„Pod Gryfem”

1
Gdzieś przy szczególnie ciemnym zaułku, gdzie dobiegały wymyślne dźwięki z pobliskiej rzeźni, również opodal śmietniska, stał typowy, lecz wyróżniający się szynk.

Dawni bywalcy, czyli w większości obskurni dokerzy, biedniejsi rzemieślnicy, drobni złodzieje i zwykli szarzy mieszczanie, w tym ludzie, gobliny niziołki, choćby sypnąć im gryfami bądź oćwiczyć batem żaden, ale to żaden przybytku nie pochwaliłby. Zwykła buda, niczym przybudówek do równie obskurnych domów - orzekła by większość, oczywiście zakrapiając przekleństwami. W rzeczy samej, parterowy budynek, do którego dołączona jest wysokość piwnicy, nie zasługiwał na pochwałę. Może był poniekąd zbudowany z kamienia, może i miał własny wychodek na zewnątrz, może i był ozdobiony wielkim, drewnianym szyldem o kształcie i grawerunkach monety (teraz zamieniony na dużo gorzej wyglądający, skrzypiący szyld przedstawiający nieumiejętnie wizerunek głównej waluty Urk-hun) lecz to nie wystarczało, aby przysłonić złe strony tego nędznego miejsca. Jednym słowem, z zewnątrz razi swą brzydotą. Walające się wszędzie graty, odpadki i inne mało przyjemne (dla nosa) rozmaitości. Drogę do wejścia toruje z jednej strony wielka kałuża, z drugiej zaś para wyjątkowo natrętnych dziwek. Z mankamentami na wierzchu desperacko próbując zachęcić klientów, lecz jakość proponowanego towaru nie skusiłaby nawet orka – co po przejęciu Ujścia stało się pojęciem względnym, bowiem od tego czasu orkowie nadzwyczaj chętnie tutaj zaglądają.

Natomiast wewnątrz, dawniej tłocznie, gwarnie, teraz nieco bardziej przerzedziło się. Dym nadal kole w oczy i nozdrza, choć miejsca nagle stało się więcej niż za czasów "świetności" tawerny. Orkowie i nieliczne gobliny przesiadujące tutaj, gdy mają wolne, chętnie obrzucą pierwszego niezielonego gościa wiązanką najbardziej wymyślnych, nieznanych do tej pory światu przekleństw tudzież po prostu, w przypadku kogoś z większą krzepą, czytaj orka, po prostu przywali jegomościowi w gębę. Z bliżej nieokreślonych przyczyn oberżyści, którzy tutaj rezydowali, ustąpili na rzecz orczych bliźniaczek - orczyc Shagrady i Shadragi. Rosłe to kobiety, roślejsze od niejednego przeciętnego orka i dwa razy silniejsze od takowego, przy tym wykazujące zaskakująco niewielkie braki w inteligencji, ku wielkiemu zdziwieniu co poniektórych. Mięśni mają więcej niż kobiecości w sobie, a przecież na każdą kąśliwą uwagę o swojej płci reagują agresją. Tylko tym sposobem, przybywszy do miasta wraz z pierwszymi hordami, które je opanowały, siostry zajęły karczmę, natychmiast chrzcząc ją na "Pod Zębem" i gospodarując na typową, orczą norę do chlania. I idzie im to nadzwyczaj dobrze.

Mimo wszystko, szynk wyróżnia na tle innych. Pod Zębem jest o tyle charakterystyczne, że jeśli nie siostry lub orkowie nie zdołają cię wyrzucić stąd z prędkością lecącej strzały, właśnie zyskałeś ich szacunek i przyjaźń. Tym bardziej, że przychodzą tutaj po pracy strażnicy, ochroniarze, a także co poniektórzy urzędnicy. Pod Zębem stało się więc celem obieranym przez co sprytniejszych opozycjonistów. Bo nawet wśród płotek znajdzie się złota rybka, której przyjaźń może doprowadzić do czegoś naprawdę interesującego...
.

Re: Pod Gryfem

2
Jangwa'ni w swojej wędrówce dotarł do Ujścia. Było to miasto wręcz stworzone do handlu, co pociągało za sobą nieodłączne elementy życia kupieckiego. Istna sieć konsumencka, zaczynająca się od handlarzy. Dlaczego nie producentów? Bo tuż za pieniądzem w kieszeniach bogatszych, podąża nieodłączny sznur łapowników i złodziei. Trudno określić czy zdobywany towar "z pierwszej ręki" nie posiadał już wcześniej kilku innych właścicieli.
Dlatego też przezornie Jangwa'ni pozostawił swoją dwukołówkę i muła pod pieczą strażników bramy... Tamci przynajmniej za butelkę destylatu byli gotowi czuwać nad własnością kupca.
Człowiek Pustyni wyróżniał się na tle tego miasta, choćby swoim barwnym ubiorem, ale również powykrzywianym kosturem, który w tutejszych realiach zwykle oznaczał osobę kaleką bądź starą. Choć ta ostatnia opcja była raczej rzadkością.
Co ciekawe Jangwa'ni wiedziony kupieckim instynktem i doświadczeniem, nie udał się na targowisko. Wiedział, że w zysk może być marny, konkurencja duża i ryzyko zniszczenia bądź kradzieży towaru duże. Najlepsi są indywidualni klienci. Idąc tym tokiem rozumowania, to co najlepiej się sprzedawało spośród dóbr prezentowanych przez Człowieka Pustyni było szkło i destylaty.
Szczególnie to ostatnie. Bez odpowiedniej aparatury i doświadczenia, mało kto był zdolny tworzyć mocne alkohole, a zwykli alchemicy żądali sporych sum za swoje wyroby. W końcu nie ma nic lepszego niż ognista woda, zarówno aby zalać rany jak i smutki.
Być może dlatego wybór padł na "Gryfa".
Jangwa'ni minął kałużę, a korzystając z osobistego uroku obdarzył obie... kobiety przemiłym uśmiechem i jak najlepiej potrafił, odmówił ich usługom. Zapewne były to najmilsze odpowiedniki "odwal się" jakie kiedykolwiek usłyszały.
Po wejściu do środka zmrużył oczy. Szczypały od dymu gorzej niż podczas burzy piaskowej. Po chwili jednak dojrzał ladę i oberżystę, a wzrok przyzwyczaił się do ciężkich warunków. Trudno było się do niego przebić, unikając po drodze łokci, wymiocin i przelewających się kufli z bliżej nieokreśloną zawartością. Mijając jednak większość przeszkód, handlarz dotarł pod samą ladę, o którą postanowił się nie opierać.
Delikatnym, oszczędnym uśmiechem zwrócił uwagę karczmarza i nieco wesołym tonem, który dopasowywał się do ogólnej atmosfery oberży, zadał z pozoru swobodne pytanie.
- Czego można się u was napić?
Miał nadzieję usłyszeć nazwy przynajmniej dwóch marnych trunków, które zapewne i tak ostatecznie okazują się być czymś zupełnie innym. Po takim miejscu spodziewał się rozwodnionego piwa i być może taniego miodu. Możliwe były również wina podłej jakości, a już zupełną zgrozą samogony pędzone w piwnicach. Nie brakowało w takich miastach eksperymentatorów... o dziwo większość z nich to ślepcy.
Kartoteka
Towar:
Szklane misy i naczynia (10szt.); kolorowe tkaniny (5 bel); sztaby żelaza (na 5 dwuręczniaków); mnogość szklanych fiolek (30); kilka mikstur leczących: choroby skóry (5), gorączkę (5), dolegliwości brzucha (5), kaszel i katar (5); 10 butelek alkoholu 90%; barwniki; małe ilości przypraw.

Re: Pod Gryfem

3
Zostawiwszy klacz w najbliższej stajni wraz z podróżnymi rzeczami, udał się Rahid przez kałuże i zdesperowane kurwy w stronę "Gryfa". Nie był z tych stron, ale podczas Wojny Domowej był chwilę w Ujściu, a i na trakcie, i w samym mieście usłyszał o tym właśnie przybytku taniego piwa i niebezpiecznej pracy. Smutne, pomyślał na widok nieprzyjemnej rudery, że takie miejsce nosi nazwę takiego stworzenia.
Nim wszedł, dobrze sprawdził ułożenie swych rzeczy: ozdobiona skomplikowanym wzorem torba miała być pod ręką, ale dobrze widoczna, podobnie miecz. Rzeczy osobiste - księga oraz sakiewka - dla bezpieczeństwa schowane zostały za pazuchą: gryumar pod, a sakiewka nad kolczugą. Wprawdzie kirys zostawił wraz z bagażami u stajennego płacąc mu odpowiednio, ale do pancerza z setek metalowych kółeczek był przyzwyczajony, a przy tym chronił on przed zdradzieckimi uderzeniami noży i sztyletów. Miał prowokować, ale nie szaleć bezmyślnie.
Gdy po otwarciu drzwi uderzył go gorący zaduch przybytku i wszedł do środka, ciągle jeszcze do końca nie wiedział, co dokładnie chce tu zrobić. Z pewnością miał zasięgnąć języka, zorientować się, co w mieście słychać, jednak poza tym był bardzo... elastyczny. To znaczy - miał plan, wszak był Czarodziejem, a jako taki nie mógł działać bezrozumnie, lecz czy to miałby zapolować na niejakiego Cala, czy to na Brakskulla, czy może na Łomota lub nawet Kali, czy też zrealizować czyjeś konkretne zlecenie - to pozostawało kwestią otwartą. Chciał jednak dać o sobie znać, pokazać, że w mieście jest, wierząc, że gdyby ktoś potrzebował umiejętności Czarodzieja, sam by do niego trafił. Nie miał zamiaru mordować nikogo jedynie w tym celu, ale wszedł do lokalu ze świadomością, że może wkrótce być zmuszonym do zmiany ubrania na jakieś niepoplamione.

- Jakieś jasne piwo - powiedział, podchodząc do lady wyprostowany, sięgając do sakiewki. W normalnych warunkach dodałby zapewne "proszę", lecz nie w tych warunkach - nie w takim miejscu i takiej porze.
Umiarkowanie uprzejmie skinął głową na przywitanie do stojącego obok niego, egzotycznie ubranego mężczyzny, po czym rozejrzał się po karczmie. Nie wsłuchiwał się jeszcze w rozmowy, zresztą nawet nie próbowałby zapewne przebić się zmysłami przez panujący gwar; wypatrywał jednak co bardziej interesujących postaci.

Re: Pod Gryfem

4
Kufel stanął przed Rahidem. Trunek był jasny, aczkolwiek mocno wodnisty, a do tego pływały w nim drożdże, co nie wzbudzało apetytu. Podobne rzeczy nie były jednak problemem dla weterana wojennego - na froncie nie było wymyślania, nawet pańskie gardła szybko przełykały najgorszą strawę i najohydniejszy napitek. Dlatego też mag pociągnął łyka z kufla. Niestety, piwo smakowało stosownie do swojego wyglądu - niespecjalnie.

Czarodziej pozostawał jednak niewzruszony, zamiast tego, nasłuchiwał.
-...wtedy skończą się problemy. Musimy tylko obalić jego rządy...
-...skończona dziwka, zastałem ją w moim łóżku, rozumiesz? Moim łóżku! Z tym zasrańcem i gołodupcem, Sarkrotem. I co ja mam zrobić?
- Nie bądź niemądry, Elvrichu. Tu nie ma ryzyka, tu jest czysty zysk! Całym transportem zajmują się Gobliny, my tylko odbieramy dostawę i próbujemy znaleźć na to kupca, a to jest towar pierwszego sortu...
- Nasza pani się niecierpliwi. Cal nie odzywa się już drugi tydzień. Ma obawy, że uciekł, może nawet na wyspy, a tam nasze wpływy są jeszcze zbyt małe. Wie o jej planach zbyt wiele, mógłbym nam cholernie zaszkodzić.
- Gdyby był na tyle głupi. A nie sądzę, żeby był. To spryciarz, nie samobójca.


Ostatnią wymianę zdań Rahid usłyszał najbliżej siebie, przy stoliku dosłownie za jego ramieniem. Rozmówcy nie kryli się zbytnio, gwar w karczmie był tak duży, że czynił to miejsce idealnym do rozmowy i niemal niemożliwym do podsłuchu. Mag spróbował dyskretnie spojrzeć na rozmawiających, powodowany naturalną ciekawością, kiedy to widok zasłoniła mu szeroka klatka piersiowa.

Naprzeciw niego stanął smukły mężczyzna o mocnych barach. Pociągłą twarz naznaczoną miał długą blizną biegnącą przez prawe oko, którego chyba cudem nie stracił. Ciemne włosy sięgały mu niemal do ramion, a nitki siwizny przetykały je po bokach. Ową szeroką pierś przecinał mu pas, a zza prawego barku wystawała rękojeść miecza. Nosił wysokie buty, skórzane spodnie i bordową kurtę zapinaną na drewniane kołki. Wyglądał na niewiele młodszego od Rahida.
- Słynny Rahid z Saran Dun, czyż nie? Jestem Gavin Zaavralczyk.


Mag nigdy wcześniej nie miał okazji go poznać, ale słyszał o wiele o tym człowieku. Początkowo służył w oddziałach królewskich, szybko awansował na wysoko postawionego oficera, później dostał przeniesienie do służb specjalnych, gdzie odpowiedzialny był za pacyfikację kilku wsi w Meriandos i podgórza Turońskiego. Na kilka lat słuch o nim zaginął, aż wreszcie wypłynął jako łowca głów. Cholernie skuteczny łowca głów. A teraz stał przed Rahidem.

Re: Pod Gryfem

5
Szybko, pomyślał. Zbyt szybko...?
- Słynny jak słynny, ale owszem - Rahid - odrzekł spokojnie, zerkając na ręce rozmówcy. Nigdy nic nie wiadomo. - Ten Gavin? Równie słynny myśliwy i szermierz? Czym zasłużyłem sobie na przyjemność tej rozmowy?
Tak naprawdę gówno wiedział czym walczył Zaavralczyk i w jaki sposób zabijał, ale że jest szermierzem, wnioskował po jego obecnym uzbrojeniu. Był Czarodziejem! Był inteligentny oraz doświadczony i nie powinien uczestniczyć w spotkaniach, gdzie jego rozmówcy wiedzą o nim więcej, niż on o nich.

Mimo wszystko, mimo smaku i wyglądu napoju, upił dość lichy łyk z kufla, przełożył go do lewej ręki i prawą wyciągnął ku Galvinowi na powitanie. Zrobił przy tym krok w bok, jakby robiąc miejsce wokół siebie, bo szynkwas był zbyt blisko. W istocie jednak pragnął stanąć tak, by tylko przez sekundę zerknąć na nieopatrznych przestępców mających z Calem coś wspólnego lub przynajmniej go znającymi. Nie mógł ufać, że Galvin rozmowy tej nie słyszał, więc nie chciał dać po sobie znać, że jest nimi zainteresowany - tylko jedno, krótkie spojrzenie...

Re: Pod Gryfem

6
- Słynny, choć chyba z czego innego. Szczerze muszę przyznać, że zwykła ciekawość mnie zżerała, co taka osobowość robi w tak obskurnym miejscu. Wszak nie można o was powiedzieć, że zaliczacie się do motłochu, który na co dzień tu przebywa. - To powiedziawszy uścisnął dłoń maga, który przelotnie zerknął na dwóch osobników, których rozmowę podsłuchał.

Jednym z nich był Wschodni Elf. Ubrany w lekką tunikę i spodnie z płótna siedział nonszalancko, lewą rękę opierając na rękojeści miecza o zakrzywionym ostrzu i ażurowej płytce zamiast jelca. Czarne włosy związane w kuc luźno spadały mu na plecy. Lustrował pomieszczenie czujnym wzrokiem, ale akurat nie patrzył na Rahida.

Drugi wyglądał na zwykłego kupca. Nosił długą togę z zielonego atłasu, czepiec z wełny i wysadzany srebrem pas, zza którego wylewał mu się tłusty brzuch. Policzki miał zaczerwienione, twarz co chwilę przecierał chustą, gdyż pocił się intensywnie. Mimo, iż była jasień, w Ujściu wciąż było ciepło, a temperatura w lokalu również robiła swoje.

Para nie wzbudzała najmniejszych podejrzeń - ot, kupiec szuka ochrony dla karawany w podróży na wyspy. Dwóch przedsiębiorców ubija interes. Wreszcie po prostu rozmawiają ze sobą starzy znajomi. Każda z tych opcji była na pierwszy rzut oka wiarygodna.

Obserwacja zajęła Czarodziejowi zaledwie chwilkę.

Re: Pod Gryfem

7
Kupiec wyraźnie został zignorowany przez karczmarza. Najwyraźniej szaty Jangwa'ni ewidentnie zdradzały jego profesję i zamiary. Innymi słowy, jeżeli nie złoży konkretnego zamówienia, niczego nie dostanie. Może w tej sytuacji to było całkiem rozsądne rozwiązanie.
Rozejrzał się po okolicy, a jedyne co dostrzegał to różnorakie gęby oprychów. To bardzo dobrze. Z takimi interesy są zwykle bardziej ryzykowne, ale z drugiej strony niezwykle lepiej opłacane.
Tuż obok Pustynnego przystanął mężczyzna przyodziany w ciekawy pancerz z misternie plecionych oczek. Trzeba przyznać, że kupiec zawsze miał słabość do cennych rzeczy, a ta właśnie na taką wyglądała. Gość zamówił jasne piwo choć ewidentnie nie był zachwycony jego jakością, co Jangwa'ni wnioskował z powściągliwości z jaką ów mężczyzna odnosił się do trunku. Z drugiej strony dało to kupcowi punkt zaczepienia w negocjacjach o sprzedaż alkoholu. Szybko jednak stracił zainteresowanie tą sprawą.
Usłyszał strzępki rozmowy, a słowa gobliński transport i towar pierwszego sortu, skutecznie zwróciły jego uwagę.
Jednak również i ta rozmowa została zakłócona przez nieco ważniejszą wymianę zdań. Znacznie bliżej samego kupca.
Mało znał się na tutejszych pogłoskach, dlatego Jagwa'ni skwapliwie skorzystał z okazji podsłuchania dwójki mężczyzn. Według ich relacji obaj uchodzili za sławnych. A gdzie sława, tam i złoto. Pustynny uśmiechnął się pod nosem. Miał przy sobie butelkę swojego destylatu, ot na wypadek gdyby potencjalny nabywca chciał najpierw zapoznać się z jakością oferowanych towarów. Tym razem jednak posłuży raczej do zupełnie innych celów. A nuż uda się upiec dwa barany na jednym ogniu?
Wyciągnął butlę z alkoholem zza pazuchy i postawił ją na ladzie tuż obok mężczyzny uchodzącego za sławnego Rahida. Uraczył ich swym prawdziwym, "szczerym" kupieckim uśmiechem po czym wtrącił się do rozmowy:
- Panowie. Przez przypadek usłyszałem o waszej sławie, stąd też moja propozycja, aby napić się czegoś mocniejszego i czystszego niż tutejszy alkohol. - wymownym wzrokiem wskazał na kufel piwa, a następnie na butelkę jego wyrobu. Mimowolnie starał się wyłowić również spojrzenie karczmarza i może powracającym wzrokiem zlokalizować tych, którzy rozmawiali o transporcie - Jeżeli pozwolicie, wszystko na moją sakwę.
Raczej nikogo nie obchodziło, że właściwie to Jangwa'ni nie posiadał sakiewki.
Cóż, zaryzykował, zainwestował. Teraz mógł mieć nadzieję, że inwestycja się powiedzie, a w przyszłości opłaci.
Kartoteka
Towar:
Szklane misy i naczynia (10szt.); kolorowe tkaniny (5 bel); sztaby żelaza (na 5 dwuręczniaków); mnogość szklanych fiolek (30); kilka mikstur leczących: choroby skóry (5), gorączkę (5), dolegliwości brzucha (5), kaszel i katar (5); 10 butelek alkoholu 90%; barwniki; małe ilości przypraw.

Re: Pod Gryfem

8
- Hm... - mruknął pod nosem. - Z pewnością nie jestem specjalistą, ale myślę, że ściganie ludzi przypomina trochę polowanie. Tylko zwierzyna jest bardziej nieobliczalna.
Rozmawiał z Galvanim, niebezpiecznym łowcą głów i wielokrotnym mordercą. Kiedy więc usłyszał jakby za sobą nieznajomy głos, odruchowo się spiął i zacisnął mocniej dłoń na kuflu, gotów do odwrotu i uderzenia. Choć po słowach obcego podróżnika trochę się rozluźnił, to pozostał mu lekki, gorzki posmak wstydu przed samym sobą - bo dlaczego zareagował tak kogoś, kto oferuje alkohol? Lata na froncie z pewnością nie służyły zdrowiu psychicznemu.
- Alkoholu się nie odmawia, tak mnie mama uczyła. No i, bądź co bądź, przyszedłem tu, by porozmawiać i czegoś się napić.
Choć faktycznie odpowiadał obcemu, to jednak uwagę swą skupił na Galvanim, bo to z nim rozmawiał wcześniej i to on wydawał się postacią bardziej interesującą - to jest: mającą więcej do zaoferowania. No bo kogo podpytać o tutejszych przestępców i ich ściganie, jak nie profesjonalisty?

Re: Pod Gryfem

9
Znany w Keronie siepacz spojrzał na nowego rozmówcę, po czym uprzejmym tonem przemówił;
- Dziękuję, ale zmuszony jestem odmówić. Podszedłem tylko na chwilę, upewnić się, co do osoby, którą zobaczyłem. Muszę już wracać do swoich zajęć. Jeszcze raz dziękuję za propozycję, szanowny panie. - Skłonił lekko głowę, po czym wrócił wzrokiem do Rahida. - Liczę, że jeszcze kiedyś się spotkamy.


Po tych słowach wyszedł z budynku, a ich złowróżebne echo rozbrzmiewało w uszach maga. Wyglądało na to, że coś go spłoszyło, być może towarzystwo obcego, a może rzeczywiście chciał tylko sprawdzić, czy mu się nie przewidziało. W każdym razie - już go nie było, choć uwadze weterana wojennego nie uszło, że poruszał się z lekkością i gracją znamionującą każdego dobrego wojownika.

Rahid upił łyk, po czym, niewątpliwie, podał naczynie swemu kompanowi.
Spoiler:

Re: Pod Gryfem

10
Gdy już w kupieckiej duszy zaczynała grać skoczna muzyka, drugi rozmówca grzecznie choć nieco ozięble odmówił poczęstunku. Był to sztylet w serce Pustynnego, wszak na złotych piaskach panował zwyczaj przyjmowania darów... sprzeciw zwykle wiązał się z potwarzą. Tłumacząc sobie jednak rozbieżnością zwyczajów, Jangwa'ni przełknął tą gorzką obrazę i nadal promieniał swym kupieckim uśmiechem.
Nadal miał rozmówcę i chętnego do spróbowania destylatu. Żałował trochę, że nie pomyślał wcześniej o jakichś szklanych naczyniach, bo to trochę niegrzecznie dzielić jedną butlę na dwa pyski. Majstrując przy drewnianym kołku, tkwiącym w szyjce butelki, postanowił przedstawić się swojemu towarzyszowi.
- Pozwolę sobie Panie Rahid przedstawić siebie. Jangwa'ni Syn Pustyni, do usług.
Skinął przy tym głową, gdyż nie widział specjalnej potrzeby kłaniania się po pas. W końcu oberża daleko odbiegała od pałacowych etykiet... których w zasadzie i tak specjalnie nie miał okazji poznać.
W końcu udało mu się odetkać butlę. Spojrzał wymownie na karczmarza, czy ten przypadkiem nie może zaradzić jakoś na brak szklanic. Jeżeli nie, postąpił wedle zwyczaju pustyni... Najpierw sam pociągnął łyk destylatu, a następnie podał go towarzyszowi. Udowodnił, że nie ma złych zamiarów, a tym samym rozgrzał się nieco przed rozmową. Poczuł jak silny alkohol znaczy ciepłem jego przełyk, zupełnie jakby połknął gorejącego węża. Cóż tu więcej mówić, jego wyrób to niemal czysta ognista woda, dużo mocniejsza niż podawane tu napitki. Podając butlę pozwolił sobie nawet na jedno z powiedzeń w orkowym narzeczu, potwierdzając południowe korzenie:
- Ambor mabas lufut.
Co oznaczało mniej więcej tyle, co "po boju trochę alkoholu". Chyba jedyny nie obraźliwy toast orków.
Kartoteka
Towar:
Szklane misy i naczynia (10szt.); kolorowe tkaniny (5 bel); sztaby żelaza (na 5 dwuręczniaków); mnogość szklanych fiolek (30); kilka mikstur leczących: choroby skóry (5), gorączkę (5), dolegliwości brzucha (5), kaszel i katar (5); 10 butelek alkoholu 90%; barwniki; małe ilości przypraw.

Re: Pod Gryfem

11
Czarodziej odprowadził Gavina wzrokiem. Z pewnością nie spodobał mu się ton ostatniej wypowiedzi, lecz z drugiej strony nie wydawało mu się, by miał wielu wrogów - a zwłaszcza w Księstwie Ujścia, w którym ostatnio był dość dawno. Cóż, wyglądało na to, że raczej nie miał co liczyć na bezproblemową współpracę z lokalnymi łowcami głów.

- Rahid z Saran Dun, Czarodziej i żołnierz - odpowiedział, wyciągając rękę na przywitanie. Napił się podanego trunku bez wznoszenia toastu i szybko oddał butelkę rozmówcy - twarz mu stężała i zacisnął zęby, by nie wykrzywić się od silnego alkoholu.
- Rzeczywiście - czysty ten alkohol! Może jednak gdzieś usiądziemy? Nie ma co pod dachem pić na stojąco, a i zagryźć by się czymś zdało... - zasugerował hojnemu nieznajomemu, rozglądając się po karczmie za jakimś wolnym miejscem - najlepiej niedaleko i nie plecami do drzwi. - Co Cię tu sprowadza, Synu Pustyni?

Re: Pod Gryfem

12
Kiedy to uprzejmości stało się zadość, a alkohol rozlał się ożywczym ciepłem po przełykach i żołądkach rozmówców, postanowiono zasiąść, by dać wypocząć nogom i zaznajomić się lepiej.

W lokalu wciąż panował tłok, ale akurat jeden ze stolików zwolnił się, kiedy to Krasnolud z Południa i jego kompan, prawdopodobnie półelf, skończyli posiłek i wstali, by opuścić karczmę. Rahid i Jangwa'ni szybko zajęli zwolnione miejsca, co zdecydowanie zasmuciło zmierzającą ku niemu grupę Gnomów, która jednak nie podjęła się próby walki o możliwość siedzenia, kiedy tylko spojrzały na maga.

Rozmówcy rozsiedli się wygodnie, a Jangwa'ni już miał odpowiedzieć na pytanie czarodzieja-weterana, kiedy to drzwi otworzyły się z hukiem, a do środka wpadł niski mężczyzna w brudnych łachach, od którego na odległość zajeżdżało alkoholem, fekaliami i nie wiadomo czym jeszcze. Był to Rubek, znany miejscowy pijaczek, na co dzień pracujący w porcie.

- SMOOOOK! - wydarł się na całe gardło, a w budynku natychmiast ucichły wszelkie rozmowy. Ludzie popatrzyli chwilę, po czym cała sala wybuchła głośnym śmiechem.

- Jebnij się w ten pusty łeb, Rubek! - krzyknął ktoś z tłumu.
- I odstaw tą orkową śliwowice, bo ci już całkiem siada na mózg! - zawtórował mu inny. - Słyszeliśta? Smok!

Śmiech cały czas rozbrzmiewał w uszach Rahida i Jangwa'niego, kiedy zagłuszył je o wiele potężniejszy ryk, od którego zatrzęsły się szyby w oknach, a słońce na chwilę przysłonił olbrzymi cień.

Wszyscy zamarli po raz wtóry. Ale tym razem nie było już śmiechu. Nie było żartów i wesołości. Tym razem był krzyk, panika, jeden wielki chaos.

Wszyscy poderwali się do panicznej ucieczki, jedni tratowali drugich, na oczach Rahida Goblin wywrócił się, a dziesięć par stóp zrobiło z niego miazgę, zaś Jangwa'ni dostrzegł najemnika, który potknął się i upadł twarzą na krawędź stołu, wyłupiając sobie oko. Tylko cudem mag i kupiec nie zostali rozdzieleni.

Z ulic również dobiegały ich przerażone okrzyki, płacz dziecka, a powietrze kolejny raz wypełniło się rykiem bestii.

Re: Pod Gryfem

13
Wyraźnie nowy towarzysz Syna Pustyni nie był wprawiony do picia destylatu. To dało trochę nadziei kupcowi, bo oznaczało to, że nie jest to tutaj popularny towar. Uśmiechnął się w duchu, bo zaczynał wietrzyć dobry interes. Należało jednak zacieśnić relacje.
Rzecz jasna wolny stolik i pozycja siedząca znacznie to ułatwią.
Sugestia Rahida była trafna i znacząca, problem polegał na tym, że Jangwa'ni w zasadzie nie dysponował niczym na zagryzkę, a raczej nie zwykł włóczyć się po takich miejscach z gotówką przy sobie.
Zamiast tego, Syn Pustyni chciał się popisać swoimi walorami rozmówcy, kontynuując konwersację, kiedy to uwagę wszystkich w pomieszczeniu przykuł mężczyzna wydzierający się na całe gardło. Jangwa'ni również osłupiał na moment, bo nie spodziewał się żeby coś takiego mogło wydarzyć się w tym mieście. Co jak co, ale mieszkańcy byli bardziej zdeterminowani do obrony swoich majątków niż garnizon. Zapewne w niejednej chałupie znalazłaby się kusza.
Nie zawtórował jednak innym w śmiechu, może dlatego że nie był to wysokich lotów kawał.
To co zdarzyło się chwilę później, wydawało się być istnym pandemonium. Ludzie postradali zmysły uciekając na zewnątrz, tratując się nawzajem.
Kupiec pochwycił swój kostur i mało delikatnie odpychał tych, którzy znaleźli się za blisko niego. Od czasu do czasu nawet musiał lekko przyłożyć lagą w natręta. Niemniej jednak ta zaraźliwa atmosfera, jakoś nie specjalnie udzielała się kupcowi. Prawdopodobnie za długo spędził na pustyni, aby wierzyć w każdy miraż.
- Cokolwiek mnie tu sprowadzało, na pewno nie był to smok. Ktoś jednak sprowadził go ze sobą.
Jangwa'ni rozejrzał się po karczmie, chciał ocenić kto jeszcze tu pozostał. Cała ta sytuacja nie podobała mu się zupełnie. Transmutacja? Iluzja? Czy rzeczywiste przywołanie? Zapewne za chwilę się dowie. Wolał jednak póki co pozostać w roli kupca. Ostatnio najlepiej mu wychodziła.
- Cokolwiek to jest, albo buduje mi dobry interes, albo właśnie go rujnuje zabijając mi klientów... Panie Rahid, miał Pan już z czymś takim do czynienia?
Przyglądał się nowemu towarzyszowi. Wyglądał na człowieka z doświadczeniem życiowym, a to była idealna okazja, aby dowiedzieć się o nim czegoś więcej.
Kartoteka
Towar:
Szklane misy i naczynia (10szt.); kolorowe tkaniny (5 bel); sztaby żelaza (na 5 dwuręczniaków); mnogość szklanych fiolek (30); kilka mikstur leczących: choroby skóry (5), gorączkę (5), dolegliwości brzucha (5), kaszel i katar (5); 10 butelek alkoholu 90%; barwniki; małe ilości przypraw.

Re: Pod Gryfem

14
Rahid skoczył na równe nogi i spiął się, stając plecami do ściany. Smok?! Kogoś pojebało czy jakiś niezrównoważony mag zaczął szaleć po ulicach?
- Ze smokiem? W życiu! - odkrzyknął poprzez tumult, jaki się podniósł w karczmie. - Mam nadzieję, że wszystkie pozdychały i nigdy z żadnym nie będę miał do czynienia! Ale wyjdźmy, sprawdźmy... z wypitki i tak nici!
Trzymając jedną rękę na rękojeści miecza, a drugą przyciskając do piersi schowane pod ubraniem mieszek i księgę, zaczął przeciskać się do wyjścia. Klął, szarpał się, co i rusz używał łokci, deptał po nogach i klął jeszcze trochę, pragnąc jak najszybciej zorientować się w sytuacji.
Nie wierzył w smoka, ale... ale jeśli miałby się okazać prawdą, jeśli śmiertelne zagrożenie było realne i nad nimi krążyła rzygająca ogniem bestia, to nie zamierzał spłonąć w towarzystwie moczymord w jakiejś przypadkowej budzie o wątpliwym prawie do nazywania się "karczmą". Nagle lokal bardzo, ale to bardzo przestał mu się podobać.

Re: Pod Gryfem

15
Kompani przeciskali się do wyjścia, co było prawdziwym wyzwaniem, bowiem to samo próbował zrobić każdy w tym lokalu. Wkrótce okna również stały się drogą ucieczki, a szyby poleciały na ulicę razem z krzesłami, które je wybiły.

Kiedy w końcu Rahid i Jangwa'ni niemal wytoczyli się z lokalu, ich oczom ukazało się istne piekło. Ulice Ujścia pełne były rozszalałego tłumu złożonego z wszelkich ras i płci. Ludzie, Elfy, Krasnoludy, Gnomy, Gobliny, Nizołki, Orkowie, wszyscy oni biegali bezładnie, tratując swoich znajomych, sąsiadów, czy też przypadkowych przechodniów. W oddali coś się paliło, gęsty, czarny dym bił w powietrze potężnymi smugami. Wtedy ujrzeli smoka.

Bestia miała, na oko, ponad czterdzieści stóp długości i jakieś trzydzieści w rozpiętości skrzydeł. Leciała, rzucając potężny cień nad miastem, a od jej ryku aż drgały szkła w oknach i bębenki w uszach, ludzie, słysząc to, kulili się instynktownie.

Smok zataczał drugi okrąg nad miastem, a dwaj towarzysze dostrzegli, właściwie jednocześnie, że stwór nie zieje ogniem. Ani razu z jego paszczy nie bluzgnęła gorąca fala. Nie ląduje też i nie niszczy niczego. Po prostu lata i hałasuje. Po chwili spostrzegli również, że tor lotu domniemanego smoka powtarza się. Lata tak samo, bez choćby najmniejszej zmiany. Tymczasem w Ujściu szalała wystraszona tłuszcza, niszcząc wszystko na swojej drodze.
ODPOWIEDZ

Wróć do „Ujście”