Re: Lustrzana Rzeka

16
Uratai byłby w niezłych tarapatach, gdyby nie pomoc krasnoluda. Zadowolony też był z faktu, że mylił się co do intencji nieznajomego. Uwielbiał walkę, to prawda, ale dobrze byłoby móc złapać kilka spokojnych oddechów. Dlatego też oswobodzony zdjął hełm, żeby móc się porządnie dotlenić, odsłaniając przy tym gęstą czarną brodę i cały pejzaż blizn, zdobiących blade lico.
Napotkanie krasnoluda w tej części świata nie było niczym niezwykłym, bardziej zadziwiające było to, że Gawron w ogóle kogoś tutaj spotkał. Jeszcze z tak niecodziennym towarzyszem w postaci ogromnego dzika.
Zazwyczaj stroniący od ludzi, czy też pozostałych ras, nie mógł zaprzeczyć, że karzeł w zasadzie ocalił mu życie. Dziwna z nich para, ale porządni goście - skwitował w myślach wojownik, przyglądając się wyciągniętej w jego stronę dłoni. Po krótkim wahaniu odwzajemnił gest, mocno ściskając grabę krasnoluda.
- Gawron - odpowiedział krótko na pytanie. - Dzięki za pomoc, słabo to wyglądało... - Usłyszenie słów podzięki z ust tego jegomościa było nie lada komplementem. Mówiąc to, wydobył miecz z gardzieli kota, wytarł ostrze o śnieg i schował na swoje miejsce.
- Po coś tu przylazł? - spytał, czując niejaką potrzebę odwzajemnienia się poprzez konwersację. Szczyt uprzejmości, na jaki mógł się zebrać. Czekając na odpowiedź Dziadka, ruszył w kierunku porzuconej wcześniej tarczy.

Re: Lustrzana Rzeka

17
Mimo że Uratai nie wykazywał szczególnego entuzjazmu tym niecodziennym spotkaniem to już sam krasnolud bardzo żywo podchodził do nowej znajomości. Gdy tylko wielka łapa wojownika odwzajemniła gest powitania Świerzbiwąs począ nią potrząsać jakby Gawron jawił mu się jabłonką, a sama dłoń gałęzią z soczystymi owocami. Jednocześnie niewysoki jegomość wpadł w nagły słowotok dając tym samym upust ekscytacji zdawałoby się nie współmiernej do jego wieku:

- To ci gratka! Taki wielkolud! Taki osiłek! - niemal zakrzyknął - Jakbym na własne oczy nie zobaczył, żeś kocura ubił to bym za żadne skraby nie uwierzył w podobne zajście! Dzikie to przecie zwierze i z kłami jak dwa miecze, a te pazury! Na bogów! Besa, słońce moje, widziałaś to?! - dzik zachrumkał głośniej jak na potwierdzenie i zaraz podreptał żywo w miejscu podzielając zapał swojego pana.

- O tym właśnie mówię! - ponownie podniósł głos "Dziadek" - Farciarze z nas, żeśmy na własne gały mogli podziwiać takie starcie! A ty, młodzieńcze... czekaj, gdzieś ty znowu polazł? - głowił się przez moment, bo gdy pobudzony gaworzył z wierzchowcem na chwilę spuścił z oczu Gawrona, a ten nie czekając na lepszą okazję ruszył od razu po swoją tarczę.


Co by nie było znalazł ją bez większego problemu, bo na tle śniegu i skutej lodem rzeki wyróżniała się całkiem nieźle. Pech jednak chciał, że taktyka Uratai na odwrócenie uwagi tygrysa okazała się zagrywką przynoszącą tyleż samo korzyści, ile szkody. Nagłe uderzenie tarczy o skały spowodowało niezbyt duże pęknięcie na jej zewnętrznym okręgu. Jako specjalista w sztuce kowalskiej mężczyzna dobrze wiedział, że takie drobne ubytki mogą fatalnie wpłynąć na jego sprzęt. Bez przeprowadzenia stosownej naprawy z wykorzystaniem narzędzi musiał liczyć się z tym, iż prędzej, czy później tarcza po prostu pęknie na całej długości.

- Oj... nie wygląda to za ciekawie! - zawył krasnlud materializując się naraz tuż obok Gawrona - Wiesz... mam tu w okolicy kompana, akurat tymczasowo rozbiliśmy obóz w opuszczonej wieży. Nie wiem, czy będzie ci w stanie z tym pomóc, kto go tam wie, no ale nawet jeśli nie to przynajmniej uraczę cię miodem pitnym za ten pokaz umiejętności, jaki nam tu ufundowałeś, co ty na to? Nie bądź sztywniak, daj się zaprosić staremu!

Spoiler:

Sygn: Juno

Re: Lustrzana Rzeka

18
Wojownik z nieskrywanym grymasem oglądał uszkodzoną tarczę. Kolejny powód, dla którego nie odczuwał pełni swojego zwycięstwa. Na dodatek karzeł ciągle świergotał mu gdzieś za uchem. Jednej przeszkody już się pozbyłem... - pomyślał, lecz wzmianka o obozie odciągnęła uwagę Uratai od morderczych myśli.
- Naprawiać nie musi, poradzę sobie - odparł w końcu. - Wystarczy, że będę miał gdzie to zrobić. Miodem też nie pogardzę - dodał, a dobry obserwator byłby w stanie dostrzec, dosłownie przez ułamek sekundy, cień uśmiechu, który zagościł w kąciku ust Gawrona.
Alkoholikiem nie był, ale po takim starciu dobrze byłoby przepłukać usta czymś mocniejszym. Gdy tarcza wróciła na swoje stałe miejsce na plecach mężczyzny, ten zabrał się do oporządzania bestii. Może i nie należał do mistrzów fachu łowczego, ale coś tam potrafił. Podczas rozkładania zwłok tygrysa na czynniki pierwsze, posłał krótkie spojrzenie martwej już łani, która nie miała przyjemności oglądać całego zajścia.
- Dziadek, częstuj się - rzucił krótko i gestem wskazał młodą sarnę. - Sam i tak tego wszystkiego nie zjem. - Co prawda, to prawda, a szkoda byłoby marnować tyle dobrego jedzenia. Może gdyby miał gdzieś w pobliżu chatę, to by wszystko zamroził, ale przy koczowniczym trybie życia, na dodatek w pojedynkę, było z tym ciężko.
Po krótkiej batalii z truchłem przeciwnika, wojownikowi udało się zdobyć kilka cennych przedmiotów. Prócz tego postanowił odkroić również parę kawałów mięsa. Tak przygotowany, mógł ruszać w dalszą drogę. Spróbował też prowizorycznie zmyć z siebie część krwi, używając do tego śniegu.
- Wgnieciona blacha - rzekł pochmurnie, spoglądając na kirys. - Tym też muszę się zająć. - O ile ślady pazurów i inne ozdoby mu nie przeszkadzały, tak Uratai był pedantem pod względnym wszelkich pęknięć i wgnieceń na swoim pancerzu. Broń z kolei zawsze musiała być ostra, niczym szpony szablozębnego kota z północy.
- Prowadźcie, Dziadku, do tego obozu - zarządził, gdy wszyscy już zrobili swoje.

Re: Lustrzana Rzeka

19
Się wie! - rzucił ochoczo krasnolud.

W istocie nie trzeba mu było dwa razy powtarzać, bo zaraz wskoczył entuzjastycznie na grzbiet dzika, gwizdnął krótko dając sygnał do wymarszu i już całą trójką zmierzali szlakiem w górę Lustrzanej Rzeki.

***
Droga, którą obrali była dokładnie taka jak można było ją sobie wyobrazić z paplanieniny Dziadka i zasłyszanych niegdyś przez Gawrona tawernianych opowiastek. Z początku dość szeroka, choć niebywale śliska ścieżka wiodąca po zamarzniętej tafli dalej robiła się na przemian upierdliwie wąska lub koszmarnie nierówna. Zdarzało się też niekiedy, że wielkolud trafił stopą na słabszą pokrywę lodu, która zaraz skrzypiała niebezpiecznie pod butem i wtem puszczała pajęczynę z pęknięć. Zazwyczaj, szczęśliwie dla Gawrona, był to jeno fałszywy alarm, a i tam, gdzie robiło się nieco bardziej niebezpiecznie przeważnie znalazło się jakieś podparcie, tudzież pomocna dłoń. Niemniej gdy mężczyzna stąpał ostrożnie na przód unikając możliwie poślizgnięcia, dla wprawnej bestii, jaką była Belladonna podobne warunki nie sprawiały większego problemu. Locha dumnie kroczyła na przedzie grupy ścieżką, którą dobrze znała być może jako jedyna. Tymczasem jej wesolutki, brodaty jeździec skupiony był głównie na popijaniu z menażki oraz zawodzeniu o wszystkim, co ślina na język nadała. Zdawało się, że przyśpiewkom jeszcze długo nie będzie końca.

Moja ci ta sikoreczka, co w szare pióra odziana,
Ta, co świergocze do mnie od samego rana,
Moje jej wdzięki i humory jej moje,
Tej sikoreczki, do której bije serce moje!

Nucił wesoło krasnolud wymachując menażką do taktu, aż zamachnął się za mocno, przechylił niebezpiecznie i wnet zleciał z siodła. Czerwony na gębie, z krzykiem panicznym na ustach zanurzył się po pas w śniegu tak, że tylko nogi mu nad warstwą puchu wystawały.

Dorwali mnie, kochana! Dorwali! - wył - Puszczajcie dranie! W tej chwili mnie puszczajcie!

Dzik nieśpiesznie zatoczył koło, potruchtał do swego pana, zaczepił zaraz kłem o jego pas i pociągnął do siebie z uporem tym samym sukcesywnie wyciągając ze śniegu zaaferowanego staruszka. Ten zaś żywo wymachując rękoma, nogami po jakiejś chwili wreszcie wydostał się na powierzchnię, klapnął na tyłek i sapiąc ciężko pierwej sięgnął do menażki. Dopiero zaś, gdy poczuł w ustach smak ostrego trunku, poprawił czapę i wciąż sącząc alkohol naraz wyciągnął przed siebie dłoń wskazując na ciemny, niewyraźny kształt majaczący gdzieś hen przed nimi pośród prószącego śniegu. Wytarł w te pędy gębę o rękaw by zakrzyknąć nieomal krztusząc się:

Młody! Bella! Jesteśmy w domu! - ...i jakby na to hasło pogoda rozrzedziła się ukazując przed nimi pełnie "majestatu" owego miejsca.


Obrazek

Wysoka na nieco ponad dziesięć metrów, dość szeroka budowla z ciemnego kamienia pięła się dumnie ku niebu obwieszczając gapiom swą potęgę. Jej zewnętrzne ściany wyposażone niejako w długie igły na wzór grzbietu jeża skute były lodem tak grubym, że niemal nie sposób było dostrzec przezeń właściwy szkielet budowli. Niemal, bo w istocie część tej misternej konstrukcji odpadła tu i ówdzie z wolna popadając w ruinę raz po raz smagana bezlitosnym wiatrem północy. Skąd samotna wieża wzięła się w dolinie zamarzniętej rzeki? Jaką funkcje pełniła? No i kto ją wzniósł? Te i inne pytania prawdopodobnie nie zaistniały w głowie wielkoluda, jako że przeważnie jawił się człowiekiem prostym. Niemniej chcąc nie chcąc skazany był na towarzystwo krasnoluda, a tym samym i na jego gadaninę.

Czarna Wieża. - wypalił nagle - Tak właśnie nazwaliśmy to miejsce... właściwie tak nazwał je Agis, ale poparliśmy ten pomysł w uczciwym głosowaniu, prawda maleńka? - dzik odchrząknął z aprobatą, podczas gdy Dziadek zebrał się z ziemi i ruszył dalej na równi z Gawronem tym razem puszczając zwierzę przodem — Poczekaj, aż poznasz mojego towarzysza niedoli! Co prawda maruda z niego, ale łeb ma na karku i wbrew długim uszom sporo wie o tych okolicach. Przypałętał się kiedyś z takiej szkoły dla magików, czy innych iluzjonistów, coś tam gadał, że jakieś badania musi zrobić, czy wykopki, bo w przeciwnym razie nie dadzą mu dyplomu. Ha! Rozumiesz to?! Grzebie w błocie i starociach, żeby dostać jakiś kwitek! Haha, no przezabawny chłopak, musisz go poznać! - to rzekłszy klepną zachęcająco wojownika, choć miast w plecy trafił w jego łydkę, ale znowu zdawał się tym nie przejmować.


***
Krótko później od strony wieży nadbiegła nad wyraz przejęta, zdyszana Belladona, kwicząc na pozór zarzynanej świni. Od razu pognała do Dziadka, a ten przykucnął ku niej jakby była zaledwie warchlakiem i począł czule głaskać po pysku.

Kochana moja, co ci się stało? - rozczulił się, lecz pojąwszy powagę sytuacji zaraz zagwizdał dając sygnał do wymarszu, żywo wskoczył na siodło, a nim pognał przed siebie odwrócił się na moment w stronę Uratai i z wyjątkowo surowym wyrazem twarzy rzekł głosem nieznoszącym sprzeciwu — Coś jest nie tak, zaczynam martwić się o elfa... za mną! Do wieży! - strzelił lejcami, a dzik ruszył z taką prędkością, że niejeden wierzchowiec mógłby pozazdrościć mu kondycji. Dogonienie tej nietuzinkowej parki nawet przy możliwościach wielkoluda nie było ni jak proste, ani tym bardziej możliwe do osiągnięcia. Tym samym, gdy mężczyzna wreszcie dotarł do stóp budowli krasnolud już jakiś czas wcześniej ruszył do środka dzierżąc u swego boku masywny dwuręczny młot.


Wejście do wnętrza wyglądało jakby ktoś celowo rozłupał je kilofem albo wyburzył byle szybciej, byle tylko nie stać zbyt długo na mrozie. Stawiając pierwsze kroki na nieznanym terenie chłopak wkroczył w nieprzebraną ciemność, zaś jego nozdrza szybko dotarł swąd przypominający zapach zwierzęcych odchodów i spalenizny.

Hihihihi... Hihihihi... - niosło się dziwne ciche popiskiwanie. Raz to z prawej, raz lewej, przeważnie gdzieś blisko ziemi, ale czasem jakby tuż obok niego.

Hihihihi... - przemknęło koło jego twarzy wzmagając przy tym owy nieznośny smród - Hihihihi... Hihihihi... - i znowu, lecz tym razem poczuł coś więcej... coś jakby spocone, nieco lepkie zwierze musnęło jego dłonie i umknęło w mrok.

Hihihihi... Hihihihi... HIHIHIHI... HIHIHIHI... Hiiiiii! - kakofonia dźwięków nabrała mocy i teraz odbijała się echem wewnątrz ogarniętego mrokiem pomieszczenia. Dziwny dźwięk dochodził z wielu miejsc, zbliżał się - szybko, niebezpiecznie szybko jak chmara wściekłych os.

Gawrooon! - zagrzmiał naraz Dziadek gdzieś z głębi budowli, a w tle dało się słyszeć przeciągły kwik Belladony - Szybko! Nie zatrzymuj się! Zarżnij te gówniane, czarcie wróżki, czy ki chuj to jest, kurwa! Pośpiesz się! Aaaghh! - w tej samej chwili piski wezbrały na sile tak mocno, że ciężko było nawet myśleć. Uratai ni stąd, ni zowąd poczuł jak dziesiątki niewielkich łapek chwytają go za odzież, za kudły, oręż i wbijając drażniące pazurki wspinają się ku górze, ku jego twarzy. W tym samym momencie jakieś inne (?) żyjątka zlatywały na jego barki z sufitu coraz bardziej go obciążając, a co za tym idzie utrudniając poruszanie. Część z nich zaczęła kąsać - większość jak komary, choć niektóre sprawiały wręcz realny ból jakby chciały przegryźć się do kości.

Był sam, pozbawiony wizji i – co więcej – nacierały na niego jakieś śmierdzące, lepkie, wyjątkowo duże, a przy tym potwornie piskliwe komary... z kłami... a przynajmniej tak mogło mu się zdawać po tym czego doświadczał. Brr... paskudna sprawa.
Ostatnio zmieniony 31 sie 2020, 13:40 przez Iskariota, łącznie zmieniany 3 razy.

Sygn: Juno

Lustrzana Rzeka

20
Gawron musiał wspiąć się na wyżyny samokontroli, by przetrwać tę wspólną podróż bez rozlewu krwi. Słuchając paplaniny i śpiewu Dziadka, miał ochotę wrócić i położyć się z powrotem pod truchłem tygrysa, tam było spokojniej. Mężczyzna zaciskał więc tylko bezradnie pięści i parł naprzód. Podziwianie krajobrazu bardzo szybko przestało być zabawne, jako że ten prawie w ogóle się nie zmieniał. Atrakcją okazał się być upadek krasnoluda, który choć na chwilę uwolnił uszy Uratai od nieznośnego świergotu. Wojownik chciał podać staruszkowi pomocną dłoń, gdy już minie krótka chwila, ale dzik poradził sobie z tym zadaniem nader dobrze.
Gdy Dziadek zdołał się ogarnąć, Gawron podążył wzrokiem ku wspomnianemu "domu". Ponura wieża była jedną z niewielu budowli, które sprawiły na czarnobrodym pozytywne wrażenie. Surowa, groźna, odpychająca. Dokładnie tymi samymi słowy Uratai mógł opisać samego siebie, toteż warknął w odpowiedzi, co miało wyrażać jego aprobatę. Pomysł, by zadać pytania na temat przeszłości wieży, nawet nie musnęły nastawionego na ciągłą walkę umysłu, niemniej jednak sam budynek mu się spodobał.
Wielkolud w milczeniu słuchał swojego przewodnika, skrzętnie odnotowując najważniejsze informacje. Agis. Długie uszy - elf. Czarodziej. Suche fakty były tym, co w zupełności zaspokajało ciekawość Gawrona. W zasadzie reszta wypowiedzi mogłaby dla niego nie istnieć. Rzadko miewał do czynienia z magami, tym bardziej elfimi, wykonał zlecenie dla jednego czy dwóch, ale to wszystko. Nie widywał ich często w tych okolicach. Podobno było ich więcej w Salu, ale tam jego noga nigdy nie postała. A nawet jeśli, to w poprzednim życiu, którego nie pamiętał.
Otrzymawszy kuksańca w łydkę spojrzał gniewnie na Dziadka, który na szczęście nie mógł dostrzec twarzy Gawrona poprzez opuszczony hełm. Mężczyzna pokręcił tylko głową i szedł dalej w milczeniu, nie mogąc doczekać się odgłosu młota uderzającego o kowadło, gdy będzie naprawiał swój rynsztunek.
Widok przerażonej świni wprawił Uratai w stan wzmożonej ostrożności. Słysząc Dziadkowe nawoływania do walki, musiał przyznać, że ten w końcu powiedział coś godnego uwagi. Podążył za dzikiem i jego jeźdźcem, z lekkim opóźnieniem docierając do wieży. Dobył miecza oraz tarczy, ostrożnie wchodząc do środka.

Smród. Niesamowity smród oraz piski irytujące jeszcze bardziej, niż opowieści Dziadka na trakcie. Wielkolud nie musiał długo czekać na krzyki krasnoluda i falę wstrętnych wróżkowych drani, czy co to tam było. Całe szczęście, że nie posiadał bujnej fryzury i miał opuszczony hełm. Nie marnując ani chwili, robił to, co potrafił najlepiej. Ciął. Mieczem starał się na oślep ciąć wokół siebie, nie poddając się jednak bezmyślnej furii. Choć fruwające gryzonie irytowały go niemiłosiernie, starał się trzymać nerwy na wodzy. Tarczę odłożył na miejsce i próbował siłą oderwać te gnidy, które już się do niego doczepiły. Próbował miażdżyć im łby okutą rękawicą, a jeśli tego byłoby mało, to nadziewał je ręcznie na swój miecz.
Z czymś takim jeszcze się nie spotkał.

Lustrzana Rzeka

21
Co prawda w ciemnościach, w których przebywał Uratai nie sposób było dostrzec przeciwnika, ale mimo wszystko wojak i tak nie zamierzał poddać się bez walki. Szybko zrozumiał, że machanie łapami, gniecenie oraz odrywanie gryzoni co by nie było niosło ze sobą pewne pozytywne skutki. Za każdym razem, gdy wielkolud klepnął się z impetem po miejscu, w którym go zaświerzbiło zaraz usłyszał cichutki odgłos agonii oraz towarzyszący mu dźwięk jakby łamanie kurzych kości, co na ogół było miłą odmianą wobec piskliwej kakofonii. W takich chwilach przez krótki moment odczuwał ulgę, niemniej nigdy nie trwało to zbyt długo, bo gdy tylko udało mu się wybić parę szkodników w ich miejsce pojawiały się kolejne wgryzając w ciało mężczyzny z większą tylko zajadłością. Na domiar złego początkowe swędzenie z czasem przeistaczało się w realny ból. Na całym ciele piekła go skóra, doskwierały ramiona, choć w ferworze walki nie sposób było ocenić, czy był to wyłącznie wynik otrzymanych ran, czy też zmęczenia. Przeciwników było wielu, a on, cóż... sam.

Młody! Trzymaj się tam! — dotarł go naraz odległy, choć zbliżający się doń głos Dziadka — Idziemy po ciebie! — dodał zdyszany, a w następnej chwili z głośnym impetem rozwarły się kawałek przed nim drewniane wrota z siłą uderzając w ścianę obok, aż z chrobotem pękł zawias, poleciały drzazgi na ziemię. Do wnętrza korytarza, w którym się znajdował wpadło teraz słabe światło częściowo rozpraszając panujący mrok, a tym samym dając nieco poglądu na panującą sytuację.


Obrazek

Gawron stał mniej więcej pośrodku korytarza, zaś wszędzie wokół niego aż roiło się od stworzeń o iście czarciej aparycji. Oślizgłe, łyse istoty z pojedynczym okiem pośrodku. Zgarbione, choć żwawe niezwykle i skoczne, zazwyczaj poruszały się tuż przy ziemi. Czymkolwiek były, wzrostem przeganiały jedynie myszy i niektóre insekty. Nieustannie gromadziły się jedno przy drugim, tak, że mogło się zdawać, iż stanowiły jedną istotę, która zajmuje niemal całe podłoże. Gdy rój dotarł blask dobywający się za framugi żyjątka rozpierzchły się sycząc na światło zza granicy cienia, wtem w progu stanął wysoki, nieznany wojowi mężczyzna.

Spoiler:


Jego pojawienie się częściowo zablokowało dopływ promieni, niemniej obcy nie przejmował się tym i pozwolił Gawronowi na powrót znaleźć się pośród ciemności. Tymczasem sam patrzył na niego z arogancją i nieskrywanym obrzydzeniem, zdawał się nie zwracać najmniejszej uwagi na panoszące się wokoło żyjątka, które jednomyślnie ruszyły w stronę człowieka gór.

Coś za jeden? — rzucił oschle, po czym uniósł przed siebie dłoń, która na ten czas emanowała dziwną energią barwy fioletowo-różowej — Nie waż się do mnie zbliżać... człowieku. — ostatnie słowo dodał z trudem, tak, jakby nie chciało mu ono przejść przez gardło. W tym samym czasie podłe gryzonie już kąsały po nogach, drapały po udach, wdrapywały się, wspinały po plecach, zmierzały ku szyi. Po jego ciele spływały wąskie żyłki krwi, twarz miał umorusaną, oddech coraz cięższy. Tylko od niego zależało to co zrobi w zaistniałej sytuacji i jak przywita nieznajomego.
Ostatnio zmieniony 21 wrz 2020, 19:31 przez Iskariota, łącznie zmieniany 1 raz.

Sygn: Juno

Lustrzana Rzeka

22
Zaraz mnie jasna krew zaleje - przeklinał w myślach poirytowany wojownik. O ile celne uderzenia napawały go satysfakcją, tak nie potrafił oprzeć się wrażeniu, że to tylko marny wysiłek, gdyż horda wcale się nie kurczyła. Bolące miejsca napełniały go jeszcze większą irytacją, nienawidził takich zabaw. Konkretny przeciwnik, z którym można walczyć jak równy z równym, to był jego żywioł; nie taka imitacja jadowitych szczurów, które dosłownie zalazły mu za skórę. Jeśli zaraz coś się nie wydarzy...
- Dziadek! Co ty tu trzymasz za paskudztwo?! - zawołał, słysząc znajomy głos, gdy otworzyły się drzwi. Pokraczne stwory przywołały wyraz obrzydzenia na skrytej pod hełmem twarzy. Zdecydowanie bardziej wolał tygrysa, z którego łap śmierć byłaby czymś godnym opiewania. A to... to był jakiś żart. Na dodatek robactwo bało się światła, to cenna informacja, którą wojownik skrzętnie zanotował w pamięci.
Pojawienie się nieznajomego mężczyzny było czymś, czego Gawron się nie spodziewał. Zmierzył go wzrokiem, ciężko sapiąc, korzystając z chwilowej przerwy od walki z maluczkim wrogiem. Niewątpliwie był to mag, a z jego słów można było wywnioskować, że uważał się za coś lepszego. Dziwić się, że ludzie gardzą rasą elfich słabeuszy. Uratai prawie by splunął, ale w porę sobie uświadomił, że tylko zabrudzi dodatkowo przyłbicę. Patrząc na wyniosłą sylwetkę, miał tylko jedno skojarzenie. Agis. Niemniej jednak, był wściekły.
- Rozerwę cię na strzępy, czarci pomiocie - syknął, rzucając się w stronę maga. Nie chciał jednak ciąć go mieczem, lecz wbić się w niego niczym taran, objąć w pasie mocarnymi ramionami i powalić na ziemię. Gdyby się powiodło, nie omieszkałby przemodelować twarzy aroganckiego bufona. Korzystając ze swojej wrodzonej wytrzymałości i odporności, jak również zbawiennego wpływu adrenaliny, miał nadzieję na chwilowe zignorowanie dyskomfortu, który powodowany był atakami jednookich paskud. Nie chciał zabijać mężczyzny, gdyż rzeczywiście mógł to być towarzysz Dziadka, ale lekcja pokory na pewno by mu dobrze zrobiła.
Ostatnio zmieniony 10 wrz 2020, 21:44 przez Ottorio, łącznie zmieniany 1 raz.

Lustrzana Rzeka

23
Nie bacząc na otrzymane do tej pory obrażenia Gawron ruszył na elfa z całą mocą. Krzyk mężczyzny niósł się w wąskim korytarzu tak, że mali oprawcy na moment odskoczyli zaskoczeni jego reakcją. Podobnie spiczastouchy mag pewnikiem nie spodziewał się takiego obrotu spraw, bo zdziwiony uniósł wymownie brwi i odruchowo uczynił półkroku za siebie.

Ty przeklęty... — zdążył tylko powiedzieć, a wojownik już stał od niego na wyciągnięcie ręki.

W następnej chwili kilka rzeczy zdarzyło się niemal jednocześnie. Po pierwsze niewielcy, acz oślizgli oprawcy szybko oprzytomnieli po pierwszym szoku i niczym rozumna, czarna fala ponownie skierowali się całą masą ku naszemu bohaterowi. W tym samym czasie wielkolud już brał w objęcia białowłosego, już miał przywrzeć do niego całym sobą, gdy w ułamku sekundy wyciągnięta dłoń czarownika rozbłysła niezwykłym blaskiem. Wojownik stracił wizję, a oślepiająca biel przesłoniła mu cały świat. Uszy na ten czas wypełnił przeraźliwy pisk jego niedawnych przeciwników - widać światło w istocie było ich słabością.


Tymczasem Uratai poczuł jak na wskroś przeszywa go okropny ból, niby rażenie pioruna. Odruchowo zacisnął szczękę, po czym wnet pojął, iż napina się całe jego ciało. Czuł jakby ponownie szczypały go dziesiątki niewielkich żyjątek, lecz tym razem o wiele zajadlejszych, sięgających każdego zakamarka - czy to pod futrem, czy pod kirysem. Jakkolwiek ugodzony magią mężczyzna naraz wpadł na coś przed sobą i jak można było zakładać był to owy mag, co to go prądem potraktował.

Odchędoż się! — warknął elf, ale było już za późno. Panowie padli na kostkę ciężko jak dwie kłody, czym też rozpoczął się ich nierówny pojedynek. W pierwszej chwili zderzenie rychło przerwało działanie zaklęcia, a sam Gawron mógł odczuć związaną z tym ulgę. Nie zmieniało to jednak faktu, iż był kompletnie oślepiony. Bądź co bądź ani myślał odpuszczać krnąbrnemu magowi i wnet poszły w ruch pięści wielkie jak bochny chleba. Zamachnął się, a choć niespodziewanie zalała go nowa fala bólu, nie pohamował się i wymierzył piąchą na ślepo.

Bach! - poszło uderzenie, ale nic to, nie trafił, przywalił w kostkę, aż kości zabolały.

Bach! - tym razem trafił w obojczyk przeciwnika, a choć nie chciał zrobić mu wielkiej krzywdy poczuł, że coś gruchnęło, coś pękło i tym razem to elf wył z bólu, aż uszy cierpły, a skóra jeżyła się na plecach.

TY PIEPRZONY IGNORANCIE! — ryknął pełen emocji. Gawron już brał kolejny zamach, gdy znowu go porażono, lecz tym razem z taką mocą, iż wygiął się jak w ekstazie. Jego żyły były napięte do granic, w uszach dzwoniło, aż wtem zwiotczał i cała energia uszła z niego momentalnie. Pozbawiony kontroli nad własnym ciałem opadł ciężko na twarz, gniotąc jednocześnie adwersarza.

Aaa! — wrzasnął mag — Złaś ze mnie! Złaź! Ze mnie... duszę... się... złaź — usłyszał, a chwilę później odpłynął. Zemdlał.


***
Obrazek

Gdy mężczyzna zaczynał odzyskiwać przytomność jego oczom ukazało się palenisko, a w nozdrzach zagościła przyjemna woń zupy. Powoli rozwarł powieki szerzej i tym samym dojrzał, że ktoś położył go na boku tuż przy ognisku, zarzucił ciepłym futrem niby puchową kołdrą, zaś elementy odzienia, wyposażenie ułożył gdzieś z boku. Dopiero teraz wielkolud poczuł jak bardzo był wyczerpany - nie tylko bolały go mięśnie, ale i potwornie piekła klatka piersiowa, a w głowie szumiało nieznośnie. Żar co prawda nieco koił owe nieprzyjemne doznania, niemniej i tak miał wrażenie, że ktoś go zrzucił z pędzącej karocy.

No proszę, obudziłeś się. — usłyszał niewyraźny głos Dziadka. Odruchowo spojrzał w jego kierunku i zaraz ujrzał jak siedzi nieco z lewej, oparty plecami o Belladonę, która na ten czas leżała na brzuchu pocharkując cicho we śnie. Nieopodal znajdowała się jeszcze jedna postać. Leżący tyłem do Gawrona kształt widocznie musiał być sylwetką Agisa.

Dobrze, że jeszcze dychasz. — zaczął mówić — Wiesz młody... lubię cię, ale narobiłeś niezłego bigosu, wiesz o tym? — w jego głosie wyjątkowo brakowało tego wesołego, zwodniczego brzmienia. Był raczej osowiały, w dodatku grzebał kijem w palenisku jakby próbował zająć czymś myśli. Coś było nie tak, wcześniej się tak nie zachowywał.

Sygn: Juno

Lustrzana Rzeka

24
Gawron spodziewał się, że mag nie będzie łatwym przeciwnikiem, lecz mimo wszystko nie zakładał, że długouch aż tak da mu w kość. Dlatego nie lubił walczyć z czaromiotami, to nigdy nie były uczciwe starcia. Prawdą jest, że wyszedł z kilku zwycięsko, lecz brak doświadczenia i odpowiedniego ekwipunku dawały o sobie znać. Nie inaczej było i tym razem. Musiał dać się ponieść furii, to był jego jedyny plan.
Oślepienie należało do rzeczy, na które w tamtym momencie Uratai nie miał wpływu, a jeśli nie miał na coś wpływu, to tym bardziej się wściekał. Do tego nieznośny ból, mieszający się z ranami po ugryzieniach; marzył tylko o tym, by pozbawić swojego przeciwnika zębów. A jeśli nadal będzie działał mu na nerwy, to może i czegoś więcej.
Wpadnięcie na elfie chuchro było zbawieniem, którego potrzebował rażony prądem wojownik. Upojony nagłym poczucie ulgi niemal się śmiał, gdy próbował grzmotnąć na oślep swoją ofiarę. Bo tak go traktował, jak ofiarę, zwierzynę. Gdy w końcu trafił w to wątłe ciało, nie musiał niczego mówić. Obelgi maga w ogóle do niego nie docierały. Poczuł ze krwi, nic innego się nie liczyło. Krzyk bólu, który wydobył się z gardła Agisa, o ile to był Agis, stanowił dla Gawrona muzykę i siłę napędową. Więcej! Gigant już się niebezpiecznie rozkręcał, gdy kolejne porażenie skutecznie ostudziło jego zapędy. Potężna fala bólu zalała ciało mężczyzny, pozbawiając go przytomności. Protesty duszącego się elfa nie dotarły do świadomości Gawrona. Były pewne granice, których nawet Uratai nie potrafił przekroczyć.
* * * Smakowity zapach przywołał śpiącego wojownika do rzeczywistości. Przez chwilę poczuł się niemal jak w domu, na szczęście szybko się opamiętał i przypomniał sobie, że żadnego nie posiada. W otrzeźwieniu niewątpliwie pomógł ból całego ciała, który otrzeźwił go jak kubeł zimnej wody. Czarnobrody nie był jednak w stanie się ruszyć, leniwie rozwarł obolałe powieki. Brak wyposażenia powinien go zaniepokoić, ale w tych okolicznościach nawet to nie potrafiło zmusić go do ruszenia cielska z gościnnej posadzki. Słowa Dziadka pomogły mu natomiast zebrać rozbiegane myśli.
- Big... bigosu? - powtórzył, gdy udało mu się rozsupłać odrętwiały język. Głos wielkoluda był jeszcze bardziej nieprzyjemny i ochrypły niż zazwyczaj. Odchrząknął głośno, chcąc się dostroić. - Jeśli to jest ten twój elf, Dziadku - skinął w kierunku odwróconej sylwetki - to daj mi choć jeden powód, żebym nie rozbił mu teraz łba.
O ile udało mu się zebrać w sobie, Gawron postanowił ostrożnie się podnieść, chętnie wspomagając się ścianą, jeśli jakąś miał w pobliżu.
Nie rozumiał tego, co się stało. Elf miał być towarzyszem Dziadka, a nasłał na nich jakieś paskudztwo. Jeśli przez pomyłkę, to mógł je od razu odesłać. Pożalcie się żywioły mag, raczej partacz i imigrant - pomyślał jadowicie, posyłając mordercze spojrzenie w stronę czarodzieja. Jeszcze z tobą nie skończyłem, chłoptasiu.

Lustrzana Rzeka

25

Dziadek wstał nieśpiesznie z wygodnego siedzenia i z ociąganiem ruszył do kotła z zupą dzierżąc kilka drewnianych misek pod pachą. Dzik, o którego się dotąd opierał jedynie chrząknął cicho, obrócił się brzuchem do góry, po czym wrócił do snu. Podobnie elf wydawał się nieprzejęty rozmową obu panów, tudzież w ogóle jej nie odnotował, bo w dalszym ciągu leżał na boku, plecami zwrócony do Gawrona. Tymczasem brodaty krasnolud niemal stawał na palcach, by lepiej dojrzeć gotującej się strawy, poczuć bogatą woń, a zarazem ocenić, czy danie faktycznie jest już gotowe i nadaje się do spożycia.

Wiesz młody, jak byłem w twoim wieku stałem na czele turońskich eskapad w głębokie góry. To był ciężki kawałek chleba, oj tak. — zaczął snuć swą opowieść jednocześnie jakby nie zwracając większej uwagi na ostry ton wojownika. Za chwilę chwycił w łapę chochlę, zanurzył w zawartości kotła, zamieszał, a w tym samym czasie kontynuował swój monolog — Byliśmy pionierami! — rzucił gromko, aż echo wieży mu odpowiedziało i natychmiast przywołał się do porządku, ściszył ton co by reszty nie wyrwać z objęć Morfeusza — Byliśmy pionierami, rozumiesz? Brnęliśmy przez śnieg i lodowaty wiatr, dalej i dalej w głębie białego pustkowia. Mapy, które kreśliliśmy kawałkiem węgla na podartych skórach były pierwszymi od setek lat dowodami na istnienie owych zapomnianych frontów. Stworzenia, jakie ujrzałem... dość powiedzieć, że po dziś dzień część z nich odwiedza mnie w koszmarach. — Cornelius ostrożnie wybrał warzywa, dobrał kawałki mięsa tak, aby podział był sprawiedliwy, po czym całość zalał złocistym bulionem w uprzednio przygotowanych naczyniach. Napełniwszy wszystkie trzy miski odstąpił od garnca i postąpił kroku ku elfowi, lecz nie obudził go. Zamiast tego podłożył mu zupę obok posłania, wycofał się, a następnie skierował do Gawrona.

To były piękne czasy. — zamyślił się na moment, ale zaraz przykucnął tuż obok wielkoluda, tak, że właściwie całym sobą zasłaniał blask ogniska. Bez ociągania podał mu ciepłą strawę, po czym nachylił się nad nim jakby nie chciał, żeby usłyszała go reszta — Honor jeszcze wtedy coś znaczył, a braterska więź zdawała się jedynym gwarantem powodzenia misji. Żyliśmy z dnia na dzień, żyliśmy pełną piersią, ale w końcu i te czasy poszły w zapomnienie. — sposępniał — Starość, nie będę ukrywał, zaskoczyła mnie. Nikt nie chciał takiego gaduły jak ja w swojej drużynie, nie w smak im były moje przyśpiewki, a o Belli mówili... — tu zawahał się, zerknął na nią przez ramię, ściszył głos i dokończył — ...że wali od niej wieprzem na kilometr, tfu! Pierdolone mendy! Niech gryzą piach, jak reszta sukinsynów.

Naraz staruszek wyciągnął za pazuchy gruby nóż myśliwski, o drewnianej, posrebrzanej rączce. Ostrze wisiało w powietrzu zaledwie kilka centymetrów od gardła Uratai, tak iż ten mógł przysiąc, że na własnej skórze czuje chłód bijący od gładkiej, stalowej powierzchni. Atmosfera wyraźnie zgęstniała.

Lubię cię, młody. — uśmiechnął się smutno — Wiem powtarzam się, ale musisz zrozumieć, że nawet mimo tej sympatii, jaką cię darzę... nie mogę pozwolić byś groził mojemu pracodawcy, tłukł jak worek ziemniaków na puree. Chyba nie zapomniałeś o tym, że wciąż jestem tylko najemnikiem, co?

Cisza była dojmująca.

Sygn: Juno

Lustrzana Rzeka

26
Gawron w milczeniu słuchał Dziadkowego wywodu. Prawdę mówiąc, zaczął przez niego ponownie przysypiać. Nie będąc w stanie się podnieść, siedział na czterech literach i obserwował mozolne ruchy krasnoluda. Coś mu się w tym wszystkim nie zgadzało. Doświadczenie podpowiadało, że lada moment zostanie czymś zaskoczony. Nie zawiódł się.
– Rosół pachnie pysznie – odparł, niezbyt przejęty grożącym mu starcem. Jeśli ma teraz zginąć, niech tak będzie. Aczkolwiek... może i nie był filozofem, ale do głupców też nie należał. Wiedział, że w obecnym stanie i bez rynsztunku nie ma szans w walce z Dziadkiem i jego świnią, postanowił więc dodatkowo go nie prowokować. – Ale nie mam pojęcia, co ta historia ma wspólnego z twoim pracodawcą. – Ostatnie słowo niemalże wypluł, posyłając krzywe spojrzenie w kierunku leżącego elfa.
Następnie skupił wzrok na chłodnym ostrzu, potem na Dziadku, po chwili znów na ostrzu.
Ach... gówno z tym... – pomyślał, ciężko wzdychając.
– Skoro jesteś jego ochroniarzem, możesz winić tylko siebie za spartolenie roboty – oświadczył ponuro Uratai. – Było mi powiedzieć od razu, a nie pieprzyć farmazony przez całą drogę do wieży, zapominając o najważniejszym.
To by było na tyle, jeśli chodzi o nieprowokowanie.
Wojownik uważnie obserwował twarz swojego rozmówcy, wypatrując jakichkolwiek oznak realnego zagrożenia. Znał ten typ, Dziadek pewno chciał mu pokazać, kto tu jest górą, ale nigdy nie wiadomo, co w tym zrytym berecie siedzi, i jaka zębatka akurat się uruchomi. Jeśli uzna, że rzeczywiście nie obejdzie się bez jatki, to tanio skóry nie sprzeda. Póki co był jednak dobrej myśli.
– O ile nie masz nic przeciwko, zjem tej twojej zupy – oznajmił, jeśli żaden niespodziewany atak nie miał miejsca. – Może w tym czasie opowiesz mi coś naprawdę godnego uwagi, a ja uznam atak tego twojego elfa i jego skrzatów za nieporozumienie.
Gawron nie miał cierpliwości do przedłużających się rozmów, więc jeśli Dziadek będzie ciągnął tę farsę, olbrzym zrobi wszystko co w jego mocy, by wetknąć mu ten nóż w krasnoludzki odbyt. O ile, rzecz jasna, miałby na to siły, a nic na to nie wskazywało.
Ten rosół naprawdę wygląda apetycznie...

Lustrzana Rzeka

27
Cisza nie trwała długo, bo gdy tylko wojownik skomentował kuchnię krasnoluda ten zapominając o śpiących towarzyszach rzucił dziarsko:

Dziękuje, chłopcze! Dobry z ciebie dzieciak, masz tu do tego pajdę żytniego. - nie zwlekając staruszek sięgnął wolną ręką i za poł płaszcza wyjął jeszcze ciemny bochenek, który niemal przyłożył do siebie, odkroił część rżnąc nożem ku sobie, zaś gdy był już blisko końca, pochwycił kromkę między kciuk, a ostrze, oderwał końcówkę pieczywa i z nieskrywaną dumą podarował Gawronowi. Chwilę później otarł siekacz o wierzchnią część płaszcza, przejrzał się w nim ukradkiem, następnie schował z powrotem w tym samym miejscu co wcześniej. Wtem z drugiego końca obozowiska dało się słyszeć znajomy, pyszny ton:

Karmisz człowieka, który tak mnie potraktował? — zapytał niemrawo elf, jakkolwiek nie odwracając się twarzą do obu panów. Wygląda na to, że preferował dalsze leżenie na boku.

Nie śpisz, tak czułem! — zagrzmiał Świerzbiwąs pomijając przy tym pytanie przełożonego.

Od dłuższego czasu, ale porównanie mnie do worka ziemniaków mogłeś sobie akurat darować. — prychnął, po czym nieznacznie przekręcił głowę, tak iż widoczne były jego usta i zaraz dodał zdecydowanie ostrzejszym tonem — Co on tutaj jeszcze robi? Po co go tu przywlokłeś, starcze? Nie sądzisz, że wystarczająco już namieszał?

Ha! — rozpromienił się momentalnie — Skądże! — rzucił z taką zuchwałością, jakby sam Turonion szeptał mu do ucha co też winien mówić. Energicznie jak na swój wiek zebrał się z ziemi, a stając między nimi dwoma przedstawił ich sobie:

Wygląda na to, że zaczęliśmy ze złej stopy, co? Porzućmy w niepamięć niedawne zaszłości i zacznijmy od początku, jak należy. — zaś wskazując każdego z osobna, dodał — Gawron jest samotnym wojownikiem, którego spotkałem trochę przypadkowo. To kawał chłopa i zuch jakich mało. Razem z Bellą obserwowaliśmy jego starcie z tygrysem szablozębym i muszę przyznać, iż był to niezwykły pokaz. Twardy niczym wałek teściowej, silny jak byk, a do tego swój chłop, ot co! Agis z kolei to mój pracodawca. Nigdy nie przedstawił mi się z nazwiska, pochodzi z Nowego Hollar i tam studiuje arkana magii. Gdy tylko usłyszał, że Lustrzana Rzeka zamarzła najął mnie, po czym niezwłocznie ruszyliśmy w górę wąwozu. Wierzy, że ta opuszczona strażnica, jak również inne ruiny na północ stąd stanowią pozostałości po dawno wymarłym szczepie moich braci krasnoludów, Turonie poprowadź ich do siebie.

Wtem uczony westchnął niemal teatralnie, po czym z przekąsem rzucił w stronę najemnika:

Na Sulona! Czy jest coś, o czym mu jeszcze nie powiedziałeś?! Ah- — warknął długouchy i w tej samej chwili wydał z siebie jęk bólu, który skutecznie uniemożliwił mu dalsze wykłócanie się. Na ten znak Cornelius jak oparzony pobiegł do rannego towarzysza, nachylił się nad nim, zaś kawałkiem szmatki wyciągniętej z rękawa otarł mu twarz. Naraz elf wykonał w powietrzu skomplikowany gest, jego dłoń ponownie oblekła fioletowo-różowa aura. W ułamku chwili pochwycił staruszka za frak, przyciągnął brutalnie, aż ten zachwiał się i nieomal upadł na niego, lecz Agis nie zważał na to.

Po czyjej ty jesteś stronie, co? Chcesz, żeby ten ogrzy pomiot wykończył mnie, tak?! Zapomniałeś już kto wyciągnął cię z tamtej dziury?! — jak tylko skończył ponownie zaniósł się kaszlem, jego dłoń opadła, podczas gdy niedopowiedziane zaklęcie rozmyło się w powietrzu.

Niczego nie zapomniałem — burknął niewysoki jegomość, po czym rozeźlony podłożył uczonemu zupę pod nosem, usiadł z boku i odkroił kolejną kromkę, którą przykrył wierzch naczynia — Jedz, musisz odzyskać siły przed dalszą drogą. — elf nie odpowiedział, nie mógł, bo wciąż walczył z chrypą. Po dłuższym milczeniu Dziadek odezwał się do Gawrona nie patrząc jednak nań:

Pytałeś, co moja historia ma wspólnego z Agisem... właściwie wszystko. — zaczął raczej bez entuzjazmu, niemniej zaraz wstał na równe nogi, odwrócił się nieśpiesznie i spoglądając na wielkoluda już z nieco lepszym humorem kontynuował:

Widzisz młody, dzięki niemu znów mogę poczuć zew przygody, przydać się na coś młodszemu pokoleniu i nauczyć paru nowych sztuczek! — mag spojrzał na niego spode łba. Nie był w nastroju, żeby tłumaczyć Dziadkowi, że wiekiem przeganiał ich obydwoje razem wziętych, tymczasem tamten kontynuował — ...i wiesz co? Również tobie nadarza się jedyna w swoim rodzaju okazja, aby ruszyć z nami w głąb nieprzetartego szlaku-

Co?! — przerwał mu gniewnie Agis — Na jakiej niby podstawie?! Nigdy do tego nie dopuszczę!

Nie mamy większego wyboru. Ty jesteś poważnie ranny, a przecież ktoś musi nieść tobołki. Ja i Bella nie damy rady jednocześnie taszczyć zapasów dla trzech osób. Nie wspomnę już o tym, że musimy też zadbać o ochronę ekspedycji, rozbijanie obozu, czy polowanie. Dzieciak, owszem ma swoje wady, ale w zaistniałej sytuacji jest naszą jedyną nadzieją.

Nie zgadzam się na to, krasnoludzie. Nie możesz i nie będziesz decydował za mnie o losie tej ekspedycji. — wysyczał przez zaciśnięte zęby. Brodacz spojrzał na niego z politowaniem, skrzyżował ręce na piersi.

Dalsza wędrówka w tym stanie oznacza dla ciebie pewną śmierć, zaś pozostanie tutaj bez dwóch zdań skończy się kolejnym starciem z tymi dziwnymi, oślizgłymi stworzeniami, brr, czymkolwiek są... oczywiście zawsze możemy wrócić tą samą drogą, którą tu dotarliśmy.

Nie! — przerwał mu nagle — Nie po to brnąłem tu z samej Akademii Holarskiej, żeby teraz przerwać poszukiwania. Nie wrócę, póki nie poznam prawdy o tym miejscu. Nie ma mowy, rozumiesz?!

Staruszek niewzruszenie przyglądał się elfowi, wreszcie pokiwał z niesmakiem i skierował kroki w stronę dzika. Zwierzę obudził czułym drapaniem za uchem. W pierwszej chwili Belladona odpowiedziała mu niewyraźny pocharkiwaniem, ale już po paru minutach zachęcana czułymi słowami wstała na wszystkie cztery racice.

Pora na twoją kolację, kochana. — rzekł i nie czekając na jej reakcje ruszył do kociołka. Pośpiesznie nałożył sobie porcje zupy, odłożył na bok, odkroił chleba, natomiast to, co mu zostało wrzucił bezwiednie do garnca, który wtem chwycił za ucho, podniósł znad ogniska. Rumieniec szybko zagościł na jego twarzy, toteż bez ociągania przeniósł gar kawałek od paleniska, a opierając o gruzy ułożył na boku, tak aby ułatwić wierzchowcu dostęp do jadła i nie wylać przy tym cennej zawartości. Ospała Bella wtem zatrzęsła kuprem, żywo otrzepała z kurzu i ruszyła do jadła. Bez zwłoki zanurzyła łeb w czarnym kotle, z którego teraz echem dobiegały odgłosy konsumpcji, wesołego kwiczenia.

Dziadek przyglądał jej się z dumą, z zadowoleniem, ale zaraz przeniósł wzrok na Gawrona:

Więc? Co na to powiesz? — kontynuował poprzednią rozmowę — Zgaduje, że i tak nie masz nic lepszego do roboty, a kto wie? Może przyjdzie ci się wzbogacić? Może pośród ruin znajdziesz coś dla siebie? — zerknął w stronę Agisa, lecz ten nie skomentował jego słów. Piłka była teraz po stronie Uratai, co zrobi?

Sygn: Juno

Lustrzana Rzeka

28
– To rozumiem – odparł Gawron, rozluźniając się nieco i z wdzięcznością przyjmując pajdę chleba. Równy gość z tego Dziadka – pomyślał, sięgając również po miskę. – Dzięki za opatrunki i żarcie, doceniam to – dodał, zanurzając pieczywo w parującym rosole. Zupa smakowała jak cud świata, który objawił się w przełyku wojownika. Po wszystkich trudach ostatnich dni posiłek tego typu był niebiańskim wręcz ukojeniem. Mężczyzna nie spieszył się z jedzeniem, z namaszczeniem traktując każdy kęs, każdą łyżkę, delektując się jadłem.
Słysząc przebudzonego elfa, Gawron skrzywił się nieco. Nie pozwolił sobie jednak na to, by dziwak zepsuł mu przyjemność ze spożywania Corneliusowej zupy, starał się go ignorować, puszczając uwagi mimo uszu. Zresztą, Uratai robił to na co dzień. O ile ktoś nie stanowił fizycznego zagrożenia, tak słowne zaczepki mógł sobie włożyć w buty. Elfi mag i jego jednookie pomioty były ze wszech miar realnym zagrożeniem, dlatego też dostali wciry. Nie tylko oni – pomyślał, a gorycz na chwilę zagościła na kubkach smakowych wojownika.
Gawron był pełen niewypowiedzianego podziwu dla uporu i energii Dziadka, które to przymioty po połączeniu tworzyły niezdrowy entuzjazm. Nie wiedział, czy to kwestia charakteru krasnoluda, a może lat doświadczenia, ale najpewniej jedno i drugie. Chcąc okazać jednak trochę wdzięczności, Uratai słuchał w milczeniu tego wywodu, nie dając po sobie poznać znużenia.
Kończąc nader pyszny posiłek, Gawron uśmiechnął się nieznacznie, słysząc jęk bólu wydany przez Agisa. To był dowód na to, że ciężka praca i ciężkie pięści nie poszły na marne. Mała rzecz, a cieszy. Widząc jednak, jak ten brutalnie potraktował Dziadka, Uratai napiął wszystkie mięśnie, gotów w każdej chwili dokończyć swojego dzieła, tym razem na dobre. Zupa wystarczająca go wzmocniła, by dopaść do długouchej, niewdzięcznej gnidy. Przezornie jednak czekał, nie chcąc znowu wywołać zamieszania. Gdy Cornelius był już oswobodzony, wojownik zabrał głos:
– Nie wykończę cię ze względu na Dziadka, mam wobec niego dług. W zasadzie nawet dwa – poprawił się, przypominając sobie przygniatające go cielsko tygrysa. – Ale potraktuj go raz jeszcze w podobny sposób, to dokończymy naszą poprzednią... rozmowę. – Ostatnie słowo wypowiedział z taką siłą, że nie pozostawiało żadnych wątpliwości, co miał na myśli. Jako że mało mówił, to tym bardziej nie rzucał słów na wiatr.
Słuchając ich kłótni, Gawron doszedł do bardzo niepokojącego wniosku. Czyli te diabły nie były po stronie maga? Chwilę się nad tym zastanawiał, po czym wzruszył ramionami. Zdarza się. Poza tym, lekcja pokory na pewno wyjdzie pyskatemu elfowi na dobre. Nie wiedział, gdzie jest Akademia Holarska, czymkolwiek ona była, ale wyglądało na to, że nie jest to blisko. Jak ten fircyk był w stanie przebyć taką drogę? – pytał się w myślach, kręcąc z niedowierzaniem głową.
Mało rzeczy bawiło Gawrona, ale jedną z nich na pewno był widok radosnej Belladony, która tak ochoczo pałaszowała posiłek. Kiedyś też chciał mieć zwierzęcego towarzysza, ale nie natrafił jeszcze na żadne stworzenie, które byłoby w stanie dotrzymać mu kroku. Może kiedyś... – rozmarzył się nieco, by następnie zostać przywołanym do rzeczywistości przez Corneliusa.
– Wiesz, Dziadek, jakoś niespecjalnie interesują mnie te ruiny. Ale masz cholerną rację, że nie mam nic lepszego do roboty. Idę z wami – oznajmił, nie bawiąc się w zbędne przedłużanie. Uratai działał szybko, tak samo nie lubił zwlekać z podejmowaniem decyzji podczas rozmów. Wszystkie zlecenia miał wykonane, grafik świecił pustkami, a zawsze to jakieś nowe zajęcie. Może przy okazji zobaczę, jak tego dupka szlag trafia – pomyślał, wyobrażając sobie bezlitosną sprawiedliwość, która łapie w swoje objęcia aroganckiego Agisa.

Lustrzana Rzeka

29
Spoiler:
Wtem krasnolud zaklaskał z radości, przetarł ręce jakby dobił niezłego targu, a pewnikiem zaraz i by podskoczył, zatańczył gdyby tylko nie ograniczały go uroki podeszłego wieku. Miast tego ochoczo podreptał do dzika, który słysząc ekscytacje swego pana wyjrzał za garnca zaspanymi ślepiami oraz ryjkiem ubabranym w potrawce. Cornelius ni stąd, ni zowąd pochwycił lochę za poliki, spojrzał głęboko w oczy i niemal zaśpiewał:

Słyszałaś kochana? Młody idzie z nami, ha! — zaraz po tym staruszek oswobodził zwierze z czułych objęć, na co Bella zareagowała niemrawo, ot wracając na powrót do kociołka. Dziadek tymczasem nucąc coś pod nosem ochoczo wziął się za przygotowania do czekającej ich wyprawy. Głównie przejawiało się to czyszczeniem rynsztunku oraz szykowaniem przekąsek.

Zobaczysz szefie, nie pożałujemy tego, już moja w tym głowa! — rzucił w stronę zwróconego plecami elfa.

Lepiej, żeby tak było. — burknął w odpowiedzi, zaś po chwili milczenia dodał — Odpowiadasz za niego. Jeśli zaszkodzi mojej ekspedycji obaj za to zapłacicie.

Jasna sprawa, szefie! — odrzekł bez cienia wahania, po czym wrócił do obowiązków.

Resztę wieczoru drużyna spędziła w ciszy. Oczywiście Cornelius wielokrotnie próbował zachęcić towarzyszy do wspólnego śpiewania przy kojącym żarze, lecz z każdą taką próbą spotykał się z oporem od strony pracodawcy. Koniec końców staruszek musiał odpuścić i oddać mu racje, wszak co by nie było uczony potrzebował na ten czas spokoju, nie hulanki. Podobnie z resztą było w przypadku Uratai - obolałe mięśnie wciąż domagały się odpoczynku, zaś wypełniony zupą żołądek tylko ponaglał do snu.

Nie minął kwadrans jak wielkolud odpłynął i zasnął.

***
Gdy mężczyzna ocknął się następnego ranka od razu rzuciły mu się w oczy puste posłania kompanów. Rozsądek sugerował nawet, że elf z krasnoludem zwyczajnie okradli go w czasie spoczynku, po czym czmychnęli byle gdzie, byle dalej. Ku zaskoczeniu wszystkie jego fanty były jednak na swoim miejscu, nie ubyło mu ani oręża, ani gryfów w sakiewce. Zamiast tego poczuł, że poniekąd opuściło go to przemożne uczucie zmęczenia spowodowane odniesionymi ranami, także bez dłuższego namysłu spróbował podnieść się z ziemi, czemu od razu zaprotestowało obolałe ciało. Nie tylko skurcze w nogach, ale również miejscowe oparzenia skutecznie dały o sobie znać jak tylko zgiął się do pozycji siedzącej. Dalsze wstawanie oczywiście nie było wcale łatwiejsze, niemniej z uporem Gawrona nie było rzeczy niemożliwych. Już chwilę później stał na równych nogach jak przystało dumnemu Uratai - odziany, gotowy do dalszej drogi.

Przyszła więc pora, by znaleźć resztę.

Wielkolud instynktownie zaczął rozglądać się za wyjściem z pomieszczenia i po prawdzie dopiero wtedy zyskał okazje, żeby lepiej przyjrzeć się owej Czarnej Wieży, a trzeba przyznać, iż była to doprawdy wiekowa konstrukcja. Całość zbudowana z kamienia czarnego jak węgiel, z zewnątrz okryta grubą warstwą lodu i śniegu, które tylko wzmagały przez lata zapomnienia, podczas gdy wewnętrzny szkielet budowli zaczynał podupadać. Przejawiało się to choćby tym, że o dostępie do wyższych pięter nie było nawet mowy, gdyż schody doń prowadzące teraz jawiły się jedynie stertą gruzu. Trudno powiedzieć jak mogłyby wyglądać owe niedostępne im kondygnacje, niemniej ze względu na dziury w ścianach i suficie zyskali jakieś pojęcie o tym co by zastali - tam jakiś mebel sosnowy, gdzie indziej fragment zwietrzałej kotary. Poza tym prezencja tych pięter pozostawała kwestią tajemnicy. Co się zaś tyczy samego miejsca ich skromnego obozowiska, było ono umieszczone dokładnie pośrodku strażnicy, tj. między kupą kamieni a jakąś stertą próchna, które staruszek zebrał z parteru, ot na opał.

Wreszcie znalazł Gawron i wrota prowadzące na zewnątrz. Chwycił za przyrdzewiałą antabę, pociągnął, po czym jego oczom ukazał się znajomy korytarz - ten sam, w którym natrafił na przedziwne żyjątka i ten sam, w którym krótko później pożarł się z Agisem, tak iż niewiele brakło a obaj staliby się jeno pożywką dla oślizgłej szarańczy.

Kwiiii kwiiiiii kwiiii!

Wtem bohater usłyszał nawet bardziej mu znajome od widoku feralnego przejścia kwiczenie. Bez wątpliwości musiał to być ryk Belladonny, bo w całej okolicy żadne inne zwierze nie wydawało z siebie takiego dźwięku. Pognał więc za brzmieniem w nadziei, że dzięki temu znajdzie również pozostałych. Od razu zaczął rozglądać się za drugim wyjściem, bądź jakimś osobnym pomieszczeniem, lecz tym, co znalazł było zejście do podziemi. Jedno spojrzenie wystarczyło mu, żeby stwierdzić, że droga w dół nie była zaprojektowana z myślą o kimś z jego gabarytami. Wąskie przejście oraz niskie sklepienie zmuszały go do ciągłego schylenia się, zaś przez wzgląd na nieprzeniknione ciemności co rusz pocierał ramionami o ściany. W pewnej chwili mógł nawet poprzysiąc, że znowu coś słyszy, lecz tym razem nie sympatycznego dzika, a irytujące piszczenie oślizgłej czarnej masy z wcześniej. Szczęśliwie dla niego nie miał okazji przekonać się o słuszności swoich podejrzeń, bo zaraz jego oczom ukazał się tańczący na stopniach blask płomieni, a samo piszczenie zagłuszyła kłótnia elfa z krasnoludem.

... jeśli nie przekonuje cię to, że strop może nam się w każdej chwili zwalić na głowę to pamiętaj, że nie wiemy dokąd prowadzi da droga, ani co nas tam czeka! — dosadnie tłumaczył Dziadek, czemu wtórowała Bella.

Właśnie po to tu jesteśmy, krasnoludzie, aby brnąć w nieznane. — odpowiedział mniej energicznie, choć równie stanowczo Agis.

Wtedy ich oczom ukazał się Gawron.

Jesteś mordeczko! Jak tam, lepiej ci już? — rzucił brodacz jakby się nie widzieli od tygodnia, co długouchy skwitował jedynie parsknięciem. — Nasz uczony natrafił tu na taką ścianę, z której piszczał wiatr, także postanowiliśmy sprawdzić co się za nią kryje, no i proszę.

Obrazek

Wyglądasz paskudnie. — wtrącił bezpardonowo elf, gdy nasz mięśniak przyglądał się ich znalezisku. Po prawdzie sam nie wyglądał wcale lepiej - był blady i pochylony jakby dźwigał na plecach jakiś ciężar, choć to Cornelius na wespół ze swym wierzchowiec taszczyli wszystkie tobołki. Ponadto prawą rękę badacz przykładał do napuchniętej klatki, źródła jego bólu, a tym samym kości, którą złamał Uratai.

Podjąłem już decyzję. Zamierzam sprawdzić co tam się kryje. — obwieścił mag — Obecnie znajdujemy się w ruinach starej krasnoludzkiej wartowni, jeśli moje przypuszczenia są słuszne to miejsce — tu łypnął na otwór — może być jakąś drogą ewakuacyjną w razie nadciągającego niebezpieczeństwa. Chce wiedzieć dokąd prowadzi, być może po drugiej stronie natrafimy na inne pozostałości po tej wspólnocie.

Agis ponownie spojrzał po swoich towarzyszach, ale że nikt nie okazywał entuzjazmu wobec jego planów, zaklął pod nosem i o wiele bardziej dobitnie wycedził przez zęby:

Możecie tu zostać, jeśli wam to pasuje, ale będzie to również oznacza koniec naszej współpracy. Nie zamierzam tolerować niesubordynacji. — po tych słowach ruszył do środka nim ktokolwiek zdążył go zatrzymać. Zdezorientowany Dziadek wzruszył tylko ramionami, zmęczonym wzrokiem powłóczył najpierw na wojownika, a potem na towarzyszącego mu dzika, westchnął ciężko i ruszył w nieznane, Bella niezwłocznie podążyła za nim pozostawiając Gawrona samego.

Sygn: Juno
ODPOWIEDZ

Wróć do „Thirongad”