POST BARDA
Świat barwił się przed oczyma młodej kobiety na przekór znanym prawom natury. Przechylając się w stronę żywych płomieni poczuła dziwną lekkość. Odniosła wrażenie, że może równie dobrze się unieść i odlecieć, jakby była ptakiem, acz nie musiała łopotać skrzydłami. Nie poczuła żadnego oporu ciała, po prostu popłynęła do przodu, wyciągając transparentne ręce ku żywemu ogniu. Ledwie dotykając go ten sam z ochotą owinął się jej wokoło palców i dłoni. Nie czuła bólu, bardziej mrowienie. Ogień łaskotał ją po nadgarstku. Zachęcał. Gdy zbliżyła to do ust, nie będąc pewną jak właściwie zjada się ogień, nie żeby miała okazję to zrobić w przeszłości, tkanina płomieni stała się nagle nieprzyjemna, moment zwątpienia zapiekł ją w oczach, w odruchu odwracając wzrok. Czuła złość, ale nie było to jej uczucie. Ręce zaczęły parzyć, jakby wsadziła je w żar, ale nie ustąpiła, zmuszając się aby zatopić usta w ogniu. Ten nie potrzebował zachęty sam wcisnął się dalej, a ją wypełniło piekło.
Przez krótki moment miała wrażenie, że płonie żywcem. Że każda jej cząstka rozdziera się na strzępy. Zabrakło jej oddechu, aby krzyknąć, ogień był już w płucach. Lekkość szybko zastąpił ciężar, który zrównał ją z ziemią. Było to bardzo krótkie doświadczenie, w trakcie którego w kilku przebłyskach dostrzegła dziwne rzeczy, które wręcz wypaliły się jej w pamięci:
Bestię wysoką na sześć łokci i szeroką na cztery. O długim śnieżnobiałym futrze, o oddechu zamieniającym powietrze w suchy grad drobinek lodu. Na głowie bestii widać było tylko oczy czarne jak sama otchłań mroku, gotowych pochłonąć każdego kto się zbliży.
Krew i ciała. Coraz więcej krwi. Walające się przy nogach głowy, znanych i nieznanych osób. Skard, Einar, Frejgos, Bjorn. Te zdołała rozpoznać, nim wizja znów straciła sens. Wszystkie staczały się z góry, którą próbowała zdobyć. Czuła, że jeśli nie wejdzie na szczyt, zobaczy więcej znajomych martwych twarzy.
Cienie i spojrzenia. Zawistne, żądne odebrania wszystkiego co posiada. Głodne i zazdrosne każdego zaszczytu na jaki się zdobędzie. Były wszędzie, z każdą chwilą coraz więcej. Szukała czyjegoś oparcia. Musiała je znaleźć, czuła jak lada moment upadnie. A wtedy pożrą ją, a jej imię zostanie zapomniane.
Ostatnia myśl w wizji przebiła ją od środka jak włócznia wymuszając na niej otworzenie oczu i wybudzenie się z koszmaru. Zimny pot zrosił jej plecy i dłonie. Spazmatycznie zaczęła walczyć o oddech przechylając się w stronę ogniska. Nie trzeba było jednak tego robić, nic jej ostatecznie nie było.
Słyszała znów wiatr. Było spokojnie. Światło z ogniska przed nią naturalnie już obejmowało szałas szamana. Ten zaś w swej pierwotnej formie z normalną ilością kończyn kucał przy ognisku, potrząsając już tylko swoją grzechotką, jakby cierpliwie czekał. Ożywił się nieco, w końcu odstawił grzechotkę i usiadł, gdy dostrzegł reakcję Thusnel. Wciąż miał na sobie maskę. Zaczął ściągać szybko rzemienia z kamyczkami, aby zaraz też zdjąć szamańską maskę. Wyglądał na wyczerpanego, ale zaraz w pełni satysfakcji uśmiechnął się w stronę młodej kobiety, widząc że wszystko z nią w porządku. Westchnął, jakby z trudu i spojrzał ku szczytowi szałasu i znów odetchnął ciężko, wyginając się nieco do tyłu, aż kilka kości w karku mu strzeliło.