Posiadłość Arietty Monteford

1
Obrazek
Pośród malowniczych domków i kamienic, między cieszącymi oko, gęsto usadowionymi drzewkami, jedna z wybrukowanych jasnym kamieniem ulic, prowadziła do eleganckiego, jednakże zwyczajnego w tych regionach domostwa, nad drzwiami, którego wisiał wycięty z drewna i pomalowany jasną farbą szyld, przedstawiający moździerz z wsadzonym doń ubijakiem.

„Sklep Alchemiczny Arietty Monteford” głosił starannie wykuty na kamiennej tabliczce napis, przyczepionej do prawego skrzydła porządnych drzwi wejściowych, za którymi znajdowało się całe mnóstwo wypełnionych różnorakimi specyfikami regałów, sklepowa lada, a dalej, klatka schodowa prowadząca ku mieszkalnym piętrom oraz do piwniczki.

Re: Posiadłość Arietty Monteford

2
Pierwsze promyki słońca beztrosko poczęły zaglądać do środka przez kolorowe szybki okienek. Rytmiczne stukanie obcasami o drewnianą podłogę dało jasny sygnał, że Anna – uczennica i pomocnica Arietty – nie trwoniąc czasu na zbędne wylegiwanie się w ciepłym łóżeczku, szykowała się do kolejnego dnia pracy. Odprawiwszy poranne rytuały przed toaletką, przywdziała swoją zielonkawą suknię, nałożyła na nią biały fartuszek i nie myśląc zbytnio o śniadaniu, rozpoczęła wypełnianie sklepowych obowiązków. Ta postawna, młoda osóbka, pomimo swojego nastoletniego wieku, była niezwykle ułożoną damą. Sumiennie wykonywała powierzone obowiązki, skutecznie odciążając ze zbytecznych trosk pracodawczynię. Co prawda Anna nie przejawiała żadnych magicznych umiejętności, ale pomimo tego, zawsze chętnie towarzyszyła Ariettcie w przyrządzaniu wywarów, zadowalając się jedynie ucieraniem składników i warzeniem mikstur, które nie wymagały do ich stworzenia magii.

Uporawszy się z katalogowaniem nowej dostawy magicznych specyfików, przystąpiła do sprzątania pozostałości roślin z wczorajszej nauki przyrządzania ziołowych medykamentów, a także układania i segregowania sporządzonych notatek. Zaraz potem, podeptała po schodkach na najwyższe piętro, gdzie to jej pracodawczyni i mistrzyni zarazem miała swój kącik, po czym pukając nieśmiale w sypialniane drzwi, przekręciła gałkę i wchodząc na pół kroku do środka, zbudziła zagrzebaną w pościeli czarodziejkę.

- Proszę Pani – zaczęła z cicha. - Wszystko już przygotowane, możemy otwierać interes- brzmiała dźwięcznym głosikiem.

Nie chcąc się jednak zbytnio naprzykrzać swoją osobą, rozsunęła ino z najbliższego okna zasłonę i lekko je uchyliwszy, wymknęła się cichcem z pokoiku, i powróciła na najniższe piętro, tym razem wyraźnie głośniej tupiąc obcasem o drewniane stopnie schodów.

Upewniwszy się, że wszystko zostało dopięte na ostatni guzik, Anna z widoczną na twarzy niechęcią podeptała do piwniczki, sprawdzić czy żaden piszczący intruz nie złapał się w pułapkę. Z niewymownym obrzydzeniem i wielkim przymusem wykonywała tą czynność. Delikatna z głosu jak i charakteru, musiała się mocno starać, żeby chodź odważyć się zbliżyć do pochwyconego gryzonia. Cóż jednak zrobić, magazynowane specyfiki musiały być chronione i przed takim zagrożeniem. W końcu, z wielkim bólem i nieraz kwikiem, pułapki zostały opróżnione. Czym prędzej po wykonaniu tej przykrej czynności, panna popędziła do niecki z gorącą wodą, szorując dłonie dłuższy czas.

Natarłszy ręce pachnidłami, teraz dopiero odważyła się sięgnąć po klucze, którymi otworzyła drzwi wejściowe, wstawiając przy nich tabliczkę z zapisanym kursywą napisem Otwarte.

Re: Posiadłość Arietty Monteford

3
Arietta spała w najlepsze, gdy Anna przyszła na jej piętro by ją obudzić. Otwarta książka, leżąca wprost na jej twarzy, jasno wskazywały, że kolejny raz dała się zaskoczyć snu. Na pukanie do drzwi nie zareagowała. Dopiero ich otwarcie uświadomiły ją, że oto nadszedł kolejny dzień. Kobieta jęknęła niezadowolona z pobudki i z trudem uniosła jednym palcem książkę by móc łypnąć niebieskim okiem na budzącą ją dziewczynę i wymruczała coś co mogło oznaczać jedynie potwierdzenie, że już nie śpi. Gdy zaś Anna zamknęła za sobą drzwi, książka znów upadła ciężko na jej twarz, a ręką ją podtrzymująca oklapła poza krawędź łóżka.

Nienawidziła porannych pobudek. Zawsze powtarzała, że jedyna dobra rzecz we wczesnym wstawaniu było śniadanie, a i to nie zawsze było warte świeczki by wygrzebywać się z łóżka. Wiedziała jednak, że gdy już się z niego wygrzebie i się rozrusza, to świat stanie się od razu lepszym miejscem, ale do tego czasu było jej tak ciężko... Podniosła ciężką rękę i strąciła z twarzy książkę, przeturlała się na brzuch i po omacku zaczęła szukać na skraju łóżka swoich rzeczy. Wyczuwszy pod palcami coś miękkiego zaczęła to intensywniej macać i uznała, że musi to być koszula. Zmusiła się by podnieść się do pół siadu i naciągnęła ją byle jak przez głowę i wyszła z łóżka kierując się do miski z wodą by się trochę ochlapać, po drodze zawadzając małym palcem o kant łóżka.
- Ał! Sakir! Cholera! Szlag! Inkwizycja! Stos! - Zaczęła kląć podskakując na jednej nodze z powodu niespodziewanego bólu. Miało to jedną zaletę, że zaraz ją doprowadziło do względnego porządku i po takiej porannej gimnastyce czuła się o wiele lepiej, prócz tego, że palec będzie ją jeszcze bolał przez parę chwil. Gniewnie spiorunowała kant łóżka, a potem zajęła się poranną toaletą i poszukiwaniem swoich rzeczy. Największym wyzwaniem okazało się znalezienie butów. Jeden bez trudu odnalazła w kącie pokoju, musiała go tam rzucić, ale w poszukiwaniach drugiego musiała paść na kolana i wyciągnąć go spod łóżka. Nie pamiętała jak się tam znalazł.
Koniec końców ubrana i odświeżona, z o wiele większą ilością energii niż jeszcze kilka chwil temu, ruszyła do wyjścia z pokoju, zatrzymując się jedynie po drodze przy misie z owocami. Uśmiechnęła się i zaczęła krążyć nad nią dłonią zastanawiając się co sobie wziąć nim będzie miała okazję zjeść śniadanie. Koniec końców wcisnęła sobie jedno jabłko do buzi, a dwa kolejne, cudem, wepchnęła do kieszeni i zbiegła po schodach. Tupanie rozległo się po budynku oznajmiając, że oto Arietta wstała, pełna energii jak zawsze.

- Coś specjalnego na dziś? - Zapytała się Arietta gdy była na ostatnich stopniach prowadzących do sklepu. Zdążyła spałaszować już jedno jabłko, którego resztki telekinetycznie posłała do koszyka z odpadkami zielarskimi, a następnie wyjęła drugie jabłko, które intensywnie poczęła wycierać o spodnie, zerkając przy tym na Anne z uśmiechem.

Re: Posiadłość Arietty Monteford

4
Na widok pryncypała, Anna prędko zeskoczyła ze sklepowej lady na zgrabne nogi i prostując się w istnie wojskowym stylu, wygrzebała z kieszonki fartucha mały notesik, zrazu zdając raport z dzisiejszej listy zadań do wykonania.

- Przybyła zamówiona przez rzeźnika Harolda dostawa saletry - zaczęła bez zbędnych ceregieli. - Ponadto jeden z ogrodników, Wiesiek miał chyba na imię, zapowiedział swoją wizytę. Mówił coś o siarce pod uprawy, do tego... – i długo jeszcze tak wymieniała, dopóki nie dotarła do ostatniej pozycji na liście. Następnie upewniła się, że niczego nie przeoczyła i dopiero wtedy łapiąc głębszy oddech, ośmieliła spojrzeć się swoimi dziewiczymi oczkami koloru trawy w stronę Arietty, próbując wyczytać z jej oblicza czy czasem nie popełniła gafy w tej jakże banalnej w swoim wykonaniu, aczkolwiek ważnej czynności.

Pilna uczennica darzyła mentorkę wielkim szacunkiem, co zresztą było widać na każdym kroku. Dotrzymywała jej towarzystwa niemal na każdym kroku, skrupulatnie notując w umyśle i jak i małym notesiku wszelkie uwagi i podpowiedzi. Problemów z nią nie było wcale. Rzadko się bowiem zdarza, że panna w jej wieku jest na tyle usłuchana, aby bez zająknięcia spełnić wszelkie zachcianki pracodawczyni. Jej ogólne posłuszeństwo i uroda, nieobeszły również uwadze niejednemu kawalerowi. Ileż to razy sama Arietta musiała przeganiać natarczywych klientów, którzy po wielokroć, tego samego dnia byli zdolni odwiedzać sklepik, rzekomo w celach zakupu nominalnych ilości pierwszych lepszych składników, w rzeczywistości jednak za każdym razem, podstępnie wplątując dziewczę w osobistą rozmowę.

Mały wicher przeszedł nagle przez parter, wprawiając suknię praktykantki w ruch. Dzwonki zawieszone nad drzwiami wydały klarowny dźwięk, a powietrze nasycało się zapachem świeżego mięsa.

- Dzie…Dzień dobry – chłopięcy głosik dobiegł do uszu dziewcząt. - Tata przysyła mnie po saletrę.

W progu stanął pulchny chłopiec mający na oko jakieś jedenaście, może dwanaście lat. Włosy miał krótkie, lecz kędzierzawe, ubrany był w coś, co można było nazwać strojem roboczym. Brunatna koszulka, spodenki, a także niegdyś biały fartuch oraz nieco już znoszone ciżmy były pokryte ze wszech stron czerwonymi śladami zaschniętej krwi. Błądził on okiem po sklepie najwyraźniej czegoś szukając, jednak gdy zobaczył, że prócz ekspedientki jest i druga dama, speszył się strasznie i wbił wzrok w podłogę.

- Tata nie mógł przyjść, bo ma pilną robotę ze świniakami
– tłumaczył się. - Dlatego mnie przysłał – mówił jakby jego zjawienie się było jaką zbrodnią.

Wtem kolejny wicher wdarł się do środka. Tuż za mięsną kluską stanął wyższy niemal o głowę szczupły blondynek.

- Uszanowanko! - wrzasnął radośnie, kierując bystre oczy i miły uśmiech w stronę Anny.

Spojrzał następnie na klienta przed nim i posłał ku niemu znaczące spojrzenie. Ten zaś czując na sobie przenikliwy wzrok starszego osobnika, odwzajemnił lękliwie spojrzenie. Zdawało się, że obaj chłopcy się znają, trudno jednak było wyczytać czy łączą ich przyjacielskie relacje czy wręcz przeciwnie, byli sobie wrodzy.

- Staruszek Wiesiek za dużo wczoraj spróbował cydru jabłkowego i ciężko mu było dźwignąć się z łóżka - podobnie jak pierwszy i ten się tłumaczył. - I oto jestem ja, Romek ogrodnik. Syn najlepszego z najlepszych ogrodników w całym Meriandos– wygłupiał się nieznośnie.

W całej tej sytuacji było coś podejrzanego. I nie, nie chodziło tu o perfekcyjne odgadnięcie przez Anię kolejności pojawiania się klientów. Z każdym następnym tekstem, blondynek przysuwał się ku Annie, jakby to właśnie dla niej robił z siebie pajaca. Anna z kolei podśmiechiwała się ukradkiem z jego wygłupów. Co prawda Romek wydawał się być nieco starszy od pierwszego chłopca, jednakże nadal miał coś ze szczeniaka. Wyglądał bowiem na czternaście lat. Wiek nie przeszkadzał mu to jednak w infantylnych podrywach szesnastoletniej panny.

- Pani mi poda jedenaście funtów sproszkowanej siarki
– wpychając się w kolejkę, zignorował blondwłosą kobietę i ponownie szczerząc zęby do młodszej, wreszcie powiedział po co przybył.

Re: Posiadłość Arietty Monteford

5
Kiedy Anna zdawała jej relacje jak żołnierz raport z pola bitwy, Arietta zajadała drugie jabłko, słuchając co też ciekawego dzień przyniesie. Stojąc tak przed swoją uczennicą stopa szybko poczęła wybijać takt, raz po raz stukając w podłogę, bynajmniej w zniecierpliwieniu lub niezadowoleniu, a raczej z powodu zawsze rozpierającej ją energii. Wkrótce zaś już chodziła po całym sklepie to w jedną, to w drugą stronę, spoglądając raz to na Anne, która wyczytywała żmudną i nieciekawą listę zamówień, a innym razem kierując wzrok na słoje, pęki ziół i fiolki, które od niechcenia poprawiała. Ot, by zająć czymś swoją wolną rękę. Wkrótce też kolejne resztki jabłka wylądowały w koszu, a w dłoni pojawiło się trzecie, które znów poczęło być intensywnie wycierane o spodnie.
- Mhm. Wygląda na to, że nad wszystkim tutaj panujesz. Bardzo dobrze, bardzo dobrze... - Pochwaliła dziewczynę, wiedząc, że tego potrzebowała. Nie wiedziała do końca czemu, ale miała mgliste przypuszczenia, że strasznie ją onieśmielała. Podejrzewała, że to z powodu, że jest czarodziejką. A może młódka była straszliwie przejęta możliwością pracy i nauki i nie chciała w najmniejszym stopniu zaprzepaścić swojej szansy? Arietta do tej pory nie miała żadnych powodów do narzekań, może za wyjątkiem młodych, napuszonych chłopców, którzy raz po raz przychodzili do sklepu by smalić cholewki. Uśmiechnęła się sama do siebie, rozbawiona. Oh, byli irytujący, to prawda, ale młodość miała swoje prawa. Poza tym, przeganianie ich ze sklepu było czasem zabawne.

Do sklepu zaczęli przychodzić pierwsi klienci. Arietta zerknęła tylko jednym okiem na chłopca, który samą obecnością Anny wydawał się być speszony, nie mówiąc już o Ariettcie, niemal zapominając języka w gębie. Mogła się jedynie uśmiechnąć pod nosem rozbawiona i zostawić swoją praktykantkę z pracą, biorąc pod uwagę, że nie było dziś nic co wymagałoby jej uwagi. Dobrze byłoby więc zjeść śniadanie, może otworzyć parę ksiąg, no i przygotować jakieś zajęcia dla Anny z zielarstwa lub alchemii. Już, już miała skierować swe kroki na górę, gdy do sklepu weszła kolejna osoba. Zaczynało robić się zabawnie. Arietta postanowiła choć na chwilę zostać.
- No, no, no... I do tego skromny. - Mruknęła do siebie Arietta, wywracając przy tym oczami na widok tych umizgów, nie kryjąc przy tym swojego rozbawienia. Podniosła do ust jabłko i celowo, najgłośniej jak mogła, odgryzła z niego spory kawałek. Chrup, chrup, chrup... - Kolejka jest, młodzieńcze, nie widzisz? - Skinęła na chłopca od rzeźnika i kazała mu podejść, a zaraz potem wzięła kolejny, duży gryz jabłka i strząsnęła kilka kropel soku, który począł jej ściekać po ręce. Na niewiele się to zdało, więc podniosła rękę do ust i wessała to co nie spadło na ziemię.

Re: Posiadłość Arietty Monteford

6
Znaglony za swoje zachowanie blondynek prędko zaprzestał wybryków i posłusznie oraz bez najmniejszego słowa ustawił się w kolejce. W tym czasie ośmielony zaproszeniem Arietty, grubasek odważył się zbliżyć do lady. Cierpliwie czekając, aż ekspedientka przyniesie z magazynu zamówioną saletrę, z ciekawością przyglądał się stojącym przy nim specyfikom. Być może, że miał ochotę dowiedzieć się, do czego służy ten zielony proszek, a do czego tamte panaceum w czerwonym flakoniku, jednakże będąc wyraźnie nieśmiałym ze swej natury, nie raczył wypowiedzieć ni słówka. W tym czasie Romek kręcił się tam i sam, zaglądając w każdy kąt, do którego miał dostęp, nawet raz na jakiś czas stukając knykciem w przypadkowe buteleczki i przyglądając się głupio powstałym bąblom gazu.

- Dwadzieścia funtów saletry dla Harolda – ciszę przerwał zasapany głos Anny. W jej rękach spoczywała beczułka o pojemności blisko dwudziestu galonów.

Resztkami sił wtargała walcowaty przedmiot po ostatnich schodkach prowadzących z magazynu, by ku uciesze strapionych rąk, w końcu zrzucić ciężar przed oczekującym nań klientem.

- Dasz radę to ponieść do domu? - zapytała niedorostka.

- Tak, proszę pani – zapewniała pyza. - Poturlam ją sobie. Daleko nie mam – wyjaśnił, zaraz też wygrzebując z kieszonki spodenek kilkanaście monet.

Przeliczywszy na szybko otrzymaną ilość gryfów, Anna w istnie mistrzowskim tempie wypełniła dowód zakupu, po czym wręczywszy go małemu rzeźnikowi, pomogła mu wytaszczyć beczułkę poza obręb sklepu, tak aby przypadkiem tocząca się samopas zbitka desek, nie poobijała lady lub wolnostojących regałów.

- Wreszcie! - krzyknął zniecierpliwiony ogrodnik.

Robiąc dwa ogromne susły, momentalnie znalazł się przed kasą. Pomna na jego pierwsze wezwanie co do wydania zamówionego towaru, Anna już wcześniej zdążyła przyszykować sobie woreczek, który ułożywszy starannie na wadze szalkowej, wypełniła żółtawym proszek.

- Pięć kilo siar…

- Dziękuję panience – nadpobudliwy chłopaczek nawet nie pozwolił jej dokończyć. Jak tylko worek znalazł się na w zasięgu jego rąk, ten capnął go kościstymi palcami i rzuciwszy na oko wystarczającą garść monet, ukłonił się serdecznie i pełen młodzieńczej werwy wybiegł uradowany na zewnątrz, omal nie wpadając na kolejnego klienta.

Pierwsze godziny pracy zleciały w okamgnieniu. Anna radziła sobie całkiem całkiem. Zręcznie obsługiwała interesantów, także sama Arietta niewiele czasu była zmuszona poświęcić prowadzeniu interesu, dzięki czemu miała trochę czas na oddanie się własnym zajęciom.

Dzwony miejskiego ratusza rozbrzmiały symfonią niosącą się na wiele mil. Pierwsza połowa dnia miała się ku końcowi. Czas największego ruchu biegł ku końcowi. Obsłużywszy ostatnich na ten czas interesantów, Anna właśnie przymierzała się do uprzątnięcia zdeptanej dziesiątkami par butów podłogi, kiedy dzwonek znów zabrzmiał.

- Moje uszanowanie – rzekł czyiś ciepły, lecz nieco skrzeczący już ze starości głos. - Polecony dla panny Arietty Monteford – oznajmił starszy jegomość.

Był to nie kto inny jak starszy stażem listonosz. Poczciwy facet z siermiężnym włosem i siwiejącą czupryną ukłonił się z grzeczności przed napotkaną panienką.
- Pannę Monteford zastałem? - spytał zaraz o adresatkę listu. - Pilna wiadomość od niejakiego Argena Solusa.

Re: Posiadłość Arietty Monteford

7
Zadbawszy o to żeby młodzian nie burzył porządku w sklepie, choć skrycie liczyła, że być może będzie bardziej buńczuczny, zajęła się swoimi sprawunkami. Prze jakiś czas kręciła się po sklepie, sprawdzając stan ksiąg lub od czasu do czasu podpowiadając Annie. Nie zagrzała tam jednak długo miejsca. Młódka świetnie sobie radziła, księgi się zgadzały, a zapasy sklepowe były w najlepszym porządku. Stwierdziła zatem, że idzie coś zjeść, a potem uda się do siebie. Jeśli Anna będzie mieć jakiś problem lub czegoś potrzebować, to wie gdzie ją znaleźć.
Arietta właśnie zaczytywała się w księgę poświęconą medycynie. Przez długi czas uważała, że mając uzdrowicielski talent taka wiedza była jej niepotrzebna, ale z czasem doszła do pewnych wniosków - magią nie zdoła wyciągnąć bezpiecznie strzały z rany lub nie poskłada złamanej kości jeśli doszło do przemieszczenia. Były pewne procedury, które należało, w jej przypadku, wykonać ręcznie nim przejdzie do działania magią. Poza tym wykonanie pewnych czynności przygotowawczych zwykłymi środkami mogło wspomagać procesy leczenia magicznego. Noga Arietty mimowolnie podrygała raz po razie, gdy siedziała w fotelu i przerzucała stronę za stroną. Właśnie czytała o sposobach oczyszczania ran, jednocześnie zastanawiając się czy akurat taka wiedza jest jej konieczna, czy może jej zdolności magiczne w zupełności by wystarczały by pominąć tą część postępowania. Rozbrzmiały dzwony i Arietta westchnęła. Czas zdecydowanie za szybko płynął. Zamknęła księgę i wstała z fotela by wyjrzeć na chwilę przez okno, dając tym samym odpoczynek oczom.
Właśnie zastanawiała się nad tym czy nie jest to odpowiednia pora na obiad, a przynajmniej na przed-obiad, kiedy z dołu dobiegło ją słowa kolejnego klienta. Z pewnością w normalnych okolicznościach nie usłyszałaby nic, zbyt skupiona na księgach, zwyczajnie ignorując lub nawet najmniejszy szelest nie doleciałby jej przez tyle pięter. Jednak dwa magiczne słowa sprawiły, że musiała aż przeczyścić uszy by upewnić się, że dobrze usłyszała, a zaraz potem wybiegła ze swojego gabinetu niczym burza, przeskakując po dwa i trzy stopnie na schodach i niemal nie zderzając się ze ścianą na ostrym zakręcie. Ostatnimi pięcioma czy sześcioma stopniami nie zaprzątała sobie nawet głowy. Zwyczajnie wykonała długi skok, lądując na ziemi kilka stóp przed listonoszem i z widocznym podekscytowaniem na twarzy zaczęła mówić i wywijać rękami w kierunku listu by jak najszybciej dostać go w swoje ręce i przeczytać.
- Argen Solus!? Dobrze słyszałam!? To od Argena Solusa?! To musi być do mnie! Do mnie! Jestem Arietta! Czarodziejka Arietta! Monteford! - Znowu zaczęła wymachiwać ręką by przechwycić list. Była tak podekscytowana, że to co normalnie nie stanowiłoby żadnego problemu teraz okazywało się zadaniem manualnym wykraczającym poza jej zdolności. W końcu się jednak uspokoiła i popatrzyła to na Anne, to na listonosza, zdając sobie sprawę jak musiała wyglądać. Jak podekscytowana nastolatka, która właśnie dostała pierwszego buziaka od chłopaka. Albo i gorzej. Odchrząknęła nieco zakłopotana, ale zaraz odzyskała rezon. - Ekhm. Mogę prosić o list? - Wyciągnęła nieco drżącą z ekscytacji rękę do posłańca i natychmiast jak tylko go dostała, zaczęła go rozwijać i czytać, błyskawicznie wodząc oczami po linijkach tekstu i równie szybko co przeskakujące oczy, zaczęła krążyć po całym sklepie.

Re: Posiadłość Arietty Monteford

8
Wraz z skokiem Arietty, również i listowy poderwał się do lotu, robiąc sporego susła tył. Biedaczysko wydawał się zdezorientowany i oszołomiony podekscytowanym zachowaniem rzekomo dojrzałej damy. Zapominając na moment języka w gębie, wpatrywał się z pobłażliwością w rozentuzjazmowaną dziewczynę.

- A niech mnie – odzyskawszy zdolność mowy uśmiał się serdecznie. - Nawet moja Lisia nie była tak wesoła, gdy przychodziły do niej listy ode mnie – rechotał.

Wiedząc, że to nie o lubego się rozchodzi, a przynajmniej nie w tym sensie, o którym on myśli, zaraz za mężczyzną dołączyła i Anna ze swoim uroczym chichotem, także po całym budynku rozchodziły się radosne odgłosy.

Przywróciwszy się do porządku, listonosz odpiął zamek skórzanej torby na przesyłki i chwilę wertując między zwitkami wszelkiej maści dokumentów, wyciągnął zwinięty papirus, na którym było wypisane nazwisko Monteford, z kolei niewielka ilość laku z odciśniętymi na nim inicjałami AS, zabezpieczała przesyłkę przed przypadkowym rozwinięciem.

- To wszystko. Ruszam dalej – jak tylko liścik znalazł się w odpowiednich rękach, posłaniec uchylił rąbek czapeczki i lekko się ukłoniwszy, wyszedł żwawym krokiem.

Dziewczęta były pozostawione same sobie. Póki co żaden nowy śmiałek nie odważył się im przeszkodzić, to też chwytając odruchowo za miotłę, zielonooka panienka powróciła do uprzątania podłogi i uzupełniania regałów. W tym czasie od jasnowłosa nadal rozpierała radość, którą zresztą jawnie okazywała. Toż to jej ulubiony nauczyciel osobiście do niej napisał. Ciekaw co go do tego, wręcz nie mogła się powstrzymać przed odczytaniem wiadomości.
Do Arietty Monteford
Spoiler:
- Em...um… proszę pani – Anna nieśmiało zwróciła na siebie uwagę. - Zamknąć już sklep? Robi się późno i chyba czas na obiad i lekcję - wgapiając się w sufit, przywołała pamięcią kolejne pozycje na liście zadań.

Re: Posiadłość Arietty Monteford

9
Arietta błyskawicznie przeczytała list, a następnie go odsunęła jak najdalej od siebie, niemalże teatralnie trzymając go w dwóch palcach jak gdyby było to coś obrzydliwego, a następnie opuściła go z równie teatralną gracją na ziemię i wlepiła w niego wzrok, raz po raz przytupując nogą. Tup, tup, tup, tup. Dalej wbijała wzrok w list jak sroka w gnat. Tup, tup, tup. Nic się nie działo. Czarodziejka zaczęła coś mruczeć pod nosem o bezsensowności i efektywności tego zaklęcia, kiedy list w końcu stanął w płomieniach i z zadowoleniem się uśmiechnęła, a następnie wybrała z popiołu pieczęci, przełamując pierwszą z nich, że się zgadza i miała zamiar do nich dołączyć na tą wyprawę.
- Co? - Spojrzała się na Anne i mrugnęła kilka razy. - Sklep? Sklep! Tak, zamknij, zamknij! Mamy wiele do zrobienia, wiele, wiele...! - Ruszyła do Anny i złapała ją za ramię pchając ją na górę. Zaraz się jednak zatrzymała.- Eee... Zamknij drzwi. I możesz sprzątnąć ten popiołek! Czekam na ciebie u siebie! Mamy wiele do zrobienia, wiele, wiele... - Arietta rzuciła się w górę schodów przeskakując po dwa stopnie, a czasem i po trzy, a gdy już znalazła się na swoim pięterku rzuciła się do swojego pokoju i szafy.
Czarodziejka jak burza przerzucała swoje rzeczy z szafy, zastanawiając się co powinna ze sobą zabrać, a bez czego może się obejść. Jej czarodziejska szata, której nie znosiła nosić i trzymała tylko z sentymentu, dalej miała wisieć na wieszaku. Bielizna na zmianę jednak mogła się przydać. I dodatkowa para albo dwie spodni. I coś na bary. Może ciepły płaszcz? I śpiwór! Może powinna pójść do sklepu i kupić żywność na podróż... Arietta przysiadła w bałaganie, który zdołała zrobić w zaledwie kilka uderzeń serca, kiedy w końcu rozległo się nieśmiałe pukanie Anny.
- Wejdź! - Podskoczyła z ziemi i zaczęła zbierać potrzebne jej rzeczy i nim jej praktykantka zdążyła zrobić wielkie oczy lub zadać jakiekolwiek pytanie, zaczęła mówić. - Czas nas goni, a ciebie czeka dziś bardzo ważna lekcja. Odpowiedzialności. Rozumiesz? Wyjeżdżam. Nie wiem na jak długo. Zostawiam sklepik pod twoją opieką. Przeglądałem dzisiaj księgi, większość niezbędnych surowców masz, a także zapasik gotowych mikstur, które będziesz mogła sprzedawać. - Podeszła do niej i wypuciała za policzek z uśmiechem od ucha do ucha. - Spokojnie, nie panikuj, dasz sobie radę. Nie wiem kiedy wrócę, ale wiesz całkiem sporo jak na tak młodą damę. W razie czego masz księgi, poradzisz sobie. A jeżeli nie jesteś czegoś pewna, to nie wciskaj towaru klientowi, to podstawowa zasada. Przede wszystkim nie szkodzić... No i że to dawka czyni truciznę. Więc nie szkodź i nie truj. Trzymasz myszy i szczury z daleka od piwnicy, a i chłopców od swojej cnoty. Nie żebym miała ci czegokolwiek zabraniać, ale jeśli już, to masz swoje łóżko. - Arietta upchnęła kilka rzeczy do torby, wzięła się pod boki, wypuściła powietrze z płuc kierując je na niesforny kosmyk włosów, który zaczął jej wpadać do oka. - Coś jeszcze? Masz jakieś pytania? Pytaj póki możesz... - Zawahała się. - Powinnam zabrać szczotkę do włosów?

Re: Posiadłość Arietty Monteford

10
Za sprawą jakiegoś zaklęcia liścik objęły płomienie, doszczętnie spopielając nawet woskowy lak. Wśród kupki jeszcze ciepłego popiołu mieniły się dwa krążki z wybitymi na nich literkami. Nie myśląc zbyt wiele, czarodziejka przełamała pierwszą z nich. Gdy tylko kółko zostało przełamane, jednolite części zaczęły kruszeć i w mgnieniu oka przemieniło się w skrzący pył, który uniesiony za sprawą ponadnaturalnej siły, zaczął sam z siebie się poruszać, by w końcu z wielką prędkością wzbić się w powietrze, a następnie przecisnąwszy się przez szczeliny w drzwiach i ulecieć nie wiadomo gdzie.

Począwszy od przełamania pieczęci, Anna z dziecięcą ciekawością wgapiała się swoimi błyszczącymi oczkami w ewidentnie podnieconą mistrzynię. Na widok zajmującego się ogniem skrawka pergaminu podniosła piskliwy głosik. Sięgając po pierwszą lepszą buteleczkę, była gotów wylać zawartość na spowity w ogniu dokument. Zanim jednak zdołała odkręcić wieczko, z listu nie pozostało prawie nic, toteż uspokoiwszy zszargane nerwy, odłożyła słoiczek, nieomal go tłukąc, po ujrzeniu samoświadomego pyłu, który jeszcze przed chwilą był zwykłym krążkiem.

- Magia nigdy nie przestanie mnie zadziwiać – westchnęła, łapiąc za zmiotkę i szufelkę.

W tym czasie uradowana jak dziecko blondynka pognała po schodach jak górska koza po stoku. Wywracając dosłownie i w przenośni szafę z ubraniami, pośpiesznie dobierała przydatny ekwipunek. Spodnie krótkie czy długie, bluzka obcisła czy luźna, w kwiatki czy w motylki, nie mogła się zdecydować. Zabrać szczoteczkę czy pozwolić zębom zgnić, miała zagwostkę.

Podczas gdy wciąż rozgorączkowana podejmowała jakże istotne decyzje, rozległo się pukanie do drzwi, a zaraz w ich progu stanęła uczennica. Przecierając oczy ze zdumienia i nie dowierzając jak w tak krótkim odcinku czasu można było doprowadzić do ruiny całe pomieszczenie, ostrożnie postawiła kilka kroczków głąb sypialni, by wkrótce zostać zasypaną serią informacji, słanych w jej stronę z taką szybkością, iż każde usłyszane słowo musiała rozbić na części, żeby zrozumieć, że tak naprawdę składa się ono z kilu wyrażeń, składających się na pojedyncze zdanie.

- Jak to pani wyjeżdża, już dzisiaj? Skąd ten pośpiech?- zaczęła panikować. - I zostawia mnie pani z tym wszystkim? - histeryzowała. - I co z moją cnotą!? - zdanie to dotknęło ją do tego stopnia, że odruchowo przydusiła dłońmi rąbek sukni do kolan, a na jej delikatnej twarzyczce zagościł rumieniec.

Nie wiedząc za bardzo co ma ze sobą począć, dziewczyna zaoferowała swoja pomoc w przygotowaniach do podróży. Opierając się na skromnej ilości informacji, kobiety podobierały najbardziej optymalny dobór strojów i najpotrzebniejszych rzeczy. Całość przygotowań zajęła im zaś niemałą chwilę. W międzyczasie Arietta udzielała kolejnych rad odnośnie prowadzenia biznesu. Wspominała o tym jak należy podejść każdego z klientów, aby kupił to, co nie do końca chce, jak negocjować z dostawcami odnośnie zniżek i radzić sobie z przyrządzaniem niektórymi specyfików, bez pomocy magicznych sentencji.

Zanim zdołały się ze wszystkim uporać, nastał już wieczór. Za oknem niebo poszarzało, a pierwsze gwiazdy majaczyły bladym światłem. Ulice opustoszały i tylko wracający z robót rzemieślnicy snuli się niemrawo, wykończeni całodniową robotą.
Spoiler:
ODPOWIEDZ

Wróć do „Meriandos”