Karczma „Borsucza Nora”

1
Meriandos, tak jak cała wschodnia prowincja, było niegdyś jednym z najprzyjemniejszych miejsc w Keronie. Bardowie i artyści dostarczali przyjezdnym rozrywki i dobrego nastroju. Teraz gdy długa zima trzyma Keron w skostniałym uścisku, blask ten znacznie przygasł, jednak miasto wciąż należy do popularnych i chętnie odwiedzanych...
Do takich miejsc nie należy jednak „Borsucza Nora”, usytuowana w najciemniejszej, najbrudniejszej i najbardziej zafajdanej części miasta. Istnieje chyba wyłącznie po to, by utrzymać przy życiu regułę, że każde większe miasto musi obowiązkowo zawierać dziurę z szumowinami.
I w tej to właśnie zapadłej dziurze, spotykamy misia o bardzo małym rozumku...

A nie przepraszam, tym razem jest to krasnolud.
Ale co skłoniłoby dumnego syna Turonina, do wybrania akurat takiej speluny, pomiędzy znacznie lepszymi karczmami w których stołują się nawet możni, którzy w ostatnich tygodniach napłynęli do Meriandos? Odpowiedź jest akurat prosta - zima. Mróz i śnieg, utrzymujący się nienaturalnie długo, coraz wyraźniej odciska swe piętno na dostępnej żywności, a to przekłada się na ceny, które kupcy i karczmarze podnoszą w górę, by w ogóle utrzymać się na rynku, a często ze ze zwykłej pazerności.

Zatem by móc się najeść i napić, nie opróżniając przy tym swej kiesy w ciągu jednego dnia, krasnoludzki woj, musiał znacznie obniżyć swoje standardy żywieniowe i zadowolić się tanim piwskiem, które miedzy bywalcami nosiło dumny przydomek „borsuczych szczyn” i jakąś (podobno odżywczą) breją, noszącą równie dumny borsuczy przydomek, którego lepiej nie przytaczać, by nie psuć resztek apetytu.

Trzeba przyznać, że Krasnolud, którego Moradinem zwano, a który przydomek Stalowobrodego nosił ze zdecydowanie większą dumą i godnością, niż jego obecny obiad nosił swoje, wyróżniał się spośród reszty klientów „Nory”. Bynajmniej to nie jego wzrost, czy imponująca broda czyniły go tutaj wyjątkowym, ale sposób w jaki się obnosił. Pewna siebie postawa i niemal wyzywające spojrzenie, wyróżniały się na tle zgarbionych nad stołami sylwetek rzezimieszków i mętów, o wiecznie niespokojnych spojrzeniach unikających rozmówcy, lub wyszukujących skąd może nadejść nóż w plecy. Słowem, krasnolud wyglądał na tle tej hałastry arogancko, ale też najuczciwiej. Być może dlatego, przed jego stołem stanął mężczyzna, tak jak on nie pasujący do reszty otoczenia. Wysoki, kościsty i niemal kanciasty. Poranny zarost, kładł się cieniem na jego twarzy a usadowione głęboko, piwne oczy, pogłębiały wrażenie, że twarz jegomościa to kanciasta czaszka, ze skołtunionymi brązowymi włosami. Szare spodnie wetknięte w wysokie brązowe buty i tak samo brązowa, skórzana kurtka nadawały przybyszowi wygląd cienia, który łatwo znika w identycznym tłumie, ale jego spojrzenie było silne i badawcze - odmienne od nerwowego wzroku lokalnych. To spojrzenie spoczywało teraz na Moradinie i wkrótce dołączył do niego suchy, ale wyraźny ton.
- Nazywam się Otto Strick. Mój szef, szuka godnego zaufania pracownika. Jesteś zainteresowany?
Jestem wybrykiem natury. W pogoni za głosem serca, przemierzam doliny i góry, smagany po plecach batami szaleństwa.
Obrazek

Re: Karczma "Borsucza Nora"

2
Krasnolud od kilku tygodni był już w drodze. Kolejne starcia pod Ujściem przyciągnęły jego uwagę, ale brak zdecydowania dowódców armii Keronu zniechęcił go do poszukiwania zarobku w tamtych okolicach. Brodaty najemnik wybrał więc inny front - wojnę ludzi z elfami o wpływy na górską stolicę krasnali, a że Stalowobrody jak większość pobratymców elfów sympatią nie darzył, to uznał że połączy przyjemne z pożytecznym i może uda mu się zabić paru spiczastouchych.

Za szukanie pracy miał się brać po sutym posiłku i długim, odprężającym śnie, więc realizując ten doskonały plan zajadał się w oberży dość chudym kurczakiem z rożna z warzywami i zapijał mocno chrzczonym piwem. Miejscowi - drobne miejskie męty i kmiecie, którzy byli tego dnia w mieście, nie mieli jak zwykle nic do powiedzenia - ot wojna i nienaturalna zima, która całkowicie paraliżowała uprawy. Siedzieli więc i dumali co poza pochędóżką zostało im w życiu. Ot głupawy gatunek.

Moradin dopiero zjawił się w mieście, tym większe było jego zdziwienie gdy stanął przed nim człowiek, który ewidentnie tu nie pasował. Krasnolud miał zamiar kulturalnie uraczyć go swojskim "spierdalaj" ale zmielił przekleństwo w ustach i zamiast tego beknął potężnie, owiewając gościa swądem niemytych zębów, drobiu i alkoholu. Zlustrował go też od stóp do głów, zdziwiło go bardzo, że przydupas jakiegoś ważniaka pojawia się w takim miejscu przed ochrony. Dla pewności sprawdził, czy topór dobrze chodzi w zaczepie i odpowiedział w końcu:

-Jak chcesz waść gadać, to zadość uczyń tradycji i zapłać za moją wieczerzę. Wtedy ci powiem, czym zainteresowany.

Re: Karczma "Borsucza Nora"

3
Mimo obcesowości Moradina, Otto przyjął jego słowa jako otwartość na propozycje. Wobec tego odparł potakująco. - Mmm. Niech tak będzie.

Z miejsca ruszył w stronę szynkwasu. Rzucając za nim spojrzeniem, krasnolud zauważył coś znajomego w jego ruchach. Po chwili uświadomił sobie, że w podobnie sztywny i wręcz mechaniczny sposób, poruszali się wojskowi. I to ci, którzy swoją służbę traktowali poważnie, a nie tylko jak kolejne źródło zarobku. Podobnie poruszali się też najbardziej gorliwi Sakirowcy, walczący dla wiary i słuszności. Otto Strick, najwyraźniej był czyimś oddanym żołnierzem, ale brak dystynkcji czy umundurowania uniemożliwiał stwierdzenie czyim.

Jego rozmowa z karczmarzem była krótka. Wypowiadanych cicho słów Moradin nie mógł zrozumieć, ale mógł sobaczyć, ze Otto wskazał na niego a po kilku słowach twarz szynkarza przybrała wyraz oburzenia. Po kolejnych kilku jego oczy powiększyły się a po jeszcze kilku, karczmarz zdawał się maleć i kulić w pokorze.
Otto odwrócił się sztywno i skierował z powrotem do stolika krasnoluda. Na twarzy miał nikły uśmiech zadowolenia, nadający jej po raz pierwszy nieco barwniejszego wyrazu.

Moradin zauważył przy tym ciekawą rzecz: Nikt nie zwrócił na to uwagi. Nawet siedzący przy ladzie klient, nie podniósł, głowy znad kufla by ciekawskim okiem rzucić w stronę krótkiego sporu. Sam karczmarz, gdy tylko Otto odwrócił się do niego plecami, zdawał się zapomnieć o całym zajściu.

Gdy Otto ponownie stanął przed Moradinem, wciąż miał na ustach nikły uśmiech zadowolenia, a może rozbawienia.

- Mój przełożony, pokryje rachunek. Jeżeli jeszcze chcesz waść pić lub jeść, możemy przenieść się do lepszej karczmy, gdzie aktualnie czeka. Jestem pewien, że tamtejsze zamówienie też pokryje.
Jestem wybrykiem natury. W pogoni za głosem serca, przemierzam doliny i góry, smagany po plecach batami szaleństwa.
Obrazek

Re: Karczma "Borsucza Nora"

4
Krasnolud obserwował osobnika cały czas, ale robił to dyskretnie i nie dał po sobie poznać zdziwienia. Ktokolwiek to był, to służył komuś znacznemu i Moradin wiedział już, że propozycji odrzucić nie może. Ktoś z odpowiednio znacznymi wpływami mógł skutecznie zablokować wszelkie inne możliwości zarobku w prowincji, albo i dalej.

Tak więc Stalowobrody beknął ponownie, nieco ciszej niż poprzednio, zatkał jedną dziurkę nosa i wysmarkał się z impetem na drewnianą podłogę karczmy. Tak odświeżony mógł już zarzucić na plecy pawęż, dotąd skryty pod ławą, plecak i podróżny, mocno znoszony płaszcz. Wstał, przeciągnął się i spojrzał na niejakiego Otto.

-No to prowadź waść, do tego waszego tajemniczego mocodawcy.

Re: Karczma "Borsucza Nora"

5
Ruszyli więc bez dalszych opóźnień. Droga mijała im bez przygód. Czasem ktoś w tłumie trącił ich ramieniem i mijał bez słowa i spojrzenia. Szczęśliwie nikt z szemranego tłumu nie zwędził też krasnoludzkiej sakiewki. Wkrótce jednak tłum zmalał, a może po prostu drogi stały się szersze. W każdym razie, powoli opuszczali gorszą dzielnicę i kierując się w stronę centrum, ich panorama zaczynała przypominać wreszcie słynne Meriandos, choć znacznie uboższe obecnie w bardów i artystów, za to bogatsze w żołdaków, którzy jednak też mijali podróżników równie obojętnie, jak woda opływa łódź.

Po skręceniu w boczną uliczkę, gdzie miejski gwar zmalał do komfortowego poziomu, stanęli przed wejściem do karczmy, opatrzonej szyldem "Złoty Cielec".
Otto pchnął drzwi i powitał ich zwykły karczemny zgiełk.
Pierwszym co Moradin zauważył po wejściu, były oczywiście kufle z piwem, którego już sam kolor wyglądał zachęcająco. Na stołach dania różnego rodzaju, które nareszcie wyglądały jak jedzenie. No i oczywiście było też czyściej niż w "Norze".

Otto poprowadził ich do stolika, wygodnie usytuowanego w rogu, co sprzyjało prywatnej konwersacji.
I przy tym właśnie stole, Moradin po raz pierwszy ujrzał człowieka dla którego miałby pracować. Porównując go z Ottonem to jak porównać farbiarza z kominiarzem.
Ciemnozielone spodnie, wetknięte w cholewy wysokich, czarnych butów, wypolerowanych na wysoki połysk. Do tego biała koszula z falbaniastymi mankietami, wystającymi z rękawów jasnozielonego kubraka, ozdobionego złotymi haftami, z których najbardziej wyrazistym był okrąg z umieszczonym wewnątrz koniem, wyhaftowany na lewej piersi arystokraty. Nad tą zbieraniną złota i zieleni wznosiła się głowa o wyraźnych lecz raczej przyjaznych rysach, jasnych włosach w kolorze piasku i intensywnych oczach o charakterystycznym odcieniu niebieskiego, który zdawał się wręcz świecić.
W krasnoludzkim skrócie, wyglądał jak cholerny pasikonik, któremu brakuje tylko tresowanej małpy noszącej za nim tabliczkę z napisem "Ekscentryk".

Na widok przybyłych, jego twarz rozjaśniła się w przyjaznym uśmiechu - To twój wybór? - Zwrócił się do Ottona, przy czym jego oczy lustrowały solidnie zbudowaną postać krasnoluda. Nawet jego głos był o niebo barwniejszy niż sucha wymowa jego asystenta.

- Powinien się nadać. - rzucił Otto lakonicznie, stając za swoim pryncypałem, niczym szarobrązowy gargulec.

Po tym jakże krótkim sprawozdaniu, jasnowłosy mężczyzna w pełni skierował swoją uwagę na Moradina.
- Witam! - Oznajmił jowialnym tonem, z równie jowialnym uśmiechem. - Nazywam się Emil Thunderhorse i poszukuję uczciwego pracownika o silnej ręce. Siądź waść, zjedz, wypij jeśli zechcesz i porozmawiajmy o interesach. Ja stawiam! - Szerokim, wielkopańskim ruchem ramienia, zaprosił brodatego wojownika, by usiadł przy stole.
Jestem wybrykiem natury. W pogoni za głosem serca, przemierzam doliny i góry, smagany po plecach batami szaleństwa.
Obrazek

Re: Karczma "Borsucza Nora"

6
Krasnolud bez zbędnych ceregieli ni etykiety, która obchodziła go tyle co topniejący śnieg na butach, zasiadł z hukiem na krześle naprzeciw arystokraty. Zdjął płaszcz, plecak postawił przy krześle, podobnie pawęż, który niby niedbałym ruchem ustawił blisko lewej ręki. Tak na wszelki wypadek, podobnie jak toporek który dyndał sobie swobodnie przy pasie.

-Ano pogadajmy, mości panie Emilu. Moradin jestem, Moradin Stalowobrody.

Brodacz dobrze wiedział, że ludzi bawią takie przydomki. Wiedział też, że wystarczy zazwyczaj jeden cios kułakiem by zmieść uśmieszek z twarzy dowcipnisiów. Wraz z większością uzębienia.

-A żeby się lepiej konwersowało, to gwoli tego zamówmy piwo, mospanie. Nie wypada o suchym pysku dyskutować o czemkolwiek, poza religią i podatkami.

Re: Karczma "Borsucza Nora"

7
- Ha! - Emil głośno klasnął w ręce. - Otto kolejny raz mnie nie zawiódł! Nie tylko sprowadził silnego krasno... przepraszam, mężczyznę, ale również człowieka kulturalnego i zaznajomionego w negocjacjach. Miło mi poznać, panie Stalowobrody. - Podniósł się z krzesła i ukłonił niemal teatralnym gestem, a kiedy z powrotem znalazł się na skrzypiącym i, swoją drogą, niezbyt wygodnym siedzisku, nachylił się nad stołem i mrużąc oczy, przyjrzał rozmówcy. - Szanowny Moradinie, twoja broda naprawdę jest stalowa? - zapytał i z początku nie szło odróżnić, czy żartuje czy pyta poważnie. Ostatecznie wzruszył ramionami i uśmiechnął się szeroko. Zwrócił się w stronę karczmarza, który nieprzerwanie czujnym okiem spoglądał na miejsce, w którym znajdowała się trójka mężczyzn. - Najlepszego piwa! - Thunderhorse wykrzyczał przez środek sali, jakby był tutaj królem. Tylko kilkoro gości odwróciło się dyskretnie w jego stronę, po czym szybko wrócili do swoich własnych spraw.
Otto przez cały czas stał czujny obok swego pracodawcy. Badawczo przyglądał się Krasnoludowi, a z wyrazu jego twarzy nie szło nic wyczytać. Uśmiechał się lekko jedynie wtedy, kiedy Emil eksplodował dobrym humorem bądź śmiał się. A na zadowolonego to on wyglądał zdecydowanie. Właściwie każda chwila, w której dyskretnie przyglądał się krasnoludowi, poszerzała jego uśmiech.
Dziewka bardzo szybko przyniosła duży garniec piwa i sporej wielkości kufel, już pełny. Nadźwigała się przy tym, ale krzepę widać miała. Jej ładna, pulchna, zaczerwieniona buzia uśmiechała się w wymuszonym uśmiechu. Z jakiegoś powodu starała się ominąć Moradina szerokim łukiem. Po spełnieniu swej pracy, odeszła w pośpiechu. Piwo było jasnej barwy i choć w smaku nie należało do najlepszych, było niewyobrażalnie lepsze od tego, jakie Krasnolud pił w poprzedniej karczmie. Z pewnością również kosztowało proporcjonalnie więcej.
- Wypij za moje zdrowie, drogi przyjacielu! - powiedział Emil. Ukradkiem spojrzał na pracownika stojącego obok. - I za zdrowie Ottona, ma się rozumieć. Może cię teraz zszokuję, ale jeśli zdecydujesz się dla mnie pracować, będziesz musiał wykazać się całkowitą trzeźwością. - Z każdym słowem jego głos poważniał coraz bardziej, choć na twarzy wciąż widniał ciepły, przyjacielski uśmiech. W błękitnych oczach jakby poruszył się jakiś cień. Emil chrząknął kilka razy, ukłonił się lekko i przeszedł do rzeczy, uświadamiając Stalowobrodemu, że dla przyjemności to oni tutaj mimo wszystko nie przyszli. - Jak zapewne wiesz, trwa wojna. Wiesz również, że wielu bandytów i innych szumowin dołączyło do wojska, a ich zbrodnie zostały im odpuszczone. Nie wszyscy jednak postanowili skorzystać z tego przywileju. Zapasy się kurczą, wioski zostają bez obrony, a bezbronni ludzie bez opieki. - Jego twarz przybierała smutny wyraz, a głos coraz bardziej przesiąkał smutkiem. - Wielu bandytów rozbiło obóz przy wschodniej ścianie, za kryjówki obierając stare jaskinie, w których kryli i być może wciąż kryją się elfi partyzanci. Wraz z Ottem zbieramy grupę mężnych wojowników, takich jak waść, by rozbić zagrożenie. Nie chcemy przecież dopuścić, by wycofano część wojsk z frontu, a potem patrzeć, jak Zieloni wdzierają się w głąb Keronu, prawda? - Emil westchnął głośno i zgarbił się, jakby na jego barkach spoczywał los całego świata. - Ci ludzie, bandyci, to zwykłe potwory. Zabijają niewinnych, kobiety, dzieci, podróżnych. Póki co są spokojni, ale podejrzewamy, że zbierają się w większą grupę. Jeśli zaatakują całą siłą, mogą mocno uprzykrzyć nam życie. Skończy się piwo! - Ostatnia część nie pasowała do całości, ale poprawiła mówiącemu humor. - Na tym polegałoby pańskie zadanie. Sądząc po tym, co ze sobą waść targa, wojaczka nie jest dla waści niczym obcym. Oczywiście płacimy dużo, a wszystkie łupy, które znajdziecie, należą do was. Ryzyko jest chyba oczywiście. - Nachylił się nad stołem i przybliżył twarz tak blisko twarzy krasnoluda, jak tylko mógł. Błękit jego oczu jaśniał teraz jeszcze bardziej niż wcześniej. - Zgadzacie się, szlachetny wojowniku z rodu krasnoludów?

Re: Karczma "Borsucza Nora"

8
Na ostentacyjne przywitanie, krasnolud zareagował jedynie machnięciem ręką. Szczerze bawiło go takie zachowanie, ale wolał zachować to dla siebie, w końcu bogacz musi się jakoś od hołoty odróżnić. Na pytanie o brodę nie odpowiedział, nie był pewien, czy panicz sobie z niego drwi czy jest po prostu przygłupi, a w ani jednym ani w drugim wypadku nie było mądrze się odszczekiwać. Dlatego Stalowobrody przybrał minę mędrca, który nie chce wyjawiać swego sekretu i poczekał aż Emil zamówi piwo.

Najemnik starał się wyglądać na rozluźnionego i spokojnego, nie mijało się to nawet bardzo z prawdą, ale nie podobał mu się ani arystokrata, który tak bardzo troszczył się o dobro prostych ludzi, ani jego przydupas cieszący się jak klecha na widok młódki. Dlatego cały czas intensywnie myślał i obserwował obu ludzi.

Gdy piwo w końcu przybyło, za sprawą konkretnie zbudowanej karczemnej dziewki, krasnoluda nie zdziwiło jej zachowanie - nie raz nie dwa zetknął się z opowieściami, o tym jak to jego pobratymcy przenoszą klątwy i paskudne choroby. Jemu to nie przeszkadzało - ich towarzystwa sam zazwyczaj nie szukał. Nalał sobie piwa i przepił do Emila, po czym odpowiedział:

-Jakoś to przeżyję, bo podczas roboty i tak nie pijam. - skłamał i wysłuchał monologu Thunderhorse'a ani przez chwilę nie wierząc w jego smutek i zażenowanie. W samych bandytów wierzył - gdzie wojna tam grasanci, maruderzy czy dezerterzy, którzy łączą się w większe komuniki by ocalić skórę.

-Powiedzmy, panie szlachetny, że się zgadzam. Wstępnie. - krasnolud przerwał by stłumić beknięcie - oczywiście nie wątpię, że później pana zaufany Otto wprowadzi mnie w szczegóły, ale chciałbym najpierw wyjaśnić jedną sprawę - o co rzeczywiście chodzi, panie Thunderhorse? Bo raczej nie o troskę o biednych podróżnych czy wieśniaków. Nie wiem czym się pan zajmuje, ale handel i tak we wschodu nie płynie a wątpię, żeby szukał pan najemników do obrony własnych włości zamiast wpłynąć na armię i przyciągnięcie części kontyngentu. Więc cóż jest przyczyną? Darujmy sobie egzaltowaną mowę i bądźmy szczerzy.

Moradin mówił spokojnie, wręcz lekceważąco, ale dłoń położył na głowicy topora, wolał nie ryzykować.

Re: Karczma "Borsucza Nora"

9
- Otto, doprawdy jesteś prawdziwym mistrzem! - Emil wyrzucił ręce w stronę pracownika, jakby chciał go objąć.
Ten jednak ani drgnął, wykonał tylko krok do przodu, by w razie potrzeby móc zareagować. Od razu zauważył, jak Moradin kładzie dłoń na orężu i nie spodobało mu się to ani trochę. Przestał się uśmiechać, a kamienny wzrok stał się jeszcze bardziej miażdżący. Thunderhorse również to widział, ale nie wydawał się specjalnie przejęty. Nie mniej zareagował, lecz uśmiechał się tak samo szeroko, jak wcześniej.
- Spokojnie, panie Stalowobrody, nie ma potrzeby przyjmować bojowego nastawienia. Macie, waść, bystry umysł i wspaniałą intuicję, a to sprawia, że jeszcze bardziej jestem zadowolony z wyboru mojego towarzysza. Odnoszę tylko wrażenie, że doszukujecie się w tym zbędnego spisku, kiedy ja nie mam nic do ukrycia. Wolałbym jednak nie mówić o tym głośno. Dlatego połóż swe silne dłonie na napitku, panie Moradin, i rozluźnij się.
Emil dyskretnie rozejrzał się po sali. W ruchach jego głowy było coś nienaturalnego, a uśmiech zdawał się być z trudem powstrzymywany. Wyglądało na to, że jasnowłosy jegomość po prostu się bawi i to, co ma zamiar przekazać, nie jest aż tak ważne. Kiedy już niby upewnił się, że nikt ich nie podsłuchuje, ściszył głos i nachylił się nad stołem.
- Jest pan mądrym wojownikiem, panie Stalowobrody, więc powiem prosto z mostu. Chcę się podlizać Królowi. Wejść tak głęboko w rzyć Jego Wysokości, że nie wyciągnie mnie nawet stu chłopa. Ja i paru innych szlachetnie urodzonych otrzymaliśmy, a raczej sami, kierowani nieskazitelnym patriotyzmem, łącząc przyjemne z pożytecznym, zgłosiliśmy się do misji polegającej na rozbijaniu buntowniczych grupek, których wbrew pozorom pełno jest w całym Keronie. Dlatego Otto nie jest na froncie, a zacny z niego żołnierz. Były, bo teraz pracuje dla mnie. Staram się zebrać najlepszych z najlepszych, bowiem grupa, na którą poluję, jest najliczniejsza ze wszystkich. Niewielu wyjątkowo odważnych wojowników, takich jak waść, zgłasza się do tego zadania. Potrzebuję najbardziej lojalnych i najsilniejszych, takich, którzy nie uciekną i w miarę możliwości przetrwają, bym mógł wypłacić im uczciwe pieniądze. - Odchylił się nieco i westchnął, jakby zmęczyło go tyle gadania. Pokiwał przecząco głową, sam do siebie. - Król liczy na nas. Żołnierze na nas liczą. Ich bezbronne rodziny najbardziej. Nie możemy zawieść, Moradinie. Gdybym znał się na walce, to osobiście uczestniczyłbym w tym polowaniu. Rozumiesz, jakie to ważne? Teraz, kiedy już znasz prawdę, nie mam innego wyboru jak zapłacić ci dodatek motywacyjny. Nie musisz być patriotą, panie Stalowobrody, ale jeśli świadomość mordowania tych złych doda wam siły, to uznam to za osobisty sukces.
Emil wykonał kilka znaczących gestów w stronę karczmarza, a mignięcie oka później ta sama dziewka przyniosła kubek wina. Szlachcic pociągła kilka mniejszych łyków, delektując się smakiem. Z każdą sekundą humor poprawiał mu się coraz bardziej. Z szerokim, ciepłym uśmiechem spojrzał na rozmówcę wyczekując jego reakcji. Otto wciąż stał niewzruszenie, uważnie obserwując ręce Moradina.

Re: Karczma "Borsucza Nora"

10
Moradin dalej nie ufał szlachcicowi, ale dalsze dopytywanie byłoby co najmniej pretensjonalne a i zapewne szkodliwe dla interesów, więc zrezygnował z przesłuchania i nawiązawszy kontakt wzrokowy z Otto powoli, wręcz ceremonialnie, zdjął rękę z głowni topora i uchwycił dzban, którym napełnił opróżniony kufel do pełna. I wypił. Cały. Naraz, coby nie było, że krasnal się pierdoli.

-To było za szczerość, panie... - beknął potężnie, z godnością zakrywając rozwarte usta kułakiem - Emilu. I za królewską rzyć, w którą pomogę wam wejść głęboko, a jużci. A jakaś zaliczka, drobna bo drobna, ale by się przydała. Muszę uzupełnić zapasy, dokupić parę niezbędników topornika, w końcu ja tu prosto z traktu zawitałem, panie Thunderhorse. Ale zanim udam się na rozmowę z pana wiernym sługą a potem na, zasłużony rzecz jasna - tutaj Stalowobrody uśmiechnął się lekko - spoczynek, powiedzcie mi kogo tam już macie w tej swojej bandzie wyzwolicieli. Dodam dla ścisłości - uprzedził wszelkie dywagacje - że mam na myśli czy to najemne hanzy, czy tacy wolni strzelcy jak i ja.

Moradina przerażała nieco wizja pracy, dla tak ekstrawaganckiego osobnika, który zdecydowanie miał nie po kolei w cymbale, ale pieniądz pozostaje pieniądzem, a takim dziwadłom rzadziej zdarza się wykiwać pracowników. Przynajmniej miał taką nadzieję.

Re: Karczma "Borsucza Nora"

11
Emil klasnął w dłonie jeszcze raz, niezwykle uradowany takim obrotem spraw. Wzniósł swój kubek w stronę Moradina, a następnie uderzył naczyniem o kufel Krasnoluda, śmiejąc się przy tym, jakby taki gest z pospólstwem sprawił mu radość. Nie mniej Stalowobrodego traktował nie tylko jak równego sobie, ale również najszczerszego przyjaciela, wspólnika w interesach, lecz takiego, któremu ani nie wbije się w plecy sztyletu, ani samemu nie spodziewa się takiego zagrania z jego strony. Otto nieco się rozluźnił, ale wciąż pozostawał czujny.
- Rekrutacją głównie zajmuje się mój towarzysz, ja tylko rozmawiam z nielicznymi, wybranymi, więc kopnął pana zaszczyt, panie Staolowobrody. - Emil zaśmiał się ponownie i upił spory łyk wina. - Jednak staramy się nie pomijać nikogo, będąc jednocześnie czujnym. Nasza mała armia składa się głównie z wolnych strzelców, ale posiadamy też kilka grupek ludzi, którzy znają się z różnych wypraw. Wszyscy są dobrzy i sprawdzeni, zbieramy dzielnych wojowników od ponad dwóch tygodni, więc myślę, że mamy nawet bardziej niż wystarczające siły. - Dumnie wypiął pierś, tak samo jak Otto, który starał się zrobić to bardziej dyskretnie. - Czy taka odpowiedź jest wystarczająca, panie Moradinie? Osobiście sądzę, że powiedziałem już wszystko, co tylko mógłbym, resztę rzeczy dopowie Otto, a potem, cóż, pozostaje mi życzyć powodzenia i z utęsknieniem wyczekiwać pańskiego powrotu. Ale, jeśli pan nalega, mogę opowiedzieć nawet o moim pierwszym razie! - Klasnął w dłonie, a jego oczy zajaśniały. Uznał to najwidoczniej za genialny pomysł, gdyż szybko dopił wino i rozpoczął opowieść. - To było w jednym zamku. Miałem wtedy chyba dwanaście lat i byłem w odwiedzinach u wujka. Ona pracowała jako sprzątaczka, była parę lat starsza, ale panie Moradinie, mówię panu, te piersi, te pośladki! - Pokazał dłońmi na sobie, jak wielkie były, choć chwilę zajęło mu korygowanie rozmiaru i gmeranie w pamięci. - Pewnego dnia przyszła do mnie wieczorem i zapytała się, czy czegoś nie potrzebuję. Oczywiście, odpowiedziałem jej... - Emil kontynuował swoją opowieść, pogrążając się w przyjemnych wspomnieniach.

Re: Karczma "Borsucza Nora"

12
Im dłużej krasnolud słuchałem tego szlachcica tym mniej mu ufał. Może to tylko wrodzona podejrzliwość i pod płaszczem dziwactwa nie kryje się nic, ale lepiej zakładać najgorsze, coby się nie zawieść. Nalał więc ostatni kufel piwa, korzystając z okazji że Emil zajęty jest wspominaniem swoich przygód z płcią przeciwną i wypił duszkiem. Beknął zwyczajowo, otarł usta i brodę rękawicą po czym wstał ociężale i skłonił się lekko, jakby nieprzyzwyczajony do tego gestu.

-Wybaczcie panie Thunderhorse, nie będę wam już dłużej przeszkadzał. Zamiast tego udam się do, jak mniemam opłaconego, pokoju. I liczę że szanowny Otto wskaże mi drogę.

Stalowobrody ruszył wraz z całym dobytkiem w stronę schodów, po drodze zabierając ze sobą sługę arystokraty.

-No dobra, waść. Mów kiedy i gdzie, kto dowodzi i na kogo dokładnie idziemy. A no o i jeszcze przedpłata, ale to na koniec.

Moradin ziewnął ostentacyjnie, podkreślając, że czasu na nadmierne gadanie mu szkoda.

Re: Karczma "Borsucza Nora"

13
-... wtedy zeszła niżej. Głaskałem ją po głowie, a ona z pełnymi ustami chwaliła mnie, że jestem romantykiem. Następnego dnia zawołała koleżanki i miałem pełne ręce roboty, dosłownie. Była tam taka wygimnastykowana blondynka, dawna członkini jakiejś wędrownej trupy. Z prawdziwym zapałem pokazała mi swoje umiejętności... - Thunderhorse nie wyglądał, jakby miał przestać opisywać swoje intymne doświadczenia. Zrobił smutną minę, kiedy Moradin postanowił sobie iść. Otto wykonał krok do przodu, a Emil wstał. Jego mina sugerowała, że był w najlepszym momencie i było mu przykro, iż nie może się pochwalić szczegółami. - Już nas opuszczasz, panie Stalowobrody? Noc jeszcze młoda! Ale dobrze, rozumiem, że tak zacny wojak musi się dobrze wyspać i zebrać siły na nadchodzącą walkę w imię dobra i sprawiedliwości! Owszem, pokój jest opłacony, ale tylko na jedną noc. - Mężczyzna w udawanym geście pogroził Moradinowi palcem. - Otto powie waści kilka miłych słówek na dobranoc, a kiedy wróci dopowiem mu moją opowieść, bo jestem pewien, że już ją zapomniał! - Emil zaśmiał się i pomachał Krasnoludowi na dobranoc.
Dwójka osobników ruszyła w stronę pokoi. Otto wciąż zachowywał kamienną twarz, ale widząc bezczelność w Stalowobrodego w jego oczach pojawiły się iskry. Ton nie zdradził jednak tego, co gotowało się wewnątrz, lecz Moradin mógł mieć pewność, że nie było to nic przyjemnego.
- Naszą grupą dowodzę ja. Za trzy dni zjaw się przy północnym krańcu Wschodniej Ściany, do południa, w wymarłej wiosce o nazwie Eastred. Nie wiem, czy o niej słyszałeś. Ciężko ją znaleźć, ale w blasku dnia powinna być jeszcze widoczna, no chyba, że nastanie śnieżyca. Istnieje jeszcze jedna grupa, ale o tym dowiesz się na miejscu. - Otto zmrużył oczy i nieznacznie zaostrzył ton. - Nie będzie żadnej przedpłaty. Otrzymałeś już zbyt wiele, dzięki hojności Emila. Jeśli naprawdę chcesz zarobić, zjawisz się i wykonasz zadanie, a wtedy otrzymasz pieniądze. Dużo pieniędzy. Wiem, bo nie jedno zadanie wykonałem i nigdy nie byłem niezadowolony. Pokaż, że jesteś coś wart. Przydaj się, a wtedy będziesz mógł chlać przez długie miesiące. Miłej nocy. - Otto po prostu odwrócił się i ruszył z powrotem w stronę Emila, nie zatrzymując się na żadne ewentualne pytania Moradina.

Re: Karczma "Borsucza Nora"

14
Krasnolud wysłuchał tyrady Ottona z niezmiennym wyrazem twarzy, który sugerował że bardziej od słów przydupasa interesuje go wydłubany z nosa kleisty gil. Po tym jak mężczyzna odwrócił się i odszedł, Moradin jedynie wypluł kawałek kości który tkwił mu w zębach od dłuższego czasu i udał się do pokoju, w którym rozdział się nieco i od razu poszedł spać.

Karzeł zbudził się około godziny po wschodzie słońca, uznając że i tak nie ma nic ciekawego do roboty. Wypił wodę do mycia z glinianego dzbana a naczynie napełnił moczem, po czym ubrawszy się i spakowawszy wyszedł z lokalu i udał się do płatnerza, któremu powierzył zadanie odrestaurowania pawęża i kolczugi, płacąc część kwoty z góry zakupił przy okazji osełkę i z nudów udał się z powrotem do speluny, w której odnalazł go sługa Emila. Pod „Borsuczą Norą” jak zwykle podejrzanych typów nie brakowało, jeden z nich, z bielmem na oku i chytrym uśmieszkiem na ustach zaczepił Moradina gdy ten sięgał do klamki drzwi.
-Witaj mój niewysoki przyjacielu – zaczął, ale szybko zreflektował się pod wpływem wzroku krasnoluda – urządzamy za zakładem takie małe... zawody. Ot szlachetny boks ku uciesze prostych ludzi, którzy lubią hazard. Wyglądasz na takiego co chociaż w paru walkach brał udział, a tak się składa że twój ewentualny przeciwnik też do powały głową nie sięga.
Widząc, że brodacz nie wygląda na przekonanego organizator walk potrząsnął sakiewką i dodał.
-Płacę dobrze za wygraną, a jeśli spełnisz drobniutki warunek to dorzucam premię – a widząc że argumenta podziałały, kontynuował – musisz wygrać w drugiej rundzie i to konkretnie w niej, nie interesuje mnie co będziesz robił w pierwszej bylebyś nie przegrał, jak zrobisz dobre widowisko to tym lepiej, więcej osób obstawi, wchodzisz w to, mości krasnoludzie? Świetnie, to zapraszam na Arenę! A i przy okazji – Zdzisław Wątróbka jestem, miło mi.

„Arena” było to małe podwórze znajdujące się między zapleczem karczmy a pobliskimi ruderami. Widać było, że stale urządzano tu „zawody” bo pod ścianami stały zbite z czego popadnie ławki a udeptana ziemia była umazana skrzepłą krwią, której nie przykrył jeszcze śnieg. Na przeciwległym krańcu ringu czekał już zawodnik, którego bukmacher nazywał Kłykciem. Imć Kłykieć rzeczywiście wysoki nie był, jak na ludzkie standardy. Stalowobrodego i tak przewyższał o głowę.
-Walczymy na gołe pięści – Zdzisław wskazał na rękawice najemnika – takie zasady, resztę zatrzymaj, twój fart że masz trochę ochrony. Daj to, przetrzymam.
Krasnal spojrzał na Wątróbkę i schował ochronę dłoni za pas, na co jego menadżer tylko wzruszył ramionami. Gdy mężczyzna zajął się zapowiadaniem walki, Moradin miał czas ocenić przeciwnika – wyższy nieco od krasnoluda, za to chudszy i zapewne lżejszy, nos miał czerwony jak świeżutki burak więc pewnie pił, sporo. Jednak brodaczowi coś umykało, a rozbiegane oczy i ledwo dostrzegalne nerwowe tiki dodatkowo pobudzały czujność. Coś było nie tak, więc pierwszą rundę zaplanował defensywnie, ot żeby wybadać typka i przy okazji go zmęczyć.

Re: Karczma "Borsucza Nora"

15
Jeszcze nim wojownicy rzucili się na siebie jak wściekłe psy, wokół pola walki zebrały się tłumy gapiów i domorosłych fanów walk na pięści. Moradin cieszył się większą popularnością niż przypuszczał, połowa biedniejszej i bardziej śmierdząc klienteli "Borsuczej Nory" słysząc hasło "krasnal się napierdala!" ruszyła na tyły karczmy zapewne szybciej, niż ruszyliby po darmowy, czerstwy chleb. Wątróbka, sam nieco zaskoczony popularnością, zatarł swe ręce i postawił sprawę krótko. Oddzielił zwykłych gapiów od tych, których pragnęli obstawiać i w zamian otrzymali lepsze miejsca. Była to zwykła, pijana i biedna hołota, która mając do wyboru przechlanie ostatnich pieniędzy lub obstawienie walki stulecia, wybrała to drugie. Wszystko poszło szybko i gładko, więc Wątróbka przeszedł do wygłaszania przemowy, dając walczącym chwilę na przygotowanie się psychicznie.
- Panowie! Towarzysze! A nawet widzę parę pięknych pań! Szanowna okolico! - powiedział głośno, rozglądając się po wszystkich, po czym splunął w bok, oczyszczając gardło dla uzyskania lepszego głosu. - Rozpoczynamy drugą turę zimowego sezonu Walk Krwawych Kogutów! Dzisiaj gościmy nietypowego zawodnika, naszego brodatego kolegę z zacnego rodu krasnoludów, który przebył góry i lasy po to, by zmierzyć się z elitą z Meriandos! - Zebrani zaczęli buczeć, wygrażać i wyśmiewać Bogu winnego Moradina, co mogło mu podpowiedzieć, że nie był faworytem tej walki. - Halo, halo, kurwa! Zewrzyjcie gęby, psia wasza mać, kultury trochę! To nasz gość! Może wolelibyście chędożonego elfa, co?! - Pokiwał z aprobatą głową, kiedy śliny i flegmy zostały wystrzelone z kilkunastu zaropiałych ust uderzając w ziemię, rozgorzały klątwy rzucane na elfy oraz pojedyncze, ciche przeprosiny dla Moradina. - No, spokój! Po mojej lewej, nasz wspomniany gość... eeee... Krasnolud Demonobójca! Zabijał garonowe pomioty gołymi pięściami! - Mroźne, zimowe powietrze przeszyły gwizdy i szyderstwa, ale Wątróbka kontynuował. - Po mojej prawej... Kłykieć! Nasz stary, dobry Kłykieć, dla którego ostatnie sezony nie były zbyt łaskawe, ale teraz wraca do nas po kontuzji spowodowanej przez jego tłustą żonę, by sięgnąć po tytuł czempiona! - Przeciwnik Stalowobrodego cieszył się zdecydowanie większą popularnością! - Wszyscy znamy zasady, wygrywa ten, kto będzie miał siły ustać! A teraz, niech poleje się krew! - Krzyki musiały być słyszalne na drugim końcu miasta, a Kłykieć postanowił zaatakować.
Owszem, był wyższy od krasnoluda o głowę, jednak chudszy, co wykorzystywał na swoją korzyść. Zaczął spokojnie, wykonując proste, nawet niezbyt mocne ciosy. Moradin nie reagował, przyjmując ciosy na gardę, więc Kłykieć, podjudzany przez tłum, pokazał na co go stać. Jego nudne wręcz uderzenia stały się szybkie, podstępne i nieco bardziej bolesne. Szybki odskok w bok i cios z boku, pod żebro Krasnoluda, a sekundę później ten sam ruch na drugą stronę. Zamarkowany cios twarz i uderzenie w brzuch, pod gardę. Wiadomo skąd wziął się przydomek pijaczyny mającego tłustą żonę. Ciosy Kłykcia przypominały uderzenia buławy w zbroję, gdzie ta nie amortyzowała całej siły uderzenia. Moradin był obolały w paru miejscach, raz nawet dostał w szczękę, bowiem ciosy przeciwnika były szybkie i zdradzieckie. Na całe szczęście, Kłykieć zmęczył się dość szybko, jego ostatnia seria ciosów nie zrobiła wrażenia na obronie Krasnoluda, a nagłe i gwałtowne ciosy nie były już tak silne. Dlatego atakujący zwolnił tempo, starając się odzyskać część energii, wyczekując ataku przeciwnika.
- No dalej, kurwa, na chuj czekasz krasnoludzie przez wiwernę chędożony!
- Pierdolony Karzeł, jak moja stara w łożu!
- Teraz, atakuj, atakuj kuuurwaaaa!
- Pod żebra go! Ale poczekaj aż się odsłoni!
- W ryj go mówię!
- Tato, a czemu ten niski pan z brodą jest bity?
- Morda synek, kibicuj Kłykciowi, a krasnoludów trzeba napierdalać! Ale nie tak, jak chędożone elfy. Elfy bardziej!
- Jebać elfy!
- Kłykieć no zajeb wreszcie ten chodzący worek krasnoludzkich flaków!
Moradin, jak sam mógł dobrze usłyszeć, posiadał własną część publiki skupiającej swą uwagę na nim, problem jednak polegał na tym, że nie dostarczał im takiej rozrywki, o jaką prosił Wątróbka.


Spoiler:
ODPOWIEDZ

Wróć do „Meriandos”