POST BARDA
Jakkolwiek Thusnel mogłaby rozpatrywać kontakty barbarzyńców z krasnoludami były one dobrze znane i z reguły stanowiły o otwartej wrogości. Tylko nieliczni decydują się na handel, zwłaszcza że Uratai nie byli osobnikami cierpliwymi i skorymi do targowania się, a upozorowanie chęci wymiany stanowiło świetny pretekst do ataku z zaskoczenia i zabrania wszystkiego. Kryzys z demonami wcale nie poskromił zapędów licznych klanów, które tylko czyhały na łatwą zdobycz. Aczkolwiek szlak handlowy do Thirongadu miał swoje prawo bytu i wiązał się on zwykle z niezłą eskortą i zobowiązaniami wobec Rady z twierdzy w zamian za 'protekcję'. Córka wodza mogła tylko domyślać się jak polityka barbarzyńców z twierdzy miała się przeinaczyć w czasach nadchodzącego, nabierającego kryzysu demonów.
Swoje działania skupiła na ciężkiej pracy, aby zapewnić sobie lepszą stabilność w tym rejonie, aby się przygotować, przetrwać. W tym celu zdecydowała się na naprawienie plecaku, potem na zastawieniu sideł na mniejszą zwierzynę, następnie rozbudowę schronienia, tak aby móc w nim spokojnie i bez problemów złożyć swoje ciało i nie martwić się o napierający mróz z przeciwnej strony od ogniska.
Aby uczynić sobie plecak, Thusnel podjęła się skorzystać z niegarbowanej skóry zająca, aby użyć materiału na łaty. Jakkolwiek musiała się liczyć z tym, że skóra miała stwardnieć i zesztywnieć bez odpowiedniej preparacji, acz sama w sobie i tak spełniłaby swoją rolę, a w tych zimnych warunkach plecak, zachowałby użyteczność na dłużej. Nie miała jednak choćby tłuszczu, aby wcierać go w skórę z wewnętrznej strony i wyprzeć z niego wilgoć, aby naprawić go raz a dobrze.
Pierwszą pułapkę ustawiła przy norze gronostaja, jako ta wydawała się być świeżo wykopana, to i zwierzak miał się tam znaleźć lub być w pobliżu. Za drugie miejsce wybrała potencjalne schronienie dla wędrującej małej zwierzyny przy szpiczastym pagórku, który nosił znamiona wydobywania jakiegoś surowca skalnego.
Resztę dnia spędziła na ciężkiej pracy ponownego wznoszenia swojego schronienia, ale czyniąc go znacznie obszerniejszym i bardziej komfortowym. Część budulca już posiadała, wystarczyło tylko dozbierać i poznajdywać resztę, obrobić toporkiem i konstruować. Długo po zmierzchu w świetle ogniska mogła dumnie spostrzec efekty swej pracy. Z trzech stron pochylone ścianki otwartego szałasu rozpościerały się szeroko i stabilnie, a wnętrze wolne od wiatru z tamtych stron szybko stało się zdecydowanie przyjemniejsze w odczuciu i nawet wolne od śniegu, który choć niekiedy zawiewany był od strony paleniska, to topił się od bijącego od niego ciepła. Aczkolwiek nie mogłaby sobie pozwolić na noc bez odzienia, a groźniejszy i bardziej uporczywy wiatr mógłby wciąż jej dokuczyć. Tego dnia zmęczona i trochę głodna, spoczęła w nowym schronieniu. Szybko zauważyła różnicę i efekty swojej pracy, mogąc bez drżenia wytrzymać w bezruchu przy palącym się ognisku.
Sen nadszedł, początkowo błogo, a i spodziewana treść również, niby klątwa, która nie miała przestać ją nękać. Wciąż goniła Yeti, próbowała wejść na górę, skąd turlały się głowy osób z jej klanu, a później ponownie ciemność i wścibskie nienawistne spojrzenia schowane za całunem mroku. Tyle, że z różnicą. Nie było jej we śnie już zimno, a i czuła że w środku w niej zaczęło coś wzrastać. Nieśmiało kiełkowało. Trudne do pojęcia uczucie, które podsycało wszelkie emocje, jakie czuła podczas snu.
***
I tak i dnia kolejnego obudziła się niby z koszmaru, acz jakby powoli zaczęła do tego nawykać i sen nie robił na niej takiego wrażenia już, zwłaszcza że tym razem nie wniósł ze sobą znaczących zmian w treści. Porannym debiutem był posiłek z zachowanej połówki królika. Mięsko ugotowane w garnku smakowało i pobudziło do działania, zaostrzyło apetyt na więcej.
Pogoda jawiła się w pełni swej wyrozumiałości. Choć niebo zachmurzone i wiatr obecny, nie były to uporczywe warunki. Thusnel mogła jednak się spodziewać, że tego typu pogoda mogła się zmienić acz nie musiała. Dzień jak co dzień. Póki co nie mitrężyła się i zabrała się do pracy, pierw sprawdzając jak pułapki spełniły swoją rolę.
O ile przy stromym pagórku nie znalazła nawet śladów zwierzęcia, tak sam gronostaj uwiązał się w połowie swojej długości i wznosił się bezradnie nad ziemią, gdy spostrzegł nadchodzącą Thusnel oczka mu błysnęły rozpaczliwie i próbował się wyginać to huśtając się zaledwie na zaciśniętym rzemieniu. Taka zdobycz nie byłaby szczególnie sycąca, ale z dwa dobre ścięgna i jeden posiłek oraz bialusieńkie futerko mogłaby pozyskać z tego niewielkiego zwierzaczka.
Wykopanie dołu, naostrzenie palików i budowa atrapy, która miała się zapaść pod ciężarem niedźwiedzia miała ją kosztować dużo czasu, acz czuła że wysiłki się jej opłacą. Wystarczyło ostrożnie się zbliżyć do jaskini niedźwiedzia i spostrzec, że zwierzak nie uczynił żadnych śladów do tej pory. Siedział w swoim ukryciu, najwidoczniej zniechęcony do wychylania się z powodu wbitej w grzbiet strzały. Acz jak długo miał tam tak siedzieć? Nie prowokowany pewnie mógłby całkiem długo wytrzymać, ale nęcony kąskiem i łatwym łupem, mógłby zmienić zdanie.
Sama pułapka mogła być zbudowana w dwojaki sposób. Dziura mogła być mniejsza, albo większa. W pierwszym przypadku zwierz miałby wpaść, ale niecały raniąc się i możliwie unieruchamiając, a w drugim cały by wpadł i właściwie byłoby już po nim. Jak miała się zdecydować na drugą opcją, musiałaby nałożyć znacznie więcej wysiłku w czasie aby zdążyć wykonać to tego dnia w tych warunkach. W obu przypadkach zdążyła by przed zmierzchem.