----------------------------
Pies i Mortiusz wędrowali uliczkami w poszukiwaniu kogoś, kto mógłby sprzedać im nowy wóz. I szybko się zorientowali, że kwestie transportowe nie były zaniedbane. Kilka stadnin, które sprzedawały konie dla podróżnych, znajdowało się całkiem blisko głównych traktów. Niektóre były większe, posiadając ponad dwadzieścia koni, inne zaledwie pod kilka sztuk. W tym kuce dla niziołów. A ceny...jak dla podróżnych. Na kupcach i handlu kręciło się przecież cały handel. Kwestią był wybór, do kogo chcieli podejść. Podobnie było zresztą w sprawie naprawy lub kupna wozów. Więksi gracze praktycznie mieli wszystko, co potrzebuje porządna karawana wraz z osprzętem, który może być potrzebny po drodze. Pomniejsi za to, skupiali się bardziej na specyficznych wozach. Przeznaczonych np.: do konkretnych towarów lub celów. Czy ich wozy były tańsze? Niekonieczne. Pomimo konkurencji, każdy się tu utrzymywał.
- Słyszałeś? Podobno w Stolicy znowu jakiś pożar. -
- Cos ostatnio lubi płonąć. Kto tym razem był tym jeleniem? -
- Nie w ten sposób, głupku. Mówi się, że spłonęła siedziba jakiegoś szlachcica. -
- Co ty nie gadasz? Serio? - To usłyszał Mortiusz od dwójki mężczyzn, których minęli.
- Jereni znowu się zapił. Mam go dość! - Żachnęła się jakaś kobieta.
- To po co z nim trzymasz? Mówiłam ci wiele razy, byś rzuciła tego kochanka i znalazła sobie innego. - Odpowiedziała druga.
- Jenna, a gdzie drugiego takiego znajdę tu? Jak jest trzeźwy to w łóżku prawdziwy demon. -
- I znowu się zaczyna. - Westchnęła ta druga. To słyszeli nieco dalej obydwoje.
Spoiler: