Re: Krwawa Kotlina

16
Krasnolud zatrzymał się słysząc pytanie Mordreda i spojrzał w górę na chmury wolno przesuwające się po szarym niebie.

— Jestem teraz jak liść na wietrze. Pójdę tam gdzie poprowadzi mnie oddech Sulona. Jeśli jego wolą będzie bym udał się do twierdzy to tam się spotkamy.
"Tylko medyk może bezkarnie każdego zamordować" - Kaligula

Re: Krwawa Kotlina

17
Mordred zdążył już widzieć wystarczająco dużo, by taka odpowiedź krasnoluda go nie zdziwiła. Jednak jakaś myśl brzęczała mu w uchu i chwilę zajęło mu zanim ją rozpoznał.

- Sulona? - Powtórzył jakby upewniając się że dobrze usłyszał. Nie do końca był pewien w którym momencie Hunmar zmienił wyznanie, ale najwyraźniej kryzys wiary osiągnął swój finał. Ale skoro tak...

Mordred zaczął grzebać w swojej torbie i przekopując się przez sterty nagromadzonych po drodze rupieci, wydłubał wreszcie to czego szukał - Figurkę Sulona w której posiadanie wszedł nie wiedzieć kiedy. Musiał być nieźle pijany.

- Trzymaj. - Powiedział podając krasnoludowi posążek niewiele większy od dłoni. - Ja nie mogłem znaleźć dla nie zastosowania, bo to nie moja religia a sprzedać nie miałem komu. Ale tobie może bardziej się przydać na nowej drodze.

Spoiler:
Jestem wybrykiem natury. W pogoni za głosem serca, przemierzam doliny i góry, smagany po plecach batami szaleństwa.
Obrazek

Re: Krwawa Kotlina

18
Witaj po drugiej stronię barykady, nie przypomina swym wołaniem witania. Nie ważne, co rzeczesz. Fortunnie lub nie, lecz sama treść nie wystarcza do nadania przekazu. W rzeczywistości treść jest jedną z wielu składowych przekazu. Nade wszystko liczy się to, kto ową treść wypowiada. Kim jest, skąd pochodzi i w kogo wierzy. Co więcej, w jakich okolicznościach treść jest wypowiadana. Czy kanał komunikacyjny sunie dobrym, a może wrogim kierunkiem. Czy treść chcesz usłyszeć, czy też wcale nas nie interesuje. Wiele składowych decyduje o przekazie, tym zwykłym, który jednoczy mężczyznę i kobietę do zawarcia najświętszego sakramentu wspólnoty małżeńskiej. Ten, który wiąże przyjaciół oraz ten, pod którego wpływami otaczasz się takimi, nie innymi ludźmi.


Byli przyjaciółmi, ale już nie są. Kręte ścieżki losu splotły się na długo, ale każda podróż dobiega kiedyś końca. Tak i kompani muszą o sobie zapomnieć, by iść dalej. Otuleni kochankami, wiarą, nowymi priorytetami pójdą w SWOJĄ stronę. Dużo się między nimi wydarzyło. Mimo różnych przepisów na życie, potrafili wziąć byka za rogi, ażeby wspólnym językiem wznosić mosty. Twory zdolne do zdegradowania chociażby nikczemnych driad, za sprawą jakich świat spowił wieczny śnieg. Dzięki nim przeszedł do historii, a to dlatego, że byli jednością. Wzniesieni na wyżyny oddania, odstawiają wcześniejsze uprzedzenia w imię najszlachetniejszego z celów.
Tak samo dziś, w apogeum chłodnego dnia postanawiają dokonać aktów w imię celu. Celów osobistych, według serca najszlachetniejszych.

Do samego końca potrafią grać w tę maskaradę. Darzą się szacunkiem, wyrażają, bądź co bądź skryte ubolewanie. Rozstania są trudne i nikt tego nie podważa, ale trzeba iść dalej. W swoją stronę. Mordred raptownie przeszukał poprzecieraną od mnogich wypraw torbę, znaleziony tam artefakt religijny postanawia oddać druhowi. W spierzchniętych dłoniach już gości podobizna Sulona, od teraz bliska sercu niziołka. Moment wręczania figury zdawałby się trwać wiecznie, mężczyźni nie bez uzasadnienia przeciągali chwilę pożegnania.
Już czas- przerwała demoniczna salamandra. Po jej słowach wolne dłonie splotły się po raz ostatni. W ten jeden męski uścisk na "do widzenia".
W kierunku Twierdzy barbarzyńców udaje się kruczowłosy z salamandrą. Szybko opuszczają kotlinę, znikając gdzieś między szczytami górskich szlaków. Z kolei po prostych zaspach idzie krasnolud. Twardym obuwiem walczy z opływającą zmarzliną, aby, co rychlej trafić do południowych ziem.

Spoiler:

Re: Krwawa Kotlina

19
Mordred westchnął. Tym razem nie z frustracji, ale niejako na zakończenie cyklu, jaki zaczął się jeszcze w Saran Dun. Drużyna oficjalnie została rozwiązana i pewien rozdział został zamknięty.
Jednak nie był sam. Zawsze miał u swego boku Mandy a teraz... Znów mógł jej dotknąć, nie tylko przez metal swojej broni. Odkąd wyruszył z Saran Dun, tracił towarzyszy jak kawałki skóry podczas czołgania się przez ciernie, a jednak dla punktu, w którym był teraz, warto było się przedzierać. Pytanie, gdzie teraz ruszyć? Mógłby wrócić w sumie do domu, ale kilka rzeczy jeszcze go wstrzymywało. Może podświadomie, jak wielu zawadiaków, pragnął wypalić swoje imię na kartach historii tego świata. Świadomie jednak wiedział, że między królami, władcami, watażkami i zakonem, zdecydowanie lepiej było nie być sławnym. Wtedy za bardzo patrzą ci na ręce. No, ale wieczne unikanie zostawia człowieka bez opcji. Co zatem? Najlepiej wrócić do roboty, nie rzucającej się w oczy...

- Nie bardzo możemy tu zostać - zaczął bez preambuły, zwracając się do swojej towarzyszki.
- Zanim zboczyliśmy z trasy, kierowałem się do twierdzy Thirongad, by prosić o pomoc tamtejszego szamana... - Odwrócił głowę w generalnym kierunku twierdzy. - Ale Magistri rozwiązał ten problem dla nas obojga. Niemniej... - przerwał na chwilę i gdy znów spojrzał na swoja ognistą partnerkę, na jego twarzy gościł szelmowski uśmiech. - Masz ochotę zepsuć dzień rogatej wywłoce? - zapytał nieco złośliwym tonem.
Jestem wybrykiem natury. W pogoni za głosem serca, przemierzam doliny i góry, smagany po plecach batami szaleństwa.
Obrazek

Re: Krwawa Kotlina

20
Po rozstaniu z przyjacielem, Mordred i jego towarzyszka Mandy udają się na poszukiwania cywilizacji północy. Minie sporo czasu, nim uda im się wydostać z nienaturalnej kotliny pokrytej zlodowaciałym śniegiem. Zbocza są strome, a podłoże śliskie. Na tyle, że nawet demon z piekła rodem traci grunt pod nogami. Pokonają trudności, by odejść daleko, tym samym zapominając o kotlinie i wszystkim, co miało tutaj miejsce. Jest ona mistycznym tworem, nikt do niej nie wróci, bowiem nikt jej nie odnajdzie. Kryjówka Magistirii przechodzi do historii, identycznie jak przyjaźń pomiędzy ludzkim mutantem oraz krasnoludem z krwi i kości. Góry są zawiłe, cholibka. Niech uważają, gdyż w ułamku sekundy przyjaciel może stać się ich wrogiem.

[ http://herbia-pbf.pl/viewtopic.php?f=9&t=2112 ]

Re: Krwawa Kotlina

21
Post dla Hunmara

Wraz z roztopionym lodowym sercem na ziemie Herbii napłynęły ciepłe wiatry, odganiające zakorzenioną zimę. Przyniosły one nadzieję i ulgę całej naturze, włącznie z ludami całego kontynentu. Poniosły one również poczciwego kapłana w stronę krasnudzkiej twierdzy, niczym pożółkły liść uniesiony przez wiatr. Pożegnał się z członkami swojej ostatniej przygody i więcej ich nie miał przyjemności spotkać. Każdy udał się w swoją stronę, plotąc własną nić losu, zgodnie z intencjami bogów. Hunmar zaś podążał śladem wytyczonym mu przez jego nowego opiekuna- Sulona. Nie tylko on zerkał na swojego wyznawcę. Między gęstymi chmurami ze szczytów patrzało na niego oko kogoś innego i wyznaczało mu zupełnie inne przeznaczenie, niż mógł się spodziewać czarnobrody mężczyzna.

Pół roku spędził na posłudze świątynnej w największym mieście pasma górskiego Ghuz Dun. Jego życie uspokoiło się na pewien czas. Przez długoletnią zimę przyszły ciężkie czasy. W miastach panował głód i niedobór wielu surowców. Brakowało wszystkiego. Skór, drewna, a nawet podstawowych surowców wydobywczych. Śmierć zabrała wielu krasnoludów, a z pewnością swoje żniwo równie obfite zebrała również w innych częściach świata. Nie prowadzono więc żadnych kolejnych walk z demonami, pozwalając im zdobywać kolejną przewagę i wzrastać w sile. Nie było jednak jak poświęcać się wojaczce, kiedy nie było komu walczyć. Ludy więc wzmacniały swoje stolice, aby przetrwać ciężki okres. Teraz dopiero powstawali, odbudowywali swoją dawne stanowiska. Każdy z osobna. Obywatele Salu i okolicznych ziem-sami. Dzikie ludy Uratai-sami. Jego rodacy-sami. Nie istniała żadna jedność przeciwko wspólnemu wrogowi. Wśród nich było zbyt dużo dumy i dawnych ran, aby podjąć starcie ramie w ramię. Hunmar zaś nie był cudotwórcą i nie mógł ruszyć przeciwko istotom z innego wymiaru sam. Nie był przecież wojownikiem, ani dowódcą pokaźnego oddziału. Choć był dobrym mówcą i szanowano go, nie potrafił pojednać zwaśnione rasy. Był zwykłym skromnym kapłanem, który w Turoni miał dużo roboty. Trzeba było leczyć rannych, pomagać chorym i zniedołężniałym, których skazywano na samotną śmierć. Nikt nie gardził jego dobrym słowem, bo istniała potrzeba wsparcia ducha. Krasnoludy zaczęły bowiem tracić już nadzieję w jasną przyszłość. Tracili kolejne tereny, które wydzierały im demony. Szlaki handlowe były niebezpieczne i większość karawan, ryzykująca przeprawy nimi, kończyła swój żywot. Kontakt między miastami Północy był więc bardzo ograniczony, co jeszcze bardziej utrudniały wszelkiego rodzaju pertraktacje.

W ostatnim czasie dostał stanowisko przewodniczącego w jednym z lazaretów, mimo swojej małomówności i wielkiego spokoju. Nie prosił przecież o żadne godności. Po prostu przykładał się do swojej pracy. Można by rzec, że wkładał w nie całe serce. Pomagał potrzebującym w każdy sposób, który mógł. Nie szczędził środków, aby uratować choć jedną osobę. Docenił to jeden z kapłanów, który zamierzał w czasie dużego zapotrzebowania na medyków, otworzyć kolejną placówkę dla najbiedniejszych. Wśród wszystkich pracowników nie widział nikogo bardziej pokornego i rzetelnego w swoim fachu niż Hunmar. Była to niewielką nowopowstała świątynia w dawnym magazynie jakiegoś handlarza, który nie wrócił od wielu lat, a majątek pozostawił bez spadkobierców. Nikt nie upominał się o jego własność, a więc król rozporządzał nim. Była to jedna sala, w której można było złożyć ofiarę bogu lub drobną modlitwę. Znajdowały się tutaj liczne posłania przeznaczone dla pacjentów oraz mała kanciapa, w której przebywali medycy. Wraz z nowym zarządcą lazaretu, pracowało tutaj jeszcze dwóch młodych krasnoludów, którzy dopiero przyuczali się na stanowisko akolity. Kalat był o połowę młodszy od naczelnego kapłana. Miał równie ciemną brodę jak on. Nosił ją spiętą zawsze w trzy miedziane pierścienie, które pozwalały na zapanowanie nad nią. Włosy zaś trzymał w kicie. Był wysoki jak na krasnoluda. Miał niezwykle ciepły głos i był niezwykle bystry. Bardzo szybko się uczył. Według Hunmara był doskonałym materiałem na maga, a zarazem medyka. Miał jedna pewne wątpliwości do jego osoby. Bowiem Kalat był osobą bardzo pewną siebie, a czasem nawet bezczelną. Niekiedy zagłuszał swoją osobą samego przewodniczącego lazaretu. Bodan był młodszy, ale niezwykle krępy na swój wiek o ciemnobrązowej brodzie, której nigdy nie potrafił przyczesać. Zawsze wystawały mu jakieś niesforne kosmki. W nauce magii był dość nieporadny. Nie potrafił odpowiednio krzesać czarów, ale znał się doskonale na roślinach i grzybach. Swoją wiedzą nie raz zaskakiwał samego Hunmara. Przebywając z nim więcej czasu z pewnością sam mógłby się nauczyć wiele od młodzika.

Prowadziłby lazaret z pewnością dalszy czas, ponieważ funkcjonował bardzo dobrze. Wszystkie łóżka były pełne. Jeżeli zwalniało się jedno, zaraz na jego miejsce pojawiała się kolejna osoba. Przede wszystkim przychodziły osoby chore, starsze i niepełnosprawne, które zostały odrzucone przez resztę społeczeństwa. Dokarmiali potrzebujących i dzielili się dobrym słowem. Hunmar nie pobierał żadnych opłat za swoje usługi, przyjmował jedynie drobne darowizny. Stąd oni również musieli żyć ubogo. Los tego krasnoluda jednak nie był na zawsze związany z tym miejscem. Nie miał już zawsze opiekować się biednymi. Bogowie przypisali mu zupełnie inne powołanie, które będzie o wiele bardziej niebezpieczne.

Wszystko zaczęło się od wizyty trójki gnomów, którzy przyprowadzili swojego rannego towarzysza. Został zaatakowany przez demona, lecz na ich szczęście krótko potem przybyła grupa krasnoludów patrolujących okolice. Jeden z nich miał z tego powodu pokiereszowaną lewą dłoń. Na szczęście będzie za jakiś czas w pełni sprawny. Wszystko za sprawą umiejętności magicznych Hunmara. Byli mu za to wdzięczni i bardzo zbratali się z kapłanem. Nie mieli możliwości odpłacić mu złotem, więc zaoferowali mu pomoc w odszukiwaniu potrzebnych ziół i pomoc przy chorych. Nie przejmowali się tym, że krasnolud nie chciał ich obarczać żadnymi obowiązkami. Uparli się, że odpłacą mu za uratowanie ich towarzysza.

Później dopiero dowiedział się o nich trochę więcej. Byli to bracia, którzy powierzyli swój los bogowi górników. Niegdyś mieszkali w Morlis, gdzie szkolili się na kapłanów. Satar najstarszy z nich wszystkich przystąpił najpóźniej do zakonu po śmierci rodziców i rosnącej przewagi krasnoludów. Wcześniej trudnił się jubilerstwem. Tworzył piękne naszyjniki i pierścienie, zdobił tarcze i oręż w skomplikowane wzory, a jego bystre oko potrafiło rozróżniać wartościowe kamienie od tych mniej kosztownych. Od zawsze jednak oddawał modły Kiriemu, który według legend dał Herbianom szlachetne kruszce. Każdy z braci posiada medalion rodziny, który pozwalał im odnaleźć siebie. Wszystko za sprawą magii, którą posiadał Satar. Ranny z braci Eten, któremu pomógł Hunmar, był dwa lata młodszy od jubilera. Niegdyś zajmował się eksplorowaniem jaskiń i poszukiwaniem złóż różnych surowców. Był najbardziej silny od pozostałych. Znał się na przedzieraniu przez góry i groty. Władał również młotem, który jednak wielkością znacznie różnił się od oręża kapłana. Nic dziwnego- jako gnom był od niego o wiele mniejszy. To on bronił swoich braci przed możliwymi atakami. Dwóch pozostałych braci Selik i Malon byli bliźniakami. Obaj od zawsze chcieli zostać kapłanami. Pierwszy z nich uzyskał błogosławieństwo Kiriego podczas młodości, kiedy wpadł do pewnej z jaskiń. Wtedy bóg otoczył go magią kamienia, dzięki czemu potrafi posługiwać się nią doskonale. Drugi zaś odnalazł kiedyś kamień w podziemnym źródle, który pozwala mu na rozmawianie z istotami zamieszkałymi w jaskiniach. Wszyscy zaś obecnie są wiernymi wyznawcami Kiriego.

Z pewnością rozstali by się w przyjaźni i wspominaliby tylko o sobie swoim dzieciom i wnukom. Opowiedzieli jednak Hunmarowi swoją przysięgę z bogiem. Mieli oczyścić jak najwięcej zapomnianych ołtarzy i przywrócić ich dawną świetność. Według nich umocnienie wiary i odnowienie dawnych miejsc kultu, może powstrzymać rosnącą siłę demonów. Dotarli niedawno do pewnych zapisków mówiących o pewnej jaskini w Karelinach, która kiedyś była miejscem pielgrzymek ludów Północy oddających pokłony Kiriemu. Według starych podań, niegdyś mieszkał tam Patron, którego stworzył sam bóg górników. Istota ta była czymś podobnym do demonów lecz zamieszkującym Herbię i miał chronić mieszkańców przed zgubieniem się w kopalniach. Była to istota podobna do jaszczurki, lecz o wiele większa, a dysponująca dużą siłą i szybkością. Gnomy wierzą, że mieszka nadal tam i powinni go uwolnić, a w starej grocie przywrócić boski kult. Odkładają jednak swoją podróż, ponieważ nie mają odpowiedniego towarzysza, który zapewni im wsparcie siłowe i potrafiłby zająć się rannymi towarzyszami. Nikt jednak nie chciał się do tej pory do nich dołączyć. Kiedy tylko krasnolud dowiedział się o tym, postanowił uzupełnić brakujący skład ich wyprawy. Na początku nie dowierzali, że kapłan chce do nich dołączyć. Kilka dni później wspólnie byli w podróży. Hunmar po raz kolejny zostawił za sobą bardzo dużo. Lazaret, którym miał się opiekować i spokojne życie w Turoni. Wybrał niebezpieczną wyprawę, aby przeciwstawić się demonom.

Przeprawa do góry Gautlandii, gdzie znajdowała się owa jaskinia, była dość niebezpieczna. Na ich drodze czyhało bardzo dużo niebezpieczeństwa. Z jednej strony musieli unikać wszelkich siedlisk istot z innego wymiaru, który przybyły na ziemię wraz z pojawieniem się Wieży. Stronili więc od głównych szlaków i wszelkich jaskiń, w których mogły znajdować się ich legowiska. Wybierali trasy zapomniane przez krasnoludów i podróżników, a czasem przedzierali się przez dzikie tereny. Z drugiej strony zaś natura była wobec nich równie zwodnicza. W dolinach śnieg zastępowała zielona trawa, która nieśmiało biła się ku niebu, ale w wyższych partiach gór szklił się. Stąd musieli uważać na każdy krok, aby nie poślizgnąć się i nie wpaść w przepaść. Chodzenie po szlakach Ghuz Dun nie było bezpieczne. Niekiedy skały odrywały się, a grunt uciekał spod nóg. Eten zaś był przygotowany na to i poczynił wszelkie przygotowania do wyprawy. Mieli odpowiedni sprzęt, a każdy z nich był przywiązany do kolejnego liną, aby nikt nie spadł. Pierwszy szedł on, a za nim krasnolud. Reszta braci była z tyłu. Przeprawa jednak przeszła im niespodziewanie spokojnie. Nie napotkali żadnego konkretnego zagrożenia. Raz znaleźli się blisko jakiegoś demona, ale przemknęli obok niego niezauważeni. Hunmar miał szczęście raz podziwiać Sokoła Wędrownego, który przeciął niebo jednego ranka. Był piękny o stalowoszarym wierzchu z jaśniejszym kuprze o jaśniejszą piersią nakrapianą czarno w kształcie łez oraz poprzecznymi prążkami. Dawno nie widział tego gatunku na Północy. Wzbudziło to w nim nadzieję, że wszystko może wrócić w końcu do normy.

Zostawili za sobą Jezioro Mroźne, na którym znajdowały się wielkie kry lodowe, rozbijające się o siebie. Ze szczytu Tymusza w paśmie Gór Błyszczących, gdzie rozpoczynała swój bieg ze źródeł rzeka Pieśców, brnęły wprost do dużego zbiornika piękne ryby. Przez obszerną dolinę płynęła leniwie, meandrując i rozlewając się, wyciągając w swoje ramiona szerokie połacie terenu rzeka. Na swoim grzbiecie niosła już nieliczne kry. Na swojej drodze nie spotkali żadnych wiosek, lecz pozostałości po zapomnianych osadach. Nocowali więc w szkieletach dawnych domów, które wznosili krasnoludzi. Natrafiała tylko na śmierć, która okrywała wspomnienia zmarłych, jedynie śnieżnymi całunami. Nikt nie przychodził na ich groby. Jedynie zasmucona natura kładła na ich czoła łzy w postaci śnieżnych płatków w geście pamięci. Owa część gór była w większej części niezamieszkała. Wiele z dawno wyżłobionych tuneli zostało zawalonych lub strach było je odwiedzać. Oni jednak starali się wybierać trasy bezpieczniejszymi górskimi szlakami, skąd mogli podziwiać wszystko z góry. Tutaj nie było wiele demonów, ponieważ nie miały by czym się żywić. Wolały polować w dolinach i na szlakach handlowych. Nawet nie wiedzieli kiedy znaleźli się w pobliżu Karelin.

Tędy również wybrali drogę nieuczęszczaną, omijając fort znajdujący się przy szczycie góry. Początkowo krasnolud go zupełnie nie zobaczył, ponieważ był zbudowany z tej samej skały co Gautlandia. Zrobiony zaś był w doskonały sposób, aby kamuflował się. Dopiero dym, który unosił się z zabudowy, oświecił go. Ludzie tam stacjonujący z pewnością mają kłopoty. Było za późno jednak, żeby ruszyć im na pomoc, a ta mała grupka podróżników kapłanów nie potrafiłaby zbytnio zmienić wydarzeń bitwy pomiędzy żołnierzami a demonami. Przez głowę krasnoluda jednak przeszła myśl, że może wstąpić tam po odnalezieniu dawnej świątyni i pomóc pozostałym, którzy przeżyli. Chyba że nie będzie już owej twierdzy, a jedynie zgliszcza, pokazujące ich słabość.

Znaleźli się przed kopalnią węgla, która niegdyś zaopatrywała Salu w ten surowiec. Nie musieli przekraczać jej progu, aby wiedzieć, że została dawno zapomniana. Ziemię pokrywał kusz, a belki podtrzymujące strop były spróchniałe. Za radą ich brata postanowili wybrać trochę inną drogę. Obok szła niewielka jaskinia, którą mogli obejść drogę. Eten znał się na tym, więc nikt nie zamierzał mu zaprzeczać. Za pomocą metalowych kołków przedarli się dość wysoko. Musieli jeszcze przechodzić turnią i kolejnymi krótkimi grotami. Weszli wręcz na szczyt góry.

- Według zapisek jaskinia jest znacznie niżej – powiedział najstarszy z nich niezadowolony, że nadrobili drogę.

- Masz rację. Tutaj jednak według tych samych zapisek znajduje się pewien szyb. Nasz towarzysz nie należy do najbardziej tęgich krasnoludów, więc przejdzie przez niego jak każdy z nas – uśmiechnął się w kierunku Hunmara grotołaz i przystanął na jednej ze stabilniejszych skał i rozejrzał się dookoła. Widać było stąd wszystko jeszcze dokładniej.

- Czuję niebezpieczeństwo, stworzenia mieszkające tutaj nie odpowiadają. W jaskini nie ma żadnych szczurów, nietoperzy, ani innych zwierząt. – zaniepokoił się jeden z bliźniaków, który ściskał w swojej dłoni niewielki błękitny kamień, aż zbielały mu kłykcie.

- Musimy tam wejść. Takie jest nasze powołanie. Nie po to przeszliśmy tyle drogi, aby teraz rezygnować. Kiri ma nas w opiece. – dodał otuchy najstarszy z nich i wskazał na Etena – nie dlatego został uratowany, żeby teraz zginąć. Kto pójdzie pierwszy?

Ukazał im się w końcu dość niepewny tunel idący pionowo w dół, którym według opinii gnoma powinien prowadzić wprost do świątyni. W tym czasie zdążyli przygotować uprzęże, które pozwolą im spuścić się bez żadnych urazów. Eten przymocował jakiś kołowrotek do jednego z głazów, który pozwoli im wciągać się z powrotem, gdyby okazało się, że nie będzie tam innego wyjścia.

Góra Gautlandia
Spoiler:
ODPOWIEDZ

Wróć do „Thirongad”