Droga na szczyt Gryfiej Góry

1
Wyszedłszy z wioski Białego Pióra, Wichrad udał się najpierw kamienistą ścieżka przez wrzosowisko kurhanów, by dojść do Obelisku Kruka i stamtąd skręcić lekko na północ. Stąd czekała go już prosta droga. Prosta, w znaczeniu, że bez zawiłych szlaków i ścieżek, bo nie można było nazwać jej łatwą. W niższych partiach gór często można było napotkać wilcze watahy, a wygłodniałe zimą zwierzęta z pewnością nie zawahają się zaatakować człowieka. A im wyżej, tym gorzej, przynajmniej prawdopodobnie. Niedźwiedzie, skalne skorpiony, nie wykluczone, że również oszluzgi. Te tereny wciąż były dzikie i niebezpieczne, dlatego tylko tak twardzi ludzie jak Uratai byli w stanie tu żyć.

Wichrad szedł cały dzień, niemal nie zatrzymując się na żadne postoje. Był młody, silny i sprawny. Pewny swych umiejętności. Dopiero, kiedy słońce chyliło się ku zachodowi, wojownik rzucił z siebie toboły i począł przygotowywać się do spoczynku. Otaczały go pojedyncze, ledwie trzymające się drzewa, dlatego też spokojnie nazbierał chrustu i rozpalił ognisko. Po wszystkim spożył lekki posiłek, zapił kozim mlekiem. Było lepsze i zdrowsze od fermentowanych napojów, jakie niekiedy pijali jego współbracia.

Zmęczenie powoli dosięgało go już, czuł opadające powieki, kiedy usłyszał za sobą ostry, kobiecy głos.

- Ani drgnij, Kruku, po przebije ci gardło strzałą. Odrzuć od siebie broń i trzymaj łapska w górze. Zabije cię, jeśli mnie sprowokujesz, ostrzegam.

Wichrad z pewnością mógł być zdziwiony, bowiem nigdy nie spodziewałby się tutaj ludzi, a kobiety w szczególności, tylko dlatego pozwolił sobie na rozniecenie ognia. No i dla odstraszenia dzikiej zwierzyny, ma się rozumieć.

Stała gdzieś za jego plecami, nie mógł być więc pewny, czy naprawdę mierzy do niego z łuku, czy też blefuje. I kim, do diaska, była? Mężni wojowie rzadko zapuszczają się w te tereny, a niewiasta?

Spoiler:

Re: Droga na szczyt Gryfiej Góry

2
Tło Krzepkie, lodowate powietrze obejmowało Wichrada. Słońce leniwie wznosiło swą ognistą tarczę po niebie. Każdy krok wgniatał biały puch, który skrzypiał głośno. Być może w tej kakofonii dźwięków skrywał się urok, jakowyś czar? Zamrożona inkantacja, parząco zimna moc.
Białe obłoki pary uchodziły z ust wybrańca. Spokojne wejrzenie powiernika woli współbraci, starszyzny i Kruka spoglądało na świat. Za plecami miał dom, przed sobą szlaki ukryte, góry niebezpieczne, doliny śpiące pod bielistym, ciężkim okryciem. Gdzieniegdzie wystające w szaleńczym geście drewniane szpony, kończyny zapieczętowanej w mroźnym krysztale skały.
Wybierał się w okolice, które rzadko odwiedzali myśliwi. Zagrożenie mogło czyhać na Wichrada na każdym korku - należało być czujnym. Watahy wilków były tutaj mniejszym problemem, nocą przebudzały się stworzenia potężniejsze i nieobliczalne. W normalnych okolicznościach, Wichrad nie zapuszczałby się samotnie w ten teren. Jednakże wola plemienia była bezdyskusyjna.

Pokonał cały dzień drogi, nie zatrzymując się bez potrzeby. Nawet Uratai dopadnie zmęczenie, błękitnooki nie był wyjątkiem. Wieczorem rozbił niewielki posterunek, coby pozwolić nogom odpocząć. Ognisko przypominało maluczki, czerwony ognik emanujący przyjemnym ciepłem. Kruk spożył strawę i zapił ją mlekiem, dźwięk pękającego drewna hipnotycznie działał na niego. Sen zstępował z zakamarków umysłu. Powieki zamykały się same.
Niemal szydzący głos kobiety, groźba śmierci natychmiast przywróciła jawę Wichradowi. Wojownik wpadł w konsternację, albowiem nie spodziewał się tutaj nikogo z ludzi. Serce poczęło bić szybciej, niemniej strach nie zawitał w duszy mężczyzny. Żaden człowiek nie mógł swym czynem i słowem przestraszyć bardziej, niźli istota demoniczna. Chociaż... Wichrad musiał docenić przeciwnika. Dał się zaskoczyć, ale groźby śmierci były śmieszne. Na północy śmierć jest naturalną częścią cyklu życia.
Skoro kobieta zagroziła, a nie zabiła - musiała mieć powód.

Wichrad, niezwykle powoli, posłusznie odrzucił od siebie broń. Patrzył na ogień w milczeniu, ręce były na widoku przeciwnika. Spełniwszy pierwszy rozkaz, ostrą ciszę przerwał głos.
- Strzelisz wojownikowi w plecy? - przemówił niespodziewanie, a głos jego brzmiał jak niedźwiedzi pomruk. Dłonie oparły się na kolanach, tym gestem ryzykując życiem. Kruki porzucają dumę... wyłącznie po śmierci. - Zachowaj strzały. Chodź tutaj i się ogrzej. - Rzekł bez ogródek, co mogłoby zdziwić niejednego.

Re: Droga na szczyt Gryfiej Góry

3
Wichrad usłyszał lekkie, ostrożne kroki. Kobieta przesuwała się w bok, stawiając lekko krok za krokiem. Szła takim półokręgiem, aż stanęła naprzeciwko niego. Oddzielało ich ognisko.

Była niewysoka, ubrana w pozszywane futra wilków i niedźwiedzi. Czarne włosy poskręcała w długi warkocz, przerzucony przez bark i opadający na pierś. Zwolniła już napięcie cięciwy, żeby nie męczyć ramienia, ale wciąż celowała w wojownika. Oczy błyszczały jej groźnie, a twarz stężała w skupieniu. Była brzydka, pociągła twarz słabo komponowała się z lekko odstającymi uszami. Pod stertą ciepłych ubrań nie dało określić się figury. Przy pasie z lewej strony nosiła lekki topór na drewnianym trzonku oplecionym rzemieniami, z prawej kołczan pełen strzał. Plecy chroniła jej duża, okrągła tarcza.

- Jak strzele ci w pierś, to poczujesz się lepiej? Czego przeklęty Kruk szuka na tych ziemiach? Mało wam waszej wioski i waszych ziem? Wszędzie musicie pchać swoje szpony? - pytała gniewnie.

Nie przyznała się, skąd jest, czemu go atakuje, ale stawała w obronie tych terenów, jakby należały do niej. Nie nosiła żadnych znaków charakterystycznych dla któregokolwiek z plemion, jednak to o niczym nie świadczyło, zazwyczaj tylko wojownicy przyozdabiali się w ten sposób, aby podkreślić przynależność do danej grupy.

W powietrzu rozległo się donośne krakanie. Trzepot skrzydeł oznajmij, że rozmówcy mają gościa. Na starym wyschniętym drzewie przysiadło wielkie, czarne ptaszysko. Kruk. Co prawda, patronem wioski Wichrada był biały kruk, ale czemu nie uznać tego za dobry omen? Czy ktoś nieustannie opiekuje się nim? A może wręcz przeciwnie, może ta czerń to symbol niewiasty, która grozi mu śmiercią?

- Odpowiadaj, póki mam cierpliwość.

Re: Droga na szczyt Gryfiej Góry

4
Drapieżnik podchodził do wypatrzonej ofiary, skradał się czujnie po łuku. Krok miał lekki, wiedział, jak powinno się stąpać po śniegu. Po chwili łowca znalazł się naprzeciwko Wichrada, ognisko tworzyło niepewną granicę.
Błękitnooki spod łba badał surowym wzrokiem lico kobiety. Dziewucha była naznaczona przez pech, twarz ta zapewne nie przyciągała męskich spojrzeń. Być może, dlatego postanowiła wcielić siebie w fach myśliwego? Być użyteczna tam, gdzie nie sprawdziłaby się jako żona, kochanka, matka? Być może żaden jej nie chciał, więc odpuściła sobie ścieżkę kobiecości?
Czarne włosy zwróciły uwagę wojownika. Takowa barwa włosa rzadko była tutaj spotykana.

Dużo mówiła, z wyrzutem i wrogością. Brat Gromira nie próbował odkryć pochodzenia kobiety, nie przejmował się jej poglądami i złowrogimi obwinianiami. Czerep woja był prosty jak budowa cepa, wszelaka, niekonieczna interpretacja była niepotrzebna.
W końcu uniósł głowę, coby i ona mogła mu się lepiej przyjrzeć.
- Nie pragnę tych ziem - odpowiedział krótko, nieświadomie wzmacniając ton. - Podążam do Gryfiej Góry. - Zakończywszy, odwrócił głowę ku krukowi patrzącego na dwójkę ludzi. Zaiste, to był znak. Krucze oczy baczą na losy syna Białego Kruka.

Re: Droga na szczyt Gryfiej Góry

5
Dziewka skrzywiła się na jego słowa, wciąż nieufna i wrogo nastawiona.

- To pójdziesz, ale chyba przez górę krasnoludów, albo ziemie południowców. Zapewniam cię, Kruku, że dalej kroku nie postawisz. Nie wiem, co chcesz najść na szczycie Gryfa, ale tą drogą nie możesz przejść. My nie zabijamy bezbronnych, jak wy, bestie. Dlatego teraz odejdę, przenocuj tu, przy ognisku, w ciemnościach niebezpiecznie. Ale z brzaskiem zawróć. Chcesz, to do swej wioski, albo inną drogą na szczyt. Ale zostaw w spokoju tą ścieżkę, ostrzegam ostatni raz.

Po tych słowach powoli wycofała się, mierząc nieustannie w Wichrada, aby za chwilę wyjść z plamy światła, jaką dawało ognisko i zniknąć w mroku. Nie wyjaśniła, kim są owi "my" i dlaczegóż to miałby zawrócić z drogi. Po prostu odeszła. Wojownik wyczuł w jej głosie, że nie żartuje. Kruk zakrakał i poderwał się do lotu zaraz za nią. Teraz nie było już takie oczywiste, dla kogo był to dobry omen.

Księżyc powoli wędrował po nieboskłonie, podczas gdy Uratai drzemał, budząc się co jakiś czas, aby dorzucić do ogniska. Noc minęła spokojnie, bez żadnych incydentów, a poranek wstał chłodny, wyjątkowo słoneczny. Syn wioski Białego Pióra zebrał cały swój dobytek, wszystko starannie pakując i zwijając. Nie zajęło mu zbyt wiele czasu zakończenie wszystkich porannych czynności i już był gotów do dalszej drogi. Miał jednak w głowie słowa napotkanej dziewki. Ścieżka przed nim wiodła prosto, lekko pod górę. Czy rzeczywiście czekało tam na niego jakieś zagrożenie, czy były to czcze przechwałki? Przekonać mógł się w jeden sposób, tylko było to bardzo ryzykowne.
ODPOWIEDZ

Wróć do „Thirongad”