#2 Brom vs Grzmotobij [Edi vs Vasemir]

1
Zmierzchało, słońce wykrwawiło się i stoczyło za górkę, noc zasnuwała niebo. Powietrze nad areną było zimne, przy każdym podmuchu poruszające woń krwi i potu oraz paskudny, ciężki odór rozwleczonych po piachu wnętrzności. Muchy krążyły gęsto nad czterema truchłami, ścielącymi kolisty plac — tylu zakutych w blachy rycerzy zdążył położyć gryf, nim skrócono przykuwający go do ziemi łańcuch. Ostatniego śmiałka zwalił z konia, pazurami jak brzytwy rozpruwając brzuch zwierzęciu, lecz zaplątał się na uwięzi i rąbnięcie półtoraka pozbawiło go łba. Łeb tkwił teraz na pice, z potężnym dziobem rozdartym upiornie, a mężny pogromca skutej bestii zapewne skończył już świętować przed wiwatującym tłumem, żeby przetrwonić nagrodę w burdelu. Niewolnicy uprzątnęli pole boju, ściągali ciała rycerzy w stronę cel, ścierwa konia oraz potwora do klatek z dzikimi zwierzętami. Pika tkwiła nadal na samym środku placu, jak ponury ornament.
Do zamknięcia areny miała rozegrać się jeszcze jedna walka, lecz tym razem żadna z bestii nie nosiła łańcucha. Ludzie na trybunach zaryczeli, złaknieni swojej krwawej uciechy, kiedy tylko Brom i Grzmotobij ukazali się w kręgu światła, występując z przeciwnych stron pola. Widownia wciąż była pełna po poprzednim przedstawieniu. I wciąż nie widziała dość flaków. Stopy obu mężczyzn zapadały się lekko, piach był głęboki, grząski, kopny, nie dziwota, że rumak poprzedniego wojownika potknął się, wypadając gryfowi na szpony. Gdzieniegdzie wsiąkały jeszcze w ziemię plamy krwi. Płonące pochodnie, ustawione pod bandami placu, rzucały drżące, ogniste łuny światła na pole walki. Na bandach również widać było ślady juchy, świeżej i starej, wżartej od lat w drewno, ślady szponów i pazurów, i ślady odciśniętych dłoni po niewolnikach, usiłujących rozpaczliwej ucieczki przed bestiami, przeciwko którym ich rzucono. Miejscami dało się nawet wypatrzyć nawet ślady po tym, jak ktoś na widowni rzygnął za obite deskami bariery.
Wrzaski, gwizdy i gwałtowne podżeganie wojowników zagłuszyły pierwsze słowa herolda. Kolejnych nie, bowiem wpierw rzucił kilkoma kurwami i kazał zdzielić kilka łbów, a co najmniej tuzin wypieprzyć z trybun. Kiedy tłum przymilkł w końcu i przymrukł, falując tylko ponuro, mistrz walki zakrzyczał chrapliwym głosem:
Teraz lać się będzie dwóch gladiatorów z areny: Brom i Grzmotobij, obaj wredne skurwysyny, nie szczędźcie tedy gęb ludziska, niech się leją do śmierci!
Tłum odpowiedział mu rykiem. Mężczyzna uniósł dłoń.
Zezwala się na wszelkie chwyty, wszelkie cięcia, wszelkie rąbnięcia! Nawet te skrajnie kurewskie! Nie zezwala się na magię pod karą ścięcia łba, ino broń konw... kowen... zaraza, po ludzku się macie zatłuc! Bij zabij, chłopaki!
Jeśli mówił coś jeszcze, to reszta słów utonęła w ogłuszających wrzaskach krwiożerczej tłuszczy, nawołującej mężczyzn do walki. Za ostatnim z niewolników zatrzasnęła się żeliwna kratownica i na placu pozostali tylko Grzmotobij oraz Brom. Z trybun machnął czerwony proporczyk. Walka się rozpoczęła.
Spoiler:

Re: #2 Brom vs Grzmotobij [Edi vs Vasemir]

2
Już od wejścia Brom czuł znajomy zapach. Bardzo go pociągał - ale jeszcze nie czas. Wiedział, że jest szybszy od swojego przeciwnika i nie musi się spieszyć. W spokoju podszedł kilka kroków i sięgnął wgłąb swoich uczuć i pamięci. Nie rozpraszany przez żadne ataki bardzo dokładnie widział siebie wykonującego swój zamysł niezliczone razy wcześniej. Tym razem będzie tak samo. Zamknął oczy na kilka sekund, a kiedy je znowu otworzył - uśmiechnął się zadowolony. Widownia, ptaki i jego przeciwnik ruszali się w spowolnionym tempie - wiedział jednak, że to tylko jego percepcja - w rzeczywistości to on ruszał się, odbierał i reagował ponad ludzką szybkość. Taaaaak, czas wrócić do zapachu. Wyczuwał w nim cierpienie, śmierć i strach, pozostałości po wcześniejszych walkach. Rzucił się do przodu, jednym skokiem niwelując całą odległość między nim, a przeciwnikiem. W locie napawał się tymi wszystkimi emocjami, wzmacniał je w sobie, aż w końcu jego miecze stały się przedłużeniem jego furii. Zaatakował przeciwnika cięciami bocznymi z dwóch różnych stron, na różnych wysokościach - biodra i ramienia.
My faith is my shield, my fury is my sword.

Re: #2 Brom vs Grzmotobij [Edi vs Vasemir]

3
Tłuk zmarszczył nos i wyszczerzył brzydko nieliczne zęby, widząc kolejnego zakutego w blachę przeciwnika. Takich lubił - metalowe puszki łatwo było bić i wginać, a jeśli dobrze uderzyć, to zmiażdżona, wgięta na wysokości piersi zbroja mogła na dłuższą metę sprawić więcej problemów niż sam oręż. Gdy jednak usłyszał o zakazie magii, z niezadowoleniem splunął gorzką żółcią na rozgrzany piach - nie po to potężni Bogowie uśmiechnęli się i pobłogosławili go swą mocą, by nie mógł z niej, ich pyski przebrzydle zardzewiałe, korzystać!
Pozostawiając przy pasie dwa obuchy, sięgnął najpierw po swą tarczę oraz jeden z uratajskich toporów. Stanął pewnie na nogach, tarczę chwilowo luźno, komfortowo odchylając na bok, a skupiając się na trzymanej w ręku broni. Jak często zwykł zaczynać walki, tak i teraz chciał zrobić - zawsze licząc na błąd przeciwnika, czy to potknięcie się na grząskim piachu, czy na niezdecydowaną opieszałość, chciał - jeśliby się nadarzyła - skorzystać z okazji i miotnąć potężnie w zbliżającego się przeciwnika, który na gołej arenie nie miał się gdzie podziać. Liczył, że jego imponująca siła będzie wystarczająca, by przebić lub choćby wbić się w pancerz przeciwnika, więc - zgodnie z bzdurnym, niebożym zakazem! - nie korzystał z potęgi Wichru.

Re: #2 Brom vs Grzmotobij [Edi vs Vasemir]

4
Motłoch na widowni zareagował na podrywających się wojowników ogłuszającym rykiem. Ryk ten dźwięczał im jeszcze w uszach, kiedy Brom, szybszy, zwinniejszy, zerwał się do gwałtownego wypadu, błyskawicznie skracając dystans do przeciwnika. Ostrza bliźniaczych szabli zaśpiewały z upiornym świstem. Szybkość na nic się jednak zdała w głębokim, kopnym podłożu, sypiącym tumany piachu z każdym krokiem i zdradliwie chwytającym stopy. Fechmistrz potknął się i świsnęło znowu. Tym razem nie ostrzem brzeszczotu. Grzmotobij wykorzystał chwilę, bez zawahania ciskając we wroga uratajskim toporkiem. Okrutna broń, gdy uderzała, w ciało i kości mogła wrąbać się niczym w masło, w zbroję tylko z nieco większym oporem. Ale nie uderzyła. Ktoś na widowni, kto pewnikiem nie postawił tym razem na Grzmotobija, krzyknął rozpaczliwie, nagle umilkł. Powietrze przeciął ostry, metaliczny brzęk, kiedy Brom zareagował ze zwierzęcym refleksem, w ułamku sekundy wznosząc zasłonę klingą. Broń odbiła się od jej brzegu o cal, lecz dość, by minąć celu.
Wśród ludzi zawrzało. Mistrz walki wychylił się przez drewnianą barierę, by widzieć lepiej. Ci, którzy tego wieczoru postawili pieniądze, skandowali imiona swych faworytów, wrzeszczeli, podżegając ich do brutalniejszej walki, do rozdarcia przeciwnika na strzępy. Uderzony adrenaliną Brom nie tracił chwili i piorunem podjął atak, doskakując do Grzmotobija, wypadając do prędkich, ostrych sieknięć oboma broniami. Wciąż jednak spowalniał go grząski grunt i ostrza szabli zamiast przegryźć się przez pancerz do miękkiego ciała, dźwięcznie napotkały tarczę uratajczyka, wzniesioną pewnym i sprawnym ruchem, ześlizgnęły się z niej.
Starcie rozpadło się, mężczyzni cofnęli ze zwarcia.
Co to ma, kurwa, być?! — zaklął herold.
Na piach nie strzeliła krew, jak na raz tedy z widowni rozległy się gwizdy, buczenie. Kto tylko był stałym bywalcem i przyszedł na przedstawienie dobrze zaopatrzony, ciskał na arenę nadgniłe jedzenie, usiłując trafić w któregoś z wojowników. Reszta darła się jeszcze głośniej, niźli przedtem, wyzywali gladiatorów do jatki.
Spoiler:
ODPOWIEDZ

Wróć do „Arena”