Siedziba barona L'eandra

1
Obrazek
W niepozornej, głębokiej wnęce głównej ulicy Meriandos stoi może niezbyt wielki, ale z pewnością dobrze prezentujący się trzypiętrowy budynek z białego kamienia, odgrodzony niewysoką bramą i równiutko przystrzyżonym żywopłotem. Placyk przed nim jest dość niewielki, ale wystarczający, by mogły podjechać tam dwa powozy, okna na niego wychodzące zaś zdobione są w rogach witrażami utkanymi z setek delikatnych, kolorowych szkiełek. Wokół inkrustowanych stalą, mosiężnych drzwi wymalowano gałęzie dębów, jakby drzewa splatały się, tworząc przejście. Jego właścicielem jest baron Augustus L'eandr - całkiem zamożny, jak na pomniejszego szlachetkę żyjącego na prowincji. Nie jest tajemnicą, że miejsce zamieszkania wybrał świadomie - oficjalnie nie lubi mieszać się do polityki wojska ani intryg dworu i woli poświęcić się swojemu hobby. Nieoficjalnie kurwiarz z niego tak wielki, że dobrał się do kilku szanowanych dam, do których stanowczo nie powinien. Podobno naraz. Podobno następnie niektóre zdradził z ich mężami. Podobno już osobno. Ale kto wierzy plotkom...? Wracając do faktów niepodważalnych: jest największym mecenasem sztuki na wschodzie Keronu. Oprócz tego wspiera aktywnie handel, a oba te procedery zapewniają mu całkiem szerokie wpływy. I oczywiście, dostatnie życie.


Dzień był szary, a za oknem siąpiło już drugi dzień. Wzrok Rahida przesuwał się leniwie po wielokolorowej szybie, jakby w zamyśleniu łączył niewidzialną linią krople deszczu rozbryźnięte przez powiewy wiatru. Mag siedział w miękkim fotelu przed dużym, misternie rzeźbionym kominkiem, pocierając niespiesznie ręką wyłożoną na krzesło lewą nogę. Słaby, ciągnący ból rwał w mięśniach irytująco, nie pozwalając się w pełni rozluźnić. Druga dłoń bawiła się kielichem z meriandońskim winem. Słodki, lekko cierpki posmak był znakiem rozpoznawczym tutejszych stron. Wziął kolejny łyk, pozwalając mu rozlać się na języku, kiedy z zamyślenia wyrwało go stukanie w uchylone drzwi.

- Tak? - Spojrzenie granatowych tęczówek padło na służkę stojącą w progu z pustą tacą w rękach. Czarnowłosa, niewysoka. Praktycznie jeszcze dziecko - przynajmniej w jego oczach. Ale miła i raczej uczciwa, był zadowolony z jej pracy przez te kilkanaście dni Przyjechał tu dla L'eandra, baron miał dla niego zlecenie. Nudne sprawy ochrony transportów jakichś podobno bezcennych dzieł sztuki, ale płaca była sumką dość okrągłą, zatem się skusił. I przy okazji został gościem szlachetki, a ten miał całkiem wygodną posiadłość.
- Wybacz, Panie. - Dygnęła lekko - Przyszedł list do Ciebie.
List? A, to akurat było ciekawe.

Mag poprawił się w fotelu, jakby nagle ożywiony, gestem przyzywając ją do siebie. Dopiero teraz dostrzegł na trzymanym przez nią naczyniu białą kopertę, ułożoną pieczęcią w dół. Kto mógł wiedzieć, że jest akurat tutaj? Raczej nie rozgłaszał o swoich zleceniach. Z lekkim dreszczykiem napięcia wziął przesyłkę do ręki, by ujrzeć z drugiej strony czerwoną pieczęć gryfa stojącego na ostrzu miecza. Siły zbrojne Królestwa Keronu. Zmarszczył delikatnie siwe brwi. Czego wojsko chce od niego?
- Możesz odejść - odprawił służkę właściwie odruchowo, cały czas skupiony na liście. Przełamał pieczęć, pospiesznie dostając się do treści.

"Bądź pozdrowiony, Czarodzieju Rahidzie z Saran Dun, Magu Bojowy Akademii Królewskiej!" - głosił wstęp, kreślony jakby znanym mu skądś pismem. Już linijkę niżej zrozumiał, dlaczego.
"Nawet sobie nie wyobrażasz, ile się nagimnastykowałem, żeby Cię znaleźć, stary capie. Co Ty robisz u tego zboczeńca, L'eandra, to ja nawet nie chcę wiedzieć. To musi być gorsze, niż nasz mały wypad w siedemdziesiątym szóstym." - Kącik jego ust drgnął. Tylko Uzdar był na tyle bezczelny, żeby używać takiego słownictwa pod oficjalną pieczęcią.
"Ale, chociaż z chęcią dowiedziałbym się ze szczegółami co u Ciebie (bo Twój syn, słyszałem, bałamuci niewieście serca w Oros! Swój chłop!), to piszę w sprawie oficjalnego rozkazu.
Nasz Król jaśnie i wielmożnie panujący uznał, że czas najwyższy zrobić coś z bałaganem, który powstał po Nocy Spadających Gwiazd w związku z Fenisteą. Pomijając, że zalali nas uchodźcy i gospodarka ledwo ciągnie - nad tą ich krainą ciągle bije łuna. Nasz Pan zarządził wysłanie tam ekspedycji w liczbie naukowców sztuk jedna. Ma sprawę zbadać, to podobno jakiś spec od tych wszystkich nadnaturalnych zdarzeń, jednostka wybitna, czy coś takiego. Plan na początku zakładał, że damy mu standardową obstawę, ale komuś się to nie spodobało i stanęło na tym, że z uczonym pojedzie jakiś zbrojny, żeby osłaniać go podczas pracy. Bojowi się wykręcili, zlecono mi zatem znalezienie śmiałka. Wysłałbym jednego z chłopaków od siebie z garnizonu, ale na moje rozumowanie, to tam sam miecz na niewiele się zda, a na śmierć z tytułu nieprzygotowania ludzi nie mam zamiaru posyłać.
Z tego, co mi wiadomo, to robisz jako wolny strzelec. Nie zechciałbyś wziąć tej roboty? Wątpię, żebyś zardzewiał od czasu, kiedy ostatnim razem się widzieliśmy. Twoje umiejętności o wiele bardziej się tam przydadzą, niż standardowe machanie mieczem. Płacimy dobrze, bo możemy wziąć z kasy zasobowej. 10 000 gryfów za szczęśliwy powrót, plus jeden procent od wartości znalezionych przedmiotów ważnych dla sprawy.
Przemyśl to na poważnie, przyjacielu. Nie pisałbym, gdybym tego nie potrzebował.
Kreślę się z pozdrowieniem,
Uzdar Złamany Róg
Siły Zbrojne Królestwa Keronu"


Mag opuścił pergamin, ponownie spoglądając w okno. Jaka będzie jego odpowiedź?
Błogosławiony ten, który nie mając nic do powiedzenia - nie ubiera tego w słowa. WYGRAĆ INTERNETY

Re: Siedziba barona L'eandra

2
Pierwszym uczuciem na widok pieczęci był zawód - już myślał, że to może list od Galdora, że może chłopak sam do ojca napisał, z własnej woli i bez wynikającego z okazji uroczystości czy święta przymusu. Minęło już kilka długich tygodni od kiedy po raz ostatni otrzymał od niego wiadomość, a nie przestawał o synu myśleć, szczególnie w kontekście niepokojów w Ujściu. Niepokoje takie, gdy uczestniczą w nich setki czy tysiące Goblinów i gdy dołącza do nich Zakon Sakira, mogą być doprawdy niepokojące. Do Oros była jednak droga daleka, niebezpieczna i kosztowna - nie wyobrażał sobie przebycia tej odległości pieszo, a kupno i wykarmienie wierzchowca w tej przeklętej zimie było coraz trudniejsze, bo i coraz więcej koni, psów i kotów zjadano. Będzie pięć miesięcy, jak ostatnio widział kota poza paleniskiem...

Przyjacielu
Szczegółami z mojego życia podzielimy się, gdy dane nam będzie usiąść w spokojności, o pełnym kielichu, o pełnym brzuchu. Oby przeklęta zima odpuściła, bo inaczej powędruję na sam Archipelag i więcej moja noga w Keronie nie postanie.
Martwię się jedynie o Galdora - nie widziałem go od dawna, a gdy powoływali armię w Oros, krążyły mu po głowie głupie myśli o zaciągnięciu się. Prawo młodości - naiwnie spogląda na świat. Nie zna jeszcze czym jest wojna.

Królewskiemu życzeniu nie odmówię. Pragnąłbym należycie wykonać powierzone mi zadanie, lecz taka ekspedycja wiąże się nie tylko z ogromnym ryzykiem, ale i kosztami. W obecnych czasach same zapasy żywności będą kosztować fortunę, a do tego potrzeba nam stosownych wierzchowców i ekwipunku. Nalegam, abyś wraz z odpowiedzią nadesłał pięć tysięcy koron, abym mógł należycie zadbać o bezpieczeństwo badacza i sumiennie wypełnić misję.

Przedstawi mi, proszę, kim mam się zająć. Wierzę, że dysponuje on stosownym doświadczeniem, jako że nawet z najlepszym przygotowaniem wyprawa taka niesie za sobą znaczne ryzyko. Napisz też gdzie go znajdę i kiedy mamy wyruszyć.

Z wyrazami życzliwego szacunku,
Czarodziej Rahid z Saran Dun,
Mag Bojowy Akademii Królewskiej


List stosownie jeszcze zaadresował i odczekał, aż atrament dobrze wyschnie. Włożył go do koperty i zalakował, korzystając z gościnności barona i wszelkich udostępnionych mu narzędzi. Użył przy tym prostego rytuału - jedną kerońską złotą monetę wtopił magicznym sposobem w pieczęć. Nie było to ani solidne zabezpieczenie, ani szczególnie tajemne - było jednak czymś w rodzaju obyczaju i zamierzał go wypełnić.

Umocował swą nogę, gdzie należało, poprawił koszulę i opuścił przyjemnie ciepłą komnatę, zostawiając za sobą właściwie tylko opróżniony kielich. List dał dziewkę, a ta miała go przekazać posłańcowi jako odpowiedź. Sam ruszył do L'eandra, by przedstawić mu sytuację jako rozkaz królewski, któremu nie sposób odmówić. Zamierzał jednak dalej korzystać z jego gościnności i wypełniać swe obowiązki, póki nie przyjdzie następny list ze szczegółami zadania. Wolny czas najbliższych dni chciał spędzić na przejrzeniu księgozbioru barona, by poczytać o samej Fenistei. Może nawet udałoby mu się znaleźć tam jakąś mapę...?

Re: Siedziba barona L'eandra

3
Ciężko było stwierdzić, czy baron z sobie tylko znanego powodu był zadowolony z obrotu sytuacji, czy też po prostu nie śmiał odmówić Czarodziejowi Królewskiej Akademii - wszak nie tylko Rahid doceniał potęgę znajomości. Tak, czy inaczej - gościna została ofiarowana z szelmowskim uśmiechem na "dokładnie taki czas, jakiego mag będzie potrzebował". Gospodarz za to stanowczo chętnie podzielił się księgozbiorem, najwyraźniej nie chcąc przepuścić okazji do drobnej przechwałki. A poszczycić się miał czym. Chociaż specjalistycznej literatury z dziedziny geografii było tu niewiele - większość zajmowały mimo wszystko wiersze, dramaty i opisy historyczne - to znalazł kilka ciekawych, mimo iż na wpół bajkowych pozycji mieszczących się w jego kryteriach. "Sto jeden fenisteiskich mitów, ręką Frydzimura Rudego spisane", "Lea'Fenistea i jej legendy", "Baśnie tysięcy i jednego elfa", "Leśnych elfyów i poczwar im podobnych kraina plugawa, pióra brata Igruna", "Dom pięciu liści" - to ostatnie zawierało w sobie zdobną w symbole mapę Fenistei razem z rozlokowaniem druidzkich kręgów, rzekomo spotykanych na fenisteiskich ziemiach, jednak zważywszy na brzmiącą nieco mistycznie treść księgi nie mógł być pewien autentyczności takiego rozmieszczenia.

Mag nie zdążył przekartkować dokładnie wszystkich znalezionych tomów, bowiem odpowiedź na jego list przyszła stosunkowo szybko. Tym razem posłańca wprowadzono do środka, by mógł osobiście przekazać przesyłkę. Mieszek był nieco lżejszy, niż Rahid by się spodziewał, mimo tego sprawnie pokwitował i odesłał niewysokiego, drobnego blondyna skinieniem głowy. Ten bez ceregieli, posłusznie wyszedł z komnat, puszczając wcześniej oko do służącej, która spuściła głowę, by ukryć rumieniec. Ach, ta młodość...

Zalakowany list był równie treściwy, co poprzednio, chociaż zaczynał się już znacznie mniej oficjalnie:

"Szanowny Rahidzie!
Przesyłam Ci dwa tysiące koron - więcej nie mogę, zważywszy na fakt, że wojsko zgodziło się zaopatrzyć Was w wierzchowce i zapasy jedzenia na okres dwóch tygodni. Koń, rzecz oczywista, podlegać ma zwrotowi, wikt nie. Żywię nadzieję, że wystarczy Ci to na ekwipunek, którego będziesz potrzebował.
Jeżeli idzie o szczegóły misji: powiem szczerze, że rzecz zaczyna śmierdzieć jakąś wyższą rozgrywką, bo oficjalnie nie znam miana specjalisty. A tak w ogóle to mówi Ci coś nazwisko Zenarduk? Bo mnie absolutnie nic, a jeśli mnie spytasz, to przenigdy go nie słyszałem. Mam tylko nadzieję, że nie pakuję Cię w jakieś polityczne gówno, w które nie chciałbyś wdepnąć."


Mag zmarszczył brwi, odrywając spojrzenie od linijek tekstu. Zenarduk, Zenarduk... Cóż, kojarzył. Stary czarodziej alchemik, którego ambicje zawsze były wyższe niż możliwości. Próbował być Bojowym, ale był na to za słaby. Potem interesował się próbami wtapiania półzaklęć w stal, ale jego próby spaliły na panewce. Z czego spaliły, to niedomówienie. W sumie on zawsze pchał się do polityki, z nieznanym i wybitnie obojętnym Rahidowi skutkiem. Teraz chyba dorobił się jakiejś pozycji w środowisku uniwersytetu, zdaje się.
Tak, czy inaczej, nieistotne w tej chwili. ~ Czarodziej porzucił tymczasowo rozmyślania, wracając do lektury.

"Jeżeli mimo powyższego się nie rozmyśliłeś, Twój cel zostanie odeskortowany przeze mnie na pogranicze Fenistei. Przy trakcie prowadzącym do Przybrzeżnego Gardła jest - a przynajmniej była - całkiem dobra tawerna kupiecka - Zielona Grań. Spotkajmy się tam za dwa tygodnie - ufam, że zdążysz poczynić przygotowania.
Gdybyś jednak zmienił zdanie, daj od razu znać posłańcowi. Będzie czekał, o ile nie polazł gdzieś na wasze służki. Jeśli tak, to trzepnij go ode mnie, Franz to straszny kurwiarz.

Liczę, że się zobaczymy, przyjacielu.
Kreślę się w oczekiwaniu,
Uzdar Złamany Róg
Siły Zbrojne Królestwa Keronu"
Błogosławiony ten, który nie mając nic do powiedzenia - nie ubiera tego w słowa. WYGRAĆ INTERNETY

Re: Siedziba barona L'eandra

4
Odebrał mieszek - czy raczej pękatą torbę pełną złotych gryfów - z zadowoleniem. Prośba o dodatkowe pieniądze na przygotowania może była trochę wybiegiem, bo w takiej sytuacji proszenie o zaliczkę nie byłoby niewłaściwe. Targowanie się z rozkazem królewskim i to o połowę początkowo sugerowanej kwoty było z jego strony próbą trochę desperacką. Liczył na to, że odwoływanie się do pomocy okaleczonego Maga Bojowego również nosiło znamiona desperacji ze strony kerońskich notabli - i nic dziwnego, zważywszy na sytuację królestwa. Nie to, by Rahid uważał siebie za jakąś marną alternatywę - nie, nie, on znał swą wartość! Nie był jednak do końca przekonany, że inni tez ją znają.

Nakreślił kilka prostych słów dziękujących za rychłą odpowiedź, nadzieję, że uda mu się zorganizować, co potrzeba by ograniczonych zasobach oraz samo - najważniejsze - potwierdzenie przyjęcia zlecenia. Grzecznie przeprosił barona, tego kurwiarza i sodomitę, że niestety nie ma już czasu na wypełnianie służby, ale okoliczności zmuszają go do skorzystania z jego wspaniałomyślnej, szlacheckiej gościnności przez jeszcze kilka dni.

I ruszył w miasto, po kuźniach, warsztatach, alchemicznych laboratoriach i jubilerach. Z ubolewaniem przechodził obok opuszczonych cechów, porzuconych pracowni i zapuszczonych domów, których właściciele albo poginęli na wojnie, albo niedawno na wojnę ruszyli, albo poumierali z głodu. Doprawdy, myślał, jadąc na swojej szczuplejszej niż niegdyś klaczy, teraz jak nigdy można by dać posłuch eschatologom wszystkich wyznań. Ale terminarz napięty; nie ma czasu na umieranie i końce świata - robota czeka.
Do naprawy oddał ubranie i buty, dokupił też świeżą koszulę i gruby, ładnie zaimpregnowany płaszcz od słoty. U kowala wyklepał pogięty w paru miejscach kirys i oczyścił kolczugę, uzupełnił też kilka zagubionych oczek. Kupił niewielki namiot, a do tego parę metrów liny, małą siekierkę i piłę - raczej do kości, uchowaj Sulonie, niźli do samego drewna.

Najważniejsze były jednak specyfika klasy wyższej, które bardziej pasowały do osoby jego pokroju - Maga Bojowego, w roli którego miał występować. Rozglądał się zatem na przestrzeni dni za kamieniami szlachetnymi i półszlachetnymi, przekładając ich nieskazitelność nad rozmiar, uzupełniając swoje dotychczasowe zapasy o ingrediencje do rytuałów, z których mógłby skorzystać w ciągu najbliższego miesiąca. Brał przy tym pod uwagę położenie gwiazd na nocnym niebie i fazy księżyców - jeśli niewidoczne przez zimową niepogodę, to bazował na swojej własnej wiedzy. Chodził też po alchemikach - tam z kolei nie liczył nawet na świeże składniki, których mógłby użyć, więc zadowolił się prostymi medykamentami: miksturami przywracającymi wigor, maściami na stłuczenia i złamania, balsamami rzekomo powstrzymującymi "złe" przed naruszeniem ciała.

Gdy zdobył, co zdobyć miał, podziękował L'eandrowi za gościnę butelką wina spożytą ostatniej wieczerzy. Zapakował sprzęt na konia i wyjechał przez miejskie bramy, kierując się kamieniami i drogowskazami przy trakcie.
Spoiler:
ODPOWIEDZ

Wróć do „Meriandos”