Skaallgard

1
Śnieg - dzieło sztuki, jakiego pozazdrościć może matce naturze każdy artysta - pojedyncza kropla wody w prosty sposób zaklęta w formie uniwersalnego arcydzieła - wspaniała, wręcz hipnotyzująca w swym uroku, niesiona przez mroźny wiatr północny mija niezdobyte góry i nieznane nikomu doliny. Dziarsko mknie niesiona siłami niezależnymi od siebie na spotkanie przeznaczeniu, by spocząć wreszcie u kresu swej wędrówki na białej pierzynie i stać się ledwie wspomnieniem niedostrzeżonej nigdy ekspresji ogromnego świata.

Krok.

Blade światło latarni samotnie rozpraszało niemal nieprzeniknione mroki nocy, gdy postawny podróżnik powoli, choć uparcie przemierzał bezkres śnieżnej pustyni zewsząd smagany mroźnymi biczami wiatru. Opatulony w brunatne skóry i zdarte płótna skrzętnie skrywał każdy możliwy centymetr swojego ciała, gdyż nawet dla rodowitego Uratai jak on nocna zawieja na krańcu świata jawiła się żywiołem równie niebezpiecznym, co pazury i kły nawiedzających tę okolicę stworzeń. Mizerny płomień zatańczył dziko przygasając niebezpiecznie, gdy skręcił gwałtownie wędrowiec na znanym mu z pamięci szlaku chyląc się przed jeszcze jednym podmuchem wiecznej zmarźliny. Niewielu było śmiałków tak odważnych, czy szalonych jak on by w podobną pogodę ruszyć w głąb mroku licząc na coś więcej niż podłą śmierć, ale Gunnar był wyjątkowym jegomościem - kierowany pragnieniem chwały równie silnym co narkotyczne uzależnienie parł przed siebie z jasną wizją. Jego droga, choć trudna i niepewna miała w istocie swój cel.

Krok.

Po raz wtóry z wyraźnym chrupnięciem zatopił stopę w płatach śnieżnego puchu - na tę wędrówkę był przygotowany jak należy - dostatecznie wiele skór by surowy klimat nazwać "znośnym" i dostatecznie gorące serce, by przeć do przodu, nawet jeśli przyjdzie mu iść boso. W prawicy Jotunbane ściskał krótki drewniany kij, na którego przeciwnym końcu zwisała blaszana lampa za szklaną osłonką skrywająca powoli wypalającą się łojową świecę i choć ta mizerna konstrukcja bujając się w porywistym rytmie licho spełniała swe zadanie stanowiła jedyną przyjaciółkę niedoli Gunnara prędzej odganiając zwierzęta aniżeli faktycznie pomagając w rozpoznaniu tereny.

Krok.

Ostatni już, by dotrzeć na szczyt wzgórza, które przez ostatnią godzinę sumiennie zdobywał nasz włóczęga. Rozwarł teraz nieco szerzej połacie materiału wyglądając spod niego parą bystrych jasnobłękitnych oczu głęboko osadzonych w czaszce tuż pod krzaczastymi brwiami, zmarszczył orli nos, a w jego ślepiach zalśnił blask podobny temu, który miewali choćby poszukiwacze złota ujrzawszy spod błota połysk upragnionego kruszcu. Rozmazany zawieją widok, który mężczyzna ujrzał z góry sprawił, że serce zabiło mocniej, a duch począł wyrywać się z radości prawie ciągnąc go do śmiałego biegu w dół zbocza.
Skaallgard... nareszcie był w domu.
Wprawdzie stąd było to ledwie kilka mizernych chałup ledwie widocznych spod grubej warstwy białego puchu, ale nie mógł się mylić. Wreszcie po tak długim czasie wrócił w rodzinne strony, wrócił do miejsca, gdzie wszystko miało swój początek.

Wrócił po chwałę.

Sygn: Juno

Re: Skaallgard

2
Zima! Na wszystko co plugawe i piękne, Gunnar kochał zimę. Moment gdy każde wyjście poza próg domu groziło odmrożeniami, gdy minuta spędzona na zewnątrz porównywalna była do bitwy o przeżycie. To wtedy właśnie prawdziwy Urataiczyk zaczynał się rozgrzewać! Mimo to, brnięcie przez śnieg i zawieruchę było dość uciążliwe. Żałował że nie wziął konia z Twierdzy, wiedział jednak że w taką pogodę lepiej jest iść pieszo.

Szedł do domu. Długie lata spędzone w armii Thirongadu odcisnęły na nim swoje piętno. Zmężniał. Nawet teraz, przykryty grubą warstwą futer i ubrań, szedł wyprostowany jak na bitwę. Odruchowo dotknął toporka przy boku. Zawsze tam był, i wtedy gdy na pierwszym patrolu musieli przegonić jakieś potwory, i wtedy gdy na odległym froncie szykował się do walki, tak i teraz kiedy przebijał się przez śniegi, topór zawsze ciążył przy boku i przypominał po co żyje.

-W końcu kurwa- Sapnął do siebie. Długa droga potrafiła zmęczyć. Tak samo jak męczyła tarcza na plecach i skarby pod futrami. Jednak mimo tego nie zamierzał zwalniać. Dom był już blisko. Nie mógł się doczekać widoku rodziny! Liczył na potężną biesiadę z wszystkimi starymi przyjaciółmi! Na picie i opowieści snute do białego rana! Serce wojownika zadudniło znajomym gorącym rytmem. Dziesięć lat?A może dłużej? Trudno ocenić, czuł że za długo. Z nową siłą i radością w duchu, ruszył dalej. Po znajomym szlaku.

Re: Skaallgard

3
Droga ze szczytu wzgórza jawiła się Gunnarowi niespecjalnie odległą, choć z drugiej strony kapryśna pogoda wcale nie zamierzała ułatwić mu powrotu w rodzinne strony. Mroźny wiatr z uporem maniaka ciął raz za razem jakby licząc, że wielkolud w końcu rozmyśli się i zawróci na pięcie w ostatniej chwili, jakby sama natura starała się odciągnąć go od wioski na krańcu świata. Nie mniej groźna pod warstwą białego puchu okazywała się gruba zmarźlina co raz delikatnie wytracająca mężczyznę z równowagi co nierzadko sprawiało, że musiał balansować ciałem by nie runąć podle na twarz i choć zarówno wiatr i lód nienależały do jego sprzymierzeńców to mimo wszystko najbardziej niebezpieczna była skalna stromizna, która przy wszystkich innych czynnikach pchała wędrowca bezlitośnie w dół zbocza i tak chcąc nie chcąc chwilę musiała potrwać ta nierówna walka z żywiołem. Krok za krokiem, oddech za oddechem zbliżał się do upragnionego celu wędrówki - zszedł w końcu z wzgórza i począł przedzierać przez równinę, za którą miał nadzieję ujrzeć pierwsze zabudowania. To właśnie w tym momencie zawieja przybrała nagle na sile. Śnieg pruszył już właściwie poziomo uderzając teraz tak, że zdawało się, iż przenikał nawet futra, a jedynym co Gunnar dostrzegał w tej piekielnej pogodzie był czubek własnego nosa. Naraz poczuł jak uderza głową w coś twardego, podniósł wzrok i ujrzał starą drewnianą tablicę, z której na skutek zderzenia opadły połaty śniegu, spod których wyłonił się zapisany czarnymi bukwami napis "Skaallgard".

Mijając nieśpiesznie znak dojrzał przez ścianę bieli pół okrągłe ciemne kształty, które prawdopodobnie były domostwami. Ruszył dalej, a gdy zbliżał się do centrum wsi zdążył potknąć się parę razy o wiadro, czy inny płotek rzucony mu pod nogi jak sądził przez siły żywiołu. Okolica zdawała się być całkiem opustoszała co w sumie nie budziło w nim wielkiego zdziwienia wiedząc z jaką pogodą musiał radzić sobie do tej pory. Większość budynków, które mijał stało zamknięte na kilka spustów, a w oknach poza mrokiem zdaje się nie rezydował nikt inny - nawet tu pośród cywilizacji Gunnar mógł poczuć ukłucie odosobnienia zastając wioskę pozamykaną w chałupach, nienaturalnie cichą.

Chwilę błądził jeszcze mężczyzna szukając rodzinnego domu i wtem wyrosła przed nim budowla większa od pozostałych - wyższa i szersza, prawdopodobnie kilku izbowa. Uratai nie kojarzył tego przybytku, ale po tak długim czasie wiele mogło się przeciez zmienić w miejscowym krajobrazie, czyż nie? Zbliżył się nieco i ujrzał, że w oknach budynku wesoło skakały światła ogniska, a przez ściany docierała jego uszu... muzyka? Skrzypce? No i ten zapach! Ledwie wyczówalny, ale za to jak wspaniały w swej kompozycji aż ślinka cieknie. Czy to pieczony nad ogniem drób? Ziemniaki w masełku? Cholibka, czuł nawet królika! Wesoły klimat musiał wewnątrz panować, oj tak. Chyba słyszał nawet jakieś pijackie przyśpiewki, ha!

Obszedł budynek szukając wejścia, a gdy natrafił po drugiej stronie obiektu na mosiężne drzwi jego oczom rzuciło się jeszcze jedno źródło światła, tym razem w oknie domostwa stojącego naprzeciw - pojedyncza świeca przytwierdzona woskiem do parapetu i wyglądająca z wnętrza dziwnie znajomej struktury, to był... jego dom? Tak, tak. Mniejszy niż go zapamiętał, ale ewidentnie miał te same zdobienia wycięte w ciemnym drewnie, to samo stare siano robiące za strzeche i ten sam zapach, który kojarzył z okresem dorastania. Nie wiedział w prawdzie nasz bohater, czy jego rodzinna była na nogach o tej barbarzyńskiej porze, ale z drugiej strony świeczka mogła oznaczać, że czekali na niego aż nawet teraz. Czy powinien ich niepokoić o tej godzinie, a może jednak jest nadal oczekiwany? Z drugiej strony radosne melodie i piękne nuty zapachowe jak śpiew syren ciągnęły go do sąsiedniej nieruchomości, pytanie: dokąd się teraz uda?

Sygn: Juno

Re: Skaallgard

4
Droga do domu była cięższą niż się spodziewał. Pamiętam doskonale jak jako młodzik biegał po tych stromiznach z gołymi półdupkami za swoimi koleżankami z wioski. Pamiętał te święta wiosny, te uczty i te rejony. Pamiętał ta nieopisaną wolność jaką czuł w domu. Za diabła jednak nie pamiętał by w zimie śnieg i wiatr potrafił powstrzymywać rosłego woja niczym mur tarcz zielonej hołoty. Cóż do tej pory śmiał z kompanów z wojska, którzy to mówili że demony zmieniły pogodę. Że jeden z nich Fhreon pożarł drugiego Ohzo'na i coś tam coś tam.
Podjął, więc decyzję by douczyć się czym to do cholery było.


Gunnar był człowiekiem wielu cnót i szanował je ponad wszystko. Głównymi jednak które miał zawsze w sercu było brawo do snu i dobrego jadła. Więc co by dużo się nie zastanawiać, pora było ruszyć do wesołej ciepłej izby.
Poszedł pod wejście i z uśmiechem malującym się na zmarzniętej twarzy pchnął drzwi do środka. W tym klimacie najpewniej był też wiatrołap więc zamknął jedne za sobą i w końcu naparł na drzwi do samej izby wraz z głośnym i wesołym.
-Wróciłem!-

Re: Skaallgard

5
Niemałe drzwi skrzypnęły przeciągle, gdy mężczyzna przekroczył próg budynku, postąpił naprzód, a wraz z nim do przedsionka wpadł z gwizdem tuman białego puchu rozsypując się po wilgotnej posadzcce i ścianach z ciemnego drewna. Upewniwszy się w miarę sprawnie, że wejście zostało odpowiednio zamknięte zyskał chwilę sposobności, by otrzepać skóry z nagromadzonego osadu i wtedy uszu jego dotarły liczne, głównie męskie głosy i ich wesołe przyśpiewki w akompaniamencie gry skrzypiec:
- Skaczą iskry w palenisku,
A mnie nadal sucho w pysku,
Nie chcę wracać dziś do żony!
Dajcie kufel napeł-

Gwarna zabawa nagle ucichła, a całe pomieszczenie wypełnił zgrzyt przyrdzewiałych zawiasów, stopniowo rozwarło się przed nim wejście ukazując wnętrze izby.


Jak się w istocie okazało rzeczony przybytek był a jakże tawerną tutaj nietypowo zbudowaną na owalnym planie - po prawej pod ścianą stały dwa dłuższe stoły, przy których przesiadywała grupka (jak możnaby wnioskować) miejscowych wojaków biorąc pod uwagę ich aparycję, bojowy rynsztunek i akcent typowy tutejszym. W niewielkim pięcioosobowym gronie biesiadników wędrowiec niestety nie rozpoznał żadnych znajomych twarzy stąd nie dziwota, że zebranie łypało nań z mieszaniną niechęci i zdziwienia zaciskając przy tym dłonie na rękojeściach oręży. Kawałek dalej na okrągłym stoliku tuż przy palenisku siedziała na blacie rudowłosa dziewoja dzierżąca w rękach stare skrzypki z paroma nierównymi strunami i smyczek, który na słowa wielkoluda zsunął się z instrumentu z przeraźliwym piskiem. Dziewczę wybałuszyło oczy, rozdziawiło lekko usta wydając przy tym z siebie ochrypłe:
- G-Gun? - niewiasta zeskoczyła z ociąganiem z siedzenia i ruszyła w jego stronę, a im bardziej się zbliżała tym jaśniejsze stawało się, że bynajmniej uradowana nie jest, a prędzej wściekła aż poczerwieniała jej w chwilę cała twarz. Stanęła o krok od niego, a zgromadzenie przy długich stołach podniosło się naraz żywo chwytając za broń w jasnej gotowości do wyjaśnienia nowo przybyłego. Wtem ruda wzięła krótki zamach i zdzieliła otwartą dłonią policzek mężczyzny nim zdążył choćby pomyśleć o obronie. Donośne plaśnięcie rozeszło się po pomieszczeniu tak głośno, że zdawać by się mogło, że połacie śniegu opadły z zewnętrznej części dachu.


- COŚ TY SOBIE DO MROŹNEJ KURWICY WYOBRAŻAŁ?!! - wydarła się na niego nie szczędząc sił w gardle i tym razem śnieg zdecydowanie opadł z okrycia budynku.
- WIESZ JAK SIĘ MARTWILIŚMY PIEPRZONY DEBILU?! WIESZ JAK DŁUGO CZEK- - urwała, gdy głos odmówił jej nagle posłuszeństwa i zaniosła się paskudnym, przeciągłym kaszlem z trudem łapiąc oddech, a obserwujący to zdarzenie goście teraz poczęli spoglądać na siebie z jeszcze większym zakłopotaniem, wreszcie jeden z nich, ponury brodacz w skórzanym pancerzu, wyciągnął ku niej dłoń z zamiarem uspokojenia:
- Astrid? Trzymasz się tam? Wszystko w porządku? - zapytał zaniepokojony, lecz szybko pożałował tej decyzji, gdy kobieta odwróciła się do niego na pięcie, złapała za nadgarstek i wykręciła zmuszając czarnobrodego do przyklęknięcia na jedno kolano.
- Kurwa, As! - zagrzmiał błagalnym tonem, na co temperamentna babka odpowiedziała mu ocierając łzy wysiłu:
- Nawet nie próbuj mnie uspokajać, Algiz! Ten tutaj to pieprzony Gunnar Jotunbane, syn Egilla Jotunbane! Dwa razy spisaliśmy go na straty, dwa razy żegnałam go nad skarpą i nagle pojawia się znikąd jak gdyby wrócił z jebanego grzybobrania z durnym "wróciłem" na gębie! - odrzuciła gwałtownie pomocną dłoń i zerknęła w stronę topornika:
- No i na co się gapisz, zdrajco?! Zapomniałeś zabrać koszyczka z lasu? Aaarg! - zdenerwowana momentalnie uniosła z blatu na wpół pełny kielich i cisnęła nim z całej siły w ścianę za szynkwasem aż został po naczyniu tylko ściekający ślad i kilka odłamków. Dopiero teraz Skaallgardczyk dostrzegł, że za barmańską ladą stoi przecierając kufle niewzruszony niczym... ork - wprawdzie stary już i skurczony w sobie, lecz równie zielony co jego pobratymcy z upalnych południowych regionów. Co robił tak daleko od ojczystych ziem? Zbłądził na szlaku? A może uciekł z lochów Turonu? Faktycznie nietypowe, jednak gdy karczmę wypełniły gromkie śmiechy rozbawionych gapiów mężczyzna poczuł, że nie znajdzie dość czasu na rozmyślania.
- Astrid, no dalej, hah! Przedstaw nas swojemu grzybiarzowi! Nie bądź niegościnna, przywitaj chłopa w domu! - zakrzyknął ktoś z podchmielonego grona. Ruda łypnęła na przybyłego jak dzikie zwierzę na intruza we własnej norze.
- Pierdol się, Magnus, sam mu się przedstaw. - po tych słowach wróciła do swojego kąta i poczęła stroić skrzypki. W tym samym czasie zebrani znowu zasiedli plotkując między sobą, zderzając kielichy, a po chwili spomiędzy nich z ociąganiem wystąpił krasnolud. Potruchtał szybciutko do Gunnara, po czym ochoczo wyciągnął dłoń w geście powitania:
- Magnus jestem, przybij grabę chłopie! - wyszczerzył uśmiech, aż zalśniły dwa złote zęby - No i? Co cię tu sprowadza, koleżko? Odwaga, interesy, czy raczej...
Na te ostatnie słowa zwrócona tyłem Astrid prychnęła teatralnie testując co chwila skrzypki, a nie spojrzawszy nawet za siebie rzuciła dobitnie:
- Głupota! A co innego? - już karzeł otwierał usta, by rzucić jakąś kąśliwą uwagą, gdy dodała pośpiesznie:
- A, no tak! Bieda jeszcze, ewentualnie. - niski skwitował to machnięciem ręki, a zaraz wrócił bystrym spojrzeniem na wyrostka, kiwną zachęcająco.
- No... gadaj wreszcie, bo ciekawość zżera. Co cię tu niesie?

Sygn: Juno

Re: Skaallgard

6
Gunnar spokojnie otrzepywał ubranie w holu. Śnieg zdawał się go otulić mocniej niźli matczyne objęcia dobre dziesięć lat temu. Miał go na płaszczu, na plecaku, oblepił mu brodę, zakrywał twarz. Nasz żywy bałwan bał się zgadywać gdzie jeszcze biały puch mógł się dostać a on zwyczajnie od zimna już tego nie czuje. Nie minęła jednak długa chwila gdy kroczył do środka.

Wygląd pomieszczenia nieco go... zdziwił. Wiedział że Skaalgard potrzebował tawerny - zapewne gdyby taką mieli zostałby w domu przepijając zarobione pieniądze chędożąc dziewoje i owce, a tak wyruszył za pieniędzmi i wojną. Niemniej! Owalny kształt był czymś w Skaalgardzie w miarę obcym. Popularne były długie chaty, czasem coś mniejsze zakopanego w ziemi, a tutaj proszę! Pokaźna i potężna budowla. Przez moment poczuł dumę z swoich rodaków.
Wzrokiem oczywiście szukał znajomych twarzy. Z wyraźnym żalem stwierdził że żadna z brodatych mord to nie Grubawy Bjorn czy Pijany Ulf. Ten drugi zresztą mimo młodego wieku mógł się przez te dziesięć lat przekręcić ze trzy razy z przepicia. Wtem jednak dźwięk skrzypek sprawił że wzrok przerzucił na kobietę i... Na słodkie sutki ognistej panny! Astrid!
-As-As?- zdążył sparodiować jej zaskoczenie w czasie gdy ta szła w jego kierunku. Wyciągnął nawet obydwie ręce by na przywitanie przytulić ją na misia. I wtedy całkowicie znienacka... plaśnięcie.


Przez moment Gunnar poczuł jak jego zmrożona skóra odkleja się od twarzy by wbić się zaraz w nią jakby dwa razy mocniej. Odruchowo zacisnął zęby lecz poza cichym zgrzytem nie pomogło to nic. Twarz zapiekła prawie tak, wtedy jak miejscowy kowal odkrył że odlał mu się do wiadra z wodą.
Przyłożył dłoń do policzka i zaczął go powoli masować z coraz to szerszym uśmiechem. Nie przejmował się postawą ludzi i nieludzi przy stole. Nikt normalny nie zaatakowałby go w jego własnym domu. Zresztą nawet jeśli go nie znali, to Gunnar u siebie roztaczał wręcz aurę pewności siebie. No ale przecież to jego zdanie nie?


-Ćwiczyłaś Astrid, aż miło na Ciebie popatrzeć, nawet jeśli moja twarz mówi co innego!- zaśmiał się wesoło dłoń ściągając z czerwiejącego coraz bardziej policzka.
Na krasnoluda spojrzał i uśmiechnął się przyjaźnie. Lubił tą rasę, była poczciwa, niezbyt głupio religijna, no i w wojsku mając takiego przy boku praktycznie żaden wróg nie był mu straszny. Nawet orkowie choć akurat widok jednego za ladą nieco go... zafrasował.
-Gunnar- Uścisnął dłoń Krasnoluda. Zaraz też zauważył świetną okazję i zrzucił z siebie plecak i tarczę. -Wszystko na raz, ale zaraz napijemy się kolejkę to wszystko opowiem!- Rzucił wesoło i klepnął przyjaźnie krasnoluda w ramię prawą ręką. Jednocześnie też złożył palec lewej dłoni na swoich ustach i puścił krasnoludowi oczko. Następnie zaś szybko, w miarę po cichu pośpieszył w kierunku siedzącej tyłem Astrid. Odciążony, jedynie z toporem przy pasie poruszał się swobodnie. Każdy krok sprawiał że w oczach rozbłyskała coraz to bardziej szalona i dzika iskra. Uśmiech stawał się coraz to bardziej radosny. W końcu po szybkich paru susach - jak miał nadzieję - nim ta zdążyła się odwrócić, doskoczył do kobiety i chwytając ją w pasie niczym niedźwiedź, wzniósł ją w górę odrywając ją od stolika i skrzypek.
-Chodź tu kurwa, stęskniłem się jak diabli!- rzucił radosnym głosem wznosząc ją w górze. Gunnar zawsze miał dużo siły, a teraz po ciągłym treningu Urataiskiego wojska, podniósł ją jak chucherko, choć starał się nie zrobić jej krzywdy.
-Obiecałem że wrócę! Na płomień, niechaj szczeznę jak Ci kiedyś nie dotrzymałem słowa!- Dodał wesołym głosem ciągle trzymając ją przytuloną do siebie i w powietrzu zarazem.

Re: Skaallgard

7
Jeszcze bardziej wyszczerzył zęby Magnus w szelmowskim uśmiechu wyraźnie zadowolony, że oto ktoś (nie całkiem) nowy zawitał do wioski dostarczając miejscowym rozrywki, sensacji wręcz. Uścisk krasnoludzkiej dłoni był przy tym tak silny i zdecydowany, że nawet rosły Gunnar mógł poczuć drzemiące w nim doświadczenie bitewne, bo w istocie nie były to mięśnie ni rolnika, ni żeglarza, a kogoś, kto na mordzie znał się jak należy. Nawet przypatrzywszy się lepiej karzełkowi, szło uznać, że nosił się ów niewysoki jegomość jak najprawdziwszy wojownik - kolczuga nałożona na skórzany pancerz, rękawice związane w łokciach co by lepiej przylegały w boju do ciała, buciory wzmacniane w podeszwie ewidentnie jakąś tutejszą metodą, a wszystko to naznaczone dziurami po orężu, po pazurach, kłach okolicznej fauny i kto wie, z czym tam jeszcze miał do czynienia.
- No! To rozumiem! - zagrzmiał wesoło, a gdy dostrzegł dyskretny znak mrugnięcia okiem spojrzał to na Astrid to na Gunnara znowu i odpowiedział mu tym samym, a zachowując należytą ciszę wycofał się do gromadki przy stole, by dokończyć przerwaną chwilę wcześniej opowiastkę.


Tymczasem skupiona na skrzypkach dziewczyna zdawała się jakby nie słyszeć kroków wielkoluda, a złapana zaraz w pasie żywo zareagowała na końskie zaloty:
- Odstaw mnie psi synu, mówię! Niech to diabli! Odstaw, bo zęby wybiję!
Ruda machała rękoma w powietrzu jak opętana, nogami niby wredna szkapa, lecz z rozmysłem w poszukiwaniu jakiegokolwiek oparcia, a znalazłszy je wreszcie w najbliższej ścianie zgięła nogi w kolanach i odbiła z mocą od desek, a siły jak się okazało miała na tyle, by wybić Urataiczyka z równowagi i rzucić plecami na parkiet - nie doznał uszczerbku, ledwie zadzwoniło mu w uszach. Deski podłoża zadrżały i skrzypnęły groźnie, ale mimo to zielono skóry barman nawet nie zareagował najwyraźniej przyzwyczajony do tutejszych agresywnych dość zabaw. Wtem zgromadzenie na czele z Magnusem wybuchło gromkim śmiechem i ciągnącymi się gwizdami, gdy rudzielec, czując poluźniający się uchwyt olbrzyma momentalnie wydostała się spod jego łap, a siadłszy teraz na klacie Jotunbanea sięgnęła pośpiesznie do cholewki buta, by wydobyć z niego krótki sztylet o rękojeści ze zdobionego grawerem koziego poroża. Zalśniło złowieszczo ostrze wspomnianego narzędzia sięgając niemal szyi osiłka i choć przez chwilę sytuacja zdawała się niewesoła tłum mimo wszystko dalej zanosił się szczerym śmiechem, gdy miejscowa dziewucha w dziecięcych przepychankach powaliła niegdysiejszego żołdaka. Z rozrzuconymi w nieładzie włosami, dysząc ciężko ruda zbliżyła usta do jego zźębniętej geby i wciąż łapiąc oddech wyrzuciła z siebie z lekką czułością doprawioną sarkazmem:
- Durniu, kiedy się w końcu nauczysz? Zawsze byłeś niepoprawnym optymistą, Gun. - w tym momencie poczuł, że drugie ostrze, które musiało mu jakoś umknąć dotyka okolic krocza - Kiedyś może cię to kosztować więcej niż myślisz. - dokończyła.


...i tak w tej dość niepewnej pozycji krótką chwilę wpatrywali się w siebie, rozpoznając nawzajem starego przyjaciela. Dłoń jej zadrżała, jednak niezauważalnie dla postronnego widza, a sine wargi wyrzekły głuche "Witaj w do-".
- Dobra barman! Kolejka na mój koszt! Lej co masz najlepszego, nie żałuj! - zawył krasnolud wybijając parkę z rytmu tak, że wielkolud sam nie był już pewien, czy to, co dopiero ujrzał wydarzyło się naprawdę, czy po tak długiej drodze wyobraźnia sama płatała mu figle. Tymczasem As podniosła się pośpiesznie przy okazji specjalnie następując mężczyźnie na dłoń, chwyciła za skrzypki, usiadła w tym samym miejscu co uprzednio i poczęła grać skoczną piosenkę, Gunnarowi znaną od maleńkości, gdy jeszcze jako gagatek-niemowa tańcował z matulą w izbie przy rannych porządkach. Melodia ta opowiadała wesołe przygody wojownika, który zaczarowaną chochlą walczył z demoniczną kapustą, by przegnać ją na dobre z mroźnej północy - wesołe dźwięki i zabawny ton tłumaczyły głodnym, znudzonym dzieciom, dlaczego na ośnieżonej glebie nie rosną owoce natury podobne tym za południowych granic, przy okazji skutecznie zachęcając do radosnych wygibasów.
Skoczne dźwięki wypełniły salkę, gdy cichy ork wyciągnął spod lady dwie nieduże beczułki miodu pitnego, rozbił ich wieka i rozlał kilkanaście kielichów, aby chwilę później rozstawić je przed gośćmi. Chropowatym głosem zwrócił się bez emocji w stronę niskiego:
- Dopisuję do rachunku, zwracasz przed końcem cyklu.
- Ma się rozumieć, szefie! Hej, zdrowie ludzie! - odpowiedział mu zbijając kielich z druchami, a spojrzawszy znowu w stronę Guna rzucił wesołek obcierając brodę z resztek złotego napitku:
- Nie daj się prosić, mordeczko! Siadaj i uracz nas historią, a odwdzięczę się tym samym! No, dalej! Nie bądź skryty! - zachęcał go wskazując siedzenie na szczycie z widokiem na całe pomieszczenie. Biesiadę czas zacząć.

Sygn: Juno
ODPOWIEDZ

Wróć do „Thirongad”