Koszary

1
POST BARDA
Znajdujące się na obrzeżach Meriandos zabudowania zostały zaadaptowane na potrzeby wojska. Rzędy równo ustawionych budynków, w zamyśle mających być nowym, prestiżowym osiedlem dla bogatego mieszczaństwa, zostały otoczone palisadą. Ryneczek w samym sercu był doskonałym placem defilad, zaś najbardziej wystawne kwatery nadawały się dla dowództwa. Żołnierzom przypadały w udziale mniej bogate, lecz nowe, suche i czyste budynki.

***

Theo miał szczęście - tyle mógł stwierdzić po widoku, jaki zastał go w przydzielonym mu pokoju. Nie zajmował go sam, bo w przestronnym pomieszczeniu, mającym w zamyśle służyć za bawialnię, znajdowało się sześć piętrowych łóżek, dla dwunastu osób w sumie. Miejsca było zbyt dużo i bez wysiłku można było sobie wyobrazić prycze poupychane obok siebie, mogące zmieścić cały oddział! Przestronność, puste miejsce i mała liczba współlokatorów nie wynikała jednak tylko z uśmiechu losu, ale, jak Theo mógł mieć pewność, również z nazwiska. Regorowie nie byli byle szlachtą, która można było upychać z pospólstwem, jak sardynki w beczce. Tylko cztery łóżka były zajęte, wszystkie znajdowały się na dole, pozostawiając górną pryczę pustą. Dwóch nieznajomych zajęło miejsce w przeciwnym końcu pokoju: jeden z nich, ciemnowłosy okularnik z nosem wciśniętym w książkę, przestawił się jako Barbas Tradel, zaś drugi, niski, przysadzisty blond młodzieniec, który przespał większość dnia, nazywał się Vincent Hessel. Theo rozpoznał oba te nazwiska, oba szlacheckie, choć z kręgów niższych niż te, z których wywodził się on sam. Ostatnim z jego współlokatorów okazał się Jasper Borren. Chłopak był ledwie cztery lata starszy, co więcej, okazał się być starym znajomym.

- Pamiętam, jak twój ojciec zaprosił nas do waszego dworu. - Przypomniał, choć Theo nie miał żadnych wspomnień z tych odwiedzin. - Rozmawiali o jakiejś umowie handlowej? Twoja siostra nakazała mi się z tobą bawić, chociaż byłeś jeszcze całkiem mały. Ciągle z jakiegoś powodu płakałeś.

Jasper miał wiele do powiedzenia i czas w jego towarzystwie mijał szybko. Od rana, gdy Theo dotarł do koszar, minęło ponad pół dnia, słońce kreśliło na niebie niski łuk, a dwa księżyce Herbii były ledwie cieniem w jego blasku. Młodzi rekruci dostali rozkaz zostania w przydzielonych im pokojach póki nie nadejdzie pora. Pora na co? Nikt nie wiedział.

- Nie wierzę, że zmuszają nas do wstąpienia do wojska. - Marudził Jasper, podpierając głowę na ramionach. Chociaż ledwie wkroczył w dorosłość, zdążył zmężnieć. Włosy, układające się w naturalne fale, nosił nieco dłuższe, zaś jego twarz zdobił cień zarostu. Był wysoki, lecz szczupły, ucząc się handlowego fachu od swojego ojca zamiast wygłupiać się z mieczem. Niektórzy nie mieli na to czasu.
Spoiler:
- Pewnie nawet nie zobaczymy pola walki. I wcale mi to nie przeszkadza! - Podkreślił szybko, by nikt nie miał wątpliwości co do jego poglądów na temat walczącej szlachty. Nie oni byli od walczenia za kraj, nie oni mieli krwawić i ginąć. - Mój ojciec jest przekonany, że będziemy tu stacjonować parę tygodni, a później wrócimy do domu, jak tylko zagnamy tę czarną hałastrę z powrotem pod ziemię. Już tęsknię za moją Ester! Jest przy nadziei i mam nadzieję, że teraz da mi syna... mamy już jedną córkę. A ty? Masz kogoś?

Wszyscy, których Theo miał, wedle jego wiedzy zostali w domu. Jeśli jednak rekrutowano młodych mężczyzn, może i stajenny Miguel zostanie powołany? Theodor nie dostał od niego żadnej informacji, stajenny nie pojawił się również wtedy, gdy szlachcica wyprawiano do podróży. Nie miał daleko do koszar.

Za drzwiami rozległy się ciężkie kroki, jednak ominęły wejście do ich pokoju. Ledwie parę chwil później te same kroki wróciły i wydawało się, że ktoś zatrzymał się tuż na zewnątrz.
Obrazek

Koszary

2
Kiedy Theo usłyszał od ojca, że lada dzień będzie mógł w końcu wyrwać się z domu, nie przeraził go nawet powód takiej decyzji. Wojna… brud, smród, głód, kopanie rowów i kilometry nieprzerwanego marszu. Tak właśnie opisywał wojnę jego nauczyciel jeździectwa Rufus. Był starym weteranem który lubił opowiadać chłopakowi przeróżne historie ze swojego życia. Theodora zawsze najbardziej interesowały te o podróżach i walkach. Rufus jednak nie wymyślał żadnych epickich historii wojennych i nie opowiadał chłopakowi jak to wspaniale jest bronić granic i mordować przynajmniej dziesięciu przeciwników jednym machnięciem miecza. Opowiadał mu więc o kilometrach wykańczającego marszu, o braku dostaw podstawowych zasobów dla wojska bo konwój z zapasami został zaatakowany, o poucinanych kończynach pobratymców, walce w deszczu i błocie, zimnie, głodzie i niewiedzy czy dożyje się kolejnego dnia, umrze w chwale, czy może zachoruje od picia brudnej wody i wysra własne flaki. Theo po latach był mu wdzięcznym za tę szczerość, bo wiedział czego może się naprawdę spodziewać. Zerknął na Jaspera i uznał, że najlepiej będzie nie mówić głośno o tym, o czym właśnie myślał. Zwłaszcza, że czuł się przy nim komfortowo bo sam nie musiał dużo mówić i nie chciał go od siebie odstraszyć.

Kiedy weszli do pomieszczenia, rozejrzał się i przywitał ze współlokatorami. Skierował się w stronę wolnej pryczy. Cieszył się, że jest przestrzennie i schludnie.
- Może płakałem, bo nie chciałem się z Tobą bawić? - Odparł nieco żartobliwie i usiadł na łóżku. Był wdzięczny Jasperowi za ten potok słów, bo mógł oderwać myśli od Miguela. Martwił się, że stajenny nie przyszedł się z nim pożegnać ani nie zostawił mu żadnej wiadomości. Zerknął na rzemyki które miał zawiązane na nadgarstku.
- Nie, nie mam nikogo. - Skłamał. Miał kogoś na kim mu zależało, ale i tak była to stracona sprawa. - I gratuluję zostania ojcem. Pewnie jak już wrócisz to Estera będzie czekała z Twoim drugim dzieckiem. Chyba że faktycznie zaraz nas odeślą. - Zmarszczył brwi. Nie chciał wracać, nie chciała siedziec na dupie w koszarach i zbijać bąków. Przez całe życie jeździł konno, strzelał z łuku i uczył się walki. Chciał móc to wykorzystać, zobaczyć kawałek świata. Nawet w brudzie, smrodzie i głodzie. Chciał w końcu poczuć COŚ więcej niż apatię. Rzygał już codziennością, swoim ojcem, siostrą i nawet widokiem Miguela który nie pofatygował się żeby się z nim pożegnać.

Poczuł, że ogarnia go lekka irytacja. Zerknął w stronę drzwi za którymi ktoś się przemieszczał. Jeśli będą kazali im tutaj siedzieć a potem po prostu odeślą do domów żeby nie wysyłac szlachetnie urodzonych na linię frontu, to Theo obiecał sobie, że zgłosi się na ochotnika. Naprawdę nie chciał wracać do domu.
-Ćwiczyłeś walkę orężem?

Koszary

3
POST BARDA
Jasper roześmiał się, przez co spotkały go nieprzyjazne spojrzenia z drugiego końca pokoju. Vincent dopiero co się obudził i nie był przychylny głośnym dźwiękom, zaś Barbasowi hałas przeszkadzał w czytaniu. Jasper nie przejął się tym ani odrobinę.

- Może i tak! Nie byłem zbyt przyjemnym dzieckiem. Nasze wychowanie nie sprzyjało przyjaźniom, co? - Zagadnął, nie mogąc wiedzieć, jak wychowany został Theo. Jako syn szlachcica, z pewnością był rozpieszczany i należało mu się wszystko, co tylko chciał. Chłopiec, który miał wszystko, mógł być niegrzeczny dla młodszego, ledwie mogącego się z kimkolwiek bawić brzdąca, nie będącego dobrym kompanem. - Wkrótce i ty będziesz kogoś miał. Ja w twoim wieku dopiero zacząłem się rozglądać... a i tak żonę zaproponował mi ojciec. - Wzruszył ramionami lekko, unosząc na moment oczy do sufitu, jakby tam znalazł coś ciekawego. Niczego tam jednak nie było. Przyjął, że tak właśnie miało być, że najlepsze związki były zaaranżowane. Tak działał ich świat. - Ja nie zamierzam walczyć, ćwiczyłem, kiedy byłem młodszy, ale do walki orężem wolę pojedynki na słowa. Ojciec mówi, że będzie ze mnie porządny handlarz. Zamierzam sprowadzić z Północy konie i otworzyć stajnię, te z Północy są lepsze do pracy, dużo wytrzymalsze...

Jasper z pewnością mógłby powiedzieć jeszcze wiele na temat swoich planów zagospodarowania stadniny, lecz nie było mu to dane, gdy drzwi otworzyły się z hukiem, a ten, który był na zewnątrz, wparował do środka. Po pancerzu, który miał na sobie, łatwo było ocenić, że jestem jednym z żołnierzy - herb Meriandos pysznił się pośrodku napierśnika.

- Baczność! - Zawołał rycerz. Był w kwiecie wieku, lecz jeszcze nie stary, siwizna ledwie przyprószyła jego skronie. Po twarzy można było jednak stwierdzić, że widział wiele. - Baczność, do czorta!! - Powtórzył, nie będąc zadowolonym z szybkości, z jaką odpowiadają rekruci. Barbas odłożył książkę i stanął wyprostowany, Vincentowi zajęło to nieco więcej czasu, gdy zbierał się z pryczy. Jasper wystrzelił w górę i uniósł dłoń do skroni, salutując. - Regor, który to?! Kapitan cię wzywa.
Obrazek

Koszary

4
Aranżowany związek to cos, co wisiało nad nim od kilku tygodni. Wezwanie na wojnę opóźniło ślub z nieznaną mu szlachcianka, a jej portret który rodzina wysłała żeby mógł zdecydować czy kobieta mu się podoba, nie zdążył dojść na czas. To, czy była ładna czy brzydka i tak nie miało większego znaczenia. Jemu by się nie spodobała, a ojciec i tak podjął już decyzje za niego. Jasper wygladal na szczęśliwego ze swoją wybranka i skoro aranżowane związki są zawierane od pokoleń, to chyba ma to jakiś sens.

Theo zaczął również zastanawiać się, jakie właściwie mają szanse na polu bitwy. Spojrzał na Jaspera a potem kolejno na Vincenta i Barbasa. Może faktycznie dla niektórych lepiej by było żeby posiedzieli w koszarach a potem wrócili do domu. On sam nie wiedział jak sobie poradzi. Był jednak zdecydowany żeby zostać niezależnie od warunków. Dobrze byłoby mieć kompana który w razie zagrożenia będzie osłaniał plecy, ale “słowem” to oni sobie nie powalczą.
Kiedy do izby wszedł rycerz i wydał rozkaz, Theo stanął na baczność.
- To ja. - Zgłosił się i ruszył w stronę rycerza. Nie miał pojęcia czego może chcieć od niego kapitan. Może dostanie jakiś przydział? Poczuł, że robi się lekko czerwony.

Koszary

5
POST BARDA
- Spocznij. - Żołnierz rzucał rozkazy do mężczyzn w pokoju, zupełnie jakby byli już wyszkoleni w nowym fachu, choć wszyscy ledwie dotarli do Meriandos, by zacząć przyspieszony trening. - Następnym razem nie będę was wzywał do stanięcia na baczność, rekruci! Macie salutować oficerom!

- Tak jest!
- Zawołał gorliwie Jasper, zaś pozostała dwójka pozostawiła sprawę bez komentarza.

Uwaga oficera szybko zwróciła się do Theo. Zmierzył go spojrzeniem i lekko wygiął usta, oceniająco. Nic, co przejawiał swoją sylwetką i miną, nie było pozytywne. Musiał spodziewać się czegoś innego, aniżeli szczupłego paniczyka. Czerwieniejące policzki z pewnością również nie wpłynęły na wrażenie, jakie chłopak wywarł na rycerzu.

- Za mną. - Rzucił szorstko i wyszedł z budynku, licząc na to, że Theo podąży za nim.

A Theo nie miał wyjścia, jak tylko dać się poprowadzić przez oficera tam, gdzie ten go prowadzić zamierzał. Bez słowa wyjaśnienia prowadził go wzdłuż rzędu budynków, przez rynek, będący placem, a następnie przez nieobsadzony jeszcze ogród, w stronę najładniejszych, najbardziej wytwornych budynków. Tam mieściło się dowództwo. Nie mijali po drodze wielu osób, kręciło się parę nowoprzyjezdnych żołnierzy, gdzieś w oddali słychać było miarowe uderzenia młota kowalskiego, słońce świeciło. Nic nie zwiastowało zbliżającej się wojny. Również najładniejszy budynek, do którego rycerz wprowadził Theo, tuż po tym, jak przedstawił go strażnikom jako "do pana kapitana", daleki był od wyobrażenia bitwy, rozlewu krwi i śmierci towarzyszy. Wejście zdobiły białe marmury, a wnętrze zostało wykończone jasnym drewnem brzozy, rzeźbionym w ozdobne akcenty. Dopiero na piętrze domu oficer stanął przed jednymi z drzwi i zapukał.

- Theodore Regor, panie kapitanie!

- Wejść! - Głos rozległ się niemal natychmiast i rycerz wepchnął Theo do środka.
Spoiler:
Kapitan był siwowłosym mężczyzną o poważnym obliczu. Ogolony na gładko, miał na twarzy tylko cień zarostu. Jego twarz zdradzała trudy życia, które już miał za sobą, a zmarszczki między brwiami świadczyły o tym, że i jego przyszłość usłana jest problemami. Chociaż siedział za stołem zawalonym mapami, korespondencją i innymi dokumentami, miał na sobie lekki pancerz. Wyglądał zbyt poważnie, zbyt potężnie na stół, który dano mu do użytku. Nie było tam miejsca na większe biurko.

- Theodore Regor. Przyjechałeś dzisiaj rano, nie mylę się? - Zadał pytanie, ale nie czekał na odpowiedź. Mówił powoli, a jego niski głos nie pozwalał lekceważyć jego osoby ani odrobinę. Nie był kimś, komu można było przerywać. - Powiedz mi coś o sobie. Twój ojciec napisał do mnie list. - Kapitan uniósł zwitek papieru, dotąd porzucony gdzieś przy brzegu stołu. - Ciekawi mnie, ile z tego, co pisze, jest prawdą.
Obrazek

Koszary

6
Nie uszło jego uwadze, że rycerz nie miał zbyt pochlebnej miny. Wiedział, że mógłby być nawet synem samego króla, a i tak w oczach oficera byłby nikim. W wojsku nie liczyło się kto jest Twoim ojcem czy z jakiego domu pochodzisz. Musisz udowodnić swoją wartość w boju. A przynajmniej tak zawsze mówił mu Rufus.

Reakcje i zaangażowane Jaspera wydawały mu się dość zabawne ale nie uśmiechnął się. Wyszedł za oficerem i podążał dwa kroki za nim. Idąc, rozglądał się trochę. Wyglądało na to, że nowi rekruci codziennie będą przybywać do koszar i już niedługo to spokojne miejsce pełne będzie ludzi. Miał mnóstwo pytań, ale nie odważył się zadać ani jednego. Oficer miał go tylko zaprowadzić do kapitana.

Kiedy został wepchnięty do pomieszczenia, przywitał kapitana odpowiednio i wbił wzrok w biurko. Dopiero kiedy mężczyzna wspomniał o liście, spojrzał na jego twarz nie kryjąc zdziwienia. Co było w liście? Co napisał o nim ojciec? Czy to oznacza, że nie będzie próbował przedwcześnie ściągnąć go do domu? Theo nie wiedział dosłownie nic o jego planach.
Zerknął na świstek papieru i zdał sobie sprawę, że milczał o sekundę za długo. Poruszył się niespokojnie ale po chwili znów przybrał odpowiednią postawę. Obiecał sobie, że następnym razem lepiej zapanuje nad emocjami.
- Dobrze walczę mieczem i strzelam z łuku. Znam podstawy opatrywania ran, dobrze posługuje się drzewcem i umiem czytać mapy. - Odpowiedział zwięźle. Kapitan nie pytał o historię jego życia, tylko chciał wiedzieć w czym Theo mógłby przydać się armii.
Czuł dyskomfort, ale miał nadzieję że nie było tego po nim widać. Nie było to spowodowane obecnością kapitana, bo jego aparycja zmuszała do szacunku i posłuszeństwa a nie wymuszonego strachu. Czuł się źle przez list i wspominanie o ojcu.

Koszary

7
POST BARDA
Kapitan nie spuszczał wzroku z Theo, gdy ten postanowił ostatecznie otworzyć usta i powiedzieć o sobie. Mężczyzna trzymał zwitek papieru przed sobą, a Theo mógł dostrzec pismo prześwitujące przez papier, oświetlane ostrym słońcem wpadającym do pokoju zza pleców kapitana. Litery były zbyt drobne, ze zbyt ozdobnymi pętlami. Ustawione zbyt blisko siebie, w zbyt równym rządku. Theodore wiedział, że nie było to pismo jego ojca. Nie było dziwnym, by ktoś inny pisał wiadomości, prosząc pana domu jedynie o aprobatę i podpis... ale czy tak było również w tym przypadku?

Twarz mężczyzny pozostała niewzruszona jeszcze przez moment po tym, jak Theo skończył swoją wypowiedź. Kapitan w końcu jednak opuścił list i splótł ręce przed sobą.

- Twój ojciec nie wspomniał o tym, jak powściągliwy jesteś. - Zarzucił chłopcu kapitan, ale w jego głosie usłyszeć można było ledwie wyczuwalną kpinę... mogła być to również zwyczajna wesołość. - Spodziewam się, że umiesz o wiele, o wiele więcej. Inaczej nie byłbyś synem swojego ojca. Dalej, chłopcze, mów, nim zmienię zdanie. Opowiedz mi o sobie, nie o tym, co potrafisz.

Kapitan postanowił już coś względem Theo, lecz nie zamierzał zdradzać się od razu.
Obrazek

Koszary

8
Skoro kapitan chciał dowiedzieć się o nim czegoś więcej, to nie było innego wyjścia jak zacząć mówić.
-Całe życie spędziłem w Meriandos i bardzo dobrze znam nasze ziemie. Ojciec kazał mi jeździć ze sobą podczas zbiorów, albo kiedy trzeba było interweniować bo chłopi nie wypełniali należycie swoich obowiązków. - Wszyscy dobrze wiedzieli, że pospólstwo ma ciężkie życie pod rządami jego ojca. Juliusa nie obchodziło, że statek handlowy zatonął, nastąpił nieurodzaj czy część chłopów we wsi pomarła z powodu epidemii. Podatki miały być zapłacone a pole zasiane. Nigdy nie rozpatrywał żadnej sprawy indywidualne. Prawo było prawem i jeśli trzeba było zapłacić to pieniądze miały się znaleźć. Theo sam nigdy nikogo nie karał i nie podejmował żadnych ważnych decyzji. Po prostu miał stać z boku i obserwować.
- Moi bracia rozjechali się po świecie a ja musiałem siedzieć w posiadłości więc dni upływały mi na strzelaniu z łuku i walce mieczem. Moja siostra była moją guwernantka jak byłem młodszy. Jest bardzo wykształcona i dużo podróżowała z mężem zanim się urodziłem. - I zanim mąż wziął z nią rozwód bo nie dała mu dziecka. Theo miał dużo starsze od siebie rodzeństwo a braci widział na oczy może ze dwa razy w życiu. Zaś jego siostra to najwredniejsza kobieta jaką miał “przyjemność” poznać. - Ale czas jaki najlepiej wspominam to… - Westchnął i zastanowił się chwilę. - Mój ojciec przez rok gościł Rogera Winiarusa Bezrękiego. Straszny pijak i awanturnik ale jest niesamowity . - Uśmiechnął się lekko. Roger był niegdyś jednym z najsławniejszych i najdzielniejszych kapitanów. Krążyły o nim legendy które z pewnością były przesadzone, ale część z nich na pewno była prawdą. Kiedy był młody, w głupi sposób stracił rękę. Przespał się z prostytutką i po fakcie nie chciał jej zapłacić. Ta dźgnęła go więc w lewą dłoń zabrudzonym od odchodów sztyletem. Wdało się zakażenie i w taki oto sposób Roger Winiarus stracił rękę którą musiano uciąć mu w okolicy łokcia. Nie przeszkodziło mu to jednak w jego karierze wojskowej. Był rosłym, głośnym i groźnym z wyglądu wojownikiem. Po mistrzowsku nauczył się walczyć jedynie prawą ręką, a do kikuta doczepił sobie kolec którym mógł dźgać przeciwników. Istniała legenda, że podczas jednej z potyczek nadział wroga na swój kolec i bez problemu uniósł jego ciało w górę swoim kikutem, by potem rzucić truchłem w stronę nadciągających nieprzyjaciół. Mówiono również, że w szale walki potrafił rozerwać na strzępy przeciwnika swoimi zębami, i że na sam jego widok konie przestawały słuchać swoich jeźdźców i uciekały w popłochu. Czy była to prawda? Theo nie wiedział. Wiedział na pewno, że Roger był doskonałym szermierzem, pijakiem, kurwiarzem i stronił od mycia się. Odszedł z wojska z powodu podeszłego wieku i rozpił się z nudów. Zaczął podróżować po kraju imając się dorywczych prac, szukał zaczepek i oczywiście czegoś do picia. Ojciec Theo płacił sporo, więc przez rok czasu został w ich posiadłości.
- Szkolił mnie przez prawie rok i nigdy wcześniej nie widziałem tak wprawnego wojownika. To co potrafił zrobić jedną ręką było niesamowite. Tak naprawdę wszystko co złapał w dłoń mogło służyć mu za broń. - Pokręcił głową i wyglądał na lekko podekscytowanego. Nabrał nawet trochę koloru na twarzy. - Dużo się od niego nauczyłem ale ani razu nie zdołałem go pokonać. Raz wypił pół beczki wina, wziął kij i kazał mi ze sobą walczyć. Ledwo stał na nogach więc myślałem, że mam jakieś szanse, ale nawet go nie drasnąłem. Tak mnie obił, że przez dwa dni ledwo co chodziłem.* Chciałbym być chociaż w połowie tak dobry jak on, ale jeśli przez cały czas będę siedział w domu, to niczego więcej się nie nauczę. - Powiedział lekko zirytowany i spojrzał na kapitana marszcząc brwi. -Wszyscy mówią, że posiedzimy w koszarach kilka tygodni i wyślecie nas do domów bo jesteśmy synami szlachciców. Ale ja nie chcę wracać, chcę wyruszyć z wojskiem. Mój nauczyciel jeździectwa jest byłym rekrutem i opowiadał mi jak wygląda wojna od podszewki. Jestem na to gotowy i będę słuchał rozkazów. - Powiedział pewnie. - Chciałbym poznać więcej takich osób jak Roger.- Nie wiedział co więcej mógłby dodać ale był zdeterminowany żeby nie wracać do domu.

*Masz swój kij xd

Koszary

9
POST BARDA
Mężczyzna wydawał się nieco bardziej zadowolony z odpowiedzi Theo i nie przerywał mu ani na moment, jedynie obserwując go, gdy ten mówił o swoich doświadczeniach. Parę razy kiwnął głową, a na wzmiankę o Winiariusie jego brwi drgnęły lekko, jakby samo jego nazwisko przywoływało wspomnienia.

- Wciąż nie mówisz o sobie. O swoich braciach i siostrze, o Winiarusie? - Zauważył, opuszczając na moment wzrok na swoje dłonie. Dostrzegł paproch na jednym z palców, szybko go strząchnął. - Dobrze wiedzieć, że twoim autorytetem jest alkoholik i awanturnik. - Dodał, lecz po jego tonie nie sposób było się przekonać, czy był to zawoalowany żart, czy wprost sarkazm. - Muszę jednak przyznać, że ktoś taki mógł nauczyć cię życia. Dopiero na końcu powiedziałeś to, co chciałem usłyszeć.

Kapitan wstał od stolika, odsuwając się od niego szorstko, a nogi krzesła zaszurały po nowej podłodze. Mężczyzna był pokaźnej postury, barczysty tak bardzo, że niemal zasłonił okno, lecz nie wyróżniał się wzrostem. Tylko tego poskąpiła mu natura. Odwrócił się tyłem do Theo.

- Chcesz walczyć, synu, to zrozumiałe. Każdy obywatel tych ziem musi stanąć z bronią, gotów odeprzeć czarną zarazę. - Głosił wyświechtane hasła, wydawało się jednak, iż w te naprawdę wierzy. - Nie jesteś jednak kimś, kto ruszy na pierwszej linii i odda swoje życie za bezcen. - Kapitan odwrócił się na moment i przywołał Theo gestem, by ten stanął obok niego. Z okna widać było formujący się pierwszy oddział. Chłopców było może czterdziestu, wydawali się należeć do chłopstwa. - Jeśli jesteś synem swojego ojca, to osiągniesz wiele. Jesteś za młody, zbyt mało doświadczony, by dowodzić, lecz chciałbym, byś został moim ordynansem.
Obrazek

Koszary

10
Winiarius faktycznie był dla Theo kimś w rodzaju autorytetu, ale tylko jeśli chodziło o kwestie walki. Ani myślał żeby awanturować się, czy pić do upadłego. Zdarzało mu się wykraść wino z piwniczki i pić razem z Miguelem w stajni, ale nigdy tak dużo żeby narobić sobie problemów albo żeby dowiedział się o tym ojciec. Nie lubił też chodzić do karczm w mieście, bo każda taka popijawa kończyła się burdą lub wyjściem do burdelu. Tak właśnie bawiła się młoda szlachta po kilku kuflach.

Wbił wzrok w plecy mężczyzny. Chciał sprawdzić swoje możliwości i iść walczyć w pierwszej linii frontu, więc słowa kapitana nie ucieszyły go. Podszedł i również spojrzał przez okno na dziedziniec. Poczuł ogromny zawód ale nie dał tego po sobie poznać. Wiedział, że nie jest gotowy na to, żeby dowodzić. Nauczono go tego i miał jakieś tam pojęcie w jaki sposób można trenować rekrutów, ale oczywistym było, że brakuje mu doświadczenia. Miał jednak nadzieję, że będzie częścią oddziału, a nie chłopcem na posyłki. Z drugiej strony dostał możliwość obserwowania samego kapitana który podzieli się z nim swoją wiedzą i doświadczeniem. Dużo się od niego nauczy i to na pewno zaowocuje jeżeli chodzi o jego przyszłość, ale Theo chciał walczyć a nie stać z boku i obserwować.
-To prawdziwy zaszczyt, dziękuję panie kapitanie. Od kiedy mógłbym zacząć? - Skinał lekko głową w geście szacunku. Nie chciał być synem swojego ojca.

Koszary

11
POST BARDA
- Doskonale! - Ucieszył się kapitan i klasnął w dłonie. - Zaczynasz teraz. Jeśli masz jakieś pytania, mogą zaczekać. - Zaznaczył od razu. - Obawiałem się, że będę musiał cię przekonywać, ale pokazałeś, że jesteś rozsądny. Nie wiem, co słyszałeś o roli ordynansa dotąd, lecz chciałbym, być myślał o sobie jako o moim... asystencie. - Kapitan zawahał się odrobinę, nim znalazł właściwe słowo. - Będziesz tu, gdy wstaję i odejdziesz dopiero, gdy sam zwolnię cię ze służby tego dnia. Będziesz dbał o mój pancerz i broń, zanosząc je do kowala w razie potrzeby. Zajmiesz się moimi przesyłkami, listami i wiadomościami. Będziesz przekazywał rozkazy. Odpowiadasz przede mną i tylko przede mną, zrozumiano? - Spojrzał na Theo, zawieszając na nim wzrok na moment dłużej, niż było to komfortowe. - W porządku. Pierwsze zadanie: zaniesiesz pocztę do wysłania. Poczekaj, synu, napiszę jeszcze list do twojego ojca. Wyprostuj się.

Mężczyzna klepnął Theo w dół pleców, zmuszając go do przyjęcia jeszcze bardziej wyprostowanej postawy, tak sztywnej, że aż niemal jakby ten stał na baczność. Żołnierz powinien nosić się dumnie, tym bardziej ordynans kapitana całego garnizonu. Znalazłszy się znów przy biurku, kapitan wyciągnął czystą kartkę i szybko napisał list, którego treść miała pozostać Theo nieznana. Złożył list na pół.

- Idź do stróżówki przy północnej bramie. Dopilnuj, żeby został zalakowany i zaadresowany tak, jak powinien. Tu mam pozostałe. - Kapitan podał Theo plik innych listów. Te były już porządnie zapieczętowane. - Później zgłoś się do magazynu. Pilnuje go Werrick. Powinien przydzielić ci odpowiedni mundur i zbroję. Przebierz się i wróć do mnie. Wszystko jasne?
Obrazek

Koszary

12
Kapitan sprawiał wrażenie osoby z którą lepiej nie dyskutować. Theo nawet nie zdawał sobie sprawy, że mógł oponować. Gdyby wiedział, na pewno by powiedział że chciałby dołączyć do któregoś z oddziałów. Otworzył nawet usta żeby coś powiedzieć, ale kapitan nie dał mu tej możliwości. Miał milion pytań i pewnie nie będzie mu dane zadać żadnego.
-Tak jest panie kapitanie. - Odpowiedział więc tylko i wyprostował się kiedy kapitan go klepnął w plecy. Był na siebie wściekły. Następnym razem powinien się odezwać i walczyć o swoje! Westchnął w duchu i wziął listy. Oczywiście od razu spostrzegł, że ten napisany w biegu do jego ojca był nieopieczętowany. Obiecał sobie, że stanie gdzieś po drodze i go przeczyta.

Wyszedł z pomieszczenia i zerknął jeszcze raz na drzwi. Miał ochotę w nie kopnąć. Ruszył jednak w stronę stróżówki znajdującej się przy północnej bramie. Kiedy był pewien że nikt na niego nie patrzy, i kiedy znajdował się w bezpiecznej odległości od siedziby kapitana, rozłożył pergamin i przejechał wzrokiem po liście.

Koszary

13
POST BARDA
Theo mógł być zły tylko na siebie. Kapitan nie dał mu możliwości zadawania pytań, lecz czy to nie młody rekrut wprost wyraził chęć zostania adiunktem? Czy to nie on odebrał listy, których dostarczenie miało być jego pierwszym zadaniem? Kopert nie było wiele, lecz list do ojca wyróżniał się brakiem pieczęci - w tym przypadku musiała wystarczyć zwykła, żołnierska, aniżeli osobista pana kapitana.

Strażnicy przy drzwiach pożegnali go drwiącymi uśmiechami, gdy wyszedł z głównego budynku dowództwa. Nietrudno było znaleźć miejsce, w którym mógł przeczytać list bez bycia znalezionym: między domkami znajdowało się wiele wąskich przejść, dróżek, przesmyków... teren prowizorycznych koszar nie był rozplanowany według wojskowej modły. Papier listu był w miarę biały, lecz niskiej jakości. Wojsko oszczędzało na tego typu bzdurach.
Drogi Panie Regor,

Mam nadzieję, że mój list zastał Pana w dobrym zdrowiu.

Dziękuję za polecenie Pańskiego syna. Odbyłem z nim rozmowę i wierzę, że będzie lojalnie bronił ojczyzny w nadchodzących bitwach. Jasnym jest, że Theodore jest zbyt szlachetny, by spoufalać się z pospólstwem w szeregach, dlatego proszę się nie obawiać, zawierzyłem mu funkcję, w której będzie uczył się wśród podobnych sobie i mam nadzieję, że w przyszłości osiągnie wiele w hierarchii Armii Keronu.

Jestem również wielce wdzięczny za datek na rzecz jednostki Meriandos. Pańska szczodrość przyczyni się do zwycięstwa naszej Ojczyzny!

Z wyrazami szacunku,
Kapitan I. Kieleck
Dowódca Garnizonu Meriandos
Wiadomość nie była długa i wyglądała na pospiesznie spisaną notatkę, aniżeli porządny list. Kapitan Kieleck przekazywał w nim jednak wszystko, co musiał w zwięzły, lecz jasny sposób.

Słońce chyliło się ku zachodowi, powoli, lecz bezustannie, sygnalizując nadchodzący wieczór. Wciąż było ciepło i przyjemnie. Idealny dzień na wybranie się nad jezioro lub chociaż konną przejażdżkę. Celem Theo była jednak Północna Strażnica - wzniesiony z drewnianych belek budynek o dwóch kondygnacjach, z czego jedna górowała nad murem. W dolnej zaś znajdowało się małe pomieszczenie służące do spraw bardziej formalnych. Było tam dwóch młodych żołnierzy, obaj w identycznych zbrojach. Cięli w karty, klnąc przy tym na siebie w wesołej atmosferze.
Obrazek

Koszary

14
Theo przeczytał pośpiesznie list i odetchnął z ulgą. Kapitan Kieleck nie napisał o nim niczego kompromitującego więc chyba pokładał w nim jakieś nadzieje. A może po prostu pieniądze które przesłał ojciec zaważyły? Tak właściwie to przecież nie mógł obrazić syna włodarza w liście.
-Ahh, pieprzyć to… - mruknął do siebie i złożył z powrotem list. Przetarł twarz dłońmi i ponownie skierował swoje kroki w stronę strażnicy. Za dużo myślał, za dużo się przejmował. Będzie co będzie i tyle.

Zachodzące słońce ładnie oświetlało budynki. Było tak przyjemnie, że Theo uznał że nie ma sensu spieszyć się z powrotem. Pierwszego dnia kapitan powinien dać mu taryfę ulgową i nie czepiać się jeśli wróci trochę później. Oparł się więc o ścianę budynku który znajdował się tuż naprzeciwko strażnicy i wyciągnął swój szkicownik. Zabrał ze sobą zeszyt w którym miał zamiar szkicować widoki które go zainteresują oraz ludzi których spotka. Jedynie na pierwszej stronie znajdował się jeden bardzo ważny dla niego rysunek. Kucnął i zaczął rysować dwójkę grających w karty mężczyzn na kolejnej stronie.
Kiedy skończył, schował szkicownik oraz ołówek i podszedł do grających.
-Jak tam, panowie? Kto właśnie przegrał oszczędności życia? - zagadnął zastanawiając się w co grali. Często grywał w karty z Miguelem ale nie na pieniądze. Przegrany musiał wykonać jakie głupie lub kompromitujące zadanie albo po prostu grali dla zabicia czasu.
-Kapitan kazał wysłać listy. Jeden trzeba zaadresować i zapieczętować.

Koszary

15
POST BARDA
List w żaden sposób nie ucierpiał na czytaniu i w żaden sposób nie dało się odkryć faktu, że Theo zapoznał się z jego treścią. Jedyne, czego się dowiedział, to fakt, iż ojciec - czy też ktoś inny z rodziny, w imieniu ojca - ofiarował datek na garnizon w Meriandos, by nieco podbić i tak już wysoki status Theodore. Jako ordynans kapitana Kielecka będzie nie tylko bezpieczny, ale może również czegoś się nauczy i będzie piął się po szczeblach kariery w wojsku. A jeśli umrze? Ojciec gotów był na taką możliwość.

Mężczyźni, zajęci grą, nie zauważyli uwieczniającego ich chłopca. Theo tak skupił się na rysunku, że poświęcił na niego o wiele za długo. Listy nie zostały jeszcze dostarczone, mundur nie został odebrany, a dzień powoli się kończył. Chłopak przynajmniej mógł być dumny ze swojego dzieła.

Pojawienie się chłopca nie wywołało zaskoczenia w rycerzach. Nie przerwali nawet swojej rozgrywki.

- Ta łajza zaraz przegra wszystko, co dotąd wygrał! - Cieszył się jeden, patrząc w swoje karty. Theo widział stosik monet na stole, stanowiący stawkę.

- Zamknij się, gnido. Stawiam wszystko!

- Sprawdzam!

Wystarczył tylko moment, by mężczyźni ocenili swoje karty i orzekli wygraną.

- Żartujesz! Miałem wygraną rękę! Oszukiwałeś?!

- Haha! Po prostu nie umiesz grać!
- Ten, który w zamyśle drugiego miał przegrać, przyciągnął do siebie całą kupkę monet. - Zostaw te listy tam, przy drzwiach - mężczyzna od niechcenia wskazał małą skrzynkę przy drzwiach, gdzie znajdowała się już jakaś poczta. - Jutro rano będą wysłane. Który to trzeba zapieczętować, a? Co to, kapitan już sam sobie nie pieczętuje?

- Cicho, nie gadaj tak. To nie strażnica w folwarku.
- Zwrócił mu uwagę kolega. - Zdążymy rozegrać jeszcze jedną przed zachodem? - Szybko wrócił tematem do kart. - Hej, młody, grasz z nami?
Obrazek

Wróć do „Meriandos”