Przedgórze Wiatru i Lodu

31
POST POSTACI
Thusnel
Kolejny dzień i znowu to samo. Kolejne senne koszmary, które raz za razem powtarzały się w niemal niezmienionej formie, a do tego poczucie jakoby coś w niej miało wzrastać. Dziewczyna zastanawiając się nad tym w pewnym momencie złapała się za brzuch, a jej myśli poczęły biegać w prawdziwie szaleńczym tempie to w jedną a to drugą stronę. Matka jej mówiła, że nie powinna była zajść w ciążę i z pewnością miała rację, ale... Przecież wciąż mogła się mylić, prawda? No właśnie! Co jeśli faktycznie była w ciąży i nosiła dziecko Gizura?! Thusnel doprawdy na długą chwilę zamarła zastanawiając się co powinna robić nim wreszcie się ogarnęła. No przecież jak poczeka, to będzie wiedziała czy jest w ciąży czy nie. W końcu prędzej czy później doczeka się miesięcznej krwi... lub też nie. Teraz nie należało się tym przejmować, o! Miała inne rzeczy do roboty i martwienia się, choćby napełnienie swego brzucha! Hah!
I tak po porannej krzątaninie się w obozie i skromnym śniadaniu ruszyła ponownie w las, w coraz lepiej znane sobie miejsca i sprawdzała czy coś nie złapało się w zastawione na noc sidła. A i owszem, miała co zjeść bowiem schwytała gronostaja! Marny to był posiłek, ale mogłaby dopchać nim zjedzonego zająca... Albo też poświęcić dzisiaj swój dobrobyt i dobrostan i zrobić z tego futerkowca przynętę na niedźwiedzia. Gdyby się zawzięła, to może, może... Dziewczę tedy jeszcze niezdecydowane złapało gronostaja w swoje duże ręce i przez chwilę głaskało jego przyjemne futerko, czując pod swoimi palcami jak drży i się wierzga w panice lub próbuje ją ugryźć nim w końcu skręciło biedactwu kark, odwiązała od wnyków i schowała go wraz z nimi do torby. Nie będzie dzisiaj porządnego śniadania. Czekał na nią niedźwiedź. Jeśli zdołałaby go dziś upolować, to miałaby mięsa, tłuszczu, futra i ścięgien prawdopodobnie dość na całą wyprawę!
Thusnel tedy wróciła do swego obozowiska rozpoczynając przygotowania. Siekiera, która w ruch na tej wyprawie szła częściej od miecza, ponownie została użyta. Thusnel ścinała kolejne gałęzie, rąbała je na mniejsze kawałki i ostrzyła w szpikulce. To było stosunkowo proste. Gorszym było przygotowanie odpowiedniej plecionki z mniejszych gałęzi, tak żeby można była zamaskować nimi dół i delikatnie przysypać śniegiem by się zbytnio nie wyróżniało, ale miała czas i co więcej, nawet mimo okazjonalnych skurczów żołądka i wzroku, który uciekał w kierunku torby z upolowanym zwierzątkiem, miała zapału co nie miara! Jednakże największym wyzwaniem było to potem wszystko zabrać, zataszczyć na miejsce nieopodal jaskini niedźwiedzia, a później mnóstwo pracy w przekopywaniu śniegu.
Kąpiąc tedy zastanawiała się też jaką wielkość winna była mieć pułapka. Czy większa by niedźwiedź zginął niemal od razu czy może nieco mniejszą... Ostatecznie uznała jednak, że nie było co ryzykować. Dużo roboty więcej to ostatecznie nie będzie i tak oceniała, że skończy późno, a niedźwiedź ranny i rozwścieczony mógł być wciąż groźny. Poza tym skoro i tak podstępem go chciała pokonać to czemu nie zrobić tego w całości? No i to nie niedźwiedzia obrała sobie za cel swej próby, a Yeti. Niedźwiedź był jedynie drogą do celu!
Tak więc Thusnel zawiesiła gronostaja z gałęzi, wykopała dość duży dół, w który nawbijała mnóstwo ostro zakończonych palików, przykryła go gałązkami i śniegiem, a na koniec, nie mając zamiaru wdepnąć we własną pułapkę dlatego też zahaczając i przyciągając do siebie gronostaja łukiem, spuściła z niego krew by zapach się nieco rozniósł i ruszyła, niestety głodna, w drogę powrotną do obozowiska. Liczyła na to, że gdy nastanie ranek i wróci w to miejsce będzie miała niedźwiedzia na śniadanie.

Przedgórze Wiatru i Lodu

32
POST BARDA
Przetrwanie samotnie w lesie tylko początkowo było dla Thusnel czymś trudnym i nieznanym. Ważne było zadbanie
o schronienie, dostęp do ciepła i pożywienia oraz wody. Gdy tylko osiągnęła to uzyskując zapas i czas na planowanie dostrzegła, że samo miejsce, które wybrała, sprawdziło się idealnie. Las chronił dostatecznie przed burzami śnieżnymi i wiatrem i stanowił o źródle drewna i pożywienia. Choć tego konkretnego dnia, kiedy założyła pułapkę na niedźwiedzia, miała przecierpieć noc bez szczególnego posiłku, tak wraz ze świtem obudził ją niedźwiedzi ryk. Wkrótce się przekonała, że sam zwierz wpadł do dziury i umarł poprzebijany palami w kilku miejscach.
Oprawienie rosłego zwierza stało się przełomowym punktem w początkowym etapie swojej próby. Miała zapas sadła, mięsa, pokaźne trofea i zdecydowanie lepsze poczucie humoru, kiedy wszystko udawało się zgodnie ze staraniami.

Kolejne dni zapowiadały się w pozytywnych barwach. Mogła ze spokojem polować na mniejszą zwierzynę i zwiedzać okolicę, a może i przygotować się na ekspedycję i przeniesienie obozu bliżej miejsca, gdzie miała napotkać Yeti.

Sny przynosiły powtórkę wizji. Te coraz bardziej wżynały się w jej umysł i nawet niekiedy przypominały się jej zza dnia, a odczucia alienacji zwłaszcza z trzeciej fazy snu, zaczęły wpływać na jej samopoczucie. Ponure ziarno, strach przed nieznanym powoli zaczął kiełkować. Samotność doskwierać, kiedy to przy ognisku kolejnego wieczoru usłyszała, że ktoś zbliża się bezpośrednio do niej. Odgłosy szurania po śniegu sugerowały jakiegoś człowieka i to takiego, który za żadne skarby w świecie nie wiedział jak się cicho poruszać, albo nie miał zamiaru się skradać.
Jakkolwiek zareagowała na obcego, ten wydawał się być zupełnie nieszkodliwy. W dziwnych jak na tę okolicę ubraniach, niósł podziurawione spodnie, rozchyloną koszulę na guziki, uwidaczniając gęsty zarost na klacie. Płaszcz kroju rodem z samego południa, podbijany jakimś futrem. Ogólnie strój był jego w każdym niemalże miejscu gdzieś podziurawiony, poplamiony. Gębę miał jak zbity na kwaśne jabłko wilk. Czerwoną pijacką gębę urozmaicała dzika ubrudzona na żółto ciemna broda. Wyglądała jakby jej nie mył od miesięcy, a pośród kudłów mogły się mnożyć robactwo. Podkrążone obłędne brązowe oczy mężczyzny wypatrywały kogokolwiek w okolicy, a przyłysiała czupryna nie była w stanie odbić choćby jednego promienia światła. Chodził lekko pochylony, czy raczej człapał nogami. W ręku miał butelkę i cuchnęło od niego szczochami na odległość, jawnie już zapowiadając swoje przybycie.
— Szefowo? Gdzie u licha jesteś... Pizga złem do kurwy nędzy. Pierdolę... — Facet przechylił się i zrzygał pod nogi, jawnie brudząc skórzane buty, ale jakoś się tym nie przejął, tylko ruszył dalej — Na zwietrzałą pizdę Krinn, pani kierownik, co do chuja Jakuba naszego tutaj się w gabinecie odpierdala!? Skąd tyle śniegu tutaj!?— Wybełkotał przed siebie, zbliżając się coraz bardziej. Thusnel mogła przysiąc, że jeśli go nie zatrzyma jakoś, albo nie zareaguje to ten w swoim pijackim amoku zwyczajnie idąc tak dalej wpadnie do ogniska.
Spoiler:

Przedgórze Wiatru i Lodu

33
POST POSTACI
Thusnel
Przygotowanie pułapki na wielkiego, białego niedźwiedzia okazało się tym co miało oszczędzić Thusnel bardzo wielu problemów. Gdy skończyła pułapkę i wróciła do obozu spać była głodna i zmarznięta, poświęciła swój dzisiejszy łup i posiłek licząc na to, że mały wkład przyniesie jej ogromny zysk. Prawdopodobnie nie wiedziała nawet, że myśli niczym prawdziwy kupiec z południowych krain, który liczy na osiągnięcie zawrotnego zysku na jakiejś podejrzanej transakcji lub licząc na naiwność swoich przyszłych klientów. Jednakże gdy następnego poranka doszedł do niej odległy ryk niedźwiedzia, który wpadł w zastawione na niego sidła nie mogła się nie uśmiechnąć z ekscytacji i wręcz wyskoczyła ze swojego obozowiska, biegnąc ile sił w nogach do znanego już jej miejsca. Odległość nie była tak duża jak by się mogła wydawać, ale przedzieranie się przez śnieg było dostatecznie trudne i spowalniające, ale gdy już dotarła i złapała oddech, to nie mogła się nie uśmiechać i cieszyć. Oto on, wielki niedźwiedź, jej wróg i nemezis początku wędrówki, leżał tam w dole, pokonany i przebity palami. Ludzki spryt i wytrzymałość zatryumfowały raz jeszcze nad dziką i nieujarzmioną naturą Północy.
- Duchy Ognia, Wody i Wiatru, Przodkowie... Dziękuję wam za ten dar. - Niemal zaintonowała nim wskoczyła ostrożnie do dołu i poczęła wyciągać i wyrzucać z niego pale by się na nie samej przypadkiem nie nadziać i zaczęła długą i ciężką prace oprawiania zwierzyny. A prawda była taka, że miała co oprawiać - musiała zedrzeć z niedźwiedzia skórę, co prawda nieco podziurawioną, ale wystarczy tylko igła i kilka ścięgien, a świetnie się nada na ubranie, a nawet z tymi kilkoma dziurami mogła wykorzystać je jako futro do spania, którym będzie się mogła przykryć lub zawinąć i przetrwać noce nawet jeśli będzie miała trudności z rozpaleniem ognia! O, jakże się jej to przyda. Poza tym było mięso, więcej niż prawdopodobnie mogłaby przejeść podczas całej swej wędrówki. Thusnel niemal bolało serce na widok ile dobra miałoby się zmarnować - jedzenia, kości czy ścięgien. Musiała więc wszystko jakoś podzielić by miało to jakiś sens. Najważniejsze było jedzenie, a potem ścięgna, których zabrała najwięcej. Kości, kły i pazury również zawsze się przydawały, w kościach był przepyszny szpik kostny i uznała, że kilka z nich może wziąć na prawdziwą ucztę, która się szykowała, a poza tym wzięła największy kieł niedźwiedzia, jej małe trofeum z którego mogłaby zrobić wisior i pokazać później gdy wróci do domu. Prawdę mówiąc pewnie gdy miesiąc dobiegnie końca z samym futrem niedźwiedzia i kłem mogłaby wrócić.
Co się stało z resztą ciała niedźwiedzia? Cóż, Thusnel wiedziała, że jeśli ona go nie zje, to zjedzą go dzikie zwierzęta. Mimo to przezorność kazała jej przygotować mniejszą lub większą skrytkę, wkopaną w śnieg gdzie postarała się upchnąć tyle mięsa ile mogła. Na zimnie się nie popsuje, a to co była wstanie zabrać z powrotem do obozu, to zabrała. A było tego dużo, prawdę mówiąc w chwilowej chciwości (lub słabości) zabrała niemal więcej niż była wstanie udźwignąć i zabrało jej zdecydowanie więcej czasu powrót niż można było przypuszczać. Gdy już jednak dotarła do obozu mogła przygotować wielki posiłek z niedźwiedziego mięsa, sadła i wątroby, który napełnił jej brzuch z nawiązką i wynagrodził wczorajsze poświęcenie.

* * *
Następne kilka dni dla Thusnel były pracowite, ale przyjemne gdy nie znajdowała się na skraju przetrwania. Kobieta zajęła się przede wszystkim odpowiednim oczyszczeniem zdobytego na niedźwiedziu futra i jego wyprawieniem by mogła używać go jako okrycia podczas spania, patrolowała obrzeża swego domu i chwytała drobniejszą zwierzynę, zdzierała z niej futra i zdobywała mięso, które pozwalało jej przetrwać kolejne dni i porcjowała i preparowała mięso zdobyte na niedźwiedziu, przygotowując się do dalszej drogi. Zajęła się także przygotowaniem nowej, drugiej, prostej torby, w której mogła zabrać więcej mięsa na dalszą drogę.
Mimo to kolejne dni przynosiły coś jeszcze - kolejne sny i poczucie osamotnienia, które potęgowała się z każdym kolejnym zachodem i wschodem słońca. Wyglądało na to, że Próba której się podjęła doskonale się sprawdzała. Nie miała ona bowiem na celu tylko i wyłącznie sprawdzić umiejętności przetrwania i siłę wojownika, ale też pokazać, że bez własnego klanu jest się nikim. Przekonała się o tym, że praca w grupie z pewnością wiele rzeczy by dla niej ułatwiła, szczególnie na początku, a teraz zaś dobrze byłoby mieć się do kogoś odezwać. Można powiedzieć, że dzisiejszego wieczora gdy spoglądała w roztańczone, hipnotyzujące płomienie z ogniska, które niemal ją przyciągały do siebie jej życzenie by do kogoś odezwać się spełniło, choć z pewnością nie wyobrażała sobie, że spotka w tych dzikich ostępach kogoś takiego. Prawdę mówiąc nie wiedziała z kim przyszło się jej spotkać!
Jakiś mężczyzna, który wyglądał z całą pewnością na nietutejszego. Nie będący wojownikiem czy myśliwym bowiem nie poruszał się jak żaden z nich, a wręcz się chybotał. Cuchnęło od niego jak od krasnoluda, choć sama Thusnel nie wiedziała jak cuchnął krasnolud, to kilku z członków jej klanu zwykle tak mawiało, gdy coś FAKTYCZNIE śmierdziało, a i on sam przedstawiał sobą obraz siedmiu nieszczęść. Jak można było się doprowadzić do takiego stanu? Kim była Krinn? Kto to Jakub? Nie znała tych, chyba dziwacznych imion. Co to lub kto to Gabinet? Też jakieś imię? I co gorsza, czemu ten "człowiek" szedł w kierunku ognia?
- O nie, nie! - Thusnel wstała i z obrzydzeniem złapała go za koszulę i ciągnąc w swoją stronę. - Jeszcze czego. Nie będziesz mi tu tak smrodził w moim domu! - Kobieta zaczęła ciągnąć śmierdzącego pijaka dalej od ogniska i swego szałasu, który w przeciągu ostatnich kilku dni znowu uległ niedużemu powiększeniu i ulepszeniu. W końcu też rzuciła mężczyznę w śnieżną zaspę, nabrała do rąk śniegu i zaczęła wcierać mu w jego łysawą głowę. - Ty krasnalu cuchnący...! Robactwem obleżony! - Mężczyzna mógł próbować walczyć, ale Thusnel nie miała zamiaru dać mu wygrać, z pewnością zarobiłby zresztą przy tym tylko i wyłącznie kopniaka w żebra. - Jak można tak cuchnąć! Masz się umyć, słyszysz!? Umyć!
Thusnel odsunęła się wreszcie od niego i sama sięgnęła po śnieg i zaczęła wycierać swoje ręce, twarz, włosy, bojąc się czy przypadkiem nie złapała od niego smrodu czy czegoś gorszego.

Przedgórze Wiatru i Lodu

34
POST BARDA
Minęło jedenaście dni, a Thusnel miała i zapasy i prowizoryczną wędzarnię mięsa i futro do spania, jak i nowy plecak oraz różnego rodzaju zdobycze. Od ścięgien, kości, pazurów i skór, po suszone mięso i zioła. Była bezpieczna od trudów życia w tym momencie, jeśli nie liczyć samotności i nękających ją snów. Czuła, że jest gotowa ruszyć dalej. Musiała jednak zadecydować co zabierze ze sobą dalej, a co zostawi, jako że miała dość zapasów, aby ich wszystkich w swoim plecaku nie pomieścić.

***
— Pani kierownik, jaki diabeł cię opętał! — Zaprotestował, kiedy w pijackim amoku spostrzegł lico młodej dziewczyny. Przez moment chciał pokazać kto tutaj jest mężczyzną, ale jak poczuł żelazny zacisk na swoim barku i siłę kobiety momentalnie zwątpił, nawet pomimo bycia pijanym — Na litość Osurelli! — Facet zakwilił jak go rzuciła na śnieg — Kobieta mnie bije! — Zabrzmiał jakby miał się rozpłakać, acz zimny śnieg wdzierał mu się w usta, brodę, nos i oczy — Pomo... — Odór z gęby Thusnel zabezpieczyła kolejną porcją śniegu. Smród próchnicy, zepsutych dziąseł i obrośniętego resztkami jedzenia kamienia nazębnego wywołały u niej odruch wymiotny, który na czas powstrzymała. W przeciwieństwie do niespodziewanego gościa, który w jednym spazmie zwrócił zawartość żołądka po raz kolejny, niczym fontanna, czy gejzer i upaćkał swój płaszcz na dobre. Wtem całkiem padł i stracił przytomność, leżąc na wznak we śniegu. A obok niego butelka z której wylało się nieco zawartości. Ciemno niebieska błyszcząca gęsta ciecz. Swoją barwą i zachowaniem przypominała mieniące się gwiazdy na granatowym niebie, tyle jakby ktoś je umieścił w płynie.

Samej Thusnel nic nie było od wstępnego kontaktu z nieznajomym, jeśli nie liczyć odurzenia smrodem. Zwyczajnie cuchnął, śmierdział i był zaniedbany, pewnie chory, ale czy zaraźliwy? Tego nie mogła stwierdzić. Mogła się tylko zastanawiać jak przetrwał tutaj, czy jak się tutaj znalazł i co dalej z nim zrobić. Choć dostrzegła, że w danym momencie zwyczajnie stracił przytomność bo zamarł w bezruchu, a jego butelka zwróciła jej uwagę. Opatrzona była etykietą, a na niej było coś napisane. Kojarzyła, że to runiczne pismo krasnoludów, to też nie mogła rozczytać napisu. Sama butelka była nieprzezroczysta, z ciemnego szkła. Szkło samo w sobie było jej obce. Pierwszy raz widziała taki obiekt.

Przedgórze Wiatru i Lodu

35
POST POSTACI
Thusnel
Mężczyzna okazał się równie wielkim tchórzem co marnym wojownikiem i ogromnym śmierdzielem. Wołać o pomoc? Bo go kobieta bije? Co to niby miało znaczyć? I wołał jakąś Osurellę? Albo Usrelę? Czemu miałaby się nad nim litować? Była jego matką? A może myślał, że ona jest Osrellą? No w każdym razie gorzej jak z dzieckiem a i z pewnością niczym dziecko było całe usrane. Ugh. Po rzuceniu mężczyzny w śnieg musiała się oddalić i złapać oddech bo to co wdzierało się do jej nosa powodowało, że jej żołądek próbował wykonać fikołka, a oczy niemalże zachodziły łzami. Sądziła, że gdyby mężczyzna zbliżył się do ognia i go w porę nie odciągnęła, to pewnie same opary zajęłyby się ogniem. No, ale teraz pojawiał się w każdym razie problem. Człowiek znieruchomiał i leżał w śniegu. Zabiła go... ? Nie. Oddychał. Może zasnął? Thusnel nie chciała ponownie podchodzić, ale wyglądało na to, że musiała. Zakryła więc twarz ręką i kopnęła go w nogę raz i drugi, ale się nie poruszył.
Cóż, wyglądało na to, że jedną sprawę miała chwilowo z głowy. Co prawda nie mogła go tak po prostu zostawić w śniegu bo pewnie by tu zamarzł, ale jakoś w tym momencie nie chciała go ruszać czy ciągnąć do obozu. Ale może powinna? Nie był niby niebezpieczny, a odmowa gościny lub pomocy na środku pustkowia byłaby wielką zbrodnią... No, z pewnością też nie będzie tego ofjeltusa sama myć. O to to to to nie. Ugh. Cóż, jeśli zamknie szałas na noc to może jej nie będzie za bardzo cuchnęło gdy on będzie leżał na zewnątrz przy ognisku...
Thusnel wzięła głęboki wdech, złapała mężczyznę za kostkę i zaczęła ciągnąć go z powrotem do obozu i zatrzymała się jak najdalej od swojego szałasu, ale w pobliżu ogniska. Potem znowu szybko się oddaliła i wróciła na poprzednie miejsce bowiem znalazła w śniegu dziwny przedmiot, zresztą mężczyzny, który zwrócił jej uwagę swoim dziwnym kształtem, kolorem i zawartością. Kobieta podniosła butelkę i przyjrzała się jej dokładnie, poczynając obracać ją w każdą stronę z zainteresowaniem i zdziwieniem. Przypominało jej to ciemny, nieprzejrzysty lód. Tak jakby to coś było ociosane z wielkiego, grubego bloku, ale nie mogło takie być bowiem było malutkie. No i pływała w nim dziwna substancja. To musiał być jakiś dziwaczny bukłak - stwierdziła w końcu nim zaczęła się bardziej interesować zawartością. Czy aby była to jakaś trucizna skoro ten człowiek się tak zachowywał? Thusnel przetarła otwór butelki kilka razy, a nawet obmyła go śniegiem, powąchała i wreszcie przechyliła odrobinę by wylać substancję na swoją otwartą dłoń i przyjrzeć się jej bliżej nim ją ostrożnie spróbowała.

Przedgórze Wiatru i Lodu

36
POST BARDA
Mężczyzna capił bezlitośnie. Okrutnie drażnił nozdrza. Zdechła padlina już pachniała w stosunku do niego. Choćby ustawiła go przy ognisku, to czuła go w swoim szałasie. Ten chrapał w najlepsze i powtarzał przez sen jak mantrę - pani kierownik... Leżał w najlepsze.
Wtem Thusnel wróciła po coś co zwróciło jej szczególną uwagę. Czarna butelka z bardzo podejrzaną zawartością. Kropelka na dłoni wyglądała jak maluśki koralik z trzęsącej się gęstej cieczy. Mieniąca się oleista galaretka o kolorze nocnego nieba, co przyczepiła się do skóry. W jakimś pierwotnym odruchu dziewczyna postanowiła spróbować specyfiku. A ten był bez smaku, jak woda, pozostawiając jednak uczucie rozchodzącego się ciepła. Kropelka na dłoni wsiąkła w skórę. I nic. Nic się nie stało. Przez pierwsze kilka sekund. Wtem zjeżyły się jej włoski na szyi, czując że obserwuje ją kilka obecności, a jej widzenie spowił dziwny mrok, jakby światło ogniska zaczęło gasnąć, niknąć tuż przed nią. Świat stawał się coraz ciemniejszy, jak w tym śnie. Wkrótce otoczyła ją nieprzenikniona ciemność, a głosy świata oddalały się od niej niknącym echem. Nie widziała swoich dłoni, nie słyszała swojego oddechu. Otoczyła ją pustka, acz wciąż była świadoma...

Wątek przenosi się tutaj.
ODPOWIEDZ

Wróć do „Thirongad”