Krwawa Kotlina

1
[img]http://oi61.tinypic.com/54drhv.jpg[/img] Daleko za lasami, dolinami i wpływami Zakonu Sakira, gdzieś pośród zakamarków Thirongadu ulokowana jest kotlina. Trudna do rozpoznania, jakoby ukazywała się tylko wybranym. Jeśli musisz szukać, nigdy jej nie znajdziesz. Jeśli wiesz, po prostu idź.
Kręta ścieżka prowadzi na dół, łatwa, lecz długa i monotonna. Urozmaicenie niosą czerwone żyły na skałach, których ilość zwiększa się proporcjonalnie do stawianych kroków. Czasem poranna mgła unosi się zupełnie, a przez zmatowione niebo zaczyna mocniej prześwitywać czerwona kula słońca, której promienie dobrze oświetlają peryferia kotliny. Naturalnie i mgła nad jamą jest krwisto czerwona, przy czym jej koloryt w znacznym stopniu zależy od intensywności gwiazdy niebieskiej. Podczas obfitej kąpieli świetlnej mgła mieni się niczym wino obiadowe. Z kolei pod opieką cienia przypomina brudną krew, spuszczaną ze świniaka przed operacją kulinarną.
Na pierwszy rzut oka wnętrze imituje prastarą architekturę. Wszędzie wzniesione filary, zniszczone piedestały z resztkami pomników, zdewastowane pozostałości po murach oraz zachowana witryna, spełniająca rolę wejścia. W mgnieniu oka podłoże zmienia się z górskiej skały na smolisto czarny parkiet. Zdaje się wypolerowany, jednakże, jest to specjalny materiał o niegasnącym połysku. Z parkietu dookoła filarów i pomników wyrastają również czarne skały, jakoby przemalowane czerwonymi paskami. Z miejsca bije ciepło. Czuć pulsację, czuć, że coś pompuje siłę w te archaiczną kaplice.
Ostatnio zmieniony 06 wrz 2015, 4:03 przez Callisto, łącznie zmieniany 1 raz.

Re: Krwawa Kotlina

2
Mordred jak pamiętał, wraz Hunmarem kierował się w potencjalnej ludzkiej osady. Zatem miejsce w którym obecnie byli, wymagało elokwentnego zapytania - Co, do kurwy Wacława?

To zdecydowanie nie wyglądało jak miejsce gdzie barbarzyńcy lub krasnoludy chciałyby się osiedlić. Teren wyglądał prawie na wulkaniczny, ale żaden ogień jaki znał, nie posiadał takiej krwistej barwy. Być może archiwa Avastu posiadały informacje na temat tego miejsca, ale Mordredowi nie starczyłoby pewnie życia by je przewertować, toteż tak czy inaczej... Mordred nie miał pojęcia gdzie są i co ich właściwie otacza.
Rozglądając się dookoła, Mordred miał wrażenie jak gdyby wkroczyli w otwartą ranę w ciele samej Herbii. Ciepło i pulsacje nie pomagały rozproszyć tego makabrycznego wrażenia.

A jednak czyjaś ręka wzniosła te struktury. Czy to miejsce zawsze tak wyglądało, czy też jakieś skażenie spadło na tę kotlinę i architektów tych budowli? Jeżeli coś tu jeszcze żyje, jak bardzo musiało oddalić się od człowieczeństwa?
Ostatnio zmieniony 05 wrz 2015, 14:17 przez Mordred, łącznie zmieniany 3 razy.
Jestem wybrykiem natury. W pogoni za głosem serca, przemierzam doliny i góry, smagany po plecach batami szaleństwa.
Obrazek

Re: Krwawa Kotlina

3
Wokół nich nie było nikogo. A przynajmniej nikogo nie widzieli. Po paleniskach nie było śladu. Ani ognia, ani dymu. Za to było tu coś innego. Magia. Krasnolud z niezdrową fascynacją przyglądał się każdej zrujnowanej ścianie. Każdemu zdewastowanemu pomnikowi. Dotykał czerwonych żył skalnych, gładkiej niczym niewzburzona tafla wody posadzki i czuł ich pulsowanie. Czuł energię która zasilała to miejsce. Energię wychodzącą z wnętrza ziemi, która bez wątpienia wytrysnęła tutaj wieki przed powstaniem tej świątyni. Energii pierwotnej.

Krasnolud po kształcie zrujnowanych pomników próbował wydedukować jakiemu Bogu była poświęcona ta świątynia. Przeglądał w pamięci zwoje i pergaminy które kiedyś czytał próbując dopasować do siebie obrazy które widzi i które widział. Niepokoił go wszechobecny krwisty kolor który mógłby wskazywać na kult śmierci. Kult Usala?

Pojawiły się w nim też obawy o to czy tą krainę aby zamieszkują ludzie a nie demony lub diabelstwa.

-Widziałem ogień, prawda? Nie wydawało mi się...? W takim razie gdzie są ci ludzie... albo te stwory? Jeżeli dostrzegli nas wcześniej niż my ich i pochowali się to musimy zachować wzmożoną ostrożność.- Krasnolud wyciągnął ze swojej torby kuszę i wziął ją do ręki. Bardziej w celu odstraszenia potencjalnego wroga niż faktycznej walki, gdyż nadal nie nauczył się jak właściwie z niej strzelać.
"Tylko medyk może bezkarnie każdego zamordować" - Kaligula

Re: Krwawa Kotlina

4
Miejsce podświetlone niewyraźną czerwoną łuną, jak gdyby odległym pożarem, wywołuje lada niepokój. Przeto krasnolud podejmuje dyskusję, poszczekując z lekka zębami, bowiem niepojęty strach kotwiczy gdzieś pośród myśli. Próba nawiązania kontaktu wartko przeinacza się do formy monologu, Mordred jakoby zahipnotyzowany, w ogóle nie zwraca uwagi na słowa druha. Jest w innym miejscu, w innym czasie. Poza ludzką świadomością. Brak reakcji z jego strony, sprowadza na karminowy areał ciszę. W tejże ciszy postanawiają infiltrować wnętrze. Udają się nieco głębiej, skąd blask krwistych skał zdaje się pulsować znacznie intensywniej. Krok za krokiem, nurkują coraz dalej i dalej. Skalista kopula jest ogromna, lecz skończona. Nie można iść dalej, dlatego lekko zdezorientowani spuszczają kotwicę. Z dokładnością archeologa próbują rozwikłać zagadkę tego miejsca, w związku z czym oczy wędrują po górnych partiach.
Niespodziewanie, wokół unosi się kwaśny, żrący, gęsty i kleisty smród, nie dający się określić w pierwszej chwili. Był to- teraz byli już pewni- smród rozkładu, trupi cuch ostatecznej degradacji i degeneracji, odór rozpadu i niszczenia. Czuły węch krasnoluda podpowiadał, jakoby centrum odoru znajdowało się tuż za nimi, toteż ochoczo zwrócił się w tymże kierunku.
Co ujrzeli, co dostrzegli, tego nigdy by nie zmaterializowali w głowach. Żadna myśl nie wykreowała do tej pory czegoś podobnego, chociaż widzieli wiele. Mianowicie, z przestworza spuszczała się gigantyczna istota, wysoka na mniej więcej trzynaście stóp. Najoględniej mówiąc, dwa razy taka jak Mordred, a był on mężem obdarzonym szczodrym wzrostem. Z pewnością nieludzko wysoka istota, powoli zlatywała w dół. A gdy krwawa mgła ustąpiła, ich oczom ziściło się to coś. Zeszło na ziemię, lecz jej nie dotknęło, wciąż lewitując nad powierzchnią. Pal licho lewitację, wizerunek istoty budził o wiele większe emocje. Na tyle duże, że krasnolud zgiął się w wymiotnym odruchu.
Istota była czymś pomiędzy żywą abominacją, a zlepkiem organów i przedziwnych elementów. Ciało pozbawione skóry właściwej, składało się wyłącznie z zaróżowionych mięśni. Mięśni, które, niczym nitka dziurę, przebijały fragmenty kostne. Dla przykładu; cała klatka piersiowa wyszła na wierzch, szło dostrzec pulsujące serce za żebrami. Z kolei w brzuch wmontowano metaliczne dodatki, spełniające rolę zewnętrznego pancerza. Barki zaopatrzono w kupę czarnego żeliwa, splątane w jeden kłąb, imitowały pokaźne ochraniacze. Ręce budziły wiele wstrętu, pokryte samymi mięśniami chude pęciny. Zaś dłonie to niemalże istny szkielet z bardzo długimi szponami. Z odcinka głowowego wyrasta szara puszka mózgowa, wzbogacona metalicznymi połączeniami, jakie składają się również na maskę. Maskę zakrywającą oczy. Fortunnie dolne partie są okryte postrzępioną pozostałością po todze.
Sam widok wzbudza taki strach, że żaden nie może ruszyć z miejsca. Hunmar nawet rezygnuje z grożenia kuszą, po prostu opuszcza ją na dół.
Wtedy nieznana istota wzdycha głośno, powietrze łechcze jej gardziel, jednocześnie rozprowadzając świszczący dźwięk.
- Jesteś- chrapliwy głos wypełnia kotlinę. Przypomina zmutowany warkot wilka i dumny pogłos króla, któremu gorzała wypaliła gardło.
- Usłyszałeś wołanie- zaczął wreszcie mentorskim nieco tonem- Mordredzie. Wędrowcze, wieczny tułaczu, żeglarzu zagubiony na bezkresnych morzach wśród archipelagu miejsc i czasów. Wpadłeś w pułapkę, którą zgotował Turonion i straciłeś wszystko. Bez niej jesteś tylko bezużytecznym pionkiem, ale przeznaczenie musi się dokonać. Nie sprowadziłem cię bez powodu- przerwał na chwilę, jak gdyby mowa sprawiała mu ból- odzyskasz Mandy.
Mordred nie musiał niczego mówić, Magistiri widział w jego oczach, jak niepojęty blask spowija myśli. Wszak Mandy odeszła, została zgładzona przez mroźną potęgę Pana Lodu- Turoniona.
To też kontynuował swym zwykłym zimnym tonem- Nikt nie znika na zawsze. Nic się nie rodzi i nie ginie. Wszystko krąży, cyklicznie pojawiając się w różnym miejscu i różnym czasie. Wystarczy wiedzieć, do jakiego świata udaje się duch po śmierci. A potem włożyć do niego rękę i porwać lalkę do swojego domku. - powiedział przeciągle Magistiri.
- Czy teraz rozumiecie? - zapytał głośno- Ty nie rozumiesz- zwrócił się do Hunmara. Spojrzał na niego, a oczy miał dzikie, przekrwione, straszne.
- Jeśli płomień gaśnie w tym świecie, zapala się w innym. Twoi bogowie znają tę mądrość, dlatego są bogami. Ponad życie w tym świecie manewrują kukłami, a i tak mają problem z wami. Straciłeś łaskę boga. Wiesz dlaczego? - zapytał z przekąsem- bo starzy bogowie są słabi, nie rozumieją, że świat się zmienia, a ich czas dobiega końca. Ich dzieci są waszą bliską przyszłością, nie rodzice- pokiwał głową, oddalając się na pewną odległość.
- Na czym to ja stanąłem?- ponownie pauzował przez chwilę- Ach, tak, prawda, na powrocie Mandy. Zgubiłeś ją, musisz być ostrożniejszy. Magia Turoniona odesłała Mandy daleko, bardzoo daleko- przeciągał.
- Nie sprowadzę jej samodzielnie. Potrzebuję innej bramy, żeby wkroczyć w odległe światy. Niech cel uświęci środki, niech się stanie. Niech zza zasłony wróci ludzka dusza- westchnął- nasza brama.

Magiastiri wzniósł ręce na wysokości głowy, wnet znikąd pojawiły się rozmaite płomienie. Kreowały nieregularny okrąg, płonąc na wyszlifowanej, czarnej jak smoła podłodze. Jedne z płomyków wysokie były i mocne, świeciły jasno i żywo, inne zaś były malutkie, chwiejne i drgające, a światło ich ciemniało. Na samym zaś końcu był jeden płomyczek maleńki i tak slaby, że ledwie się tlił, ledwie pełgał, już to rozbłyskując w wielkim trudzie, kiedy to Magistiri snuł przeraźliwe zaklęcia. Z każdym kolejnym słowem płomienie szalały, tańcząc dookoła. W końcu inkantacja dobiegła końca, a wraz z nią płomienie. Zanim jednak zgasły na zawsze, buchnęły po raz ostatni. Wysoko aż do nieba, tak że ani Hunmar, ani Mordred nie mogli dostrzec, co dzieje się w kręgu. Po upadku żywiołu, wewnątrz niedoszłego paleniska leżał mężczyzna. Odziany w kapłańskie szaty z jedwabiu, w sile wieku, budzi się powoli.
- Jedne wrota otwarte, by posłużyły otworzyć następne - rzekł Magistiri.


Spoiler:

Re: Krwawa Kotlina

5
Być może ignorowanie Hunmara nie należało do zbyt uprzejmych, ale z jakiegoś powodu, Mordred naprawdę nie potrafił znaleźć w sobie głosy by odpowiedzieć nawet na tak oczywiste pytania. Miejsce, jak magnetyt zakłócający pracę kompasu, wprowadziło myśli Mordreda w niespokojny ruch, skutecznie rozpraszając jego uwagę i odciągając ją od słów kompana.

Mimo niepewności, brnęli jednak dalej w mroczny obszar, zdawałoby się że wbrew zdrowemu rozsądkowi. A potem smród rozkładu. Tak znany Mordredowi od dzieciństwa, że rozpoznałby go nawet przez sen.
Ale tym razem źródłem nie były tysiące zwłok na plaży, ale jedna wielka istota, makabrycznie ukształtowana.

- Wygląda jak Cenobita - Pomyślał odruchowo Mordred na widok - ale cuchnie jak dno nekropolii.

A potem istota zaczęła mówić. Minęła dobra chwila nim myśli Mordreda zdołały zebrać się w kupę, rozgonione surrealizmem sytuacji. I zaczął się wsłuchiwać. Głos zupełnie odmienny, ale pewne frazy... Sposób mówienia... Elementy wspólne... I wreszcie ten strach. Ta dziwna, nienaturalna wręcz groza, jaka przenikała jego ciało. Mordred znał to uczucie... Czuł je przez krótka chwilę za każdym razem, gdy magistri pozwalał swojej mocy przesączać się spod ścisłej kontroli. To co przed nimi było to właśnie jego mentor, choć w zupełnie odmiennej formie niż, ta którą Mordred poznał.

Dlaczego akurat taka postać. Czemu cały ten dramatyzm. Mordred nie mógł zrozumieć ale złożył to na karb prostej przyczyny - Magistri był szalony. Wszyscy, łącznie z Magistri na czele, zgodnie to stwierdzali. A zatem kaprys by zjawić się w takiej a nie innej formie nie był w sumie niczym niezwykłym, choć nie mniej dyskomfortowym. Mordred naprawdę mógłby się obejść bez smrodu i aury terroru. I te dramatyczne tytuły jakimi go uraczył... Gdyby Mordred w pełni panował nad swoim ciałem (i gdyby miał pewność, że ta wersja Magistri nie będzie w nastroju do czepliwości), dałby wyraz swojemu zażenowaniu kryjąc twarz w dłoniach.

Jednakże musiał się zadowolić nieznacznym przewróceniem oczami.

Jednak patos patosem, dyskomfort dyskomfortem, ale Magistri dotknął struny z którą Mordred sam zamierzał do niego przyjść. Odzyskanie Mandy. Od teraz wsłuchiwał się w każde jego słowo jak w instrukcję mechaniczno-kinetycznego generatora momentu obrotowego z naprowadzaniem trzonkowym o działaniu impulsacyjno-punktowym (zwanego przez śmiertelników młotkiem).

Wydało mu się wręcz niewiarygodne by Magistri miał trudności z czymkolwiek ale też Mordred tak naprawdę za chuja nie rozumiał co dzieje się u jego mentora pod czaszką. Mógł naprawdę mieć tutaj ograniczone wpływy a mógł się sam ograniczać z jakiegoś durnego powodu. Jakakolwiek byłaby przyczyna, dla Mordreda, Magistri nadal był najpewniejszym (i najważniejsze sprawdzonym) źródłem rady i pomocy. Niemniej stwierdzenie "niech cel uświęca środki, przywołało chwilowy grymas na twarz wojownika. Może to tylko kolejny dramatyzm, ale Mordred wolałby nie musieć uświęcać srodków. Magistri jakiego znał, zjednywał sobie rzesze właśnie tym, że nie chował się za "dopuszczalnymi" czy "niezbędnymi" ofiarami w imię jakiegoś celu. Tym wywyższał się nad innych władców i manipulatorów. Ufano mu, bo był mistrzem w znajdywaniu tylnych furtek i obejść w sztywnych klauzulach.
Nooo chyba, że ktoś naprawdę raczył go wkurwić do białej gorączki. Wtedy odwieszał narzucone sobie reguły na kołek i robił się naprawdę wredny.

Ale Mordred przyłapał się, że mimowolnie zaczął szeroką dygresję mentalną. Szaleństwo Magistri musiało się w pewnym stopniu udzielić też jemu. Szlag.

Mordred ponownie skupił się na celu głównym - sposobie odzyskania Mandy, właśnie gdy Magistri kończył wzywać... No to co tam wzywał. I to coś okazało się na pierwszy rzut oka człowiekiem.

Mordred wreszcie zdołał sformułować w miarę elokwentną wypowiedź.
- Wielki Wodzu - Mordred zwrócił się do swojego (nadzwyczaj szpetnego w tej chwili) mentora tytułem, który ówczesna grupa studentów nadała mu po tym jak wbrew wszelkim prawom logiki, ściął włosy łysemu, zabawkowym tomahawkiem. - Ten tu, w odświętnych ciuchach - Ruchem brody wskazał nowo przybyłego. - ma nam pomóc?
Jestem wybrykiem natury. W pogoni za głosem serca, przemierzam doliny i góry, smagany po plecach batami szaleństwa.
Obrazek

Re: Krwawa Kotlina

6
Hunmar ni w ząb nie rozumiał co się wokół niego dzieje. Próbował za pomocą logiki poskładać wszystkie elementy układanki rozciągającej się wokół niego, jednak umysł nie podsuwał mu żadnej odpowiedzi. Krwisto czerwony krajobraz który otaczał ich ze wszystkich stron zasiał w trzewiach byłego kapłana niepokój, który kiełkował coraz bardziej, oplatał jelita i łaskotał przeponę. Gdy dotarli do końca kotliny pojawił się odór rozkładu. Początkowo ledwo zauważalny, nasuwający na myśl zdechłego jakiś czas temu psa, z każdym krokiem zyskiwał na sile by finalnie wywoływać odruch wymiotny u niezaprawionego w bojach szlachcica.

Krasnolud był fleczerem. Podobne zapachy były mu nie obce. Mało tego, zmysł węchu musiał być u niego odpowiednio wyczulony. Wszak to wąchając daną kończynę oceniało się czy jest dla niej szansa czy należy ją amputować. Ale w tym zapachu było coś innego. Jeden ton który zakłócał znajomą harmonię czyniąc z niej coś nieznanego... Strasznego? Przecież boimy się tego czego nie znamy. A to co zobaczył krasnolud starach wzbudzało niewątpliwie.

Gdy Hunmar odwrócił się w poszukiwani źródła odoru zobaczył... TO? Strach złapał za kiszki i wykręcił je tak, że krasnolud odruchowo zgiął się w pół, i sapiąc okrutnie miał ochotę wywrócić żołądek na drugą stronę. Powstrzymał się jednak, wyprostował się nagle i starając nie wpatrywać się w szczegóły postaci stojącej przed nimi zaczął się cofać.

-Mordredzie... Co robimy? Mordredzie?

Towarzysz krasnoluda zdawał się mieć reakcję zgoła inną. Nie dominował w nim strach a... zrozumienie? fascynacja? Czyżby dotarli do miejsca które tak usilnie poszukiwali od czasu wyruszenia z wioski mroźnych elfów? W takim razie kim była ta postać stojąca teraz przed nimi? Z jej słów wynikało, że zna Mordreda a i o krasnoludzie co nieco może wiedzieć.

Krasnolud nie mógł wiedzieć, że ma do czynienia z Magistrii. Bo i skąd? Nigdy go nie widział a z opowiadań Mordreda wyobrażał go sobie jako istotę bardziej podobną do człowieka niż to co widzi przed oczami.

Słowa wybrzmiały i zaczęła się magia. Krasnolud wiedział tylko, że jej głównym celem jest sprowadzenie Mandy. Tyle tylko rozumiał z tego całego cyrku... Znów cofnął się o kilka kroków. Niech Mordred rozmawia. On zdaje się rozumieć dużo więcej niż ja.
"Tylko medyk może bezkarnie każdego zamordować" - Kaligula

Re: Krwawa Kotlina

7
Taniec smoczych ozorów, blaskiem wypełnił górską kotlinę. Silne światło roznieca krwawą smugę gazów. Krąg naznaczony deseniem karminowych ogników, emanuje dobrotliwym ciepłem. Tym samym kojąc zmarznięte kończyny śmiertelnych. Jak sykiem przeleciało, ognie były i zniknęły. W zamian ujawniając humanoidalną postać w niedoszłym kręgu, którego krańce dogasają ospałym żarem.
Wraz z ostatnim blaskiem wyrytego w smolistej skale koła, do życia budzi się wspomniany osobnik. Dokładnie go nie widać, bowiem karminowy obłok powrócił, to też wnioskować można, iż zesłano mężczyznę. Świadczy o tym tęga postura, wysoki wzrost oraz brak uwypukleń w okolicach klatki piersiowej. Persona odziana w jedwabną togę koloru śnieżnej bieli, stęka, przeciągając się na podłożu. Tak jakby ktoś budził ją z odległej krainy snów.

Ciekawość zżera podróżników, przeto jeden i drugi poddają się jej. Nie czekając, wstępują bliżej cofając zarazem, zaś z oczu wychodzą lepkie łapska odkrycia tożsamości. Śledzące każdy ruch, finalnie doglądają męża. Jest to elf, długowłosy blondyn, któremu spiczaste uszy odstają rażąco. Półprzytomny leży w kręgu, próbując opuścić ułudę, ale zdaje się być zbyt silna. Sen nokautuje go, wciąż obracając do woli. Wielce się owo podejście Mordreda i Hunmara podobało ich gnijącemu mistrzowi. Na imitacji twarzy zagościł lekki uśmiech, tym samym odsłaniając część uzębienia, którego nie zakryła warstwa skóry z ubytkami. Złowieszczy oddech ponownie rozległ się po sali. Wiedzieli, iż monstrum szykuje się do mowy. Jego gesty, język ciała i głos sprawiały wrażenie chorobliwie ciężkich, odbierających resztki sił. Być może liczne deformacje upośledziły mroczny twór na tyle, że zwykła wypowiedź sprawia mu ból.
- Elfyyy- rzucił przeciągle- Rasa stara, jak sami twórcy, a wciąż drzemie w nich moc jaśniejsza niż promienie gwiazdy w dzień letniego przesilenia. Mina kreacjonisty przybrała mentorski wyraz, dalej kontynuując pouczanie- Symetria, cały wszechświat bytuje na jednej regule, regule symetrii. Żeby przyzwać coś z jednego świata, trzeba odesłać coś w zamian. - parsknął- Takie banalne.
Wnet wzniósł dłonie na wysokość oczu, a za nimi, jak gdyby powiązane, wzniósł się uśpiony elf. Niczym sztywna deska lewituje nad powierzchnią kręgu.
- Symetria- dodał, jednocześnie zaciskając dłonie, tak jak robi się to przy łamaniu patyków. W ruch za nim idzie elfie ciało. Wysoki przedstawiciel potomków Sulona, zaczyna powoli wyginać się. Z każdym większym skinieniem rąk oprawcy, jego ciało przybiera bardziej napięty wymiar. W końcu dynamiczny ruch paluchami. Głośne chrząknięcie z pęknięciem, smugi czerwonej mazi na twarzach.
Blondyn rozczłonowany, co najwyżej skóra na plecach utrzymuje spójność ciała. Śmierć zstąpiła do krwawej kotliny. (O, ironio! Cóż za trafna nazwa lokacji.)
- Niech się ziści przeznaczenie. Wróć do mnie przeklęta. Z tego świata wyklęta. Pęknij zasłono, jak pękła ofiara. Dostałaś coś w zamian, teraz oddaj, co moje. Rozkazuję Ci! Oddaj...
W leżące już na powierzchni zwłoki, wstępuje jakby nieznana siła. Ciało poczyna drgać, kończyny wykonują dziwaczne podrygi. Z jamy brzusznej sączy się krew, zaś żołądek, jelita i reszta narządów bulgoczą niczym wrząca zupa. Wreszcie ludzka potrawka wydala na świat kulę żywej materii. Żółtopomarańczowej energii, jaka wartko ulatnia się z ciała. Nieograniczana szaleje po kotlinie, próbując wszczepić się w pierwszą żywą cząstkę. I już niemal trafia w ciało krasnoluda, który ulokował się najdogodniej do wbicia. Z odsieczą przychodzi sprawca, ponownie, za sprawą rąk manewruje płomieniem. Chwilę siłuję się z nim, kolejno trącąc w dzierżony przez kruczowłosego oręż. Kula ognia wbija się w klingę. Stal migocze jasnością, wibruje głośno.
W tym samym czasie na kolana pada Magistiri. Pozbawiona skóry, zlepka mięśni i kości zwana ręką, spoczywa na imitacji piersi. Bierze głębokie, chrapliwe wdechy.
- To ja podsunąłem pomysł tej szaleńczej eskapady. Wskazałem ci drogę, którą masz podążać. Teraz mój twór jest kompletny, a przeznaczenie ziści się niebawem.
Dbaj o nią- rzekł gorzko, podnosząc się na "nogi"- Przyjdzie czas, gdy nasze ścieżki ponownie się zejdą, ale musisz dojrzeć. Przeznaczenie ziści się, gdy przyjdzie odpowiedni czas.
Ty również odegrasz w tym rolę, pokurczu.- zwraca się do Hunmara- Świat zapamięta cię pod innym imieniem. Wielebny Viarusie, dziecię Sulona.
Za plecami gospodarza niebo zapłonęło łuną pożarów. Straszliwe wibracje nawiedziły kotlinę, coś wzburzyło górami. To też Mordred i Hunmar nie dowiedzą się niczego więcej, albowiem mroczny pomiot zwala ich z nóg. Samym spojrzeniem uderza na tyle mocno, iż oboje lądują pod przeciwną ścianą. Wstrząśnięci, dziwnie wyczerpani zasypiają...


Ile czasu minęło? Wystarczająco dużo, by niegdyś bijąca czerwienią kotlina, teraz była wyłącznie czarnym pogorzeliskiem w dodatku w połowie zasypanym śniegiem. Wstrząs musiał wywołać lawinę. Pierwszy budzi się Mordred. Usytuowany na boku od razu widzi oddalony nieopodal miecz oraz stojącą przy nim istotę, to jest Mandy. Demon spogląda spode łba, jakby zapomniał języka patrzy na wybranka. Całość obserwuje krasnolud, któremu sen zajął trochę więcej czasu. Dostrzegł on jeszcze jedno, Magistiri zniknął.

Re: Krwawa Kotlina

8
Co można zrobić zaraz po przebudzeniu? Sporo rzeczy, zależnie od sytuacji. W przypadku Mordreda, rozpoczął on od spojrzenia w niebo i stwierdzeniu - Ale pierdolnęło.

Szybki rzut okiem dookoła uświadomił go, że cokolwiek magicznego lub złowrogiego było w tym miejscu, musiało ulotnić się wraz z Magistri. A skoro o jego mentorze mowa... Wielki Wódz raz jeszcze udowodnił, że na wszystko jest sposób i odzyskał jego partnerkę, która... Cóż, patrzy jakby się o coś gniewała.

Wbrew temu jak Mordred odebrał jej stratę i zachowywał się po niej, teraz odzyskawszy ją, nie szalał z radości i nie wydzierał się szaleńczo. Zebrał się z ziemi i wolno ruszył w stronę demonicy. Tak jakby cały spektakl z płomieniami i opłatą krwi, nie był dla niego czymś wielce nadzwyczajnym ani niepokojącym. Jego ufność w Magistri sprawiała, że traktował całość jako pewny fakt oprawiona jedynie w te lub inne formalności. Odzyskanie towarzyszki było więc w jego przeczuciu z góry zapewnione. A jednak można było dostrzec zmianę w jego twarzy, jak gdyby wielki ciężar i troska zostały z niej starte... A zamiast niej pojawiło się niemal dziecięce zakłopotanie, gdy stanął przed ognistą kobietą.

Podrapał się w tył głowy nieco zamieszany i by rozładować napięcie rzucił pierwszym co przyszło mu do głowy - Ostatnio wszyscy są cięci na elfy, zauważyłaś? Teraz płacą nimi za wezwanie kogoś z boskiej celi a niedługo zaczną kupować za nie ziemniaki... - No cóż, makabryczny czarny humor całkiem nieźle rozładowuje napięcie, choć w zamian przynosi niesmak. No ale tutaj raczej nie było normalnej widowni...
Jestem wybrykiem natury. W pogoni za głosem serca, przemierzam doliny i góry, smagany po plecach batami szaleństwa.
Obrazek

Re: Krwawa Kotlina

9
Krasnolud siedział oparty o skałę. Myślał o tym co się zdarzyło. Nie mógł się wyzbyć wrażenia że był świadkiem morderstwa. Bo wszakże czym jak nie morderstwem był ten rytuał? Fakt Mandy została wskrzeszona, ale czy było to warte życia młodego elfa? Nie musiał pytać o to Mordreda bo wiedział jaką odpowiedź by uzyskał. Ale dla niego żadne życie nie jest warte śmierci innego. Chociażby ten elf był gwałcicielem dzieci, najpodlejszym z podłych, to dalej jest to morderstwo.

Jak teraz biedny krasnolud ma sobie z tym wszystkim poradzić? Mógłby przyjąć, że wszystko to co widział przed chwilą było snem. Wszak nie pozostało po nim nic... prócz Mandy stojącej niedaleko... Może ten elf był tylko iluzją. Przecież zjawił się przed nimi znikąd. Oszukiwanie samego siebie. Monstrum miało rację. Równowaga musi zostać zachowana. Tylko co mógł zrobić? Zareagować! Krzyknąć, ruszyć się, powiedzieć NIE! A nie stać jak ten słup z rozwartą gębą.

Krasnolud przysunął kolana do klatki piersiowej i schował w nich głowę.

Dokonało się a co się stało to już się nie odstanie. Teraz trzeba jakoś odpokutować za swą bezczynność. Uspokoić sumienie. Tylko jak? Kiedyś zwróciłby się o radę do swojego Boga Turoniona. Ale ten dla niego już nie istnieje. Wyparł się jego łaski. Wtem w głowie kapłana zabłysły słowa wypowiedziane przezrozkładające się monstrum. Świat zapamięta cię pod innym imieniem. Wielebny Viarusie, dziecię Sulona.


Sulon. Pan wiatru, przyrody, mądrości. Stwórca elfów... ELFÓW!! Czyż to nie ironia? On krasnolud, chodząca skała, ma zostać przygarnięty przez Boga władającego wichrami? Może jednak warto spróbować.

Kapłan wyciągnął z torby pióro harpii i obracając je w rękach zwrócił wzrok w niebo i chmury targane potężnym wiatrem.

Wielki Sulonie! Panie mądrości! Proszę dodaj mi sił, rozjaśnij mi umysł. Wskaż drogę którą powinienem podążać! Prosi cię twój pokorny sługa Hunm... VIARUS!
"Tylko medyk może bezkarnie każdego zamordować" - Kaligula

Re: Krwawa Kotlina

10
Płomienna salamandra spokojnie wyczekiwała, aż wybranek jej demonicznego serca zechce w końcu zmniejszyć dzielącą ich odległość. Mężczyzna wartkim krokiem zabliźniał ranę, prosto zwaną rozdzieleniem. Kiedy w końcu podszedł dostatecznie blisko, z miną zawstydzonego chłopca rozpoczyna niezręczną gadkę. Temat trąci wszechobecnie potępianymi elfami. Od Bogów, po ludzi i krasnoludy. Wszyscy potępiają elfy, jakby cały świat chciał je wyprzeć na siłę. A przecież to szlachetne istoty o przyjaznym usposobieniu, inteligentne i bogate w siłę magiczną potocznie zwaną przez wielu "maną".
Pertraktacje "na elfy" skutkują rozbawieniem demonicznej istoty. Na jej twarzy, lub czym to jest, pojawia się skąpy, ale wciąż uśmieszek. Wielkie oczyska targają rzęsami, jak u rasowej nierządnicy.
- Ja tam bym je sprzedawała na kilogramy- rzuciła z przekąsem- Długo kazałeś na siebie czekać.
Tuż po wypowiedzianych słowach ma miejsce superpozycja natężeń, potrzeb lub po prostu woli bliskości drugiej osoby. Mandy ochoczo rozkłada ręce, kolejno oplatując nimi, niczym diabelskie sidła, Mordreda. Dobrze, że ma pokaźny pancerz, bo uścisk mógłby porachować kości.


Wszystko mógł obserwować, i robił to, krasnolud. Stojąc z boku widział dokładnie, jak jego towarzysz, bo przyjacielem to chyba nie jest, właśnie obściskuję się z demoniczną istotą. Kilka nocy temu, podczas swej tułaczki, nieopodal zamarzniętego jeziora spotkali jednego demona. Także był to demon rodzaju żeńskiego,przynajmniej w takowy sposób się prezentował. Wtedy odrzucili ofertę paktu, zaś teraz, Mordred traci resztki człowieczeństwa. Dla kapłana taki widok jest najwyższą formą bluźnierstwa. Nie wspominając już o prywatnych pobudkach krasnoluda, albowiem wiadomo, że w wielkiej wojnie północy, kiedy to armie krasnoludów ścierały się z mrocznymi pomiotami, wtedy Hunmar stracił swojego najdroższego brata. Pomimo ogromnego żalu, próbuję skupić uwagę na słowach mistycznej istoty, niejakiego Magistiri. Demona? Człowieka? A może ludzkiej abominacji? Kto wiem, czym właściwie on był. Ważne, że nazwał Hunmara Viarusem synem Sulona. Te jakże ważne słowa, głęboko zapadają w pamięci niskiego mężczyzny. Tym samym wywołując nie lada mętlik. Chociaż, przypatrując się głębiej, nie ma w tym niczego dziwnego. Bogowie wybierają swoich wiernych, tak samo jak wierni wybierają bogów. A naturalne, iż Sulon sprzyja mądrości, która była jest i mieć nadzieję, że będzie. domeną krasnoluda.
Zauroczony powiewem świeżości tańczy pośród wiatrów, dzierżąc harpie pióro w dłoni.

Temu z kolei przygląda się Mandy. Wyrafinowany, a zarazem bezczelny twór, wartko osądza byłego kapłana. Jej mina mówi sama za siebie, jednakże nie trąci od komentarza.
- A tego trolle chędożyły, że tak tańcuje? - potem parsknęła lekceważąco, a w głosie szło wyczuć niechęć.
Nawet wykazała chęć ruszenia w kierunku niziołka, lecz wola tulenia ukochanego okazała się silniejsza.

Złośliwy komentarz nie uszedł uszom krasnoluda. Wielce się owo zachowanie demona nie podobało. Z jakiej racji pomiot piekieł śmie kpić z wiary w bóstwa. Kim, czym że jest, by komentować.
W tym samym czasie, zimny i ożywczy powiew wiatru otoczył brodacza. Dostojna cisza wdarła się do głowy, kiedy wicher porwał pióro. Ptasi puch zawirował na wietrze, kreśląc koliste trasy, by finalnie wlecieć we włosy właściciela. To była piękna chwila, pełna dobrej energii. Teraz tylko trzeba wybrać ścieżkę, która pozwoli ją posiąść.

Spoiler:

Re: Krwawa Kotlina

11
Cudownie jest znowu poczuć łaskę przychylnego sobie Bóstwa. Poczuć wiatr we włosach i między palcami. Móc chwalić jego wielkość pełną piersią. Zabawne jak wiele rzeczy może zmienić się przez kilka chwil. Jak wiele myśli można poukładać, przemieszać usystematyzować. Jak wiele poglądów można zmienić. Choć niektóre były nie do ruszenia. Utrwalone latami cierpień, bólu i upokorzeń. Ale czy krasnolud zmienił swoje zdanie o demonach? Nie.

Na dźwięk pogardliwych słów demonicy Viarus zatrzymał się jak wryty, zacisnął pięści, zagrzł zęby i ruszył na nią zdecydowanym krokiem. Wiedział, że Mordred będzie próbował go zatrzymać dlatego sam stanął w odległości czterech kroków przed nimi.

-Nie waż się tak do mnie mówić poczw... Mandy! Nie po targałem swój zad aż z wioski elfów, przez śniegi, zamiecie, lawiny i harpie abyś miała mi ubliżać! Wierz, albo nie, ale robiłem to byś znów mogła chodzić po tym świecie. Dlaczego? Nie wiem. Może dlatego że chcąc, nie chcąc uratowałaś mi... nam wszystkim życie. Każde z nas poświęciło się dla drugiego. Nie przepadasz za moim towarzystwem i ze wzajemnością ale łączy nas wspólna historia Mandy, więc musimy się jakoś wzajemnie tolerować.

Krasnolud odwrócił się na pięcie wziął głęboki oddech po czym wypuścił z ukłonem powietrze z płuc. Czuł jakby wielki kamień zawieszony gdzieś głęboko na trzewiach teraz zerwał się z uwięzi i poleciał w otchłań. Viarus poczuł się... Lekki. Uśmiech zagościł na jego ustach i wrócił do beztroskiego tańca wśród górskich wiatrów.

Co czyni demona demonem? Powłoka cielesna? Charakter? Czyny? Co czyni krasnoluda krasnoludem? Człowieka człowiekiem? Czy każdy demon jest zły a każdy człowiek jest dobry? Od każdej reguły są wyjątki a i człowiek może okazać się w duchu demonem. Czy krasnolud zmienił swoje zdanie o demonach? Być może...
"Tylko medyk może bezkarnie każdego zamordować" - Kaligula

Re: Krwawa Kotlina

12
Mordred powoli wysunął się z objęć kochanki, by samemu zabrać głos. Prawdę powiedziawszy spodziewał się, że będzie musiał hamować gniew krasnoluda, ale ten przemawiał jak mędrzec za którego uchodził. Lub przynajmniej jak osobnik roztropny. Naprawdę docenił to, że Hunmar przerwał obelgę w pół słowa i zaczął używać imienia salamandry. Toteż ledwie widoczny uśmiech zjawił się na twarzy Mordreda, gdy zwrócił się do strojącego do nich plecami krasnoluda.

- Wybacz Hunmarze. Mandy potrafi mieć język ostry i kąśliwy, ale to część jej uroku.

Po czym zwrócił się do swojej towarzyszki, przybierając nieco poważniejszy ton.

- Hunmar ma jednak rację. Pomagał nam obu. W mniej lub bardziej udany sposób... Ponadto w tej czy w innej formie, walczyliśmy razem i przebijaliśmy się przez elfi kult. Choć nie fizycznie, byłaś z nami i praktycznie uratowałaś świat. Więc nas troje to ostatni towarzysze broni jacy zostali z całej tej wyprawy. Nawet jeżeli nie lubicie się z pewnych względów, powinniście się przynajmniej tolerować. - Przerwał na moment jakby nad czymś myślał - I w razie potrzeby ratować dupska. - Dodał po chwili.
- Podobnie jak ja, miał ciężką podróż i przeżycia, więc odpuść mu trochę co? - Te słowa wypowiedział już z półuśmiechem, pozbawionym wymuszonej powagi.

Nagle coś starło uśmiech z jego twarzy i zastąpiło całkiem już realną powagą.

- Nie chciałbym psuć tej szczęśliwej chwili, ale nadal wisi nad nami problem w postaci Ate. Mieliśmy ostrzec wodza przed jej zamiarami. Nie wiemy czy znalazła kogoś do zawarcia paktu, ale nie mam ochoty pozwolić jej na stanie się jeszcze silniejszą. Dobrze byłoby też czegoś się o niej dowiedzieć. Przydałoby się jakoś zneutralizować tę mściwą heterę... - Mruknął na koniec pocierając twarz.
Jestem wybrykiem natury. W pogoni za głosem serca, przemierzam doliny i góry, smagany po plecach batami szaleństwa.
Obrazek

Re: Krwawa Kotlina

13
Wiatr ustaje, jak gdyby coś odciągnęło jego uwagę. W konsekwencji chwila uniesienia przestaje być dłużej magicznym rytuałem. Robi się chłodno i ekstremalnie normalnie. Przeciętna pustka górskich kotlin — nic nadzwyczajnego.

W obłokach normalności, Mandy została poproszona o złożenie, nieprostej dla niej, deklaracji, jakoby miała zaprzestać wrogości w stosunku do byłego kapłana, który stracił poparcie nawet własnego bóstwa. Być może Hunmarowi nie jest pisana posługa kapłańska, żądna posługa. Wymaga to ogromnej wiary, życia zgodnie z przykazaniami istoty czczonej, prowadzenie się po określonej ścieżce — nie inaczej. Tak czy owak, o popuszczenie wódz nienawiści prosi kochanek, toteż sytuacja wraz z wszelakimi innymi czynnikami wywołuje akceptujące układ pokiwanie głową.

Teraz wszystko zależy od decyzji krasnoluda. Przedstawiono stanowisko Mandy, podrzucono pomysł dalszych działań — obowiązków nigdy mało. Oddalony o krok, usytuowany tyłem, Hunmar winien zestawić wszystkie za i przeciw. Mus zdecydować o przyszłości.

Spoiler:

Re: Krwawa Kotlina

14
Krasnolud zatrzymał się w pół kroku. Popatrzył w górę. Sulon czegoś oczekuje. Jasnej deklaracji... Nastał czas wyboru. Czarne lub białe. Nie można wiecznie podążać drogą szarości.

Sulon nigdy nie zaakceptuje obecności demona w bliskim towarzystwie swojego kapłana. Jeśli zdecyduje się podążać dalej z Mordredem i Mandy to będzie to równoznaczne z porzuceniem możliwe, że jedynej możliwości by mógł znowu poczuć w sobie TĄ siłę. Jeśli zdecyduje się ich opuścić to skaże siebie samego na samotną ścieżkę a przyjaciela zostawi bez pomocy... Chociaż odzyskał on swoją ukochaną... już nie jest samotny... Czas by krasnolud teraz odzyskał to co utracił.

Hunmar/Viarus opuścił głowę i wypowiedział trudne dla niego słowa.

Mordredzie, nie będę mógł dalej podróżować z tobą... z wami... — Słowa wypowiadał cicho, tak że jego towarzysz ledwie je słyszał. — Muszę odzyskać coś co utraciłem... Nie wiem czy mnie zrozumiesz, ale muszę to zrobić sam... Żegnaj... Być może Sulon splecie jeszcze kiedyś nasze losy. — Krasnolud ruszył przed siebie powolnym krokiem. Ruszył na południe. Ruszył by szukać swojego Boga.
"Tylko medyk może bezkarnie każdego zamordować" - Kaligula

Re: Krwawa Kotlina

15
Mordred wpatrywał się w krasnoluda starając się zrozumieć jego motywy. Jednak pojmował jedynie ich cząstkę - Odzyskać coś co utraciłem.

Szczęściem w nieszczęściu, rozstawali się bez uraz i niechęci. Czy Mordred miał prawo go zatrzymywać, jeżeli krasnolud czuł potrzebę ruszenia swoją drogą. Jednak jedna jeszcze sprawa wydawała się Mordredowi nieprzemyślana, przez jego towarzysza...

- Masz właściwie pomysł gdzie iść? - Zapytał.
- Mimo wszystko, nadal znajdujemy się w zasadzie pośrodku niczego a jedynym kierunkiem orientacyjnym jaki kojarzę jest Thirongard. - Mordred poruszył wreszcie aspekt, który go uwierał gdy rozważał decyzję Hunmara.
Jestem wybrykiem natury. W pogoni za głosem serca, przemierzam doliny i góry, smagany po plecach batami szaleństwa.
Obrazek
ODPOWIEDZ

Wróć do „Thirongad”