Wybrzeże Lodu i Wiatru

1
Długi na piętnaście kroków pas lodu zdobi wybrzeże, które ciągnie się równolegle do bezkresnego Mroźnego Morza. Pingwiny, foki i nieliczne białe niedźwiedzie zamieszkują te niegościnne obszary, żywiąc się głównie rybami, które zaś stanowiły naturalne bogactwo morskiej fauny. W około, oprócz szałasów osiedleńców, była biała przestrzeń. Trzeba było spojrzeć kilometry na południe, aby dostrzec jakiekolwiek drzewo. Począwszy od skarłowaciałych drzew, które z każdym kilometrem jakby nabierały odwagi, aby w końcu wynieść się wysoko wraz z górami i im w końcu również ustąpić. Te zaś były widoczne z każdego miejsca wybrzeża, trwały wysoko nieruchome, wyżej niż same chmury, które zasłaniały szczyty gór.

Wszędzie był lód, a wokoło niego bezlitosny wiatr. Ogień zaś trwał w ogniskach, przy każdym obozie okolicznych Uratai. Ogień trwał też uwieczniony na skale. Pojedynczym potężnym głazie na brzegu, w którym wyrzeźbiono schody na samą górę. Tam utworzono palenisko, a ono płonęło dzień i noc. Nad samym płomieniem czuwał szaman. Był to symbol przeciwstawienia się losowi i podporządkowania sobie żywiołów. Skała była bliska brzegu, ale nie utonęła. Skała była wysoka, ale samotna wystawiona na wiatr, nie uległa huraganom. Brakowało tylko ognia. Brakowało tylko Uratai, aby nadać temu miejscu należytego znaczenia.
Spoiler:
Ostatnio zmieniony 15 gru 2021, 11:25 przez Tag, łącznie zmieniany 3 razy.

Wybrzeże Lodu i Wiatru

2
POST BARDA
Harsfald przewidział, że osiedlając się tutaj plemię uzyska szansę zadowolić żywioły, oswoić się z nimi, aż w końcu zawładnąć nimi. Trzeba było dopełnić przeznaczenia i karmić święte miejsce ogniem i krwią, a plemię miało rosnąć w siłę. Mężowie i kobiety żyli przez lata zanosząc skale zwierzęce wnętrzności, a w kakofoniach obrzędów gardłowymi rykami i jękami nawoływali żywioły, aby te zaszczyciły ich lud łaską. Na ołtarzu ofiarowano również i zdobycznych niewolników, jak i skazańców... niekiedy nawet ochotników, próbując zdobyć większą przychylność. Szaman przyjmował każdą ofiarę i uparcie powtarzał, że nagroda wymaga poświęcenia. Tymczasem plemię, pomimo otrzymanego ciosu sprzed lat i tułaczki, tutaj ponownie nabierało z każdym rokiem sił. Folvangrowie umocnili swoją pozycję przy świętym miejscu. Skard ze swoją drugą żoną, Mette, spłodził córkę Thusnel. Nocy, podczas której miłość dwóch śmiertelników miała stać się przyczyną narodzin kolejnego dziecka, Hersfald podczas rytualnego ofiarowania porządkowi dnia i nocy, doznał wizji. Samotnie, podczas obrzędu, zasypując gardło popiołem z flaków upolowanego niedźwiedzia, nagle dostrzegł niepojęte. Stracił oddech i padł na ołtarzu. Acz ani mróz, ani wiatr nie zabrały mu życia podczas snu. Pokryty śniegiem obudził się następnego dnia wraz ze wschodem słońca, będąc pewien, że nadchodzi świt nowej ery dla wszystkich Uratai.

W Thusnel szaman dojrzał wybrankę, nim ta jeszcze miała się urodzić. Przepowiedział Skardowi i Mette, że poczęta została córka, a tej pisane będzie wielkie przeznaczenie. Wojna i ogień, życie i śmierć w chwale.
Tymczasem do dnia dzisiejszego córka wodza nie wyróżniała się aż tak czymkolwiek szczególnym. Może i była córką wodzą ale na pierwsze spojrzenie była teraz nikim innym jak kolejną kobietą w plemieniu Folvangr. Aczkolwiek mało który wojownik miewał taką pojętność i chłonność wobec wiedzy i jednocześnie takie ambicje.

Tego wieczoru wracała wraz ze swoją grupą łowiecką do domu. Z Gizurem i Eidgrimem. Pierwszy był szczupłym i wysokim mężczyzną, wiekiem sięgał dwudziestu dwóch lat. Krótką rudą brodę trzymał w nieładzie, a głowę miał łysą, acz opatrzoną kapturem zimowego płaszcza. Zwykle był małomówny, a jego błękitne oczy lubiły spoglądać z łaknieniem na niemalże wszystko co żywe. Zwłaszcza na Thusnel. Był świetnym łowcą i tropicielem, szanowanym przez wodza jak i szamana. Eidgrim zaś uznawany był za jednego z najlepszych zapaśników w plemieniu. Był równie towarzyski co poznaczony bliznami od starć z dziką zwierzyną. Gębą i posturą sugerował typowego osiłka, oczywiście w rozumieniu barbarzyńców, co czyniło go kawałem miśka, obrośniętego nie tylko kudłami, wychodzącymi mu zewsząd, ale i napakowanego mięśniami zahartowanymi w ciężkiej pracy i walce. Czarne włosy związywał rzemieniami w pojedynczy sznur, teraz dyndający mu na przy jego prawym barku. Brodę golił do skóry. Czarnymi jak węgle oczyma patrzył z wyższością na niemalże każdego barbarzyńcę, a ledwie był starszy o rok od Thusnel. Na plecach niósł zdobycz, upolowanego białego kozła górskiego, trzymając go jedną łapą za rogi. Każdy z łowców wracał odziany w co najmniej futrzany płaszcz, acz ten drugi nie chował głowy za odzieniem. Gizur dodatkowo miał łuk i strzały, a Eidgrim drewnianą maczugę za oręż.
Wiatr i śnieg próbowały się wedrzeć pomimo ubrań. Opuścili las. Płomyk na skale w tle nocy i śnieżnej burzy kierował ich ku miejscu, które mogli nazywać domem. Po drodze pewnie miną szałasy innych członków plemienia nim dotrą do głównego wigwamu, gdzie złożą zdobycz. Dla Thusnel był to ważny wieczór. Lada moment następnego dnia miała się wybrać na próbę. Z tego tytułu kilka osób bardzo życzyło sobie jej uwagi. Naturalnie szaman Harsfald pragnął z nią pomówić o przeznaczeniu jakie je czeka, ale i wódz jej ojciec Skard chciał z nią pomówić. Nie mniej miała też pewność, że i Gizur i Eidgrim mieli coś na myśli, którzy nie siłą a sprytem próbowali do tej pory zdobyć jej względy. Jakby nie patrzeć, towarzyszyli jej od dzieciństwa, a Skard ufał im powierzając niejako ochronę jego ostatniego póki co dziecka. Na kolejne nie zapowiadało się. Choćby nie z Mette, której szaman nie przewidział kolejnego potomka.
— Na krew i ogień! Zbliżamy się! Toż jak okiem sięgnąć! — Spostrzegł Eidgrim byle jakoś złamać monotonię marszu i dać uszom nieco innych dźwięków, aniżeli szumu bezustającego wiatru
— Na to wygląda! — Rzekł przez hałas niemalże rozczarowany Gizur. Obrócił się w kierunku młodej kobiety i rzucił jedno spojrzenie, aby to nawiązać rozmowę. Wdzierający się na twarz mróz nie pozwolił mu się jednak uśmiechnąć — Na prawdę wybierasz się jutro na próby!? Mimo że plemię zaniechało tradycji!?
— Właśnie! Znikniesz! Chcemy dziś uczcić nim wybędziesz!

Wybrzeże Lodu i Wiatru

3
POST POSTACI
Thusnel
Wyprawę łowiecką można było uznać za udaną - tak jak wyruszyli w trójkę to tak też wracali. Nikt z nich nie odniósł ran i nie przynieśli sobie wstydu gdyby przyszli z pustymi rękoma i mięso które ze sobą przynieśli zapewni jedzenie na dobre kilku dni choć paru osobom z klanu. Co prawda sam łup zdawał się jej skromny skoro idąc w tyle osób nieśli ze sobą tylko jednego kozła. Z drugiej jednak strony nie dało się ukryć, że musieli udać się daleko od wybrzeża żeby w ogóle móc go wytropić, upolować, a potem jeszcze tu z nim wrócić. Po drodze i tak musieli polować i zastawiać sidła na mniejsze zwierzęta żeby się wyżywić co ich spowalniało. Oczywiście mogli próbować swych sił w bardziej okolicznych lasach, tych blisko wybrzeża i spróbować przynieść ze sobą karibu które tu widywano, ale dawno przestało być to już prostym zadaniem. Zwierzęta nosiły w sobie naturalną mądrość i spryt. Wiedziały one, gdy się na nie polowało i z każdym dniem poczynały być coraz bardziej czujne i oddalać się od niebezpiecznych miejsc, a oni musieli je coraz dalej tropić. Byłby to jednak tylko marginalny problem w porównaniu z powrotem. Karibu ważył dobrą trzecią część więcej od kozła, jeśli nawet nie więcej. Znacznie więcej cennego mięsa i tłuszczu to prawda, znacznie cenniejszy łup, ale co z tego jeśli w ostatecznym rozrachunku zaoszczędzony czas na ściganiu zwierza zostanie zmarnowany na próbie jego dostarczenia?
Nie było co się jednak nad tym teraz rozwodzić. Wracali. Mieli do pokonania ostatni, chyba najgorszy odcinek. Na otwartym terenie było z jednej strony łatwiej się przemieszczać, ale z drugiej wiejący tu wiatr nie miał żadnej przeszkody i dostawał się wszędzie gdzie nie powinno się dostawać, a także spowalniał chód jeśli wiał z naprzeciwka. Tego dnia nie było inaczej, ale Thusnel myślami była już w wiosce. Być może już jutro albo pojutrze wyruszy by przejść Rytuał. Musiała koniecznie rozmówić się z szamanem by przeprowadził wróżby i wskazał jej drogę. Jeśli chciała dokonać czegoś więcej niż zwykłego przetrwania w dziczy i pokonania samotnie potężnej bestii, która udowodni jej siłę potrzebowała wskazówek. Co prawda udowodniłoby to jej siłę, ale w żaden sposób nie pomogłoby to jej klanowi. Poza tym z pewnością i jej ojciec będzie miał coś do powiedzenia - nie wiedziała jednak czy będzie próbował ją odwieść od jej zamiaru czy może wprost przeciwnie. A może będzie miał dla niej jakieś rady, w końcu pamiętał on czasy sprzed demonów i sam przeżył swoją próbę.
Z posępności ciszy i wyjącego wiatru wyrwali ją jej towarzysze, którzy zdecydowali się ją przełamać. Nie była temu specjalnie rada, gdyż domyślała się czemu może to służyć. Była świadoma pewnych oczekiwań z ich strony. Znali się od dziecka i obaj wyrośli na silnych mężów, byli młodzi, wciąż bez partnerki. Tak jak i ona. Z pewnością też nie byli radzi, że zdecydowała się opuścić klan na długi okres czasu. Rzadko kiedy przeprowadzane były Próby, a jeszcze rzadziej bracia, którzy się ich podejmowali wracali.
- Mam taki zamiar! - Przekrzyczała wiatr i zerknęła szybko na dwójkę mężczyzn idących obok nim zwróciła swój wzrok na majaczący na horyzoncie, świetlisty punkcik, który zbliżał się krok po kroku. - Może nie z jutra, ale pojutrze już z pewnością! Tradycje są ważne. Określają to kim jesteśmy. Poza tym... ! - Zamilkła na moment gdy wiatr wzmógł się bardziej. - Muszę to zrobić! Ojciec się starzeje i jeśli umrze w klanie nie będzie spokojnie! Z racji krwi będę mogła ubiegać się o wodzostwo, ale nie pozostanie to bez odpowiedzi! Jeśli nie ubiegnę się o swoje prawa, to okryję się hańbą. Jeśli ubiegnę się, to rzucą mi wyzwanie i przelejemy własną krew! To najlepsze wyjście by udowodnić moją siłę! Pierwsza, udana próba od lat!
Na propozycję świętowania jej wędrówki początkowo nie skomentowała, musiała się zastanowić. W końcu powiedziała powoli, z pewną niechęcią. - Może... Muszę się jeszcze rozmówić z ojcem i szamanem!

Wybrzeże Lodu i Wiatru

4
POST BARDA
We wspólnotach dobieranie się szło prostą drogą postępowania. Zwykle stanowiło to kto pierwszy ten lepszy. Siłą czy sprytem, co za różnica. Choć łatwiej było siłą, to nie zawsze roztropniej. Nie inaczej to, że ktoś w plemieniu będąc młodym i sprawnym mężem nie znalazł nikogo był wprost kojarzony z jakąś słabością, nędznym niezdecydowaniem, albo nawet impotencją, chorobą. Naturalnie prowadziło to do zaciętych rywalizacji. Zaś kobieta, która potrafiła odpędzić się od zalotników z kolei wydawała się bardziej interesująca, a jej życie często zaczęło stawać się bogatsze w coraz to bardziej brutalne wydarzenia, aż w końcu odpuści, czy może dopuści do siebie kogoś. W prostocie zalotów należało ją zdobyć, podbić, za czym szło nie raz, że niekiedy i pobić. Tak oczywiście było w przeciętnym przypadku typowego współplemieńca.
To też na stan dnia dzisiejszego Gizur i Eidgrim wciąż w oczach innych mogli być uznanych za tych co mają problem z przyrodzeniem, acz raczej nie znajdzie się nikt w plemieniu kto powiedziałby im to w twarz. Eidgrim ostatniego szydercę ogłuszył jednym uderzeniem, szybko kończąc dysputę, nim ta zdołała się dobrze zacząć. Gizur zaś tylko raz w swoim życiu wyjaśnił swoją opinię na ten temat wyzywając na pojedynek prześmiewcę trzy lata temu. Na śmierć i życie. Pokonanego wypatroszył w trakcie walki, na stojąco, nożem. Zrobił niemałą krwawą scenę, dając się ogarnąć szałowi. Całkiem w kontrast do jego pozornie spokojnej natury małomównego tropiciela, wielbiciela samotnych wędrówek wzdłuż linii zamarzniętego wybrzeża. Na przestrzeni lat Thusnel nie musiała się przejmować zalotnikami o właśnie dzięki nim.
Tej wyprawy napięcie między wojownikami było wyczuwalne. Narastało z każdą godziną, acz oboje wstrzymywali się od eskalacji, czyniąc swój obowiązek wobec wodza rzeczą nadrzędną i nie zakłócali łowów. Wszystko za sprawą próby jakiej Thusnel miała się podjąć. Mogli już jej nigdy nie zobaczyć, acz choć nie mieli prawa jej zatrzymywać, to mogli chociaż o jednej rzeczy się przekonać.

'Może' w żadnym ze wspomnianych spraw nie było satysfakcjonującą odpowiedzią, ale wojownicy nie naciskali, chcąc dokończyć łowy i dotrzeć w bezpieczniejsze miejsce. Mijali w milczeniu szałasy swej wspólnoty i wymieniali krótkie pozdrowienia kiwnięcia głową z napotkanymi, aż dotarli do wigwamu rzemieślniczego. Światło pochodni zapraszało do środka, aby się ogrzać, acz wojownicy zatrzymali się jednocześnie tuż przed wejściem. Skierowali swoje głowy ku córce wodza
— Oprawimy zwierza i przekażemy należną część twojej szanownej matce Mette. Zwierza postrzelił Gizur, to i jemu należy się trofeum. Idź do szamana, widać wciąż stoi na ołtarzu i odprawia cześć ogniu. — Rzekł poważnie Eidgrim spoglądając w kierunku najwyższego tutaj miejsca na wybrzeżu, ku swoistej latarni, która co jakiś czas migała zasłaniającym ją cieniem tańczącego w nieregularny rytm chudego człowieka.
— Pierw lepiej pójdź do wodza. My zaś będziemy na ciebie cierpliwie czekać w Kamiennym Domie, przyjdź. Kozła oprawimy migiem, nie zawracaj sobie nim głowy. — Odezwał się Gizur. Wspomniany dom był miejscem ubitej ziemi, areną o kształcie koła, osłoniętą poukładanymi kamieniami, aby zmniejszyć siłę nacierającego wiatru i dać wojownikom w miarę równe szanse w walce. Było to miejsce zawsze dostępne, do treningów, sparingów i pojedynków. Oboje czekali przy wejściu do dużego szałasu, czekając na jej słowa i czyny. Eidgrim spoglądał na nią łagodniej niż zwykle, z jakąś troską, niemalże zmartwieniem. Zaś Gizur z szeroko otwartymi oczyma, w których to płonął niebieski ogień. Przez chwilę mogła odnieść wrażenie, że zaraz ją pochłonie samym spojrzeniem.

Wybrzeże Lodu i Wiatru

5
POST POSTACI
Thusnel
Thusnel musiała się domyślać, że swoimi wymijającymi odpowiedzi unikała jedynie nieuniknionego. Szczerze miała nadzieję, że uda się jej dotrwać do początku Rytuału bez żadnego incydentu z ich strony. Z dnia na dzień sytuacja stawała się jednakże coraz bardziej napięta i wątpiła czy będzie to możliwe. Pytaniem było jak postanowią rozsądzić sprawę między nią i sobą. Do tej pory kierowali się raczej delikatniejszym niż bardziej bezpośrednim podejściem. Póki co jednak bez rezultatu. Czy nie byli atrakcyjni w oczach Thusnel? Cóż, z pewnością obaj byli sprawnymi wojownikami i znając ich od dzieciństwa wiedziała również, że obaj są świetnymi myśliwymi. Jednakże jej samej trudno było zaimponować kiedy wierzyła, że pisana jest jej wielkość. Kim oni byli przy niej? I czego od niej oczekiwali? Że będzie ich partnerką w trudach życia? Że usunie się w cień raczej dbając o domowe ognisko niż podejmując się prawdziwych wyzwań? Im bliżej jednak było wioski tym miała jednak coraz większą pewność, że nie dane będzie jej spokojnie dotrwać do jutrzejszego poranka. Pytaniem było - czy spróbują wziąć ją siłą czy raczej rzucą się sobie do gardeł?
W końcu stanęli u wigwamu rzemieślniczego gdzie nadszedł czas by się rozdzielić. Thusnel skinęła tylko głową, że sprawiedliwym jest i zgodne ze zwyczajem by to myśliwy, który zabił zwierzę dostał największą część i trofeum. Jej jako członku wyprawy także należała się część zdobyczy, ale ponownie przytknęła. Nie miała zamiaru kłócić się z tym kto powinien oprawiać zwierzę. Przed jutrzejszym dniem czekało ją przecież przygotowania i miała z kim porozmawiać. Jedyne co działało jej na nerwy to atmosfera między ich trójką, a to, że stwierdzili, że powinna się udać to tu czy tam, a potem spotkać z nimi w Kamiennym Domie tylko zadziałało jej na nerwy jeszcze bardziej. Więc czyżby tam chcieli to załatwić? Jednak rzucić się sobie do gardeł gdzie zdecydują kto będzie miał do niej pierwszeństwo? Który z nich jest silniejszy?
- Co jest z wami, mężczyznami, że zawsze staracie się mówić wszystkim co mają robić!? - Fuknęła na obu ze złością i popatrzyła się na nich z ognikami w oczach. - Tak, przyjdę! - Odwróciła się i ruszyła w stronę chaty ojca. Mimo, że była zła, to zachowała względną trzeźwość myślenia. Szaman aktualnie odprawiał modły przy ogniu, tak więc nie należało mu przerywać. Poza tym prócz ojca oczekiwała na nią i matka pewnie nawet z większym ze zniecierpliwieniem niźli on sam. Poza tym należało złożyć swe wyrazy szacunku po powrocie. Jakąż córką by była jeśli najpierw pognałaby do szamana? Bogobojną, to z pewnością. Nie, wypadało najpierw odwiedzić rodzinę.
Z każdym krokiem Thusnel poczynała się uspakajać, choć gdzieś tam w niej tliło się zdenerwowanie, ale i pewne poczucie samozadowolenia. Czyżby naprawdę chcieli się o nią bić? Przed nią? Z drugiej jednak strony znała ich od dziecka i jeśli się o nią pozabijają... Spokojnie, po jednej rzeczy naraz - najpierw ojciec i matka, potem szaman i na końcu oni.
- Ojcze! Matko! Wróciłam z wyprawy! Z Gizurem i Eidgrimem upolowaliśmy wspaniałego kozła górskiego! Będziecie mieli co jeść na najbliższe dni. Opowiadajcie co się działo, gdy mnie nie było! - Mówiła, gdy odkładała swoje rzeczy w kąt. Musiała pozbyć się choć na moment wszystkiego co miała - ogromnej ilości futer, oporządzenia myśliwskiego, broni... Chociaż na kilka chwil. Od dawna nie czuła się tak lekka, a odrobina domowego ognia i osłonięte wnętrze zapewnią jej ciepło, którego ostatnimi dniami jej brakowało i będzie brakować.

Wybrzeże Lodu i Wiatru

6
POST BARDA
Wojownicy ruszyli do wnętrza prymitywnej konstrukcji. Thusnel odprowadził wiatr i sporadyczne spoglądanie pojedynczych gwiazd z między gęstych chmur, które to cały czas były popychane naprzód przez bezlitosny żywioł. Weszła do dużej jurty wzmacnianej drewnianymi kłodami, niby kolumnami. Wigwam rodzinny był duży. Kobietę przywitało światło płonących świec w postaci wyżłobionych kamieni zalanych tłuszczem z knotem z rzemienia uformowanego w cienki sznurek. Zapach zwierzęcej skóry i upieczonego mięsa. W dużej drewnianej misce czekał na nią posiłek, a w kubkach napitek, wszystko na drewnianym niskim bloku, do którego trzeba było usiąść na podłożu. Te z kolei było wyłożone wszelakimi futrami przeróżnych zwierząt, głównie niedźwiedzi, lisów, wilków, tworząc pewną mozaikę i nieregularny wzór na środku.
Kątów były tylko trzy, jeśli nazwać tak można było rozłożone nieco grubiej futra sugerujące posłania i rzeczy poskładane wokół nich. Swoją broń Thusnel mogła spokojnie odłożyć na drewniany stojak, gdzie było dość miejsca ze względu na jej nieżyjących braci. Złożone również było uzbrojenie wodza. Hełm z kości, drewniana tarcza i zdobyczny potężny topór krasnoludzki. Broń była długa na cztery łokcie, a uszczerbione ostrze przypominało zmatowiały metalowy pół-talerz. Na metalowym trzonku widniały jeszcze starte resztki krasnoludzkiego pisma - runy. Kolejną bronią był długi miecz, na klindze miał jakiś napis "Zguba Nekromantom! Śmierć Bluźniercom!".
Thusnel potrafiła czytać pismo kerończyków, dzięki intensywnej nauce od szamana, który kolekcjonował wszelkie zapiski zdobyte od południowców, czy krasnoludów. Wtem próbował je zrozumieć, a potem niszczył, gdyż uważał że wiedza trzymana w symbolach jest zniewolona, musi ona płynąć głosem od ust do uszu, czy gestem i ruchem do oczu, wtedy ona żyje i ma wartość. Taka była jego mądrość oraz również uważał, że nie każdy na nią zasługuje. Jeśli Thusnel nie miałaby zadatków na wodza, z pewnością mogłaby stać się szamanką o ile takie wybrałaby powołanie i chęci. Zadatki zaś miała na obie ścieżki, które budziły równie wielki szacunek.
Mette z rozpuszczonymi kruczoczarnymi włosami siedziała na swoim posłaniu, osłaniając swoje nagie ciało kołtunem kożuchów a wystającymi spod ciepłego okrycia rękoma tworzyła plecionkę z rzemieni na podkład dla jakiegoś nowego ubrania, albo i nawet skórzanego pancerzu. W swej urodzie skórę miała oliwkową dając na myśl południe, swoim ciepłym spojrzeniem brązowych oczu przywitała córkę. Uśmiechnęła się szeroko i słodko, choć jej twarz okalały już pierwsze głębsze zmarszczki. Przy swoim partnerze wyglądała tak delikatnie...
Skard siedział przy drewnianym podeście ze skrzyżowanymi nogami i zamkniętymi oczyma, jakby czekał. Potężny mężczyzna przepasany był tylko futrem, zaś zbudowany z przypominających zastygnięte żelazo mięśni nagi tors delikatnie się unosił od miarowego oddechu. Łysą pomarszczoną już głowę nie zdobił ani jeden włos, jedynie jednodniowy biały jak śnieg zarost. Blady sam przypominał lodową ponurą rzeźbę. Statua miała w sobie liczne rysy, skazy i żłobienia, niby erozja i wietrzenie próbowało zedrzeć skałę, acz nie miało takiej siły pozostawiając ledwie blizny ciału, które stawiało to opór żywiołom i wrogom przez dekady.
— Drogie dziecko, dobrze cię widzieć całą i zdrową — Rzekła na przywitanie matka, głosem ciepłym i przyjemnym — Usiądź posil się, zrobiłam mięsa z solą i sproszkowanymi korzeniami mithercji. Jeszcze gorące, nie sądziłam że trafię w czas tak idealnie! Z polowania wróciły dziś trzy na cztery grupy, jeśli o to pytasz. Mróz i burze śnieżne nabierają na sile, idzie trudniejszy okres. Tymczasem prawie skończyłam podkład na strój. Jak myślisz do czego się nada? Przyjdź zobacz, jeśli chcesz. — Zachęciła kiwnięciem głowy i wyciągnęła ku niej swoją plecionkę w ramach gestu.
Ojciec-wódz w końcu spojrzał w jej kierunku swoimi blado niebieskimi oczyma. Twarz jego jak zwykle okalało zmęczenie, ale blask wzroku chyba nigdy nie miał zamiaru ustąpić. Widząc delikatne lico swojej córki złagodził nieco oblicze sugerując kątami ust uśmiech, po czym powiódł wzrokiem po zastawionym posiłku
— Z pewnością jesteś głodna. Jak tropy? — Zaczął, dudniąc swoim startym przez czas zimnym głosem, po czym sam sięgnął po kawał parującego mięsa i odgryzł kęs. Nie odzywał się, dając czas córce spokojnie nabrać jej słów jak i ciepła w ich rodzinnym miejscu.

Wybrzeże Lodu i Wiatru

7
POST POSTACI
Thusnel
Wzrok Thusnel przeszedł swobodnie na jej matkę, nie zwracając nawet najmniejszej czy nie czując zawstydzenia na myśl czy widok, że jej matka oto siedziała sobie tutaj prawie naga. Prawdę mówiąc była do czegoś takiego całkowicie przyzwyczajona. Poczucie przyzwoitości wśród barbarzyńców z pewnością stało na innym poziomie niż w innych społecznościach, szczególnie jeśli wzięło się pod uwagę, że tak naprawdę zarówno jej rodzice i bracia żyli i dzielili między sobą jedną, wspólną przestrzeń ich jurty. W takich okolicznościach naprawdę nie było miejsca na skromność. Zaskakujące było to jak różne od siebie na pierwszy rzut oka były. Chyba jedyne co tak naprawdę je łączyło były ich włosy - równie ciemne co noc czy skrzydła kruka. Mimo wszystko były piękne i nie mogła być z tego niezadowolona. Uśmiechnęła się więc tylko na jej widok, gdy i ona się uśmiechnęła na jej.
Thusnel po rozebraniu się i odłożeniu broni obeszła ognisko zgodnie ze zwyczajem ich plemienia, wszak w jurtach nie było dużo miejsca i wiele rzeczy, jak choćby gdzie powinny być rozstawione posłania lub w jaki sposób należało się przemieszczać po namiocie było wewnętrzne uregulowane w ramach klanu by zapewnić ład na małej przestrzeni życiowej i przysiadła się do Mette całując ją na powitanie w czoło, a następnie przyjrzała się jej robótce swoim "krytycznym okiem", a po dłuższej chwili westchnęła.
- Wiesz, że całkowicie nie mam do tego rąk. - Wskazała palcem na jedno z wiązań. - Czy to teraz nie powinna pójść tutaj, a to tutaj... ? - Popatrzyła się na rozbawioną twarz Mette by wiedzieć, że tak nie było. Niestety kruczoczarne włosy były jedną z niewielu cech, które odziedziczyła. Talentu rzemieślniczego jej brakowało, jej zdolności były raczej typowo męskie i biada tym głupkom, Gizurowi i Eidgrimowi jeśli chcieli się o nią starać i się bić. Jeden umrze w boju, a drugi z głodu i chłodu. - Myślę, że nada się to zarówno na ubranie jak i na pancerz, tymi rękami robisz prawdziwe cuda nie tylko z rzemieni, ale i w jedzeniu. - Thusnel wróciła do ognia i przywitała się z ojcem nim siadła i zajęła się posiłkiem. Była głodna, a posiłek był ciepły, zrobiony przez jej matkę. Czegoż było chcieć więcej?
- Pogoda nam dopisała. - Zaczęła opowiadać. - Ale musieliśmy i tak pokonać długa drogę nim natknęliśmy się na coś co warte było śledzenia i upolowania. Przez pewien czas szukaliśmy tropów zwierząt w lasach oddalonych kilka dni od wybrzeża nim skręciliśmy na południowy wschód, w góry. Nawet Gizur nie mógł znaleźć obiecujących śladów. Karibu wędrują w kierunku zachodnim. Gdy zbliżyliśmy się jednak do wzgórz szybko natrafiliśmy na stada górskich kozłów. Tropiliśmy je dwa dni nim na nie się natknęliśmy i złowiliśmy dorodną sztukę. Gizur oddał naprawdę piękny strzał.
- Grupy które wróciły miały ze sobą łup? Nikogo nie stracili? - Zapytała się z zainteresowaniem, ale i pewną troską w głosie. Potrzebowali mięsa i futer. Zbliżające się widmo zimy zawsze było straszne i stale towarzyszące. Koniec zimy był powodem do świętowania ale i początkiem przygotowań do kolejnej.

Wybrzeże Lodu i Wiatru

8
POST BARDA
Matka odwzajemniła przywitanie, oburącz ujmując twarz córki i również składając jej pocałunek na czole. Przesunęła się nieco pośród stosu futer, w których się zagnieździła, zachęcając aby ta przysiadłaby się. Zaraz też sięgnęła po jedno ze złożonych grubych i przyjemnie puszystych futer nieopodal siebie, aby dać jej coś zarzucić sobie na plecy i czym owinąć talię. Może ogień, otoczony kamieniami, dostarczał ciepła, to wciąż zimno było wszechobecne, a ciało nawet w domowym zaciszu musiało walczyć o swoje. Tyle, że nie tak intensywnie jak miało to miejsce na zewnątrz.
— To nie jest aż takie trudne. Jeśli byś tylko zechciała... — I okazała cierpliwość oraz czas, matka była zawsze gotowa ją uczyć. Nigdy jednak nie była osobą o o tak silnym charakterze, który nakłoniłby szybko dorastającą i ambitną córkę do nieco mniej niebezpiecznych zajęć. Po śmierci swoich dwóch synów nieco wycofała się od dzielenia się swoją opinią, co jej ostatnia pociecha winna w życiu robić. Kiwnięciem głową, z lekkim zabarwieniem smutku w oczach i uśmiechu, przyjęła jej opinię.

— Einar był na północy, przytaszczył dwie foki i dwie głowy z plemienia Vurkh. Spodziewam się wkrótce odwetu. To kolejna potyczka od jakiegoś czasu. Trzeba będzie ich odwiedzić — Skard zaczął opowiadać. Klan Vurkh byli ich najbliżej położonymi sąsiadami i największymi rywalami o dobra nabrzeżne, które stanowiły dość łatwy łup. Relacje klanowe można krótko podsumować jako czystą wrogość, która nabiera z każdym dniem i tarciami wypieranych klanów przez demony.
— Freigos stracił trzech tropicieli i dłoń od zimna. Ledwo uszedł z życiem. W górach daleko na południe się zaszyli, idąc pierw linią wybrzeża. Ponoć zaskoczyło ich rozwścieczone Yeti, które schowało się w śniegu, choć żadnego nie widziano od pokoleń. Hersfald mówi, że to kolejny znak, że demony co plugawią powietrze wybudzą górskie olbrzymy, jeśli ich nie wygnamy z ziemi podarowanych nam przez żywioły — Jeden z mitów Uratai opowiadał o olbrzymach, których obudzenie z wiecznego snu sprawi, że ziemia się rozerwie, a ogień pochłonie ląd i wszystko co żywe. Góry zaczną chodzić jak ludzie na nogach, niebo spowije gęsty nieprzenikniony popiół i zasłoni światło zarówno słońca jak i gwiazd czy księżycy. Nie będzie w czym oddychać, ani po czym chodzić, ani co jeść. Była to opowieść o końcu świata.
— Bjorn ponoć urwał wilkowi głowę, a ten go ledwie zadrapał po twarzy. Podążali za karibu o którym mówisz, ale przyszli tylko z rozerwanym samotnym wilkiem, który był zdesperowany na nich zaszarżować. Nieustająca burza śnieżna zatarła trop i zmusiła ich do powrotu. Narjn nie wrócił ze swoimi łowcami z wyprawy na północny zachód. Nie ma ich już w sumie siedem dni. — Skard odpowiedział jej na pytania po czym uraczył ciszą. Posilał się dalej.

Wybrzeże Lodu i Wiatru

9
POST POSTACI
Thusnel
Thusnel słuchała słów ojca i jednocześnie posilała się mięsiwem i napitkiem. Z jej strony ciszę przerywało tylko okazjonalne dźwięki towarzyszące jedzeniu czy przełamywaniu kości w jej silnych rękach w celu dostania się do zawartego w nich szpiku kostnego, który był prawdziwym przysmakiem wśród ich ludu. Jednakże nawet on nie był wstanie osłodzić goryczy słów, które padały z ust Skarda. Wieści które jej przekazywał nie były dobre.
Jedna grupa łowczych została niemal w całości wybita, a jedyny ocalały stracił rękę. Była to dla nich ogromna strata, nie mówiąc już o wieściach jakie przynosił ze sobą Freigos - Yeti! Jeśli to była prawda, to pokonanie takiej bestii byłoby godnym wyzwaniem do Rytuału, pytaniem było czy przeżyłaby takie starcie jeśli cała drużyna myśliwska sobie nie poradziła. Poza tym pozostawało pytanie na ile legendy i mity były prawdziwe. Czy faktycznie groził im zbliżający się koniec świata? Czy może za wszystkim tym stała sprawka demonów, które chciały złamać ich ducha?
Druga głupa łowiecka podążała za karibu, ale jedyne co dali radę ze sobą przynieść był wilk. Wilk! Szczęśliwie nikomu nic się nie stało, nawet mimo tego, że zwierzę ich zaskoczyło, ale wilk nie był wcale dobrym łupem. Co prawda mogli wykorzystać jego futro, kły i pazury, ale samo mięso było z nich raczej marne. Co prawda można było je jeść, a jeśli dobrze się je przygotowało nie było aż tak mdłe, ale wciąż... Chyba najlepiej nada się na wysuszenie go na kamień i będzie służyć jako prowiant na długie wyprawy. Zasuszone mięso i tak smakuje w gruncie rzeczy niczym skórzany rzemień, nieważne z czego zostanie przygotowane.
Przynajmniej Einar przyniósł względnie dobre wieści. Dwie foki były naprawdę dobrym łupem, ale martwiły ją dwie głowy z klanu Vurkha. Napięcia między nimi rosły bezustannie i tylko było im czekać aż zdecydują się ich zaatakować. Zresztą jej ojciec podzielał jej myśli spodziewając się wkrótce odwetu. W końcu będą jednak musieli coś z nimi zrobić. Otwarty konflikt mógłby przynieść im duże straty i ich poważnie osłabić, ale jeśliby wygrali, to pozbyliby się zagrożenia z ich strony i mieliby więcej terenu niżby potrzebowali i mogliby rosnąć w siłę. Przynajmniej dopóki ktoś inny nie zdecydowałby się z nimi walczyć.
Jednak chyba ze wszystkich wiadomości najgorszą była brak powrotu ostatniej grupy myśliwskiej. Rodziło to wiele niepokojących pytań. Czy wrócą do domu? Czy zostali zaatakowani przez inny klan? Czy zabiły ich demony? Co się z nimi działo i jak długo będą czekać nim dostaną jakiekolwiek wieści od nich? Wszystkie te pytania mogły budzić i budziły niepokój.
- Z tego co mówisz, to prawie nic nie brzmi dobrze. Przynajmniej nasza wyprawa obeszła się bez żadnych strat i zbędnych trudności, a i łup okazał się być przyzwoity, choć sama nie pogardziłabym jeśli udałoby się nam zdobyć jeszcze jednego kozła. Z drugiej jednak strony chciwość nie zawsze popłaca i lepiej brać to co żywioły zdecydowały się nam ofiarować niż próbować swego szczęścia. - Thusnel odsunęła na moment półmisek i wylizała po kolei tłuste palce nim zaczęła mówić dalej.
- Zrozumiem jeśli w takiej sytuacji uznasz, że nie powinnam wyruszać na Próby i zostać na miejscu by wam pomóc. Z drugiej strony udany Rytuał mógłby nam przenieść wiele dobrego. Kto wie co znajdę i co ze sobą przyprowadzę? Nawet jeśli nie będzie to nic wielkiego, to podniesienie to nastroje w klanie. Dawno nie było udanego Rytuału Przejścia. Poza tym szaman twierdzi, że jestem gotowa i wierzy, że dam radę. Znaki są dobre. - A przynajmniej były gdy wyruszała na polowanie. Musiała z nim wszak jeszcze pomówić, ale jeśli los faktycznie jej sprzyjał, to znaki z pewnością nie uległy zmianie.

Wybrzeże Lodu i Wiatru

10
POST BARDA
Drewno strzeliło raz jeszcze, wzburzając iskry ku górze. Tym razem te zawędrowały wysoko, aż do grubego materiału, który docieraj do prostej konstrukcji wywietrznika, przepołowionego na pół pieńka, opatrzonego w cienki otwór na dym, który był zasysany przez zewnętrzną wichurę. Wiatr znów zawył lekko poruszając grubą płachtą z głuchym łomotem, kiedy słowa młodej kobiety docierały uszu starego wojownika.
— Nie chcę ci zakazać chęci podjęcia próby moje dziecko. To tak jakbym zakazał wojownikom rywalizować o swoje pragnienia, bojąc się że rozleje się ich krew. Nie jako wódz, to wbrew obyczajowi. Jako ojciec jednak chcę, abyś się wstrzymała i zaufała mojemu osądowi. Znajdź mężczyznę, urodź syna i doprowadź go do chwały, aby nasz klan przetrwał. Nie wszystkie bitwy wygrywa się toporem, a na żadną porażkę nas nie stać, jak z resztą dostrzegasz. Jesteś mądra, silna oraz masz dobrą duszę, Hersfald chwalił twój wewnętrzny płomień i pojętność. Przepowiedziane są ci wielkie rzeczy. Acz może to nie ostrze i krew jest ci przeznaczone a ogień i życie w rękach. Zadecyduj i nie wahaj się już nigdy więcej, albo nawet przeznaczenie cię nie uratuje. — Skard uczynił pauzę ciszy, wciąż siedząc wyprostowany, prezentując spokój, jak pełną gotowość, aby nagle się zerwać i działać.
— Wiedz, że jeśli wyruszysz, uznam, że dawna ty umarłaś. Wierzę z całych sił, że podołasz i powrócisz nowo narodzona, pomyślnie dokonując Przejścia. — Matka się nie odzywała, tylko obserwowała swoją córkę z jawnym zmartwieniem i troską. Jej oczy zeszkliły się, patrząc jak oto przed nią ma się dokonać decyzja o losie jej ostatniego już dziecka. Ojciec trwał niewzruszony, jego głos cały czas wydawał się zimny, nie objęty żadną emocją. Czekał, aż Thusnel zabierze głos.

Wybrzeże Lodu i Wiatru

11
POST POSTACI
Thusnel
- W takim razie nie będziemy więcej już o tym rozmawiać. Mam zamiar podjąć się tej próby. - Powiedziała stanowczo i wróciło chwilowo do jedzenia w ciszy. Zbyt długo się z nią zbierała by teraz miała rezygnować. Zbyt wiele osób o niej już wiedziało i nie sposób też było się jej wycofać nie tracąc przy tym twarzy. Miała stchórzyć w przededniu podjęcia się próby? Ugodzi to w jej honor, być może i honor jej rodziny. Nie mogła do tego dopuścić. Mogła iść tylko naprzód. A skoro o pójściu była mowa... - Będę chciała się jeszcze dziś rozmówić z szamanem. Widziałam jak przeprowadzał mody, tak więc nie chciałam mu przeszkadzać. Poza tym, rodzina ma przed nim pierwszeństwo. Jestem pewna, że sam będzie chciał wiedzieć, że podtrzymuję swoją decyzję... Kto wie, może odprawi dla mnie wróżbę bym nie błądziła po omacku? Rytuał jest dostatecznie ciężki z czającymi się zewsząd demonami.
- Poza tym... - Na moment się zawahała nim szybko zaczęła mówić dalej. - Ma się jeszcze spotkać z Gizurem i Eidgrimem. Koniecznie chcieli się dziś ze mną zobaczyć w Kamiennym Domu, jak już tylko porozmawiam ze wszystkimi. Jestem niemal pewna, że głupcy chcą się wziąć nawzajem za łby. - Thusnel zwróciła swą twarz i głos do Mette. - Matko, jesteś znacznie lepszą kobietą niźli ja. Powiedz mi... Co mam zrobić żeby ci idioci się nie pozabijali lub... sama wiesz.

Wybrzeże Lodu i Wiatru

12
POST BARDA
— Thusnel. Giz i Eid to twoi przyjaciele od lat i wierni wojownicy Skarda. Szanują cię i liczą się z tobą bardziej niż ci się wydaje. Nie zrań ich uczuć, a wezmą twoją opinię pod uwagę. Nie możesz im zabronić walczyć o ciebie. Wcale im się nie dziwię, wręcz jestem zaskoczona, że tak długo zwlekali. Mało który potrafi okazać taką cierpliwość — Mette spojrzała na chwilę na Skarda a potem znów na Thus. Uśmiechnęła się na chwilę szerzej, jakby z zadowolenia, czy nawet i dumy ze swojej córki — Możesz ich jednak spróbować przekonać do innego podejścia do sytuacji. Okaż im swoje serce, bądź szczera, a z pewnością nie będą chcieli cię zawieść.

***
Kiedy opuściła rodzinny wigwam ponownie musiała zmierzyć się z mroźnym wiatrem, który nie rozumiał spoczynku. Tyle chociaż, że śnieg przestał padać. Nie tak odległy ogień na skale nie migał już od krążącej wokoło niego sylwetki człowieka, ale płonął niewzruszenie od ciężkich warunków, jako jedyne tak silne źródło światła w okolicy. Szamana nie było już na uświęconym miejscu. Należało się wybrać do jego szałasu, który choć skromniejszy w budowie od konstrukcji wodza, to zdecydowanie bardziej wyróżniający się, choćby tym, że znajdował się w pewnej odległości od reszty plemiennych wigwamów.
Młodą kobietę z daleka przywitały wbite czaszki na włóczniach. Dwie wydawały się dość świeże, ociekały jeszcze krwią i wznosiły parę, porywaną przez wiatr. Coś nie pozwalało szkarłatnej cieczy zamarznąć na kośćcu. Mogły to być dwa nieduże płomyki, które trwały upiornie w oczodołach, wybitnie wyróżniając je spośród innych trofeów zabitych stworzeń. Reszta zdobyczy widocznie była zamarła, obrośnięta lodem. Niektóre drzewce uległy złamaniu, a czaszki walały się między włóczniami, zasypane śniegiem. Otaczały nieduży szałas, przypominając jakiś upiorny cmentarz, acz na pewnym odcinku swoją nieobecnością sugerowały ścieżkę do środka schronienia. Promyk ciepłego światła nieznacznie przemykał spod kotary grubego materiału stanowiącego o wejściu.
Hersfald już czekał na nią, kucając przy silnym żarze niewielkiego ogniska. Chudy, o pożółkłej bladej skórze, z zapadniętymi głęboko czarnymi oczami, owinięty był futrem od pasa w dół, nogi miał bose, paznokcie długie i czarne. Mizerny tors miał odsłonięty i ani drżał od zimna. Żebra mu wystawały, podobnie jak i żyły, które okalały jego ręce i ciało, uwidocznione siecią szaroniebieskich włókien. Skórę wydawało się miał naciągniętą na wysuszoną twarz. Nie miał zarostu, ani choćby włosa na swojej głowie. Uśmiechnął się na widok dziewczyny, obnażając kompletny brak zębów. Sięgnął po szamańską maskę, aby założyć ją na twarz. Front jej był zrobiony z kości, ludzkich paliczków powiązanych ścięgnami u szczytu maski do korony zrobionej z czterech żuchw i dwóch skrzyżowanych piszczeli. Front przypominał nieszczelną zasłonę, zza której spoglądały oczy i poruszały się usta szamana. Wilcze ogony upięte były z tyłu maski niczym warkocze, co opadały teraz na jego wątłe, kościste barki.
Oprócz budzącej trwogę postaci szamana, przywitał ją duszący swąd obecnego dymu, zapach krwi i widok zupełnego chaosu. Narzędzia do oprawiania jak i obrzędów były rozrzucone dookoła, podobnie jak i obdarte już z przydatnego mięsa zwłoki upolowanych zwierząt, czekające na swoją kolej. Było tylko jedno miejsce, co sugerowało Thusnel gdzie by miała usiąść na rozmowę. Tuż przed żarzącym się ogniskiem.
— Wybranko ognia — Suchym głosem przywitał ją, nie szczędząc tonu radości w swym głosie przypominającym świst. — Czas wielkiej próby. Będzie ci dane wyruszyć. Określ swoją wolę. Co zasłużyło na wielkość — Przemawiał uroczyście, rozpoczynając natychmiast akt. Sięgnął po owinięty skórą kulisty przedmiot, zatrząsnął nim jedną ręką, aby wydobyć z niego grzechot kości. Wyciągnął nad żar swoją drugą palczastą dłoń, aby jednym gestem ku górze ożywić płomień i wzniecić go niebezpiecznie wysoko. Wnet ognisko uspokoiło się, acz trwało w tańczących płomieniach.
— Przemawiaj. Ogień odpowie. — Hersfald przyklęknął i zamarł z zamkniętymi oczyma, niespokojnie, acz nieznacznie przekrzywiając to co chwilę głowę w jedną i drugą stronę. Nasłuchiwał i czekał.

Wybrzeże Lodu i Wiatru

13
POST POSTACI
Thusnel
Wysłuchała słów swej matki z uwagą, ale nie mogła pojąć jeszcze jak ma ich nie zranić i zasugerować inne podejście do sytuacji. Wszak ona była jedna, a ich dwóch! Obaj byli gotowi o nią walczyć i jak słusznie zauważyła, zabronić im tego nie mogła. Thusnel dokończyła w milczeniu posiłek głowiąc się nad tym co miała z nimi zrobić, gdy w końcu westchnęła - należało się zajmować wszystkim pojedynczo. Teraz musiała rozmówić się z ich szamanem, a takowa rozmowa mogła pójść albo dobrze albo źle. Gdy był jeszcze mniej pomarszczony, bo trudno było mówić dla niej o młodszym szamanie, zawsze wydawał się jej stary, to wydawał się być łatwiejszy w rozmowie. Teraz zdawało się, że coraz mocniej dopiekała mu starość, jednakże bogowie nie chcieli go ze sobą zabrać i pozbawiać ich jego duchowego przywództwa. A może zwyczajnie starzec zaciekle trzymał się swoimi suchymi rękoma i nogami tego padołu niczym kozica górska pionowej ściany górskiej? Tego nie była wstanie powiedzieć.
Wreszcie skończyła posiłek, ponownie narzuciła na siebie nieco futer zwierząt, choć tym razem nie potrzebowała tak ciepłego i grubego odzienia jak dotychczas, wszak wychodziła tylko między wigwamy i szałasy by pójść do szamana, a nie na wielodniową wyprawę. Dystans dzielący ją do skromnego domostwa Harsfalda pokonała szybko, nawet mimo jego pewnego oddalenia. Wyglądało na to, że też nie próżnował. Kolejne dwie głowy do dołączyły do jego kolekcji. Musiały to być głowy które przyniósł ze sobą Einar. Makabryczne widowisko dla kogoś słabego i nieprzyzwyczajonego do czegoś takiego, dla nich pokaz siły, a dla szamana może coś więcej? Niektórzy mówili, że przez oczy nieboszczyków nabitych na pale i włócznie widział wszystko co obejmowało ich zamglony wzrok. Być może i była to prawda bowiem, gdy pokonała ponure cmentarzysko obserwujących ją głów walających się zarówno po ziemi i sterczących na sztorc już na nią czekał.
Thusnel przyjrzała mu się przez chwilę nim usiadła na jedynym wolnym miejscu. Zdawało się, że wyglądał jeszcze gorzej nim go zapamiętała, ale wciąż tliła się w nim iskra życia, boska moc żywiołów, które nie pozwalały mu odejść. Jednocześnie zaś było w nim, mimo jego wieku, coś przerażającego. Przekleństwo wiedzy, pewna doza szaleństwa i... sama nie wiedziała czego. Dziewczyna wzięła głęboki oddech powietrza przepełnionego zapachem dymu i krwi. Nagle szaman wyciągnął ręce, jedną nad ogień, a drugą z grzechotką. Płomienie wystrzeliły w górę i oto boska moc, magia, wypełniła ich szałas w którym się znaleźli. Dziewczyna spojrzała w ogień, szukając jakichkolwiek kształtów i symboli w skaczących płomieniach, które to niemalże hipnotyzowały nim wreszcie zadała pytanie.
- Niech moc Ognia i Płomieni odpowie na me pytania - dnia jutrzejszego wyruszam odprawić Rytuał Przejścia i wypełnić przewidziany mi los. Gdzie mam skierować swe kroki by odnaleźć to co mnie czeka i nie zbłądzić? Jak ta wyprawa mnie i klan mój własny ubogaci? Czego szukać mi przyjdzie? Ogniu, odpowiedz na me pytania i oświetl przede mną ścieżki losu niezbadane.

Wybrzeże Lodu i Wiatru

14
POST BARDA
Głos Thusnel zabrzmiał raz w szałasie i ucichł. Młoda dziewczyna mogła odnieść wrażenie, że nawet i sam wiatr zamilkł wraz z nią. Płomienie tańczyły leniwie, zawijając się w jakiś regularny wzór i wiążąc spojrzenie córki wodza. Drewno nie ważyło się zaiskrzyć i strzelić.
— Przemówiłaś. Ogień posłuchał — Na te słowa wiatr znów uderzył w schronienie szamana, szumiąc bezustannie wedle swej pierwotnej natury klimatu, w którym żyli. — Ofiara. A ogień przemówi. — Hersfald rzekł, odwracając się do swojej sterty różności. Przez każde wystające piszczele przewiesił kamyczki umocowane na końcach długiego cieniutkiego rzemienia. Zaczął potrząsać rytmicznie głową, a kamyki zaczęły o siebie miarowo uderzać sugerując szybkie tempo. Zaczął znów potrząsać grzechotką i poruszać się w miejscu w półprzysiadzie na podobieństwo jakiegoś pokręconego chaotycznego tańca, łamiącego rytm w każdym kroku. Wtem wpadł w trans potrząsania kamyczkami tak, że rytm nie ustawał, mimo że przemieszczał się i szukał kolejnych to elementów potrzebnych do odprawienia rytuału. Znalazł miskę wypełnioną krwią i surowym mięsem, czy może to były kawałki tego co się znajduje pod czaszką. Wylał ją na ognisko, gasząc go. Z nagłym sykiem nastała ciemność.

Wiatr znów zamilkł, było słychać tylko rytmiczne uderzanie kamyków i łamiące harmonię stawiane kroki i szuranie stopami.
Urgarg! Gargrug! — Nawoływał gardłowo szaman wielokrotnie i nieprzerwanie.
Mytirgr! Mytirgrug! — Kończąc serię wersem przypominającym warczenie
Groteskowa pieśń odbijała się echem w głowie Thusnel przez jakiś czas, aż w niepojęty sposób zaczęła dostrzegać w odcieniach mroku kształt szamana i kształt płomieni. Choć fizycznie czuła, że nie biło od ogniska ciepłem. Hersfald zdawał się mieć cztery ręce i cztery nogi, każda z kończyn poruszała się, jakby żyła własnym życiem. Tors jego wyginał się i poruszał miarowo, a oczy świeciły mu niby oczodoły czaszek, które spotkała w drodze do szamana.
Płomień zaczął ożywać powoli, jedną wiązką jakby smakował tego co znajdowało się w popiołach na drewnie. Potem kolejna jasna nić i kolejna, aż te zaczęły przypominać poplątane cienkie rzemienie, które nie były ze skóry, acz z żywego ognia, jak jakaś tkanina, która na własne życzenie się rozpruwała i zszywała. Thusnel poczuła odór palącego się mięsa i ciepło wzrastającego żaru. Nagle w swej głowie usłyszała znany jej głos Hersfalda "Posil się ogniem, przyjmij dar. Zaboli, ale nie zrani. Wtedy zobaczysz. Jesteś gotowa. Nadszedł czas."

Wybrzeże Lodu i Wiatru

15
POST POSTACI
Thusnel
Rytuał, wróżby, magia... Nieważne jak mogłaby to nazwać, rozpoczęły się. Z początku spokojnie, ale wkrótce szaman zaczął zachowywać się niby coraz bardziej dziko - niczym bestia z ostępów lub sam ogień, który to tlił się przed nimi w palenisku. Czy to cienie igrały z jej oczyma i zdawało się jej, że Harsfald niby pająk ma osiem członków czy może faktycznie tak długo obcował z nieopisanymi mocami żywiołów, że obdarzyły go tym przekleństwem? Ciało jego również wyginało się fantazyjnie i niespotykanie, niby wąż morski - szybko, zwinnie i niebezpiecznie. W oczach zaś... oczy starca zawsze były niepokojące, teraz jednak widać w nich było prawdziwy płomień, a może i szaleństwo. Czy gdyby zdecydowała się obrać drogę szamanki, to i ona skończyłaby w taki sposób? Nie wiedziała, choć podejrzewała, że z biegiem lat czekałoby ją odchodzenie od zmysłów i przebywanie wśród czaszek poległych z ich rąk wrogów. Może właśnie to, przebywanie częściej z umarłymi niż żywymi tak na niego wpływało?
Cienie przeskakiwały po szałasie, a pieśń, jeśli tak można było nazwać dobywające się z gardła szamana dźwięki, które przypominały warczenie dzikiej bestii i potrafiły przyprawić o zatrzymanie na moment bicia serca i zmrożenia krwi w żyłach niczym północne wiatry okalające ich wybrzeże, dobiegały do uszu Thusnel. Po krótkiej chwili jednak czuła je całą sobą. Wypełniały jej ciało, głowę, bijąc uparcie we wnętrze jej czaszki, niby chcąc ją rozsadzić i wydostać się na zewnątrz, a w końcu dobiegł ją głos szamana. Miała posilić się ogniem. Wzrok jej skupił się na pomału tlącym się ognisku przed nią i wyciągnęła rękę. Początkowo zdecydowanie, gdy jednak ręka poczuła żar i ciepło bijące zawahała się... Spojrzała się na szamana, który dalej, niewzruszony odprawiał rytuał, potem znów na płomienie i z determinacją na twarzy wsadziła w nie ręce, by zgodnie z jego słowami, posilić się...
ODPOWIEDZ

Wróć do „Thirongad”