[Uniwersytet w Oros] Wydział Nauk Przyrodniczych

1
Obrazek
Zbliżała się zima. Każdy w okolicy to wiedział. Nawet w najcieplejszej krainie Keronu poczynano dostrzegać jej nieubłagane znaki. Nad Oros wisiały śnieżnobiałe chmury, rankiem poczynano zauważać coraz więcej szronu na ulicach, a nocni stróże zarzekali się, że w środku ich zmian prószy śnieg. Wraz z ową kostniejącą aurą, niedawnym wymarszem sił zbrojnych Zakonu i tabliczkami z napisem "zamknięte do odwołania" na licznych sklepach miasto stanowiło rankami zaprawdę ponury i pusty krajobraz. Miasto... lecz nie Uniwersytet. Już z samego rana na korytarzach było słychać stukot przenoszonych mebli obijających się o ścianę, jęki służby i przekleństwa niewyspanych magów. Koniec roku zbliżał się wielkimi krokami. Wraz z nim zaś miano oficjalnie otworzyć nową gałąź uczelni - seminarium duchowne.

I choć wielu czarodziei interesowało to mniej niż wczorajsze śniadanie, to wraz ze stworzeniem nowego wydziału wiązała się zmiana funkcji wielu pomieszczeń. W zamyśle cały ów harmider miał po prostu "poprzesuwać" wydziały tak by większość ich sal wykładowych, magazynów, laboratoriów i gabinetów nauczycielskich znajdowała się blisko siebie. Najlepiej w jednym budynku i z jasnymi granicami gdzie zaczyna się przestrzeń badawcza jednego wydziału a kończy drugiego. W końcu wiele sal świeciło pustkami, a przeniesienie wyposażenie kilka pokoi w dół korytarza lub do sąsiedniego budynku to nie problem. Proste zadanie, mające uprościć wszystkim życie... prawda? Błąd! Na przestrzeni lat samowolka Profesorów, Doktorów i Mistrzów w połączeniu z niedbałością i lenistwem zarządców sprawiały, że plany budynków miast czytelnych map stanowiły raczej listę wskazówek lub abstrakcyjne dzieła sztuki.

Odkryto na ten przykład, że jakowyś Profesor przemodelował stary magazyn krasnoludzkich zwojów na prywatne mieszkanie nieopodal żeńskich dormitoriów. W jakich celach? Tego już nie upubliczniono. Inny przypadkiem był ten gdy jeden z nauczycieli urządził swój gabinet w schowku na miotły na opuszczonym piętrze budynku. Narażając tym samym siebie i swoich podopiecznych na obrażenia spowodowane powolnym sypaniem się zaprawy w nieremontowanych ścianach. Do tego doszło stawianie i wyburzanie ścian na wydziale magicznej architektury bez żadnych pozwoleń, zabieranie uczniów poza teren uczelni bez konsultacji i temu podobne afery. W efekcie niektóre budynki był całkowicie przesiedlane, sprzęty i delikatne urządzenia niesione przez połowę kampusu uniwersyteckiego, a niezadowolenie pracowników i studentów tylko rosło. No i w trakcie często niezapowiedzianego przenoszenia dosłownie całego dobytku z gabinetów i sypialni na światło dzienne powyskakiwały inne tajemnice. Służba miała długi język i wcześniej czy później każdy wydział padał jej ofiarą. Zdarzały się przypadki gdy dane kierunki lub całe wydziały cierpiały bardziej przez dobrowolną rezygnację skompromitowanych uczonych niż niedawne przymusowe zwolnienia.

W całym tym ambarasie chyba tylko jedna Nivienn wychodziła obronną ręką... a nawet z zyskiem. Od czasu nieszczęśliwego wybuchu Wielkiej Biblioteki pomieszkiwała na przemian u znajomych, rodziny i w prowizorycznych pokojach gościnnych na Uniwersytecie. Teraz zaś wraz z całkowitą restrukturyzacją rozdysponowania pomieszczeń po raz pierwszy od jak dawna przydzielono jej oficjalny gabinet oraz sypialnię. W ten oto sposób wylądowała razem z grupą obdarzonych podobnymi do jej umiejętnościami pedagogów w samym środku jednego z większych przeznaczonych do celów naukowych budynków uczelni. Budowla ta umieszczona była na obrzeżach kampusu i stanowiła swego rodzaju granicę uczelni od wschodniej jej strony. Na przestrzeni stuleci ta kupa kamienia musiała gościł pod swym dachem chyba każdy rodzaj magii. Teraz zaś ten trzypiętrowy moloch dawał schronienie wydziałowi do którego przynależała Czarodziejka.

Mowa tu była o jednym z bardziej zróżnicowanych i wszechstronnych wydziałów, które potrzebowały zazwyczaj więcej przestrzeni badawczej. Wydziału zrzeszającego niemal każdego czarodzieja i nie-czarodzieja obcującego blisko z przyrodą... Wydziału Nauk Przyrodniczych. Oprócz odpowiadania za nauczanie młodzieży biologii, geologi i fizyki zrzeszał on również wszystkich pragnących lepiej zrozumieć naturę lub nagiąć ją do swojej woli. To tu powstawały nowe gatunki i odmiany roślin, to tu tworzono nowe oraz zadziwiające istoty modląc się by nie zostały zbiegłymi Nokrami i to tu zaklinacze natury nawiązywali z nią intymną więź. Trudno jednak o wielkie postępy w tej dziedzinie w środku miasta. Dlatego też dziedziniec budynku dość szybko wypełnił nawóz, grządki, śpiew ptaków i bzyczenie pszczół.

Lecz i bez potrzeby hodowania części swych zbiorów na nowo wydział ucierpiał zauważalnie na przestrzeni ostatnich lat. I to nie przez przeprowadzkę. Wielu jego wysoko postawionych przedstawicieli miało swego czasu nieszczęście być leśnymi elfami lub posiadać domieszkę elfiej krwi. W obliczu nowego nastawienia uczelni do nieludzi oraz dawnych i mniej dawnych zwolnień wydział został więc delikatnie mówiąc "okaleczony". Zwłaszcza jego magiczna część. Sprawiało to oczywiście, że umiejętności Czarodziejki były potrzebne bardziej niż kiedykolwiek. Oznaczało to jednak również, że obecnie na szczycie wydziału stały osoby albo mniej kompetentne albo całkowicie pozbawione "więzi" z naturą. Co gorsza cały wydział poszczycić się mógł obecnie tylko jednym Mistrzem nie będącym na dodatek magiem. I choć dla mniejszych wydziałów pokroju tego Wróżb i Astrologii nie było w tym nic wstydliwego, to brak złotych szat wśród szeregów "Botaników", jak to ich kolokwialnie nazywało wielu ich kolegów po fachu, odbierano jako oznakę słabości. A przynajmniej przez tych, którzy mieli czas o tym rozmyślać. Nie zaś tracić go śląc skargi z powodu otrzymania zapuszczonej sali wykładowej lub próbując oczyścić się z najnowszych plotek służby. W ogólnym więc rozrachunku sytuacja wydziału nie była wesoła, ale i nie tragiczna.
***
Dlatego też dopiero co obudzoną tegoż poranka Nivienn nie zdziwił zbytnio harmider dobiegający do jej sypialni zarówno przez okno, jak i przez drzwi wiodące do gabinetu. Komuś zapewne zwiędły podtrzymywane magią nasturcje lub kolejna grupka uczonych wykłócała się o przydział sal wykładowych. Jej kilkudniowy pobyt w nowej kwaterze głównej Wydziału Nauk Przyrodniczych poczynał przyzwyczajać czarodziejkę do bycia wybudzany przez takowe zajścia. Tym razem jednak nawet gdyby chciała ponownie zanurzyć się w pierzyny swego zdecydowanie za dużego na niewielką sypialnię łoża... jeden hałas nie chciał ustąpić. Miarowe stukanie, które przeradzało się powoli w dudnienie. Zaspany umysł profesorki potrzebował dłuższej chwili by rozpoznać w tym irytującym dźwięku stłumione kołatanie do drzwi jej biura. Nasilające się kołatanie.

Nerwowość i zaciętość owego walenia w drzwi uderzyła Nivienn dopiero gdy spojrzawszy z łoża przez okno ujrzała jasność niepasującą do zimowych godzin porannych. Zamieszanie związane z przeprowadzką i trwającymi często do późna dyskusjami na temat rozdysponowania przestrzeni, laboratoriów i magazynów budynku ze swoimi sąsiadami sprawiły, że magiczka musiała zaspać i ominąć nie tylko śniadanie, ale i poranne spotkanie organizacyjne wydziału. Ktokolwiek więc walił do jej drzwi musiał mieć zapewne dobry powód by fatygować się do niej przez pół wysokości i długości budynku. Nie wypadało więc kazać mu dłużej czekać. Na drodze stało przecież tylko otwarcie pary drzwi... a przynajmniej byłoby tak zazwyczaj. Gdy bowiem profesorka próbowała wyślizgnąć się z łoża jej skóra momentalnie natrafiła na nową przeszkodę. Zimno. Przesypiając pół dnia Nivienn zapomniała również dorzucić drwa do kominka w gabinecie, a na służbę nie było co liczyć przez przynajmniej następny tydzień. Na skutek tego doszło do zaniku jedynego źródła ciepła dla jej małego kompleksu mieszkalnego. Wybiegnięcie więc w samej nocnej halce z sypialni mogło wiązać się z czymś poważniejszym niż samą gęsią skórką. Aczkolwiek dźwięk walenia w drzwi zdawał się tym nie przejmować.
Spoiler:

Re: [Uniwersytet w Oros] Wydział Nauk Przyrodniczych

2
Zaspane oczy nie chciały tak łatwo się otworzyć, jakby życzyła sobie tego czarodziejka. Czuła, jakby zawisnął na jej powiekach cały ciężar świata, nie pozwalając ich uchylić choćby odrobinę. Męczyła się z tym długo, jednak w końcu je otwarła, a wtedy doszło do niej, w jak krytycznej, w jej mniemaniu, sytuacji się znalazła. Zasłoniwszy się ręką, by ochronić przed zabójczo jasnym światłem zdecydowanie zbyt późnego poranka, wstała z łoża i stanęła na dywanie. Zatrzęsła się z zimna, chowając natychmiast dłonie pod pachami i żałując, że nie sprawiła sobie jeszcze magicznego piecyka. Zacisnęła zęby. Nie tylko w reakcji na doznanie przenikliwego zimna, ale i ze złości. Jak mogła pozwolić sobie na taką niedbałość i spóźnić na ważne spotkanie? Życie stawiało przed panią profesor kolejne trudne wyzwania. Musiała się z nimi mierzyć, by utrzymać swoją wymarzoną posadę i wizerunek.

Porwała prędko swój koc z łóżka, owinęła się nim ciasno i popędziła do gabinetu. Po drodze zatrzymała się na chwilę przy oknie, gdzie swoją klatkę miał jej czarny kruk, który przypałętał się do niej przed laty. W pośpiechu sypnęła mu trochę ziarna, podrzuciła okruszki chleba po wczorajszej kolacji, po czym skoczyła prosto pod drzwi.

Już! Już otwieram! — krzyknęła z drugiego końca gabinetu.

Modliła się w myślach, by nie był to któryś z jej zwierzchników lub co gorsza, sama rektorka Iris. Podreptała pod drzwi, położyła dłoń na zimnej jak lód klamce i uchyliła je. Wystawiła tylko głowę, by nie ujawniać aż nadto swojej obecnej prezencji, która jakby nie patrzeć, była trochę nie na miejscu.

Tak? Słucham? — rzekła, nim ten, kto zapukał do jej drzwi, zdążył się odezwać.

Re: [Uniwersytet w Oros] Wydział Nauk Przyrodniczych

3
Owiniecie się kocem było zdecydowanie dobrym pomysłem. Bowiem nawet przyobleczona w dodatkową warstwę materiału Czarodziejka czuła wciąż smagający ją po kostkach mróz gdy przebiegała przez swój gabinet ku drzwiom. Najpewniej zawieszona gdzieś tam w szafie profesorska szata sprawdziłaby się... niestety typowe kroje owego oficjalnego ubioru nie szczyciły się łatwością w zakładaniu. Zwłaszcza jeśli nie chciało się wyglądać w nich jak worek kartofli, o co przy tym konkretnym odcieniu szat było zaskakująco łatwo. No ale moda i wygoda rzadko kiedy szły razem w parze. Dlatego też Pani Profesor otwarła ostrożnie drzwi jednocześnie robiąc co było w jej mocy by drugą ręką utrzymać prześcieradło tak by zasłaniało to co trzeba. Na szczęście twarz która powitała ją po drugiej stronie progu nie należała do któregoś z Mistrzów, Inkwizytora, czy samej rektorki. Ulga nie była jednak zbyt wielka zważywszy, że stał przed nią jej chyba najbardziej ekscentryczny nowy sąsiad.

Doktor Varghard Korviell - tak bowiem zwał się ten niemal nieustannie ponury jegomość po czterdziestce. Był on chyba jednym z najbardziej namacalnych dowodów pokrętnej logiki Inkwizycji. I nie chodziło tu nawet o aparycje, akcent i gestykulacje sugerującą, że rozmawia się z dwustuletnim wampirem. Rozchodziło się raczej o fakt, że podczas gdy niemal połowa wydziału Iluzji była swego czasu pod ścisłą obserwacją Zakonu za możliwość popełnienia cudzej zbrodni, Pan Korviell spokojnie prowadził swoje badania mając jednocześnie na swoim koncie przynajmniej pięć publikacji traktujących o czarnej magii. Znaną też dość powszechnie plotką było, że w ramach przygotowania do swojej pracy doktoranckiej przeczytał więcej zakazanych ksiąg niż było obecnie w całym Oros razem wziętym. Mężczyzna mógł równie dobrze mieć większe pojecie o zakazanych sztukach niż ci co je otwarcie praktykowali. Co dziwiło tym bardziej, że zajmował się nimi tylko w ramach zainteresowania, czy jak to wyraził "konieczności". Oficjalnie był nauczycielem Zaawansowanego Istototwórstwa - zwanego potocznie "Kopalnią Norkrów" i poświęcał swojej pracy oraz "zainteresowaniu" dość czasu by budzić wątpliwości czy choć czasami sypia. Jakim jednak cudem nie wylądował za kratkami?

Cóż... wszystkie jego prace dotyczyły przede technik ochronnych przed klątwami, urokami i mrocznymi zaklęciami, niektóre były nawet rekomendowane przez Zakon. Sam mężczyzna poszczycić się mógł również fanatyzmem w zwalczaniu mrocznej magii zbliżonym do jakiegoś komtura. Jeszcze przed czystką znał niemal każdego wysoko postawionego Sakirowca w królestwie i udzielał gościnnych wykładów w trakcie swoich licznych podróży po komturiach. Można więc było powiedzieć, że gdy wielu skrywających swoje tajemnice magów dostało w przeciągu ostatnich lat zimny prysznic, Pan Doktor miał już szczególną i budowaną przez niemal dwie dekady relacje z okupującą niedawno Uniwersytet organizacją. Gdy chodziło o przejrzystość swoich badań trudno było zarzucić mu skrywanie czegokolwiek... co jednak nie pomagało mu pozyskiwaniu sympatii kolegów i koleżanek po fachu. Wraz zaś z nadchodzącym otwarciem Seminarium poczynały krążyć plotki o jego nadchodzącym awansie. W końcu Doktor zdawał się wręcz stworzony do uformowania nowego pokolenia Sakirowców. Na chwilę obecną jednak ta dość wyrazista osobowość stała pod drzwiami z niespotykanym u niej wyrazem zniecierpliwienia i irytacji na twarzy oraz pękiem listów pod pachą. I wraz z ciężkim westchnieniem w ust Doktora poleciały następnie te słowa.

- Panno Nivienn, jestem w pełni świadom, że poranna toaleta zajmuje trochę czasu, ale... naprawdę? Na dniach otwarcie Seminarium a nagle prawie połowa wydziału nie stawia się na poranne spotkania "bo zaspała"... brak mi słów. Moglibyście chociaż szybciej otwierać drzwi. Przełknąłem rano zostanie chłopcem na posyłki, ale mam wiele do zdziałania dnia dzisiejszego. Stoją przed nami wyzwania pilniejsze niż stanie cały dzień pod cudzymi drzwiami bo kt...

Tu Doktor urwał wypowiedź jak gdyby dochodząc do wniosku, że rozmowa z Profesorką jest równie mało konstruktywnym spędzeniem własnego czasu co właśnie stanie pod zatrzaśniętymi drzwiami. Przez dłuższą chwilę wpatrywał się jednak chłodno w oczy kobiety jak gdyby chciał się jej wwiercić do głowy. Nie odrywając wzroku pchnął lekko drzwi lewą zaś podsunął Czarodziejce pod nos dwa zapieczętowane listy. Odsłonił przy tym figurę kobiety na tyle by najpewniej dostrzec przysłonięte kocem ramię uczonej, ale albo nie spojrzał w tym kierunku, albo po prostu to zignorował wpatrzony chłodno w jej oczy. Z każdą chwilą spojrzenie owo stawało się mniej przyjemne, jak gdyby Doktor nie patrzył na nią nawet jak na osobę czy przedmiot... raczej jak gdyby starał się patrzeć przez nią i o niej nawet nie myśleć. W momencie zaś, w którym dłoń magiczki zamknęła pisma w uścisku Varghard opuścił wzrok, skreślił coś na jednym z trzymanych papierów i obrócił się na pięcie. Mamrocząc zirytowanym głosem coś w nieznanym magiczce języku przebył kilkanaście kroków po czym począł walić pięścią w drzwi kawałek dalej w dół korytarza. O ile Czarodziejkę nie zwodziła pamięć co do rozkładu gabinetów to Profesorka Entomologii Oeanel Le'feoan była następną ofiarą niezręcznej i nieprzyjemnej pobudki.

Odwracając wzrok od prawdopodobnie jednego z najgorszych poranków jej sąsiadki Czarodziejka dostrzec mogła, że jeden z otrzymanych przez nią listów zapieczętowany był żółtym lakiem z odciśniętym symbolem Wydziału Nauk Przyrodniczych. Zaraz pod nim odciśnięty był osobisty symbol tymczasowo jedynego Mistrza Wydziału a jedynym niedbale nakreślonym tekstem widniejącym na kopercie było "Streszczenie Porannego Spotkania - Nive Donfort". Nie było więc trudno się domyślić kto i po co go wysłał. Oraz, że pisząc go nie był w najlepszym stanie lub humorze. Drugi list z kolei prezentował się krwisto-czerwonym lakiem z odciśniętą pieczęcią Uniwersytetu. Ta zaś o ile była prawdziwa, użyta mogła być tylko przez dwie osoby. Naczelnego Sekretarza Uczelni i samą Rektorkę Iris. Jednak mimo oficjalnej pieczęci na samej kopercie nie widniał żaden podpis czy nawet adresat.

Od inspekcji listów oderwało Nivienn skrzypnięcie drzwiami. Najpewniej tymi należącymi do Profesorki Oeanel. Po wychyleniu się zaś na korytarz nie było już nawet śladu po Varghardzie. No chyba, że chłód nie bił zza okien tylko był pozostałością po jego obecności. Jedynie gdzieś na końcu korytarza pałętał się nerwowo jakiś student w zielonej szacie.
Spoiler:

Re: [Uniwersytet w Oros] Wydział Nauk Przyrodniczych

4
Najmocniej przepraszam — wtrąciła natychmiast po przerwanym monologu doktora — ale nie tylko szanowny pan jest zajęty pracą. Połowa wydziału, na którą tak pan narzeka, przesiaduje po nocach w gabinetach, laboratoriach i magazynach wprowadzając świeżo podjęte przez władze uczelni reformy, co często okazuje się być ponad nasze siły i możliwości. Sypiać też trzeba. No chyba, że zaczną nam serwować zefirek do kolacji. Wtedy, być może, spełnilibyśmy wygórowane oczekiwania jakie się przed nami stawia — fuknęła na doktora i zmarszczyła czoło.

Przyjęła do ręki listy, wymieniając się z Korvielem długim spojrzeniem. Pewna swoich racji odprowadziła jegomościa wzrokiem. Zatrzasnęła drzwi, zamknęła je na cztery spusty i niezadowolona odbytą rozmową podeszła do biurka, na który rzuciła otrzymaną pocztę. Nim przeszła do jej odpieczętowania, zajęła się rzeczą najistotniejszą w tej chwili, mając na względzie jej zdrowie. Przykucnęła przy kominku, dorzucając doń drwa i rozpalając go krzesiwkiem. Mając to za sobą, podreptała do szafy i wyciągnęła czysty komplet ubrań. Naciągnęła na nogi zimowe rajstopy, wcisnęła się w dopasowane ściśle jasnobrązowe szaty profesorskie, zapięła pas, poprawiła się tu i ówdzie, a na koniec wsunęła stopy w skórzane trzewiki.

Zasiadła w fotelu przy biurku, nakryła plecy kocem, wszak pomieszczenie musiało się jeszcze nagrzać, i rozerwała wpierw kopertę ze sprawozdaniem ze spotkania, a później drugą, z pieczęcią uniwersytetu. Niezbyt zdziwił ją brak wymaganej sygnatury ani nawet najmniejszej parafki. Od rozpoczęcia reform na uniwersytecie wiele rzeczy przebiegało nie tak, jak powinno. Powstały chaos sprzyjał niedopilnowaniom niektórych kwestii. Wydawało się, że można było jedynie liczyć na powolną poprawę sytuacji.

Re: [Uniwersytet w Oros] Wydział Nauk Przyrodniczych

5
Po rozpaleniu w kominku pokój wypełniły ciche dźwięki trzeszczącego od gorąca drewna oraz powolny i nieśmiały powiew cieplejszego powietrza. Zimowy mróz jął powoli opuszczać kamienną posadzkę i ściany, skórę Czarodziejki tylko czasami przeszywały dreszcze i ogółem chłodne powitanie dnia przeradzało się w znośne jego rozpoczęcie. Ciepłe rajstopy i ciasno owinięty wokół siebie koc tylko pomagał w tworzeniu owego kojącego przeczucia z którym Profesorka zabrała się do odpieczętowywania listów.

Pierwszy pod nóż poszedł ten zawierający sprawozdanie z porannego spotkania wydziału. Nie mógł się on niestety poszczycić zbytnią czytelnością. Miast raportu widniały na nim wypisywane bez kontekstu kolejne punkty, zdania czy też rozkazy spisane znajomym dość dobrze wielu uczonym stylem pisania. Stylem totalnej rozpaczy i braku weny. Każda linijka zaczynała się pewnym, jasnym i konkretnym słowem lub literą, które w miarę objaśniania zagadnienia przeradzało się w coraz bardziej chaotyczny opis sytuacji. Ktoś ewidentnie pokpił sprawę. Pytanie brzmiało czy był to piszący czy też samo spotkanie przebiegło w sposób spisany w liście.
Raport z rutynowego spotkania reorganizacyjnego nr. 25

- Problem z pylącymi roślinami. Student Ariem Eguard zaskarżył wydział o zatrucie go trującym pyłkiem. Studentka Herniet zemdlała ponoć od ich nadmiaru. W ramach zadośćuczynienia proponuje się ich udobruchać, wysłać na urlop, może poprawić szczelność okiennic, uważać na to bo uszczelnione całkowicie mogą kogoś udusić, najlepiej nic nie robić z oknami, może by porozmawiać z kwiatami, przesłuchać obu studentów bo mamy przecież środek zimy więc niby skąd te pyłki?
- Reorganizować straż porządkową. Ochotnicza grupa studentów, która pilnowała straż na korytarzach została złapana na uczynkach gorszących moralność i imię naszej uczelni. Zostaną oni natychmiast wydaleni z uczelni, a straż stworzona na nowo. Jak oddadzą klucze do schowka. Klucze załatwimy nowe i drzwi. Nie. Framuga jest ponoć zabytkowa. Studenci zostaną na stanowisku do czasu oddaniu kluczy i wyszkolenia następców.
- Plaga fałszywych afrodyzjaków. Na skutek działań Zakonu uroki, hipnoza oraz alchemiczne sposoby używane przez studentów w calach doprawdy karygodnych zostały z sukcesem ukrócone. Jako niewątpliwe wielki sukces Inkwizycji musimy pamiętać o tym z wdzięcznością. Ale osoby spoza uczelni zaczęły przemycać na jej tereny własne substancje alchemiczne, którym daleko do uczelnianych standardów. Dotąd zgłoszone objawy to: wymioty, nadpobudliwość, widzenia w "kolorach mojej duszy", chęć do tańca, bóle łydek, rozbity palec o komodę i częściowy udar mózgu. Zasadniczo ilość substancji sprawia, że nie sposób wynaleźć wspólnych objawów więc na wszelki wypadek wszystkich zabierajmy do medyka. Poza tymi, którzy się uderzyli palcem w komodę. Chyba, że było to na skutek paraliżu dolnej części ciała. Lub omdlenia. Lub "kolorów duszy". Wszystkich do medyka. I tak coraz mniej studentów się w to babra.
- Rozdysponowanie sal. Pokój 3A, należy się profesora Arvana, ale jego lewy róg oficjalnie zalicza się do kompleksu laboratoryjnego Doktra Gawaina ....
Reszta tekstu tylko pogłębiała konfuzję i dezorientację czytających. Większość podpunktów kilkukrotnie sobie zaprzeczała, kolejne zdania podważały poprzednim i na dobrą sprawę jedynym co wyciągnęła z tego raportu Profesorka było, że jeśli chce porządku na tym wydziale to czeka ją i jej kolegów najpewniej daleka droga. Może w tym celu trzeba było bo nawet zacząć działać na własną rękę? Zwłaszcza gdy oficjalne spotkania zdawały się szukać najłatwiejszych nie najlepszych rozwiązań. Drugi jednak list był treściwy i na temat. W rażącym wręcz kontraście zwracał się do uczonej mówiąc mało lecz stanowczo:
Proszę stawić się trzeciej po południu pod gabinetem rektorki. Sekretarz powie, że jest zamknięty. Należ wtedy zapytać go o rodzaj zamku. Wiadomość należy zniszczyć po odczytaniu.
Kto? Dlaczego" I w jakim celu? List nic o tym nie mówił. Brak było nawet w jego treści, czy był on skierowany do niej. I o ile "raport" zdawał się przemokłym papierem pełnym niepotrzebnego tuszu, to ta konkretna krótka wiadomość prosiła się aż o kilka dodatkowych słów. Widać w obecnych czasach trudno dostać w Oros normalny list.
Spoiler:

Re: [Uniwersytet w Oros] Wydział Nauk Przyrodniczych

6
Co to za kuriozum, pomyślała Nivienn kończąc czytać raport ze spotkania. Chwyciła się za głowę i wtarła palce w skronie. Nawet nie żałuję, że mnie tam nie było, skonstatowała w myślach.

Odrzuciła papier na bok i zabrała się za drugie pismo. Skromna i tajemnicza treść sprawiła, że natychmiast zapomniała o poprzednim liście i absurdach reformowanej uczelni. W jej myślach pojawiło się znaczące pytanie: o co chodzi? Odsunęła się do tyłu, szurając krzesłem po parkiecie, i podeszła do płonącego kominka. Stawić się pod gabinetem rektorki, powtórzyła treść listu w myślach. Czyżby Iris coś kombinowała. Dlaczego miałaby próbować się ze mną skontaktować w tak nietypowy sposób? Przykucnęła przy ogniu i zanurzyła papier w płomieniach. Obserwowała jak jego krawędzie nabierają czarnej barwy, a sam list po chwili zamienia się w kłębek popiołu.

Plany na popołudnie już miała. Czym jednak mogła zająć czas do tej pory? Nie miała przewidzianych żadnych zajęć, o ile nie zmieniono jej grafiku z dnia na dzień bez poinformowania, co było całkiem prawdopodobne. Po namyśle zdecydowała zająć się zbadaniem jednej ze spraw wymienionych w sprawozdaniu ze spotkania. Chociaż tak mogła odpokutować swoją nieobecność na zebraniu.

Ariem Eguard i Herniet... — mruknęła pod nosem i zaczęła grzebać w szufladzie biurka, szukając swojego profesorskiego dziennika.

Próbowała sobie przypomnieć, czy nie byli to jedni z jej studentów. Zaczęła wertować kartki, z nadzieją uzyskania informacji o wspomnianych w sprawozdaniu poszkodowanych — kierunek, oceny, miejsce zakwaterowania, wszystko mogło się przydać. W międzyczasie snuła rozważania na temat rzekomych trujących pyłków. W jaki sposób studenci mogli mieć z nimi kontakt? Może uszkodzona została jedna ze szklarni? Albo ktoś nieostrożnie prowadził eksperymenty? Może to tylko bujda, a rzeczony Ariem Eguard próbuje podkopać dobre imię wydziału po tym jak podwinęła mu się noga? Nivienn dobrze wiedziała, jakie pomysły mają studenci. Sama przecież niegdyś należała do tego zaszczytnego grona.

Re: [Uniwersytet w Oros] Wydział Nauk Przyrodniczych

7
Dziennik Profesorki okazał się bardzo przydatnym narzędziem w poszukiwaniu rzekomo strutych studentów. Może nawet za bardzo przydatnym. Na jego stronach bowiem widniały całe grupy imion uczniów, którym Nivienn prowadziła lub prowadzić miała zajęcia w ramach zastępstw... lub do odwołania. Niektóre przejęte przez nią grupy nie należały nawet to wydziału nauk przyrodniczych. Ale tak było na całej uczelni. Wszędzie pałętali studenci z zaległościami z powodu aresztu, całe roki powtarzały semestr z powodu zniknięcia prowadzącego lub Mistrza i niektóre grupy które przeszły dawno całe kursy musiały powtarzać bo ostatnie "poprawki" Zakonne kilka z nich unieważniło. W całym tym zamieszaniu i konfuzji chyba tylko wydział Iluzji wiedział kto był kim i czego powinien się uczyć. Albo nie wiedział i udawał, że wie. Ważnym jednak w tym wszystkim było, że powtarzające się w nazwach kursu słowo "podstawy" i "poprawkowy" poczynało być powoli zmorą pozostałych na uniwersytecie uczonych. Było jednak również dodatkowym źródłem informacji.

Przeglądając bowiem grupy z którymi uczona miała szczęście mieć styczność tylko raz czy dwa jej oczy opadły na jedno z poszukiwanych przez nią imion. "Ariem Eguard" widniał wpisany w kolumnie pod nakreślonym starannie tytułem "Grupa Mieszana, Podstawy Botaniki Magicznej, Kurs Poprawkowy" z dopiskiem na paragrafie, które księgi i rośliny są obecnie zalecana lub zakazane do użytku w trakcie nauk. Oraz urzędowa pieczątką informującą, że należy szczególnie uważać z "granicznymi" zastosowaniami magii w trakcie kursu ze względu na nie-ludzką cześć jego mieszanego składu. Jeśli zaś pamięć i notatki poniżej imion uczniów nie zwodziły Czarodziejki to członkowie tej grupy składali się głównie ze studentów Wydziału Alchemii. Na dodatek z drugiego roku. Nawarzyli już najpewniej niejedną breję i zaliczyli niejeden kurs dotyczący magicznych rośli i istot. Co było zresztą widać w większości grup powtórkowych ostatnimi czasy. Tym konkretnym alchemikom szczęście nie sprzyjało bo weszły nowe przepisy i nagle unieważniono im kurs bo autor jednego z podręczników trzymał ponoć animowane zmutowanym grzybem zwłoki w piwnicy. Trudno było jednak dowiedzieć się czegokolwiek o grupie i jej członkach z samego dziennika.

Z kolei panna "Herniet", a konkretniej "Herniet Rosengard" była daleko prostszym znaleziskiem. Wymagała jednak przewertowania dziennika aż do zeszłego semestru. Tam widniała regularnie jako uczestniczka jednego z wykładów czarodziejki "O komunikacji z i miedzy zwierzętami". Żadnej "poprawki", "podstaw" i "mieszana". Żadnych nowych narzuconych wymogów. Po prostu grupa studentów z Wydziału Nauk Przyrodniczych, którzy chłonęli wiedzę z zakresu specjalizacji Profesorki. To znacząco zawężało poszukiwania. Zwłaszcza, że oceny Herniety nie sugerowały, aby musiała powtarzać rok. Wystarczyło więc zapukać do kilku drzwi w części wydziału przeznaczonej dla starszych roczników i popytać kogo trzeba. Chyba, że grupa zawędrowała na jakiś inny wydział w gościnie.

W ostatecznym rozrachunku żaden ze studentów nie był obecnie podopiecznym Nivienn. Miała jednak w garści nazwy i numery ich grup co z odrobiną szczęścia zaprowadzić ją mogło prosto do celu... lub wciągnąć w wir uczelnianego piekła biurokracji i papierów.
Spoiler:

[Uniwersytet w Oros] Wydział Nauk Przyrodniczych

8
Profesorski dziennik okazał się być pomocny tak, jak Nivienn to przewidziała. Wertując karty księgi zbierała informacje na temat interesujących ją studentów, ich grup, wydziałów, zajęć, przy okazji powiązując wszystko z wszechobecnymi na uczelni farsami, problemami i ogólnym stanem rzeczy. Bałagan. Okropny bałagan, myślała profesorka, zamykając księgę i szykując się do wyjścia.
Odsunęła się od biurka głośnym szurnięciem krzesła o kamienną posadzkę. Przeszła z gabinetu do izby mieszkalnej, zrzuciła z ramion koc, ułożyła starannie złożony w kostce na łóżku i wyciągnęła z szafy ciepłą pelerynkę, którą zarzuciła na plecy i zapięła pod szyją. Korytarze gmachu wydziału potrafił być chłodne, a jeśli przyszłoby jej wyjść na zewnątrz, wolałaby mieć się czym okryć przed szczypiącym skórę zimnem. Jeszcze przed opuszczeniem swych komnat stanęła pod lustrem, by przeczesać włosy. Na głowę założyła swój ulubiony beret, który jakiś czas temu całkiem przypadkiem wpadł w jej ręce. Dopalające się w kominku drwa ugasiła rozmiatając je energicznie pogrzebaczem, a czarnego kruczka, siedzącego tuż obok przy oknie, zaprosiła na swoje lewę ramię, ot, dla towarzystwa podczas zmagań z ówczesnymi problemami restrukturyzowanej uczelni. Jeszcze tylko podręczna torba przerzucona przez ramię i była gotowa do wyjścia.
Wyszła na korytarz, zamykając za sobą drzwi na klucz. Harniet Rosengard, wspomniała nazwisko studentki, do której zamierzała udać się na rozmowę, zanim załatwi sprawę tajemniczego listu z zaproszeniem do gabinetu rektorki uniwersytetu. Gdzie zacząć, myślała kobieta przemierzając hol. Postanowiła wpierw zajrzeć do sekcji laboratoryjnej wydziału. Starsze roczniki zwykle miały już więcej zajęć praktycznych, z uwagi na wiedzę i teoretyczne obycie z magią, którą posiedli w poprzednich semestrach. Nivienn prędko przypomniała sobie drogę w obrane za cel miejsce, a nie było to takie łatwe, bowiem sale zmieniały swoje przeznaczenie wielokrotnie, czasem bez rozsądnej przyczyny, podyktowane raczej niezrozumiałym wymysłem bądź kaprysem, nad czym zresztą profesorka nie miała zamiaru ani siły rozmyślać. Chowając więc dłonie w kieszeniach szaty, bezszelestnym krokiem pomknęła ku laboratoriom, witając się z mijanymi pracownikami czy studentami skinieniem głowy i serdecznym uśmiechem.

[Uniwersytet w Oros] Wydział Nauk Przyrodniczych

9
Skrzydło laboratoryjne wydziału znajdowało się solidny kawałek od gabinetu Profesorki. Było to co najmniej kilka minut marszu, wydeptanych schodów skrętów, otwierania i zamykania drzwi i ogólnej wędrówki przez labirynt gmachu. Gmachu który choć pierwotnie rozkład miał prosty ja budowa cepa, jednak zmienianie przeznaczeń sal, wydziałów które gościł a czasami zwykłych remontów poprzesuwało zdecydowanie zbyt wiele ścian. Czasami korytarz kończył się w połowie jego właściwej długości i tylko drzwi na samym jego początku stanowiły obejście tej nienaruszalnej przeszkody. Czasami schody prowadziły tylko do schowka na miotły. A czasami wchodziło się do wielkiej sali tylko po to by ujrzeć raptem jedną czwartą jej powierzchni spożytkowanej. Gdyby nie względnie już rozbudowane przyzwyczajenie Profesorki do rozkładu budynku jak i ogółem "wyższej architektury" uczelni Nivienn niechybnie przed dotarciem do laboratoriów utknęłaby na czyimś wykładzie, zapomnianym magazynie lub męskiej łaźni. Udało się jej jednak tego uniknąć na chwilę jeno zatrzymując się w konfuzji na widok dodatkowych drzwi na jednym z korytarzy. Jeszcze wczoraj w ich miejscu była solidna ściana. Ale cóż. Wydział także poczynał swoje zmiany w tym budynku. Niedługo jego poprzedni mieszkańcy także będą się gubić pod natłokiem nowych przejść, sal i poskręcanych korytarzy.

Zbliżając się do laboratoryjnej części budynku nozdrza czarodziejki uderzać poczęła gama najróżniejszych zapachów. W przeciwieństwie do reszty wydziału gdzie w powietrzu unosił się prawie zawsze zapach kwiatów i subtelna nuta sierści laboratoria delikatnie mówiąc... cuchnęły. I to czasami gorzej od tych należących do wydziału Alchemii. Natłok pyłków, drobnych zwierząt trzymanych w zamkniętych pomieszczeniach i niekoniecznie przyjemnie pachnące wyniki tworzenia nowych okazów potrafiły pozbawić węchu każdego nieprzyzwyczajonego gościa. Otwierając zaś ostatnie drzwi które faktycznie oddzielały otaczające laboratoria magazyny od właściwego "miejsca gdzie dzieje się magia natury" w twarz uczonej poleciał całkiem zauważalna fala ciepła. Nie był to jednak suchy gorąc typowy dla pustyń czy skwarnych poranków w środku lata. Nie. W głównym korytarzu ciągnącym się wzdłuż większości laboratoria było zdecydowanie parno. Wilgoć unosiła się w powietrzu razem z ciężkim zapachem i dyszeniem przemykającym po korytarzu co jakiś czas osobami. Nazywać je było trzeba osobami gdyż identyfikacja ich funkcji była doprawdy problematyczna. Prawie nikt nie nosił w tej saunie przepisowej szaty. Ta byłą po prostu zbyt niewygodna, niepraktyczna i nie oddychająca. Studenci i studentki przemykali w samych koszulach z szatami czasami jeno tylko obwiązanymi w pasie lub wystającymi z toreb. Profesorowie z kolei często maszerowali w odzieniu obronnym wykonanym skóry lub innym groteskowym ale niewątpliwie mającym jakiś cel przyodziewku. Wyjątkiem od tej reguły był portier, który siedząc w swojej kanciapie przy drzwiach świdrował stojącą w przeciągu Profesorkę swymi przekrwionymi oczyma. Niski, krępy, brodaty... no po prostu typowy krasnolud. Na dodatek wyraźnie nie zadowolony, że posadzono go na wysokim krześle by mógł obsługiwać skutecznie "przeciętnego" studenta. Frustrację tę dało się słyszeć również w jego głosie gdy wysyczał

— Proszę zamknąć drzwi.

Następnie zaś niesłychanie szybko sięgnął po pióro zamoczył je w atramencie i pochyliwszy się nad pergaminem lezącym na jego biurku przejechał po nim palcem, aż zatrzymał się na czymś czego najwyraźniej szukał. Następnie przez krótko chwilę trwał w tej postawie jak gdyby na coś czekając. Tylko p oto by w następnej chwili zadrzeć głowę w stronę uczonej i mruknąć.

— Profesor Nivienn.... prawda? Który klucz? Bo nie widzę by miała Pani przewidziane zajęcia na tę godzinę.
Spoiler:

[Uniwersytet w Oros] Wydział Nauk Przyrodniczych

10
Dzień dobry — przywitała portiera ciepłymi słowami kontrastującymi z chłodnym poleceniem zamknięcia drzwi.
Tak jest, profesor Nivienn Drongfort — odparła krasnoludowi na wysokim krześle. — Ano prawda, zajęć teraz nie mam, ale szukam pewnej studentki. Harniet Rosengard. Czy znajdę ją tutaj? — zapytała uprzejmie, splatając dłonie na podołku.
Oczekując na odpowiedź portiera, rozejrzała się po korytarzu. Duszno, pomyślała luzując kołnierzyk pod szyją. Zrzuciła z ramion pelerynkę i złożywszy ją w rękach, wepchała do torby. Podwinęła nieco rękawy, dając odetchnąć ramionom.
Badam sprawę tych zatruć pyłkami. Pewnie pan słyszał — dodała półszeptem.
Nivienn już na poczekaniu snuła najróżniejsze hipotezy. Zatrucie pyłkami nie było sprawą rzadką. W końcu wydział przyrodniczy obfitował w najprzeróżniejsze gatunki i odmiany roślin, naturalnych i magicznych, o różnych właściwościach i cechach. Wspominając swoje czasy studenckie, przypomniała sobie o istnieniu "Straży Kwiatów", grupce studentów, której zadaniem było odszukiwanie i niszczenie niebezpiecznej Krwawej Strokrotki, która to rozprzestrzeniła się po Oros, a której pyłki były wręcz śmiertelne. Czarodziejka zastanawiała się, czy może jakiś nierozważny student nie wyhodował sobie okazu w wydziałowej szklarni. Albo ktoś przypadkiem przyniósł do budynku jedno felerne nasionko. Mogła to być oczywiście również każda inna trująca roślina. Bez poznania okoliczności zatrucia i objawów panny Harniet, profesor nie mogła jeszcze nic zdziałać, a co dopiero dojść do konkluzji na temat pochodzenia i natury tejże rośliny.
Chciałabym z nią porozmawiać. Byłabym wdzięczna za jakąkolwiek informację.

[Uniwersytet w Oros] Wydział Nauk Przyrodniczych

11
Krasnolud zmarszczył swoje krzaczaste brwi. Po dłuższej chwili ciszy temu towarzyszące trudno było stwierdzić czy gniewa się na zawracającą mu głowę maginii czy też duszne powietrza sprawiło, iż potrzebował solidnej chwili by zebrać myśli. Jakkolwiek by nie było po tym wyjątkowo długim i niezręcznym milczeniu spod jego brody wyskoczyło kilka ochrypłych słów któremu towarzyszyła kolejna dawka wertowania spisu nazwisk i sal leżącego przed jego nosem.

— Rosengard, Varengrad, Kartengard... skąd mam wiedzieć czy tu jest? Nie znam każdego studenta który przekracza te drzwi. Tylko osoby do których przypisane są danego dnia dane sale. Ale... ehhh robię z tego jeden spis na koniec tygodnia ale skoro to "śledztwo".

Tu zwinął pergamin i wsuwając go wprawnym ruchem gdzieś pod biurko równie płynnie wyciągnął spod niego niewielki czerwony notes. Po jego otwarciu i wylądowaniu na stoliku oczom czarodziejki ukazał się szereg różnorakich notatek. Leżące do góry nogami i niekoniecznie spisane schludnie ofiarowały jednak dość dobry wgląd do natury zawartej w książeczce. Każda notatka miała w treści numer sali, każda miała podpis zawierający tytuł naukowy i każda zaczynała się od słów "Zwalniam salę...". W miarę jak krasnolud wertował ostatnie kilka stron dało się dostrzec, że niektóre ubarwione były ziemią, inne nektarem lub zielonkawą breją. Jedna zabarwiona była szkarłatnym płynem... trzeba było mieć nadzieje, że było to wino. W końcu jednak brodacz zatrzymał się na przedostatniej stronie i wymamrotał.

— To ze wczoraj... Zwalniam salę 34/b w godzinach 14-17 z powodu nagłego zasłabnięcia studentki Harniety Rosengard w trakcie eksperymentu. Sala wymaga nowej podłogi. Podpisano: Doktor Gawain. Huh. Nic o pyłkach.

Palec krasnala zjechał na sam dół strony po czy przesunął się na drugą stronę zapisaną tylko w połowie.

— To z dzisiaj rana. Zwalniam salę 37 w godzinach 7-9 z powodu utracenia przytomności przez studentkę Harniete Rosengard. Uszkodzona została aparatura niezbędną do przeprowadzenia zajęć. Podpisano: Doktor Gawain... chyba nie znajdzie Pani jej tu dzisiaj. Próbowałby u pielęgniarki... albo na wydziale medycznym. Chyba jej tu Pani nie znajdzie. Czy to wszystko?

Tu krasnal zatrzasnął książkę i ze zmęczonym wyrazem twarzy zapatrzył się w twarz Czarodziejki. A może odrobinę nad jej czołem bo patrzył na nią jak na ścianę. Widać był przekonany, że zrobił wszystko co w jego mocy a nawet więcej by pomóc.
Spoiler:

[Uniwersytet w Oros] Wydział Nauk Przyrodniczych

12
To już jest "coś" — skwitowała profesor Drongfort. — Bardzo panu dziękuję za pomoc. — Ukłoniła się i odwróciła na pięcie w stronę drzwi.
Skierowała się do wyjścia, a zaraz potem prosto na wydział medyczny, konkretnie do uniwersyteckiego szpitala. Miała nadzieję, że to właśnie tam wysłano Harnietę zaraz po zasłabnięciu i nie wypisano jej przedwcześnie. Po drodze naszło ją na wspomnienia, bowiem ścieżkę między jej wydziałem a szpitalem znała aż za dobrze. To właśnie tędy udawała się na spotkania z chorą przyjaciółkę Emily, której niedawny zły stan przyprawiał ją o nadwyżkę nerwów. Ich stosunki ostatnio się jednak ochłodziły, zupełnie jak pogoda na zewnątrz. Z codziennych spotkań i rozmów do białego rana przeszły do cotygodniowej wymiany kilku zdań i uprzejmości. Na tak drastyczne zmiany w ich relacji swój wpływ miała z pewnością nowa posada Nivienn, której to poświęciła się niemal w pełni, ledwo pozostawiając sobie czas i siły na pielęgnowanie przyjaźni. Pogodziła się z tym stanem rzeczy.
Wychodząc na dziedziniec wydziału narzuciła na plecy pelerynkę i poprawiła nakrycie głowy.
Brr, ale zimno. — Schowała dłonie pod pachami. — Byle do wiosny, co mały? — powiedziała do siedzącego na ramieniu kruka i otarła się o niego głową zaczepnie.

[Uniwersytet w Oros] Wydział Nauk Przyrodniczych

13
Po udaniu się od skrzydła szpitalnego Profesorka ze zdziwieniem stwierdziła, że nie tylko Harnieta się tam nie znajdowała... nikt jej nawet dziś nie widział od czasu wyniesienia jej z klasy. To z kolei wywołało mały skandal, który szybko przetoczył się przez skrzydło się przez skrzydło alchemiczne, przyrodnicze... jak zwykle zahaczył o katedrę iluzji, którą zawsze "dla pewności" obwiniano o niezrozumiałe wydarzenia... Czarodziejka nie miała okazji obserwować go do końca gdyż musiała udać się na umówione spotkanie ale ponoć afera skończyła się na kimś wyskakującym przez okno na czwartym piętrze i aresztowaniu tego co zostało przez służby porządkowe kolegium oraz Inkwizycje. Aresztowany miał ponoć za uszami obrót nielegalnymi substancjami, organizacje siatki przestępczej, porwanie i próbę gwałtu. A przynajmniej tak mówił raport. Nawet komtur osobiście przyszedł po kilku dniach pogratulować uczonej za "pomoc w zwalczeniu zarzewia nowego magicznego półświatka w Oros". I choć wszystko co czarodziejka zrobiła było po prostu zdaniem właściwego pytania we właściwym czasie i do właściwej osoby to zyskała zdecydowanie dużą sympatię u personelu nowo otwartego seminarium... i niekoniecznie pochlebny przydomek "Wścibskiej" wśród tych jej kolegów, którzy byli albo zazdrośni albo i tak szukali od dawna pretekstu by krytykować szybko pnącą się po szczeblach kariery kobietę.

***
Samo spotkanie z rektorką było dość... nietypowe i niepokojące. Po przejściu przez drzwi gabinetu Profesorka znalazła się w nietypowym towarzystwie.. Młodzi i starzy, kobiety i mężczyźnie... w wyrazem dezorientacji równie wielkim co Profesorka. Ich skład nie sugerował nijak tematyki spotkania. Byli wśród nich Wykładowcy, Magowie Bojowi... nawet Doktorzy. Dziedziny jakimi władali o ile dobrze to uczona pamiętała też były najróżniejsze. Poziom umiejętności też nie był jednorodny. Jedni uznawani byli przez kolegium i swoje katedry za absolutne autorytety w danej dziedzinie... podczas gdy inni uznawani byli za przeciętnych albo wręcz hańbiących oblicze placówki. Dyskusja między zebranymi o znaczenie całego zajścia nie trwała długo gdyż przyczyna ich pojawienia się zabrała głos dość szybko. Zmuszając samym jego tonem niemal wszystkich zebranych do opuszczenia nieco wzroku w kierunku podłogi. To jak długo Lwica z Oros stała pośród nich pozostało co prawda tajemnicą lecz cel spotkania wyjaśniony został niemal natychmiastowo.

- Będę mówiła krótko i proszę mi nie przerywać, bo przygotowania otwarcia seminarium nie pozwalają mi ciągnąć tego spotkania tak długo jakbym pragnęła. Przybyły nowe wieści z Irios. Ciągle nie potwierdzono źródła ataku. Podobnie zresztą jak plagi w Królewskiej Prowincji. I wybuchu Ujścia. Rzekomy powrót smoków też nie został zbadany. Słowem... królestwo w krótkim czasie trafił szereg nieszczęść i wszystko wskazuje albo na absurdalnie wielki zbieg okoliczności... albo zorganizowane działanie. I choć nasi koledzy z Nowego Hollar zdają się ostatnimi czasy robić wszystko w ich mocy by rozsierdzić Zakon i Koronę a ruchy nielicencjonowanych użytkowników magii w królestwie są bardziej ostentacyjne niż kiedykolwiek... to wygląda na to, że niektóre ważne osoby w królestwie dalej podejrzewają nas. Oczywiście przez Rocznicę. Niektórzy tylko o jedną z tych anomalii... inni o wszystkie.

Po sali przeszedł szmer. Głównie ciche jęki i westchnięcia. Niemal każdy Czarodziej w Oros cicho liczył, że otwarcie seminarium oznaczać będzie całkowity koniec podejrzeń i powrót do normalnego życia uczelni. Tymczasem nagły wzrost magicznych tragedii i zniszczenia w królestwie zdawał się ponownie piętnować ich za zbrodnie, których nie byli nawet świadkami. Irios odchrząknęła jednak znaczącą uciszając zebraną magiczną zgraję. Następnie podjęła.

- Zebrałam was tutaj bo... wam ufam. Z całego ciała nauczycielskiego wiem, że znajdujące się teraz w tej sali osoby cechują się zdrowym rozsądkiem, oddaniem uczelni lub głębokim poczuciem honoru. Czasami wszystkim naraz. Dlatego chce wam powierzyć pewien obowiązek... czy też przywilej. Sytuacja Keronu pogarsza się z każdym dniem tak bardzo, że rocznicowa tragedia poczyna przypominać radosny prolog dramatu. Dlatego postanowiłam...

Tu rektorka podeszła do biurka i wyciągnęła z niego niewielkie puzderko. Następnie położyła je na blacie ostrożnie otworzyła ukazując coś co przy bliższych oględzinach przypominało kupkę niewielkich sygnetów.

- ... postanowiłam powierzyć wam nową pozycje. Reprezentantów Kolegialnej Rady. Jak pewnie wiecie jest to pozycja uznawana za czysto tytularną, nadawana tymczasowo osobą mającym reprezentować Radę w odległych zakamarkach królestwa lub Herbii jako takiej. Ma jednak jedną zaletę, o której wszyscy pamiętają... ale jednocześnie nie. Immunitet. Nosząc ten pierścień odpowiadacie przed Radą... i tylko przed Radą. Oczywiście przez długi czas owa zaleta pozycji była całkowicie bezużyteczna... jak długo respektowano prawo każdego Czarodzieja do bycia sądzonym przez Radę. Przydawała się tylko jeśli z jakiegoś powodu reprezentant musiał dopuścić się zbrodni niemagicznej. Czyli zasadniczo nigdy. Obecnie... Inkwizycja nawet po porozumieniu ma czasami tendencje do naginania zasad w imię wyższego dobra czy braku czasu. Tłumaczą się jak mogą, kombinują... wszystko by pozbywać się źródeł tych katastrof jak najszybciej jak mniemam... niemniej mnie to niemiłosiernie irytuje. Jak wiecie nienawidzę poczucia niemocy. Powinniśmy móc sami sądzić naszych kolegów po fachu. Powinniśmy móc sami dokonywać egzekucji zbrodniarzy magicznych. Jak robiliśmy przez setki lat... i dlatego pozyskałam to.

Tu rektorka wyciągnęła z szuflady wyjątkowo ciężki stos pieczęci... przypiętych do kartki papieru. Wyglądał na ważny. Pieczęci wyglądały na szczególnie ważne a i papier miał ten ważny odcień żółci. Nawet kursywa zdawała się krzyczeć o jego ważności.

- Sam Wielki Mistrz obiecał mi, że będzie szanował nietykalność reprezentantów Rady bez względu na okoliczności. I nie obchodzi mnie czy liczył, że wyślę dwóch tu czy tam aby ładnie wyglądali i pili wino na bankietach. Czy myślał, że to jakaś fanaberia. Mam zamiar odzyskać kontrolą nad naszym systemem sprawiedliwości tak czy inaczej. Ci z was którzy przyjmą pozycje będą regularnie posyłani do wszystkich zakamarków królestwa gdy tylko o nasze uszy chociaż otrze się afera dotycząca pełnoprawnego Czarodzieja. Czasami będziecie tylko posłańcami, czasami sędziami... w skrajnych przypadkach katami. Ja i rektor Akademii Mniejszej będziemy od teraz regularnie zatrudniać tylu reprezentantów ilu trzeba aby zawsze móc nie tylko dogonić co i próbować ubiec Inkwizycje w dochodzeniach dotyczącym Czarodziei. A więc, proszę... nie... nalegam... zaklinam. Kto z was jest gotowy by przywrócić stary porządek i system sprawiedliwości magicznej... niech weźmie pierścień. Reszta... niech po prostu wyjdzie. - salę na krótką chwilę wypełniła cisza, która przerwała sama rektorka - Skończyłam mówić. Pytania?

Salę wypełnił harmider. Dwóch Magów Bojowych i jeden Doktor niemal natychmiast sięgnęli po sygnety gratulując Rektorce pomysłu. Jeden Czarodziej w tym samym czasie obrócił się na pięcie i wyszedł z izby ewidentnie uznając całe zajście za obłęd lub stratę czasu. Większość zebranych jednak zanurzyła się w rozmyślaniu czy rzucaniu pytań w stronę rektorki... jak to zgraja akademicka miała w zwyczaju kiedykolwiek spotykała się z dylematem. Niektórzy pytali o podwyżkę, inni o granice ich obowiązków. A Iris odpowiadała na wszystko, krótko zwięźle i z precyzją. Jak gdyby wszystko było zaplanowana od czort wie jak dawna. Lwica musiała knuć od miesięcy... jeśli nie lat. Kobieta nie bez powodu siedziała na stołku który argumentować by można było, że miał najwięcej do powiedzenia w sprawie magii na kontynencie. W całym zamieszaniu Profesorka zdawała się jednak być sama. Głęboko pogrążona w zadumie. Tylko o czym myślała? Jaką decyzje podejmie?
Spoiler:

[Uniwersytet w Oros] Wydział Nauk Przyrodniczych

14
Kiedy towarzystwo dysputowało nad ideą zaproponowaną przez rektorkę, Nivienn pogrążona była we własnych myślach ze wzrokiem wbitym w otwarte puzderko pełnym mieniących się sygnetów. Problemy Królestwa, pomijając niedawny burzliwy spór Uniwersytetu z Zakonem Sakira, dotąd były jej tak odległe, że nie musiała poświęcać im większej uwagi. Tutaj, w Oros, miała wszystko czego jej potrzeba i nic nie zakłócało jej względnego spokoju ducha. Teraz, kiedy zaproponowano jej udział w tak ważnym przedsięwzięciu, nagle te wszystkie globalne problemy, o których wspomniała Lwica, uderzyły Nivienn ze zdwojoną siłą. Okazały się o wiele bliższe i ważniejsze niż przypuszczała. Czarodziejka nie znosiła bezsilności. Tą zaś zawsze musiała w sobie tłumić. Bo cóż mogła zrobić, gdy Irios atakowały bestie nie z tego świata, gdy upadało Ujście, gdy nieznanego pochodzenia plaga szerzyła się w Królewskiej Prowincji? Tłamszona niemoc rodziła obojętność. Teraz nie mogła być już obojętna. Stała przed Lwicą z Oros, wyróżniona, pośród ważnych osobistości. Powierzono jej misję. Teraz mogła się czymś wykazać, zaistnieć w świecie, który pochłaniał chaos.
Popieram inicjatywę całym swoim sercem — powiedziała, kiedy tumult ucichł na tyle, że mogła być dosłyszana przez Iris. — Potrzeba sprawiedliwości w świecie magii jest silniejsza niż kiedykolwiek wcześniej. Mamy szansę odpowiedzieć na bezpodstawne oskarżenia, przestać biernie patrzeć, jak umniejsza się naszej godności i posądza o złe czyny. Inkwizytorzy mogą ścigać nielicencjonowanych czarowników, ale to nam przysługuje królewskie prawo, by wymierzać sprawiedliwość wśród Czarodziejów. Jestem pewna, że sprawdzimy się lepiej niż Zakon Sakira, który pogwałcił odwieczne prawa siłą przejmując Uniwersytet przed czterema laty. Być może aprobata samego Mistrza Alfholda Eckarda była uzasadniona ich nieprzyznanym dyletanctwem, z całym szacunkiem dla instytucji Zakonu.
Profesor sięgnęła do pudełka i wyciągnęła sygnet. Założyła go na palec prawej dłoni i obejrzała jak prezentuje się na swoim miejscu.
Nivienn widziała wielką szansę na poprawę sytuacji Czarodziei w Królestwie. Szansę wypisaną na jednym kawałku pergaminu sygnowanym stosem pieczęci. Była świadoma, że z momentem założenia sygnetu spada na nią wiele nowych obowiązków, ale i praw. Bo któż mógłby się w dzisiejszym świecie pochwalić magicznym immunitetem respektowanym nie tyle przez Kolegium Czarodziejów, co nawet sam Zakon Sakira? Na krótką chwilę czarodziejka odczuła niepokój i strach, wszakże nigdy nie była u takiej władzy. Uspokoiło ją jednak to, że nie była w tej sytuacji sama. Przemierzyła wzrokiem zebranych w sali. Może był tu ktoś z jej znajomych, których nie zauważyła w pierwszym momencie? Adelajda Bloom doskonale odnalazłaby się w tej roli, pomyślała profesor, wspominając zaginioną Mistrzynię.

[Uniwersytet w Oros] Wydział Nauk Przyrodniczych

15
Koniec zimy 91r.


Od owego pamiętnego dnia gdy Nivienn przyjęła nową pozycję minęło ładnych parę miesięcy. Co prawda w jej osobistym życiu obeszło się bez żadnych przesadnych szaleństw pokroju "bycia katem" jak to rektorka zasugerowała na spotkaniu... jednak w samym Oros wrzało jak w ulu. Otworzone już jakiś czas temu seminarium i porozumienie Zakonu z władzami uczelnianymi poczynało powoli przynosić pierwsze owoce. Studenci przestawali kryć w dni wolne w swoich pokojach, rzemieślnicy wracali do pracy a wszyscy mieszkańcy miasta czuli się zdecydowanie bardziej radośnie i swobodnie. Nawet niektórzy z tych którzy uciekli wcześniej z Oros wracali na wieść o obecnym stanie spraw. Słowem - miasto wracało do normy, a pospólstwo jak to pospólstwo… powoli zapominało o niedawnych ciężkich czasach na rzecz narzekania na nowe zgryzoty i problemy.

Przeciągający się bunt Nowego Hollar na ten przykład uderzał coraz mocniej po kieszeniach część kupców, którym nie w sam była podróż przez ziemie rebelii... a co za tym idzie uderzał po kieszeni Oros. Podobny zresztą skutek miał brak wieści na temat odbudowy Ujścia... czy choćby jego faktycznego odbicia. Miasto które profitowało na byciu na trasie najważniejszego południowego traktatu Keronu z dnia na dzień poczynało tracić na znaczeniu gdy coraz więcej firm i spółek decydowało się na okrężna trasę przez zachodnie brzegi Herbii... niż przez rozdarte wojną Ujście i niepewną sytuację w okolicach Hollar. Sytuacja więc może i wróciła pozornie "do normy" lecz czasy dawnej świetności miasta zdawały się być niemożliwe do odzyskania.

Podobnie zresztą można było podsumować ów okres dla samej Profesorki. Odzyskała swoje klasy, swoich podopiecznych jak również szacunek jaki budziło słowo "Czarodziej" w oczach mieszkańców Oros. Ba! W pewnym sensie nawet awansowała. Nie odzyskała jednak wszystkiego... tajemnica zniknięcia Vertula i Bloom nawiedzała regularnie jej umysł, a coraz to bardziej chłodna relacja z jej najlepszą przyjaciółką nie pomagała w poprawieniu humoru magini. Nawet jej nowa pozycja nie pomagałą jej w pozyskaniu jakiejkolwiek poszlaki. Część dokumentacji z okresu okupacji Oros zniknęła zdawać by się mogło, że za pomocą... no magii. Aczkolwiek zdecydowanie bardziej realistycznym i prawdopodobnym wyjaśnieniem był absolutny chaos jaki musiał mieć miejsce w tamtym okresie. Teczka Vertula zaginęła całkowicie... lub nigdy nie istniała. Zaś papiery o dochodzeniu dotyczącym Bloom były upublicznione na czas obrad porozumiewawczych... lecz zaraz potem zniknęły z upublicznionej dokumentacji Zakonu. Może zostały zaktualizowane o nowe poszlaki którymi Sakirowcy nie chcieli się dzielić... może również zaginęły w tajemniczych okolicznościach? Zakon jeden wiedział... a może nawet i oni nie.

W obliczu takiej słodko-gorzkiej sytuacji miasta jak i życiowej Nivienn wezwana została przed oblicze rektorki w sprawie dotyczącej jej rangi Reprezentanta. Było to o tyle zaskoczeniem, że nie rozmawiała z Lwicą zbyt dużo od czasu przyjęcia nowej pozycji. A i to głównie na tematy związane z jej pracą jako profesor. Powodem była trudność z pozyskaniem informacji. Często wieść o uwięzieniu jakiegoś Czarodzieja dochodziła dopiero po wieści o jego śmierci... a czasami wcale. Trakty z dnia na dzień były coraz bardziej niebezpieczne i napływy uchodźców z Ujścia i Królewskiej Prowincji w całym Keronie nie pomagał sprawie. No i nie każdy chciał trzymać tygodniami czarodzieja w lochu. Ostatni raz gdy miała coś zrobić dla Rady kazano jej z samego rana pojechać do Gryfiego Gniazda... tylko by w środku nocy doszła ich uszu wieść, że podejrzany Czarodziej próbował uciec z lochu i lokalny Inkwizytor obezwładnił go tak skutecznie siadając na nim okrakiem w zbroi, że udusił biedaka. Tym razem Iris zdawał się być pewna, że operacja się uda.

- Panno Nivienn. Rada potrzebuje ciebie teraz w górach Aron. Konkretniej w okolicach jednej z wież. Tamtejszy Czarodziej - Vealian, został oskarżony o bycie czarnoksiężnikiem... po tym jak zbiegł po zabiciu jakiegoś chłopa. Wedle raportu cała ich grupa była pod wieżą gdy nagle zaczął ich atakować. Jak straż dotarła na miejsce to wieża była w połowie zdewastowana, chłopi prezentowali zwłoki swojego ziomka z roztrzaskaną połową ciała i było sporo świadków... a po Czarodzieju nie było żadnego śladu. Inkwizycja najpewniej straci go na miejscu jeśli go złapie za zabójstwo... ale jak dla mnie coś w tej historii śmierdzi... no i to my powinniśmy go osądzić. Dostaniesz niewielką obstawę, glejt i fundusze na drogę. Twoje zajęcia zostaną chwilowe zawieszone do czasu aż znajdziemy tymczasowe zastępstwo. Zalecane byłoby byś wyruszyła w drogę jak najprędzej. Pytania?
Spoiler:
ODPOWIEDZ

Wróć do „Uniwersytet w Oros”