała w koncie izby wśród aksamitnych poduszek wypełnionych gęsim puchem. Włosy miała rozburzone, suknie rozdartą w pasie, a jej cytrusowe okrągłe piersi unosiły się ostro w rytm ciężkich oddechów. Jak przez mgłę słyszała szepty znajomych i nieznajomych głosów. Ze zdrowotnego snu wyrwał ją huk trzaśniętych nieopatrznie drzwi. Zaklęła w głowie ohydnie, oburącz trzymając się za śródbrzusze.

Twarz miała poprzekreślaną zaschniętymi łzami. Zaczerwienione oczy utraciły blask, a dolina łez poszerzyła się o kolejne cienie. Widziała zadumanego rektora, lecz nie ozwała się ani słowem. Odwróciwszy twarz, uciekła w świat pełen żalu i wstydu.

Gonitwa myśli.

Callisto obudź się, sen o potędze skończył się. W swojej iluzji nie możesz trwać tak długo. Szlachcic z łapanki wciska kit, rozbudza narodowy mit. On nic nie znaczy, jesienną jest szarugą. A ty masz swoje troski, twój świat nie jest boski.

Musiała z kolan wstać, bo nie ma już z czego brać. Za oknem czuć swąd domowej wojny. I chociaż nie była najsilniejsza, a w wielkiej grze przypadły jej gorsze miejsca. Czy na kontynencie był ktoś tak niebezpieczny?

- Rektorze, jak prezentuje się sytuacja w mieście i poza granicami? - wydyszała czarownica, próbując zasłonić biust połyskującą kołdrą.

Re: Sanktuarium

92
Gdyby nie doskonały zmysł percepcji pewnie nawet nie zauważyłaby, że Keli niemal podskoczył w miejscu gdy się odezwała. Nieco zbity z tropu powoli obrócił się w jej stronę. Jego ściągnięta twarz, lekko rozwarte usta zdradzały delikatnie zdziwienie, które szybko ustąpiło wskazując na ulgę.

- Pani- - sięgnął do rogu powieki ścierając pojedynczą łzę, choć czarownica nie była do końca pewna, czy faktycznie aż tak go radował jej widok, czy tylko udaje, aby się przypodobać. - Martwiliśmy się o ciebie, ale teraz widzę, że niepotrzebnie. Jesteś znacznie silniejsza, niż na to wyglądasz- To znaczy... chciałem powiedzieć... - cień zakłopotania przemknął po jego idealnej, pozbawionej emocji twarzy. Przez chwilę szukał odpowiednich słów, by zaraz dokończyć:

- Zakrywasz twarz, jak wielu z nas, ale dzisiaj... dzisiaj pokazałaś siłę, z którą należy się liczyć. - odwrócił się spoglądając na miasto za oknem - Rozpaliłaś serca tych, którzy do tej pory wahali się i przerwałaś okrutną rzeź nim rozniosła się jeszcze bardziej. To nie lada osiągnięcie, naprawdę. - spojrzał w stronę wiedźmy z uznaniem, być może zapomniał o jej ostatnim wybuchu, a może po prostu wolał go nie komentować.

- Po tym jak zemdlałaś doskoczyliśmy do ciebie w obawie, że da to początek nowym rozruchom, ale emocje wyraźnie opadły, najwyraźniej mieszkańcy mieli już dość widoku krwi. Chwilę później wkroczył mistrz Edvar i, mimo że pojawiły się jakieś incydenty udało się zażegnać chwilowy kryzys. Od tamtej pory monitorujemy nastroje w mieście i szukamy podżegaczy, którzy skandowali najgłośniej przeciwko tobie.

Na moment zamilkł i zmarszczył brwi.

- A jak ty się czujesz, moja pani?


Dopiero teraz Callisto poczuła, że w istocie boli ją całe ciało, każdy mięsień odzywa się jakby miała za sobą bardzo długi bieg po trudnym terenie. Gdy na moment spróbowała podnieść się, ból dał o sobie znać promieniejąc z miejsca, które wcześniej przeszył długi sopel. Na moment zakręciło jej się w głowie, a na jej twarzy wystąpiły krople potu. Po kilku płytkich oddechach niedogodności nieco ustąpiły, jakoś się jeszcze trzymała, może nie tak dobrze jakby tego sobie życzyła, ale była przytomna i najwyraźniej nic nie zagrażało jej życiu. Potrzebowała odpoczynku, choć z drugiej strony czuła, że wciąż ma jeszcze dość sił, by chwilę potowarzyszyć Ignazowi.

Sygn: Juno

Re: Sanktuarium

93
Leżała po środku łożnicy. Jasnej od kandelabrów i skrzącej się od złotych nici wykończeń pościeli.

Nie odpowiedziała, chociaż miała ochotę. Chwyciła pościel jeszcze mocniej, próbując przytłamsić ją do piersi, jakoby tuląc ukochaną osobę. W głębi zaklęła wstrętnie, targnęła się i z całej siły krzyknęła. Lecz za dźwięk uroniła tylko jedną drobną łzę. Ta przepełniona goryczą ściekła po policzku, dalej niknąc w karminowym okryciu. Czuła ból, którego nie opisywała żadna z ksiąg, a tych przestudiowała wiele. Żal przemielony z wstydem i nutą fizjonomicznej niedomogi. Chciała krzyczeć ile sił w płucach, ale coś zapętliło jej gardziel. Dźwięki nie mogły, nie chciały przezeń przejść.

Zwilżyła gardło przełknąwszy ślinę, a gul uwypuklił się na wątłej szyi czarodziejki. Zamknięte oczy pomagały zapomnieć o otaczającym ją gównie. Skupiała się na wnętrzu, szukając punktu uchwytu. I jak zawsze znalazła go. Callisto odszukała wewnętrzny spokój w tym jednym uczuciu, które poznała bardziej niż jakiekolwiek inne. Żadne zaskoczenie, że był to gniew.

- Opłacić donosicieli. Szukać podżegaczy. Wszystkich zamknąć w lochach pod Sanktuarium i skórować. Niech umierają w męczarniach - zagryzła zęby, a oczy miała przekrwione, dzikie. - Ciała oddać nekromantom.

- Teraz wybacz, potrzebuję snu.

Callisto przewróciła się na bok i nakryła kołdrą. Zamknęła oczy, a gdy rektor opuścił izbę, wysunęła spod poduchy mały dziennik. Ponownie wsparła się z trudem na rękach. Na czystej stronie pamiętnika zapisała niezdarnie imię arcymiystrza. Sprawdzimy twoje intencje, pomyślała.

Nie mogła nikomu ufać, zaś "Pamiętnik Losowej Przyszłości" pozwalał przewidzieć bliską przyszłość każdego, kogo imię w nim zapisze. Czas na lekturę i długo wyczekiwany sen.

Re: Sanktuarium

94
Odpowiedziała mu cisza.

Widząc jak Callisto ściska kołdrę nekromanta szybko, acz odrobinę nieporadnie spuścił wzrok w ziemię, a kąciki jego ust opadły wyrażając tak zakłopotanie, jak i smutek. Nie skomentował jej zachowania nawet słowem. Być może zrozumiał, że zadał nieodpowiednie pytanie, a może po prostu nie chciał mieszać się w jej osobiste rozterki. Ożywił się dopiero gdy padły słowa rozkazu. Na jego twarzy ponownie zagościł uśmiech, zaś on sam żwawo wstał z oparcia, skłonił się z szacunkiem i odparł:

- Stanie się jak karzesz, pani. - zaraz potem odwrócił się i sięgnął do klamki zamiarem wyjścia, jednak gdy tylko padła wzmianka o przeznaczeniu trupów drgnął. Na jego bladej elfiej twarzy zagościł szeroki uśmiech, a w oczach jak się zdawało zajaśniał blask ekscytacji - Wedle życzenia. - dodał spoglądając na nią przelotnie, by już chwilę później zniknąć zupełnie za drzwiami.


Tymczasem Callisto została zupełnie sama w pustej komnacie. Światła miasta w większości dogasły, a stłumione odgłosy ulicznego życia niemal całkiem ucichły, tak, że właściwie nie dało się ich odróżnić od melodii szumiącego wiatru. W tej chwili odosobnienia Morganister postanowiła sięgnąć po dość niekonwencjonalne metody szpiegowania. Spod poduchy wyciągnęła niezwykłe, acz dość nieprzewidywalne medium - zeszyt, czy też tomik w pewnych kręgach określany mianem "Pamiętnika Losowej Przyszłości". Narzędzie to wedle znanych podań posiadało zdolność określania cudzego losu, niemniej w bardzo zagadkowy dla siebie sposób samo decydowało, czym właściwie zechce się podzielić.

Ostatnia kropka nad "i"... i nic.

Obrazek

Przez dobry moment nie miało miejsce doprawdy nic wartego uwagi. Nie spłynęła na nią żadna wizja, oczy nie zaszły mgłą, a rzeczywistość nie rozmyła się jak fatamorgana ustępując miejsca objawieniom. Ten sam zimny wieczór, ten sam dokuczliwy ból, ta sama pusta kartka zbrukana ledwie dwoma niezgrabnie zapisanymi słowami "Ignaz Keli". Rozczarowana czarownica już miała zamykać zeszyt, gdy naraz zuchwały atrament zatańczył na pożółkłych stronach jakby szydząc ze swojej pani. Kolejne litery tworzyły słowa, a słowa układały się w całe zdania, które proroczą treścią wypełniały pamiętnik. Tymczasem ona pogrążyła się w lekturze:

"Popołudniu zaszyłem się w gabinecie w zupełności oddając się zaległej robocie papierkowej. Byłem zobowiązany zatwierdzić kilka podań o przyjęcie, podpisać zgodę na wydzielenie terenu oraz przeanalizować zapotrzebowanie na projekt panienki von Carleth. Praca okazała się o wiele bardziej żmudna niż podejrzewałem, ale gdy miałem ją wreszcie za sobą wciąż zostało mi trochę czasu na czytanie, toteż niezwłocznie sięgnąłem po "Traktat, niezależność teoretyczna". Pismo studiowałem z zaciekawieniem, bo opisywało zwodnicze praktyki Korony na tle dziejów polityki międzynarodowej. Oczywiście poza Nowym Hollar była to lektura zakazana, którą traktowano ogniem, a właścicieli stryczkiem.

Dzień powoli dobiegał końca. Słońce zachodziło za oknem gdy zapukał do mnie odźwierny celem przypomnienia o wieczornej wizycie w podziemiach. Podziękowałem mu za pamięć, po czym ruszyłem na spotkanie z kolegami po fachu. Niefortunnie od ostatniego wielkiego przełomu nie dowiedzieliśmy się niczego co mogłoby mieć faktyczne znaczenie dla miłościwie panującej. Mimo wszystko wierzę, że niedługo poznamy imię zdrajcy, a wtedy spotka go zasłużona kara.

Ta... zaraza nie może dłużej zatruwać naszego miasta. Musimy uwolnić serca i umysły hollarczyków od tych szkodliwych idei.
"


Po tej wszystkim władczyni przyciągnęła do siebie butelkę wina, wlała sobie kieliszek i pogrążyła w rozmyślaniach.

Wkrótce później zmęczona zasnęła.

*** Kolejne dni mijały jej raczej monotonnie. Rekonwalescencja trwała, więc nie było mowy o wystąpieniach publicznych, przyjmowaniu poselstw, czy urządzaniu krwawych rzezi. Poniekąd stała się więźniem własnego ciała, bo, mimo że z dnia na dzień stawała się coraz silniejsza to czuła, że jej umysł "gnije". Pozbawiona faktycznego kontaktu ze światem mogła jedynie zawierzyć przesłaniom arcymistrza. Na szczęście na tym polu Keli okazał się bezbłędny i co rusz podsyłał swej pani posłańców informując o wszystkim, co miało miejsce i tak z początku ograniczenia, które nałożyła Morganister spotkały się z falą oburzenia. Każdego ranka pod jej oknem gromadzili się niezadowoleni mieszkańcy, wyzywając ją od tyranów, skandując obraźliwe hasła, miotając płodami rolnymi. A choć w tej serii protestów był jakiś powód do niepokoju wkrótce ku uciesze włodarzy dni zrobiły się krótsze, chłodniejsze, a butny tłum począł kurczyć się, oszczędzać zapasy żywności. Władza postanowiła niezwłocznie wykorzystać ten tymczasowy spokój by skupić swoje siły na innych działaniach, można by powiedzieć o charakterze zapobiegawczo-odwetowym, działaniach wymierzonych w przeciwników politycznych Morganister.

Obrazek

Uzurpatorka została zapewniona, że wszelcy podżegacze i malkontenci, których pochwycono w ciagu ostatnich kilku dni trafiłi prosto do elfich lochów, gdzie zgodnie z rozkazem byli skórowani w męczarniach, zaś ich krzyki, błagania dały początek pogłoskom o nieustępliwości Morganister. W ten oto sposób udało jej się stworzyć przeciwwagę dla krzywdzących opinii Białych oraz pomówień Rojalistów - wizję zdecydowanego przywódcy, który nie wacha się karać za bunt, kogoś kto faktycznie rozdaje karty, kto nawet z łóżka może trześć całym miastem. A choć za oknem panował spokój Callisto czuła, że batalia o jedność trwała w najlepsze, wszak nieważne jak wielu kazałaby stracić źródłem problemu pozostawali nieuchwytni przywódcy, nie zaś płotki i marionetki.


Ostrożnie poprawiła się na poduszce. Ból nie dokuczał jej już tak jak kiedyś, co więcej była nawet w stanie spacerować po pokoju, a odpowiednia opieka oraz syte posiłki zapewniły jej siły do niemal normalnego funkcjonowania. Prawdopodobnie gdyby nie usilne prośby ochmistrza oraz liczne obawy Skandumina, że jej słabość zadziałałaby przeciwko niej, kto wie? Może już dawno oswobodziłaby się z tej rutyny?

Wtem ktoś zapukał do drzwi jej komnaty.

- Pozwolisz pani? - tym razem miast niskich rangą przedstawicieli usłyszała znajomy głos. Po raz pierwszy od dawna odwiedził ją sam rektor akademii, sprawa musiała być pilna skoro postanowił zjawić się osobiście.

Nie czekając dłużej niż trzeba wszedł do środka.

Sygn: Juno

Re: Sanktuarium

95
Lubiła obserwować miasto zza okna. Tafla szkła dodawała elfce pewności, bowiem nie ją oceniano. Niczym bogini spoglądała na swych maluczkich poddanych, którzy każdego dnia pracowali w pocie czoła na wielkość miasta, a może idei Callisto. Młode drzewka pod Sanktuarium i krzaki jałowców mieszały liście z bluszczem i dzikim winem, uczepionym białej ściany. Callisto przywarła kielich do spragnionych czerwieni ust. W tym samym momencie usłyszała, jak do izby wkracza sam rektor Keli.

Odwróciła się wolno, płynnie. Toga rozwiała się na boki w dezorientującym młynku na obcasach. Jej powłóczysta suknia z srebrnymi tarczkami na ramionach dopełniała się z połyskliwą czernią długich uniesionych włosów spadających na ramiona i okalających twarz. Rektorowi mogło wydawać się, że się uśmiecha, ale nie był pewien – była za daleko.

Witaj – rzekła, podnosząc dłoń w przyjaznym geście, gdy w drugiej wciąż dzierżyła złoty pucharek napełniony winem. Gdy zrobił pierwszy krok w stronę miłościwie panującej, ta lekko obracając głowę, śledziła jego poruszenie. Przepowiednia nie potwierdziła podejrzeń, ale także ich nie zanegowała. Podeszła do biurka, długa suknia zdawała się zupełnie nie ograniczać swobody jej ruchów. Kiedy za nim stanęła, podparła kłykcie o blat zawalony papierzyskami i magicznymi bibelotami, których twórcami byli naukowcy z akademii.

Co sprowadza rektora najwspanialszej akademii na kontynencie i mego oddanego przyjaciela? – powiedziała pełna uśmiechu. Spojrzała tępo na blat biurka, a potem pociągnęła z kielicha.

Re: Sanktuarium

96
Mężczyzna wszedł do środka bez zbędnego pośpiechu, zamknął za sobą drzwi i odwrócił się do czarownicy witając ją delikatnym, ciepłym uśmiechem. Ten subtelny gest w kontraście jego bladej cery oraz czarnego płaszczu ze złoceniami budził wrażenie enigmatycznej potęgi skrytej pod maską dostojnego uroku. Gdy rektor zmierzał do jej biurka poruszał się w taki sposób, że Callisto przypomniały się opowiastki o stworzeniach zamieszkujących południowe wody, o rekinach - białych, majestatycznych drapieżnikach, które być może nie odznaczały się prędkością, ale gdziekolwiek się pojawiły płynęły z niezwykłą gracją budząc niebezpodstawny lęk. Keli z kolei miał w sobie coś z ich hipnotycznego ruchu, coś, co emanowało zarówno pewnością siebie, jak i siłą, z którą należy się liczyć.

- Witaj pani, ufam, że zastałem cię w dobrym zdrowiu? Wyglądasz o wiele lepiej od czasu naszego ostatniego spotkania, śmiem twierdzić. - rzekł zasiadając po przeciwnej stronie.

Wzmianka o zdrowiu przywołała u elfki wspomnienie zamieszek, po których została już jej tylko pamiątka w postaci blizny na wysokości pępka. Od tamtej pory była niejako przykuta do łóżka, skazana na powolny powrót do zdrowia w czasie gdy sytuacje w mieście monitorował siedzący naprzeciwko jegomość.


Tymczasem rektor schylił się odrobinę w jej kierunku jakby miał powiedzieć coś w sekrecie i odrobinę się ociągając wyciągnął spod blatu jakiś przedmiot zawinięty w jedwabną chustę. Rzeczony nabytek szybko postawił kawałek przed uzurpatorką, a rozchylając rogi materiału roztaczał niecodzienny, zastanawiający widok.

- Przyniosłem ze sobą mały podarek, abyś szybciej odzyskała siły. To danie z głębokiej północy, ponoć prawdziwy rarytas dla wysokich sfer turonionskiego wyznania.

Po chwili oczom Morganister ukazało się zdobne błękitne naczynie, którego zawartość uwzględniała raczej przeciętne płody rolne jak smażona cebula, czy czerwona kapusta, ale i dwa osobliwe, czarne obiekty na pierwszy rzut oka przypominające zwykłą kiełbasę.

Spoiler:

- Mówią na to kaszanka. Nie wiem dokładnie dlaczego, ale podejrzewam, że od kaszmiru. - rzucił szczerząc zęby, chełpiąc się swoją znajomością świata. Od razu było po nim widać, że czerpie dumę z tego, iż może odkryć przed nią kulinarne niuanse odległych zakątków Herbii. A gdy Morganister przyglądała się wciąż ciepłemu daniu, Ignaz tryumfalnie założył nogę na kolano i zgrabnie przeszedł do kolejnej sprawy leżącej w gestii jego odwiedzin:

- Jakkolwiek, nie jestem tu tylko po to, żeby dzielić się nowinkami gastronomicznymi z kontynentu. Wiem, że niedługo powinnaś opuścić tę... klatkę. - gestem dłoni wskazał na pomieszcznie - i uwierz, że cieszy mnie ten powrót, ale... jakby to delikatnie ująć... uważam, że powinniśmy być odrobinę ostrożniejsi w kreowaniu twojego wizerunku pośród ludu, moja pani. Wiem, że rwiesz się do pracy, niemniej proszę przemyśl na spokojnie swoją sytuację.

Tym razem naprawdę pochylił się ku niej i nieco zniżając głos począł wyliczać na palcach:

- Dokonałaś niezwykłego pokazu siły zarówno w sali tronowej, jak i w samym Irios. - ich spojrzenia spotkały się, lecz Keli postanowił kontynuować nie czekając na jej pytania - Wiem o tym zajściu już od jakiegoś czasu, a skoro ja się dowiedziałem ewentualnie każdy w mieście będzie wiedział, jednak teraz to nieistotne, pozwól mi dokończyć.

Wyciągnął kolejny palec wyliczając dalej:

- Umiesz podejmować trudne decyzje. Separacja ludzi, skórowanie opornych, bezlitosne karanie za niesubordynacje to przedsięwzięcia, które z perspektywy czasu budują twoje imię, jednak... - tu urwał, wyprostował się i przez chwilę spoglądał na Callisto w zupełnym milczeniu, zaraz ozwał się:

- Ręka, która karze i chłosta musi umieć też karmić, a nawet głaskać. Lud wie, że jesteś nieustępliwa, że masz skuteczne narzędzia do wywierania wpływu, ale ja uważam, że powinnaś im też pokazać jak wspaniałomyślna potrafisz być. - ukradkiem wyjrzał przez okno i wskazał palcem odległe wieże akademii - Pani... proponuję ci posadę wykładowcy. Akademia to bezpieczne miejsce, a co więcej pełne młodych, prężnych umysłów, które potrzebują by ktoś nimi pokierował. Możesz tam spokojnie dokończyć swój powrót do zdrowia, podzielić się zgromadzoną przez lata wiedzą i kto wie? Może oczarujesz kogoś charyzmą? To spora szansa, aby pokazać hollarczykom, że nie tylko potrafisz miotać piorunami, ale, a może przede wszystkim rozpalać serca podwładnych. Wiem co mówię! - zaznaczył - Widziałem jak przemawiasz, poza tym... obecność gwiazdy ze świata magii przysporzy uczelni rozgłosu, proszę, przemyśl moją propozycję.

Po tych słowach na jego twarzy znowu zagościł uśmiech, wyraźnie czekał na jej odpowiedź, tudzież sugestię, że ta rozmowa dobiegła końca.
Ostatnio zmieniony 04 paź 2020, 22:39 przez Iskariota, łącznie zmieniany 1 raz.

Sygn: Juno

Re: Sanktuarium

97
Świat nie lubi wielkich zmian, bo zaburzają odwieczny porządek. Jednakowoż, czasem, żeby zrodziło się nowe, stare musi odejść.

Magiczna rewolucja Morganister wstrząsnęła całym kontynentem. Północ głoduje, zachód żyje w strachu przed mrocznymi kreaturami, zaś wschód z południem huczą od plotek na temat masakr, które jak sceny w teatrze, mają miejsce jedna po drugiej. Pośród tego niedającego się okiełznać kataklizmu, w centrum, świeci Nowe Hollar. Protoplasta rebelii dychający sercem i magią. Zbiór najlepszych czarodziejów Herbii. Dom naukowców. Nowy kaganek oświaty, którego płomień upatrywany w Hollarskiej akademii rzuca cień na pozostałe szkoły. W wyścigu o przyszłość zostały dawno z tyłu, a ich ogień jest ciemniutki i słaby. To Nowe Hollar wyznacza kierunki, jak niegdyś Wysokie elfy standardy.

Nie każdy mieszkaniec zgadza się z wizją wyzwolicielki. Żyjąc w przeszłości, powiela utarte schematy. Te same, które pozwoliły Wysokim elfom utracić pozycję decydenta i te same, które sprawiły, że magia znika z ziemi Keronu. Toksyczna polityka Aidana z niebezpieczną herezją Zakonu plugawią tę ziemię, wysuszając ją na wiór. Mimo to, wielu z mieszkańców Hollar skłonna jest podążyć tym niszczycielskim prądem. Głupcy!

Callisto rzuciła okiem na owe danie spod gęstych rzęs. Nie mogła znieść kucharskiego bełkotu arcymistrza Keli'ego. Nie podzielała fascynacji nad fragmentem ciepłej kiełbasy, była zniesmaczona. Doczesny spokój ustąpił nieeleganckiemu wierceniu, szukaniu szczęścia po suficie oraz krótkim uśmiechom wymuszonym przelotnym spojrzeniem na rektora. Krasnoludzki rarytas uwłaczał pojęciu smaku, ale jak szybko weszli na ścieżkę egzotycznych kulinariów, tak szybko zeszli na bardziej żarzące kwestię. Wtem jej miłość wciągnęła głęboko powietrze nosem, powróciwszy z podziwiania sypialni do dyskusji twarzą w twarz.

Powrót do akademii, uśmiechnęła się pod nosem. Wysunęła szufladę z biurka i skryła pod blatem dłoń. Między palcami wyczuła znajomą pieczęć. Był to list od rektor Pogody. Rozwinęła pergamin, kolejno odczytując jego treść uroczystym tenorem.
Szacowna Wiedźmo ze Slumsów,
Callisto Morganister.


List, przekazany na twoje ręce z pewnością, wypełnia cię zaskoczeniem, ja sama spędzając wieczór na sporządzaniu go, byłam zaskoczona, że przychodzi mi z taką łatwością. Równe zdziwienie może wywoływać, że wiem z jakiego rodu pochodzisz i kim jesteś. Niewiele osób w całym Nowym Hollar posiada takie wieści, a mało kto odważyłby się nimi dzielić. Szanuję twój wybór, choć napawa mnie pewną dozą przerażenia. Wiem o twoich zamiarach i aspektach, w których maczasz palce. Jako przedstawicielka znamienitej Akademii Sztuk Magicznych nie ganię cię za poznawanie każdego z zakamarków magii. Nic nie jest złe, jeżeli nie jest wykorzystywane w złej sprawie. Nie zamierzam jednak prawić kazań, prowadzić filozoficznych dysput, lecz przejść do bardzo pragmatycznej części listu. Otwieramy nowy wydział, który nosić będzie dźwięczną nazwę Nowa Biblioteka Oroska. Zupełnie inna niż ta, którą spotkać można było na terenie Uniwersytetu w Oros. Bez dział zakazanych i tematów tabu. Zbieram jednak nową kadrę, która uzupełni luki, które wynikają z poszerzenia naszej instytucji, ale również wywołanych ostatnimi wydarzeniami. Nikt inny lepiej nie opowiedziałby studentom o bramach wymiarów, czarnej magii i rytuałach, jak Wiedźma ze Slumsów. Rozważ moją propozycję. Stanowisko nie jest jedynie obowiązkiem, ale również przywilejem.

Rektorka Akademii Sztuk Magicznych w Nowym Hollar
Pogoda Szklana Perła
Wysłała go do mnie, a kilka dni później została zasztyletowana przez oddział zakonników w posesji mego pana ojca. – tłumaczyła paląc pergamin nad świecą. Keli mógł poczuć się zmieszany. Na jej szczęście nie wiedział o tym, że to nie zakonnicy, a Callisto poderżnęła gardło byłej rektorce. Tak samo, jak tego, że sprawką Callisto była masakra w dworze Morganisterów, za którą oficjalnie odpowiedział Zakon. O tym wiedział wyłącznie poprzedni rektor – Apatyt. Szczęśliwie też nie żył.

Uczyńmy akademię wielką – rzuciła, perorując entuzjastycznie. Była gotowa udać się za mury uczelni choćby zaraz. Długo się do tego przygotowywała, choć nikt zapewne jej o to nie podejrzewał.

Re: Sanktuarium

98
Widok buszującej w szafce czarownicy wzbudził u Kelliego lekkie zainteresowanie, jednak poza ukradkowym zerkaniem na mebel mężczyzna nie zdobył się na zagajenie o cel jej poszukiwań. Siedział w tej samej pozycji, z tym samym uśmiechem i zachowując przynajmniej powierzchowną cierpliwość oczekiwał jakiejś rekacji na zaproszenie, które tak skrupulatnie układał w głowie przez całą drogę do Sanktuarium. Gdy Callisto wyciągnęła wreszcie opieczętowany zwitek materiału początkowa konsternacja na twarzy rektora szybko przerodziła się w autentyczne zdziwienie w miarę jak jej miłość recytowała treść zawiniątka. A choć elfy z natury były powściągliwe w okazywaniu emocji to kobieta z wprawnym okiem mogła dostrzec nieznaczne zmiany w prezencji gościa.

Pewnikiem było dla niej, że zbladł, a już szczególnie przy fragmencie "Wiem o twoich zamiarach i aspektach, w których maczasz palce.". Zresztą sam Ignaz również musiał być świadom reakcji swojego ciała, gdyż pośpiesznie zakrył dłonią twarz niby to w zamyśleniu przeczesując nieistniejący zarost. Być może rozpoznał też ton, bądź charakter pisma swojej poprzedniczki, bo Callisto mogła przysiąc, że widziała, jak zadrżała mu ręka na chwilę przed odczytaniem podpisu.

- To- - zaczął odrobinę niepewnie zaraz po tym jak skończyła czytać, lecz gdy tylko przerwała mu komentując odczytaną wiadomość zamilkł ponownie, nasłuchiwał. Akurat uparcie świdrował spojrzeniem biurko, toteż nie od razu dostrzegł jak kawałek przed nim płonie pismo. Oczywiście powściągnął możliwie reakcje, niemniej gdy w jego zdumionych oczach zajaśniał blask płomieni Morganister zrozumiała, że rektor kompletnie nie przewidział podobnej sytuacji. Trudno nawet stwierdzić, jakie myśli właściwie kołatały się w głowie uczonego, choć bezsprzecznie był niezwykle skonfliktowany tym, co właśnie ujrzał. Tajemniczy list budził w nim niepokój, jednak w tym samym czasie podsuwał pytania i wątpliwości, które rozpalały osobliwe pragnienie wiedzy.

Mężczyzna odchrząknął nieznacznie po tym jak zaschło mu w gadle i wreszcie zdobył się na jakąś odpowiedź:

- To niezwykle tragiczne co spotkało Pogodę, ale jak to mówią "umarł król, niech żyje król". - uśmiechnął się blado - Teraz to ja jestem rektorem i możesz mi wierzyć, że pod twoją egidą nie lękam się gniewu Zakonu i w żadnym razie nie wycofam swojej propozycji.

Wstał nieśpiesznie, powoli obszedł krzesło, zatrzymał się za nim i odwrócił bokiem do wiedźmy, a subtelnie muskając dłonią oparcie dodał z tym samym nonszalanckim uśmiechem, z którym wcześniej wparował do jej komnaty:

- Zaiste uczyńmy. - a zaraz po tym - Będziemy wyczekiwali twego przybycia, możesz być tego pewna. - zaraz potem wyszedł, zaś czarownica zyskała sposobność, by przygotować się do opuszczenia "klatki".

Niedługo później wyruszyła w drogę.

Sygn: Juno

Sanktuarium

99
Przybyła z Oddechu Bogów...

Obrazek

Przed wejściem do budynku na uzurpatorkę czekał dumny, wyprostowany Le'neil w obstawie dwóch agentów przyodzianych w ciemne odzienie oraz charakterystyczne maski. Poza nimi oraz patrolującymi ulice brązowymi hełmami jak okiem sięgnąć nie szło dostrzec żywej duszy. O tej porze, gdy słońce raczyło ich ostatnimi promykami światła, a do Nowego Hollar powoli zaglądała zimna, ciemna noc większość mieszkańców wolała skryć się pod dachem, niźli marznąć na ulicy. Tym samym w wielu oknach zaczęły pojawiać się migoczące świece, blask dochodzący z kominków, czy ten magicznie wytworzony, wszak był to lud z czarami zbratany. Jeśli do tego wszystkiego dodamy jeszcze zaśnieżone, choć w żadnym razie niezaniedbane ulice oraz biały puch wolno spadający z nieba roztoczy się przed nami doprawdy kojący krajobraz miejski. Trudno wręcz uwierzyć, że to samo spokojne miasto może toczyć konflikt na ogromną skalę.

Wszyscy są już na miejscu. — wyjaśnił Edvar zaraz po tym jak wyprostował się po krótkim ukłonie — Udało nam się rozstawić kilku naszych wewnątrz sali, nim Carleth i jego poplecznicy zaczęli kolację. To doprawdy deprawujące, że nie zaczekali na twoje przybycie, pani. Ochmistrz Lucio i rektor Keli postanowili zaczekać przed wejściem, aby nieposądzono ich o pochwalanie takiej zniewagi. — kroczył tuż obok niej. Nie był już tylko dowódcą wojskowym pod jej rozkazami, ale również wsparciem, ochroniarzem stojącym na przedzie zbrojnego ramienia.

Strażnicy zasalutowali im przed wejściem, po czym Morganister i jej generał razem przekroczyli próg Sanktuarium. Echo ich kroków odbijało się w spowitym mrokiem korytarzu, czarownica doskonale słyszała bicie swego serca. Lada chwila miała stanąć oko w oko z osobą, która stała za zamachem na jej życie, niewdzięcznikiem, który miast ugiąć przed nią karku postanowił kąsać karmiącą dłoń. Skręciła na końcu długiego przejścia, a jej oczom ukazał się znajomy krótszy korytarz, na którego końcu rysowały się kontury wielkich, czarnych, zdobionych drzwi wykonanych z tego samego materiału co wrota strzegące wnętrza Arkhmang. Tuż przed wejściem poza kolejnymi strażnikami oczekiwali ją też najbliżsi podwładni - mistrz Lucio i mistrz Keli. Ich miny sugerowały spięcie, ewidentnie nie spodziewali się spotkania z władczynią w takich okolicznościach. Nie tego uczyła dworska etykieta, ale w takiej sytuacji się znaleźli.

Zza mosiężnych wrót zaczęły dobiegać ją odgłosy zabawy - wygląda na to, że brakowało jedynie gospodarza.

Sygn: Juno

Sanktuarium

100
Oto zbliżała się w towarzystwie Edvara do wielkich zdobionych drzwi. Z uniesioną hardo głową, przemęczona, w czarnej jedwabnej todze z posrebrzanymi tarczkami na barkach i masywnymi dwoma pierścieniami, sunęła korytarzem, a jedwabista kreacja falowała nad ziemią niczym woda na spokojnym morzu. Kobieta przez moment zastanawiała się, co jest przyczyną zdrady. I choć trudziła się nad tym srogo, żadne rozwiązanie nie zagwizdało choćby cichutko w czaszce. Mimo to nie czuła gniewu, żalu ani nienawiści. Było to uczucie - tego była pewna - rozbicia. Rozsypanki, którą próbowała ułożyć kawałek po kawałku.

Bezbłędnie wyczuwając właściwy moment przed salą stacjonowały persony, o których myślała, nim umysł zaprzątnęły czarne myśli. Komentarz komendanta straży ochoczo wyrwał ją z zadumy. W istocie, brakło Carlethowi ogłady lub - co podejrzewała - uczynił to celowo, chcąc okazać brak szacunku niej samej i jej rządom.

Deprawujące będzie to, jak my ich potraktujemy. Przygotuj swój łuk, żołnierzu — dodała, rzucając kapitanowi wymowne spojrzenie.

Brakło czasu na rozwinięcie dysputy, bom trafili pod wspomniane wrota, pod którymi stacjonowali mistrz Keli z ochmistrzem Lucio.

Panowie — z lekka dygnęła w geście powitania, rozszerzając togę na wątłych biodrach. — Wybaczcie okoliczności — mówiła odciągając ich spod drzwi, jakoby dodając sprawie enigmatyczności. — ale jest to sprawa nie znosząca zwłoki. Pewien zacny inżynier - Almar Thevaris. Dokonał zaskakującego postępu w zakresie mechaniki oblężniczej. Jego eksperyment — pokręciła figlarnie głową — umożliwia zaklinanie energii w pociski i ich zdeponowanie po osiągnięciu celu. Z takim zapleczem bylibyśmy nietykalni, dlatego zmuszona jestem jeszcze raz prosić was o pomoc. Przedsięwzięcie wymaga nakładów finansowych. Skarbiec wieje pustkami, lecz ufam, że zdołasz znaleźć odpowiednie środki, choćby kosztem uszczuplenia pozostałych.

Mistrzu — zwróciła się bezpośrednio do rektora Keliego. — Najlepsi zaklinacze są potrzebni w warsztacie Thevarisa. A teraz wybaczcie, mam sprawę do załatwienia. Może zrobić się gorąco. Nie chcę byście ucierpieli, dla własnego dobra opuśćcie to miejsce.

Ukłon zwieńczony obrotem na pięcie i w ułamku sekundy spoglądała na masywne drzwi. Za zaklętymi urokiem wrotami usłyszała gwizdy i śmiechy. Głośne, szeleszczące, huczące jak sztormowa fala, jak pomruk zbliżającej się burzy. Kocie oczy Callisto zapłonęły dzikim gniewem, przybierającym na sile jak warczenie ogara. Położyła smukłe dłonie na metalowej blaszce i pchnęła ją mocno. Weszła do środka.

Sanktuarium

101

(polecam zapętlić)

Pchnęła drzwi, a czarne jak smoła wrota rozwarły się przed nimi. Czarownica stanęła w progu pomieszczenia gdy wtem zza jej pleców wdarł się do środka chłodny podmuch wiatru. Języki ognia zatańczyły na ścianach, a panująca dotąd wrzawa ucichła i naraz wszystkie spojrzenia zwróciły się ku niej.

Niektórzy przyglądali jej się z pewnym zainteresowaniem, cała reszta z niemal namacalną nienawiścią w ślepiach. Co ciekawe kilkoro z nich kojarzyła. Głównie tych gładkich, wymuskanych panów elfickich, którzy najwidoczniej byli zbyt dumni, aby wstać i należycie ją przywitać. Ci jej nieliczni pobratymcy, właściwie arystokraci i żołnierze, nie znaleźli się tu przez przypadek. Ich lśniące, finezyjne zbroje rodem z baśni oraz dumne spojrzenia jednoznacznie sugerowały, że przygotowali się na jej przyjście jak potrafili. Nie wiedziała co ich skłoniło do decyzji o poparciu Carletha, ale jeśli teraz nie pokazywali strachu to najwidoczniej miał na nich niezłe brudy albo zwyczajnie byli zbyt pyszni, by myśleć o ucieczce.

Z drugiej strony pośród całego tego zbiorowiska znacznie więcej było takich indywiduów, którzy z błękitną krwią nie mieli absolutnie nic wspólnego. Nie wspominając już nawet o zdawkowych manierach, czy obcej spiczastouchym ekspresywności, zatrważająca większość biesiadników przypominała po prostu typowych osiłków: kwadratowe szczęki, łapy jak bochny chleba, klaty wielkości komody i... te okrągłe uszy. Widać poza wcześniej wspomnianymi elfami na jej dwór zawitało również grono ludzi. Któż by podejrzewał, że Glorandal będzie bratał się z człowiekiem, a co dopiero, wprowadzał go na salony jak równego sobie?

Wtem z drugiego końca sali zabrzmiał znajomy głos:

Mości Callisto, jak to dobrze cię widzieć! — rzucił sarkastycznie Carleth siedząc wygodnie na jej tronie. Był dumny i pewny siebie jak zawsze z resztą, ale tym razem w jego zachowaniu było coś jeszcze, coś jakby znajomego. Wprawdzie nosił się jak władca Keronu, jednak dopiero gdy ich spojrzenia się spotkały zrozumiała co było w nim takiego wyjątkowego. Otóż dojrzała w nim pewne emocje: zawiść nie znającą umiaru, ale też ogromną determinację. Obie te rzeczy mogły wzbudzić u niej dziwne wrażenie, jakoby z tej perspektywy byli do siebie podobni. Czy tak więc widzieli ją poddani? Czy w ich oczach była jedynie kolejnym szaleńcem na tronie? A może wcale nie chodziło o to, że mieli ze sobą coś wspólnego? Może tak wygląda ktoś, kto rzuca wyzwanie silniejszym od siebie?

Mężczyzna wstał, zszedł z podwyższenia, zrobił krok, potem kolejny i tak począł zbliżać się do niej.

Obrazek
Zastanawialiśmy się już, czy w ogóle do nas dołączysz. W końcu czym jest uczta bez gospodarza, mam rację panowie?! — zawołał starzec, na co chórem odpowiedzieli mu niemal wszyscy poza tymi kilkoma dostojnymi lennikami, którzy w zupełnej ciszy obserwowali jego poczynania. — Postanowiliśmy się tu nieco rozgościć, mam nadzieję, że nie masz nam tego za złe, pani. Śmiało! Dołącz do nas! — zachęcał ją wskazując na wolne miejsca — Twoi towarzysze również mogą z nami zasiąść. — dodał wskazując na Edvarda oraz dwa czarne płaszcze. Ton jego wypowiedzi nie wyjaśniał, czy ma na myśli tylko ich trójkę, czy też doskonale wiedział o tym, że sala tronowa była z każdej strony obstawiona przez agentów Le'neil, którzy tylko czekali na sygnał do wejścia. Tak czy inaczej, Althidon Sylmaris wydawał się być bardzo pewny swojej pozycji.

A może nie czujesz się z nami komfortowo, pani? — zapytał i w tej samej chwili wymownie położył dłoń na trzonie miecza.

Obrazek
Z pewnością reszta rozochoconej, ludzkiej gawiedzi też chętnie sięgnęłaby broni gdyby nie fakt, że takim jak oni wyposażenie odbiera się jeszcze przed wjazdem do miasta. Oczywiście inaczej miała się sprawa z wysoko urodzonym rycerzem i jego najbliższą świtą, która jakkolwiek nie wyrywała się do walki.

Wystarczy jedno słowo, pani. — szepnął dowódca straży powoli unosząc łuk ze strzałą napiętą na cięciwie, spojrzeniem świdrował punkt między oczami Carletha. Również czarne płaszcze były w pełnej gotowości do ataku.

Decyzja o tym co robić należała tylko do niej.

Sygn: Juno

Sanktuarium

102
Carleth rechotał jak żaba, ta nieświadoma, że lada chwila sięgnie jej czerwony bociani dziób. Callisto nie śmiała się, zaczepki dotyczące gościny przestały ją ruszać. Wrogowie nazbyt nimi szafowali, były płytkie i jakże prostackie. Nie przystały elfom wysokiego rodu. Równie mało śmieszny był żart zajęcia tronu przez podstarzałego magnata. Rekord głupoty i prymitywizmu, pomyślała mierząc go spode łba.

Ze splecionymi jak do modlitwy dłońmi wkroczyła pośród wrony w towarzystwie Edvara. Sunęła przez hol, osnuta wzrokiem innych elfów oraz - o zgrozo - ludzi. I tak oto stanęła naprzeciw zdrajcy. Carlet mógł spostrzec pogardliwe spojrzenie w szparze opadających włosów. Włosy jak skrzydła kruka, niby nocna burza okalały kosmkami do znudzenia niewzruszoną twarzyczkę. Zapragnął gry wstępnej, toteż nie pozostawała mu dłużna. Czuła, że zasługuje na coś równie rarytetnego do truistycznych insynuacji.

Czemuż miałabym nie dołączyć do was, mój panie? Czyż nie ja jestem tą osamotnioną, która ma więcej odwagi niż wy wszyscy razem wzięci? Wszakże, ty — spojrzała na niego z politowaniem i miną iście rozczuloną — nie potrafiłeś pomścić nawet swej familii.

Słowa wypowiedziała szeptem, na tyle cicho, by usłyszał je wyłącznie arogancki elf.

Tyle tu sceptyków rój. Cynicznych żmij co pobożność mylą łatwo z zepsutą lubieżnością, jakby nie potrafili rozróżnić suchego żwiru od miodu. W obliczu swej wybawicielki winni kłaniać się miast lulki walić. Już przy przekroczeniu progów swej koronnej sali dobiegł ją stukot tańców i brzdęk bitych kufli. Istna sielanka w gnieździe żmii. Zgraja robotników i chłopów, złączonych braterskim sojuszem, pomyślała, gdy szalbiercze łapsko Carleta spoczęło na klindze ostrza. Widziała to i pragnęła, by on widział jak patrzy. Nie reagowała, bo po co? Poruszyła zesztywniałym karkiem, marszcząc przy tym nieznacznie prawą brew. A potem usunęła się w bok, by w bezpiecznej odległości wyminąć podstarzałego buntownika. Z Edvarem za plecami czuła się bezpieczna, mimo to palce nerwowo ocierała jeden o drugi, zupełnie jakby rozgrzewając je przed rzucaniem zaklęcia.

Oto zbliżała się do obsydianowego tronu, w czarnej jedwabnej todze z posrebrzanymi tarczkami na barkach i masywnymi pierścieniami na środkowych palcach obu rąk. Zakręciła piruet na pięcie niemalże w locie zasiadając na idealnie wyszlifowanym siedzisku. Odchyliła w tył głowę, dłońmi obejmując szlachetne wykończenia tronu. Wzrok Callisto skierował się ku zgromadzonym.

Fajna zabawa — oceniła bez przesadnej złośliwości czarownica — tak podburzać brata przeciwko bratu. Kolaborować z ludźmi, którymi od zawsze gardzisz. To musi być miłe uczucie, wydawać rozkazy jednym władczym gestem, jednym klaśnięciem, jednym monarszym zmarszczeniem brwi. Patrzeć, jak kąsają mnie niczym osy podczas nieudolnych prób zamachu i po wszystkim wycofują tyłem jak raki. Fajna zabawa. Co? Panie konspirancie? — spytała kwaśno. Była praktykiem, preferowała konkrety, nie płonną maskaradę.

Mości panowie, czego więc chcecie? Hmm? — zagrała w otwarte karty.

Sanktuarium

103

(polecam zapętlić)
Odpowiedziała jej cisza.

Elficcy panowie pozostali niewzruszeni, nie zareagowali na jej słowa, a po chwili nawet gwarnie ucztujący ludzie zamilkli jeden po drugim czyniąc tym samym wymowny gest w jej stronę. Nie chcieli rozmawiać, nie chcieli ulec wężowej mowie, słuchać pogróżek, ni obietnic. Uważnie obserwowali jak wiedźma mija Carletha, po czym sięga po tron pozostawiając konspiranta samemu sobie, pośrodku sali. Ten zaś gdy usłyszał jej docinki wyraźnie poczerwieniał, nawet jak na wysokiego elfa. Raptem kilka sekund zajęło mu opanowanie nagromadzonych emocji. Patrzył na nią spode łba jakby chciał przeszyć ją wzrokiem, a jego dłoń drżała na trzonie miecza toteż położył nań lewicę, żeby ukryć gniew. Odczekał chwilę, westchnął nieznacznie, po czym podniósł głowę. Wzrok miał bystry, prezencję dostojną, a ton pewny siebie, twardy.

Może zacznijmy od tego, że zejdziesz z tronu i oddasz władzę prawowitemu królowi? — odpowiedział chłodno w imieniu zgromadzonych — Nie sądzisz, że dość już uczyniłaś dla tego miasta? Komu zawdzięczamy wojnę z zakonem? Tobie i tylko tobie. Kto uczynił nas sierotami, pozostawiając miasto na długie tygodnie w rękach niekompetentnych głupców? Ty.

Jak śmiesz- — przerwał mu Edvar, lecz nie był w stanie dokończyć, bo naraz Sylmalirius wskazał nań palcem i ryknął.

Zamilcz! Nie do ciebie mówię, marionetko! — zaraz wrócił do czarownicy — Uczyniłaś z naszego domu przytułek dla cudaków! Najpierw trupoluby, potem te pyskate krasnoludy i śmierdzący łojem wieśniacy. A gdy podniosły się protesty? Gdy mieliśmy dość tego wszystkiego? Co zrobiłaś? Zagroziłaś nam magią! Ha! Nie po raz pierwszy z resztą!

Mężczyzna miał wiele pewności co do wypowiadanych słów, najwidoczniej był w swoim żywiole. Zdawkowo przechadzał się po sali, gestykulował, spoglądał na zebranych, którzy szczególnie okazywali mu swoje poparcie - elfy co prawda jedynie potakując, ludzie zaś zanosząc się z okrzykami: "Powiedz jej!" i "Niech odejdzie!".

Jesteś klątwą ciążącą nad nami, Morganister! — oczerniał ją w dalszym ciągu — Paktujesz z demonami! Nie wątpię, że to dzięki nim otworzyłaś ten przeklęty portal na dziedzińcu i wybiłaś tych, którzy ośmielili ci się sprzeciwić. Nasi ówcześni włodarze, rektor Apatyt... ile warte były ich życia? A gdy lud sprzeciwił się twojemu postępowaniu? Gdy sięgnęłaś po władzę nie bacząc na innych? Czy wysłuchałaś ich? Nie... o nie, zamiast tego owinęłaś sobie straż wokół palca i skierowałaś przeciwko swoim!

W tamtej chwili kątem oka spostrzegła, jak jej podwładny mocniej zaciska uchwyt na rękojeści łuku. Młody Le'neil zdawał się szczególnie przejmować oszczerstwami Carletha, bądź co bądź uderzały również w jego imie. Jakkolwiek przejęty w żadnym razie nie śmiał zareagować bez jej zgody. Zagryzł zęby i z nieskrywaną odrazą obserwował przedstawienie, które zgotował im renegat.

Powiedz tylko słowo. — szepnął napinając mięśnie w oczekiwaniu na rozkaz. Nie podobało mu się jak podstarzały szlachcic znieważa władzę, której ślubował wierność, nie wspominając już o tym jak zmieszał z błotem kompetencje rady.

Rodzinie też kazałaś zapłacić za swój sukces? — zapytał sugestywnie, a po nieznacznej przerwie wreszcie wydał wyrok — Jesteś jeno zarazą, która toczy miasto! Sprzeniewierzasz się naturze i ciągniesz za sobą nas wszystkich w otchłań... nie mogę się na to dłużej godzić. Nie mogę pozwolić, byś doszczętnie zniszczyła dziedzictwo wysokich elfów. Dzisiaj... dzisiaj okażę ci sprawiedliwość, na jaką zasługujesz. — po tych słowach w jednym, krótkim ruchu wyciągnął oręż i skierował ku twarzy wiedźmy. Na ten znak żywo podnieśli się z siedzeń panowie elficcy i podobnie dobyli broni, a ostrza ich zapłonęły złotym blaskiem. Salę wypełnił odgłos przewracanych ław oraz szurających o podłogę stołów, to ród człowieczy oczyszczał sobie drogę i uzbrojony w to co było pod ręką, elementy mebli, ozdobne naczynia, sztućce, gotował się do walki. A choć ich przygotowania do starcia wzbudzały raczej politowanie to nie można było odmówić tłumowi ferworu podobnego zakonnym zelotom.

Absterget Sakir omnem lacrimam ab oculis eorum! — zabrzmiał pośród rwetesu donośny głos Carletha i zaraz pierścień na jego dłoni zajaśniał łuną, a miecz oblekły białe płomienie.

Obrazek

Twoje życie należy do mnie, czarownico! — wrzasnął i ruszył chyżo gotując się do zadania pchnięcia. Naraz jej przyboczny, Le'neil, wyrwał się do przodu i bez słowa zagrodził drogę napastnikowi tym samym własną piersią stając w obronie Nadziei Magii. Szybko spostrzegła, że młodzian miał napiętą cięciwę, a grot pocisku wymierzony w czerep arystokraty. Ten z kolei nie zawahał się nawet na moment i kontynuował szarże, ledwie kilka kroków dzieliło go od zadania ciosu. Mogłoby się wręcz zdawać, że warunki były nader dogodne dla Callisto, aby mogła zarówno powstrzymać natarcie magnata, jak i w kilku słowach nasyconych magią wystosować wobec pozostałych gości właściwą im karę. Jakkolwiek dopiero w tamtej chwili czarownica spostrzegła, że jeden z elfickich popleczników Carletha również dzierżył łuk. Podobnie i on mierzył w okolice tronu, lecz naciągnięta strzała w tym przypadku obleczona była jaskrawo-zieloną łuną. Nie wiedziała jaki efekt może nieść ze sobą ten typ magii, choć podejrzewała, że jest związany naturą ziemi.

Czarne Płaszcze wciąż pozostawały w gotowości.

Sygn: Juno

Sanktuarium

104
Jeśli ktoś wstępuje w gniazdo żmij, jakie ma znaczenie, która z nich ugryzie go pierwsza?

Chciała zostawić świat lepszym. Chciała, by jej życie miało jakieś znaczenie, gdyż bez Nowego Hollar nie miała żadnego celu. Zapętlona w polityce nie spostrzegła jak powoli wikła się w sieci matactw i kłamstw deklamatorów. Przelanie krwi kolejnych wysokich elfów byłoby nie lada stratą. Nie tylko dla niej jako czystej krwi elfki, lecz także dla dziedzictwa rasy. Ależ czym było władanie? Wiedziała dobrze: gnicie pośród chwastów, które trzeba wyrwać nim uduszą cię we śnie. I pewne chwasty zapuściły korzenie zbyt głęboko...

Dobry władca musi być zafascynowany wielką grą, widzieć jej nieskończony potencjał i cieszyć się przygodą, jaką ona niesie, nawet, gdy niesie śmierć. Każda rozgrywka powinna czegoś nas nauczyć. Pokłosie nie ma znaczenia, gdy przyświeca mu wyższy cel. Należy rozegrać partię tak, aby wężowi uciąć łeb. I chociaż wąż zaatakował jako pierwszy, nie ugiąć się.

Ascendio de Relasio — huknęło obcasem o biały parkiet, ulewając czarny jak melasa mroku fluid z tańczącymi wyroślami, równie czarnymi i równie strasznymi co gniew uzurpatorki.

Callisto zerwała się do przodu z impetem wzywając diabelskie pnącze mroku. A ono, jak przedłużone ramie, objęło Edvara w pasie.

Nim zdążył wypuścić resztki tchu obślizgła macka szarpnęła nim porządnie, jakoby został wystrzelony z hollarskiej balisty lub katapulty. Leciał prosto pod nogi swej pani, ciągnięty przez jej posłuszny winobluszcz cienia. Lecz nie był to koniec zagrywki czarownicy. Jej plan był bardziej wyszukany, znacznie bardziej okrutny.

Gdy Edvar spoczął po prawicy tronu chroniony przez eteryczne twory cienia, kruczowłosa już lepiła jaśniutką masę w swych strudzonych i jakże spękanych dłoniach. Wystarczyło kilka zwinnych obrotów, by w ręku migała biała jak błyskawica kula.

Callvorio le Confringo — uszło z wnętrza gardzieli jakoby krzyk, choć bliżej mu było to dzikiego wycia wilka. I wtem przeraźliwe zimno poczęło wylewać się z wyprostowanej w łokciu ręki Morganister. Lawina spływająca stromo z królewskiego podwyższenia obejmowała komnatę. Osławione białe zimno szkoły wody, czas mrozu i zamieci. Wszystko zamierało wśród śniegów i lodów. Zimno kajdan na przegubach rąk, na kostkach stóp. Białe włosy już z białym strąkami lodu, białe sople zwisające elfom i ludziom z brwi, rzęs, z warg. Lejący się wciąż i wciąż lód obejmował wrogów Callisto zmieniając ich w szklane figury.

Z lewa rosła masywna skała. Bryła po bryle. Wielka i gruba niczym najprawdziwszy kryształowy pałac. Rosła i rosła aż po sufit, by ochronić swą panią przed nadlatującym pociskiem. Rosła pierwej nim gniewne zimno obejmie swym jestestwem i skrytobójcę.

Zabrać ich, zabrać ich! — krzyczała do strażników aż granatowe żyły uwidoczniły się na skórze. Callisto dobrze wiedziała, że choć inkantacja confringo jest potężna, część wrogów została wyłącznie obezwładniona. Nadszedł czas pojmać przeciwników, by zapełnić holarskie lochy. Dawno ich nie odwiedzała...
Spoiler:

Sanktuarium

105
Zaraz po tym jak rozbrzmiał huk obcasa czarna macka pognała w stronę Le'neil i momentalnie pochwyciła go w pasie, a następnie pociągnęła za sobą ku prawicy wiedźmy.

Co- — początkowo zdezorientowany generał szybko zrozumiał swoją sytuację, zaprzestał szarpanin i pozwolił Nadziei Magii decydować za siebie. Gdy już znalazł się w docelowym miejscu Callisto zaczęła szykować kolejny "pokaz" czarodziejskich możliwości. Śnieżno biała kula urosła w przestrzeni znajdującej się między jej dłońmi, a następnie poczęła delikatnie drżeć jakby skrywała w sobie ogromny ładunek mocy. Chwilę później padły słowa dopełniające działanie czaru i wtem w ułamku sekundy magiczna sfera pękła, zaś z jej wnętrza wydostał się ostry, przenikliwy chłód. Wiatr tak silny jak ten z dalekiej północy zawył przeraźliwie niosąc ze sobą szron i mróz. Białe zimno nieubłaganie rozlewało się po sali uderzając we wrogów uzurpatorki. Pierwszą ofiarą zaklęcia miał okazać się sam renegat, Carleth. W chwili nadejścia kontrataku ze strony wiedźmy jego ostrze zawisło w powietrzu zaledwie metr od jej piersi. W zderzeniu z tak silnym czarem mężczyzna nie był w stanie przebić się i uderzyć z właściwym impetem, mówiąc krótko: zastygł w miejscu. Jego twarz pokrył biały osad, zaś peleryna zatrzymała się w ruchu. Przez moment mogłoby się zdawać, że oto nadszedł koniec zdrajcy, a jednak Carleth uparcie mamrotał pod nosem słowa jakiejś inkantacji, której jedynym celem było zdaje się zapobieżenie jego przemiany w lodowy posąg. Kątem oka władczyni dostrzegła, iż w ten sam sposób poruszają się usta jednego z panów elfickich* musiał więc być on jakoś powiązany z magiczną defensywą.

W międzyczasie fala chłodu parła dalej przed siebie - minęła głównego oponenta władczyni, kierując się w stronę wrót i wtem między tronem a tłumem wyrosła ściana ognia. Bariera tego typu skutecznie blokowała część śmiercionośnego natarcia, jakkolwiek nie mogło być mowy o całkowitym odparciu czaru podobnego kalibru. Mroźny powiew minął mur płomieni i zaatakował wszystkich tych, którzy nie zdążyli skryć się przed śmiercionośną magią Wiedźmy ze Slumsów. Nieco ponad tuzin rosłych, uzbrojonych mężczyzn począł jęczeć z bólu na wzór przemarzniętych szczeniąt, by w następnej sekundzie zastygnąć w lodowych bryłach ze strachem wypisanym na twarzy. To była szybka i bolesna śmierć.


Spoiler:

Tymczasem zielony pocisk, który wystrzelił w kierunku tronu** okazał się szybszy od stawianej bariery. Wytrącony jakkolwiek z toru lotu za przyczyną mroźnej magii wylewającej się ze sfery w rękach Callisto zboczył nieco i uderzył kawałek obok jej głowy. Strzała wbiła się w oparcie, a chwilę później ze wgłębienia po grocie zaczęły wydostawać się pnącza, niby żywe korzenie. Początkowo nieśmiało, po chwili ruszyły do jej gardła jak oszalałe i oplotły je wzorem zacieśniającego się bicza. Jak się okazało już to wystarczyło, aby przerwać działanie zaklęcia. Mrożące natarcie zostało zatrzymane i tym samym poluźnił się "zacisk" powstrzymujący ostrze zdrajcy. Carleth pchnął ostrze, a wtem jego klinga została odbita za przyczyną nagłej interwencji Le'neil, który zwyczajnie uderzył w broń od dołu sprawiając, że miast pchnięcia wykonała łuk, który z kolei pozostawił jedynie draśnięcie na policzku Morganister. W tej krótkiej chwili, gdy jej krew popłynęła po skraju świetlistego miecza zauważyła uśmiech na twarzy renegata, zaś gdzieś wewnątrz poczuła jak na moment tajemnicza, dławiąca moc odcina ją od magii mroku, osłabia. Czyżby właśnie odkryła przeznaczenie tego niezwykłego oręża? Czyżby miała do czynienia z bronią wykutą specjalnie do walki z czarnoksiężnikami? Zaraz po tym jak ostrze odstąpiło od jej skóry na powrót poczuła, że wraca jej sposobność do korzystania z czarnej magii.

W tym samym czasie Edvard postanowił wykorzystać nadarzającą się sposobność, by odwdzięczyć się Carlethowi pięknym za nadobne i tak w jednym, płynnym ruchu generał wyciągnął za pazuchy zdobny sztylet, który skierował w stronę jego torsu. Oponent co prawda był w trakcie odskakiwania od tronu (celem zwiększenia dystansu), aczkolwiek podobny atak okazał się zbyt trudny do odparcia toteż miast wykonywać unik Carleth postanowił samemu zadecydować o tym gdzie oberwie. Zręcznie zakrył się udem i pozwolił, aby ostrze utknęło w nim do połowy. Jęknął z bólu i wylądował kawałek dalej częściowo na zdrowej nodze. Jego wzrok wyraźnie sugerował, że nie taki był plan, ale emocje, jakie nim kierowały tylko wzmacniały jego ducha walki. Bez zwłoki wyciągnął z boku nogi sztylet nie zająknąwszy się nawet i cisnął nim pod tron z pogardą.

Spoiler:

Lecz! — warknął sucho, na co zareagował mag* kryjący się gdzieś na tyłach tłumu. Zaklęte słowa, które sączył nerwowo pod nosem sprawiały, że udo Carletha oblekła błękitna łuna powoli, acz wytrwale lecząca zranione miejsce. — Nie myśl, że się nie przygotowałem na ten dzień, wiedźmo! — rzucił zdrajca, po czym chwycił miecz oburącz i począł szeptać pod nosem własne słowa magii. Z każdym kolejnym wyrazem zarys jego postaci podkreślała jaśniejąca, złota aura - czyżby kolejna magia defensywna? Naraz w jego kierunku wystrzeliła strzała, trafiając w złączenie zbroi kawałek poniżej żeber - był to pocisk wystrzelony z cięciwy Smoczego Kła, łuku należącego do Le'neil. Carleth zamarł w pół słowa, złapał za promień strzały, złamał go i uparcie kontynuował mantrę, dopóki jej nie skończył. Złota łuna wzmocniła się, a starzec ponownie, acz głośniej warknął:
Lecz! — i zaraz następna błękitna łuna spoczęła na jego świeżej ranie. Oddychał ciężej, pobladł na twarzy, ale nie wyglądało na to, żeby zamierzał odpuścić. Tymczasem dowódca straży już naciągał kolejną strzałę, gdy niespodziewanie zza jego pleców wystrzelił zielony pocisk ocierając się o jego naramiennik. Siła ciosu być może nie sprawiła szczególnego bólu, głównie dlatego, że pocisk rykoszetował i odleciał gdzieś w bok, acz samo zranienie zadziałało na elfa jak policzek. Odwrócił się, a jego spojrzenie natrafiło na zielonego strzelca, który postanowił wyminąć tron od boku i zaatakować. Edvard wiedziony poniekąd dumą, poniekąd troską o swą panią minął tron, stanął naprzeciw drugiego strzelca i... trwał w milczeniu przyglądając się oponentowi. Pojedynek łuczników miał rozpocząć się lada chwila.

Tymczasem zgromadzeni agenci wywiadu na hasło Callisto momentalnie opuścili kryjówki i rozpoczęli natarcie na tłum. Sala tronowa szybko wypełniła się okrzykami bojowymi, dźwiękiem ścierającej się stali i tupotem dziesiątek par butów. Rozpoczęła się zażarta walka o władzę - rewolucjoniści przeciwko tyranom, ludzie przeciwko elfom, a wreszcie zdrajcy przeciw panującym.

Spoiler:
zaktualizowana legenda
Spoiler:
*błękitna kropka na mapce
**zielona kropka, strzał z "magicznego łuku" z poprzedniego postu

Sygn: Juno

Wróć do „Nowe Hollar”