Gęsty las

1
Słońce grzało jeszcze wysoko na bezchmurnym niebie, gdy błękitny firmament przecięła nienaturalna czarna wstęga schodząc coraz niżej w locie. Odgłos towarzyszący tej magicznej sztuczce przypominał niemal niesłyszalny krzyk duszonej pod wodą osoby tłumiony przez dźwięk pękających na powierzchni baniek powietrza. Wszystkie okoliczne zwierzęta poderwały się naraz do ucieczki, gdy w delikatnej szarej osnowie coś ciężko wylądowało pośrodku polany otoczonej lasem.

Pierwsze co poczuła Callisto po przybyciu do tego nieznanego jej miejsca było to jak uderza czołem w zimną, miękką glebę ciśnięta siłą rycerza zakonu. Z braku powietrza i zawrotów głowy dziewczyna poczuła, że zbiera ją na mdłości, ale naraz uchwyt opancerzonej rękawicy poluźnił się dając elfce więcej swobody, a gdy odruchowo odsunęła ona twarz od ziemi i omiotła wzrokiem najbliższą okolicę dotarło do niej, że nie była już w Nowym Hollar, ale tym bardziej nie trafiła na ulice Irios.

Okolica, w jakiej się znalazła wyglądała na niezamieszkałą - wszędzie wokół rosły bujne trawy i krzewy, a nad nimi górowały drzewa o jasnej korze, grubych pniach, szeroko rozpościerając zielone korony nad skrajem polany. Jak okiem sięgnąć nigdzie nie dało się dojrzeć choćby najmniejszych śladów cywilizacji, nie mówiąc już o drogach, czy budynkach. Jedyne co wyglądało Morganister jakkolwiek znajomo był samotny zbrojny zakonnik powoli podnoszący się z ziemi. Opancerzony wróg kaszlał ciężko, dyszał natarczywie jakby coś ugrzęzło mu w gardle i nie mógł temu zaradzić. Po chwili walki wojownik niedbałym gestem zrzucił hełm z głowy, a spod bitewnej blachy wyłoniła się kobieca twarz o twardych rysach, naznaczona bliznami, lecz zdobiona długimi do ramion ciemnobrązowymi włosami. Ismaana otarła usta rozcierając po policzku wypluwaną chwilę wcześniej krew, łypnęła w kierunku czarownicy z dziką nienawiścią jarzącą się w zielonych ślepiach.
- TY! - warknęła na nią i zerwała się najpewniej z zamiarem dokończenia tego, co zaczęła - to nie był koniec walki.

Sygn: Juno

Re: Gęsty las

2
Żałosne, pomyślała Callisto, a w jej myślach zabrzmiała paskudna, zgrzytliwie warkliwa nuta. Smuga to amulet zdolny zdematerializować posiadacza i nadać mu właściwości kłębu dymu, tzn. umożliwić szybki i bezpieczny transport wedle woli. Nie zaś lądowanie w leśnym gównie, gdzie wparowała bezwiednie niby szelest uderzanych wiatrem sosen.

Zewnętrzna siła, która zaprowadziła w to niechciane miejsce Callisto najwyraźniej uwielbiła, gdy za kruczowłosą hulał miecz i ogień, lała się krew. Lecz winna pierwej sięgnąć po asystencję uczonych czy astrologów. Otworem stały biblioteki i księgozbiory. Siła opowiedziała się wbrew logice. Cóż, przekorny bywa los.

Nie pozostało zatem nic innego jak naprawić ten galimatias. Callisto sięgnęła po gładki w dotyku kamień. Zdematerializowała się ponownie w ułamku sekundy, wzniosła w powietrze i udała do ciemnej uliczki w Irios, gdzie miała pierwotnie dotrzeć.

Członkini zakonu musiała znaleźć inny obiekt zainteresowań. Na kim innym wyładować gniew. Po czarownicy pozostał tylko bezwonny dymek.

Re: Gęsty las

3
Wiatr poderwał się nagle wypełniając całą okolicę szumem drzew, mieszając z powarkiwaniami zbrojnej, gdy zrywała się z ziemi, żeby przyłożyć wiedźmie. Parła na nią bez gracji, bez stylu, prawdopodobnie kierowana silnymi emocjami. Twarz miała zarumienioną z wysiłku, a lśniącą niegdyś zbroję teraz umorusaną w brudzie i krwi - w niczym nie przypominała poważnego dostojnika zakonnego, nie ustępując wizerunkowo pospolitym najemnikom czy hienom wojennym.

W tym samym czasie zaaprobowana własną niedolą elfka nie przejęła się zbytnio dziwną anomalią w działaniu kryształu, która miała przed chwilą miejsce i choć czuła, że żołądek przewraca się jej na lewą stronę, a w głowie kręci jakby w upojnym tańcu postanowiła ponownie dotknąć tajemniczego artefaktu, by czym prędzej przenieść się do upragnionego Irios i uniknąć ewentualnych nieprzyjemności. Pech chciał jednak, by ciężkim lądowaniem kamyk wytrącił się z dłoni czarownicy, upadając gdzieś dalej, o czym zdała sobie sprawę dopiero natrafiając na rozczarowującą pustkę w miejscu, gdzie trzymała Smugę - stała więc jak wryta nie podejmując walki. Z drugiej strony wściekła Ismanna wcale nie zamierzała dawać Callisto taryfy ulgowej. Zbliżyła się doń z niezwykłą prędkością (szczególnie jak na kogoś w pełnej zbroi), zamachnęła i z impetem wystrzeliła pięścią w brzuch oponenta. Uderzenie w istocie było tak silne, że zmroczyło Morganister, aż poczuła, że traci grunt pod nogami. Zgięta z bólu leciała za siebie jak kłoda, gdy naraz Malkin pochwyciła ją za fraki, brutalnie przyciągnęła, aby wyprowadzić uderzenie głową, które rozbiło nos Czempionki puszczając juhę.

Cierpienie czarownicy było tak silne, że przez chwilę myślała, że zemdleje, ale jakimś cudem siły woli udało jej się utrzymać przytomność. Ciężko opadła na plecy, oczy zamknęła kontemplując swój stan, oczekując kolejnego ciosu, który... nigdy nie nadszedł.
Uchylając powieki zobaczyła górujacą nad nią groźną postać rycerza, zdawało się, że zaraz znowu zaatakuje, ale ta zachwiała się, odwróciła zakrywając usta wierzchem dłoni, upadła na jedno kolano i zwymiotowała cała blada na twarzy.

Wygląda na to, że żadna z pań nie była u szczytu formy, a starcie mimo wszystko trwało nadal. Malkin splunęła gdzieś na bok, dyszała jak po ostrym stosunku seksualnym, zaparła się na jednym kolanie i spróbowała podźwignąć napędzana czystym gniewem.
- Ty... elfia suko. - rzuciła walcząc o kolejny haust powietrza - Zarżnę cię... zarżnę jak prosię, którym jesteś. - znów przerwa na oddech - Pożałujesz ataku na Zakon, pożałujesz mordu... pożałujesz nawet, że przyszłaś na ten świat! - z długim stęknięciem Malkin podnosiła się na dwie nogi.

- Jesteś martwa, wiedźmo. - zachwiała się i postąpiła krok w jej stronę ponownie zaciskając pięści.
Spoiler:

Sygn: Juno

Re: Gęsty las

4
Mości czarownica łupnęła z impetem o coś boleśnie twardego, płaskiego i nieustępliwego niczym skała. Po długim czasie szybowania w przestworzach za sprawą smugi, wrażenie twardości było do tego stopnia zaskakujące i przykre, że jęknęła z bólu, od którego zadzwoniły też i zęby.

Kolejnych wstrząsów dostarczyły jej nawrotne dolegliwości z wybitego barku i otłuczonego pasa. Obrzęk i krwiak rosły z czasem, a ból nasilał się przy próbach szerokiego manewrowania stawem. Opuchniętymi palcami obejmowała podbrzusze chcąc złagodzić ból. Potem zakryła rękawem usta i nos. Na czarnej jak smoła todze zostały plamy ciemnej krwi. Czuła, jak oczy momentalnie wypełniają się łzami.

Callisto nie była nazbyt wytrzymała, w dosłownym tego słowa rozumieniu. Wątłe ramiona, szczupłe i długie paliczki. Chude nóżki oraz prawie wklęsły brzuch. To wszystko ujmowało jej krzepy. Sprawiło, że wojowniczką być nie mogła. Lecz duch jaki drzemał w tej dumnej istocie potrafił skruszyć choćby skałę. Lata bolesnych praktyk, umartwiania czy pracy nad sobą doprowadziły do wyewoluowania ducha zdeterminowanego w działaniu. Kruczowłosa została osobą zdolną skoncentrować się w każdym miejscu i w każdym czasie. Siła wyobrażeń, pewność siebie, pokonywanie własnych słabości czy przekraczanie fizycznych ograniczeń stanowiły twardy szkielet tej osobowości.

Wysoka elfka spojrzała w górę i na boki, szukając kamienia, ale w górze nie było nic, tylko nadchodzące widmo zakonnego szaleństwa. Członkini domu wariatów, równie wyczerpana jak czarownica, nieustępliwie kroczyła w jej kierunku. Problem w tym, że ta fanatyczka bazowała wyłącznie na swej tężyźnie fizycznej. Callisto miała coś więcej, o wiele więcej. Magię, której była mistrzynią. Magię, którą poznała najlepiej jak poznać może ją śmiertelnik. Wtem, kiedy ciemnowłosa zbliżyła się chęcią wymierzenia sprawiedliwości, elfka wysunęła przed siebie zdrową kończynę. Sztywno zblokowana w łokciu delikatnie kołysała się na wietrze.

- Repulso! - krzyknęła gorzko mistrzyni magii. Sądząc po raptownym natężeniu głosu i przepełniającej go goryczy, wsadziła w to zaklęcie sporo energii. Mistyczna moc zmaterializowała się, a fala wybuchu miała zmieść przeciwniczkę z nóg. Być może odesłać ją jak najdalej. Przy odrobinie szczęścia miotnąć o drzewo i złamać kark przy lądowaniu.

Re: Gęsty las

5
Na twarzy Ismanny pojawił się szeroki uśmiech, który wkrótce zaczął przypominać wyszczerz zarezerwowany głównie szaleńcom. Oczy miała wyłupiaste, lica wciąż blade z wycieńczenia, a majtała się przy tym cała to w jedną to w drugą jakby kroczyła po pokładzie statku niesiona dzikim żywiołem.

- No chodź! - warknęła prowokacyjnie. W jej spojrzeniu była widoczna desperacja, uniosła pięść, wzięła szeroki zamach i gdy miała już wymierzyć kolejny cios na ułamek sekundy dostrzegła niewielkie załamanie światła niby drobne fale na gładkiej tafli wody. Oślepiający rozbłysk bieli rozlał się po okolicy i nim zdążyła zareagować, coś szarpnęło nią do tyłu, uniosło ponad ziemię cisnąc bezlitoście w głąb lasu. Jak porzucona szmaciana lalka leciała bezwładnie za siebie zdana wyłącznie na łaskę losu - z impetem uderzyła w gałąź drzewa łamiąc ją z głośnym jęknięciem, nogą zahaczyła o pień innego i koziołkując teraz w powietrzu zaczęła niebezpiecznie zbliżać się ku ziemi. Czarownica czuła, że oto nadchodził koniec jej dotychczasowych utrapień, gdy naraz... ciało zbrojnej zawisło delikatnie w powietrzu jakby złapane niewidzialną ręką. Do śmiertelnego zderzenia zabrakło raptem parę centymetrów jednak niewidoczna siła wzniosła nieśpiesznie panią rycerz tak, aby Callisto mogła jej się dobrze przyjrzeć - była na wpół przytomna, nogę miała wykręconą nienaturalnie, ręce zwisające krzywo ku ziemi, oddech słabnący. Lewitowała na jej oczach za przyczyną wielce tajemniczej magii - tej samej, którą poprzysięgła wyplenić ze znanego świata choćby za cenę własnego życia.

Rozglądając się wokoło nie dostrzegła Morganister nikogo, kto mógłby rzucić zaklęcie, nie słyszała słów inkantacji i nie widziała nigdzie żadnych znaków rytualnych. Jedyne wytłumaczenie, które przychodziło jej teraz do głowy to nic innego jak, o zgrozo, boska interwencja. Wtem wokół rycerza pojawiły się znikąd niewielkie zielone iskierki unoszące w spirali ku niebu, chwilę później błękitne płomienie ogarnęły jej stopy wspinając się coraz wyżej po zniszczonej zbroi. Wbrew pozorom wojowniczka nie krzyczała z bólu ani nie wiła boleśnie jakby uchodziło z niej życie. Obudziła się zaledwie na chwilę, acz tylko po to, żeby poruszyć ustami, bo na wydobycie z siebie głosu nie miała już siły. Callisto bez problemu udało się odczytać skierowaną do niej wiadomość:
"Dorwę cię." - po tym wysiłku Ismanna skłoniła głowę i zemdlała zdaje się, a dzikie płomienie ogarnęły ją bez reszty. Chwilę później wszystko rozpłynęło się w powietrzu tak, jakby nie miało tu miejsca nic szczególnego. Ostatni język ognia zniknął na wietrze, coś zalśniło w jego miejsce, a na glebę padł znajomy lśniący kamyk - droga ucieczki.

Zaraz po tym zdarzeniu powietrze zadrżało złowrogo, ptaki z całego lasu poderwały się do lotu, zwierzęta oszalały w panice, a przestrzeń wypełniło donośne brzmienie, które usłyszała każda żyjąca istota. Róg bitewny - wiedziała co to znaczy, znała to z ksiąg i legend - zaczęła się święta wojna. Zakon idzie po jej życie i nic już go nie powstrzyma.

Sygn: Juno

Re: Gęsty las

6
Magia jest groźna jak ogień, kto o tym zapomina ten się sparzy - rudymentarne słowo z pierwszych stron świętej księgi wielkiego Zakonu Sakira. Rekrutka inkwizytorskiego zboru, jak wynika z zaistniałej sytuacji, zapomniała o mądrych słowach swych przełożonych, którzy przed laty spisali kodeks pod patronatem pana świętej wojny. O tym konstatowała właśnie kruczowłosa Callisto, kiedy wskutek rażącej siły zaklęcia repulso wróg wędrował w przestworzach. I wtedy stało się coś nieoczekiwanego...

Nadprzyrodzone moce zstąpiły, jasność ogarnęła niewielki bezdrzewny areał w głębi lasu, zaś członkini inkwizycji zawisła w powietrzu jak zaczarowana. Boska interwencja, ot co.

Kobieta wciągnęła chłodne leśne powietrze. Gdy orzeźwiająco wypełniło ono jej płuca, zdała sobie sprawę, że to jednak była rzeczywistość, nie zaś upiorny sen. I tak zmieszana, przytrzymując wysunięty poza obręcz bark, poczęła szukać kamienia. Lśniący czarny kryształ - smuga - spoczywał tuż przed nią. Tak jakby spał głęboko na tej miękkiej, aczkolwiek zwilgotniałej trawie. Musiała go wybudzić. Czym prędzej przesunęła się, by wyciągnąwszy dłoń objąć go całą swą okazałością. A kiedy smuga była w odpowiednich rękach, odchyliła do tyłu głowę. Ciemna uliczka Irios - pomyślała i zmieniła się w pył dematerializując poturbowane ciało. Kłęby dymu zawirowały w powietrzu, by potem czarny pył, którym stała się Callisto mógł powędrować dalej na zachód. Prosto do Irios.

Święta wojna nie była odległą wizją, ona się zaczęła. Ktoś musiał zadać pierwszy cios.

Gęsty las

7
Cicha, niepozorna chata z bali pośrodku leśnej gęstwiny.
Próżno szukać wkoło jakkolwiek zaznaczonej ścieżynki, na którą mógłby przypadkiem trafić jakiś znużony wędrowiec. Dom znajdował się pośrodku niewielkiej polany, otoczonej z każdej strony mnogością drzew i krzewów. Można było przejść spokojnie piętnaście kroków od jej granicy, kompletnie nie zdając sobie z tego sprawy. Sama chatka nie miała w sobie nic specjalnego, poza wyróżniającą ją lokalizacją. Z niewielkiego, kamiennego komina nie ulatywała jak na razie nawet najwęższa wstęga dymu, bale, z których zbudowane zostały ściany zdawały się być solidne i dobrze ułożone, podobnie jak strzecha, którą obłożony był dach. Polanka zaś obrośnięta była najróżniejszymi ziołami i roślinami, zbyt systematycznie ją barwiącymi, by móc uznać ich obecność za dzieło przypadku.
Słońce powoli chyliło się ku zachodowi, muskając swoimi leniwymi, jesiennymi promieniami czubki ciemnych drzew. Daleko na horyzoncie zbierały się ciężkie, czarne niemal chmury. Zapowiadało się na ulewę.


Jednym z głównych obowiązków Inkwizycji Najświętszego Zakonu Sakira było zwalczanie nielegalnie praktykowanej, dzikiej magii. Czasem wiązało się to nawet z rewidowaniem ludowych podań o 'dobrych duchach lasu', gdyż, jak powszechnie wiadomo, za niemal każdą głupotą, którą wmawia sobie ciemny lud, stoi jakieś ziarno prawdy.
Młodszy inkwizytor Naret był jednym z trójki przedstawicieli specjalnego ramienia Zakonu, wysłanych w okolice Irios w celu zrewidowania prawdziwości legend o Ojcu Lasu, znachorze ponoć starszym od wielu kerońskich posiadłości. Według podań ludowych był nieszkodliwym starcem o dobrym sercu, który żył z dala od ludzi, ale potrafił litować się nad najciężej chorymi chłopami i wyciągać ich z opresji. W niektórych legendach wspominano również o jego umiejętnościach manipulowania pogodą, dzięki którym chronił lud przed suszami i powodziami.
Pośród populacji okolicznych wsi od dziesiątek, jeśli nie setek, lat, odnotowywano liczne 'cudowne' ozdrowienia, wykraczające poza zwykły błąd statystyczny, co popchnęło władze Zakonu do przeprowadzenia śledztwa. Jeśli w istocie od stuleci rezydował tam jakiś człowiek, to musiał być potężnym magiem... Bądź znachorów było więcej i wymieniali się z pokolenia na pokolenie, przekazując sobie wiedzę. Tak czy siak, sprawa wymagała rewizji.


Jako że zagrożenie uznano za znikome, do sprawy oddelegowano dwójkę młodszych inkwizytorów, mających działać pod przewodnictwem Sulpicio Ravilla, niesłychanie doświadczonego w bojach i zasłużonego przedstawiciela Świętej Inkwizycji. Od kilku tygodni węszyli w okolicy, wypytywali ludzi, siadali w karczmach, słuchając pijackich opowieści, nie skąpili złota na informatorów... Ku zgrozie ich dzielnych i prawych serc, dostrzegli, że Ojciec Lasu jest w okolicy postacią kultową, wynoszoną przez prostych ludzi na wyżyny, na których winien znajdować się jeno Sakir. Dotarli w końcu do młodej kobiety, która miała wiedzieć, gdzie mieszka znachor, gdyż donosiła mu tam podarki ze swojej wsi.
Stosując odpowiednie środki perswazji sprawili, że wyjawiła im drogę do tajemniczej chatki w głębi lasu. Była to droga zagmatwana i niełatwa, ale Sulpicio cieszył się pamięcią niemal idealną... A Edward, drugi młodszy inkwizytor, zrobił dokładne notatki. Uzbroili się więc i rychło ruszyli w drogę.


Stali teraz parę kroków od krawędzi polany, ledwo dostrzegając ją poprzez leśną gęstwinę. Ravill poprawił niedbałym gestem skórzane, ćwiekowane rękawice bez palców. Swoim jedynym okiem bystro obserwował tajemniczą chatkę. U jego pasa dyndał prosty, stalowy miecz, poza tym nosił się wygodnie i lekko, za jedyne elementy pancerza mając skórzane rękawice i podbite stalą buty podróżne. Często powtarzał, że u Inkwizytora najważniejsza jest bystrość umysłu i prędkość działania. Zbroje i tarcze zostawiał rycerzom.
Mały zając wyłonił się spomiędzy drzew i kicał beztrosko w stronę polanki, przemykając prędko obok trójki odzianych w czerń inkwizytorów... By nagle zawrócić w pół skoku, jakby odbił się od niewidzialnej ściany, i popędzić skąd przybył, jak gdyby nigdy nic.
- Magiczne pole - mruknął zniesmaczony Sulpicio. - Nie wyczułem jego energii, więc musi być bardzo słabe, może stworzone tylko na potrzeby odganiania leśnej zwierzyny? - mówił do siebie, jak to miał w zwyczaju. Nieczęsto oczekiwał odpowiedzi od swych towarzyszy, mając wrażenie, że robi im niejako za niańkę. Naret również nie czuł nic, co sugerowałoby obecność magii.
Edward podniósł szyszkę i cisnął nią w stronę polany. Dotarła doń bez przeszkód.
- Fascynujące! - oko Sulpicio rozszerzyło się. - Może reaguje tylko na materię ożywioną...?
- A może zając po prostu się rozmyślił? - zapytał Edward, unosząc brew.
- Nie sądzę. Spójrz na te zioła, na te grządki. Rosną w idealnym porządku, choć nie są niczym ogrodzone. Zwierzęta widocznie omijają ten obszar. Mamy do czynienia z polem magicznym... Bądź urokiem. Winniśmy przedsięwziąć wszelkie środki ostrożności, bracia. - z ponurą miną postąpił krok w stronę polany. Przystanął na moment, jakby nasłuchując, po czym zbliżył się jeszcze trochę i niemal podskoczył.
- Czuć je dopiero stąd, a znajduje się dosłownie centymetry od mojej twarzy... Powinienem być w stanie je rozproszyć, rzeczywiście zdaje się być dość słabe, niegroźne. - Ravill gestem nakazał swym kompanom podejść bliżej.


- Narecie, jak sądzisz, co powinniśmy uczynić? - Inkwizytor uniósł brew, spoglądając z wyczekiwaniem na mężczyznę. Naret poczuł się jakby ponownie poddawany był jakiemuś testowi. Edward milczał, widać było zacięcie na jego twarzy; palił się do ataku na tajemniczego maga.
Ostatnio zmieniony 26 paź 2020, 22:49 przez Mua, łącznie zmieniany 1 raz.
Obrazek

Gęsty las

8
Naret już od kilku lat był Inkwizytorem, póki co tylko Młodszym, ale awans w szeregach tej elitarnej jednostki nie był łatwą sprawą. Jeszcze wielu nieumarłych i plugawych mag zostanie przez niego posłany do piachu nim zostanie pełnoprawnym Inkwizytorem. Mężczyzna pogrążony w swoich myślach przemierzał leśne ostępy Keronu wraz ze swoimi towarzyszami. Działali już w tym rejonie od dłuższego czasu wyszukując każdą nawet najmniejszą informacje na temat "Ojca Lasu" ,miejscowej legendy którą Zakon i Inkwizycja postanowili sprawdzić. Kilka dni krążyli po omacku, bez punktu zaczepienia. Rzecz jasna Nareta to nie zniechęcało, był gotów spędzić tu zdecydowanie nawet kilka miesięcy byle tylko przysłużyć się swemu Panu. Jednak Sakir po raz kolejny przychylnym okiem spojrzał na swych wyznawców i Inkwizytorom udało się ustalić prawdopodobne miejsce pobytu celu. Oczywiście mogła być to kolejna pułapka czyhająca na życie zakonników, ale z pomocą swojego Pana poradzą sobie z każdym zagrożeniem, przynajmniej Naret był o tym święcie przekonany.

Informacje które posiadali na temat swojego celu nie były niepokojące ot kolejny miejscowy znachor i oszust któremu prosty lud uwierzył i zwodzony jest przez tego szarlatana na manowce. Jednak informacje te powtarzały się od dekad i to było już co najmniej intrygujące. Bardziej niepokojąca niż sam Ojciec lasu była postawa okolicznych mieszkańców, którzy mówili o nim ciepło niemal z uwielbieniem. Strasznie irytowało to Nareta i niejednokrotnie był już bliski skarcenia jakiegoś chłopa i w "inkwizytorski' sposób nauczenia go jedynej słusznej postawy względem takich leśnych dziadów jak Naret roboczo nazywał swój cel.

W końcu dotarli na skraj ledwo widocznej polany, zatrzymali się a Naret rzucił okiem na swych towarzyszy. Jednym z nich był niebieskooki blondyn Edward, z którym znali się już z inkwizytorskiego szkolenia, a w przeciągu kilku lat służby ich losy przeplatały się kilkukrotnie. Według Nareta był dobrym choć dość narwanym Inkwizytorem. Można było jednak w pełni na nim polegać i cieszył się, że to akurat z nim przyszło mu wykonać kolejne zadanie. Z kolei ich dowódca Sulpicio robił spore wrażenie. Nie był wiele starszy od swych podwładnych jednak biła od niego pewność siebie która przytłoczyła nawet Nareta, a tej Kerończykowi na pewno nie brakowało.

Z zamyślenia wyrwał go przebiegający obok szarak, który w nienaturalny sposób zmienił swój kierunek biegu. Zaczął przysłuchiwać się rozmowie towarzyszy przy okazji uważnie obserwując otoczenia starając się wychwycić w nim coś szczególnego. Polana do której się zbliżali była niewielka jednak bardzo zadbana. Rośliny rosły w sposób uporządkowany, jedna przy drugiej. Ktoś musiał włożyć w to sporo pracy by utrzymać pośród tych chaszczy taki ład. Świątynne ogrody nieraz wyglądają gorzej, a dba o nie cały zastęp ogrodników. Samo pole było albo tak słabe, albo z takim kunsztem wyważone, ze wykrycie go było niemal niemożliwe.
Na sygnał Sulpicio zbliżył się i sam w końcu wyczuł delikatne zaklęcie otaczające polane. Z niezadowoloną mina spojrzał na Edwarda który po raz kolejny chciał bez przygotowania ruszyć do przodu. Oby kiedyś ten brak uwagi u jego towarzysza nie przysporzył im kłopotów, lub co gorsza nie zaprzepaścił misji. Jeszcze raz z uwagą przyjrzał się okolicy i odpowiedział przełożonemu.

-Zgadzam się z Tobą bracie. Zdecydowanie powinniśmy tutaj uważać. - z przekąsem spojrzał na Edwarda który aż rwał się do ataku - Spokojnie Edward. Dorwiemy go, tylko zróbmy to tak by nie miał żadnej szansy na ucieczkę.
Rozproszenie samego zaklęcia nie powinno być problemem dla żadnego z nich, ale mimo jego pozornej słabości muszą zachować czujność . Ktoś z mieszkańców mógł ostrzec leśnego dziadka.
- Powinniśmy otoczyć polane już teraz. Jeśli przełamiemy barierę nasz cel dowie się, ze tu jesteśmy i spróbuje uciec...o ile już o nas nie wie.
Zakończył i poważnie spojrzał na dowódcę, wyczekując na jego decyzje. W końcu należała ona właśnie do Ravilla.

Gęsty las

9
W oczach Edwarda jaśniał agresywny błysk, który, niczym płomień, rozgrzewał jego wzrok. Gorliwość godna inkwizytora Zakonu. Widać było, że nie obchodziły go żadne magiczne pola, a jednym środkiem ostrożności, który uznałby bez chwili zawahania, byłoby profilaktyczne podłożenie ognia pod chatę.
Sulpicio dopiero po paru sekundach oderwał spojrzenie od Nareta i zerknął karcąco na drugiego młodszego Inkwizytora. Nie mówił nic, ale sama jego mimika wystarczyła, by mężczyzna nieco spotulniał. Zaciskał i rozluźniał pięści, jak ktoś szykujący się do bójki, jednak nie sprawiał już wrażenia, jakoby miał zaraz dobyć miecza, podpalić pochodnię i cisnąć nią w dach chatki.
- Nie lubię tracić czasu. Siedzi tam sam, pewnie jest stary, zdziadziały. Gdybyśmy tam wbiegli we trójkę, to leżałby pod moim butem, nim w ogóle zdążyłby wstać z krzesła. - pociągnął nosem, stukając nerwowo palcem w rękojeść miecza. Energia nadal go rozpierała; był jak pies myśliwski spuszczony ze smyczy, jak rekin węszący w wodzie świeżą krew.
- Gdybyśmy tam po prostu wbiegli, to nadzialibyśmy się na pole magiczne. Straciłbyś część sił, zapału, a może nawet odbił się, jak ten szarak przed chwilą. A rzekomy Ojciec Lasu mógłby spopielić nas jednym zaklęciem. - Ravill od razu skarcił nadgorliwego sługę Sakira. - Nawet jeśli w legendach kreuje się jego wizerunek na nieszkodliwego staruszka, to bynajmniej nie znaczy to, że tak jest w rzeczywistości. Nigdy nie możesz opuszczać gardy, gdy masz do czynienia z magami, nigdy. Ceną za zlekceważenie przeciwnika jest śmierć bądź kalectwo. Nie bądź głupcem. - jedyne oko Sulpicia skupiło się znów na Narecie, a na spękane i pokryte bliznami usta inkwizytora wpełzł lekki uśmiech.
- Zgadzam się. - kiwnął krótko głową. Zamknął oko, po czym wyszeptał kilka niezrozumiałych dla dwójki Sakirowców słów, wykonując przy tym bliżej nieokreślony ruch dłonią. Naretowi wydawało się, że tkanka w oczodole Ravilla na moment rozjarzyła się i błysnęła, jakby ktoś podgrzewał ją od wewnątrz.


Inkwizytor trwał kompletnie bez ruchu, by po kilkunastu sekundach drgnąć, jak osoba nagle wybudzona ze snu.
- Z tyłu chaty są jeszcze jedne drzwi. Naret, pójdziesz tam. Ja ruszę od frontu, a Edward od zachodniej strony; nie ma tam żadnego okna, bądź cicho, i zbliż się jak najbardziej do frontowych drzwi. Jeśli któryś z was spieprzy inkantacje rozpraszającą, to osobiście urżnę wam później dłonie i zapędzę do roboty tragarskiej. - mówiąc to, Ravill wyciągnął z sakwy małą kuszę, spokojnie mieszczącą się w jednej dłoni, po czym odpiął torbę i rzucił ją pod drzewo. - Bądźcie jak małe, pierdolone myszki pod miotłą. Cicho sza. - machnął ręką, dając im znak do rozpoczęcia akcji.


Naret okrążał polanę, trzymając się mniej więcej o pół kroku od magicznego pola. Przyzwyczajał się do jego obecności, coraz bardziej dostrzegał powodowane przez nie lekkie zaburzenia percepcji. Możliwe, że jego obecność pomagała również i w ukrywaniu tego miejsca przed wzrokiem postronnych. Włosy na karku jeżyły mu się od tak bliskiej obecności magii.
Chatka od tyłu prezentowała się równie nijako jak od frontu. Poza krzywymi drzwiami po jego prawej ręce, Naret dostrzegł też dwa niewielkie okna, oddalone od siebie o parę kroków. Zza zatrzaśniętych żaluzji nie było widać kompletnie nic.
Obrazek

Gęsty las

10
Naret dobrze znał to spojrzenie Edwarda, widział je już tak wiele razy i wciąż nie mógł się nadziwić nad zapałem, ale też bezmyślnością swojego towarzysza. Nawet w obecności starszego rangą Inkwizytora nie mógł się opanować i gotów był ruszyć w kierunku chaty sam ,byleby dopaść swój cel. Naret czasami zastanawiał się czy ta nadgorliwość wynika z oddania Sakirowi czy też może jego towarzysz jest najzwyczajniej w świecie agresywnym
gnojem łaknącym przemocy i krwi wszędzie gdzie tylko się pojawia. Z drugiej strony agresja Edwarda nie raz bywała przydatna i Inkwizytor był przekonany, że i tym razem będzie podobnie, oczywiście jeżeli ktoś tą agresję ukierunkuje, a zarówno Naret jak i Sulpicio wiedzieli jak sobie z tym poradzić. Póki co nadgorliwość była zbędna więc dowódca szybko skarcił młodszego inkwizytora. Naret uśmiechnął się pod nosem widząc jak jego towarzysz podkula ogon, a blask agresji w jego oczach wygasa tak samo szybko jak zapłonął.
Dowódca przychylił się do uwag Nareta, co zupełnie go nie zdziwiło. W końcu to było jedyne bezpieczne rozwiązanie, a póki nie zachodziła taka potrzeba nie warto było stawiać życia na szali, przynajmniej na razie nie było to niezbędne. Starzec mimo, że według wieśniaków niegroźny i potulny mógł jednym zaklęciem zabić lub okaleczyć każdego z nich. Nie raz był świadkiem, że przyparci do ściany czarodzieje, magicy i nekromanci nim wyzioną ducha są w stanie zabić nie tylko trójkę Sakirowców, ale cały ich oddział. Poruszył się delikatnie, gdy jego plecy przeszedł dreszcz, a w pamięci pojawiło się kilka obrazów jego towarzyszy nieomal rozsmarowanych po okolicy przez magów. Nie miał zamiaru dodawać do tych wspomnień Edwarda rozszarpanego przez jakiś demoniczny czar.
-Spokojnie Edward.- klepnął towarzysza w ramię -Doskonale wiesz do czego ci przeklęci magowie są zdolni. Nie mam zamiaru zbierać twoich flaków z tej cholernej polany, więc proszę Cie...zamknij niewyparzoną gębę i słuchaj się rozkazów.-mówiąc to uśmiechnął się z przekąsem do towarzysza. Rywalizowali ze sobą od lat, więc Naret nie mógł odpuścić sobie takiej okazji by mu dopiec.
Gdy Sulpicio wyszeptał inkantację nieco zdziwił obu inkwizytorów, zwłaszcza poświata w oczach dowódcy była niepokojąca, wyglądało to zupełnie jak magia. Naret nie miał jednak zamiaru zaprzątać sobie tym głowy, może Starsi Inkwizytorowie posiadają i takie umiejętności. Z uwagą wysłuchał polecenia i kiwnął głową na znak, że je zrozumiał.

Podobnie jak Ravill również chwycił za swą kuszę. Była sporo większa niż ta dzierżona przez dowódcę jednak nadal wydawało mu się, że w tym wypadku będzie to skuteczniejsza broń. Załadował bełt, poprawił pas i mocniej zacisnął dłonie na kuszy po czym ruszył by okrążyć chatę. Inkwizytor na ogół przywiązany był do swej zbroi, na szczęście tym razem ubrał się w skórzany kaftan z głębokim kapturem więc ciche przemknięcie się na tył polany nie było problemem. Również inkantacje pamiętał doskonale ,więc po chwili był na wyznaczonej pozycji.

Plecami oparł się o ścianę chałupy i mocniej chwycił kuszę. Mimo wielu lat służby wciąż czuł jak w takich chwilach krew buzuje mu w żyłach, a adrenalina wyostrza zmysły. Stanął pewnie na przeciw wejścia z kuszą wycelowaną na wysokości serca potencjalnego celu. Przez głowę przeszła mu myśl by wejść do środka ,silnym kopnięciem wyważając drzwi, uznał jednak, że lepiej dla powodzenia akcji będzie gdy to Sulpicio pierwszy wykona ruch. Gdy cel spróbuje uciec tym wejściem Naret będzie czekał, gotów by jednym strzałem posłać leśnego dziadka w niebyt.

Gęsty las

11
Edward wyglądał jakby miał zamiar jakoś odgryźć się Naretowi, mięśnie jego twarzy się napięły, a na czole zaznaczyła się żyła, ale Inkwizytor jednak ugryzł się w język i ostatecznie pokiwał tylko głową, przyznając rację swoim kompanom. Las wokół nich wymrukiwał swą cichą pieśń trzasków, a żadne zwierzę nie śmiało mu przeszkadzać. Poza szumem wiatru, szelestem liści i postukiwaniem drewna towarzyszyła im kompletna cisza, jakby wszelka fauna zapadła się pod ziemię.
Ravill dostrzegł konsternację Nareta i Edwarda, jednak nie wspomniał nawet słowem o dziwnej inkantacji, którą szeptał przed chwilą. Krótkim ruchem dłoni ponaglił ich i rzeczywiście prędko się rozeszli, zachodząc chatkę z trzech stron.


Młodszy inkwizytor poszedł w ślady doświadczonego dowódcy i również dobył kuszy. Nie była co prawdy tak poręczna i lekka jak mały techniczny majstersztyk dzierżony przez Sulpicia, ale nadrabiała siłą uderzenia. Z bliska żadne żelastwa, stale i tarcze były jej niestraszne. Mężczyzna z cichym sapnięciem naciągnął cięciwę na kołek i załadował bełt. Tak przygotowany ruszył cicho ku tylnym drzwiom chatki. Odstawienie zbroi na rzecz całkiem wygodnego skórzanego kaftana było strzałem w dziesiątkę. Jego krokom towarzyszył wyłącznie cichy trzask łamanych gałązek i suchych liści.
Znalazł się na pozycji. Czuł jak od bliskości pola magicznego włoski na szyi stają mu dęba, ale nie przeszkodziło mu to w wykonaniu prostej inkantacji. Nienaturalna obecność zelżała, a Inkwizytor na ugiętych kolanach wkroczył na terytorium wroga. Trawa wydawała się bardziej zielona, a płatki każdego kwiatu stanowiły praktycznie idealne wersje danych kolorów. Perfekcyjnie nasycone, nienaturalnie wręcz jasne pomimo nastającej powoli szarugi.
Powietrze pachniało świeżością, a temperatura zdała się być minimalnie wyższa niż w lesie, ale równie dobrze mogło być to złudzenie.


Po idealnie miękkim dywanie z trawy dotarł pod ścianę chaty i przylgnął do niej plecami. Poza przyspieszonym biciem serca nie słyszał kompletnie nic. Odbił się w końcu od bali i stanął naprzeciw drzwi, celując w nie z kuszy. Nie zamierzał wykonywać pierwszego kroku, słusznie oddając inicjatywę swojemu dowódcy. W parę sekund po tym jak przygotował się do strzału, usłyszał brzdęk tłuczonego szkła, po którym nastąpił potężny huk. Coś błysnęło tak mocno, że białe światło wylało się jakoś spomiędzy szczelin w drewnie, sprawiając, że lekko rozbolały go oczy.
Cisza.
- Naret, chodź do środka! - lekko przytłumiony głos Ravilla dobiegł uszu młodszego inkwizytora, który bez chwili zawahania nacisnął na klamkę i wparował do chatki.
Jej wnętrze na pierwszy rzut nie wyróżniało się niczym specjalnym. Szyba obok drzwi wejściowych pękła, a kawałki szkła leżały na drewnianej podłodze, przysmalonej nieznacznie w jednym miejscu. Na ścianach wisiały pęczki suszonych ziół i grzybów, a na niewielkim stole, sięgającym Naretowi mniej więcej do pasa, stał pojedynczy kubek z parującą cieczą. Roztaczał wokół siebie słodki zapach.
Panował tu względny porządek. Wszystko zdawało się mieć swoje miejsce. Obok prostego łóżka ze świeżutkim siennikiem stała para kapci i mała komódka, na której znajdowało się kilka przezroczystych butelek, wypełnionych różnokolorowymi płynami. W rogu izby znajdował sie pokaźny kominek, zaś nad paleniskiem spoczywał osmalony lekko kocioł. Tu i ówdzie dostrzec można było jakieś książki, czy mętne słoiki, których zawartości na razie inkwizytorzy mogli się jedynie spodziewać.
Nigdzie nie było jednak śladu po tajemniczym Ojcu Lasu.
Edward mełł przekleństwa, maszerując w tę i we w tę po niewielkiej izbie, podczas gdy Ravill ze ściągniętymi brwiami rozglądał się uważnie po otoczeniu.
- Naret, widziałeś coś na zewnątrz?
Obrazek
ODPOWIEDZ

Wróć do „Zachodnia prowincja”