Wioska Białego Pióra

1
Wioska Białego Pióra położona była dwa dni na północ od Thirongadu, legendarnej twierdzy Uratai. Wieś nazwano na cześć białego kruka, który ponoć wskazał przodkom - pierwszym ojcom plemienia - drogę ku ziemiom obfitych w zwierzynę i ryby. Pradziadowie nie zawiedli się na obdarzonym ich zaufaniem kruku. Gdy mądry ptak wylądował na skale przypominającej grot włóczni, dzielny lud zbliżył się doń. Zakrakawszy trzykroć, kruk pofrunął wraz z porywistym wichrem na północ, zostawiając plemię przed majestatyczną skałą. Ojcowie, dumając nad odlatującym zwierzęciem, spostrzegli niebawem, iże ich przewodnik pozostawił po sobie białe piórko. Najstarszy mąż uniósłszy piórko w stronę światła Zarula, przedtem wdrapawszy się z wysiłkiem na skałę, pobłogosławił to miejsce. Od tamtej pory lud Białego Pióra osiadł przy pamiętnym, skalistym grocie mającym wysokość dobrą na dziesięć stóp. Swoisty pomnik przezwano Kruczym Gniazdem, stał się symbolem plemienia. Wiekowe, napisane krwią runy zdobiły Gniazdo.
Wioska była jedną z większych, liczyła dobre sto głów. Ponad trzydzieści chat gospodarowało plemię Białego Pióra, przezwane przez wrogów bladymi krukami. Formacje górskie stanowiły naturalną osłonę osiedla, chociaż sprawni grabieżcy mogliby spróbować przedostać się od północy i zachodu. Przez brak dobrego drewna, Białe Kruki nie mogły sobie pozwolić na konstrukcję jakichkolwiek fortyfikacji. Niemniej, liczne patrole łowców czujnie obserwują okolicę, nie pozwalając niebezpieczeństwom przedostać się zbyt blisko. Na północ od wioski znajdował się zamarznięty staw, z którego wyławiano ryby. Myśliwi często polowali na drapieżną zwierzynę, która również coraz częściej polowała na nich.
W centrum osiedla, obok Gniazda, stała chałupa starszyzny wioski. Starszyzna liczyła sześciu dziadów, którzy zasłużyli na szacunek plemienia. Była to przeważnie elita wśród myśliwych mająca za sobą niejedną przygodę godną nielicznych, utalentowanych Uratai. Jeden ze starszych, zwany Burzgradem, pretendował na tytuł starszego Thirongadu, jednakże inne plemiona nie zaakceptowały jego autorytetu; jego spryt dorównywał kurkom, jego chód był cichy niczym spokojny oddech powietrza, lecz nie był silny jak niedźwiedź. Dzierżył Burzgrad włócznię, nie topór. Często widziano szamana wśród starszyzny, miał on decydujący głos w sporach plemienia oraz przekazywał ludowi nauki i tradycję wszystkich ludów uratai. Szaman podróżował, więc jego pobyt w wiosce trwał kilka dni.
Wokół chaty starszyzny wybudowano pozostałe. Często były one zajmowane przez dwie rodziny. Wioska nie wyróżniała żadnych przybytków, każdy wiedział, do kogo trza było się udać, jeśli zaistniała konkretna potrzeba. Garbarze, znachorzy, rzeźnicy i rzemieślnicy - każdy znał ich domy.

Chatę Wichrada wybudowano na zachodniej stronie wioski. Wnętrze domostwa nie różniło się zbytnio od pozostałych; plemienna architektura zachowywała prostotę i użyteczność. Gdzieniegdzie wisiały paciorki wykonane z piór i kłów drapieżników. Domem opiekował się Gromir - starszy o sześć lat brat Wichrada. Po niesławnej bitwie z demonami na wschodzie rodzeństwo straciło ojca. Najmłodszym bratem - młodszym o osiem lat od Wichrada - był Wieszczydziej. Synowie często doglądali matkę, która dożyła później staroci: siedemdziesięciu lat.

Re: Wioska Białego Pióra

2
To był piękny, zimowy dzień. Słońce powoli wydostawało się zza gór, a ludzie krzątali się po wiosce w porannych obowiązkach. Słychać było płacz dziecka, szczekanie kilku psów, beczenie kozy. Rześkie powietrze napływało do płuc każdemu, kto zaczerpnął głębszy oddech. Młodzi chłopcy, w wieku od dziesięciu do czternastu lat, ćwiczyli w małej grupce walkę na kułaki, niewprawnie jeszcze, ale z wielkim zapałem próbując trafić przeciwnika. Stał nad mini Bolemir, wój w kwiecie wieku, który w zapasach nie miał sobie równych.

Stojący na progu chaty Wichrad oglądał tą scenerię i czuł się szczęśliwy. Oto bowiem był jego dom. Znał bardzo dobrze większość mieszkańców wioski i dość dobrze pozostałą część. Byli częścią jego rodziny, jednej wielkie rodziny. Tak jak on był członkiem rodziny dla nich.

Nasyciwszy oczy tym beztroskim widokiem, młody mężczyzna udał się na odwiedziny do matki. Biedaczka czuła się ostatnio nieco gorzej, zatem synowie odwiedzali ją tak często, jak mogli, by być z nią jak najdłużej. Nie wiadome było, kiedy i ona odejdzie z tego świata.

Zastał ją śpiącą, przykrytą startą futer. Była niewielka, skórę miała twardą, szorstką i wyschniętą. Przy jej łóżku stał dzban z wodą i kubek z mieszaniną ziołową, która powstrzymywała ataki kaszlu, nawiedzające ją coraz częściej. Pod nieobecność Gromira staruszką opiekowała się Dobromiła, młódka wcale ładna, najmłodsza córka Dalwina, jednego ze starszych wioski, przyjaciela zmarłego Warada i ocalałego członka wyprawy przeciw czartostwu. Wielu chciałoby posiąść ją, ale żaden nie mógł dotrzymać kroku jej ojcu, który toporem robił jak mało kto wśród całego ich plemienia. Choć sam Dobromiła nierzadko spoglądała na Wichrada, inicjatywa musiała wyjść od niego, bo taki był zwyczaj.

Uratai opuścił chałupę, gotów do wykonania kilkunastu ćwiczeń, by krew żywiej zaczęła krążyć w żyłach, kiedy usłyszał huk, przypominający uderzenie gromu, ale o wiele głośniejszy. Zaniepokojony, postawił krok naprzód, a wtedy ziemia zatrzęsła się pod nim. Nigdy nie doświadczył czegoś takiego, puścił się więc pędem na dwór, aby odkryć źródło tego zjawiska.

Ujrzał jak z gór, które przez tyle lat były naturalną ochroną wioski, sypią się olbrzymie głazy i odłamki skalne. Część spadała gdzieś na wąwozy na północy... A część na wioskę. Spanikowani mieszkańcy biegali we wszystkich kierunkach, nie bardzo wiedząc, co począć. Na oczach Wichrada olbrzymi głaz odbił się od ściany skalnej i spadł na jakiś dom, miażdżąc go bezlitośnie, po czym potoczył się przez wioskę, zabijając dwóch chłopców, którzy nie zdołali uciec, aż zatrzymał się poza granicami wioski.

Mniejsze odłamki również wyrządzały niemałą szkodę. Oto najmłodszy syn Warada, Wieszczydziej, idący chwiejnym krokiem ku domowi, oberwał w głowę, padając bez tchu, a wokół czerepu szybko zbierała się kałuża krwi. Wystraszony młodzian ruszył mu na pomoc. Gruntem nieustannie wstrząsały kolejne konwulsje, każdy krok był niełatwy i niepewny, jednak Wichrad nie poddawał się. Kiedy już niemal dotarł dotarł do młodszego, poczuł jak coś twardego huknęła go w potylicę, a świat zniknął w mroku.

Powitał go rozdzierający czaszkę ból. Nawet otwieranie powiek było bolesne, a gardło wyschło mu na wiór. Leżał we własnym łożu, wśród ciemności rozjaśnianych tylko płomieniami świec. Przez chwilę nie pamiętał, co się stało, ale kiedy świadomość i pamięć powróciły, spróbował zerwać się z łóżka. Powstrzymały go nagłe, potężne zawroty głowy.

- Hola, hola, młodzieńcze - usłyszał za sobą karcący głos. - W tej chwili się połóż na swoje miejsce!

Usiadł, nie mogąc ustać, i podniósł oczy. Ujrzał Mojmirę, żonę Dalwina i matkę Dobromiry, która surowo spoglądała na niego.

- Dokąd to się wybierasz? Łeb masz rozwalony, jakbyś obuchem dostał. Szczęściem twym twardogłowy jesteś, po ojcu. Jemu też raz dać w łeb, to mało. Leżeć masz teraz, odpocząć. Chłopi zebrali się w domu starszych, ale tobie nie lza nigdzie leźć. Jak i bratu twemu. Dobrze z nim nie jest, ale wyżyje. Teraz to wypij. Na ból pomoże.

Podała mu kubek intensywnie pachnący ziołami, w smaku zapewne obrzydliwy.

Re: Wioska Białego Pióra

3
Tło Wojownik spoglądał na swój dom. Obserwował zaradnych braci, którzy w pocie czoła pracowali na rzecz wioski. Lustrował kobiety doglądające kóz i wesoło szczękające psy. Patrzył na dorastające pokolenie, które powoli nabierało wprawy w walce. Wioska Białego Pióra. Zaiste, dom Wichrada.
Lodowate oczy na chwilę utraciły swojski, surowy wyraz. Wichrad był dumny ze swego plemienia, a jego spokojnie spojrzenie wyrażało to niczym uradowany wilk - postawą pełną szacunku do przodków i współbraci. Był szczęśliwy.
Bolemir, zahartowany wojak i niekwestionowany mistrz zapasów, dawał wycisk młodym chłopakom. Walczyli oni jak barany z kijem w rzyci, niemniej serca mieli waleczne. Każdą porażkę odbierali jako nauczkę, nie poddawali się zbyt łatwo - przynajmniej takową postawę reprezentowali. Bolemir, a owy sukinsyn lubił przerabiać smarków na chodzące góry, wbijał do łbów swych uczniów najważniejsze zasady walki - czasem wbijał dosłownie. Dobrze, niechaj zasmakują bólu przed pierwszym polowaniem, próbą kła.
Odwróciwszy się ku wejścia do chałupy, Wichrad wszedł do środka swego domostwa. Postanowił odwiedzić matkę, albowiem kruk nawiedzał ją nocą. Nadchodziła godzina odejścia matki na północ - do krainy białego kruka. Stanął przed jej łóżkiem i z czczą wejrzał w śpiące lico swej rodzicielki. To ona dała mu życie, to ona wyrwała wichrowi duszę i osadziła ją w ciele swego syna.
Syn północy klęknął przed łóżkiem i złapał swymi ogromnymi dłońmi za rękę matki. Czule trzymał kończynę trawioną przez starość, jednak wiedział, iż w swych dłoniach utrzymywał prawicę matki uratai, silnej i wolnej kobiety północy. Nawet na łożu śmierci, Piosława zachowała płomyk swej dawnej potęgi. Moc, którą zapragnął Warad.
Wichrad mimochodem zerknął na ścianę. Wsiała tam zasłużona tarcza. Przyjął ją jako spuściznę po ojcu. Ślady na tarczy pozostawione po czartach nadal wydawały się świeże, jakoby walka z nimi odbyła się wczoraj. Demoniczny ogień i krzyk setek gardeł.
Syn Warada zamknął oczy odpływając w wspomnieniach.

Wyszedł z domu. U progu wyjścia minął Dobromirę. Ich oczy zetknęły się na moment; mroźne oko Wichrada z pięknym, szafirowym okiem dziewczyny. Mężczyzna jeno kiwnął głową na znak powitania, jak i ona. Nie zdradził słabości, nie zarumienił się, nie okazywał zainteresowania, niemniej w sercu pragnął jej miłości. Zamierzał wyzwać jej ojca na pojedynek. Niedługo...
Zmierzał ku chaty Bolemira, coby wyzwać go na treningowy pojedynek. Wichrad zdawał sobie sprawę, że po walce jego facjata przypominałaby ubity śnieg, niemniej poobijana morda działa kojąco na nerwy.
Niespodziewanie, usłyszał falę dźwięku, która poczęła rozrywać uszy Wichrada. Przeraźliwy, wszechpotężny huk przeszedł się po osiedlu Białych Kruków jak bestia rodem z pod splugawionej Wieży. Wszyscy mieszkańcy przestraszyli się...
A potem było tylko gorzej. Pradawne góry, przez wieki ochraniające plemię, zostały naruszone. Ogromne kamienie i głazy runęły na ziemię. Część skał uderzyła w wieś, rodząc wtedy istną zagładę. Jedną z chat zdewastował pokaźnych rozmiarów fragment górski, który zdołał jeszcze stoczyć się ku granicy osiedla, zabijając przy tym dwóch plemieńców.
Wichard wpadł w paniczną furię, albowiem strach okazywał on w gniewie. Wbrew swemu usposobieniu, ryknął jak niedźwiedź. Nagle, spostrzegł rozgniewany, że mniejsze odpryski kamieni lecą w inne kierunki wioski - zdolne do zdania jej krzywdy. Jeden z owych odprysków leciał na młodszego brata - uratai natychmiast pobiegł go uratować. Odłamek trafił w głowę Wieszczydzieja zwalając go z nóg.
Chwilę później ziemia znów zatrzęsła się groźnie, ale Wichrad dzielnie szedł do przodu. Nie poddawał się, był już blisko, gdy... stracił przytomność.

Przebudził się. Czuł harcowanie bólu w swym czerepie, jakby gniewne powietrze postanowiło rozsadzić czaszkę od środka. Mozolnie otworzył oczy - piekły niemiłosiernie. Gardło pragnęło wody. Ruch sprawiał mu cierpienie. Umysł składał się do kupy, przypominał kawałeczki rozbitego kryształu lodu. Wszystko powoli składało się do kupy... trzęsienie ziemi. Krzyk barci i sióstr, brat w potrzebie... Wichrad zerwał się z wyra. Gwałtowne zawroty głowy powstrzymały go.
Wyłapał głos, który go pouczał! Kto śmiał powstrzymać Wichrada przed jego wolą?! Cóż, obecna kondycja uniemożliwiła jakiekolwiek akty bohaterstwa. Przezorny chłop tym razem posłuchał. Usiadł na łóżku. Po chwili ujrzał matkę Dobromiry, żonę Dalwina - jednego ze starszych wioski. Mojmira surowo lustrowała oblicze Wichrada. Wichrad, załapawszy kto nim się opiekuje, pokornie posłuchał dalszych słów kobiety.
Okazało się, że lawina dorwała błękitnookiego. Silne grzmotnięcie w głowę powaliło go jak kłodę. Pomyślne wiatry uczyniły złotowłosego dosyć odpornym na obrażenia - zapewne pozostanie po tym blizna. Jednak - wzmianka o Wieszczydzieju zagotowała posokę w żyłach kruka.
- Mój brat! - Burknął i spróbował wstać. Uważał, że jego siła zdoła w cudowny sposób uzdrowić brata, że jeno sam pobyt przy nim wygnałby widmo śmierci. Wichard znany był z tego, że mało prawił. Nawet teraz nie rzekł więcej, jeno dwa konkretne słowa.
Nie dał rady, głowa odmawiała posłuszeństwa. Znów usiadł i zerknął na kubek. W milczeniu przyjął dar i wypił. Cholerstwo smakowało jak odchody kozy - czyli musiało być zdrowe. Opatrzony uratai oddał puste naczynie.

Re: Wioska Białego Pióra

4
- Tak, twój brat. Mam nadzieję, że uderzenie nie odebrało ci rozumu. Wy, chłopy, macie go wystarczająco mało. Wyżyje ten wasz młodzik, wyżyje, ale spokój mu musicie dać, bo potrwa to dłużej.

Zabrała mu kubek z ręki i odstawiła na stół. Wróciła zaraz, by sprawdzić opatrunek, który ciasno zawiązała wokół jego głowy. Każdy dotyk powodował lekki, ale dokuczliwy ból.

- Nic ci nie będzie, tak to widzę. Ale unikaj cisów w łeb, każdemu się w końcu szczęście kończy. Pamiętaj tylko...

Nie dowiedział się, o czym ma pamiętać, gdyż do chałupy wszedł jego brat. Rosły i barczysty, omiótł spojrzeniem pomieszczenie, po czym skinął na Wichrada.

- Chodź. Starszyzna wzywa wszystkich wojowników. Odbędzie się zebranie. Ziemia się poruszyła, ale to nie koniec naszych kłopotów. Wygląda na to, że duch białego kurka odwrócił się od nas.
- O czym mówisz, Gromirze? - zapytała Mojmira, ale pierworodny Warada tylko pokręcił głową.
- Nie czas na takie dysputy. Wszyscy dowiedzą się w odpowiedniej chwili, co się dzieje. Zajmijcie się, proszę, rannymi. Wichrad, pospiesz się. Nikt nie będzie czekał na ciebie.

Młody Uratai, chcąc, nie chcąc, wstał, chociaż nieomal od tego zwymiotował. Świat zawirował pod jego stopami, ale szybko udało mu się odzyskać pion. Jego brat już wyszedł na zewnątrz, a Mojmira mruczała coś o nieodpowiedzialnych półgłówkach i wzburzonej krwi.

Wojownik szedł przez wioskę, oglądając straty. Łącznie zniszczonych zostało pięć domostw, nie wiadomo, ilu ludzi przy tym zginęło. Niektórzy mieszkańcy chodzili bez celu, inni łkali cicho, opłakując zmarłych. Był to jeden z najgorszych dni w Białym Piórze. Dom starszyzny również oberwał, ale jedyną tego oznaką było kilka dziur w dachu, utworzonych przez pomniejsze kamienie. Z wnętrza dobiegały głosy.

Wszyscy wojownicy, którzy przeszli próbę kła i nie byli zbyt starzy, aby dzierżyć broń, zebrali się wokół dużego ogniska. Poza starszymi wioski, którzy usadowili się na drewnianych karłach, każdy mąż stał. Starszyzna sprzeczała się między sobą.

- Duch Kruka odszedł od nas! Zaczęło się od wyprawy na czarty i trwa do tej pory! Musimy odejść z tej ziemi!
- Kłamstwo! To jest czas próby! Musimy wytrwać, a kruk znowu będzie nam sprzyjał!
- Prawda!
- Gówno, nie prawda!
- Musimy walczyć!
- Odejść nam trza!
- CISZA!!! - Ryknął Burzgrad. - Zawrzeć pyski i słuchać teraz. Prawda jest, że z góry spadło na nas nieszczęście. Teraz, jak wiemy, możemy spodziewać się ataku plemienia Wilków, ich zwiadowcy byli widziani o pół dnia drogi od wioski. Jeżeli znają naszą słabość, bezlitośnie napadną. Nasz szaman poszedł wsłuchać się w wiatr i przyniósł kilka odpowiedzi na pytanie, dlaczego dotykają nas nieszczęścia. Niech przemówi.

Dadzibor, szaman wioskowy, ubrany w długie furta, z siwymi włosami i zmarszczoną twarzą, wyszedł przed szereg, zapatrzony w ogień. Przystroił się w paciorki i pióra.

- Biały Kruk nie odleciał, wciąż jest z nami. Ale jakieś obce moce przeszkadzają mu w ochronie. Rzekł mi, że te moce ulokowały się na szczycie Gryfiej Góry. Wybraniec jest wśród nas i to on musi udać się na wyprawę, by zakończyć działanie obcych mocy, a wtedy błogosławieństwo Kruka powróci.

Zapadła cisza, której nikt nie śmiał przerwać. Mężowie patrzyli po sobie, jakby oceniali, który z nich powinien pójść. W końcu odezwał się głos.

- Ja pójdę! - Zakrzyknął Niedamir, świeżo upieczony łowca, który był pełen gorliwości i zapału.
- Mleko spod nosa wytrzyj, smarku! - Odezwał się Gramar. - A takie zadania zostaw prawdziwym wojom.
- Stań na ubitej ziemi, obaczym, czyś aby w gębie jeno nie mocny!
- Żaden z was nie może sam siebie wybrać - wtrącił szaman. - To Kruk wybierze tego, który musi spełnić swe przeznaczenie.

Starzec zbliżył się do ogniska, w dłoni trzymając biały proszek. Mamrotał coś pod nosem, brzmiało to jak dziwny, szeleszczący język. Po chwili wrzucił proszek do ognia aż huknęło i zadymiło się, a z tego dymu utworzyła się sylwetka ptaka. Kruka, dokładnie. Zwierze zatoczyło krąg nad wszystkimi, wypatrywało. Skierowało się w końcu w jeden z kątów sali. Ku Gromirowi, jak zauważył jego brat. Wydawało się pewne, że poznano wybrańca. W ostatniej chwili duch zawrócił, zatoczył kolejne koło nad zebranymi, by nagle bardzo szybko zanurkować. Nim Wichrad się obejrzał, zjawa rozbiła się o jego pierś, pozostawiając po sobie strzęp mgły.

Każdy wojownik w osadzie spojrzał na niego. Przyglądali się bez słowa, nie komentując. Jakiś czas słychać było tylko trzaskanie ognia.

- Kruk wybrał. Wichrad, syn Warada, musi udać się na szczyt góry Gryfa, aby ocalić nasze plemię przed obcą mocą i pozwolić, by Duch znowu nas ochraniał.
- Wichradzie? - zagadnął go Burzgrad. - Czy godzisz się na to, co zostało powiedziane?

Re: Wioska Białego Pióra

5
Wojownik nie przemówił ani jednym słowem, gdy stara kobieta prawiła swe mądrości i sprawdzała opatrunek na głowie rannego. Wichrad uważnie patrzył na ruszające się usta Mojmiry, z których wypływał szczęśliwy dla mężczyzny przekaz: powierzchowne obrażania nie mogły powstrzymać Wichrada, jeno trza było uważać na czerep. Gdy opiekunka poczęła rzec coś istotnego, nagle przerwał jej Gromir.
Starszy brat, powiernik woli ich ojca Warada, podszedł bezceremonialnie do Wichrada. Jego przenikliwe spojrzenie zbadało dom, jakby poszukiwało ono przyczyny niedawnej tragedii. Srogość oczów Gromira w końcu zetknęła się z zimnym obliczem młodszego brata. Atmosfera stała się napięta.
Okazało się, iże starszyzna zbiera wojowników. Wojownik jedynie skinął głową ku bratu, gestem owym potwierdzając chęć uczestniczenia w zebraniu. Wichrad stanąwszy, ignorując ból w skroniach, zamierzał ruszyć śladem Gromira. Chwilowe osłabienie na moment zatrzymało chód mocarnego chłopa, jednak on wziąwszy się w garść, kroczył dalej.

Wioska płakała. Żałobny nastrój dotknął ducha Wichrada niczym choroba słabych i starych. Lud Białego Pióra gnębił smutek i uczucie głębokiej bezsilności. Jakie było uczucia męża północy, gdy on patrzył na śmierć swych bliskich i nie mógł nic z tym czynić? To był gwałt na odwadze tychże mężów, bowiem mogli oni jeno przyglądać się. Ich krewniacy umarli bez walki, bez woli Kruka. Najgorsza śmierć i najgorsza pamięć.
Wichrad zacisnął swe olbrzymie dłonie. Skóra rękawic wydała dźwięk podobny do pękania skał, ręce zadrżały w milczącej furii. Lodowate oczy zabłysły mroźnym błyskiem. Nie godzi się!

Stał niczym posąg, wśród swej braci oglądał i wysłuchiwał starszych. Zebrani wokół ogniska wojownicy byli w różnym wieku, nawet byli ci, którzy niedawno przetrwali swe pierwsze polowanie. Wichrad miał zamknięte oczy i znosił skłócony krzyk innych. Jucha w żyłach gotowała się, ale jego zimny duch emanował ponurym spokojem.
Ryknięcie Burzgrada przypomniało wszystkim, iże gniew jego mógłby przywołać grom z jasnego nieba. Przemówił, a wtedy Wichrad otworzył oczy. Zauważył szamana.

Stało się. Kruk dokonał wyboru. Mglista, nieregularna forma ptaka rozproszyła się na piersi Wichrada. Ten liczył uderzenia swego serca, albowiem potężne zdziwienie ogarnęło go bezwzględnie. Jednakże, Kruk zdecydował...
Ruszył ku ognisku. Każdy krok zbliżał go do jednoczącego wszystkich ognia. W końcu każdy wojownik mógł zobaczyć postać Wichrada. Złapał on spojrzenie każdego woja, potem skupił się na oczach starszyzny.
- Nie zawiodę - dwa słowa brzmiące jak przysięga. Zobowiązanie związujące honor. Głos istnego olbrzyma mógł usłyszeć każdy.

Re: Wioska Białego Pióra

6
Burzgrad skinął aprobująco głową, patrząc pierwej głęboko w oczy młodego mężczyzny.

- Niech się tak stanie. Kruk i duch twego ojca będą czuwać przy tobie w drodze. Zostań jeszcze chwilę, skończmy się naradzać, potem musisz się przygotować.
- O świcie musisz wyruszyć, Wichradzie - dodał szaman.

Zapadła krótka cisza. Wichrad odnalazł wzrokiem brat, ale jego spojrzenie było trudne do odgadnięcie. Wydawało się, że na obliczu Gromira miesza się niedowierzanie, złość i wytchnienie. Z pewnością zechce rozmówić się potem z bratem.

- Pomówmy o Wilkach. Nadejdą, mówię wam.
- I ja tak sądzę - dodał Burzgrad. Sprawiał wrażenie trapionego, co żadną miarą dziwić nie mogło. - Nie pierwszy raz zechcą zaatakować nas podstępem, ale jeżeli nie znajdziemy sposobu, jak się bronić, może to być ostatni.
- Sidła zastawimy - krzyknął ktoś. - Będą w nie wpadać jak zwierzyna, a my atakować z zaskoczenia.
- Ostatnio było to samo, nie są głupcami, będą ostrożniejsi.
- To półgłówki, powiadam wam!

Zaczęła się ostra dyskusja, jeden przerywał drugiemu, proponowano rozwiązania. Były głosy zachęcające do otwartej walki, były też przeciwne, pragnące bitki podjazdowej. Do zgody było wszystkim daleko.

Słońce skryło się już za horyzontem, kiedy starszyzna ogłosiła pełną mobilizację wszystkich, którzy są zdolni nosić broń. Ci, którzy nie przeszli jeszcze próby kła, mieli być ostatnią linią obrony wioski, gdyby pozostali wojownicy zginęli. Zapowiadał się bardzo ciężki czas dla wioski Białego Pióra.

Burzgrad w końcu ogłosił zakończenie obrad, toteż Wichrad i reszta opuścili pomieszczenie, przepychając jeden drugiego. Młody wojownik musiał się jeszcze przygotować, bowiem skoro świt nastanie, zacząć się miała jego wędrówka.

Re: Wioska Białego Pióra

7
Tło Dopełniło się. Burzgrad zaakceptował wybrańca, tym samym przysięga Wichrada obowiązywała go od tego momentu. Nie było długich obietnic, wyniosłych form ani gloryfikującej wybrańca pozy. Jedynie krótkie przyrzeczenie i wzrok oddający szacunek Burzgradowi i innym braciom.
Syn Warada powrócił do gromady zgromadzonej wokół paleniska. Zapanowała cisza po pochlebnych słowach Burzgrada i zaleceniach szamana. W krótkim milczeniu, Wichrad złapał spojrzenie swego starszego brata Gromira. Był on jakiś nieswój, jakiś niezadowolony i zawiedziony. Niemniej, takowe rozmyślania szybko odeszły z głowy wybrańca, albowiem nie miał w zwyczaju długo rozmyślać nad emocjami innych. Stało się coś - wyłącznie to należało zapamiętać.
Wiele głosów sprzeczało się ze sobą, gdy omawiana była kwestia Wilków. Wrzaski i pogardliwe uwagi były ignorowane przez słuch błękitnookiego. Nie koncentrował się na problemie, ufał decyzji mądrzejszych i doświadczonych mężów. Po ustaleniu przez Białe Pióra planu, wyszedł z chaty starszych.

Udał się pierw do swego domu, coby spakować w sakwy ekwipunek. Pakował strawę, która wytrwałaby długie dni podróży. Spróbowałby odnaleźć w swoim domostwie nóż myśliwski, futra na posłanie, suchego chrustu na ognisko. Po odnalezieniu tegoż ekwipunku, zbliżyłby się do ściany, gdzie znajdowała się tarcza.
Z czczą zdjąłby tarczę, albowiem dawniej należała do jego ojca. Osłona ta pamiętała uderzenia demonów. W bitwie z czartami Wichrad stał się bratem Warada, więc do brata należał oręż poległego. Uratai przygotował jeszcze swój dwuręczny młot. Topór podpiął pod pas.
Odwiedziłby później dom Dobromiry, coby otrzymać na podróż zioła. Urywkowymi, niefinezyjnymi zdaniami, Wichrad poprosiłby o rośliny lecznice. Kto wie, być może przydadzą się na coś. Zapobiegawczo, zapytałby się o to, co chciała niedawno matka Dobromiry doń powiedzieć. Być może ta uwaga była niezwykle istotna.
Natomiast z bratem - Gromirem - spotkałby się w nocy.
- Bracie. - Zacząłby rozmowę, oczekując na męskie podejście do sprawy od strony brata. Miał jakowyś problem - niechaj przemówi.

Re: Wioska Białego Pióra

8
Wichrad, po starannych przygotowaniach, był niemal gotowy do podróży. Prowiant spoczywał sakwach, szczelnie oplecionych rzemieniami. Futra zwinął w rulon u przytroczył do pasa z jednej strony, z drugiej zaś wcisnął pochewkę z myśliwskim nożem. Tarczę, dla wygody, wrzucił na plecy, przy nożu spoczął topór, młot natomiast, chcąc, nie chcąc, musiał trzymać w dłoni.

Czy młody mężczyzna zdawał sobie sprawę, w jakie niebezpieczeństwo się pcha? Nikt tego nie wiedział, łącznie z nim samym. Według słów szamana, na szczycie góry jakaś demoniczna siła oddziaływała na wioskę. Skoro tyle dzielnych, silnych, doświadczonych wojowników nie dało rady czartom, to czy on może dać? Sam jeden, przeciwko nieznanemu przeciwnikowi? Wszystko to miało się okazać.

Kiedy odbierał zioła u Dobromiry, niewiasta patrzyła na niego długo, jakby tęsknie, ale nie odezwała się pierwsza, nie wypadało jej przecież. A sam Wichrad nie zrobił nic, widać na dziewce wcale mu nie zależało.

Północ dochodziła, kiedy bracia spotkali się w końcu. Gromir siedział nad ogniskiem, patrząc się weń nieobecnym wzrokiem. Iskry wesoło strzelały w górę, płomień dawał przyjemne ciepło, ale atmosfera wydawała się być chłodna, niczym powietrze na szczycie górskim. Początkowo Gromir wcale nie zareagował na słowa Wichrada. Zupełnie, jakby nie było go tutaj. Po chwili jednak przemówił.

- Nie powinieneś spać, odpoczywać? Masz wyruszyć o świcie, a połowa nocy już za tobą. Chcesz mego błogosławieństwa, czy jak? Zaopiekuję się tu wszystkim. Zrób to, do czego cię wyznaczono.
Spoiler:

Re: Wioska Białego Pióra

9
Braterskie słowa nie wzruszyły Wichrada, który patrzył gromko na plecy brata. Gromir siedział przed ogniskiem, wpatrując się w ogień. Płomienie nie władały wiatrem i lodem północy, byli poddani tej ziemi, tym górom i ich synom. Ciepło mierzyło się zasięgiem wyprostowanej dłoni, albowiem tylko te maluczkie paleniska mogły być źródłem ognia. Należało szanować płomienie, ich uległość i obowiązek.
Wichrad usiadł obok Gromira. Przez długą chwilę wpatrywał się w ognisko.
- Godzisz się na mój los? - zapytał twardym głosem, rozpraszając ponurą ciszę. Atmosferę było można kroić nożem.

Re: Wioska Białego Pióra

10
Gromir splunął w ogień i milczał jeszcze chwilę. Kiedy w końcu przemówił, jego głos brzmiał obco, nieprzyjemnie.

- A co mam się nie godzić? Wybrano cię, taki los. Nie ma o czym gadać - po tych słowach wstał i wyszedł z chaty, gdzieś w mrok.

Gdzieś na zewnątrz odezwał się wilki, przeciągle i donośnie wyjąć. Zaraz dołączyły do niego inne. Od tego dźwięku ciarki przechodziły przez plecy. Czyżby to był znak? Czyżby plemię wilków miało zaatakować szybciej, niżby wszyscy się tego spodziewali?

Wichrad odczuł, że tym bardziej winien jak najszybciej wyruszyć w podróż, aby stawić czoło temu, co uniemożliwia Krukowi błogosławieństwo jego ludu. Nie było czasu do stracenia.

Re: Wioska Białego Pióra

11
Wichrad wzrokiem odprowadził brata. Słowo się rzekło, nie było potrzeby dalszego zawracania sobie głowy nieswoim zachowaniem Gromira. Jeśli gnębiło go coś, zapewne Wichrad się o tym dowie, prędzej czy później. Prędzej czy później...
Zawyły wilki - zły znak. Błękitnooki poczuł mrowienie na plecach, dawno nie czuł czegoś podobnego. Czyżby strach? Uratai splunął do ognia, natychmiast wyrzucając ze swego łba myśli niegodnych wojownika. Wiatry kierują przeznaczeniem wioski, nikt nie ucieknie przed swym losem. Ani Kruki, ani Wilki. Przeznaczeniem Wichrada było przywrócenie kruczego ducha dla dobra plemienia. Jeśli miałby zapłacić za to swoim życiem - niechaj tak będzie.
Przygasił ogień i udał się na spoczynek. W wilczej pieśni przyszło mu zanurzyć się w niespokojnym śnie.
Tło Wstał wczesnym rankiem, źle spał. Jednakże duch jego rwał się do podróży, rozbudzał przytłumione zmysły. Wyszedł z chaty wyekwipowany, przygotowany na drogę. Powolnym krokiem ruszył, spoglądał na przed siebie.
Nie spodziewał się żadnego pożegnania, żadnego wsparcia, żadnej nadziei. Kroczył samotnie w duchu. Nawet jeśli omijał patrzących nań braci, nie nawiązywał żadnego kontaktu. Jego zimne spojrzenie patrzyło do przodu, na drogę, którą należało przejść. Wędrówka do Gryfiej Góry.
Opuścił ziemie przynależne do Białych Kruków.

Re: Wioska Białego Pióra

12
Nikt już nie pamiętał, jak Juliusz Ruggerfeld trafił w te odmęty ludzkiego półświatka. Rasa ludzi zajmowała niemalże cały kontynent, a i sąsiadujące wyspy, czy chociażby konglomerat wysp Wielkiego Królestwa Archipelagu rządzonego przez wznoszącego je z letargu - Króla Altestein'a Hohenheim'a . Południe kontynentu zajmowali lubujący gorący klimat mieszkańcy o oliwkowej cerze. Jeszcze dalej czarnoskórzy ludzie. W Keronie przewijały się wszystkie odłamy, chociaż obraz szczupłego wymoczka o jasnych brązowych włosach i delikatnym zaroście dominował na miejskich targach, alejkach i okolicznych wsiach. Na północy z kolei podział obejmował wschodnie i zachodnie skrzydło. W nadmorskim Mieście Salu nie górował wyraźny typ. W przeciwieństwie do wschodniej ścianki. Thirongad i okolice - dom ludu północy, barbarzyńców. Ciemnowłosych tęgich mężów o gęstych brodach i masywnych dłoniach. Taki wizerunek przyświecał tym, którzy nie zwracali się ku starości. W drugiej grupie pojawiał się szybko siwy włos, zaś duża pierś traciła na rzecz rosnącego brzucha. Tak oto ludziska zalały Herbię, grupując się w odłamy, jak niegdyś panujący elfowie.

Re: Wioska Białego Pióra

13
Juliusz leżał na swoim posłaniu z wilczych futer w rogu domu starego kowala, który go tu zatrudnił. Oczywiście dał mu najgorsze, najbardziej niewygodne i najzimniejsze miejsce jakie tylko mógł (a co, niech się gówniak hartuje!), ale gdyby tylko wiedział przez co on już przechodził i takie warunki w porównaniu ze spaniem pod gołym niebem w surowych górach to był wręcz luksus.. Może właśnie dlatego Juliusz postanowił mu tego nie zdradzać. Chwycił zatem leżącą obok niego flaszkę najgorszej jakości gorzały (tylko na to było go stać...) i upił łyk, tak na rozgrzanie. Smakowało jak szczyny demona, ale przynajmniej roztoczyło w nim jakieś pozory ciepła przechodzącego mu przez całe ciało. Dytryka nie było, pewnie posuwał teraz jakąś grubą babę z pryszczatym tyłkiem albo leżał już nieprzytomny pod jakimś drzewem albo zalany w cztery dupy, albo pobity przez silniejszego od niego, któremu przez przypadek piwo w knajpie wylał (choć trzeba przyznać, silniejszych od starego Dytryka to nie było tu wielu...). Tak czy inaczej, starał się jakoś usnąć. Jutro kolejny dzień w pracy. Minął zaledwie tydzień od jego przybycia tu, a on już ma serdecznie dość tego miejsca. No ale cóż, lepszego nie znajdzie, a okazja do zdobycia renomy wkrótce się nadarzy! Prawda?
ODPOWIEDZ

Wróć do „Thirongad”