Gospoda "Pod Bramą"
: 04 gru 2020, 16:48
Lokum to było niewielkie i mieściło się pomiędzy dwoma małymi kamienicami. Budynek gospody był murowany i porządnie otynkowany, choć już dawno utracił swój śnieżno biały kolor przez wdzierającą się w porowatą ścianę sadzę. Ponad drzwiami wejściowymi wisiał szyld z malunkiem kufla oraz pryczy. Dolne piętro mieściło klasyczną jadłodajnię, na piętrze zaś mieściły się pokoje gościnne w liczbie dziesięciu.
Po przeciwnej stronie ulicy stała niewielka zagroda dla koni oraz chlewik, w którym trzymano świnie i krowę. Sama ulica była bardzo ruchliwa. Łączyła ona zachodnią bramę z rynkiem, a dalej z górnym miastem. Straż niezbyt pilnie patrolowała okolicę. Asystowała jedynie celnikom, którzy ściągali podatki z karawan i spontanicznie przemaszerowywała dwójkami wzdłuż i wszerz ulicy, przejmując się bardziej brudem na swoich buciorach, aniżeli społecznym porządkiem.
Septo siedział przy ławie, posilając się zamówionym posiłkiem. Podróż do Meriandos kosztowała go nieco więcej czasu, niż zakładał, a i po drodze skończyły mu się zapasy, toteż głód od połowy drogi doskwierał mu niemiłosiernie. Na talerzu leżała wielka i soczysta pieczona kiełbasa. Ulatywała ponad nią chmurka pary, niosąca zapach i wzmagająca głód zmęczonego podróżnika. Obok leżała pajda chleba i sos, który pachniał grzybami, jednak żadnego nie można było się weń doszukać. Do tego cały garniec cienkiego, acz chłodnego i całkiem smacznego piwa.
Było samo południe. Przez uchylone okno do gospody wpadało jesienne powietrze, udekorowane zapachem krowiego łajna z chlewu naprzeciwko. Jadłodajnia nie była o dziwo zatłoczona. Goście siedzieli przy stołach pojedynczo. Zdawało się, że całe zbiorowisko nie było tutejsze. Każdy trzymał blisko siebie większy bagaż - plecaki, torby i toboły. Septo nie wyróżniał się zatem zbytnio wśród posilających się gości gospody, dzięki czemu bez większej trudności wtopił się w miejskie środowisko, niby zwyczajny podróżnik ze swoimi prywatnymi sprawami.
Po przeciwnej stronie ulicy stała niewielka zagroda dla koni oraz chlewik, w którym trzymano świnie i krowę. Sama ulica była bardzo ruchliwa. Łączyła ona zachodnią bramę z rynkiem, a dalej z górnym miastem. Straż niezbyt pilnie patrolowała okolicę. Asystowała jedynie celnikom, którzy ściągali podatki z karawan i spontanicznie przemaszerowywała dwójkami wzdłuż i wszerz ulicy, przejmując się bardziej brudem na swoich buciorach, aniżeli społecznym porządkiem.
Septo siedział przy ławie, posilając się zamówionym posiłkiem. Podróż do Meriandos kosztowała go nieco więcej czasu, niż zakładał, a i po drodze skończyły mu się zapasy, toteż głód od połowy drogi doskwierał mu niemiłosiernie. Na talerzu leżała wielka i soczysta pieczona kiełbasa. Ulatywała ponad nią chmurka pary, niosąca zapach i wzmagająca głód zmęczonego podróżnika. Obok leżała pajda chleba i sos, który pachniał grzybami, jednak żadnego nie można było się weń doszukać. Do tego cały garniec cienkiego, acz chłodnego i całkiem smacznego piwa.
Było samo południe. Przez uchylone okno do gospody wpadało jesienne powietrze, udekorowane zapachem krowiego łajna z chlewu naprzeciwko. Jadłodajnia nie była o dziwo zatłoczona. Goście siedzieli przy stołach pojedynczo. Zdawało się, że całe zbiorowisko nie było tutejsze. Każdy trzymał blisko siebie większy bagaż - plecaki, torby i toboły. Septo nie wyróżniał się zatem zbytnio wśród posilających się gości gospody, dzięki czemu bez większej trudności wtopił się w miejskie środowisko, niby zwyczajny podróżnik ze swoimi prywatnymi sprawami.