[Wschodnia część pasma Ghuz-Dun] Twierdza Obrońców Świtu

91
Wierzba zdał sobie sprawę z tego, że na pewno nigdzie nie dotrze, jeśli będzie dalej sterczeć w miejscu. Auriel nie była wielką pomocą, gdy była zawinięta w tobołek. Chłopak wydał z siebie niespokojny jęk, poprawił pakunek w ramionach i ruszył w kierunku schodów - ku trzeciemu poziomowi!

Nie było łatwo. Słodki ciężar sprawiał, że uważniej stawiał stopy, by nie przewrócić się, ciągnięty siłą grawitacji i niepewnością nóg rozmiękczonych alkoholem. Szybko okazało się również, że nie może dorównać siłą Abramowi, czy nawet Ksawierowi. Wątłe ramiona nie były stworzone do podnoszenia ciężarów, a z pewnością nie do tego, by taszczyć je po schodach.

Kilka pierwszych stopni jawiły się niczym najwyższy szczyt Gór Dzikich i Wierzba zrozumiał, że nie podoła wniesieniu Auriel na trzecie piętro, choćby napawdę chciał. Co więcej, zdawawł sobie sprawę z tego, że tam natrafiłby na kolejny problem - kilka par drzwi, wszystkie wyglądające niemal tak samo. Zadanie, które otrzymał, było niewdzięczne i bardziej wymagające, niż można było się spodziewać, tym bardziej zważając na delikatny pakunek i masę niewiadomych. Musiał zmienić tok działania, jeśli chciał dostarczyć ją do punktu docelowego.

Rozejrzawszy się po korytarzu, upewnił się, że nikt go nie zaskoczy. Odłożył kokon na schodach i zaczął go rozwiązywać, by uwolnić półelfkę z prowizorycznego więzienia.

- Auriel. - Odezwał się do niej, z pewnością w głosie, której pannica dotąd nie miała okazji usłyszeć. - Musisz mi pomóc. Do pokoju. - W odróżnieniu od tonu, ciemne oczy Wierzby zachowały swój spłoszony, niepewny wyraz. Utkwił spojrzenie na wysokości obojczyków dziewczyny, bojąc się spojrzeć na jej twarz. Przecież nie wypadało!
Obrazek

[Wschodnia część pasma Ghuz-Dun] Twierdza Obrońców Świtu

92
Kolejne warstwy materiałowego kokonu opadały na szaroniebieskie stopnie wykonane z gładkiego kamienia. Wierzba mocno starał się, aby czym prędzej oswobodzić powierzone mu zawiniątko i ulotnić się z przejścia nim ktokolwiek by go zauważył.

Wraz z pozbyciem się ostatniej warstwy jego oczom ukazała się poczerwieniała z braku dostępu do świeżego powietrza twarz półelfki. Rozczochrane włosy nachodziły na twarz i opadały na szybko kurczącą i rozszerzającą się klatkę piersiową. Odzyskawszy władzę nad górnymi kończynami, białowłosa zerwała knebel uniemożliwiający jej mówienie oraz częściowo swobodne oddychanie. Przysiadła na schodku rozmasowując nogi oraz dłonie. Księżycowe światło odbijało się od jej wielkich błyszczących oczek jak od tafli lazurowego jeziora. Poszerzone źrenice wskazywały na to, że alkohol wciąż buzował w jej żyłach. Rozglądała się wokół, próbując dociec, gdzie ją przeniesiono.

- Pokój, tak – powtórzyła bezmyślnie.

Wsparłszy się o ścianę, przywarła do niej ściśle i stawiając krok za krokiem, pełzła pod górę, raz po raz korzystając z pomocy niższego od siebie osobnika i wykorzystując go jako dodatkową podpórkę.

Pierwszy etap za nimi. W istnie ślimaczym tempie i przy wielu zygzakach w końcu dotarli na drugie piętro. Na szczęście nikogo w pobliżu nie było. Póki co mogli przeć naprzód.

Jak dotąd szło im całkiem nieźle, do czasu, aż Auriel niepodziewanie postanowiła zmienić podpieraną ze ścian, z tej od strony okien, na tę, w której miesiły się wejścia do niewiadomych izb.

- Wiesz co – rzuciła nagle. – Zobaczymy czy Itek śpi. Może znowu coś pę…czka…dzi. Napiłabym się jeszcze – a niech to. Drugi poziom należał przecież do elfa zaklinacza i to do jego drzwi, zdrowo wstawiona półelfka właśnie zmierzała.

- Itek, ty biały nicponiu, co tam masz. Daj mi – bełkotała i jakby dostając dodatkowy zastrzyk energii, popędziła w stronę właściwych drzwiczek.

- Ty też chodź. Podzieli się. A jak nie, to mu nakopie do du…czka..y – młoda zaczynała się rozkręcać. Wzywała swojego pomagiera, by poszedł za nią. I nim ten zdążył cokolwiek powiedzieć i jakkolwiek zareagować, delikatne piąstki biły o twarde deski.

Odpowiedź nadeszła niemal natychmiast. Z wnętrza dobiegł odgłos krzątaniny. Drzwi się otworzyły, a opierająca się o nie dziewczyna wpadła do środka i tylko szybka reakcja osoby stojącej przed nią wyratowała biedulkę od bolesnego spotkania z twardą podłogą.

- Pić mi daj. Dobrego – Auriel domagała się swojego, bijąc, a właściwie przeciągając ręką o pierś mężczyzny

[Wschodnia część pasma Ghuz-Dun] Twierdza Obrońców Świtu

93
Wierzba uratował Auriel z więzów - czyż nie stał się jednocześnie jej bohaterem? Choć działał głównie na swoją korzyść, miał nadzieję, że dziewczyna nie zapomni mu tej pomocy, nawet kiedy wytrzeźwieje. Nie zostawił za sobą niedawnych okowów półelfki, bo płaszcze i koce porzucone na schodach mogły wzbudzić podejrzenia. Przynajmniej bez dodatkowego ciężaru nie były tak trudne do transportowania.

Czego Wierzba się nie spodziewał, to zachowania Auriel, która, zamiast pójść grzecznie do swojego pokoju, wyrwała do przodu, po schodach, a potem do... Iterbalda.

- Poczekaj! Do pokoju... - Próbował nakierować ją na właściwe miejsce, ale jego starania spełzły na niczym, gdy również pewność siebie zniknęła. Niedopowiedzeniem byłoby stwierdzenie, że Wierzba bał się konfrontacji z dostojnym elfem - był całkowicie przerażony! Jeszcze tego samego wieczora kajał się przed zaklinaczem, tłumacząc się z posiadania fiolki z magicznym wywarem, teraz miałby tłumaczyć się z obecności pijaniutkiej panienki?!

Wierzba trzymał się na dystans, niemal pod ścianą przeciwną do drzwi. Serce biło mu jak oszalałe, gdy wciskał nos w swój pakunek, by tylko elf nie wyczuł smrodu piwska również od niego. Kiedy wrota się otworzyły, a półelfka wpadła do środka, Wierzba skłonił się, dopiero po chwili podnosząc wzrok na Iterbalda, jak na pokornego sługę przystało.

- Znalazłem, na schodach. - Wytłumaczył pokrótce, czemu towarzyszy Auriel. - Była... t-taka. Nie wiem, co robić. - Kłamał lekko i płynnie na tyle, na ile pozwlalało mu zdenerwowanie i elokwencja na poziomie nieco bardziej rozgarniętej tresowanej papugi. - Muszę zanieść. - Mówił dalej, podnosząc lekko materiał w ramionach, by gest powiedział wszystko to, czego nie przekazały słowa. - Mogę odejść, biały panie?

Przerzucenie odpowiedzialności na Iterbalda mogło być odpowiednim sposobem na zakończenie misji. Jedyny problem mogła stanowić Auriel i jej wersja wydarzeń, ale czy ktoś miałby jej słuchać? Wierzba miał jeszcze Ergara do odwiedzenia i Abrama, któremu miał zdać relacje.
Obrazek

[Wschodnia część pasma Ghuz-Dun] Twierdza Obrońców Świtu

94
Białowłosy podniósł ręcę w geście poddańczym. Na jego twarzy malowało się obrzydzenie, które jednak prędko przeszło w zwykły, a może nawet i nieco smutny grymas. Spoglądał na przylepione do jego białej tuniki dziewczę z przeciwną troską, co nie często się u niego zdarzało.

- Wierzba, tak? Dobrze pamiętam? – przeniósł uwagę na oddalonego o parę kroków sługusa. – Marny z ciebie kłamca – przejrzał go od razu – Mam niby uwierzyć, że jakoś udało ci się prześliznąć obok strażników i to w towarzystwie… tej pijanej małpy? – na moment oczy elfa zaiskrzyły gniewem. – Nie wiem doprawdy, jak udało ci się ich przekupić, ale mnie nie poruszą twoje wymówki. Powinienem zgłosić tę sytuację odpowiednim osobą. Tobie należy się nagana, a jej solidna kara za wybryk, który wycięła i w dodatku, jeszcze to! – zgromił go i postraszył, a ton jego głosu świadczył, że nie żartował.

- Cicho Gerwi, spokojnie, znowu ten brzydal Rodrigez cię zdenerwował? – w słowo weszła mu Auriel. Będąc na wpół uśpioną, plotła nieświadomie o kimś, kogo imię obiło się już Wierzbie o uszy.

No tak. Jak mógł zapomnieć. Jedna z mniej starannie wykutych rzeźb, zdobiących wejście do Sali tronowej nosiła nazwę Rodrigeza, a na jego piedestale, wśród wielu, widniało imię Gerwalda Silvatera.

- Ach, rocznica niebawem. Ciężki okres dla ciebie i Mistrza
– dla Iterbalda wszystko układało się w logiczną całość, natomiast skromny półelfik wciąż nie wiedział, o co się tak naprawdę rozchodzi. Sądził, że młoda najzwyczajniej w świecie miała ochotę na zabawę, nawet przez myśl mu nie przeszło, że za tym może kryć się coś zupełnie innego.

Dostojny elf niemal zupełnie wyzbył się negatywnych emocji. Zamiast tego emanował spokojem, a nawet i krztą współczucia. Bez słowa wziął pannice na ręcę, chociaż z o wiele większym trudem, niż uczynił to Abram i w milczeniu dokończył zleconą Wierzbie robotę dostarczenia przesyłki pod wskazany adres.

W tym czasie wątły półelf głowił się ostro nad personą dostojnika. Z jednej strony Itek wykazywał oschłość w stosunku do córy swojej zmarłej współplemieńczyni, z drugiej potrafił okazać niebywałą troskę. Istna zagadka.
*** - Otwórz drzwi – rozkazał, gdy dotarli na miejsce.


Wierzba posłusznie wykonał rozkaz. Uchylił wrota i wkroczył do prywatnego pokoju, a za nim dźwigający delikatny pakunek elf.

Obrazek
Blady blask księżyca oświetlał pomieszczenie cienką wstęgą światła, ale i to wystarczyło, żeby oczom Wierzby ukazał się widok, jakiego nigdy dotąd nie miał okazji widzieć. Przepych, z jakim zaaranżowano wnętrze, wręcz odbierał zdolność mowy. Gdzie nie spojrzeć, mieniły się bogato zdobione w pozłacane ornamenty i motywy roślinne ściany. Miękki dywan wygłuszał każdy krok, a dodatkowego uroku dodawało wszelkiego rodzaju kwiecie w wazonikach, misternie wykonane stoliczki i wygodna kozetka. A łóżko, istny kunszt rzemieślniczy. Ktoś musiał się nieźle natrudzić, aby wykonać każdy z elementów. Prawdziwy pokój godny księżniczki.

Iterbald ułożył pogrążoną we śnie półelfkę na jej miękkim łożu i westchnął z utęsknieniem.

- Kiedyś byłaś takim niewinnym dzieckiem. Jak brutalność świata potrafi zmienić – mówił niczym rodzic, który z trwogą, biadoli nad losem dziecka.

[Wschodnia część pasma Ghuz-Dun] Twierdza Obrońców Świtu

95
Emocje przetoczyły się przez twarz Wierzby, gdy Iterbald przejrzał jego, jak mu się wydawało, starannie utkane kłamstwo. Spazm wstrząsnął jego ciałem, gdy próbował ukryć strach i zawstydzenie, wciskając bladą twarz w koce. Tego miał się obawiać - nagany i doniesienia do Ogara!

- Nie było strażników! - Naskarżył na gwardzistów. Nie unosząc głowy, paplał dalej. - Panie, proszę! Nie! - Reszta jego słów utonęła pośród stłumionych jęków i warknięć tłumionych przez materiał. Ogar nie mógł się dowiedzieć. Nie tylko Wierzba miałby kłopoty, ale również Abram reszta!

Dopiero po chwili, gdy opanował oddech, zdołał wsłuchać się w słowa Auriel. Ucichł, nadstawiając uszu na słowa dziewczyny i dostojnika. Musiał jeszcze raz dopytać wojów o Rodrigueza i resztę, gdy historie mieszały mu się w głowie. Nie wtrącał się Iterbaldowi, zaskoczony jego przemianą, za to posłusznie podążył za nim, gdy tylko ten rozkazał.

Drzwi, które polecono mu otworzyć, jawiły się dla skromnego półefla z dziczy niczym portal do innego świata. Z wahaniem przekroczył próg, a rzuciwszy pakunek w pierwszą wolną przestrzeń, wkroczył wgłąb pokoju. Zadarł głowę, rozszerzonymi oczyma podziwiając przepych. Ilość detali i zdobień niemal raziła go w oczy. Zapragnął zzuć buty i zatopić stopy w miękkim dywanie, ale powstrzymał się przed tym w ostatniej chwili, przypominając sobie, że Iterbald i panienka są razem z nim. Nie mógł wydusić z siebie dźwięku, gdy podszedł do łóżka i dłonią przesunął po rzeźbieniach. Pomyślał, że chciałby zabrać z tego pokoju pamiątkę, gdy tylko elf nie będzie patrzył, choćby miałaby nie być to złota szkatuła, a prosty kwiat z jednego z wazonów. Coś, co będzie przypominać mu o tym, że tak piękne miejsca istnieją, gdy znajdzie się gdzieś, gdzie blasku i piękna nie będzie.

Porzuciwszy pierwszy szok, spojrzał na pogrążoną we śnie Auriel, a następnie na Iterbalda.

- Zostanę z nią. - Zaproponował nieśmiało. Składając ręce przed sobą, wyłamał palce, zdradzając zdenerwowanie. Nie było łatwo odpowiadać przed czarownikiem, gdy wokół nie było nikogo, kto mógłby być mu przychylny. - Moja matka... zostawała. Potrzebowałem. - Tłumaczył nieporadnie. Mama zawsze była przy nim, gdy miał gorsze chwile, niezależnie od tego, czy wracał do domu z krwawiącym, sinym nosem, czy tylko załzawionymi oczami. Obecność drugiej osoby była kojąca w ciężkich chwilach. Sam nie wierzył w to, że elf się na to zgodzi. Nie miał powodu, by mu ufać, zresztą, Wierzba był młodym mężczyzną, wciąż nieznanym w twierdzy, choć przysięgał wierność Ogarowi. Ileż jednak znaczyło jego słowo? W tej chwili nie liczyło się jednak to, co pomyśli elf, a dobro panienki. Z pewnością będzie jej lepiej, gdy ktoś będzie z nią, gdy się obudzi.
Obrazek

[Wschodnia część pasma Ghuz-Dun] Twierdza Obrońców Świtu

96
Elf skrzyżował ręce na piersi i pokiwał przecząco głową. Pomysł pozostawienia podopiecznej w towarzystwie mało znanego osobnika zupełnie mu nie odpowiadał. Nic nie mówiąc, uchylił szerzej drzwi i wymownym gestem ręki nakazał opuszczenie sypialni.
Wierzbie nie pozostawało więc nic innego, jak tylko usłuchać rozkazu i bez słowa sprzeciwu wyjść na korytarz.

Iterbald odprowadził sługę pod samo wejście na piętro. Nie opuszczał go na krok, jakby nie chcąc dopuścić nawet do pojawienia się możliwości nagłego zawrócenia półelfa. Tuż na pierwszym stopniu prowadzącym na parter, przystanął na moment i zmierzył wzrokiem postacie w lśniących zbrojach, na których pomarańczowe światło lamp rozbłyskało we wszystkie strony.

- Strażników nie było, hm...? - powtórzył słowa Wierzby karzącym tonem głosu. Ci zaś obrócili głowy w stronę źródła dźwięku, myśląc, że dostojnik mówi do nich i odtąd nie spuszczali wzroku z jaśniejącej postaci stojącej ponad nimi.

-Jakieś problemy z nim, sir? - zapytał jeden ze zbrojnych, ruchem głowy wskazując na mizernie wyglądającego bruneta.

Białowłosy nie odpowiedział od razu. Marszczył zaciekle cienkie i długie brwi do tego stopnia, że mogłoby się wydawać, iż za moment złączą się w jedno.

- Nie, żadnych - odpowiedział w końcu, ku uldze intruza. - Wracaj do siebie. Reszty dopilnuję sam. Jutro przyjdzie czas rozliczeń - przyłożył dłoń do pleców półelfa, którego natychmiast po tym przeszedł lodowaty dreszcz. Wierzba natomiast bał się nawet pomyśleć co Iterbald miał na myśli mówiąc, że dopilnuje reszty oraz czas rozliczeń.

- Niech jeden z was go odprowadzi. Jeszcze przypadkiem zabłądzi - i oddawszy go pod opiekę strażnikowi, sam powrócił do własnych spraw.
*** Drzwi cytadeli zamknięto. Sterczący przed nimi, od strony wejścia półelf nie wiedział, co ma ze sobą począć. Misja wykonana, ale nie bez świadków. Ostateczny rezultat pozna jutro, a tymczasem należało znaleźć sobie miejsce. Stawił kilka pierwszych kroczków po pokrytych białym puchem schodkach, gdy wtem z czeluści skąpanego w mroku kąta wyszło trzech zakapiorów. Przywołali go do siebie ręką wypytując dyskretnie o to jak się sprawy mają.

[Wschodnia część pasma Ghuz-Dun] Twierdza Obrońców Świtu

97
Tęskne spojrzenie rzucone w kierunku półelfki wcale nie oznaczało, że Wierzba chciałby zrobić jej coś złego - wręcz przeciwnie, najpewniej nakryłby ją kocykiem i ucałował w czoło na dobry sen, tak jak robiła to jego matka z nim samym, a następnie znalazł sobie jakieś wygodne miejsce, choćby na puchatym dywanie. Miał pewność, że najbardziej miękka część podłogi będzie o wiele wygodniejsza niż twarda, zmarznięta ziemia, na której przespał zbyt wiele nocy podczas swojej wędrówki. To cud, że nie doskiwerały mu korzonki ani inne niedogodności, mogące być skutkiem siedzenia na zimnym!

Wierzba nie protestował, gdy Iterbald kazał mu opuścić komnatę. Jemu z kolei rzucił spojrzenie pełne pokory, może nawet strachu - bez zbędnego oporu wyszedł z pokoju panienki, by podążyć za elfem.

Na wskazanie strażników w najbardziej niewinny sposób, na jaki go było stać, wzruszył ramionami, nie odezwawszy się nawet półsłówkiem, w sferze domysłów pozostawiając, czy rzeczywiście kłamał, czy strażnicy wyszli, ot, na przerwę! Każdemu należała się chwila wytchnienia!

Pozostawało mu mieć nadzieję, że Iterbald nie nagada Ogarowi niczego, co mogłoby odsunąć w czasie jego zaprzysiężenie na kandydata na rycerza. W razie problemów powoła Abrama na świadka, chociaż... nie był pewny, czy starszy wojownik, w swojej obawie przed mistrzem, powie prawdę. Przyjdzie świt, przyjdzie rada.

Wierzba ziewnął przeciągle. Po zabawie, alkoholu i nerwach przyszedł czas na zmęczenie. Sam nie wiedział, czy powinien udać się do swojej-nie-swojej komnaty, w której przecież zostawił wcześniej zebrane fanty, jak chociażby magiczną kuleczkę-wskaźnik demonów od Andzi! Mądrzejszym jednak wydawało się udać się z powrotem do sali szpitalnej. Nim tam dotarł, zaczepili go jego partnerzy w zbrodni.

- Śpi u siebie. - Zdał relacje, mimowolnie ciągnąć materiał swojego ubrania, choć rozmowa nie powinna go stresować. - Iterbald wie. Pomógł... pomógł z nią. Powie Mistrzowi?

Choć elf zarzekał się, że tak właśnie będzie, Ogar wcale nie musiał dowiedzieć się o całej sprawie, a przynajmniej nie o tym, kto pomógł jego córce.

- Auriel opłakuje odeszłych. - Powiedział jeszcze, mając nadzieję, że rycerze powiedzą coś więcej na temat historii dowodzącej rodziny.
Obrazek

[Wschodnia część pasma Ghuz-Dun] Twierdza Obrońców Świtu

98
W pierwszej chwili ledwo widoczne pod kapturami twarze trójki przyjaciół rozpromieniały z radości, by sekundę później przybrać kolor świeżego puchu. Popatrzywszy po sobie, capnęli swojego agenta pod ramię i usilnie trzymając go po obu stronach, zasypali go serią nerwowych pytań.

- Jak to Iterbald widział?

- Mówił coś? Jak to pomógł?

- Groził, że nas wyda?


Ich głosy drżały niby małych chłopców, którzy wzajemnie się straszyli w opuszczonej ruderze. Strach ten nie był jednak wywołany pierwszą lepszą opowiastką o ludożerczych babach nęcących dzieci słodkościami czy też o czarnych karocach porywających ludzi przeznaczonych na rzeź ku uciesze bożka, a z powodu gniewu przełożonego. Najwidoczniej nie każdy potwór musi mieć kły i pazury, żeby napędzić strachu dorosłym facetom.

Ku zdziwieniu Wierzby, nie skręcili w lewo, do części dziedzińca prowadzącego do lecznicy, a podążyli prosto. Do wierzy, gdzie mieściło się tymczasowe lokum półelfa. Weszli do środka przez nikogo niepokojeni i pnąc się schodami na pięterko, stanęli tuż naprzeciwko dobrze znanych drzwi. Stróżujący nieopodal dyżurny spojrzał na nich z politowaniem i ruszywszy się z niewymowną niechęcią sprzed małego kominka, obok którego miał swoje biureczko, otworzył celę.

- Mamy jeszcze z nim do pogadania. Nie zajmie to długo - zapewniał wysoki rudzielec.

- Jasne. Tylko nie tłuczcie go za mocno. Jutro jest jego dzień- strażnik rzucił okiem na nich i westchnąwszy z cicha, palnął, nie do końca wiedząc, czego miały dotyczyć rzekome rozmowy.

Reszta nie skomentowała jego słów. Weszli wszyscy razem, ledwo mieszcząc się we framudze i po zadbaniu o to, aby tamten ich nie podsłuchał, rozsiedli się w pokoiku, jakby byli u siebie. Ksawier zajął krzesełko i obróciwszy je, usiadł na nim rozkrokiem, ręce zaś trzymając splecione na oparciu. Smartus oparł się o wąski parapecik, a Abram kucnął tuż pod drzwiami. Siedzieli w milczeniu, nadąsani z powodu obrotu spraw, aż w końcu najmłodszy i zarazem najbardziej wygadany z nich, Ksawier przemówił smętnie:

- To jak to z nami będzie? Rezerwować miejsca w szpitalu...albo od razu u grabarza? - plótł ponuro.

- Przestań psioczyć! - znaglił go rudy. - Może Biały nas nie wyda. Ten elf to zagadka. Dużo wie, ale nie zawsze wszystko mówi - uspokajał.

- Już po nas - załamał się młody i schowawszy głowę między dłonie, scedził czarne wizje tortur, jakie miały ich spotkać. - Swoją drogą - uniósł się nagle. - Jakich zmarłych opłakuje panienka? Przecież wspomnienie Mistrzyni Laurei przypada na wiosnę. Chodzi o tego jej brata, o którym nie wolno wspominać przy mistrzu? - dopytywał się natrętnie.

Abram wzruszył ramionami. Będąc stosunkowo jeszcze zbyt świeżym nabytkiem, aby wiedzieć o wszystkim, przeniósł to samo pytające spojrzenie na personę stojącą w milczeniu pod oknem. Smartus wyczuwszy, że trzy pary oczu koncentrują się właśnie na nim, odwrócił się do nich plecami, udawał, że podziwia świeże płatki śniegu sypiące z nocnego nieba.

- Tak. Z jego powodu - odpowiedział po niedługim czasie.

Wlepiwszy spojrzenie w zaśnieżony dziedziniec, jakby na nim można było dostrzec sceny sprzed wielu laty, powoli przytaczał wydarzenia z zamierzchłych czasów.

- To już chyba pięć wiosen będzie, albo coś koło tego...
Spoiler:


Nastała cisza, przerywana pohukiwaniem wiatru niosącym obfitsze opady śniegu.

- Jak długo tu jestem, nigdy jeszcze o tym nie słyszałem
- przyznał Abram.

- No. Aż wierzyć się nie chce - rozdziabił zszokowany Ksawier.

- Na nas już pora - stwierdził Smartus oderwawszy się od szyby. W bladym świetle świecy mogłoby się zdawać, że opowieść postarzała go o parę lat. Zmarszczki na czole uwypukliły się, a twarz straciła na krągłości. - Dajmy naszemu kamratowi odsapnąć. Jutro już oficjalnie będzie jednym z nas - I to rzekłszy, otworzył drzwi, pozostawiając za sobą jedynie wycieńczonego nocnymi wydarzeniami półelfa.

[Wschodnia część pasma Ghuz-Dun] Twierdza Obrońców Świtu

99
Choć padały pytania, Wierzba milczał jak zaklęty, ciągnąc poły swojego płaszcza, nie chcąc zdradzać szczegółów ukończonej misji. Owszem, jej wynik okazał się sukcesem, jednak nie całkowitym.

Reakcje wojów wydawały się Wierzbie odrobinę zabawne. W Ogarze widział figurę ojcowską, surową, lecz sprawiedliwą. Nie mógł stosować przemocy na swoich podkomendnych, gdy winna była tylko i wyłącznie córka! Nie skomentowawszy słów towarzyszy, ani też nie pokazując nawet cienia rozbawienia, grzecznie podążył za nimi, gdzie tylko chcieli go prowadzić. Znajome korytarze, prowadzące do jego celi, przyjął z pewną ulgą. Zdołał polubić salę szpitalną, gdzie ciągle coś się działo, ale z pewnością doceni spokój siennika, choćby na jedną noc. Kolejny dzień miał być dla niego ważny, a przy dobrych wiatrach, następny sen przyjdzie do niego już w koszarach. Komentarz strażnika nie robił na nim wrażenia, bo Abram i reszta byli zbyt przerażeni reakcją Ogara, by jeszcze bawić się jego z nowym nabytkiem w ten sposób. Niemądrym byłoby obić gębę półelfikowi, który miał dołączyć między ich szeregi. Wierzba posłał strażnikowi grymas, chyba tylko cudem powstrzymując się przed wytknięciem języka. Musiał pamiętać, że jest już prawie rycerzem!

Wierzba umościł się na swoim łóżku, ale nie kładł się jeszcze, choć oczy, błyszczące ze zmęczenia, kleiły mu się nieprzerwanie.

- Biały pan wie tylko o mnie. - Przypomniał pokornie towarzyszom, choć nie mógł zapominać o tym, że to Abram był jego opiekunem tego wieczoru. - On żałował jej. Może nie powie. Nie pozwolił mi z nią zostać.

Ostatnie było dla Wierzby najgorsze. Jakże naiwnie myślał, że mógłby stać się obrońcą niesfornej Auriel!

Gdyby nie dramatyzm opowieści Smartusa, Wierzba wziąłby ją za bajkę na dobranoc. Walcząc z sennością i opadającymi powiekami, starał się nie przepuścić ani słowa w historii Auriel, Rodrigueza i brata. Niewiele więcej stawało się jaśniejsze, ale jego senny umysł mniej więcej poskładał historię do kupy.

Nadszedł czas na odpoczynek.

- Dziękuję! - Odezwał się za odchodzącymi, by wyrazić swoją wdzięczność i zadowolenie z minionego wieczoru. Jeszcze nie został sam, ale już padł na łóżko, owiajając się w darowany płaszcz. Nie miał siły zastanawiać się nad historią Silwaterów - na to, jak i na wszystkie inne rzeczy, czas przyjdzie wraz ze świtem. Teraz Wierzba gotów był spać.
Obrazek

[Wschodnia część pasma Ghuz-Dun] Twierdza Obrońców Świtu

100
Nastał piękny, acz mroźny poranek. Słońce oświetlało skąpane w białym puchu mury twierdzy, sprawiając, że te lśniły przecudnie. Zbudzona jeszcze przed wschodem służba śpiesznie i sumiennie wykonywała swoje obowiązki. Dokładnie odśnieżono chodniczki, uporządkowano dostarczone towary, a nawet zaczęto przystrajać okna i balkony w fikuśnie powiązane wstęgi i małe gobeliny z symbolem Obrońców.

Puk...puk... rozległo się łomotanie do drzwi. A oto weszło dwóch zbrojnych, a wraz z nimi jedna z usługujących dam, na rękach, której spoczywały starannie poskładane szaty koloru szarego oraz nowa para wysokich butów, wyściełanych od środka czymś w rodzaju sprasowanej wełny, najpewniej stanowiąca formę dodatkowej ochrony przed chłodem. Zaraz też postarano się o miednicę z ciepłą wodą, ktoś nawet przemycił kościaną szczotkę do włosów i kawałek rzemiennego paseczka. Nie zapomniano i o lekkiej przekąsce.

- Dobrze się oporządź. Niedługo wybije godzina rozpoczęcia uroczystości - rzekł zbrojny, po czym zarówno on, jak i pozostali opuścili na odpowiedni czas celę.
*** Wierzbę odprowadzony w asyście straży, a następnie ustawiono na środku szerokiego placu w szeregu, wraz z innymi kandydatami. Półelf rozpoznał wśród nich kilku, którzy odbierali z rąk Ogara płaszcze swoich zmarłych ojców. Obecnie i oni zostali w nie odziani, dumnie reprezentując poległych na polu chwały przodków.

Pluton strażników utworzył strefę oddzielającą rekrutów od reszty. Odświętnie ubrani goście, gromadnie zebrani wokół, przyglądali się swej przyszłej chlubie. Szeptali oni między sobą, chwaląc i podziwiając odwagę młodzieńców, często wypytując się nawzajem o tego mniejszego i lichszego od wszystkich pozostałych. Kim on jest? Skąd pochodzi? Nie jest to przypadkiem dziewczynka? Zginie raz, dwa. Nie, słyszałam, że stanął do walki z jakimś straszliwym potworem i przeżył. Nie może być aż tak słaby, na jakiego wygląda... snuli przypuszczenia, aż rozbrzmiały gromkie dźwięki fanfar. Tłum ucichł.

Otworzono wrota pałacu. W pierwszej kolejności ukazała się drużyna rycerzy w reprezentatywnych zbrojach, bogato zdobionych we wszelkiego rodzaju ornamenty, z pióropuszem przyczepionym do hełmów. Rozdzieliwszy się na dwa zespoły, każdy z nich zajął miejsce na skraju schodków. Następnie przyszedł czas na sztandary. Ci, podeszli do krawędzi i zajęli miejsca po bokach płaskiego odcinka łączącego stopnie i wejście. Zaś na samym końcu ukazali się dostojnicy w białych strojach, a pośrodku nich, Wielki Mistrz, za którym kroczył jego doradca Markus, Iterbald, a także i Ergar. Auriel nie było z nimi. Od każdego z nich emanował niczym niewyjaśniony blask. Sprawiali wrażenie boskich wysłanników. Nikt nie mógł porównywać się z nimi, chociaż wyglądem nie odstępowali od nikogo.

Ogar zrobił krok naprzód. Spojrzawszy z zadowoleniem na wybranych, powiódł następnie wzrokiem po licznie zgromadzonych i jak to on, rozpoczął płomienną przemowę, porywając ludzkie serca, a w nowych nabytkach rozpalając wojowniczego ducha.

W dalszej części uroczystości przeniesiono się do wnętrza sali tronowej, zachowując przy tym należyty porządek. Najpierw Mistrz, później dostojnicy, sztandary, za nimi kandydaci i otaczający ich z każdej strony rycerze. Na końcu dopuszczono specjalnie wyselekcjonowanych gości.

Trąby huknęły po raz drugi. Ogar zasiadł na tronie. W pewnej odległości od niego ustawiono wysoką na pięć łokci, pozłacaną pochodnię, na której szczycie przytwierdzono złoty półmisek, wypełniony palącymi się żywym ogniem koloru lazurowego kryształkami. I ponownie wódz wygłosił mowę uświadamiająca rolę i obowiązki rycerzy Zakony Obrońców Świtu.

Trzecia salwa trąb zwiastowała rozpoczęcie najważniejszej części pasowania - złożenia przysięgi.

- Już za moment, ci oto dzielni młodzieńcy zostaną wcieleni w szeregi braci, strzegących przed wszelką pokraką ludy Północy. Staną w obronie każdego, ktokolwiek poprosi ich o pomoc. Własną piersią obronią przed ciosem niewiasty i dzieci. Na rękach będą nosić ze czcią starców. A w ostateczności, nie pierzchną i aż do ostatnich sił i kropli krwi, będą walczyć w imię słabych i bezbronnych
- przemowa została zakończona. Ogar zasiadł na tronie i odtąd milczał.

Głos zabrał Iterbald. Wystrojony caluteńki w białe i złote szaty, starannie uczesany, stanął po prawej stronie pochodni. Przypominając raczej posłańca niebios, a niżeli żywą istotę, otworzył trzymaną w rękach księgę, a następnie powiedział:

- Teraz nastąpi zaprzysiężenie - oznajmił, sprawiając tymi trzema słowami, że najmniejszy szelest ucichł. - Osoba wywołana podejdzie do pochodni, następnie odda cześć Wielkiemu Mistrzowi i wypowie słowa przysięgi, przypieczętowując ją własną krwią - poinstruował i bez większej przerwy począł wywoływać chłopców z imienia, i imienia ich ojców.

Petenci po kolei wypowiadali najważniejsze w ich życiu słowa. Z wielkim przejęciem przystępowali przed tron ich przyszłego władcy i oddawszy mu pokłon, zawierzali się bezgranicznie Zakonowi, a gdy kropla ich krwi skapnęła do pochodni, przystępował do nich wybrany mąż ze sługą i przepasał ich rycerskim pasem oraz nakładał szary płaszcz z herbem Zakonu, o ile takiego nie mieli, a także wręczał bransoletkę z zawieszoną na nim niebieską kulką.

- Wierzbo, synu Północy - elf wywołał ostatnią osobę. W tłumie zaszemrało od szeptów na wieść, że u tegoż kandydata nie podano imienia ojca. Mistrz ceremonii jednak tym się nie przejął i kontynuował. - Przystąp.

Półelf posłusznie podszedł do tronu i złożywszy pokłon na jedno kolano, powstał, twarzą zwrócony po części do Ogara jak i Iterbalda, przed sobą mając pochodnie, obok której, na małym stoliczku leżał ostry szpikulec o zabarwionym na rubinowo końcem.

- Wierzbo. Czy ślubujesz służyć wiernie Zakonowi, bronić słabych i zlęknionych. Stać na straży ludzkości, strzec honoru żołnierza, sztandaru wojskowego bronić. Za sprawę słuszną w potrzebie krwi własnej ani życia nie szczędzić?

[Wschodnia część pasma Ghuz-Dun] Twierdza Obrońców Świtu

101
Alkohol pozwolił Wierzbie zapaść w spokojny, głęboki sen bez snów, wolny od walki między marzeniami i marami. Potrzebował odpocznku przed uroczystością. Nie wiedząc, czego się spodziewać, tylko skorzystał na upojeniu i zmęczeniu, które zmusiło go do spokojnego, głębokiego przespania całej nocy, nie zmąconej ani koszmarami, ani sługami, którzy mogliby zakłócić jego odpoczynek.

Wraz z porankiem nadeszły niepokoje, niesione przez wysłanych rycerzy. Wierzba zerwał się z posłania, zbudzony pierwszym pukaniem, w typowym zaspaniu nie do końca wiedząc, gdzie się znajduje i co się dzieje. Potrzebował chwili, by opuścić gardę i zrozumieć, że nic mu nie grozi, a co więcej, stawiane są przed nim pewne oczekiwania. Szczodrość Obrońców nie przestawała go zadziwiać; mógł umyć się w ciepłej wodzie, a nawet ogarnąć włosy i schludnie związać je w wysoki kucyk, by prezentować się znośnie przed mistrzem, nie wstydząc się elfiej krwi płynącej w jego żyłach i wpływającej na jego aparycję. Darowane szaty przypadły mu do gustu, a buty... wygoda, jaką zapewniały, sprawiała, że Wierzba nigdy więcej nie chciał ich zdejmować.

Podążając za członkami straży, Wierzba nie rozglądał się, skupiając wzrok na swoim nowym stroju i, przede wszystkim, obuwiu. Rzopierała go duma, gdy wiedział, że będzie mógł dołączyć do grupy, która wydawała się naprawdę chcieć go w swoich szeregach. Nigdy nie zwracał większej uwagi na swój wygląd, ale teraz, gdy mógł stanąć między rekrutami, podobnie oddziany, bez wstydu prostując plecy przed dowódcami i kamratami... jego małe, dziecięce marzenia o przynależności spełniały się. Nie miało żadnego znaczenia to, że część rekrutów była od niego z pewnością młodsza, ale za to wyższa, szersza w barach, potężniejsza... Nie urodził się po to, by być siłaczem, inne talenty również mogły przydać się Obrońcom. A ludzie mogli gadać, co chcą. Jeszcze im pokaże! Zresztą, już pokazał, powalając dwóch z Obrońców.

Uroczyste przystrojenie sali, jak również reprezentatywne chorągwie i zbroje sprawiły, że półelf rozdziawił usta, wpatrując się w prezentowane wspaniałości. Nigdy nie widział niczego podobnego, zgraja dzikusów z Północy, odziana w same skóry i malunki na ciele, nie prezentowała się tak dostojnie, jak ci rycerze, których miał zaszczyt oglądać obecnie. Choć przez myśl przeszło mu, że powinien skromnie opuścić wzrok, nie udało mu się oderwać oczu od dostojników. Nieobecność Auriel nie uszła jego uwadze, miał jednak inne osoby, na których mógł się skupić.

Bycie ostatnim jak raz było dla Wierzby korzystne. Napatrzył się na poprzedników, którzy składali przysięgę i kiedy wywołano jego imię, wydawało mu się, że jest gotów. Nie odpowiedział od razu na słowa Iterbalda, gdy klęknął przed Ogarem. Zawiesił wzrok na elfie, następnie przeniósł go na Mistrza. Poświęcił również chwilę, by obejrzeć się na tłum. To ich miał bronić, nie zważając na to, czy nazwą go dziewczyną, czy słabowitym! Miał być ich Obrońcą bez wględu na wszystko, dla większego dobra! Po kilku dłuższych momentach wziął głębszy wdech.

- Ślubuję! - Oznajmił głośno, choć bez emfazy, na której mu zależało, by w pełni pokazać swoje oddanie. Dopiero kiedy sięgał po szpikulec, dostrzegł, że jego ciało całe drży z emocji. Zdenerwowanie chwyciło Wierzbę za gardło, nie pozwalając zaczerpnąć tchu pełną piersią i zachowywać się zupełnie swobodnie przed możnymi.

Chwyciwszy ostrze, z wahaniem naciął skórę na swojej dłoni. Wyciągnął rękę, by kilka szkarłatnych kropel skapnęło do pochodni. Spojrzał na Ogara i uśmiechnął się lekko, chcąc dostrzec dumę w jego spojrzeniu. Wierzba, syn Północy, miał zostać rycerzem i przynieść chlubę Mistrzowi!
Obrazek

[Wschodnia część pasma Ghuz-Dun] Twierdza Obrońców Świtu

102
Gdy karmazynowe krople opadły na płonące kryształki, płomień strzelił na krótką chwilę w górę, a kartka w księdze Iterbalda zajaśniała własnym światłem i imię półelfa zostało na niej wypalone.

- Wierzbo, stałeś się jednym z Nas - ogłosił elf. - Odtąd, do końca życia będziesz podlegać władzy Zakonu. Służ wiernie, a twoje imię zostanie zapamiętane na wieki - mówił uroczyście. Trąby dumnie zagrzmiały, a po nich zawtórował tłum. Kiedy wszystko na powrót ucichło, Iterbald prawił dalszą część. - Zgodnie z wolą Wielkiego Mistrza Ogara, przydzielam cię do drużyny Chan'a Lao- Lao, tym samym czyniąc go twoim wodzem. Chan'ie Lao, przekazuję tego oto śmiałka pod twoją władzę. Uczyń go dobrym rycerzem - zakończył przemowę.

Z grupki ubranych na biało dostojników wyszedł nie za wysoki, ale też nie za niski starzec o ciemniejszej karnacji, niż typowi ludzie z Północy, dobrze kontrastującej z siwymi włosami i krótką brudkom. Przyodziany w długą i ozdobną szatę, luźne spodnie i jasne pantofle na obcasach, podszedł wraz z jednym sługusem do nowoochrzczonego podopiecznego. Jego surowy wzrok wtopił się w Wierzbę jak gorące żelazo w lód. Odebrawszy od pomagiera skórzany pas, z uczepionym na nim sztyletem, przepasał nim półefla, w dalszej kolejności nakładając na niego rycerski płaszcz.

- Wierzbo, synu Północy, przyjmuję cię jako mojego ucznia i nadaję tytuł Drozda. - rzekł nieco ochrypłym i nieznoszącym sprzeciwu tonem.

Oficjalna część pasowania biegła ku końcowi. Jeszcze tylko WIelki Mistrz nałożył swoje błogosławieństwo, wygłosił ostatnią przemowę i w końcu ceremonia została zakończona. Rekrutom zezwolono na pewien czas zejść do wyczekujących ich osób, by odebrać od nich gratulacje i małe upominki. W tej radosnej gromadce ino jeden sterczał sam jak kołek. Niejaki syn Północy. Nieznany zupełnie przez nikogo, był jakby pomijany. Mało kto raczył się do niego uśmiechnąć czy pogratulować, aż czyjaś silna dłoń nie opadła na jego ramię.

- No i jak się czujesz jako wybraniec? - dobrze znany głos zabrzmiał w uszach półelfa.

Obróciwszy się przez ramię, dostrzegł rudawą czuprynę. A obok niej, kolejną, zupełnie pozbawioną włosów i jeszcze parę innych. Abram, Smartus, Ksawier i nawet Logan przyszli, by przywitać nowego kompana. Na ich obliczach rysowała się szczera radość. Poklepywali Wierzbę po plecach i wręczali mocne uściski dłoni, czasem i dając kilka cennych rad co do treningu i ogólnego postępowania.

- Niech no ja cię uściskam - dotąd stoicki w zachowaniu Logan nagle pociągnął półelfa za ramię, wyprowadzając go na ubocze. - Wiem, że to twoja sprawka, że współdziałałeś z tą niezaspokojoną harpią, na zlecenie tego brodatego dziada - wysyczał zajadle i wskazał ręką na szyję, niemal całą w czerwonych śladach po czyiś wargach i podgryzieniach. I chociaż na pierwszy rzut oka wyglądało, jakby Logan chciał się zemścić za los, jaki go spotkał, to jednak palce jego dłoni nie zacisnęły się w pięść, tylko spokojnie zwisały tuż przy udzie. - Dzięki - rzekł na nowo spokojny i nawet szczęśliwy. - Ergar też dziękuje. Z tej okazji zostawił coś dla ciebie w prywatnej skrzyni, która zostanie ci przydzielona w koszarach - wyszeptał.

Jakiś czas później rozdzwoniły się dzwony, spraszając na ucztę. Przy jednym stole zasiedli, Wielki Mistrz, jego doradcy i Chan'owie, przy drugim świeży rekruci. Wierzba zajął dogodne sobie miejsce. Pozostałe młokosy rado prowadziły rozmowy. Nie mogli się oni doczekać, żeby w końcu rozpocząć trening.

- Zobaczycie, stanę się najlepszym wojownikiem. Łby kreatur będą lecieć często - pysznił się jakiś kudłaty chłopaczyna.

- Możesz, se machać mieczem ile chcesz, ale nie będziesz miał szans sprostać moim machiną - przygryzł mu pewien młody, aczkolwiek już brodaty krasnolud.

- Ech, ludzie i krasnoludy. Co wam po tych maszynach i mieczach. Magia, to ona góruje nad wszystkim innym - dodał jaki długouchy.

I tak gadali ze sobą, śmiejąc się i dowcipkując.

- Oj, głupcy. Jeszcze na oczy strzygi nie widzieli, a już chełpią się jak starzy wojowie - śmiałe zapędy stłumił nie kto inny jak sam Ogar. Zbliżywszy się niepostrzeżenie, przysłuchiwał się młodzieńczej rozmowie, kręcąc przy tym głową. - Nie martwcie się. Ukrócimy tę pewność siebie, a wtłoczymy pokorę i roztropność - mówił z uśmiechem na ustach. - Toast! - poderwał radośnie. - Toast za tych oto dzielnych, jednakże jeszcze niemądrych mężów i za Zakon - uniósł ku górze puchar czerwonego trunku i wychylił go jednym haustem. Za nim podążyli i inni biesiadnicy.

Towarzystwo zasiadło z powrotem na miejsca. Przygaszeni pierwszą naganą władcy, chłopcy siedzieli odtąd w milczeniu, aż jeden z ciekawskich krasnoludów nie zagadał w stronę Wierzby:

- Hej, czy to nie ty zostałeś nazwany synem Północy? Nigdy, żem cię nie widział w szkółce dla przyszłych rycerzy, ani nawet w naszej mieścinie. A znam ja prawie każdego. Mój ojciec prowadzi znaną gospodę - dopytywał się.

- Trafna uwaga - dodał następny. - Jesteś też chyba starszy od nas, ale po elfach to trudno określić. Opowiedz nam coś o sobie - nalegał.
Spoiler:

[Wschodnia część pasma Ghuz-Dun] Twierdza Obrońców Świtu

103
Magia! Po raz kolejny Wierzba przyczynił się do powstania magii! I chociaż nie miał o niej najbledszego pojęcia, stwierdził, że pewnie byłby pojętnym uczniem, gdyby tylko ktoś zechciał go uczyć. Poradził sobie z magią stołu w gabinecie Iterbalda, teraz magią krwi... jeszcze trochę, a zostanie czarodziejem! Elfia krew mu w tym pomoże!

Na razie stał się jednym z Obrońców. Uśmiechnął się szeroko, gdy zrozumiał, że teraz nie ma odwrotu. Znalazł nową rodzinę, która miała go akceptować! Poczuł w sercu ukłócie żalu - matka z pewnością byłaby z niego dumna, gdyby mogła go teraz widzieć, w tym pięknym płaszczu i doskonałych butach, wśród fanfar i oklasków. Nie mógł jednak pozwolić, by pokazać słabość przed swoim nowym mistrzem.

Podniósł spojrzenie na Lao Lao. Nie wiedział, jak go oceniać, zresztą, daleki był od skreślania kogokolwiek ze względu na wygląd. Egzotyczna uroda wydawała mu się ciekawa. Grzecznie pochylił głowę, co podpatrzył u pozostałych śmiałków.

- Dziękuję, panie. - Otrzymawszy pas, odezwał się drżącym, przejętym tonem. Tytuł Drozda nic mu nie mówił, za to stwierdził, że Wierzba - Drozd nie brzmiało zbyt dobrze. Samo Wierzba wystarczyło do żartów, nie trzeba było go jeszcze ośmieszać dodatkowym przezwiskiem!

Starał się tym nie przejmować, tak samo jak brakiem zainteresowania. Przywykł, że był ostatnim, na którego zwracano uwagę, więc posłusznie wycofał się pod ścianę, by nie przeszkadzać rodzinom w świętowaniu. Złożył przed sobą ręce i cieszył się atmosferą, nawet, jeśli przyjął rolę obserwatora. Przynajmniej do czasu! Towarzysze nie zawiedli i pokazali mu, jak to jest, czuć się częścią uroczystości. Wierzba nic nie powiedział, za to uściskał każdego z osobna, szczęśliwy, że ma kogoś, z kim może dzielić swój sukces. Nie do końca rozumiał, czemu Ksawier, Abram i reszta pokazwali sympatię, ale nie zamierzał narzekać. Słowa Logana skiwtował szerokim uśmiechem. Grunt, że mu się podobało! Nie potrzebował nawet prezentów od Ergara!

Dołączył się do biesiady i toastu, który Ogar wzniósł za niemądrych rekrutów. Niestety, równie niemądry Wierzba nie domyślił się zawczasu, że miejsce wśród młodzików będzie szło w parze z koniecznością rozmawiania. Zgadywał, że ten młody krasnolud, który pytał, musiał być synem Grumbara.

- Mistrz znalazł mnie na szlaku. - Minął się z prawdą. - Ja... Z Północy. Spod Koziego Rogu. - Mówił, powoli wymawiając słowa, cedząc informacje, choć nie budując ich w elokwentne wypowiedzi. Zmarszczył lekko czoło, zagryzł wargę. Czy pochodzenie spoza twierdzy skreśli go wśród rekrutów?! Może lepiej byłoby skłamać?! - Nie stąd. Nie z miasta. - Potrząsnął lekko głową. Kilka kosmyków wyrwało się z upięcia i Wierzba walczył ze sobą, by nie złapać ich i nie pociągnąć. Ból uziemiał i pozwlał się skupić. - Jestem wojownikiem znad Morza Mroźnego. - Stwierdził, starając się włożyć w stwierdzenie tyle pewności, ile zostało w jego wątłym ciele.
Obrazek

[Wschodnia część pasma Ghuz-Dun] Twierdza Obrońców Świtu

104
Ciekawscy młodzieniaszkowie nie do końca takiej odpowiedzi się spodziewali. Sądzili raczej, że ich starszy kolega zechce nieco więcej o sobie powiedzieć, niż tylko kilka losowo wybranych słówek. Nie kryjąc rozczarowania, probowali przydusić Wierzbę do bardziej wylewnego przedstawienia, ale w końcu odpuścili i wrócili do wcześniejszych tematów rozmowy, chwaląc się to, pod wodzę, którego z Chan'ów trafili i dzieląc się zarazem plotkami, jakie na ich temat zdołali posłyszeć.

- Wierzba, tak? - w końcu i jego nadeszła kolej. - Słyszeliśmy, że udało ci się dostać do oddziału Lao-Lao - potwierdzenia szukał wygadany krasnolud, ten, który najpewniej był synem Grumbara. - O ile nie przespałem części pasowania, to byłeś chyba jako jedyny - próbował sobie przypomnieć, skubiąc jeszcze nie tak gęstą brodę.

- Dobrześ pamiętasz
- przytaknął jakiś rosły jak na swój wiek chłopaczyna. - Brat mi opowiadał, że jest taki Chan, do którego mało kto ma szansę się dostać i jeszcze mniejszą, przetrwać jego treningi. A z opisu pasuje tylko Lao.

- No to nie zazdroszczę - odetchnął z ulgą krasnolud. - Ale mnie to nie dziwi. Skoro ten oto nasz kolega pochodzi z najdalszych zakątków Północy, trening nie zrobi na nim wrażenia - bystre spojrzenie ciemnych oczu Niziołka strzeliło wprost w półelfa. Reszta Świeżaków z podziwem wpatrywała się w niepozorną postać, kiwając głowami w akcie poważania.

Ucztę zakończono późnym wieczorem. Sproszeni goście opuścili pałac, nierzadko we łazach pozostawiając swoich synów pod opieką Zakonu. Wkrótce i Chan'owie powstali ze swoich miejsc, a za nimi ich nowi podopieczni. Następnie wszyscy razem złożyli drugi raz wyrazy szacunku dla Mistrza i idąc, każdy za swoim przywódcą, udali się do koszar, gdzie na koniec rozdzielili się i weszli do przejść, przypisanych do swojego oddziału.

- Nasz portal znajduje się na samym końcu koszar, tuż przy murze zewnętrznym
- powiadomił sługa obecny przy pasowaniu. Lao natomiast milczał uparcie, pozwalając, by go wyręczono w przekazaniu najważniejszych informacji.

I zgodnie z tym, jak mówił sługus, przeszli niemal przez cały plac, w końcu docierając do skrytych za kolumną drewnianych drzwi. Zaraz za nimi znajdowały się schody prowadzące ku górze. Szli pod górę, docierając niebawem do szerokiego na sześć łokci korytarza, układem drzwi i okien łudząco przypominającego ten w cytadeli.

- Odprowadzić do pokoju. Ja udaje się do siebie - wydał polecenie Lao i bez słowa pożegnania poszedł tylko sobie znaną drogą.

Sługa, ukłoniwszy się nisko, odczekał chwilę, aż starzec zdoła się oddalić i dając Wierzbie niemy sygnał, poprowadził go dalszą drogą.

- Na tym poziomie nie znajdziesz nic innego jak tylko składziki na wszelkie barachła i ustępy. Poziom wyżej mamy jadalnię oraz kuchnię, a także przejście do skrzydła zajmowanego przez Chan'a oraz sale wykładowe. Natomiast na Dwóch najwyższych kondygnacjach mieszczą się wasze kajuty. Twoje rzeczy zostały już przeniesione. Za moment zaprowadzę cię do wyznaczonej celi - chłodnym i spokojnym głosem opisywał dokładnie rozkład pomieszczeń w budynku.

Znalazłszy się w końcu na ostatnim piętrze, Przewodnik przystanął przy jednych z ostatnich drzwi i bez kozery wkroczył do środka.
Oczom Wierzby ukazał się zgoła nudny widok. I chociaż pokoik z pewnością przewyższał swoimi rozmiarami dotychczasową celę, to jednak był do niej przykro podobny. Wprost naprzeciwko drzwi mieściło się nawet duże i okratowane okienko, wychodzące w stronę ośnieżonych szczytów. Zarówno po lewej jak i prawej stronie umieszczono piętrowe łóżka, z czego trzy miejsca zostały wcześniej zajęte. Przed nimi, od strony wejścia ustawiono cztery skrzynie, nie szersze niż na dwa łokcie i tyle samo wysokie i głębokie. Jakimś cudem udało się nawet wcisnąć kwadratowy stolik i parę taborecików, wąziutką szafeczkę i kilka wieszaków, na których zwisało parę ubrań.

- Nie mamy zbyt wielu nowych, więc zajmiesz pokój z Sokołami, to jest se starszymi stopniem, gdybyś nie wiedział, ale jutro wszystko się wyjaśni - oznajmił bezemocjonalnie - Niedługo powinni wrócić z gór. W tym czasie rozgość się. Skrzynia po lewej i posłanie na piętrze należy do ciebie. Na dziś to wszystko.

Półelf pozostał sam. Zawieszony u góry świecznik dawał wystarczająco dużo światła, żeby móc się jakoś poruszać po wąskim deptaku między łóżkami, a stosik dotąd niespotkanych nigdy kryształów, wsypanych do metalowego pojemnika pod oknem, emanował ciepłem ogrzewającym całe pomieszczenie.

Krążąc bez większego celu, Wierzba przypomniał sobie o prezencie, jaki miał otrzymać od Ergara za sprowadzenie mu upragnionego trunku. Otworzywszy więc swoją skrzyneczkę, odłożył na bok czarne i grubo szyte ubrania, docierając z pozoru do dna. Coś jednak było nie tak. Patrząc od zewnątrz, brakowało dobrych kilkunastu centymetrów. Nacisnąwszy więc spodnią deseczkę, z łatwością odbił ją ku górze, a gdy i ją odłożył na bok, dostrzegł lśniący oręż o wymiarach zbliżonych do toporka, ale z jednej strony zakończony obuchem, z drugiej czymś na kształt cienkiego i długiego sztyletu. Broń zachwycała swoim wyglądem, a prócz tego zdawała się emanować czymś jeszcze. Wyryta na jej rękojeści runa, migotała delikatnie i promieniowała słabo wyczuwalnym ciepłem.

Półelf nie widział czy trzymanie broni w pokoju jest, aby dozwolone, toteż nacieszywszy się podarkiem, nakrył go z powrotem i w samą porę, bo oto z zewnątrz dobiegły go odgłosy czyiś kroków.

- Słowo daję, gdyby Mauri nie zwędził uprzednio tych racuchów, padłbym z głodu już po drugiej godzinie - żalił się jeden.

- Nie ma za co. Możesz odwdzięczyć się zapoznając mnie ze swoją hojnie obdarzonąkuzynką - zażartował drugi.

- To już wolę, aby wilki zeżarły moje wychudzone ciało - odgryzł się pierwszy.

Drzwi zostały otwarte i trójka rozbawionych kompanów wparowała niczym wicher.

- Przyjaciele, zdaje się, że mamy towarzystwo - jako pierwszy Wierzbę zauważył jego pełnokrwisty pobratymiec.

Wysoki elf o długich i jasnych włosach stanął pośrodku, tarasując drogę dwójce ludzi, usilnie wyglądających zza jego ramienia. Uśmiech z ich twarzy raptownie znikł, a pojawił się grymas zmieszania i rozczarowania.

- Ktoś ty jest i co tu robisz? - rzucił jeden z ludzi, którego fryzurę stanowił jedynie pojedynczy warkocz, zwisający ze szczytu sklepienia wyłysiałej czaszki.

[Wschodnia część pasma Ghuz-Dun] Twierdza Obrońców Świtu

105
Wierzba czuł, że nie jest dość dobry. To przeświadczenie towarzyszyło mu całe życie, ale teraz, gdy zaczął mieć odrobinę wiary w siebie, został brutalnie sprowadzony do parteru przez kilka niewinnych pytań innych rekrutów i samego siebie, niezdolnego do udzielenia satysfakcjonującej ich odpowiedzi. Zwiesił lekko głowę, nie chcąc włączać się do dalszej dyskusji.

Co zobaczył w nim Ogar? Czy tylko rzucone obietnice tego, że potrafi walczyć z potworami? Wierzba sam nie był tego pewien. Nie poradził sobie z wampirem, zresztą, prawie odszedł z tego świata przez własną brawurę i przeświadczenie, że może stawić czoła nadnaturalnemu bytowi. Fakt, iż wątły półelf położył dwóch Obrońców, był ciężki do uwierzenia i gdyby nie poświadczyli za niego inni, zapewne nikt by mu w to nie uwierzył. Zresztą, zadawał sobie sprawę, że w tamtym momencie życie darował mu los, po raz kolejny uśmiechając się do niego prześmiewczo, oraz element zaskoczenia, który półelf wykorzystał przy walce z rycerzami. Nie był wojownikiem. Nie był dość dobry, by pasować do tej zgrai młodych, odważnych chłopców, mogących zaoferować swoje usługi Ogarowi. Wystarczyło poczekać, aż odkryją, że zabił dwóch; może ich ojców, braci, krewnych... Młodzi sami poszukają sprawiedliwości, używając swoich machin, magii i wszystkiego innego, czym się przechwalali.

Przytłoczony czarnymi myślami, Wierzba nie uważał na słowa młodzików. Spojrzał na nich dopiero, gdy między szumem rozmów dosłyszał swoje imię.

Gdyby Wierzba był psem lub jakimkolwiek innym stworzeniem, które jest do tego zdolne, z pewnością położyłby po sobie uszy w geście strachu, rozczarowania, niepewności. Chan Lao Lao najwyraźniej był tym, do którego trafiali najlepsi oraz, jak najpewniej było w przypadku Wierzby, najgorsi, by szybko odsiać ich i pozwolić rozwijać się innym, bardziej zdolnym i przydatnym Zakonowi.

Nic nie odpowiedział nowym towarzyszom. Żałował, że nie trafił do oddziału Abrama, gdzie mógłby walczyć ramię w ramię z innymi wojownikami i umrzeć w potyczce, jak prawdziwy mężczyzna, do miana którego aspirował od wielu lat. Mistrz najwyraźniej nie widział w nim wojownika, skoro rzucił go na pożarcie innemu chanowi. Półelf obiecał sobie, że nie odda ducha łatwo i nawet, jeśli zostanie wydalony z Zakonu lub umrze próbując się w nim utrzymać, udowodni Silwaterowi i głównie sobie, że zrobił wszystko, by dowieść swojego męstwa, nawet jeśli na starcie dostał wątłe ciało i bagaż negatywnych emocji. Musiał kurczowo złapać się resztek pewności siebie i dumy, które pozwoliły mu przetrwać w osadzie i w lesie.

Po zakończonej uczcie poczekał, aż Lao i sługa sami przywołają go do siebie, a następnie poprowadzą przez pałac. Z bólem serca wspinał się po schodach, zostawiając za sobą place ćwiczeń, składy broni i opancerzenia... nie mógł mieć pojęcia, co go czeka, ale nie widział dla siebie dobrej przyszłości. Przykładem Lao, milczał, nie przerywając słudze.

Opis koszar robił na nim wrażenie - sama ta część zamku była większa, niż wszystkie jurty i drewniane chaty z jego wioski razem wzięte. Starał się jednak wpatrywać w swoje buty, które jednak nie dawały mu już tyle radości, co przy ich pierwszym założeniu. Zrozumiał, że to, co czuje, najlepiej można opisać jako rozczarowanie - decyzją Mistrza co do odebrania mu miana wojownika oraz, głównie, sobą.

Omiótł spojrzeniem izdebkę, którą przyjdzie dzielić mu z Sokołami. Jego uwagę przykuła wieść o tym, że ci wyszli w góry - Wierzba znał dzicz i tam mógł w jakimś stopniu się przydać, ale wędrówka po w większości pustych terenach nie równała się możliwości zwalczania demonów. Kiedy sługa pozostawił go samemu, Wierzba postanowił sprawdzić zawartość swojej skrzyni.

Oczy zaświeciły mu się na widok nadziaka. Nigdy nie widział tak misternie wykonanej broni, tak dobrze leżącej w rękach i równie śmiercionośnej. Przez myśl przeszło mu, że to musi być pomyłka - Ergar z pewnością podarował mu niewłaściwy oręż. Ten godny był Mistrza, nie lichego półelfa pod wodzą Lao Lao! Wierzba obiecał sobie, że zwróci podarek krasnoludowi, gdy tylko będzie ku temu okazja. Nie zasługiwał na coś takiego.

Jego myśli przerwały głosy z zewnątrz. Wierzba wycofał się pod okratowane okienko, nie wiedząc, czego może się spodziewać po nowych towarzyszach. Z jakiegoś powodu założył, że ci nie będą do niego nastawieni tak dobrze, jak Abram i jego zgraja. Zacisnąwszy palce na zakrzywionej krawędzi cegiełek, które okalały okno, Wierzba wpatrzył się w swoich nowych kompanów.

Elf i dwóch ludzi, co czyniło z nich półtora elfa i dwóch i pół człowieka... myśli Wierzby pobiegły w dziwnym kierunku, zupełnie nie tym, w którym powinny. Zganił się w myślach, spinając jak zwierzę gotowe do ataku lub ucieczki. Zacisnął usta w wąską linię, tylko po to, by nie pokazać po sobie wprost wrogości.

- Wierzba. Drozd. - Wyrzucił z siebie w końcu, przypominając sobie tytuł, jakim ochrzcił go Lao Lao. Napięcie nie pozwalało mu powiedzieć nic więcej. Czekał na ich ruch.
Obrazek

Wróć do „Turon”