POST POSTACI
Anais Florenz
Anais nie spodziewała się, że wszechwiedzącą sędzinę pokona tokiem przyczyn i skutków, które wpasowywały się w nieznany jej scenariusz. Chciała kupić czas, cedząc prawdę przez drobne sito. Patrzyła się przez palce, przygryzając jawnie już dolną wargę. Przesadziła. Magnolia nie miała kręgosłupa moralnego, aby można było go naginać. Magnolia nie miała ambicji, aby dowieść prawdy. Magnolia nie miała nerwów, aby oddzielić emocje od osądu. Magnolia nie miała niczego co czyniło by ją dobrym sędzią. Nawet wizerunku. Podsuszony kurdupel, który jakimś cudem wylądował w ważnej sali na wysokim stanowisku. I taka osoba właśnie chwilę później skazała ją na śmierć.
Bała się tego momentu, w końcu robiła co mogła do tej pory, aby do tego nie doszło, ale jak już padły słowa, padł wyrok... dziwne mrowienie popłynęło zza uszu przez gardło przez wszystkie trzewia, zatrzymując się w końcu nisko między biodrami. Koniec był bliski. O tak... choćby jej. Zgubiła akt płaczu i rozpaczy, po prostu zamilkła, uśmiechając się powściągliwie do samej siebie, wciąż chowając twarz w dłoniach i spoglądając na karykaturę sprawiedliwości poprzez palce. Czekała, aż ją zaprowadzą tam gdzie mieli. Sama nie miała już ochoty błagać o życie. Raz już się na nie targnęła. Co się odwlecze, widać, nie uciecze. Mieszkańcy Meriandos, byli, jak widać, bardzo uczynni i pomagali w każdym trudzie. Żal jej było tylko biednego Hugona, który z rangi arystokraty i człowieka wpływowego, teraz przypominał bezradnego ćwierkającego wróbla w stadzie rozwydrzonych wron, rwących się na wyżer, trzepoczących skrzydłami. Każdy otwierał dziób z uniesienia, a to jej zarzucono, że ból sprawia przyjemność.
Dalej było już tylko lepiej, czy może gorzej. Niepowtarzalna dusząca magia chwili ostatniego spaceru nie przywiodła jej wszystkich wspomnień, jakich chciałaby się uczepić. Nie było takich. Czując narastające i nieokreślone jej bliżej uczucie, mogła z pełnią skupienia doświadczać tego z jaką łatwością przychodziło innym deptanie jej godności. Kilka osób nawet rozpoznała. Widywała na mieście, czystym przypadkiem. Może z kimś zamieniła kilka zdań. Teraz nie odwracała wzroku. Dawała im to co chcieli, szansę wymierzyć swoją sprawiedliwość. Teraz już tylko szeroko się uśmiechała, ale nie szczerzyła zębów. Możliwie szyderczo, nawet jak jej napluli w oczy, to zaniechała mrugania na przekór odruchowi, jakby spodziewała się czegoś ostrzejszego co miałoby się w nią wbić. Acz i wtedy znalazła się uczynna kobieta, która i w tym chciała jej pomóc, ale strażnicy popsuli tamtej zabawę. Ach ci porządni stróże prawa i obrządków kultury Meriandos. Wysłuchiwała obietnic masy wykrzywionych w krzykach i istnej zabawie twarzy, wyśnionych fantazji co by z nią zrobili. A Anais do tej pory miała wrażenie się, że to z nią coś jest nie tak... Co poniektórym prawie by pozazdrościła wyobraźni. Prawie, bo lada moment miało to wszystko stracić znaczenie. Tego nie chciała najbardziej. To ją zabolało najmocniej, kiedy spostrzegła ponury podest z wieszakiem na ludzi, gdzie miała zawisnąć po raz ostatni. Nienawiść zapłonęła w niej, chcąc się wydostać i zebrać żniwo w postaci dusz wszystkich tutaj zgromadzonych. Gniew ruszył jej ciało na podobieństwo jakiejś konwulsji, ale kajdany i milicjanci szybkim szarpnięciem uzmysłowili jej jak bardzo nie ma żadnej mocy wobec zadanej sytuacji. Los dzisiaj z niej kpił prosto w twarz, ale widząc nieuchronne dopiero do niej dotarło, co to wszystko znaczy. Parszywy Sulon... żałowała, że nie zdążyła mu w więzieniu postawić kapliczki w postaci wiadra wymiocin i szczochów zatytułowanej ku jego wielkiej czci, jaką go darzyła.
Wtedy też pokazał się pieprzony świętoszek, wyznający inną to osobliwość, dla odmiany z miotu Drwimira, który swoim błogosławieństwem miał sprawić, że miło jej się będzie zdychać. Był zmartwiony, że mogłoby być inaczej. Myślał, że poszukiwała pocieszenia w tym wszystkim?
— Jeszcze nie wybieram się do twojego obsranego truchłami Usala, misiu. Pierw przyjdę specjalnie po ciebie, aby obedrzeć cię ze skóry. Z niej i twoich żeber sprawię sobie skrzydła. A wtedy bez twojej pieprzonej łaski, sama będę mogła do Usala pofrunąć, nie sądzisz, hmm? — Rzekła cicho z jadowitym przekąsem, nie licząc na odpowiedź, a licząc na przerażenie w oczach. W smak szyderstwa uniosła brwi i poruszała barkami, niby ptak skrzydłami. Wykrzywiając usta w grymas obrzydzenia, oczami jawnie się z niego śmiała. To raczej zniechęciło kapłana od udzielenia ostatniego namaszczenia. Chociaż tyle uda się jej osiągnąć tego dnia. Tyle wyrwała na sam koniec, tyle miała ze swej malusieńkiej wolności.
Jeszcze na sam koniec kazali jej wchodzić na stołek, dobrze że nie skoczyć przez płonące koło. Weszła cynicznie z ochotą, co tu było przedłużać. Była gotowa. Była gotowa umrzeć i nawiedzać nocami to przeklęte miasto, tak długo aż nic z niego nie zostanie. Miała przed sobą ostatni widok. Dwie osoby, które z jaką to łatwością skazały ją na taki los w jeden dzień. Wróci tutaj, poprzysięgła sobie. Wróci i zamieni ich życie w koszmar. Spojrzała tylko raz w stronę Hugona, aby mu podziękować, że chociaż próbował. Zamknęła oczy, czekając aż lina zaciśnie się już całkiem wokół szyi. Ostatni dreszcz przeciął jej plecy. Była gotowa przyjąć ostatnie cierpienie. Chciała się w nim zatopić, aby powtarzać w ostatnich myślach imiona tych, których chciała potępić.
Przedstawienie miało doczekać się swojego punktu kulminacyjnego, ale stała tak na tym stołku i stała. Wtem otworzyła oczy. Z nieudawanym niedowierzaniem patrzyła się na dziwy wyprawiające się na miejscu egzekucji. Sędzina odwoływała właśnie własny nieodwoływalny wyrok. Widok był dla niej na tyle surrealistyczny, że Anais była niemalże pewna że umiera i ma jakieś zwidy, halucynacje przedzgonne. Nic z tych rzeczy. Sznur przestał krępować jej szyję, a jej pośrednia oprawczyni raczyła udzielić jej rady życiowej i sprezentować smrodu ze swojej gęby. Kruczowłosa nie była jednak w stanie nawet z niej zakpić, uśmiechem, spojrzeniem, nie mówiąc już o słowach, które wszystkie zgubiła w ustach. Powinna się była cieszyć, nieprawdaż? Miała umrzeć... znowu.
Jak już metal przestał krępować jej ręce i nogi po prostu rozejrzała się po okolicy, która coraz mniej była okupowana przez rozrzedzający się motłoch. Z tego wszystkiego nie zabrali jej mieszka, za czym idzie kluczyka do jej kwatery, jaką nieodpłatnie udostępniał jej Hugo Trelc. Skazana na banicję w sumie szybko połączyła fakty, że lepiej będzie się stąd wynosić czym prędzej, nim dozna jeszcze nieco więcej 'sprawiedliwości' tej nocy. Co jak co, straż, sędzia i współmieszkańcy upewnili ją, że bardzo podobała im się ta zabawa. Była jednak w okolicy ta jedna osoba, która jakoś walczyła w jej imieniu, prawie że do samego końca. Aż i on w końcu się poddał. Podeszła do niego w całej swej okazałości fatalnego stanu.
— To koniec. — Przyznała smutno, patrząc się na niego z żalem, po czym odbiła wzrok ku mroku nieba
— Zostawię kluczyk w kwaterze. Wybędę do Saran Dun natychmiast, a może do Zakonu, tym się przyda skryba. Tylko nieco doprowadzę się do porządku. — Rzekła tak na prawdę nie wiedząc gdzie ma się wybrać, choć zaczęła się domyślać. Poczekała co miał jej do powiedzenia, po czym ruszyła. Już się dzisiaj raz pożegnali spojrzeniem, jak stała przy szubienicy. Nie czuła aby potrzeba było dzielić się dodatkowym sentymentem. Tamta chwila była dość intensywna, a teraz czuła tylko pustkę
— Muszę stąd uciekać drogi panie. Dziękuję za wszystko, nie zapomnę. Proszę pozwoli pan, sama sobie poradzę. Niech pan wraca do rodziny, ma pan do kogo wracać. A ja dość już panu nastręczyłam kłopotów i zmartwień. Żegnam — Rzekła, obdarowując go smutnym uśmiechem raz ostatni i sugerując postawą, że nie miała najmniejszej ochoty na cokolwiek. Lepiej byłoby dla niego, żeby już się nigdy więcej nie spotkali.
Teraz w głowie zakwitła jej inna myśl. Była dość przekonana, że była tylko jedna osoba, którą poznała i która w teorii mogłaby uczynić taki pokaz siły, ośmieszając całą tę gromadę nadętych ważniaków. Była dość przekonana, że była tylko jedna osoba, której uwierzyła choćby przez chwilę, że na prawdę ją rozumie. Ciekawość popchnęła jej zmęczone nogi do przodu, a cała ta niedorzeczność skazania jej na śmierć i tego teatrzyku sprawiedliwości z każdym krokiem odchodziła w tło. To był bardzo ciężki dzień, wręcz miała wrażenie że wciąż śni i to nie działo się na prawdę, a lada moment obudzi się z powrotem w celi.
***
Stary portier wpuścił ją mrugając jakby zobaczył zjawę swojego ojca, czy kogoś, bo był ewidentnie przerażony. Kulejąc dotarła w końcu do wspólnego wychodka dla kwater służby w budynku głównym administracji gorzelni. To było pierwsze miejsce, które podjęła się odwiedzić przed opuszczeniem miasta. Potem zbudziła i poprosiła rezydującą służkę o ciepłą wodę i balię oraz bandaże igłę i nić i mocny alkohol oraz wazelinę, kiedy to ona sama miała się spakować. Melania z wybałuszonymi oczyma zastygła, spostrzegając jakiś upiór pod jej drzwiami, ledwo rozpoznając przez dopiero co zasmakowaną senność i zaskoczenie, że była to tylko skryba, tyle że w bardzo kiepskim, fatalnym, niedopuszczalnym stanie.
— Co się stało? Anais wyglądasz tragicznie. — Melania pracowała kiedy nieroby bawiły się w wymierzanie kary.
— Pobili mnie i zgnoili. Hugo wie. Pomóż mi proszę. Muszę doprowadzić się do porządku — Melania kiwnęła głową, że rozumie, po czym zniknęła w mroku swej kwatery, aby to ubrać się w coś na szybko, byle nie paradować w samej halce.
— Będę w swoim pokoju. Pośpiesz się, proszę. — Anais rzuciła jeszcze w eter pomieszczenia, kiedy to ruszyła do siebie.
Pokój miała skromny, ale z pewnością lepiej wyposażony i większy, niż jakby to była kwatera jakiejś służki. Oprócz łóżka, stolika, krzesła i osobistego kufra, miała regał na zapiski, książki, dokumenty, czy zeszyty. Wszystko archiwa. Była też Półka z przyborami potrzebnymi do pisania, czyli słoiczki z tuszem, kartki papieru, nienaostrzone pióra gęsi, kruków i innych ptaków oraz kilka noży. Były tam też świeczki i kaganki. Miała też nieduży parawan, balię, lustro na ścianie i wieszak na ubrania. Duże okno dawało jej widok na główny plac w dzielnicy rzemieślniczej. O tej porze zaś nikogo tam nie było.
Z łóżka zdjęła koc, który rozłożyła szeroko na podłodze. Otworzyła kufer i poczęła wybierać to rzeczy, które miała zabrać ze sobą na drogę. Było to przede wszystkim odzienie, ale i wszystkie oszczędności jakie miała. Szła zima, trzeba było zabrać wełniane nogawice, sweter, giezła, grube i długie do kostek spódnice, chusty na głowę i plecy, futro, jakiś pas, do którego mogła przywiązać mieszek. Drugie i ostatnie buty jakie miała. Do tego torbę zawieszaną przez szyję, gdzie miała zamiar umieścić trochę artykułów piśmienniczych, papieru, niezapisanych zeszytów, świeczek i noży. Wszystko co było niezbędne w jej zawodzie. Większość ubrań ułożyła równo na kocu, który zawinęła w pakunek, ten związała sznureczkiem i miała swój plecak na wyprawę. Brakowało tylko kija na którym zawiesiłaby tobołek i zostałaby pełnoprawną włóczęgą. Przygotowała też sobie ubiór na zmianę, układając go równo na łóżku.
Tymczasem zbliżająca się dwudziestki Melania zdołała już dokonać trzy rundki, wlewając wody do balii. Przyniosła pierw jednak butelkę bimbru, słoiczek wazeliny, bandaże i to co służyło do szycia, kładąc to na biurko pochłoniętej pakowaniem się Anais. Florenz uwinęła się szybko. Pozostało jej się tylko doprowadzić do porządku. Zaczęła ściągać z siebie zniszczone ubrania i wkrótce była zupełnie naga. Obnażona ze wszystkimi ranami i siniakami, jakie jej ostatnio zadali oraz z bliznami przeszłości. Siniaki na torsie w kontraście z bladą karnacją przypominały pożółkłe czarne łaty. Rana na udzie zaczęła się ślimaczyć, a klejąca się nie całkiem zaschnięta posoka rozciągała się po całej nodze. Jedynie rysa cięcia na dłoni zdawała się posłusznie goić i nie sprawiać problemów.
— Bogowie! Co oni ci zrobili?! — Melania prawie nie upuściła dzbana z wodą, zastygając w osłupieniu i przyglądając się to jej z niedowierzaniem.
— Potrzebujesz felczera! — Przerażona, była bliska paniki. Anais tylko popatrzyła na nią z lekkim zniesmaczeniem na ustach
— Żaden lekarz z tego miasta mnie nie przyjmie, zostałam skazana na banicję. Przed świtem muszę opuścić miasto — Przyznała ponuro.
— Banicja?! — Dziewczyna wystraszyła się całkiem i upuściła dzban, po czym uciekła. Tamten przewrócił się i rozlał wodę na podłoże. Płochliwe i głupie dziewczę, chyba nawet nie wiedziała co te słowo znaczyło. Nie było teraz szans na pełną kąpiel. Musiała się umyć w tym co już zostało nalane. Tak też pierw zaczęła od sklejonych włosów, nim weszła do balii. Podsunęła sobie krzesło i obmywała je cierpliwie, aż stały się miękkie w dotyku. Wolne od brudu zaczesała ręką do tyłu i w końcu weszła do wody, pozwalając chociaż swoim spracowanym nogom w pełni zaczerpnąć przyjemnego gorąca. W dalszym milczeniu obmyła całe swoje ciało. Wyszła z wody. Pora było zająć się raną. Akurat nieco oschnie jak skończy oczyszczać, zaszywać i bandażować. Wazeliną zaś uraczyła swoje spękane usta, aby miały nieco odpoczynku w nadchodzący mróz. Resztę co miała z opatrywania się włożyła do torby, jakby jej przyszło znów coś czy kogoś szyć. Wytarła się ręcznikiem, znosząc to dotyk obolałego ciała i ubrała się. Czysty materiał przyjemnie leżał na odświeżonym ciele. Wysokie buty i nowe rajstopy szybko przyczyniły się do poczucia ciepła w stopach. Białe grube giezło wpasowywało się w długą grubą czarną spódnicę zapięciem pasa z klamrą. Na to miała beżowy sweter, a na wyjście zawiązywane na sznurki futro przypominające długi płaszcz z kapturem. Zniszczone ciuchy użyła jak szmat, aby wytrzeć mokrą podłogę i wsadziła je do dzbanka, niby do śmietnika. Torbę zarzuciła na ramię przez szyję, a tobołek chwyciła oburącz. Wyszła zostawiając kluczyk na stoliku.
Noc była cicha kiedy obróciła się raz jeszcze, aby spojrzeć ku miejscu, które przez ostanie krótkie lata nazywała domem. Czuła niedosyt, choć to senność miała jej teraz najbardziej dokuczać. Niedosyt był powiązany z całym miastem. Znienawidziła go całym swoim udręczonym sercem. Miała więcej powodów aby tu znów przybyć, niż przedtem jak wybierała się tutaj pierwszy raz. Jej marne pogróżki brzmiały w głowie raz po raz, ale ostatecznie wiedziała, że w takim stanie nic im nie zrobi. Nie miała żadnej mocy. Musiała opuścić miasto. Była ciekawa, czy spotka Tytusa jak wyjdzie ich umówionym przejściem. Wtedy też dopiero miała się zastanowić co pocznie dalej, jeśli to jakimś cudem zbieg okoliczności. Wybierze się do najbliższego przydrożnego zajazdu. Aby się czymś na dobry początek posilić i zdrzemnąć.