Kołysanka
Gracze: Loyra Aenna, Durga, Aaylah
Informacja o tym, że Bogobojna Kali rekrutuje podwładnych i współpracowników, zaskakująco szybko obiegła odpowiednie kręgi świata. Wcześniej czy później dotarła ona także do Loyry, Durgi i Aaylah, do każdej z nich z osobna, a jednak wszystkie znalazły się w Ujściu mniej-więcej w tym samym czasie. Los sprawił także, że wszystkie trafiły w to samo miejsce, nawiązując kontakt z tą samą zorganizowaną grupą, ale co miało im to przynieść? To się miało jeszcze okazać. Póki co miasto wciąż znajdowało się w niewłaściwych rękach - to znaczy w tych nienależących do Kali, do ludu, do wolnych obywateli. Wszystko jednak dążyło do tego, by ten stan rzeczy uległ zmianie. Dla tej trójki, jak i wielu innych, byłoby to dobre zrządzenie losu.
Teatr imienia Dwarra Bursztyna był w stanie opłakanym. Zrujnowany i rozkradziony, dawno zapomniany przez mieszkańców Ujścia, stał na obrzeżach Średniego Miasta i straszył swoją ponurą fasadą. Zdawać by się mogło, że nikt tu już nie spędza czasu. Nikt nie przychodzi na spektakle i koncerty, a jedynymi stałymi bywalcami są szczury i głodne, bezdomne koty. A jednak to tutaj właśnie miała stawić się każda z nich, by później od głównego wejścia zostać zaprowadzona przez niskiego, chuderlawego chłopaka do porośniętej bluszczem bocznej ściany, w której znajdowały się drzwi prowadzące do środka. Jedynie na Durgę młody spojrzał podejrzliwie, ale najwidoczniej nie czuł się osobą kompetentną do komentowania koloru jej skóry, jakkolwiek mało zaufania by on budził w tutejszych.
Tylne wejście prowadziło do korytarza, początkowo ciemnego, ale później rozjaśnionego przez pojedyncze, sporadycznie rozstawione świece. Drzwi, jedne, drugie, kolejne, niektóre zamknięte, inne uchylone, jeszcze inne kompletnie wyrwane z futryny, żadne z nich jednak nie były celem ich wędrówki. Idąc przez długi korytarz minęły kilka osób, wyraźnie mocno uzbrojonych i uważnie lustrujących je oceniającym spojrzeniem, lecz nie zostały zatrzymane. Ostatecznie dotarły do wysoko zawieszonej, ciężkiej kotary, która być może kiedyś była bordowa, ale teraz miała odcień brudnego brązu, a przechodząc przez rozcięcie w materiale, znalazły się w - jak mogło się wydawać - głównej sali.
Scena teatru nie należała do największych. A może tak się wydawało, przez panujący tu półmrok i puste kandelabry? Przed drewnianym, zapadniętym w kilku miejscach podwyższeniem, przodem do widowni, stał długi stół, za którym siedziały trzy osoby, pogrążone w cichej dyskusji: wysoki, brodaty mężczyzna, wschodnia elfka o krótkich, kędzierzawych włosach i półork, którego zielona skóra aż nadto rzucała się w oczy - zupełnie tak, jak u Durgi. Zaskakująco, to jednak jego spojrzenie wydawało się najmniej przychylne, gdy do teatru weszła Durga. Gestem wskazał każdej z nich puste siedzenia na widowni, sugerując, by znalazły sobie jakieś miejsca naprzeciwko ich trójki. Krzeseł było sporo, choć większość została połamana lub zniszczona w inny sposób; kilka z nich, tych umiejscowionych dalej, było zajętych. Grupa mężczyzn, dwóch ludzi i jeden krasnolud, rozmawiali sobie w dalszej, słabiej oświetlonej części sali, a kilka pojedynczych osób porozsadzanych było wydawać by się mogło zupełnie losowo, w przypadkowych miejscach, każda zajęta swoimi własnymi sprawami. W większości byli to ludzie: długowłosy blondyn czytający coś w słabym świetle świecy, przy której siedział; śliczna, rudowłosa kobieta w żółtej koszuli, bawiąca się sakiewką z bliżej nieokreśloną zawartością; wąsaty mężczyzna, ze znudzeniem wpatrujący się w sufit, na którym tańczyły cienie rzucane przez świece. Przez umieszczone wysoko okna wpadało bardzo słabe już światło popołudniowego słońca. A może to niewielkie szyby były tak brudne? Ciężko stwierdzić.
-
To już wszyscy - odezwała się elfka, gdy każda z nich zajęła wybrane przez siebie miejsce. -
Chociaż tego się nie spodziewałam.
Krótka cisza, która zapadła, pozwoliła Durdze - choć właściwie to chyba wszystkim - łatwo wywnioskować, o czym była mowa. Orki nie były mile widziane i darzone zaufaniem w Ujściu. Trzeba było sobie na nie ciężko zapracować. Czy siedzący obok elfki półork już udowodnił swoją wierność? Prawdopodobnie niejednokrotnie.
-
Dadzą sobie radę - odparł cicho. -
To prosta robota.
- Wiesz, że nie o tym mówię.
Półork westchnął i rozparł się na krześle wygodniej. Zastukał palcami w blat, przesuwając spojrzeniem na Loyrę i Aaylah. Trudno było wyczytać konkretną emocję z jego twarzy. Miał obojętność wypracowaną do perfekcji. Elfka mówiła dalej.
-
Chcieliście odpowiedzieć na wezwanie Kali, trafiliście do nas. Nasza przywódczyni bezpośrednio z nią współpracuje, więc macie okazję się wykazać. Wy wiecie, z kim macie do czynienia. Lwia Lilia, zapewne nie słyszycie tego imienia po raz pierwszy. Przyznam, że bylibyście głupcami, przychodząc tu bez dowiedzenia się czegoś więcej na jej temat, więc nie zakładam, że musimy się wam przedstawiać. W drugą stronę jednak...
Uniosła znacząco brwi, rzucając im wyczekujące spojrzenie.
Owszem, odkąd kobiety trafiły do Ujścia i dowiedziały się, że przyjdzie im pracować dla Lwiej Lilii, nawet jeśli tylko w ramach jednego zlecenia, zdążyły już zasięgnąć języka kim jest ta kobieta i co sobą reprezentuje. A także jak wielu i jak niezwykle wiernych ludzi ma pod sobą. Idealistka, twarz opozycji, najpierw uratowana przez nią przed śmiercią, potem spłacająca swój dług, a teraz bardziej niż ktokolwiek świadoma konieczności zmian w mieście. Zarzucano jej wiele rzeczy; bezwzględność, zarówno jak naiwność, odwagę i przesadną troskę. Mówiono, że jest bardką, śpiewaczką, heroldką niosącą na ustach hymn ku czci wolności. Mówiono też, że tańczy z mieczem jak najlepszy szermierz i nie cofa się przed śmiercią, a czas, który jej dano, został skradziony i wkrótce zostanie jej z powrotem odebrany. Ile w tym wszystkim było prawdy? Zapewne zaledwie ziarenko, jak zawsze.
Teraz rozmawiały z jej ludźmi, na jej terytorium. I pewnie przyjdzie czas na pytania... jak już same udzielą własnych i wystarczająco właściwych odpowiedzi.