Błyszcząca Góra

1
Jest to mroczna, rozpadająca się kraina u podnóża Błyszczącej Góry. Od czasu katastrofy w Morlis przerobiona na idealne środowisko dla potwornych istot, które ją ów czas zamieszkują. Czarna ziemia pokryta jest setkami przegniłych domostw, będących pozostałością po wydobywających niegdyś z kopalni cenne kruszce górnikach i ich familiach. Co mniejsze domostwa służyły również jako placówki badawcze geologów z całego świata, którzy przybywali pod Błyszczącą Górę. Wnętrze osypanego zewsząd śniegiem tytana skrywa bowiem nie tylko drogocenne minerały, ale również niecodzienne kryształy o niepoznanych dotąd właściwościach.

***

Biesy prosto z piekieł zajęły grunty pod Błyszczącą Górą, przepędzając wieśniaków lub więżąc ich w kopalniach aż sczezną bez strawy i pitki. Nieliczni, którzy umknęli w góry liczyli na przemarsz przez błyszczące szczyty, lecz wtem zawiały śniegi przełęcze na górach i zgubieni pośród białego puchu ocaleni utknęli na dobre. Kilkakroć ludy północy podnosiły się, chcąc odbić Błyszczącą Górę, lecz żaden najazd nie wyswobodził osady, choćby się najsprawniejszy oddział skichał.

***
Obrazek
Obóz Orlej Straży.

Sol Mhyr wprowadzony na lonży minął pierwsze namioty i straże. Cały czas myślał gorączkowo, nie zauważając niczego wokół siebie. Przemarsz na północ, armia golemów, niewinne istnienia. Nieważne, czy jego dokonania były słuszne czy nie. Jedno było pewne – nadchodzi wojna o Północ, w której kapłan Turoniona już odegrał pierwszoplanową rolę i tylko sam stwórca krasnoludów wie, jakie trudne wybory staną jeszcze przed nim.
Spojrzał w dal, na dalekie wzgórze, na widoczną na nim zrujnowaną osadę, po której jak karaluchy szwendały się pokraczne istoty z Morlis. Teren zakazany, pomyślał.

Koń zarżał, zatargał łbem, targnęło mocno. Stanęli. Pierwszy siodło opuścił generał Martelo – główny dowódca eskapady – a za nim admirał Surrana. Elfiej maści czarodziejka nie kryła niezadowolenia. Mhyr znał zdanie kobiety w kwestii odbicia Błyszczącej Góry.

Generale! – salutował odbierający konia strażnik.

Melduj.

Demony przemieszczają się do kopalni, jakby wiedziały o nadchodzącym ataku. Nasz zwiadowca widział kolejne zastępy z Morlis.

Gdzie on jest? – przerwał tonem nie znoszącym sprzeciwu Martelo.

W namiocie, jest rany, generale. Demony…

Generał Martelo rzucił kapłanowi wymowne spojrzenie. Wojskowi medycy nie budzili jego zaufania, dowódca wolał powierzyć los zwiadowcy samemu Mhyrowi.

Po wszystkim zamelduj się w moim wigwamie.

Minął rowy, gdzie liczył, że zgubi smród wojska. Przeciwnie, kapłan dałby głowę, że im bliżej namiotów rannych, tym zaduch był gorszy. Tyle, że bardziej urozmaicony, bogatszy skalą i odcieniami. Pachniało oparzeniem, zgnilizną i ropą. Szczęściem nozdrza przyzwyczajały się szybko i wkrótce zajedno im było, czy to gnój, czy to trup, czy to koci mocz, czy to kolejna potrawka wojskowych.

To chyba tu – ocenił kapłan, patrząc na namiot, do którego wchodziła uzdrowicielka. Na wstępie wciągnął w nozdrza przejmującą mieszankę jodyny, amoniaku, eteru i alkoholu. Chciał nasycić się tą wonią, gdy była jeszcze sterylna, czysta. Spostrzeżona przed wejściem białogłowa nosiła szary kornet. W ręku trzymała zaś nasączoną jodyną szmatę, którą niosła wtenczas choremu. Było ich kilku. Wykrwawiający się na śmierć wojak z dziurą w brzuchu, amputacje i jeden okopcony jak piec. Tylko białka przerażonych oczu odznaczały się na jego popalonej twarzy.

Z tymi sobie poradzę, ale tego trafiła jakaś plugawa klątwa. – wskazała na wijącego się z bólu zwiadowcę. Była tylko niemagiczną znachorką, bezradną w sprawach demonicznej magii.
Gdyby pan mógł rzucić na niego okiem. – przemyła otwór obok pępka, a wojak z dziurą w brzuchu zawył. – Dojdę do pana, jak tylko go połatam. – machnęła grubą igłą, przeciągając nić po bebechach.

Błyszcząca Góra

2
Tamas de Langre

Oj, a to niespodzianka – powiedział żołnierz na widok nadchodzącego Tamasa. – Ot! Traf nad trafy! Obok takiego weterana walczyć o wolność północy.Garnek przełknął kęs twardego i ciągliwego kawała słoniny, którym poczęstowała go kucharka doglądająca kompani, zagryzł pieczoną rzepą. Siedział przy ognisku w towarzystwie szczupłego wymoczka z sińcami pod oczyma, który wyróżniał się na tle gromadki. Byli też inni, Tamas kojarzył ich z fortu, lecz nie był w stanie wymienić każdego z imienia. Wszyscy, jak jeden brodaci o zapuszczonych włosach po ramiona i w dodatku w kolorze niedźwiedziej skóry. Kto by się w tym połapał. Poza krasnoludem Garnkiem i chłopakiem nikt nie wychodził przed szereg.

Chłopiec nie odpowiedział, kiwnął tylko głową w stronę całej otaczającej ognisko szóstki z Garnkiem na czele.

Mordy otworzyć nie umisz? Pizda! – skwitował Garnek plując pod nogi i pochłaniając ale z kubła aż ściekał po brodzie. – To jest, w mordę, Tamas de Langre! Wincyj łbów potworom ściął niż w gówien postawili.

Garnek iście dostojnie przedstawił barbarzyńcę, lecz nie słowa krasnoluda, a postura człowieka zrobiła na wojakach największe wrażenie. Był wysoki, potężny o szerokich barkach i wielkich łapach. Siedzący przy ognisku chłopi podnosili wysoko głowę, by wzrokiem sięgnąć twarzy Tamasa.
Spoiler:

Błyszcząca Góra

3
Tamas już od dłuższego czasu stacjonował w samej twierdzy, ale ileż można siedzieć na zadku w bezpiecznej twierdzy? W końcu przyszły polecenia w ładnej formie próśb do dołączenia na Błyszczącą Górę...
Wielki mężczyzna zebrał więc swój rynsztunek i ruszył wraz z grupą braci. Dotarł późną nocą, ale nie był jakoś szczególnie przemęczony, gdyż wozów w tej karawanie nie brakowało i kołysanie na boki nie było bardziej męczące, niż spanie na gołym kamieniu. I tak oto znalazł się w obozie 'orłów'. Późna noc, mało oświetlenia i nadgorliwi panowie z włóczniami na drodze przerośniętego Tamasa.


- Uwaga z tymi kijkami, idzie się! - rzekł przepychając się między stojącymi w zwartym szyku braćmi, którzy najprawdopodobniej byli teraz musztrowani. Ah tak, pierwsza linia w walce była właśnie dla młodych, którzy nie nauczyli się jeszcze strachu przed bitwą, i dla starych, którym ubzdurało się, że nie są gorsi od młodych. Tamas ze swojej przezorności zdecydowanie bardziej wolał pozostać w środku jak przyjdzie co do czego. Nie był już młodzieńcem, ale tez nie był starcem, który wolał się ukryć za wszystkimi i próbować swoich sił w szyciu łukiem do potworów.

Ryknięcie na młodzików sprawiło, że hołota rozstąpiła się, co sprawiło mu niejaką satysfakcję. Był wielki i masywny, a przynajmniej na takiego wyglądał, bo lata leciały, a sam po podróży czuł się na tyle źle, iż nie miał ochoty na samą walkę. Początek nocy okazał się jednak przyjemny kiedy spotkał kilka parszywych mord, które znał dobrze. Jedna z nich nawet raczyła do niego się odezwać kiedy wymienili się spojrzeniami.

Wielki mężczyzna w końcu się zatrzymał i skierował nieco bliżej do ognia w stronę Garnka. Wszyscy pozadzierali łby co nie było niczym nowym dla wysokiego wojownika. Dla efektu jeszcze dodatkowo pochylił się nieco w stronę krasnoluda.

- Nie obok, a pod... - Zażartował sobie z uśmiechem na nieogolonym pysku, kiedy odszedł bliżej ognia. Mruknął do reszty coś na przywitanie, a następnie znalazł sobie miejsce do siedzenia, próbując ogrzać się w niewielkim ogniu.
- A kiedyś to obiecałem ściąć trzy łby potworów jednym cięciem i wtedy odszedłbym z Orlej, a na dzień dzisiejszy staram się ściąć ich dwadzieścia, na wypadek, żeby się tym razem nie powiodło. Jak to taki zaszczyt to bądź tak miły i przynieś coś ciepłego do jedzenia... i jakiegoś grzańca może, byle słabego.

Tamas spojrzał na chudzielca, którego Garnek nazwał "pizdą". Milczał przez chwile, ale zainteresowała go jego obecność w szeregach dość znanych mu braci. Skoro jednak nie był zbyt skory do rozmowy...
- Niańczysz nowego, rdzawy Garnku? Czy to coś 'więcej'? - Mężczyzna uśmiechnął się krzywo i wyczekiwał odpowiedzi, a także trunku... być może?
Kartoteka
Będę żył i umrę na posterunku.
Jestem mieczem w ciemności.
Jestem strażnikiem na murach.
Jestem ogniem, który odpędza zimno, światłem, które przynosi świt, rogiem, który budzi śpiących, tarczą, która osłania krainę człowieka.

Błyszcząca Góra

4
Pff! – krople wyplutego piwska poleciały w kierunku ogniska, tłumiąc subtelnie karminowe języki. Krasnolud prawie, że się nie zakrztusił po słowach Tamasa. Poliki zrobiły mu się czerwone, jak buraczy nos od ciągłego chlania.

Mam takie samo prawo walczyć, jak inni – ni stąd ni zowąd wtrącił cicho chłopak. Czarne włosy okalały jego bladą i zdawałoby się niewinną twarzyczkę. Brakowało na niej zarostu, zaś uwagę rozmówcy i tak nade wszystko przykuwały duże, a jakże hipnotyzujące, szaroniebieskie ślepia. Wtem Garnek rzucił mu wymowne spojrzenie. Mruknął coś pod nosem, nie wiedzieć co, jakby język splątał mu ale. Ale na pewno - tego był pewien - nie było to nic miłego.
Maric, sir – przywitał się pouczony przez starszaka małolat. – Maric Hitlerbrand.
Spoiler:
On jest inny – szepnął Garnek, ale tak ledwie słyszalnie. Cichutko jak myszka. – Magiczny znaczy – perorował niepewny, czy dobitnie wyraził się za pierwszym razem.

Czy pisane nam jest zwycięstwo pod Błyszcząca Górą? – rzuciwszy pytanie w eter, Maric wytężył wzrok w płomienie. Te, jak jeden, zawrzały. Skwierczenie pękającego drewna rozniosło się po okolicy, a drobiny popiołu pofrunęły do nieba, by po chwili zniknąć w ciemnej jak melasa nocy.

Golemy oraz strażników prowadził pod górę kapitan Aldern Martelo - jeden z trzech wielkich orłów straży. To ten waleczny i nieco uszczypliwy. Zawsze gotów do boju, dlatego w dłoni dzierży młot, z którym prawie się nie rozstaje. Jego rude brwi to nie przypadek, bo mężczyzna potrafi być naprawdę wredny i nieprzyjemny dla tych, którzy mu podpadną. Dla tych bywa również gburowaty, cyniczny czy chamski. Nosi ciężkie zbroje i najczęściej można go spotkać z młotem oraz solidną tarczą. Nie wie co to strach i do walki zawsze staje w pierwszym rzędzie. Czasem daje się ponieść emocjom i tylko najbardziej wpływowy z trójki - Valencius - jest w stanie przywrócić go do porządku. O Valenciusie mówi się, że jest charyzmatyczny, ambitny i wyjątkowo wytrwały w swoich działaniach. Przy tym sprawiedliwy acz wymagający względem swoich podwładnych. Główny kapitan Orlej Straży doskonale sprawdzał się na swoim stanowisku, chociaż za murami mówi się o tym, że inni kandydaci na stanowisko mogliby poprawić status fortu w górach. Fort od pewnego czasu przechodzi wewnętrzne rozłamy. Część opowiada się za Martelo, inni wolą szepczącego L'Ernir'a. Aleksander L'Ernir to oaza spokoju i dyscypliny. Niespotykanym jest zobaczenie go rozzłoszczonego. W walce również zachowuje niebywały spokój i opanowanie. Jest jak ściana, o którą rozbijają się wrogowie. Tak oto prezentowała się elita Orlej Straży.

Nie pamiętam, żeby kapitan Martelo przegrał bitwę – wtrącił któryś ze zgromadzonych.

Wolałbym jednak, żeby prowadził nas L'Ernir – skwitował kolejny.

Dzieciaki! – podniosłym głosem rozpoczął Garnek. Mówił jak nauczyciel, iście mentorskim tonem. – Mamy ze sobą kilkadziesiąt golemów. Te kamienne puszki to siła nie do sforsowania. Martelo dobrze wie, co robi. Rozjebiemy te plugastwa nim... - wsparcie golemów budziło skrajne odczucia pośród strażników. Jedni radowali się z potęgi, która wpadła w ręce strażników. Kapłan Mhyr zdobył pradawny relikt w górze Gautlandi. Za jego sprawą potrafi przenieść duszę człowieka do wykutego wcześniej ciała z kamienia. Cóż mogło oprzeć się takiej potędze? Inni nie podzielali tegoż entuzjazmu. Za wojownika płacono życiem. Początkowo w golemy przemieniano wyłącznie poważnie rannych i umierających. Dziś dzień lazaret w Orlim Forcie świeci pustkami. Potem rekrutowano chętnych, a powiadają, że co niektórych zaciągnięto siłą... Że przemiana w golema odbiera duszę. Że wszystko staje się zimne i nudne, jak ten pozbawiony uczuć głaz.

Nie lekceważ przeciwnika – skonfrontował się z Garnkiem młody mag Martin. Wielce się owo podejście krasnoludowi nie spodobało. Znów się zapowietrzył, a gdy tylko burak zszedł z twarzy, rzekł:
Godasz, jakbyś nie jedną bitwę przeżył, a pizda jesteś. Nawet brody ni mosz – cała zgraja ryknęła, stukając się kuflami. Wszyscy śmiali się i dokazywali, poza Martinem oczywiście.

Widziałem do czego demony bywają zdolne. Są sprytne i niebezpieczne. Nie odpuszczą łatwo. Kiedyś spętałem jednego... – urwał w połowie, by lada chwila podjąć temat z innej strony. – Wiedzą, co nadchodzi. Nie wierzę w to, że chowają się w szybach górskich bezczynnie czekając na nasze uderzenie.

Chłopakowi trudno było przebić się przez gromki śmiech, nieokiełznane pierdy tudzież beknięcia. Garnek zdawał się puszczać ostrzeżenia mimo uszu, tak samo pozostali.
Ostatnio zmieniony 04 lip 2021, 10:06 przez Callisto, łącznie zmieniany 1 raz.

Błyszcząca Góra

5
Tamas spojrzał na młodzika i się delikatnie uśmiechnął. Może i miał zapał, ale czy wystarczy mu umiejętności i nerwów podczas walki? Może jeszcze chciał iść na pierwszy ogień, pierwsze linie? Oby nie... a czemu?
Porażająca jest różnica między pierwszymi liniami, gdzie leje się krew, stale towarzyszy wojownikowi cierpienie i śmierć, praca ponad siły, upał latem, mróz zimą, Gdzie nie daje się po prostu żyć - a tyłami.
Tu jest inny świat. Tu są dowódcy, ciężki sprzęt miotający, drewniane konstrukcje i namioty z prowiantem. Nieczęsto dolatywały na tyły czary i pociski demonów albo docierał tak do tyłu jakiś latający stwór. Zabici i ranni są rzadkością na tyłach. To nie wojna, a kurort! Ci, którzy walczą na pierwszej linii – to nie są żołnierze. To skazańcy. Jedynym ratunkiem dla nich jest odniesienie ran.
Ci, co są na tyłach, przeważnie zostają pośród żywych, jeśli nie przerzucą ich na pierwszą linię, kiedy wyczerpią się szeregi nacierających.
Nikt oprócz młodych, niedoświadczonych... i szalonych nie zostawał w pierwszych liniach.
Tamas zrezygnował jednak z próby wytłumaczenia młodzikowi, iż powinien uważać z tym swoim zapałem do walki, bo sama deklaracja była już pretekstem do tego, aby go wypchnąć na przód.


- Trochę pewności w sobie i stanowczości. Jak Ci tego zabraknie przy przeciwniku to będzie to ostatnim błędem jaki popełnisz.
Tamas nie zamierzał straszyć tego całego Maric'a, ale powinien raczej spodziewać się mądrych rad od osób, które znały się na fachu nieco bardziej od niego. Uwagę o magii odpuścił sobie. Wielu z braci miało go za barbarzyńce ze zwykłym mieczem, ale i on parał się magią, a nikt mu w pysk nigdy nie powiedział, iż przez to 'jest inny'.

Skoro nikt mu nie podał jadła i napitku to sam na chwilę zniknął, aby odebrać go od dziewek, które roznosiły podstawowy prowiant po obozie. Finalnie wylądował z kawałkiem chleba i rozwodnionym winem. Usiadł ponownie obok rozmówców i przez pewien czas nie wyrażał swojego zdania, powoli spożywając kolację. W końcu jednak i on musiał się odezwać, chociaż nie zamierzał nikomu wytykać poglądów na władzę w bractwie, a tym bardziej nie chciał poruszać tematu golemów, które w jego mniemaniu były przedziwnym i nieetycznym tworem, jednak wojen nie wygrywa się na białych rumakach z pięknie zdobionym ostrzem.

- Każdy ma swoje słabe i mocne strony, tak my wszyscy jak i nasz wróg. Nie sposób więc z każdej bitwy wychodzić zwycięsko, ale trzeba w nią wierzyć. Jeśli nie będziesz wierzył, że zwyciężysz, strach i wahanie cię powstrzymają, a twój przeciwnik to wykorzysta.
Rzekł w przestrzeń kiedy nikt nie mówił, a następnie dokończył spokojnie swój posiłek jakby właśnie nie słyszał tego co młodz
ieniec powiedział pod nosem.

- Przynajmniej wiesz więc z czym się mierzysz i pamiętaj o tym to może dożyjesz sędziwych lat.

Tamas uniósł kufel z rozwodnionym winiem do reszty, aby chociaż trochę podnieść ich smętne rozmyślania.
- Jak to mówią u nas, panowie, abyśmy się nie posrali.

Po czym się napił spokojnie i z przyjemnością. Chyba zaraz ruszy dalej i poszuka chociaż przez chwilę namiotu w którym będzie mógł odpocząć przed potencjalną walką.
Kartoteka
Będę żył i umrę na posterunku.
Jestem mieczem w ciemności.
Jestem strażnikiem na murach.
Jestem ogniem, który odpędza zimno, światłem, które przynosi świt, rogiem, który budzi śpiących, tarczą, która osłania krainę człowieka.

Błyszcząca Góra

6
Gorzała lała się litrami. Temat wielkiej bitwy pod Błyszczącą Górą zszedł na dalszy plan. Miast tego, jak długo oczekiwana fala, przyszły hulanka, śpiewy i swawola. Zaśpiew wzniósł się o ton w górę, a pierdy puszczane niczym latawce wybijały mu rytm. Gdzieś z oddali słyszeli wszczynane burdy, pijackie krzyki. Młody Maric zapierając dłonie o kolana, wstał dziarsko. Czarne włosy dotąd okalające trupio bladą twarzyczkę poleciały do tyłu za uszy. Bez ogłady szarpnął pelerynę, rozwiewając nieco ognisko i odszedł w rewir namiotów. Niewielu jednak z radujących się wojaków zauważyło zniknięcie chłopca. Niewielu, bowiem wprawne oko Tamasa nie przepuszczało takiego smaczku.

Było późno i zimno. Ognisko przygasało, a alkohol się skończył. Siedzieli w zadumie i milczeniu spici, pogrążeni w myślach tak głęboko, że ich uwadze umknął rosnący nagle szum i hałas zbierających się do snu żołnierzy, przybierający na sile jak buczenie rozdrażnionych os.

Cipki! Cipki! Dajcie mi cipki! – rechotał sprośnie pod nosem Garnek, potem zachwiał się na kołku i runął prosto na plecy. – Cha cha, chi chi, hejza, hola – i zasnął na ziemi.

Maric nie wrócił już do ogniska. Być może zignorowanie jego uwag uraziło czarodziejskie ego. A może sprawa była na tyle poważna, że nie mógł znieść kołtunerii. Może wiedział coś, czego nie wiedzą oni lub po prostu poszedł spać.

Błyszcząca Góra

7
A niech się leje, Tamas był przyzwyczajony do dużych ilości trunków i zawsze pił na równi... do czasu, aż wszystkim dookoła było wszystko jedno czy ktoś wypił czy nie, a przy dużym tempie nadchodziło to wyjątkowo szybko. Aby nigdy się nie spić do nieprzytomności omijał prawie co drugą kolejkę wtedy przychylając kubek z gorzałą, ale nie upijając nawet łyka, tylko połykając ślinę. Wtedy też chwila była rozmowy i zarazem krótkiego treningu telekinezy, kiedy kubek opuszczał na ziemię, zasłaniał go przed światłem i ten nagle się wylewał. Kiedy wsiąknął już w ziemię... wracał do poprzedniej pozycji i Tamas znów go podnosił... Sztuczka, która pozwalała mu zachować trzeźwość i pamięć już wiele razy. Dla wielu Orlich walka na kacu była czymś normalnym, ale dla niego liczyła się koncentracja, której nie mógł uzyskać kiedy miał kaca- stąd też to wylewanie za kołnierz.

Rozmowa była przednia o splugawionych ziemiach, o władzy, demonach, chędożonych kobietach... w końcu tematu zabrakło i każdy zrozumiał, że impreza się zakończyła. Tamas wypił ostatni kubek gorzały, a następnie wstał opierając się na wielkim mieczu, którego trzymał już od godziny przed sobą w formie oparcia jak laska dla starca. Trochę wypił, ale fakt- czujne ślepia zauważyły wycofywanie się młodzika, który nie był zbyt skory do picia z weteranami. To była ciekawa kwestia, dlatego Tamas powoli wstał i poszedł za oddalającym się chłopakiem. Wcześniej tylko odpiął gruby płaszcz i zarzucił na Garnka, aby tego spitego głupca nie złapała jakaś choroba następnego dnia, w końcu nie było za bardzo ciepło na Błyszczącej Górze. Dołożył również drewna do paleniska, które musiało się utrzymać do rana.
Po tych czynnościach ruszył do namiotu w którym znikł Maric. Finalnie nie było to jakoś strasznie daleko i widział gdzie polazł młodzik.


W końcu stanął przed wejściem i zakaszlał, aby oznajmić swoje przybycie. Wszedł uderzenie serca później.
- Nie wyglądałeś na zachwyconego weteranami walk z demonami, Maricu.
Oznajmił na wejście i poszukał wzrokiem wychudzonego młodzika.
Kartoteka
Będę żył i umrę na posterunku.
Jestem mieczem w ciemności.
Jestem strażnikiem na murach.
Jestem ogniem, który odpędza zimno, światłem, które przynosi świt, rogiem, który budzi śpiących, tarczą, która osłania krainę człowieka.

Błyszcząca Góra

8
Maric spojrzał na niego zimno i nagle jakoś dziwnie bez szacunku. Chłodem powiało od chłopaka, ale i za plecami. Noce były srogie, na tyle, że niejednokrotnie doskwierały zaprawionemu w mrozie barbarzyńcy. W namiocie otuchy dodawała jedna mała lampka. O płomieniu tak słabym, tak lekkim i malutkim, że ledwie się tlił, ledwie tańczył w szklanej klatce. Dookoła leżały skóry zwierząt. Mniejsze, jak i te wielkie. Thamas zauważył kilka lisów, dzika, śnieżną wiewiórkę oraz puchate futro dzika. Młodzik najwyraźniej nie przywykł do wszechobecnego zimna. A i liczba okryć określała jego status majątkowy. Kim był? Skąd pochodził? Ale... Nie po to przybył Thamas. Zapragnął zasięgnąć języka w odmiennej sferze, i chyba mu się to udało.

Ignoranci – Maric odgarnął włosy z policzka. – Wszyscy zachłysnęli się golemami, jakby miały zapewnić nam zwycięstwo. Do bitwy nie doszło, a już wiwatują i piją bez umiaru. Nikt mnie nie słucha – podniósł głos mężczyzna. Z trudem opanował drżenie rąk, przełknął ślinę, spojrzał pytająco na postawnego przystojniaka w jego namiocie.

Moja starsza siostra - Nysa Hitlerbrand - wybitna czarodziejka. Szanowana członkini loży w Kościanej Wieży opracowała metodę spętania demona. Rozumiesz? – szaroblade oczy Marica nagle rozbłysły młodzieńczym wigorem. – Narzucić wolę demonowi! Ukorzyć go, wykorzystać. Kilka miesięcy temu otrzymałem kruka. Umiłowana Nysa wszystko mi wyjaśniła. Wyobraź sobie, jaką przewagę zdobylibyśmy gdybym spętał choć jednego demona. Narzucił mu swą wolę. Wyśpiewałby nam wszystko przed bitwą. Zdradził choćby największy sekret upiorów z Morlis – mówił jak nawiedzony orator. – Wtedy – podkreślił – dopiero wtedy moglibyśmy z czystym sumieniem ruszyć pod górę, by przepędzić stąd najeźdźców.

Błyszcząca Góra

9
Tamas przez chwilę obserwował nienawiść chłopaka, ale nie skomentował jej. Po prostu otrzepał buty i wszedł nieco głębiej, aby zasłonić wejście z którego buchało zimno. Fakt, nie przybył tutaj szukać odpowiedzi na pytania o jego pochodzenie. Dla orlego strażnika nie miało to w danej chwili najmniejszego znaczenia. Skoro chciał walczyć to właśnie to go interesowało przede wszystkim, niemniej jednak nie to stało się pierwszym tematem do ich rozmowy.

- Zanim intelektualiści i czarodzieje odkryli w sobie pasję do faktów, jedynie kłusownicy, wojownicy, złodzieje i kupcy, a więc ludzie chytrzy i gwałtowni tę pasję odczuwali. W walce o życie nie ma miejsca na filozoficzne sentymentalizmy, lecz jedynie na pragnienie zniszczenia przeciwnika w najkrótszym czasie i najskuteczniejszym sposobem. Tu każdy jest pozytywistą, Tak samo w handlu nie byłoby cnotą dać się nabierać, zamiast trzymać się tego co pewne, przy czym zysk nie jest ostatecznie niczym innym niż psychologicznym i wynikającym z okoliczności pokonaniem przeciwnika. Jeśli z drugiej strony zastanowić się, jakie właściwości prowadzą do wielkich odkryć, będą to: brak tradycyjnych wątpliwości, odwaga i radość zarówno tworzenia, jak i burzenia, wyzbycia się moralnych skrupułów, zażarte targowanie się o najmniejszą nawet korzyść, cierpliwe czekanie na drodze wiodącej do celu i łupu, jeśli nie można inaczej, i respekt dla miary i liczby, które są najostrzejszym wyrazem nieufności wobec wszystkiego, co nieokreślone. Innymi słowy, są to stare nałogi naszych weteranów, tylko przeniesione do dziedziny intelektu i przeistoczone w cnoty.

Tamas wszedł nieco dalej i westchnął jakby dopiero się opamiętał, że nie przyszedł na pogaduchy filozoficzne. Niemniej jednak młodzik w jego mniemaniu nie rozumiał podejścia weteranów, którzy zwyczajnie szukali uciechy w tym, że tym razem walka z demonami miała być wspomagana przez te istoty. Tu nie było czasu na wątpliwości i każdy weteran wiedział, iż nie należy okazywać nieufności dla dowódców- jeśli najstarsi z wojowników snują domysły i przypuszczenia, iż atak się nie powiedzie to nagle cały obóz o tym usłyszy, a morale upadną przez jedną noc.

Mężczyzna zauważył również wielkie ambicje chłopaka, który słyszał o wyczynach siostry, ale ich kompletnie nie podzielał. Młodzieniec postrzegał demony jako wielkie niebezpieczeństwo, a jednak chciał próbować je spętać i narzucić im swoją wolę. Czy na prawdę uważał, że byłby do tego zdolny? A może to jego cel. Cokolwiek zamierzał, teraz raczej było za późno, aby próbował malować kręgi i przyzywać demony, a tym bardziej nakładać im smycz i to pod nosem orlich, którzy czasami szybciej działają, niż myślą.

- Istnieją drzwi, których nie należy otwierać. Do innych niebezpiecznie jest się nawet zbliżyć, by ktoś na głos naszych kroków nie otworzył ich od wewnątrz... Nigdy bowiem nie wiadomo, co lub kogo zastaniemy po drugiej stronie. Kimże jednak jestem, aby mówić Ci co masz robić?

Tamas nie wchodził dalej, jednak przymknął ślepia. Czy chciał, czy nie... trochę wypił i ciężko było zebrać myśli.

- Jeśli chcesz przed bitwą to zrobić to radzę podzielić się pomysłem z dowódcami, zrobić to w kontrolowanym miejscu, gdzie bylibyśmy w stanie przeciwstawić się przywołanemu demonowi, którego mógłbyś nie dać rady spętać. Ja uważam jednak, że będzie to standardowa wojna w której nagle nie zginie pół armii po jednym dniu. Jeśli pójdzie źle to dowódcy zmienią strategię.

Cóż mógłby więcej dodać. Zaszurał butami o podłoże w namiocie i czekał. Na coś, bo przecież nie powinien siadać bez pozwolenia, a słowa wobec czarodzieja? Były dość surowe.
Kartoteka
Będę żył i umrę na posterunku.
Jestem mieczem w ciemności.
Jestem strażnikiem na murach.
Jestem ogniem, który odpędza zimno, światłem, które przynosi świt, rogiem, który budzi śpiących, tarczą, która osłania krainę człowieka.

Błyszcząca Góra

10
Maric podniósł twarz, marszcząc przy tym nieznacznie czoło. Słowa, które popłynęły z ust - bądź co bądź - wojaka wzbudziły w młodym mężczyźnie nie lada konsternację. Prawił niczym najprawdziwszy erudyta. Jak hollarski profesor z przeszło stuletnim doświadczeniem. Coś tutaj nie grało...

Nie traktuj mnie protekcjonalnie — podsumował okrywając nogi niedźwiedzim futrem.

Chłopak o niebieskich oczach zdawał się rozumieć prawa panujące w wojsku, a w szczególności tym obozie Orlej Straży. Przestrzegał jednak przed demonami, stale będąc ignorowanym. Zaprawdę, nie ma nic straszniejszego od monstrów owych, naturze przeciwnych, demonami zwanych. Bo to płody plugawego czarostwa i innych światów. Są to łotry bez cnoty, sumienia i skrupułów, istne stwory piekielne, do zabrania jeno zdatne. Nie ma dla takich jak oni miedzy ludźmi poczciwymi miejsca.

— Do dowódców dostać się nie dostanę, a jeślibym się dostał, to i tak mnie nie wysłucha nikt — tłumaczył, chociaż brakło mu sił. — Czy ty w ogóle pojmujesz istotę moich słów? — złapał się za głowę.

Żadne czary-mary, wojowniku. Żadnych rytuałów przywołania demona, bo to akt zbrodni. Ty, ja i jeszcze kilku. Wyruszymy o świcie niezauważeni. Znam, panie, technikę manipulacji czarcim pomiotem. Musielibyśmy schwytać jeno jednego. A potem... Potem moja w tym głowa, by jak suka na sznurze za nami tu pofatygował, nim rozpocznie się wielka bitwa naszych czasów.

Maric podniósł cztery litery i czym prędzej na klęczkach powędrował blisko pełnokrwistego barbarzyńcy. Malutką i smukłą jak na mężczyznę dłonią objął przepaskę przewiązaną przez ramię, która służyła do przechowywania mieczy na plecach. Spojrzał mu głęboko w oczy, po czym rzekł:

Możemy uratować nie tylko Błyszczącą Górę, ale i Morlis.

Błyszcząca Góra

11
Chłopak zdecydowanie nie wyglądał na zadowolonego ze słów starszego mężczyzny. Może i był on wojownikiem, jednak miał swój wiek i na pewno miał również wiedzę o świecie znacznie większą, niż zwykły i typowy wieśniak. Ponadto sama wypowiedź to nie wszystko. Mógł wyglądać na głupca z gór, jednak nim nie był.
Krótko zarechotał i dość mocno westchnął kiedy chłopak posądził go o protekcjonalne traktowanie.

- Niewiedza postrzega rzeczywistość opacznie i jest źródłem zafałszowań, prowadząc do cierpienia. To zupełnie jak 'Kampania Równego Wzrostu' na północy i ich gadanie o krasnoludach, jak to nie powinniśmy używać takich terminów jak "krótka rozmowa" czy "mała kawa". Jeśli szukasz w moich słowach protekcjonalności to proszę bardzo... Nie jestem mistrzem przemowy, dlatego to spłycę: Nie-traktuje-cie-protekcjonalnie, panie Maricu.


Ah demony... Niekiedy nie trzeba było być demonem, aby zachowywać się jak one...
Nie było jednak sensu ponownie poruszać tego tematu, dlatego zamilkł on i jego śmiech. Przeszli do tematów, które były... Niebezpieczne. Czy chciałby postawić się na miejscu młodzieńca? Albo wręcz wstawić się za nim przed dowódcami? Zdecydowanie nie. Poza tym gadanie młodzieńca było klarowne, chociaż chaotyczne i pozbawione najmniejszego autorytetu jakim powinien wręcz bić jeśli chciał faktycznie zbawić wszystkich od 'zła wszelkiego'.
Gadka o ratowaniu była urocza, jednak nie przekonywała starego wojownika, który jednak pozostał niewzruszony nie chcąc dać po sobie poznać jak bardzo nie wierzy w umiejętności młodego.
Nie wierzył, że dojdzie do celu. Wierzył, że przynajmniej będzie szedł do niego godnie.
Czasem nie trzeba zarżnąć smoka, by stać się bohaterem. Czasem wystarczy jedynie zaśmiać mu się prosto w paszczę i spłonąć ze śmiechem na ustach.
Żelazna wola nie pozwoliła mu nigdy dotąd cofnąć się przed przeszkodą. Raz na zawsze przyjął dewizę, że zwyciężyć albo zginąć. Chroniła go zawsze przed klęską rozterki i niepewności.

-Jeśli masz jakiś pomysł jak tego dokonać to chętnie Ci pomogę.


I tyle miał do dodania. Żadnych wyniosłych wypowiedzi, tylko krótka zgoda wojownika. Najwyżej zginie- co gorszego mogłoby go spotkać?
Kartoteka
Będę żył i umrę na posterunku.
Jestem mieczem w ciemności.
Jestem strażnikiem na murach.
Jestem ogniem, który odpędza zimno, światłem, które przynosi świt, rogiem, który budzi śpiących, tarczą, która osłania krainę człowieka.

Błyszcząca Góra

12
Tamas widział błysk oczu w szparze opadających włosów, ozdobionych odrobiną łoju. Włosy jak skrzydła kruka, niby nocna burza okalały kosmkami uradowaną niewątpliwie twarz. Młodziak z trudem powstrzymał narastający w nim dreszcz. Wypowiedziane wprost do niego słowa, gdy przyciągnął się do Tamasa, a ich twarze niemal nie spotkały się w pocałunku, to było czymś enigmatycznym. Maric puścił pasek na piersi barbarzyńcy i opadł na suche pośladki. Pod osłoną kruczoczarnych włosów skrył nakrapiane rumieńce na polikach.

Wasze obawy są uzasadnione, wojowniku — skrzywił się Maric, opierając podbródek o pięść. — Ale kto nie ryzykuje, ten nie pije szampana. Dziękuję ci wielmożny panie, że zechcesz wspomóc nas w tej walce.

Tamasowi mogło zdawać się, że pomysł młodego maga to porywanie się z mizerną szalupą prosto w wir pośrodku oceanu. Jednakowoż, gdyby w istocie pojmać demona, narzucić mu swoją wolę - o czym przekonany jest Hitlerbrand - wtedy Orla Straż poznałaby motywy, a może nawet plany demonów. I to nie tylko dotyczące Błyszczącej Góry. W tym tkwiła zadra, że ów demona pierwej musieli pochwycić. Ale to jeszcze daleko przed nimi.

Spotkajmy się przed świtem przy zachodnich okopach. Stamtąd ruszymy. A teraz dobranoc, bo snu zostało tyle, co krasnoludom ogłady.

Błyszcząca Góra

13
Młody był zadowolony z tego jak łatwo przekonał starego wojownika do swoich racji, jednak nie zauważył drugiej strony medalu. Na prawdę wystarczy zmienić punkt widzenia, a perspektywa ulega całkowitemu przewartościowaniu.
Tamas nie chciał zgrywać bohatera pod żadnym pozorem. Nie był nawet pewny czy chłopak wiedział jak zdominować demona, ale puszczenie go wraz z mniej doświadczonymi wojownikami byłoby ryzykowne. Maric znał obóz i większy zarys planu Orlich! Stanowił takie samo zagrożenie co mógł przynieść pożytku w tej sytuacji i należało się upewnić, iż nie wpadnie w ręce wroga, albo przynajmniej nie będzie w stanie przekazać informacji o wojnie.

Wielkolud lekko kiwnął głową chłopakowi, wymamrotał zgodę tak na spotkanie co i na sen, a następnie wyszedł z namiotu. Miałby spać? Raptem kilka godzin temu przyjechał i zszedł z karawany na której go przetransportowano- odpoczął już wtedy, a teraz pozostało mu tylko czekać na blady świt. Po wyjściu z namiotu rozgrzał ręce, a następnie skierował się do mniejszego obozu dowódców, aby przedstawić relacje swojemu przełożonemu.
Tamas był weteranem i decydował o swoim losie, jednak nadal miał przełożonych, którzy powinni wiedzieć gdzie się zapodzieje jeden z wojaków, poza tym już zdecydowanie zbyt długo zwlekał z powiadomieniem o przybyciu.

Wojownik ruszył więc przez noc, starając się nie zdeptać nikogo, ani też nie zabić się na jakiejś żyłce od namiotów w których spali zbrojni. Bez większego pośpiechu wchodził wgłąb obozu. Ciekawe czy dowódcy nie śpią, przecież zbliżała się bitwa i ktoś musiał pilnować nie tylko samych żołnierzy co i zapasów, strategii oraz raportów. Wojny zwykle bywają wyczerpujące dla strategów, przed jej rozpoczęciem, a to tylko realizacja planu i korygowanie go podczas walki.
Kartoteka
Będę żył i umrę na posterunku.
Jestem mieczem w ciemności.
Jestem strażnikiem na murach.
Jestem ogniem, który odpędza zimno, światłem, które przynosi świt, rogiem, który budzi śpiących, tarczą, która osłania krainę człowieka.

Błyszcząca Góra

14
Przed namiotem kapitana Martelo stało dwóch strażników opartych o grube piki. Nosili tęgie pancerze płytowe, które okrywały im pierś z barkami. Z tych spływała długa niebieska, acz poszarpana ku dołowi peleryna. Broda wysoko, plecy ściągnięte i proste, nogi jak dwa kołki wbite w ziemie. Tamas spostrzegł błysk pary zielonych oraz piwnych oczu ze szpar w hełmach. Obrończy zasalutowali nim zdążył powiedzieć pierwsze słowo w geście powitania. Renoma barbarzyńcy pośród wojowników otwierała wiele ścieżek, wszakże zasłużył na nie swymi dokonaniami. Zabijał potwory, przepędzał bandytów i niejeden raz ratował uciekających przed demonami wieśniaków. Ostatnimi czasy zaciągnięto i Tamasa do rekrutacji nowych członków. Co prawda nie wpływał na decyzję podjęte przez wyższych szczeblem dowódców, lecz mógł szkolić oraz testować nowych rekrutów.

Tamas — burknął pod nosem kapitan Martelo na widok przekraczającego progi namiotu weterana. Jeden z trójki orłów siedział na krześle z rękoma przeplecionymi na piersi, jakby zaraz miał przysnąć. Kiedy introdukcję mieli już za sobą, Tamas przeszedł do bardziej żarzących kwestii. Sprzedał młodego czarownika, strzelił z ucha wszystkim, co zasłyszał. Nie spodobało się wielce owe podejście strażników kapitanowi, czego dał upust tłukąc pięścią w stół.

Zasrani dezerterzy. Polowanie na demony kilka dni przed bitwą o Błyszczącą Górę. To pewnie kolejna próba ucieczki — splunął na ziemię z obrzydzeniem. Prawdą było, iż morale w Orlej Straży od czasu poborów do transformacji w golemy spadła. Nieliczni dezerterowali, lecz pierwszy raz zasłyszano o grupie uciekinierów, bo o tym wszakże mówił młody Maric Hitlerbrand.

Ja im nogi z dupy... — zanim skończył przyłożył rękę do twarzy. Chłód stalowej rękawicy ukoił pulsujące skronie. — Dobra! — rzekł do Tamasa — Pójdź z nimi. Jeśli to kolejna próba ucieczki, dopilnuj aby nikt z nich nigdy więcej nigdzie nie uciekł. Jeśliś naprawdę chcą urządzić polowanie na demony, pomóż im. To wciąż dezercja, ale może sami się wykończą, bo szczerze — chrząknął — nie wierzę, by wrócili stamtąd żywi. Ty na siebie uważaj i wróć w jednym kawałku.

Po wywodzie niecierpliwym gestem wskazał Tamasowi wyjście.

Błyszcząca Góra

15
Miał swoje lata i służył pod orlimi od tylu lat, że nie było innej możliwości jak nabywanie doświadczenia i zarazem szacunku od zdecydowanie młodszych od siebie. Był człowiekiem nie tyle 'dobrym' co 'dobry w tym co robił'. Daleko wojownikowi do ideału, bo nie tylko potwory czasem trzeba było zabić. No ale mniejsza o jego poglądy na swój własny temat. Do namiotów dowódcy wszedł bez najmniejszego problemu, gdy rozpoznał stojącego na straży rekruta, którego sam zaciągnął Jakieś cztery lata temu. Nie żeby to coś zmieniało, jednak zasalutowanie było dla niego na rękę, gdyż wcale nie musiał się tłumaczyć kim jest i po co przychodzi.
Wszedł do namiotu chwilę później i zastał tam dowódcę, któremu i tak możliwie delikatnie przekazał plan młodzika. Nie wspominał jednak o rozmowach na temat przywódców... bo i po co sobie psuć wieczór? Jego "żarząca kwestia" sprowadziła się do kilku zdań mówiących o młodzieńcu, który towarzyszył orlim i wymyślił, że spróbuje wypytać demona wraz z grupą samodzielnie wybranych osób. Wspomniał też o rodzie z którego się wywodzi i o samej siostrze, a także wyraził własną opinię na temat tego, że młodzik wydaje się być niedoświadczony i jeśli wpadnie w łapy demonów to może się okazać informatorem przeciwnika w czasie tortur. Dezercja? Jak zwał tak zwał, niektóre mniej opierzone orły często lubiły sobie dorobić na boku, a taki wypad z wielmożnym chłopakiem mógł zapewnić im wypłatę, którą będą przepijać jeszcze przez najbliższy miesiąc. Wielki mężczyzna więc stał wpatrując się w dowódcę i z nieco skwarzoną miną pokiwał głową. Dyskusja z dowódcami była tragiczna w skutkach nawet dla takiego człowieka jak on... BA! Zwłaszcza dla niego skoro już znał i wiedział jak powinien postępować przy dowódcach.
Wyszedł więc z namiotu i przeciągnął się. Zapytał się strażników gdzie przy zachodnich okopach można wyrwać jakieś jedzenie, a następnie tam właśnie się udał. Resztę poświęcił na dojście na miejsce i oczywiście porządny posiłek dzięki któremu zrobiło mu się cieplej.
Dalej to już tylko pozostało czekać na młodego czarodzieja, który zapewne niedługo się zjawi w okopach. Zastanie wojownika, który beznamiętnie będzie próbował pozbyć się uszczerbków na klindze miecza.
Kartoteka
Będę żył i umrę na posterunku.
Jestem mieczem w ciemności.
Jestem strażnikiem na murach.
Jestem ogniem, który odpędza zimno, światłem, które przynosi świt, rogiem, który budzi śpiących, tarczą, która osłania krainę człowieka.
ODPOWIEDZ

Wróć do „Splugawione Ziemie”