Theo czuł, że ma ściśnięte gardło. W myślach przewijały mu się słowa, których nigdy nie odważyłby się wypowiedzieć na głos. Miguel był dla niego wszystkim, czym nigdy nie mógł cieszyć się otwarcie. Był jego najlepszym przyjacielem, nieświadomym uczuć Theo, a Theo zbyt dobrze wiedział, że nigdy się do nich nie przyzna. Jego pozycja i obowiązki były jak mury, które oddzielały ich od siebie, mimo że przyjaciel był tuż obok, tak blisko, że Theo czuł ciepło jego dłoni.
-Miguel, proszę.- Powiedział cicho, starając się nie zdradzić targających nim emocji.-Nie musisz tutaj zostawać. I tak nie będziesz walczył przy moim boku, rozumiesz?- Chwycił dłoń Miguela, splatając ich palce, zanim zdążył się powstrzymać. Był to prosty gest, a jednak dla niego oznaczał wszystko. To ciepło, ten dotyk były jedynym, co mógł mieć na pamiątkę, jeśli chłopak postanowi odejść... albo gdy zostanie i podzieli los kilku martwych już rekrutów.
-Jesteś wolnym człowiekiem, Miguel. Możesz odejść.- Mówił, starając się aby jego ton zabrzmiał jak troska pana o sługę. Czuł, że mówi do ściany, że jego słowa są daremne, a Miguel postanowił już zostać.
Theo czekał na ostateczną decyzję przyjaciela. Cokolwiek stajenny postanowi, sekret panicza pozostanie jego ciężarem, a Miguel w swej niewiedzy odejdzie lub zostanie, prawdopodobnie skazany na przedwczesną śmierć.
Koszary
242POST BARDA
W nikłym świetle poranka, Theo widział każdy pieg na nosie Miguela, rzęsy rzucające cień na policzki i usta w łuku lekkiego uśmiechu. Czuł zapach jego włosów, wciąż pachnących sianem mimo tylu dni z dala od stajni, czuł też smród krwi oblepiającej ramię przyjaciela. Ich palce splotły się, Miguel mocniej zacisnął dłoń, jakby nie chciał puszczać Theo już nigdy.
- Jeśli nie przy twoim boku, Theo... to przed tobą. Będę cię bronił. - Obiecał Miguel. Niewątpliwie chciał brzmieć odważnie i mężnie, lecz drżenie głosu zniwelowało ten efekt. - Nie przekonasz mnie. Nie będę wolny wiedząc, że cię tu zostawiłem.
Wjechali do koszar, lecz nie zostali przez nikogo przywitani. Wraz ze wschodzącym słońcem, ogrom szkód wydał się bardziej rażący. Dogasający budynek, ułożone w rządku ciała, a także brak tych, którzy w panice uciekli. Theo mógł ocenić, że stracili przynajmniej połowę sił. Wielu mogło udać się z powrotem do baraków, lecz niewykluczonym było, że ich siły stopniały jak śnieg na wiosnę.
Wśród krzątających się żołnierzy wyróżniała się jasna czupryna elfa. Iselor wstał i gwizdnął przez zęby, a Pliszka, nie interesując się poleceniami Theo, ruszyła w stronę właściciela.
- Wróciłeś. - Powiedział elf. Wyglądał o wiele lepiej niż wtedy, gdy Regor wyciągał go z ognia, zdążył nawet obmyć twarz z sadzy. - Musisz być głupcem lub bohaterem.
- Proszę tak nie mówić! To Theodore Regor, panicz z Różanki! - Odezwał się butnie Miguel.
- I przywiozłeś sobie giermka. - Prychnął elf. - Nie zapominaj, że to ty jesteś sługą Kielecka.