Karczma „Pijany Król”

1
Karczma, o ile można było ten budynek tak nazwać, stała nie daleko Targu. Swoim wyglądem z zewnątrz nie koniecznie przyciągała klientów. Brudna, pozieleniała kamienna podmurówka. Ściany wykonano z desek raczej słabej jakości, teraz już w większości spróchniałych i pozbijanych byle jak ze sobą. Dach pokryty był słomą, która w niedalekim czasie wymagała wymiany. Dookoła Tawerny rozchodził się nieprzyjemny zapach, krótko mówiąc, zapach szczyn. Nad drzwiami, które w przeciwieństwie do reszty budynku wyglądały solidnie i schludnie, chyba były dębowe, wisiał szyld „Pijany Król”. Napis również wydawał się całkiem ładny - złote, pochyłe litery układające nazwę karczmy owinięte były czerwoną wstęgą. Obok całego budynku stała niewielka tablica na ogłoszenia. Wśród wiszących tam kartek znaleźć można było ogłoszenie o sprzedaży jaj czy usługach szewca, ale nad wszystkimi ogłoszeniami górowało jedno „PROMOCJA NA PIWO U PIJANEGO KRÓLA”, a informowało raczej o planowanym remoncie i występie barda Gawrona, a przy okazji promocji na piwo, ale jak wiadomo nie od dziś, tytuł przyciąga klientów. Więc choć do tej pory karczma nie gościła zbyt wielu gości, miała tylko swoich bywalców, którzy przesiadywali tu całymi dniami, to teraz większość osób przechodzących obok tablicy zatrzymywało się i poważnie zastanawiało nad przybyciem na tak zacną promocję.


Do miasta zawitał właśnie bard Gawron. Na swojej wiernej klaczy imieniu "Aida" przejechał on już kawał świata, dając występy na różnorodnych scenach, dlatego część ludzi już go kojarzyła. Jednak była to zdecydowanie mniejsza grupa niż samemu bardowi się wydawało.
W bramie został przepuszczony bez najmniejszych problemów, ponieważ wyglądał raczej przyjaźnie i nie groźnie. Skierował się on od razu do karczmy w której miał wystąpić, pytając się kilka razy napotkanych ludzi o drogę. Chciał on być trochę wcześniej na miejscu swojego występu, ponieważ był zmęczony podróżą i chciał odpocząć, ale głównie ze swojego lenistwa. Miał on bowiem wymyślić po drodze kilka nowych utworów do zagrania podczas koncertu, a miał ich kilka za mało. W rozmyślaniu nad nowymi utworami trawił pod drzwi karczmy. obejrzał budynek i pomyślał:
-No cóż... Raz się żyje, sakiewka już pusta, trzeba jakoś zarobić.-
Wchodząc do środka przeżył miłą niespodziankę...
*** Bowiem w środku tawerna nie wyglądała wcale źle. Oczywiście brakowało jej dużo do bogatych karczm, chociażby i w Oros, ale to nie był już ten sam budynek co z zewnątrz.
Przy drzwiach po prawej stronie stał łysy, rosły ochroniarz z pałką przy pasie. Nie wyglądał na przyjaznego, ale za to zadowolonego ze swojej pracy. Na przeciwko wejścia był bar. Za ladą, która była wyłożona materiałem na wzór aksamitu stał człowiek imieniem Pill. Ten również łysy i rosły, ale bardziej wesoły i towarzyski. Lubił pogawędzić z gośćmi i grywał on również w wszelkiego rodzaju gry hazardowe. Za jego plecami widać było wielką mapę Herbi, a po jej lewej stronie wisiała duża korona, po prawej zaś było wyjście na zaplecze. W prawym skrzydle tawerny była niewielka scena, a przed nią kilkanaście stolików. O porannej porze raczej pustych. Tylko z przodu przy trzech stolikach siedzieli bywalcy i z tyłu, najbardziej w kącie zakapturzony jegomość. W lewym skrzydle natomiast znajdowały się schody na górne piętro do pokoi gościnnych, stół hazardowy, oraz kilka mniejszych stolików. Na całości wyłożona była solidna drewniana podłoga. Na suficie było kilka gustownych żyrandoli w złotym kolorze. Ogólnie w całej karczmie dominowały kolory złota i czerwieni, gdzieniegdzie purpury. W środku tawerna wyglądała na zadbaną i schludną.

*** Gawron rozejrzał się dookoła z niewielkim zachwytem. Uśmiechnął się do siebie i ruszył w kierunku baru. Oczywiście został zatrzymany przez ochroniarza, ale tylko dlatego, że po prostu na niego czekali. Ochroniarz podprowadził do do baru i powiedział, żeby trubadur tam poczekał, a on pójdzie zawołać szefa. Korzystając z okazji artysta zdążył zamienić kilka słów z barmanem, o pogodzie, o wystroju w karczmie i przygotowanym dla Gawrona pokoju. Po krótkiej chwili wrócił ochroniarz z szefem. Król, bo tak mówili do szefa, wyglądał bardzo dostojnie, chociaż był przy tuszy. Chyba był jedynym pracownikiem karczmy który posiadał włosy. Odezwał się do barda niemalże krzycząc:
-Witam zacnego pana! Miło, że już pan jest! Gawron tak... no tak pióro się zgadza. Występ rozpoczynamy punkt ósma. Pewnie jesteś zmęczony? Oj nawet się nie przedstawiłem.-wytarł teraz rękę o swoje spodnie i podał ją Gawronowi- Mówią na mnie Król, choć nazywam się Diego. Pill zaprowadzi pana do wybranego pokoju. Starałem się, żeby był jak najlepiej przygotowany. O wynagrodzeniu pomówimy później, ale tak jak się umawialiśmy tak? No teraz pan wybaczy ale muszę odwiedzić jeszcze resztę gości... Do zobaczenia później!
Mówił on bardzo szybko i za nim trubadur zdążył coś powiedzieć właściciela już nie było. Pill w milczeniu zaprowadził Gawrona do pokoju. Chyba był nieco zazdrosny o to wynagrodzenie, tak się przynajmniej zdawało. Pokój był niewielki ale całkiem przytulny. Łóżko, szafa, skrzynia, biurko, lustro, świeczniki, to chyba całe jego wyposażenie. Gawron zmęczony usiadł na łóżku i pogrążył się myślom ile to jeszcze pracy na tekstami go czeka... i nawet nie pamięta jak zamknął oczy.

Obudziło go stukanie do drzwi. To był Pill:
-Mistrzuniu! Już w pół do ósmej. Nie chciałem przeszkadzać ale sam pan rozumie.-powiedział całkiem już miło.
-I po zapłacie...-pomyślał Gawron-Ciekawe tylko czy dostanę w mordę...
Zrezygnowany złapał za flet i zaczął grać. Ale o dziwo wyszła mu bardzo ładna solówka. Dodało mu to trochę otuchy. Złapał za swoje instrumenty i zszedł na dół. Machnął ręką do Diego, siadł na scenie i zaczął stroić lutnie. Nawet się nie spostrzegł jaki był tłok. Miał grać dla "małej publiczności" a ta, była przynajmniej spora jak na tej wielkości karczmę. Widocznie promocja na piwo była niezła. Ale trubadur był zbyt zajęty sobą. W końcu siadł na stołku specjalnie dla niego przygotowanym i zaczął brzdąkać na lutni. Co prawda do koncertu było jeszcze trochę czasu ale on chciał zacząć jak najwcześniej. Gdy usłyszał, że dźwięk lutni brzmi nieźle złapał za flet. dmuchnął dość głośno kilka razy, aby zwrócić na siebie uwagę. W większości podziałało, więc zagrał tą samą solówkę co u siebie w pokoju, po czym zmienił instrument znów na lutnie i grając żwawą melodię śpiewał:
"Hejże! Jak to tak że smutno jest mi?
Hejże! Czemu zachowuje się jak serca mego pies?
Koniec smutków po kres mych dni
A żeby porwał tę kobietę bies!
Przecież nie jesteśmy znów tacy źli
Piękna wiosna na dworze jest!
..."
Pióro silniejsze jest od miecza...

Re: Karczma „Pijany Król”

2
Aodhamair:

Tamtego feralnego wieczora klientela przybytku pod „Pijanym Królem” dzieliła się na tylko dwa rodzaje: tych, którzy brali udział w cotygodniowym gremialnym turnieju szulerskim i tych, którzy hałaśliwie i ordynarnie kibicowali tym pierwszym. Aodhamair nie pasowała do żadnego rodzaju. Przebieg rozgrywek — zdawało się, że karcianych — mogła obserwować z zydla w kącie, pod ścianą, który wielce łaskawie znalazł dla niej gospodarz tej zrujnowanej karczmy. Siedziała wciśnięta pomiędzy wódkę na stoliku i beczkę z zakąską, wystarczająco daleko od pozsuwanych na środku blatów do gry, wokół których ściskały się sylwetki zapalonych widzów w brudnych koszulach i karkach jeszcze spoconych od roboty. W taki wieczór i w samym środku partyjek nawet ona równie dobrze mogła być niewidzialna, co od wytykania palcami od odmieńców i cudzoziemców było wcale miłą odmianą. A wylądowanie po zmierzchu w tamtej zapyziałej spelunie może i nie takim pechem, jakim go uznała.

O dziwo, nawet tak gromki harmider potrafił stać się nudnawym, kiedy niewiele nowego się działo, choć czas płynął coraz głębiej w noc. Aod, tudzież przebywająca pośród mieszkańców Oros incognito wiedźma, szybko nauczyła się rozpoznawać ostatnie minuty danych parii po narastającej intensywności podniesionych głosów oraz przekleństw przy stolikach, a także odróżniać zwycięzców od przegranych, po tym, kto szczerzył wszystkie szczerby w zębach, a kogo kompanii musieli wszyscy naraz siłą wstrzymywać od rękoczynów. Spostrzegała też, jak za każdym razem karczmarz ukradkowo sięgał ręką po coś pod szynkiem, pewno na wypadek wymknięcia się sytuacji spod kontroli. Liczne ślady po wbitych w ścianę przybytku bełtach świadczyły o tym, że dosyć często wymykały się ona spod kontroli.

Przeróżnej maści goście wchodzili i wychodzili do środka, wpuszczając chłodny przeciąg, zazwyczaj lokalni robotnicy oraz szumowiny z okolic — to również szybko stało się nudnawe i przewidywalne, od razu dało się nawet poznać, kto przychodził spróbować pomnożyć swą dniówkę, a kto tylko popatrzeć. Dopiero jeden jegomość zwrócił na siebie pełną uwagę czarownicy. Po pierwsze, jego płaszcz nie nosił śladów plam po jedzeniu, piwie albo smole z opalarni, co najwyżej świeże ślady tułaczki. Choć poruszał się sztywno, kulał, to jego sylwetka była wyprostowana i nie nosiła śladów garba od dźwigania worów z paszą lub piachem. Przybysz ściągnął kaptur ze srebrzącej się, równo przystrzyżonej głowy i strzepnął ociekające kroplami deszczu ramiona.

Vasemir:

Rahid strzepnął ociekające kroplami deszczu ramiona, przekroczywszy próg gospody. Niewiele to zmieniało, bo sklepienie i tak gdzieniegdzie przeciekało na łby, tak że nikt nie zawracał już sobie głowy rozstawianiem cebrzyków. Rudera, tak jak przypuszczał. Niemniej, warta za noc zapewne dokładnie tyle, na ile czarodziej mógł sobie w tamtej chwili pozwolić, o czym gorzko przypominał mu jego ostatni nieudany kontrakt o ekspedycję do Puszczy. Nigdy nie ufać elfom, przynajmniej taką wyciągnął z całej tamtej farsy naukę. Ciekawiło go jedynie niekiedy, jak skończył jego niedoszły chlebodawca z zakusami do badania klątwy Fenistei. Coś mu mówiło, że nie lepiej, niż elfy. Ni chybi zmysł magiczny.

Oczom Rahida ukazało się źródło rozgwaru, któremu nie dał się z zewnątrz odstraszyć — stoły zasłane brudnymi, posklejanymi taliami kart, zalanymi piwskiem i zastawionymi resztkami jadła, wokół których tłoczył się kwiat lokalnej gawiedzi w sile jakiegoś tuzina chłopa. Ukazał się gospodarz za szynkiem, witający kolejnego włóczęgę-odmieńca ponurym łypnięciem przekrwionego oka oraz postać równie niepasująca do tamtej scenki rodzajowej, co on — kobieta, blada i z kosmykami ciemnych włosów wystających spod burej peleryny.
Spoiler:

Re: Karczma „Pijany Król”

3
Otrząsnął się w progu, strzepnął ręką parę razy po sobie i przetarł rękawem czoło, z którego kapało mu na oczy. Ktoś krzyknął, by drzwi zamykać, bo ciągnie, powagi argumentowi dodając bełkotliwą od cienkiego alkoholu "kurwą", więc mężczyzna czym prędzej schował się do środka. Tuż przy Aodhamair zatrzymał się, ściągnął przez głowę gruby, do cna przemoczony kaptur i spróbował chociaż trochę go osuszyć. Wykręcenie nie wchodziło w grę, więc zwyczajnie ścisnął go oburącz i strząchnął. Kaptur upuścił strużkę wody i zabrzęczał w ruchu.

Płaszcz, granatowy, noszący w otarciach wyraźne podpisy różnej niepogody licznych ziem, rozsunął się, gdy nowy gość zajmował się kapturem. Przy pasie - jak wielu podróżnych - miał prosty miecz, parę sakiew i bukłak, ale to, co przykuwało uwagę, to dość gruba, okuta księga, która jednocześnie wydawała się być używana w równym stopniu, co cały ekwipunek mężczyzny, jak i była w o wiele lepszym od tegoż ekwipunku stanie.
Rahid zarzucił przemoczony, ciężki kaptur na ramię i podniósł głowę. Zauważył swoją drobną wpadkę, a że nie miał najmniejszego powodu, by wzbudzać niepotrzebną sensację, pośpiesznie ukrył pod kapotą i broń, i księgę. Przynajmniej ta się uchowa, pomyślał, przypominając sobie o innych notatkach i pismach, jakie miał - zwłaszcza o Traktacie o magii nietraktującym. W tak paskudną pogodę zapewne wszystko diabli wzięli i zniszczyli.

Tablica ogłoszeń, którą chciał sprawdzić, nim jeszcze deszcz i wiatr zerwały większość z nich, mogła teraz poczekać - teraz bowiem przyszedł czas, by coś w końcu zjeść. Siądzie zapewne gdzieś tu, bliżej wejścia, gdzie przez liczne szpary między deskami trochę więcej powietrza dochodzi, a mniej smrodu obszczymurów, bo nie zamierzał pchać się do stołu rozentuzjazmowanych hazardzistów. Na razie ruszył do gospodarza, by zamówić jakąś polewkę - byle dużo i byle gorącej.

Re: Karczma „Pijany Król”

4
[Strych] Na tyłach "Pijanego Króla" znajduje się nieszczególna wnęka z ciemną kotarą zwisającą w progu, za którą piętrzą się schody na wyższe piętra. Po minięciu kilku lokali do wynajęcia o przeważnie niskim standardzie, u samego szczytu, w mroku, znaleźć można drzwi na strych - pomieszczenie to jest wynajmowane niejakiemu Arno Vergowi za najniższą dostępną stawkę w zestawieniu wszystkich opcji, jakimi dysponuje karczma. Gdyby wspomniane już drzwi bezpardonowo wyważyć lub wpaść przezeń z rozpędu można by z impetem uderzyć w i tak próchniejącą ścianę, która wyrasta dosłownie metr od wejścia. Aby przejść do właściwej części pokoju, należałoby zwrócić się w ku lewej stronie, gdzie kończy się sień - z tego miejsca ukazuje nam się strych w swojej pełnej krasie - cztery drewniane ściany z desek tak starych, że pewnie pamiętają początki "Króla", małe okrągłe okienko wyglądające w stronę murów i większe z niewielkim balkonem o prawie doszczędnie zniszczonej barierce zwrócone ku dachom uniwersytetu. Między oknami wisi hamak w łaty, który najwidoczniej zerwał się już parę razy pod ciężarem pół-goblina, bo miejsce wiązania po obu stronach trzyma się na kilku nieskomplikowanych, czy raczej beznadziejnych węzłach, które "wspierają" wbite na wskroś do ścian gwoździe. Na prawo od wyjścia na balkon pod ścianą stoi prowizoryczne biurko, które wygląda, jakby ktoś ukradł świeże deski z placu budowy i bez jakiejkolwiek znajomości stolarki próbował skonstruować coś przypominającego stolik albo niezwykle krótką huśtawkę. Na blacie poza paroma pustymi sakiewkami dojrzeć można dwa kawałki węgla, słabej jakości pergamin, ulotki z bazgrołami na czystych stronach, czerstwą bułkę, świece i mały stos niedużych kamieni. Ostatnimi elementami wystroju jest haczyk naścienny na płaszcz (vis a vis drzwi), drobna skrzynia na przeróżne manatki pod ostatnią wolną od mebli ścianą oraz prawie zlewający się z podłogą brunatny dywanik na środku pomieszczenia.
Szkic

Sygn: Juno

Re: Karczma „Pijany Król”

5
Arno wrócił z uliczek Oros.

Całe wnętrze strychu wypełniał przyjemny - zwłaszcza po uprzednich doświadczeniach w Oroskich slumsach - zapach świeżości. Świeżo ściętej mięty. Suszonego rumianku i czegoś , czego Arno nie był w stanie opisać. Mimo to zapach przywoływał miłe wspomnienia.

Wstąpił na ostatni schodek i już miał pewnym krokiem wejść do środka, gdy zobaczył, że przy biurku stoi jego stary znajomy. Niezbyt lubiany, o szemranej opinii człowiek. Ori był niskim przeszło czterdziesto-paro latkiem. Zniszczony wiedzionym żywotem od wewnątrz jak i na zewnątrz. Nos nastawiano mu kilka bądź kilkanaście razy. Liczne blizny po sztyletach czy dziury po kwasie nie dodawały mu uroku. Tak samo szczerbate i pożółkłe zęby. Cienkie, zmierzwione siwo-ciemne włosy z starczą już łysiną na środku głowy.

Charakterystyczna była jego woda kolońska, niewiadomego pochodzenia. Jej zapa... smród unosił się gdziekolwiek Ori przebywał dłużej niż kilka minut. I to właśnie sprowadziło ciarki na plecach Arno, kiedy sztachnął się mocno w pokoiku na strychu. Zapach świeżości ziół, które zgromadził przegrał z perfumami oprycha.

Pomimo, że z wyglądu ani trochę nie przypominał szpiega, był on jednym z lepszych w swoim fachu, a do tego człowiekiem bardzo bystrym i o wielu kontaktach. Osobiście nienawidził swojego brata z Ujścia za incydent kiedy to bliźniak złamał mu nogę.

Ostatnimi czasy cicho było o Orim, gdyż, jak słyszał Arno, uciekał przed skrytobójcami. Brak jednak informacji o tym, kto dokładnie zlecił zamach. Najważniejsze, że Ori wrócił. Niepokojące, że akurat w domu pół-goblina.

Ori - Coś tak zzieleniał, kumpla nie poznajesz? - odparł na widok Arno, szeroko rozkładając ręce. Był dość uradowany, nie tak go sobie przypominał. Z Orim łączyły go dwa może trzy wypady. Małe zlecenia, nic wielkiego.

- Przecież to w połowie goblin, Ori. Jaki ma być, czarny? - usłyszał damski głos. Pełen werwy, z lekką chrypką aczkolwiek bardzo ponętny. Uwodzicielski zdałoby się. Dźwięk pochodził z kąta, a dokładniej z miejsca, gdzie wisiał hamak. Arno spojrzał się i wtem dostrzegł jak na jego legowisku spoczywa kobieta.

Miała ciemne brązowe włosy oraz zdawałoby się oczy, które chętnie podkreślała ostrym makijażem. Biała koszula z rękawami okryta różową imitacją gorsetu z otaczającymi biodra i nogi rozcięciami równie bladoróżowego materiału. Krótkie spodenki były trudne do uchwytu przez buty z długą cholewką aż po udo. Nie zabrakło skórzanych pasków, rękawiczek i dodatków. Poza dzisiejszą kreacją kobieta lubiła nosić męskie stroje, takie jak wams oraz skórzana kurtka. Często nosiła biżuterię z czarnych agatów – jej ulubionych kamieni. Pachniała mieszanką cynamonu i nardu. Wyglądała na dwadzieścia kilka lat, chociaż liczyła dużo więcej. Była bardzo atrakcyjną niewiastą, jednak emanowała chłodem. Według plotek kobieta bardzo rozwiązła, a więc taką wobec której sama myśl o złożeniu propozycji seksualnej wywoływała podniecenie i zimno na plecach.

Mowa o kurtyzanie. Znanej ze swych usług pani, słynnej na całe Oros i okolice. Arno dotąd nie poznał jej osobiście, chociaż wiele słyszał. Była nie tylko panią od uciech cielesnych, lecz nade wszystko skrytobójcą. Niewielu znało jej twarz, bo tą zasłaniała maską. Przed śmiercią kochankowie dostąpili zaszczytu spojrzenia w oczy zabójczej femme fatale. I widzieli magiczną mieszankę zieleni z błękitem, bowiem kurtyzana była mutantem. Mutacja genu odpowiedzialnego za barwę tęczówki - heterochromia. Jedno oko zielone, drugie niebieskie. Fajnie, pomyślałby kto. Ale co ona tutaj robiła? W dodatku z Orim.
Kurtyzana
Ostatnio zmieniony 03 sie 2019, 8:55 przez Callisto, łącznie zmieniany 1 raz.

Re: Karczma „Pijany Król”

6
"Nie ma to, jak codziennie brodzić w szczynach i błocie tylko po to, żeby zjeść śniadanie." - pomyślał z rozdrażnieniem mieszaniec snując się z wolna po schodach - "Właśnie o takim życiu marzyłem, czyż nie? W końcu zmieniam świat! Dzisiaj zmieniłem bułkę w kanapkę, a jutro kto wie? Może zaszaleje jak nigdy i założę koszulę na odwrót?" - drwił w najlepsze sam z siebie. Wbrew pozorom to przeważnie trochę poprawiało mu humor, bo zmieniało irytację w sarkazm, a ten z kolei szybko ustępował rozmyślaniom.
Skrzyp. Skrzyp.
Kolejne stopnie zaskrzypiały pod stopami gdy wdrapywał się jeszcze wyżej, zmierzając ku drzwiom na poddasze. Z w miarę pełnym żołądkiem i jakimś zapasem ziół od samego rana planował zamknąć się na klucz, by następnie oddać bez reszty samodzielnej nauce o właściwościach roślin. W końcu ilość wiedzy, jaką można było wyciągnąć od drugiej osoby z pomocą złota, czy pogróżek była ograniczona więc nic dziwnego, że już od dawna zmuszony był zostać samoukiem by metodą prób i błędów poznawać swój "zielony arsenał". Oczywiście tylko do pewnego stopnia można nazwać te zabiegi bezpieczną praktyką - w końcu nigdy nie wiadomo, czy na ten przykład płatki pylnicy i wyciąg z kory dębowej zmieszane nie zaowocują reakcją wybuchową, jeśli użyć ich w złych proporcjach, potrząsnąć czy choćby ograniczyć dostęp do światła. Arno wiedział o tym ryzyku wychodzącym z ignorancji - wiedziały o tym jego przypalone brwi, wiedziały przeżarte kwasem palce. Niemniej w tej stolicy mądrości żaden szanujący się uczony nie wziąłby go na praktykę, a już na pewno nie udostępniłby własnych notatek, a bez tego pozostało mu jedynie życie studenta-kamikaze na wyboistej ścieżce jako takiej prywatnej edukacji.
Zatrzymał się naraz przed drzwiami, celem jego powrotu i wyciągnął dłoń by chwycić za klamkę lecz zamarł w połowie drogi - "Otwarte? Co do kurwy? Zamek już całkiem puścił?" - zamyślił się chwilę dostrzegając szparę między framugą, a uchylonymi drzwiami. Ewidentnie ktoś był w środku i jeszcze ten zapach... wróć, odór tak dziwnie znajomy, niepodrabialny.
Nie myśląc wiele więcej, zdjął łuk, nałożył nań strzałę, naprężył i przymierzył do strzału. Wstrzymał oddech, barkiem otworzył drzwi celując ku postaci przy biurku - tylko zdążył pokonać próg, a jego oczom ukazał się...
- Ori? - zdziwiony wolno zdjął strzałę. Chwilę tylko stał z rozdziawioną twarzą jakby zobaczył śpiewającego wieprza, ale zaraz się ocknął, schował broń i wyściskał starego druha.
- Mordo ty moja, gdzież Cię znowu wciągnęło? Ile to już? Cholera, nie rób mi takich numerów, bo kiedyś się zapomnę i puszczę całą karczmę z dymem! - wypuścił karła z uścisku by zwrócić teraz twarz w stronę drugiego "gościa", kurtyzany. Zmierzył ją wzrokiem od dołu do góry, a wyglądał przy tym jakby ktoś wypróżnił mu się do hamaka i roztarł to tyłkiem. Znał ją jako tako z plotek - słyszał o jej nazwijmy to możliwościach, o tym jak załatwia swoje sprawy - nie sądził jej z tego powodu. Po tym świecie chodziło naprawdę wiele dziwadeł z chorymi fantazjami, sam wiedział o tym aż nazbyt dobrze, ale kim wszak okazałby się gdyby sam oceniał innych tak jak tępa tusza ocenia go dzień w dzień? O nie, on ją mierzył inaczej niż po kolorze skóry czy barwi ślepi, a po kulturze i pewności siebie właśnie. Zwrócił się doń z nieukrywanym rozdrażnieniem:
- My się znamy? - był miły, przynajmniej jak na swoje standardy ma się rozumieć. W końcu w normalnych okolicznościach, gdyby nie obecność znajomej karlej gęby najpierw wyrzuciłby intruza za okno, a następnie jakby się już upewnił, że ma obie nogi połamane i daleko uciec nie może wypytałby o powód przybycia i każdą inną pożądaną informację, a tak? Tylko powarczał na nią z nieskrywaną odrazą jak stary pies w stronę upierdliwego kota, bo kto wie, może nie będzie powodu do nerwów? "Może przynieśli zastaw pod stary dług Oriego? Może ona jest pod zastaw?" - zadrwił w myślach po raz kolejny. Dobrze wiedział, że szukają pomocy i ewentualnie zamierzał wziąć pod uwagę udzielenie jej przez wzgląd na zaprzyjaźnionego moczymordę, jakakolwiek miałaby ona nie być, ale najpierw musiał dowiedzieć się, na czym stoi i co, u diabła, ona tutaj robi? Przeklęte poniedziałki!
Ostatnio zmieniony 04 sie 2019, 1:21 przez Iskariota, łącznie zmieniany 2 razy.

Sygn: Juno

Re: Karczma „Pijany Król”

7
- Pamiętałabym zielonego klienta - odparła wywijając się zgrabnie z hamaka. - A ty, kotku - podciągnęła cholewkę buta na obcasie, która zrolowała się lekko podczas uskoku - z pewnością zapamiętałbyś mnie.

Atmosfera zrobiła się gęsta. Na tyle gęsta, że można by siekać ją ostrzami, w których zgromadzeni tak bardzo się lubowali. Ori popatrzył w dół i poczuł ucisk w żołądku. Ziemia pędziła ku niemu. Cały świat leżał pod nim, ogromny gobelin bieli, brązu i zieleni. Kropla ściekła mu po czole, a potem zawisła na nosie. Coś zaszumiało, coś uwierało w krzyżu. Jak się okazało nie był to stres, a przynajmniej spowodowany zaistniałą wymianą zdań pomiędzy zabójczo piękną Kurtyzaną a zielonoskórym mieszańcem. Bo była to... niestrawność. Podwieczorek u cioteczki Zosi dawał o sobie znać. Kiszki zagrały głośno, że sam młodzieniec odwrócił na chwilę wzrok od pani na rzecz towarzystwa. Spojrzał na Oriego i dostrzegł jak zielenieje powstrzymując się przed wypuszczeniem skumulowanych pokładów gazu. Lada chwila mogło zrobić się śmierdząco.

Łysiejący karakal przełknął ślinę i otarł krople potu z czoła. Coś burknął pod nosem, a na policzkach pojawił się pijacki rumień. Swój czerwony odcień odzyskał także niekształtny kulfon, z którego wnętrza wyrastały wilgotne włoski.

- No już! Pomiziacie się innym razem - wtrącił, a tembr głosu wskazywał na poirytowanie. Wyglądał na zdenerwowanego. Wyraz jego twarzy natychmiast przywiódł wspomnienia z przeszłości. Był sprytnym człowiekiem, lecz strasznie niecierpliwym. O tym Arno wiedział.

- Więc zamknąć pyski i słuchać. Odwiedził mnie pewien zacny gość, którego interesuje...

- Ile? - wtrąciła przeciągająca się na dywanie Kurtyzana.

- Tyle, że nie będziesz musiała być już kurwą i kupisz za to małą wioskę z burdelem na wyłączność - odparł zgryźliwie aczkolwiek stanowczo karzeł.

- Na czym to ja skończyłem? No tak. Odwiedził mnie pewien zacny gość, którego interesuje - nie wiedzieć czemu - jeden bibelot - Ori zamilkł na dobrych parę chwil, wyczekując odpowiedniego momentu - z banku w Oros.

Kurtyzana natychmiast ściągnęła maskę zasłaniającą oczy oraz ich okolice. W usta nabrała wody, dwubarwne tęczówki mieniły się w świetle kandelabrów, bo przestała mrugać. Przypominała dziecko, które właśnie przestraszono.

- Tam się nie da wejść - podsumowała stojąc jak słup soli.

- Nie potrzebuję twojej opinii, lecz twojego wachlarza, kochana Josephine.

Kurtyzana może była kurwą, ale była też wybitnym zabójcą. Wabiła swoje ofiary do miłego zakątka w celu aktywnego spożytkowania czasu, a potem podcinała im gardło wachlarzem. Tym samym, którym ochładzała rozgrzane ciało po dobrze wykonanej robocie. Kiedyś kurwy zabijały roznosząc syf. W tych czasach bawiły się ponadto w rozpruwacza.

Re: Karczma „Pijany Król”

8
Dalej jej nie ufał. Wprawdzie, żeby zarobili na rzeczonym przedsięwzięciu, wcale nie był do tego zobligowany, a jednak postanowił od tej pory mieć ją na oku i bynajmniej nie chodziło tu o kobiece wdzięki. Była zwodnicza, była prowokatorką, a on miał powyżej nosa takich ludzi.

Hmpf prychnął z dezaprobatą, ale zaraz wrócił do rzeczy ważnych.
Śmiałe plany karła wzbudzały w Arno, można by rzecz mieszane uczucia, żeby całkiem nie powiedzieć, że zbijały go z nóg, wprawiając w osłupienie. Wprawdzie bywał lekkomyślny i zdarzyło mu się ryzykować niekiedy życiem, niemniej nawet jemu zaschło w gardle na myśl o ewentualnym fiasko. Czy naprawdę wyglądał na takiego desperata, za jakiego go brali? - "Nonsens." - odpowiedział sam sobie; wszak nawet taki narwaniec miał odrobinę oleju w głowie... prawda? Wdarcie się do jednego z najpilniej strzeżonych miejsc w mieście to jedno, ale kradzież konkretnego przedmiotu to już zgoła inna, niezwykle delikatna sprawa. Wziął głęboki wdech, wypuścił powietrze i rzucił już beznamiętnie, po dłuższej chwili milczenia:

- Jak chcesz mnie przekonać, że to nie będzie najgłupsza rzecz, jaką zrobię w tym tygodniu? - wbrew pozorom można by przyznać, że Arno nawet lubił Oriego, co samo w sobie było już zjawiskowe, ale życie nauczyło go nikomu nie ufać, bo właściwie... dlaczego miałby? Nawet najlepszy kamrat może mieć najdurniejsze pomysł, a samo zwątpienie nie musi być oznaką całkowitego sprzeniewierzenia, a wręcz przeciwnie ostrożności tak o swoją głowę, jak i w tym przypadku czyjąś. Zielony wiedział, że jeśli ostatecznie ma brać udział w czymś tak szalonym, jak napad na oroski bank będzie musiał przygotować się najlepiej jak to tylko możliwe - opracować plan, podzielić role, odpowiednio przygotować "scenę". Miał już wprawdzie parę pomysłów na podorędziu, ale zanim cokolwiek zaproponuje chciał wysłuchać do końca druha. Wbrew pozorom warto dać wiarę choćby jego sprytowi i kontaktom.

"Informacja to potęga." - pomyślał, spoglądając w stronę gości jak na dobrą okazję, czuł, że to zbiegowisko nie było przypadkowe, a zaplanowane na zysk właśnie - "Jeśli to ma w ogóle wypalić musimy już teraz ustalić, jakie będą nasze kolejne kroki." - pomyślał, po czym gestem dłoni zachęcił niewysokiego jegomościa, by kontynuował wywód. Wprawny widz dostrzegłby błysk w jego oku, tym razem mieszaniec chyba naprawdę wyczuł szansę.

Sygn: Juno

Re: Karczma „Pijany Król”

9
- Kto nie ryzykuje, ten wina nie pije - powiedział Ori spokojnie do półgoblina.

- Wiem, że może się to wydawać niewykonalne - rozpoczął wywód powoli perorując. - Bank w Oros jest bardzo dobrze strzeżony, ale nie ma miejsc, do których nie można się dostać. Wszystko leży tu - uniósł palec wskazując na wysokość skroni - w naszych głowach. Nie byłoby mnie z wami, gdybym nie wierzył w powiedzenie tegoż planu.

Bez wątpienia w strychu nad Pijanym Królem nastroje były nietęgie. Wszyscy, bez wyjątków, bili się z myślami. A na dodatek Ori nie dzielił się żadnymi konkretami. Twierdza nie do zdobycia - od bezpłodnego gadania nigdy się to nie zmieni, pomyślałby kto.

- Każdy z nas jest ekspertem w innym zakresie. A i nie wszyscy są znani w półświatku, co działa na naszą korzyść. Nie wierzę, że inne bandy nie zechcą wziąć tej roboty - stwierdził marszcząc czoło. - Ale! - krzyknął, ciągnąć ledwo biurko na środek izby. Z trudem wcisnął je na dywan, który podkulił się w kontakcie z nogą leciwego mebelka. Potem sięgnął za pazuchę i wydobył uklejony brązową mazią zrulowany pergamin. Przewiązana drobnym sznureczkiem rolka wartko rozwinęła się na środku biurka, kiedy pociągnął za kraniec sznurka, rozwiązując kokardkę. - To my mamy plan banku - oznajmił dumnie, po czym wbił wygięty nóż prosto w mapę. Dźwięk rozdzieranego drewna rozszedł się po skrytce na poddaszu.

- To już coś - stwierdziła Kurtyzana, bo najwyraźniej imienia Josephine unikała jak ognia. W tym środowisku naturalne było, iż każdy preferował pozostać anonimowym. No i każdy posiadł jakąś ksywkę. Bardziej lub mniej przychylną jego osobie.

- Pokładasz w mnie małe nadzieje, kochana - dokuczył jej słownie Ori. - To o wiele za mało. Będziemy potrzebowali dymu, ognia, dodatkowych rąk, pomysłów i cierpliwości, dużo cierpliwości - wymieniał bez końca, dając tym samym do zrozumienia, że mogą, a nawet są zobligowani, dorzucić swoje trzy grosze do planu działania. Żeby dostać się do banku w Oros, przyda się ktoś jeszcze do pomocy. Mieli karła z kontaktami i głową na karku. Zabójczynię kokieterkę oraz lubującego się w skrywaniu półgoblina, zielarza z pikanterią magii w zielonych rączkach. To był czas na proponowanie tego: kto przydałby się w gangu.

Już chciała się odezwać Kurtyzana, kiedy spokój zakłócił stukot w belkę utrzymującą sufit. Jedną z wielu.

- Zaczęliście beze mnie? - spytał dość wysoki, jak na wschodniego elfa, mężczyzna. Włosy miał ciemne, niemalże czarne jak gawronie pióra. A jednak brązowe zdawałoby się, kiedy wstąpił do środka, skąpany w świetle świec. Odstające, spiczaste uszyska podkreślały ostre rysy twarzy. I chociaż pełno na niej było pomniejszych blizn tudzież zacięć, ciemny odcień skóry maskował je doskonale. Widoczne były dopiero po bliższym rozeznaniu. Odziany był w luźną czarną koszulę, wsadzoną głęboko w spodnie i spiętą paskiem, co by nie uciekała. Spodnie również były luźne, a w dodatku miały szerokie nogawki. Na górę zarzucał starą, skórzaną kurtkę z kilkoma łatami na plecach. O szarym ze zużycia wełnianym kołnierzu, jaki wyścielał okolicę szyi. Od grubego pasa zwisała pochwa z jednoręcznym mieczem jak się zdawało.

- Ezio! - podniósł ręce do góry Ori.

- Taliestan - odparł impertynencko ciemnowłosy elf, zrzucając z pleców worek, z którym wszedł. Bagaż runął, a coś jakoby jęknęło w środku. Pochyliwszy się, elf chwycił za materiał i jednym ruchem ściągnął go. Ku zdziwieniu większości, na ziemi siedział stary, siwy o zmierzwionych włosach niziołek. Bardzo pomarszczony i szczupły. O wiele niższy niż sam Ori, który bądź co bądź był człowiekiem, tyle że karłem.

- Proszę państwa, kolejny członek naszej eskapady - Taliestan - oznajmił tym razem z przekąsem, coby rozładować napięcie. - I przyprowadził nam właśnie byłego pracownika banku. Prawda panie Aberok? - Ori pochylił się nad niziołkiem, zaś w jego oczach hulał złośliwy ognik. Mimo że żartom czy docinkom nie było końca, atmosfera wskazywała na to, iż niedługo ktoś będzie płakał.

- Niczego ode mnie się nie dowiesz! - wymamrotał niepewnie trzęsący się staruszek. Wtem mina Oriego zbledła, a czarci uśmieszek ustąpił miejsca pochmurnemu grymasowi. Podniósł przyozdobioną trzema sygnetami rękę, a następnie co galopem zdzielił nią niziołka po łbie. Starzec zachwiał się od uderzenia, niemalże rozkładając na dywanie. Jakimś cudem utrzymał równowagę. Skulił się, podciągając kolana do klatki piersiowej. Objął nogi rękoma i zapłakał cichutko.

- Wyciągnij z niego informację - zwrócił się do zielonoskórego Ori głosem nieznoszącym sprzeciwu. Potrzebowali informacji na temat tego, jak dostać się do banku. Były pracownik - inżynier z pewnością znał zakamarki Oroskiej skarbnicy. Pozostało wydobyć ze staruszka kluczowe treści, w stylu bandziorów, którymi byli. Kurtyzana uchyliła się, trzy kroki w tył zakończone obrotem na obcasie. Najwyraźniej wolała zatopić się w widoku za oknem niż nad torturami nad bezbronnym dziadkiem. Taliestan z kolei podparł belkę, obserwując wszystko z boku.
Taliestan zwany "Ezio"
Spoiler:

Re: Karczma „Pijany Król”

10
Słowa karła wzbudziły w Arno trochę więcej przekonania w powodzenie napadu, zaiste nie można mu było odmówić przeczucia co do takich akcji, ani tym bardziej doświadczenia w ich planowaniu, co więcej, zgodnie z przewidywaniami Ori mógł mieć jeszcze nawet parę asów na podorędziu takich jak...

- Plan budynku. - szepnął sam do siebie pół-goblin z lekkim niedowierzaniem, ale i nieskrywanym podziwem w głosie. Gdy tylko rozłożono ów drogocenny pergamin na prowizorycznym biurku, zatopił swój wzrok weń jak w oczach długo wyczekiwanej ukochanej. Właśnie tego potrzebowali - "Znajomość korytarzy, rozmieszczenie okien... tak, to będzie nam bardzo przydatne. Dobrze byłoby mieć informatora z wewnątrz choćby po to, żeby ustalić najlepszą drogę wejścia i ucieczki... no i w sumie parę innych kwestii." - dywagował, drapiąc się po nikłym zaroście. W jego głowie prześcigały się coraz to śmielsze koncepcje wdarcia do środka - użyć bomb dymnych, czy środków nasennych? Korzystać z magii w razie walki? A jeśli tak to zabijać każdego napotkanego przeciwnika, czy tylko tych, którzy będą w stanie rozpoznać członków bandy? Zielony przeczuwał, że pewne rzeczy wyjdą prawdopodobnie w tzw. "praniu" i mimo wszelkiej ostrożności nie może pozwolić sobie na popadanie w przesadną drobiazgowość wszak, jeśli "krótki" miał rację, a jak na razie wszystko wskazuje na to, że tak właśnie jest, to uczestniczą niejako w wyścigu z innymi szelmami przestępczego podziemia.

Naraz, gdy oddawał się rozmyślaniom, pod sufitem poruszył się jakiś cień co zauważone ledwie kątem oka na mieszańca zadziałało niezwykle prowokacyjnie - zdążył oswoić się z myślą o dwójce niekoniecznie proszonych gości, ale kolejni byli już mocno nadprogramowym balastem. Arno miał jedną jedyną szansę, żeby "przywitać" intruza w swoim stylu toteż ocenił najlepiej jak mógł miejsce lądowania ów indywiduum, a gdy zasłyszał ruch wystrzelił prawym podbródkowym w kierunku nieprzyjaznej gęby na tyle celnie, na ile było go stać.

Bezwzględu na wynik uderzenia mieszaniec, słysząc spieszne wyjaśnienia Oriego nie pokusił się o oddanie kolejnego ciosu niemniej zdezaprobowany rzucił dla sprostowania, z początku z lekką odrazą w głosie:
- To nie moja wina, że zeskakujesz mi tu bez żadnej zapowiedzi. Nie jestem tak gościnny, jak mogłoby się wszystkim tu obecnym zdawać, ale jeśli to coś zmienia... - kolejne słowa grzęzły mu w gardle jakby resztki pokarmu w rurze kanalizacyjnej. Nawet nie patrzył w stronę Taliestana, ale zaraz z trudnością nie do ukrycia wycedził - ...przepraszam, bywam nerwowy. Mów mi Arno. - odetchnął jakby pozbył się niemałego ciężaru w tym samym czasie powoli masując pięść.

Wtedy ukazał mu się z worka wspomniany pan Aberok. Oczy pół-goblina wbite w staruszka niczym spojrzenie drapieżnika na smaczny kąsek zdaje się zajaśniały blaskiem na "prośbę" karła, nie trzeba było powtarzać mu dwa razy. Do takich jak ów nieziołek - przedstawicieli wyższej klasy, którzy myślą, że mogą patrzeć na jemu podobnych z góry - czuł zgorszenie graniczące z odrazą. - "Słodziutki, nawet nie wiesz, jak mi ciebie nie żal. Chwilę się zabawimy, oj tak." - pomyślał.
W iście teatralnym geście wykonał zdecydowany ruch głową w prawo i w lewo aż słychać było "strzelające" kości. Bez ostrzeżenia podniósł bankiera za fraki, zarzucił mu worek na głowę tak, aby ograniczyć pole widzenia, przybił łokciem do belki podtrzymującej sufit, po czym przywiązał doń nie zważając na ewentualne jęki typu "delikatniej", "to boli" itd. Gdy scena i aktor byli już gotowi, a widownia znalazła sobie jakieś wygodne miejsca, zielony zaczął swój monolog:
- Moja matka mimo wielu swoich wad była jasną gwiazdą dla tej krainy ciemnej jak odbyt trola. Jej śpiew, nie żartuję, koił najtwardsze serca, a taniec potrafił oczarowywać jakby to była najprawdziwsza magia. - mężczyzna chwycił za drewniany stołek i ciągnąc nim po ziemi w kierunku swej ofiary, kontynuował wywód - Jako jej nieodzowny syn zostałem powołany do życia w ciągłej podróży, skazany na zawód ulicznego artysty. Dzień w dzień uczyłem się od najlepszych wszystkiego, co powinienem wiedzieć by ludzie hojnie obdarowywali mnie zawartością swoich sakiewek. - ustawił siedzenie vis a vis belki i zasiadł ciężko - Pech chciał, tak dla mnie, jak i dla ciebie, mój przyjacielu, że przyszedłem na ten świat bez choćby krzty talentu. - tu zrobił krótką pauzę, po czym wydobył z siebie coś na kształt śpiewu:
- Ooo..
Idziesz ty Marysiu do wielkiej niedoli
A żadna ci sąsiadka nie pożyczy soli

Panno młoda panno, tak się twój los przędzie
Jutro już porady mamusi nie będzie

Przerwał na chwilę jazgot, by rzucić ochoczo:
- Nigdy nie udało mi się wyżyć tą metodą - musiałem kraść, kłamać i grozić, żeby mieć co włożyć do garnka - bezdomni oddawali mi haracz, ale bynajmniej nie chodziło o ochronę przed przemocą, a zapewnienie, że nie będę zmuszony występować co by klienteli nie odstraszyć. - zaraz wrócił do "śpiewu":
- Ooo...
Suknię do podłogi i buciki białe
Jeszcze ci obiecał do kołyski małe

Poznasz ty Marysiu obowiązki żony
Jak ci Jasiu powie - chleb nie upieczony

Równie śpiewnym głosem dodał:
- Jak wejść do skarbca, ilu macie strażników, czy jest jakieś awaryjne wyjście z budynku? - w razie milczenia miał oczywiście jeszcze kilka zwrotek w zanadrzu:
- Ooo...
Ładna jest z nich para, ładnych dwoje ludzi
A jak młoda zaśnie, młody ją obudzi

Pewnoś pani młoda pomarańcze jadła
Wtedyś to młodemu do serduszka wpadła

Mogę tak do bladego świtu!

Jadła winogrona, jadła też i wiśnie
Za to ją mążulek do serca przyciśnie

Policz pani młoda wszystkie dziury w dachu
Tyle będziesz miała w pierwsza nockę strachu

Skarżyła się młoda, że młody ubogi
On jej kupił suknię do samej podłogi


...i tak dalej, i tak dalej. Młody Verg dobrze znał swój arsenał, rozległe metody wyjścia z impasu, ale cóż - miał w sobie coś z sadysty i chciał już na samym wstępie wyciągnąć najskrzętniej skrywaną broń - swój brak zdolności scenicznych. Oczywiście miał jeszcze alternatywę w postaci brutalnej siły, ale coś go podkusiło aby zacząć czymś o wiele więcej podłym. Wszak był łotrem i mieszańcem zarazem - ścierwem najgorszym z najgorszych, czyż nie?

Sygn: Juno

Re: Karczma „Pijany Król”

11
Czuł go, jak nadchodzi prowadzony martwymi spojrzeniami podtrzymujących sufit na strychu belek. I nagle zrozumiał, że wisząc na jednej z nich zmuszony będzie do wysłuchania iście interesującej opowiastki. A był to przedsmak tego, czym mieszaniec chciał niziołka poczęstować. Starszego, wychudzonego i najprawdopodobniej schorowanego pracownika banku w Oros, którego pergaminowa skóra była delikatna jak kartka papieru. Niziołek wiedział, że ucieczka jest niemożliwa, że przed nim nie da się uciec. Że będzie musiał stawić mu czoła. Wiedział o tym doskonale.

- Meh... - westchnął wierzgając szkitami, lecz nic to nie dało.

Kurtyzana spojrzała, odchodząc od okna. Na belce wiercił się podstarzały skąpiec. Widok iście okrutny. Wtem niżej opuściła głowę i wznowiła podziwianie widoków za szybą.

- Nic, ino wejść się tam nie da - wymamrotał wreszcie. - To twierdza nie do zdobycia. Otoczona własnym murem, z bramami. Wszędzie strażnicy. Ale - dodał dogorywającym głosikiem - są kanały pod miastem. Tunele, które łączą się z piwnicami.

W izbie powstało nie lada poruszenie. Radosne szepty mknęły między uszami, aż nagle zachichotał niziołek:
- Tylko to na nic, bo nawet w piwnicy drzwi zabezpieczone są przez czarodziejskie zaklęcia. Muhahahahahah - śmiał się głosem słabiutkim, aczkolwiek pełnym satysfakcji.

Może należało zwerbować kogoś jeszcze.

Re: Karczma „Pijany Król”

12
Kto by pomyślał? Ku niemałemu zdziwieniu, zadziałało. Wystarczyła szczypta sprytu i ogromny brak talentu, żeby wygarnąć od życia co mieszańcowi było prawem silniejszego należne, wspaniale.
"Prędko tego raczej nie powtórzę, o nie. - pomyślał przecierając uszy co by pozbyć się w końcu głuchego dudnienia - Śpiew to potężny oręż, owszem, ale tak samo obosieczny, jak walka kawałkiem szkła w gołej ręce."

Przysłuchiwał się Arno słowom niziołka drapiąc po głowie i rozmyślając, jaki to krok teraz podjąć w ramach planowania napadu. Wprawdzie miał na podorędziu jeden niebagatelny, wariacko śmiały pomysł, ale szaleńcza to była wizja, mało rozsądna, toteż wolałby jej nie podejmować. Faktycznie brał jej realizację pod uwagę, aczkolwiek jedynie w razie absolutnej ostateczności. Tymczasem zwrócił się w stronę karła, który znaczniej lepiej niż on znał przestępczy półświatek Oros:
- Znasz kogoś odpowiedniego do tej roboty? Jakiś zaklęcio-łamacz, czy inny specjalista? - zapytał odbijając piłeczkę obowiązku w stronę najlepiej wykwalifikowanej do tego persony, jaką miał w pobliżu. Bądź co bądź, jeśli chodziło o koneksje i alternatywy miał więcej pomyślunku aniżeli ów zielony jegomość, a nóż zawsze pozostawała przecież opcja nuklearna.

Sygn: Juno

Re: Karczma „Pijany Król”

13
- Ktoś powinien się znaleźć - odezwał się wreszcie Ori, podnosząc na półgoblina oczy znad umorusanych błotem trzewików.

- Ktoś? Zależy nam na łamaczu zaklęć, nie zaś zdziwaczałeś wieszczce, która przepowiada przyszłość z kurzych jaj - kurtyzana poderwała się gwałtownie, ponownie odwracając się od okna. Podparła je plecami i z założonymi na piersi w wstęgę rękoma, z góry spoglądała na łysiejącego karła.

- Słucham więc.

- W Uniwersytecie Oroskim są najlepsi magowie. Należy odszukać jakiegoś studenta...

- Ach.

- Przekonać go by nam pomógł.

- Ach.

- Nie przerywaj mi, dobrze? - rzuciła kurtyzana w kierunku kpiącego z niej mężczyzny. - Za odpowiednią sumę znajdą się tacy, którzy pomogą.

- Większość szemranych magików została pojmana, a pozostali nie złamią prawa, coby ich najświętszy Zakon Sakira nie dopadł. W Oroskim Uniwerku aż roi się od uzbrojonych po uszy zakonników - odparł chłodnym głosem elf imieniem Taliestan.

Ori milczał, kobieta też nie zabrała głosu. Elf po wywodzie podparł ścianę, a potem wyciągnął wykałaczkę i począł dłubać w górnych siekaczach. Każdy z nich miał swoją rację. Należało znaleźć maga zdolnego pomóc w ich sprawie. Jednak najlepsi z młodych adeptów sztuk magicznych byli surowo pilnowani za murami Uniwersytetu przez panicznie bojących się magii inkwizytorów z Zakonu Sakira. Na ulicy, gdzieś w szemranych środowiskach również szło odszukać pomocną dłoń. Przy czym takowi magowie bywali nieprzewidywalni. A raczej ich moce. Wszyscy znali historię nieokiełznanych mocy samouków, którzy przypadkiem zmieniali ludzi w kamienie lub wysadzali chaty. Bywali i tacy, którzy zaczynali naukę uniwersytecką, lecz jej nie kończyli. No i nie każdy samouk był chodzącą bombą energetyczną. Wielu z nich bywało lepszymi praktykami od studenciaków zza biurka w bibliotece.

Poprzednicy nie zabrali głosu. Dyskusja stała w martwym punkcie. Teraz i tylko teraz Arno mógł przeforsować swój plan działania. W ogóle zdawało się, że ich milczenie zrzuciło na niego odpowiedzialność za wybór obdarzonego magicznymi zdolnościami kompana tej szaleńczej eskapady.

Pozostało mu wybierać, a zależnie od udzielonego poparcia, któryś z kompanów uda się na łowy.

Re: Karczma „Pijany Król”

14
Rozdarty między wyborem, którego z kompanów posłać na poszukiwania łamacza zaklęć Arno poczuł, że właśnie ze względu na sytuacje takie jak ta preferuje względnie cichą, samotną pracę. Puszczenie miasta z dymem byłoby o wiele prostsze aniżeli znalezienie konsensusu dla problemów tej zgrai. Westchnął ciężko, oparł o biurko spoglądając na plany, jakby miał w nich znaleźć upragnioną odpowiedź i całkiem oddał się rozmyślaniom - "Nie potrzebuję tu młokosa, który przypadkiem zaalarmuje całe Oros o naszych zamiarach - to byłoby zbyt ryzykowne przy skali napadu, a i ewentualna obecność zakonu znacznie utrudniłaby podejmowanie jakichkolwiek decyzji." - rozważał w ciszy - "Z drugiej strony mam nieliche wrażenie, że Ori nie jest tak całkiem przekonany co do tego, kogo miałby zatrudnić. Co więcej, teraz gdy weszli w sukurs z kurtyzaną prawdopodobnie nie będzie chciał pokazać po sobie słabości i nie podzieli się ze mną swoimi wątpliwościami. W takim razie pozostaje mi już tylko..." - zwrócił wzrok znad biurka w stronę elfa, którego jeszcze chwilę temu potraktował pięścią.

- Taliestan. - burknął mieszaniec trochę podparty do muru - Zobaczmy czy potrafisz coś więcej poza włamaniem mi się na strych i porwaniem staruszka. Jeśli masz jakiś plan, ruszaj, oczekuje rezultatów i... - spiorunował go żółtymi ślepiami, patrząc prosto w elfie oczy - ...nawet nie myśl o zrobieniu mnie w chuja, bo bogowie mi świadkami, że będzie to twój ostatni błąd, druhu. - zaraz spuścił nieco zielony z tonu, wykrzywił usta w czymś na wzór uśmiechu, co wyszło mu bardziej jakby chciał zawarczeć na mężczyznę, by w końcu rzucić całkiem szczere - Powodzenia.
Wszak cóż mógł poradzić, że widział w innych większe zagrożenie, niż choćby we własnych eksperymentach? Odrobina ostrożności nikomu nigdy nie zaszkodziła, a i stawiając sprawę jasno na wstępie sygnalizował wszystkim obecnym, że nie będzie tolerował żadnej niesubordynacji - mieli przed sobą konkretny cel i zamierzał go osiągnąć bez względu na zewnętrzne przeszkody, jak i te pośród "swoich".

Zaraz po oddelegowaniu długouchego kamrata skierował mlody Verg oblicze w stronę niziołka i zapytał z nieskrywaną w głosie nadzieją przemieszaną z :
- To co z panem począć teraz, panie Aberok? - tu zrobił krótką pauzę dając parę sekund na zastanowienie gościowi - Możesz mi się pan jeszcze jakoś przysłużyć? - powątpiewał mierząc wartość życia bankiera, tal jak on to robił zawodowo.

Sygn: Juno

Re: Karczma „Pijany Król”

15
Niziołek nie odpowiedział już nic. Ledwo oddychał z workiem na głowie, powieszony na starej belce podtrzymującej sufit strychu. Kurtyzana spoglądała przez okno, w ogóle nie wzruszona zaistniałą sytuacją. Wszakże nie opowiedziano się za jej pomysłem i znając fanaberię słabszej płci, winna obrazić się z przytupem lub przynajmniej narzekać. Tak się jednak nie stało. Taliestan zrozumiał przekaz towarzysza, lecz nie spodobał mu się ton w jakim Aron mu ową wiadomość zakomunikował. Byli kompanami, wspólnikami napadu na bank. A półgoblin zachowywał się jak szef, którym nie był. Póki czas Ezio siedział cicho, lecz nikt nie mógł przewidzieć jego zachowania. Ani tego, kiedy i czy w końcu wybuchnie.

Na nic nam on - machnął ręką Ori. W pozornie spokojny ton wplótł szorstką, metalizowaną nitkę groźby. Niziołek przestał być im potrzebny, a jego życie zagrażało całej sprawie. Nie mogli założyć, że po uwolnieniu nie uda się do banku, że nie ostrzeże nikogo.

***

Minęło kilka godzin. Kurtyzana wciąż podpierała ścianę przy oknie. Oglądała koty. A tych było tutaj sporo. Dachowe szaraki przemierzały zgrabnie ścieżki z dachowych płytek. Wtem do izby wszedł Taliestan. Lekko zmachany, przetarł ściekającą po czole kroplę potu i siadł na skrzyni. Zza pazuchy wyciągnął bukłak z jakimś trunkiem. Umoczył usta i rzekł:

- Dowiedziałem się o trzech osobach, które mogłyby nam pomóc - odparł beznamiętnie, po czym przedstawił pokrótce sylwetki potencjalnych towarzyszy napadu.

Pierwsza była wiedźma Osrit.
"Wyśmiewali się z niej. Wytykali palcami, odciągali od niej swoje dzieci i szeptali między sobą na ulicach. Spalili jej dom i wygnali ją z wioski. Nie pozostała im dłużna. Płomienie, pioruny, choroby i mróz są narzędziami w rękach potężnej wiedźmy, która z ledwością może zapanować nad tą nieposkromioną siłą. Mimo że wygląda na kruchą i delikatną, nie należy jej lekceważyć. Wielu popełniło ten błąd i dołączyło do stert spalonych i wysuszonych trupów, które za sobą pozostawiła."

Potem Taliestan wspomniał o młodym, bo kilkunastoletnim studenciaku z Uniwersytetu w Oros - Varenie.
"Skory do sprzeczek i jeszcze bardziej skory do gniewu – Varen to hardy z charakteru młodzieniec o ponadprzeciętnej wiedzy magicznej, ale niewielkim doświadczeniu. Jest zuchwały i pewny siebie. Niektórym może wydać się jedynie pyszałkiem. Varen to poszukiwacz wrażeń, który zawsze zwęszy nadchodzącą okazję. Ten zwyczaj wpędził go w kłopoty niezliczoną ilość razy, ale jego chytrość i nabyte zdolności zawsze pozwalały mu wyjść cało."

Na końcu prezentacji podsumował osobę Azara, a dokładniej, czarownika Azara.
"Jego głowa jest łysa, a twarz poorana zmarszczkami, ale nie daj się temu zwieść. Mignięcie w powietrzu, błysk z ciemności. Kiedy go zobaczycie, będzie już za późno. Klątwa zabija po cichu, bez zastanowienia i bez litości. Azar włada wieloma rodzajami broni, ale najbardziej sobie ceni podstęp i zasadzkę, stąd uwielbia rzucać klątwy czy kreować magiczne zasadzki lub iluzje. Podobno w jego pułapkach, wrzeszcząc z bólu, umarły setki."
ODPOWIEDZ

Wróć do „Oros”