
I choć wielu czarodziei interesowało to mniej niż wczorajsze śniadanie, to wraz ze stworzeniem nowego wydziału wiązała się zmiana funkcji wielu pomieszczeń. W zamyśle cały ów harmider miał po prostu "poprzesuwać" wydziały tak by większość ich sal wykładowych, magazynów, laboratoriów i gabinetów nauczycielskich znajdowała się blisko siebie. Najlepiej w jednym budynku i z jasnymi granicami gdzie zaczyna się przestrzeń badawcza jednego wydziału a kończy drugiego. W końcu wiele sal świeciło pustkami, a przeniesienie wyposażenie kilka pokoi w dół korytarza lub do sąsiedniego budynku to nie problem. Proste zadanie, mające uprościć wszystkim życie... prawda? Błąd! Na przestrzeni lat samowolka Profesorów, Doktorów i Mistrzów w połączeniu z niedbałością i lenistwem zarządców sprawiały, że plany budynków miast czytelnych map stanowiły raczej listę wskazówek lub abstrakcyjne dzieła sztuki.
Odkryto na ten przykład, że jakowyś Profesor przemodelował stary magazyn krasnoludzkich zwojów na prywatne mieszkanie nieopodal żeńskich dormitoriów. W jakich celach? Tego już nie upubliczniono. Inny przypadkiem był ten gdy jeden z nauczycieli urządził swój gabinet w schowku na miotły na opuszczonym piętrze budynku. Narażając tym samym siebie i swoich podopiecznych na obrażenia spowodowane powolnym sypaniem się zaprawy w nieremontowanych ścianach. Do tego doszło stawianie i wyburzanie ścian na wydziale magicznej architektury bez żadnych pozwoleń, zabieranie uczniów poza teren uczelni bez konsultacji i temu podobne afery. W efekcie niektóre budynki był całkowicie przesiedlane, sprzęty i delikatne urządzenia niesione przez połowę kampusu uniwersyteckiego, a niezadowolenie pracowników i studentów tylko rosło. No i w trakcie często niezapowiedzianego przenoszenia dosłownie całego dobytku z gabinetów i sypialni na światło dzienne powyskakiwały inne tajemnice. Służba miała długi język i wcześniej czy później każdy wydział padał jej ofiarą. Zdarzały się przypadki gdy dane kierunki lub całe wydziały cierpiały bardziej przez dobrowolną rezygnację skompromitowanych uczonych niż niedawne przymusowe zwolnienia.
W całym tym ambarasie chyba tylko jedna Nivienn wychodziła obronną ręką... a nawet z zyskiem. Od czasu nieszczęśliwego wybuchu Wielkiej Biblioteki pomieszkiwała na przemian u znajomych, rodziny i w prowizorycznych pokojach gościnnych na Uniwersytecie. Teraz zaś wraz z całkowitą restrukturyzacją rozdysponowania pomieszczeń po raz pierwszy od jak dawna przydzielono jej oficjalny gabinet oraz sypialnię. W ten oto sposób wylądowała razem z grupą obdarzonych podobnymi do jej umiejętnościami pedagogów w samym środku jednego z większych przeznaczonych do celów naukowych budynków uczelni. Budowla ta umieszczona była na obrzeżach kampusu i stanowiła swego rodzaju granicę uczelni od wschodniej jej strony. Na przestrzeni stuleci ta kupa kamienia musiała gościł pod swym dachem chyba każdy rodzaj magii. Teraz zaś ten trzypiętrowy moloch dawał schronienie wydziałowi do którego przynależała Czarodziejka.
Mowa tu była o jednym z bardziej zróżnicowanych i wszechstronnych wydziałów, które potrzebowały zazwyczaj więcej przestrzeni badawczej. Wydziału zrzeszającego niemal każdego czarodzieja i nie-czarodzieja obcującego blisko z przyrodą... Wydziału Nauk Przyrodniczych. Oprócz odpowiadania za nauczanie młodzieży biologii, geologi i fizyki zrzeszał on również wszystkich pragnących lepiej zrozumieć naturę lub nagiąć ją do swojej woli. To tu powstawały nowe gatunki i odmiany roślin, to tu tworzono nowe oraz zadziwiające istoty modląc się by nie zostały zbiegłymi Nokrami i to tu zaklinacze natury nawiązywali z nią intymną więź. Trudno jednak o wielkie postępy w tej dziedzinie w środku miasta. Dlatego też dziedziniec budynku dość szybko wypełnił nawóz, grządki, śpiew ptaków i bzyczenie pszczół.
Lecz i bez potrzeby hodowania części swych zbiorów na nowo wydział ucierpiał zauważalnie na przestrzeni ostatnich lat. I to nie przez przeprowadzkę. Wielu jego wysoko postawionych przedstawicieli miało swego czasu nieszczęście być leśnymi elfami lub posiadać domieszkę elfiej krwi. W obliczu nowego nastawienia uczelni do nieludzi oraz dawnych i mniej dawnych zwolnień wydział został więc delikatnie mówiąc "okaleczony". Zwłaszcza jego magiczna część. Sprawiało to oczywiście, że umiejętności Czarodziejki były potrzebne bardziej niż kiedykolwiek. Oznaczało to jednak również, że obecnie na szczycie wydziału stały osoby albo mniej kompetentne albo całkowicie pozbawione "więzi" z naturą. Co gorsza cały wydział poszczycić się mógł obecnie tylko jednym Mistrzem nie będącym na dodatek magiem. I choć dla mniejszych wydziałów pokroju tego Wróżb i Astrologii nie było w tym nic wstydliwego, to brak złotych szat wśród szeregów "Botaników", jak to ich kolokwialnie nazywało wielu ich kolegów po fachu, odbierano jako oznakę słabości. A przynajmniej przez tych, którzy mieli czas o tym rozmyślać. Nie zaś tracić go śląc skargi z powodu otrzymania zapuszczonej sali wykładowej lub próbując oczyścić się z najnowszych plotek służby. W ogólnym więc rozrachunku sytuacja wydziału nie była wesoła, ale i nie tragiczna.
***
Dlatego też dopiero co obudzoną tegoż poranka Nivienn nie zdziwił zbytnio harmider dobiegający do jej sypialni zarówno przez okno, jak i przez drzwi wiodące do gabinetu. Komuś zapewne zwiędły podtrzymywane magią nasturcje lub kolejna grupka uczonych wykłócała się o przydział sal wykładowych. Jej kilkudniowy pobyt w nowej kwaterze głównej Wydziału Nauk Przyrodniczych poczynał przyzwyczajać czarodziejkę do bycia wybudzany przez takowe zajścia. Tym razem jednak nawet gdyby chciała ponownie zanurzyć się w pierzyny swego zdecydowanie za dużego na niewielką sypialnię łoża... jeden hałas nie chciał ustąpić. Miarowe stukanie, które przeradzało się powoli w dudnienie. Zaspany umysł profesorki potrzebował dłuższej chwili by rozpoznać w tym irytującym dźwięku stłumione kołatanie do drzwi jej biura. Nasilające się kołatanie.
Nerwowość i zaciętość owego walenia w drzwi uderzyła Nivienn dopiero gdy spojrzawszy z łoża przez okno ujrzała jasność niepasującą do zimowych godzin porannych. Zamieszanie związane z przeprowadzką i trwającymi często do późna dyskusjami na temat rozdysponowania przestrzeni, laboratoriów i magazynów budynku ze swoimi sąsiadami sprawiły, że magiczka musiała zaspać i ominąć nie tylko śniadanie, ale i poranne spotkanie organizacyjne wydziału. Ktokolwiek więc walił do jej drzwi musiał mieć zapewne dobry powód by fatygować się do niej przez pół wysokości i długości budynku. Nie wypadało więc kazać mu dłużej czekać. Na drodze stało przecież tylko otwarcie pary drzwi... a przynajmniej byłoby tak zazwyczaj. Gdy bowiem profesorka próbowała wyślizgnąć się z łoża jej skóra momentalnie natrafiła na nową przeszkodę. Zimno. Przesypiając pół dnia Nivienn zapomniała również dorzucić drwa do kominka w gabinecie, a na służbę nie było co liczyć przez przynajmniej następny tydzień. Na skutek tego doszło do zaniku jedynego źródła ciepła dla jej małego kompleksu mieszkalnego. Wybiegnięcie więc w samej nocnej halce z sypialni mogło wiązać się z czymś poważniejszym niż samą gęsią skórką. Aczkolwiek dźwięk walenia w drzwi zdawał się tym nie przejmować.