Re: Karczma "Borsucza Nora"

46
Szarża Krasnoluda była tak potężna, że kawaleria Keronu, walcząca pod Ujściem, zatrzęsła się z nieznanego powodu. Rycerze na koniach odczuli tajemnicze, chłodne ukłucia. Dreszcze, jak goblinskie ostrza, przeszyły ich ciała; zmysły wyostrzyły się niczym u zwierząt, intuicja nakazała spojrzeć za siebie, wbić wzrok w horyzont, w stronę Meriados, gdzie właśnie zdarzyło się coś, o czym w Borsuczej Norze będzie jeszcze głośno przez najbliższe tygodnie. Konie - bojowe wierzchowce szkolone tylko do jednego celu - stanęły dęba, o mało co nie zrzucając jeźdźców. Zarżały dziko, zadrobiły w miejscu, z ich pysków buchnęły obłoki pary. Zwierzęcy instynkt podpowiadał, że gdzie tam, wśród rozległych pól wschodniej prowincji, znajduje się istota, która byłaby w stanie dorównać im kroku i z istną furią, niosąc straszliwą śmierć, wpaść w szeregi wrogów, dziesiątkując absolutnie niegotowe na taki atak oddziały. Tam, nad Jeziorem Gwiazd, znajdował się ich konkurent, a jednocześnie potencjalny sojusznik i towarzysz. Wzrostem karzeł, siłą wierzchowiec.
Publiczność krzyknęła, musiano słyszeć ich w pobliskich wsiach. Przez moment w Moradinie nie widziano ubogiego, upośledzonego krasnoluda alkoholika i erotomana. Przez minutę istniał jedynie Demonobójca. Zdzisław Wątróbka, przecierając oczy, w duchu zastanawiał się, czy nie przebudziły się jego magiczne zdolności; wszak podobno należał do rodziny szlachetnych magów, ale nie przyznawano się do niego, ponieważ obawiano się jego talentu i ukrytej mocy. Pierwszy szereg oglądających, najbliżej walczących, odsunął się do tyłu, z kolei pozostałe zaczęły napierać. Pierścień ludzi zwarł się w ścisłą masę, hałas sięgnął apogeum. "O Sakirze, w końcu zesłałeś nam swego Syna!" - modlono się. "O Turnionie, w końcu objawiłeś się wśród śmiertelnych!" - krzyczano. "Pięści jak młoty!" - Czeladnik ubogiego kowala miał łzy w oczach. "Chcę dotykać tej brody!" - Błagalnie wyciągały ręce dziewki. "Tato, chcę być taki jak on! Chcę tak zabijać elfy!" - krzyczał syn chłopa, oglądając scenę, która od teraz miała go nawiedzać w snach co noc. Wówczas nikt mógł wiedzieć, że ten bardzo młody chłopak za wiele lat zasłynie jako jeden z największych rasistów i morderców w historii Herbii, który poprowadzi krucjatę przeciw odzyskującym siły leśnym elfom.
Wracając jednak do przyczyny tego całego poruszenia. Moradin przypuścił szybki i skuteczny atak. Siła i wytrzymałość, którymi dysponował, znacznie przeważały atrybuty przeciwnika. Kłykieć był godnym przeciwnikiem, przynajmniej wedle opinii jego poprzednich oponentów, lecz na każdego przychodzi czas. Nie potrafił zbyt długo unikać ciosów, garda na niższego od siebie krasnoluda wytrzymała zaledwie krótką chwilę. Tu już nie o zmęczenie chodziło, a ból, kiedy ciosy Moradina spadały na ręce obrońcy jak młot kowalski na rozżarzony kawał metalu. Kłykieć w desperacji próbował przejść do kontrataku, lecz Brodacz i na to okazał się przygotowany. W końcu pierwsze ciosy spadły na wątrobę Chudzielca, a biorąc pod uwagę fakt, iż jegomość lubił sobie popić, walka była praktycznie zakończona. Kolejne uderzenie w splot słoneczny, następne w nerki i nim ktokolwiek zdążył wymówić słowo "alkohol", Kłykieć leżał u stóp Brodacza. Jęczał, łapczywie chwytał powietrze, z ust wypłynęła mu piana, lecz żył.
Tłum eksplodował, skandując imię Stalowobrodego. Ojciec, ze łzami w oczach, tulił syna. Dziewki zadzierały kiecki. Mężczyźni klepali się po ramieniu i tulili. Jakiś pies, przypominający szkielet naciągnięty skórą, zawył w stronę nieba, z którego spadły błyszczące płatki śniegu, jakby na znak aprobaty samego Sulona. Wówczas ludzie nie zdawali sobie jeszcze sprawy, że był to ostatni opad śniegu, a magiczna zima zakończyła się. Później niektórzy uznają to za dzieło Moradina.
Publika nie podbiegła do bohatera walki, jakby bojąc się drzemiącej w nim siły lub po prostu nie czując się godnymi przebywania tak blisko tej zacnej brody. Zdzisław Wątróbka, jako gospodarz, sędzia i jeszcze nieoficjalny prorok Moradina, czynił honory.
- Panie i panowie! Nie przedłużając, by nie narazić się na utratę cierpliwości sami-wiecie-kogo, ogłaszam Krasnoluda Demonobójcę, Moradina Niezwyciężonego, potomka szlachetnego rodu naszych zacnych sojuszników, krasnoludów, zwycięzcą tegoż pięknego pojedynku!
Tłum dalej skandował. Zdzisław klaskał i zachęcał do głośniejszego wyrażania swych emocji. Jeszcze w czasie walki, goście z karczmy zasilili szeregi publiki. Wątróbka wiedział, że dostanie od karczmarza spory procent - ludziom szybko zachce się pić, a za chwilę zmarzną, kiedy tylko opadną emocje. Przedstawienie, jednakże, miało trwać dalej. Zdzisław ściszył głos, mówiąc do Moradina:
- No, panie krasnoludzie, to jak, walczymy dalej? Premia czeka! Za tę walkę dorzucam spory bonus, razem to będzie cały srebrny gryf! Potraficie to sobie wyobrazić? Co to będzie, jak zbiorę zakłady na kolejną walkę? To jak? Ludzie chcąc więcej, a pieniądze nie rosną na śniegu! Panie krasnoludzie, toż to żyła złota! - Jego źrenice przybrały kształt monet, zaczął pocierać dłońmi tak intensywnie, iż zaraz buchną iskry i stanie się prawdziwym magiem.

Re: Karczma „Borsucza Nora”

47
Krasnolud sam był zaskoczony łatwością, z jaką przyszło mu położyć Kłykcia ale nie przeszkodziło mu to w napawaniu się widokiem obwiesia lądującego w błocie z obitą twarzą. Splunął ukradkiem pozbywając się krwi zbierającej się pod dziąsłami i raczej bez większego entuzjazmu przyjął owacje, odpowiadając jedynie uprzejmym uniesieniem pięści w górę. Szybko zjawił się także imć Wątróbka ogłaszając koniec walki i namawiając Moradina do udziału w następnej potyczce, ten jednak urwał mu dość stanowczym ruchem dłoni. Przykro mi panie Zdzisławie ale służba nie drużba a mi mus pilno ruszać w szlak. Dajcie no co obiecaliście za walkę i ruszam w drogę. Po krótkiej chwili zastanowienia dodał jednak głośniej, tak by na pewno usłyszeli go stojący bliżej. Ale być może, gdy będę kiedyś znów w mieście, pojawię się ponownie by zmierzyć się z wyłonionym tutaj czempionem.
Spoiler:
Po zakończeniu transakcji krasnolud zjadł posiłek, zebrał manatki z pokoju w karczmie. Zarządca przybytku zapewne miał ochotę ponarzekać że najemnik nieco przedłużył swój pobyt, opłacony wszak tylko do rana, ale zmielił tylko w ustach przekleństwo pod wpływem płynącego spod podbitego oka spojrzenia. Energicznie przemierzając brudne ulice odwiedził płatnerza by odebrać swój sprzęt i zapłacić drugą część ustalonej kwoty po czym opuścił bramy miasta kierując się pewnie acz niespiesznie na północ, czekały go półtora, może dwa dni drogi a z uwagi na renomę jaką się cieszył wolał zostawić jeden dzień zapasu. Tak na wszelki wypadek.

Re: Karczma „Borsucza Nora”

48
Gdy Krasnolud, przez wielu kojarzony jako symbol nieujarzmionej siły, potęgi, władzy i nieskończonej chuci, oznajmił wycofanie się z dalszych walk, zapadła grobowa cisza. Ci, którzy wcześniej skandowali jego imię wznosząc w niebo zaciśnięte pięści niczym podziękowanie dla Bogów ze zesłanie ich syna, załkali w smutku. Oto legenda odchodziła w stronę zachodzącego słońca, a obietnica jego powrotu będzie napełniać nadzieją serca zebranych ludzi przez kolejne lata. Jednakże, kto ich teraz obroni przed elfami? Kto wskaże drogę ku wolności? Kto nauczy walczyć? Co z wychowaniem dzieci? Wiele pytań zakrzątało myśli gawiedzi, a jednak w głębi serc czuli, iż otrzymali wskazówki, dzięki którym sami podniosą się z kolan i stawią czoło brutalnemu, elfiemu reżimowy, bo przecież gdzieś taki na pewno istnieje. Dar Bogów, który został zesłany dzisiaj na ten prostu lud, na stałe zakorzeni się w miejskich legendach, a z pokolenia na pokolenie będą przekazywane historie o krasnoludzie, który gołymi dłońmi łamał karki demonom nasyłanym przez żądnych zemsty elfich czarowników.
Wątróbka, choć z pewnością zdruzgotany faktem, iż nie zarobi więcej, nie okazał tego po sobie. Odwrócił się plecami do Moradina i w swoich grubych, a jednocześnie niebywale zwinnych rączkach przeliczył oblepione brudem srebrniaki; wielu dziś nie zje, wybrawszy złożenie ofiary ku czci Bogów, obserwując ich posłańca. Zdzisław pomruczał coś tam i obrócił się na jednej pięcie, dając Moradinowi cały jego udział - jednego gryfa. Podziękował mu za wszystko, a przynajmniej ów bełkot na podziękowania wyglądał, po czym odezwał się do tłumu zapowiadając kolejnych zawodników. Łzy zniknęły z policzków, nastroje się poprawiły, kolejne okrzyki wzniosły się ku niebu. Nikt już nie pamiętał Karła Demonobójcy, który tak czy inaczej zrobił swoje i odszedł ku kolejnej przygodzie.


[Karzeł zt]
Spoiler:

Karczma „Borsucza Nora”

49
POST BARDA
Borsucza Nora. Wyjątkowo podejrzany, zapuszczony i osnuty złą sławą lokal szczególnie jak na standardy Meriandos. Opowieści o tym miejscu były tak popularne, że nawet studenci z Oros robili sobie tutaj wycieczki testując cohones pierwszoroczniaków, ich odwagę. Pomysł mizerny, szczególnie że był to ulubiony punkt spotkań okolicznych szumowin, wylęgarnia miernych szmuglerów, drobnych rabusiów, włamywaczy oraz dilerów najtańszego sortu dostępnego na ulicy. Słowem: miejsce nie tylko nieprzyjazne, ale wręcz niebezpieczne dla zwykłego zjadacza chleba. A jednak to właśnie ten przybytek stał się celem Anais. To tu postanowiła szukać nowego narybku dla sekretnej i ze wszech miar zakazanej społeczności, w której to sama była jeszcze świeżynką.

Jak tylko początkująca kultystka zaczęła zbliżać się wejścia jej oczom ukazał się sędziwy budynek z ciemnego dębu o prostych, oszczędnych ozdobach, z szyldem, na którym widniał nieco starty kufel z browarem. Ze środka dochodziła ją umiarkowanie głośna muzyka i kobiecy śpiew niemal zagłuszany przez odgłosy rozmowy. W oknach na parterze tliły się płomienie świec porozstawiane na ławach - niestety nic więcej nie mogła dostrzec przez zaparowane, brudne szyby w odcieniu zieleni przypominającej barwę butelki na tanie wino. Skądinąd poniżej okien jej oczom rzuciło się kilka leśnych elfów, które pozbawione dachu nad głową i szansy na lepsze życie zbijały się w niewielkie grupki, by jakoś ogrzać się pod wspólną cienką, brudną szmatą. Gdy się doń zbliżyła niektórzy wyciągnęli ku niej puste, uszczuplone dłonie bądź blaszane kubki.

Daj... daj... — powtarzali niemrawo.

Wtem drzwi Borsuczej Nory rozwarły się z hukiem, a Florenz odruchowo uczyniła krok do tyłu, aby nie oberwać w głowę. W następnej sekundzie przez próg przeleciał niski, krępy i zupełnie bezwładny mężczyzna. Gdy przez moment skryba zyskała sposobność, by mu się przyjrzeć, dostrzegła, że nieznajomy miał więcej siniaków na twarzy niż zdrowych zębów. Być może był tak bardzo pijany, a być może tak mocno potłuczony, ale sprawiał wrażenie kompletnie nieprzytomnego. Po nim w wejściu pojawił się postawny, łysy mężczyzna z brodą. Łapy miał jak bochny chleba, brzuch okrągły niczym duży kociołek skryty pod niemal czystym, białym fartuchem, zaś rękawy łososiowej koszuli zakasał aż do łokci.

Wypierdalaj i żebym cię tu więcej nie widział bez gryfów! — rzucił gniewnie barman i splunął pod nogi. Wtedy jego spojrzenie padło na elfy, które jakby mocniej przyległy do siebie nawzajem — Wciąż tu jesteście?! Za kwadrans wracam z wiadrem deszczówki, tych, których tu jeszcze spotkam czeka zimna kąpiel! Idźcie żebrać gdzie indziej! Prowadzę tu biznes, a nie schronisko.

Chwycił za drewniane skrzydło wrót i już miał wrócić do środka, gdy spostrzegł Anais stojącą niecały metr od klamki. Wypuścił ciężko powietrze jakby zobaczył coś rozczarowującego, po czym już spokojniejszym tonem rzucił w jej stronę:

Wchodzisz, czy nie?

Sygn: Juno

Karczma „Borsucza Nora”

50
POST POSTACI
Anais Florenz
Samotny spacer nocą miał w sobie urok, jakiego zasmakować nie szło zza dnia. Naturalnie. Tym razem jednak nie przyszło jej rozkoszowanie się gwieździstym niebem, czy wiatrem między budynkami, co grał swoje melodie. Szła w skupieniu, wypatrując okolic i mieląc w głowie scenariusze oraz pomysły. Dotarła w końcu przed sam przybytek, nie znajdując po drodze interesującej osoby, aż do teraz. Pierwsze co, to zwróciła uwagę, na przykurczone postacie. Gdy się zbliżyła dostrzegła, że to elfy. Nieszczęśnicy. Nie mieli nawet odpowiedniego okrycia, aby trwać tutaj. Podeszła bliżej. Na prawdę było ich jej żal. Zdjęła swoją chustę z głowy i wcisnęła ją jednemu do ręki. Wybrańca obdarowała swoim powściągliwym uśmiechem i przedłużyła spojrzenie, pragnąc zajrzeć do wnętrza duszy męczennika. Co nim targało, kiedy ludzka kobieta stoi nad nim i obdarowuje go symbolicznie w akcie współczucia? Nienawidził jej? Może bał się? Oczekiwał na więcej? Posłała mu niemą obietnicę na lepsze jutro, nieco szerszym, acz smutnym uśmiechem.
Z westchnieniem oderwała się od wymiany spojrzeń z bezdomnym elfem i skierowała się do wejścia do środka. Nie lada odruch uratował ją przed natychmiastowym ogłuszeniem drzwiami. Kolejny krok w tył zaś od zebrania lecącym delikwentem, którego odprowadziła wzrokiem na ziemię, czyniąc oczyma niewielki łuk w powietrzu. Jego twarz przypominała zdeptane jabłko i co najmniej kilka szwów na twarzy by mu się przydało od razu, oszacowała. Kawał skurczybyka objawił się jej we framudze drzwi, aż musiała nieco unieść głowę, aby wymienić spojrzenia z dryblasem. Uśmiechnęła się w swoim stylu na przywitanie.
— Idą mroźne noce gospodarzu. Mężczyzna wyziębi się i umrze w tym stanie. — Zauważyła i uniosła jedną brew, zadając nieme pytanie czy domniemanemu właścicielowi biznesu było to na rękę, aby ktoś zdechł mu u progu drzwi. Martwy poza tym nie przyniesie mu pieniędzy, a elfy mogły się połasić na odzienie, które miał na sobie. Ruszyła jednak, niby nieprzejęta tym aktem przemocy, aby przekroczyć próg. Wiele zależało od tego co miała ujrzeć w środku, bo mogło się okazać, że wróci na zewnątrz szybciej niżby się spodziewała. Choćby spróbować szczęścia z elfami. Na dobry wstęp miała poszukać jakiegoś ustronnego miejsca, aby zdążyć przyjrzeć się kto w ogóle tutaj przebywa i co się dzieje.

Karczma „Borsucza Nora”

51
POST BARDA
Piękny akt, na który zdecydowała się Florenz sprawił, że na krótki moment ujrzała w smutnych, rozbieganych oczach leśnego elfa trudną wręcz do opisania wdzięczność i gdy zdawało się, że między nimi może zaistnieć jakaś nikła więź, a może nawet wzajemny szacunek, coś nagle przerwało suspens. Siedzący obok długoucha zazdrosny towarzysz niedoli pochwycił za wystającą krawędź szala i zaczął z całych sił ciągnąć do siebie. Drobne przepychanki ostatecznie przerodziły się w szamotaninę, która sprowokowała krzyki. Być może był to elficki, a być może coś bardziej na kształt zwierzęcych odgłosów, ale tego nie mogła wiedzieć. Po chwili była już świadkiem sceny, która najbardziej na myśl przywodziła walkę dwóch wygłodniałych psów o kawałek kości. Nie było w tym grama godności, ani żadnych reguł - przetrwa najsilniejszy.

Raptem po paru sekundach materiał rozpruł się, tym samym kończąc sprzeczkę między sierotami Sulona. Panowie łypnęli jeszcze na siebie złowieszczo, choć więcej w tym było zmęczenia, aniżeli wrogości. Wreszcie obaj wrócili do swoich i przykucnęli po dwóch różnych krańcach grupki. Innego wyboru nie mieli, bo najcieplejsze miejscówki pośrodku przepadły im jak tylko zaczęli walczyć między sobą. Być może jej czyn został już zapomniany, a być może pozostanie w pamięci elfa - trudno powiedzieć, ale magia chwili z pewnością przeminęła.

Niedługo później Anais mierzyła się wzrokiem w postawnym barmanem pouczając go co do tego jak należy obchodzić się z klientelą. Przez chwilę wydawało się, że mężczyzna znowu wybuchnie i tym razem to w jej stronę rzuci kilka sążnych epitetów, ale nie... w porę pohamował nerwy. Wyglądał jakby był gdzieś na pograniczu zdenerwowania i rezygnacji. Ewidentnie chciał bezceremonialnie zamknąć jej drzwi przed nosem, niemniej, gdy tylko spostrzegł, że dziewczyna zamierza jednak wejść do środka i nie zanosi się by miała mu prawić kolejne morały, zaczekał. Poirytowany odprowadzał ją wzrokiem do wnętrza budynku, ponownie ciężko westchnął, a następnie nie szczędząc sił zamknął wrota jednym machnięciem łapy, aż huknęło donośnie w całym pomieszczeniu. Mimo wszystko nikt nie zdawał się zwracać na nich najmniejszej uwagi.

(słuchaj jednocześnie)
//

Wnętrze "Borsuczej Nory" skutecznie wyjaśniało pochodzenie nazwy lokalu - główna izba była raczej niewielka. Niemal całą ścianę po lewej zajmowały pułki z alkoholem oraz długa lada barowa, za którą pośpiesznie stanął dobrze znany łysy furiat i z werwą wziął się za obsługę. Całą pozostałą część pokoju pozastawiano stołami w kształcie okręgu, przy których tłoczyli się goście żłopiąc do oporu rozwodnione piwo, siłując się na rękę, grając w karty, tudzież zwyczajnie gadając. Klientów było mrowie. Gdy brakło miejsce co mocniej podpici zaczynali włazić i tańczyć na stole, niektórzy siedzieli na ziemi i na zmianę grali nożem, a bywało i tak, że kelnerki musiały przysiąść na czyichś kolanach, by rozłożyć napitki. W całym tym gwarnym towarzystwie drobna dziewczyna, skryba lokalnego gorzelnika pasowała jak wół do karety i chyba tylko przez zgiełk, póki co nikt nie zwracał na niej uwagi.

Kilka minut później spędzonych na przepychaniu się w dogodny kącik Anais znalazła dla siebie miejsce na ławce stojącej pod ścianą naprzeciw wyjścia. Tylko w tym miejscu było odrobinę luźniej, bo znajdowało się zaraz obok kominka i niewielkiego podwyższenia, z którego odbywały się występy barda. Akurat w tej chwili urodziwa, młoda elfka o dźwięcznym głosie kończyła jedną ze swych pieśni, gdy ktoś z głębi sali rzucił:

Zaśpiewaj coś weselszego! Dość mamy tych smętów!
Zaraz! Teraz mam przerwę, muszę nastroić lutnię! — odkrzyknęła już mniej melodyjnie, na co odpowiedziało jej buczenie, ale w tym gąszczu podobna dezaprobata nikła jak krzyk topielca pod taflą wodą, bez śladu. Dziewczyna nie przejmowała się uwagami, ani hałasem i właściwie od razu zabrała się za strojenie instrumentu. Poza nią wkoło było oczywiście mnóstwo innych indywiduów. Właściwie tylko od kultystki zależało kogo wyłowi w tym gąszczu nietuzinkowych osobistości i jakie obierze podejście do swej "ofiary". A może nikt z tu obecnych nie spełniał jej kryteriów? Zawsze można popytać, ale warto też pamiętać, że nie był to całkiem zwyczajny lokal - tu każdy miał coś na sumieniu.

Sygn: Juno

Karczma „Borsucza Nora”

52
POST POSTACI
Anais Florenz
Widok iście żałosny zasmucił Florenz, już widziała jak wygłodniałe kundle dobierają się do resztek w postaci wyrzuconego bywalca. W trakcie ich szamotaniny oczami wyobraźni, widziała jak zajmuje ona miejsce chusty, którą im podarowała. W krótkim trzasku rozrywanego materiału usłyszała coś boleśnie słodkiego, aż drgnęła. Elfy w takim stanie wydawały się być zbyt nieprzewidywalne i niebezpieczne. Jeśli zamiast chusty dała by im sztylet, nie zdziwiłaby się, jakby jeden z nich tylko uchował się żywy, a potem rzucił na nią. Potrzebowałaby czasu, aby takim się zaopiekować i oswoić z ideą dlaczego on, a nie nikt inny z jego porzuconej przez Sulona braci. Najpewniej padłby ze zmęczenia i zasnął na resztę nocy, jak tylko by poczuł komfort ciepłego łoża i ciepłego posiłku. Byłby zbyt zdezorientowany, aby pojąć choćby znaczenie ważnych słów, które miałaby mu przekazać. Ważyła tę opcję w myślach.

Czy miała za złe panu duże łapska durna gęba dobry biznes? Trochę. To było okrutne, ale już nawykła do tego że świat raczej nie jest nieokrutny. Nie zaskoczyła ją decyzja barmana. Raczej byłaby zaskoczona, jakby postąpił inaczej, pod dyktando jej słów to już w ogóle. Beznamiętnie przekroczyła próg, krokiem spokojnym, jakby wchodziła do siebie do domu. Zorientowała się bardzo szybko, że w nim nie jest. Widok tylu osób naraz nieco przyprawił ją o ogłupienie. Działo się zdecydowanie za dużo. Przypomniała sobie, czemu nie kręci się po takich lokalach. Powodów nie zliczyłaby na palcach swych kończyn.
W dryg dobrej miny do złej gry, ruszyła przez lokal, aby wynaleźć sobie swoje miejsce, nieco oswoić się z widokiem bywalców i przytłaczającym klimatem. Kto bawił się, czy raczej upodlił w najlepsze, widać było na pierwszy rzut oka. Pijani w amoku imprezowym gibali się jakby byli nieco upośledzeni. Mogła okazać im co najwyżej tyle uznania, że choć tyle wiedzieli jak wysoko mogą podnieść nogę, aby się nie wypieprzyć ze stolika i sobie ten głupi łeb nie rozwalić. Choć patrząc na co poniektórych, uznała, że i ta wiedza może się szybko uwstecznić wraz z kolejnym kuflem popłuczyn, które za pewnie pili. O piwie wiedziała to i owo, w końcu pracowała w gorzelni okolicznego arystokraty. Już na pierwszy rzut oka - brak sztywnej piany i pozbawione intensywnej barwy małe kałuże rozlanego pod stołem pseudo trunku upewniły ją w przekonaniu.
Jeśli miała stać się łowczynią akolitów w jedną noc, wiedziała, że nie może stać się ofiarą łowców samotnych panien. Straci na to czas, który odliczała niemalże w myślach. Tacy gdzieś się czaili, była tego bardziej niż pewna. Świętej pamięci tatko już zadbał, aby tę wiedzę o kulturze karczemnej miała odpowiednio przyswojoną. A więc grała. Udawała że kogoś szuka, kto by na nią tutaj czekał. Siedziała tylko przez chwilę, układając sobie w głowie wyssaną z palca historię, którą miała kupić sobie towarzystwo. Musiała wybrać tylko takie w miarę niezbyt pijane. Ruszyła więc przez lokal, jakby wiedziała gdzie idzie, pośród całej zwierzyny i szukała igły w stoku siana. Schemat działania był prosty, dosiada się, kupuje uwagę uśmiechem i zaczyna swój debiut. Poruszała jeszcze nieco ustami i innymi mięśniami twarzy, aby przybrać możliwie wyluzowany i zarazem nie idiotyczny wyraz. To było nie lada wyzwanie, aby nie zaserwować tymczasowym nowym przyjaciołom jej klasycznej miny. Już w pracy dostrzegła, że jej naturalna powściągliwość kiepsko się sprawdza w nawiązywaniu relacji. Umiała jednak nieco aktorzyć, jak inaczej utrzymałaby w tajemnicy te kilka szczegółów na temat swego codziennego życia?

Karczma „Borsucza Nora”

53
POST BARDA
Poszukiwania trwały. Anais nie miała zamiaru rezygnować ze swojej pierwszej misji i tym samym ponownie zaczęła bacznie rozglądać się za potencjalnymi rekrutami. Problem w tym, że trudno określić jak miałby wyglądać taki osobnik. Jak rozpoznać kogoś, kto chce przynależeć do kultu? Czy powinien być to ktoś kompletnie zrezygnowany? A może ktoś wyjątkowo lubujący się w bólu? Znawca arkan magii i sztuk tajemnych? Czy istnieją w ogóle jakieś bezpieczne opcje? Zastanawiać można się było długo, a czas nieubłaganie uciekał. Decyzję należało podjąć i to w miarę możliwości sprawnie, a przynajmniej tyle podpowiadał jej rozsądek (czy też cokolwiek innego co nią kierowało).

Rozglądając się po stolikach nasza bohaterka spostrzegła wreszcie kilkoro mniej lub bardziej odpowiednich kandydatów. Wedle jej własnych kryteriów nie wyglądali oni ani na zbyt pijanych, ani na poszukiwaczy przygód "na jedną noc". Nie sposób też ocenić jak bardzo mogło kogokolwiek z nich interesować dołączenie do jej "wesołej rodzinki" - o tym musiała już się przekonać sama.
Spoiler:

Sygn: Juno

Karczma „Borsucza Nora”

54
POST POSTACI
Anais Florenz
Nigdzie. Nigdzie nie mogła dostrzec tego spojrzenia. Bratniej iskry, podszeptu podobieństwa. Cóż, nie bez przyczyny była samotna. Tłumaczyła sobie. Równie dobrze mogła pójść do kuźni i poprosić o bukiet kwiatów. Uzyskała by podobny efekt, popatrzyliby na nią jak na wariatkę i tyle w temacie. Strach przed porażką zaczął rzucać cień na entuzjazm z jakim się zabrała do tego zadania, ostudzałzapał. Przygryzła znów wargę, mijając grubego krasnoluda. Nie chciała wracać do poprzedniego życia. Nie miała do czego wracać, a tak to miała przed sobą nieznane, które jawiło się w upragnionych smakach. Jej oczy powiodły po kilku postaciach. Kilku przyjrzała się dłużej, ale zatrzymała spojrzenie na goblinie, który wydawał się być osamotniony. Choć tyle mieli ze sobą z podobieństw. Zawsze coś. Zawsze jakiś początek. Czytała o nich, że to wyjątkowo psotliwe i złośliwe istoty... Pewna myśl niby objawienie, wykrzywiło jej uśmiech w złowrogi grymas. Starła go szybko ręką, jakby wycierała usta z jakiegoś brudu i ruszyła od razu w stronę właściciela lokalu. Nie wypadało przysiadać się z pustymi rękoma.
— Panie gospodarzu, proszę nalać dwa kufle piwa — Rzekła lekko i grzecznie. Położyła pieniądze, ale dwa razy tyle co było napisane grubymi literami i cyframi na ogólnie widocznym cenniku. Spojrzała mu głęboko w oczy i uśmiechnęła się, nieco cieplej niż na przywitanie w drzwiach — Proszę tylko takie, wie pan, bez urazy, prosto z beczki. Nikt nie przyuważy — Rzekła ciszej, aby nikt inny tego nie usłyszał i porozumiewawczo powiodła wzrokiem po zgromadzonej hołocie. Wzruszyła ramionami niewinnie i uśmiechnęła się szerzej, zachęcająco — Przepraszam za problem. W ramach rekompensaty obiecuję, że szepnę dobre słówko Hugo Terlecowi o pańskim interesie. — Był to strzał na ślepo. Nie mogła sobie przypomnieć czy Borsucza Nora zaopatrywała się właśnie u nich i czy w ogóle dryblas przed nią aspirował do takich kontaktów. W każdym razie mógłby to uznać za swoją okazję, aby czegoś się dowiedzieć lub po prostu nie chciał mieć problemów z dostawcą. Jakkolwiek miał to odebrać, robiła co mogła, aby nie uznał tego za groźbę. Mimo wszystko czuła respekt do jego brutalnej siły. Mógłby z łatwością zmiażdżyć ją jak łupinę orzecha... nie miała jednak na to teraz czasu.

Nie ważne jaki miał być wynik próby otrzymania piwa a nie popłuczyn ruszyła. Wiedziona bardziej intuicją niż rozumem z otrzymanymi dwoma kuflami, niby nowo zatrudniona kelnerka i bez ogródek po prostu usiadła naprzeciwko goblina. Podsunęła mu kufel.
— Waszmość zamawiał piwo i dobrą zabawę — Rzekła jakby właśnie realizowała zamówienie, naśladując typową kelnerkę i uśmiechnęła się, mimo woli, powściągliwie. — Jestem Anais, jak ciebie zwą? — Pochyliła nieznacznie głowę na skrót przywitania — Jak się podoba Meriandos i bywalcy? — Zapytała, niby prowadzona czystą ciekawością. Po części była to prawda, w końcu w Keronie dużo goblinów nie uświadczysz. Nie przeszywała go wzrokiem, ani nie wypatrywała czegoś szczególnego. Usiadła, aby porozmawiać. Bo niby co lepszego miał taki goblin teraz do roboty? Anais wiedziała co mógłby mieć, oj tak. Trzeba było tylko się nieco zaprzyjaźnić. — Chyba nie jest zatrute — Uniosła brwi udając jawnie niepewność w tej materii w smak pierwszego i miała nadzieję, że nie ostatniego, wspólnego żartu. Sięgnęła po swoje piwo i bezceremonialnie wzięła łyk. Kątem oka wypatrywała jednak mężczyznę z chłopcem ze swojej pozycji, którzy również zwrócili jej uwagę. Co mogła zauważyć po ich minach i gestach, jakie mieli samopoczucie, cokolwiek. Czy byli zakłopotani? Może desperacja błyskała w oczach mężczyzny, który przyprowadził tutaj swoją latorośl z jakiejś smutnej przyczyny? Miała nadzieję, ze tak. Bo niby co tutaj robili tak elegancko ubrani i zadbani ludzie? W tej norze? Szukali kłopotów? A może czegoś co Anais miała dostać również. Tytus obiecał jej siłę, ale jej zależało na czymś innym zdecydowanie bardziej. Tymczasem ludzi zwykle interesowała właśnie siła. Moc, aby mogli wpływać na swój los.
Gdy zagrzewała miejsce przy stole naprzeciwko goblina, patrząc się w jego paskudną wredną gębę jedną rzecz zrozumiała. Nie znajdzie nikogo kto by przywdział szaty sekretnej społeczności w tym mieście. Ona została wybrana, była wyjątkowa. Jeśli by ktokolwiek również się nadawał do tego, aby otrzymać ten zaszczyt, Tytus nie zaprzepaściłby takiej szansy i oddał tak ważne zadanie nowicjuszce. To był test. Miała po prostu przekonać chociażby jedną osobę, która udałaby się za nią w nieznane.
Spoiler:

Karczma „Borsucza Nora”

55
POST BARDA
Przedarcie się do lady barowej nie było wcale tak proste jak mogłoby się wydawać. Czasem trzeba było się przeciskać, czasem szukać alternatywnej drogi, gdy tłum był zbyt gęsty. Raz nawet ktoś rzucił pod jej nogi pustym pokalem świętując zwycięstwo w popijawie. Przy innej okazji musiała znowu uważać, by nie dostać łokciem w twarz, gdyż tuż obok niej zawrzała bitka między entuzjastami kerońskiego lagera i zwolennikami urk-hunskiego pszeniczniaka.

Mimo wszystko udało jej się ostatecznie dostać do celu, co więcej bez większego szwanku. Znajomy łysy barman akurat przecierał blat, lecz jak tylko spostrzegł Florenz posłał jej spojrzenie, które raczej nie sugerowało, by była jego ulubionym klientem. Skądinąd jak tylko zabrzęczały monety mężczyzna przewrócił oczami, sięgnął z ociąganiem po dwa kufle, a odwracając się do niej plecami począł lać złocisty browar. Czego jak czego, ale gryfom widocznie nigdy nie odmawiał. Niedługo później jego uszu dotarł komentarz Anais dotyczący jakości trunku, jak również drobna próba przekupstwa. Barman zerknął na nią zza ramienia z mieszaniną wzgardy i autentycznej ciekawości. Zapewne zachodził w głowę skąd taka "siksa" może znać Treleca, ale najwidoczniej nie zamierzał o to pytać. Zamiast tego postawił przed nią dwa naczynia mniej więcej w trzech czwartych zalanych cieczą, podczas gdy resztę wolnej przestrzeni zajmowała gęsta, wciąż rosnąca piana.

Następny! — burknął nie dając jej okazji do kolejnego komentarza, a kiwnięciem głowy przekazał krótką, acz wyraźną informację: "Spływaj"

Zasiadłszy przed goblinem kruczowłosa dziewoja wywołała na jego twarzy najpierw zdziwienie, zaraz potem zmieszanie, a na końcu nieśmiały uśmiech, który powoli, acz stale rósł. Zielony jegomość z miejsca powziął oburącz kufel większy nawet od jego głowy, uniósł i począł sączyć z taką zachłannością, jakby lada moment miał kto do nich podejść, by brutalnie odebrać napitek. Gdy osuszył naczynie do połowy odstawił je z brzdękiem na blat, beknął krótko, acz na tyle donośnie, iż parę osób odwróciło się z podziwem, bądź niesmakiem. Po wszystkim starł łokciem pianę, która ostała się pod nosem i bardzo usatysfakcjonowany rzekł w końcu:

Pewno, żem zamawiał! — skłamał w odpowiedzi na jej powitanie — Mówią mi Kuba... co w nosie dłuba! Hahaha! — zaśmiał się donośnie ze swojego rymu, bardziej chyba nawet niż wypadało, ale któż by się przejmował, prawda? Na pewno nie on.

Meriandos? Ta dziura? — machnął ręką jakby od niechcenia — Karlgard! To jest dopiero miasto! Takich burdeli nie ma w całym Keronie! No i do nas zima nie dociera, a tu co?! Ledwie chłodem zawieje i każda opatulona fatałaszkami jak trędowaty bandażem, a przecie dobry sprzedawca prezentuje swe dobra! Kusi do cholery, a nie skrywa pod ladą! Eee tam, daj spokój! — pociągnął kolejny potężny haust tym razem osuszając kufel do dna — Przyjedź kiedy na południe to ci pokażę, jakie tam mamy atrakcje, albo lepiej! Rusz ze mną o świcie! Spokojnie znajdzie się dla ciebie miejsce na powozie i nawet nie wezmę za to opłaty! Wystarczy, że będziesz prała mi portki i gotowała. — końcówkę właściwie wymamrotał pod nosem tak, że Anais niemal umknęło to co powiedział. Tymczasem, gdy padł niewinny żarcik dotyczący zatrucia Jakub, o ile w istocie miał tak na imię, wybałuszył oczy, po czym nerwowo skakał wzrokiem to na kufel, to na dziewczę i z powrotem na kufel. Zbladł nieco jakby ta "zabawna" sytuacja nie była dla niego tak całkiem nierealna. Powoli przełknął ślinę, dotknął dłonią gardła, a nim opuścił stolik rzucił zdawkowo:

Ja, ekhem, muszę yyy... do kibla muszę, tak. — to powiedziawszy wstał w pośpiechu, a potykając się o własne nogi oddalił się, zniknął gdzieś w tłumie — Zaraz wracam! Nigdzie nie odchodź! — krzyknął, choć nie mogła go już dostrzec. Chwilę później usłyszała krzyk i odgłos jakby kubeł deszczówki lądujący na podłodze.

Hiiiiii! — to zapewne był jej wystraszony towarzysz.
Jasna cholera! Jak leziesz?! — a to, jak poznała, musiał być barman, który szedł na spotkanie leśnym elfom.

Trudno powiedzieć co stało się później, bo w tamtej chwili Florenz była już skupiona na stoliku obok, gdzie przesiadywała nietypowa, jak na standardy lokalu, dwójka gości. Starszy mężczyzna nie wyglądał przyjaźnie - łypał po biesiadnikach podejrzliwym spojrzeniem, czasem poprawiał się na siedzeniu albo szeptał coś do ucha młodzieniaszka zasłaniając się przy tym ręką, tak by nie sposób było czytać z ruchu jego warg. Chłopiec tymczasem wyglądał na autentycznie oczarowanego tym, co się działo w gospodzie. Wzrokiem odprowadzał kelnerki, czasem wskoczył na stołek co by dopingować lejących się po mordach awanturników, a chwilami i na stół właził, gdy nie mógł dostrzec barda zza mrowia gości. Niezadowolenie gościło na jego twarzy wyłącznie w czasie rozmowy ze staruszkiem, choć była to raczej jednostronna wymiana zdań, bo przeważnie to staruszek coś szeptał, a młody ignorował go, bądź kwitował pojedynczym słowem. W gąszczu rozmów i ogólnego rwetesu akolitce udało się wyłapać zaledwie jedno, pojedyncze słowo: "paniczu".

Sygn: Juno

Karczma „Borsucza Nora”

56
POST POSTACI
Anais Florenz
Różnice kulturowe uderzyły obie strony. Z dość dużą siłą, bo jeden rozmówca, wręcz poleciał się wyrzygać, a ona prawie nie spadła z krzesła. Siłą rzeczy aby nie wyjść na trucicielkę teraz musiała na niego czekać i go w tym zapewnić. Z niedowierzaniem odprowadziła wzrokiem Jakuba co w nosie dłuba, który udawaną pewnością siebie wręcz raził, niby rozżarzone węgle. Z drugiej strony dawało to jej do myślenia, co tam między goblinami się wyczynia i zastanawiała się czy chce więcej tej wiedzy. Było to dość intensywne doświadczenie. Schowała twarz na chwilę w dłoniach, aby ochłonąć z tej dość krótkiej wymiany zdań. Da mu swoje piwo w ramach udowodnienia mu, że go nie chciała otruć, ale NAJPIERW przy nim weźmie łyka i zapewni o intencjach tłumacząc mu naturę żartu. Był to osobnik skrajnie porywczy, wręcz wybuchowy. Musiała się skupić. Podejść do tego z humorem, z żartem. Nic się nie stało. Nic się nie stało.
Niespodziewany obrót wydarzeń dał możliwość przyjrzenia się dwójce ludzi bez gimnastykowania oczu. Rozważała pewne możliwości... Mając jednak chwilę czasu skorzystała, aby tym razem spojrzeć na kobietę z Everam, orka i kogoś kojarzącego się jej z marynarzem. Z powoli rosnącym zrezygnowaniem. Czy jak przyniesie czyjeś zwłoki, też się będzie liczyć? - zapytała się sama siebie mimo woli. Nie była morderczynią, jeszcze. W końcu i tak miała się wybrać w nieznane i miała wykorzystać każdy swój atut. Zaczynała się zastanawiać jaka była głębia tego ostatniego stwierdzenia.

Karczma „Borsucza Nora”

57
POST BARDA
Nie minęło wiele czasu gdy spomiędzy gęstego tłumu wyłonił się jej zielony towarzysz. Jeszcze nim dotarł do stolika na jej oczach poprawił portki i zawiązał szczelniej rozporek z miną, która mówiła, że teraz czuje się znacznie bardziej komfortowo. Chwilę później spostrzegł Anais właśnie i... zdębiał. Chyba nie spodziewał się zastać dziewczyny ponownie przy tym samym stoliku.

A ty nadal tutaj... znaczy! No pewnie, że tutaj, bo gdzieżby indziej, prawda? Haha... — goblin zasiadł za stołem i od razu wyjaśnił swoją nieobecność — Wybacz, zapomniałem, że nie mają tu sracza i musiałem wyskoczyć za róg. Pełno tam tych leśnych sierot, ale na czym to my stanęliśmy... — w tym samym momencie nieokrzesany goblin spostrzegł jak Florenz wychyla łyka browca. Musiał się przynajmniej trochę zakłopotać swoim poprzednim zachowaniem, bo po tym co uczyniła, a także po wyjaśnieniach, które mu przedstawiła począł drapać się z tyłu łepetyny i tłumaczyć już mniej pewnym siebie tonem:

Nie no, co ty! Daj spokój! To tylko takie wygłupy, hehe... he... Po prostu niecodziennie mam okazję wypić z taką panienką, a właściwie to nigdy nie miałem. A nic, nic! Tak tylko do siebie gadam, stary dureń! — zaraz potem, jak tylko kolejny napitek został mu podsunięty pod krzywy nos, para wielkich oczu zaświeciła niby dwa miedziaki lśniące w blasku nocy, a drobna strużka ślina pociekła kątem ust tak, że nawet tego nie zauważył.

Na wszystkich bogów, dziewczyno! Gdyby mnie to naprawdę ruszało przysiągłbym, że próbujesz spić mnie na amen! Ha! Kim jestem, żeby odmówić takiej okazji?! — Jakub chwycił za naczynie i wlał w siebie ochoczo mniej więcej jedną trzecią zawartości.


W tym samym czasie Anais zyskała sposobność, by podsłuchać fragment rozmowy ze stolik obok, przy którym siedział ork, marynarz oraz czarnoskóra kobieta z Everam:

Nie możemy spieprzyć kolejnej fuchy, rozumiecie? Już teraz mamy na pieńku z milicją, a jak nie spłacimy długu to również podziemie zacznie nam deptać po piętach! — warknęła. Z całej tej ekipy to ona zdawała się być najbardziej decyzyjną, czy też zdeterminowaną osobą. Jej ślepia płonęły zapałem, okutą w zbroję pięść miała zaciśniętą na drewnianym uchu, podczas gdy siedzący pośrodku ork tempo spoglądał przed siebie nie wyrażając emocji, bądź przytakiwał jej od czasu do czasu, ale nigdy nie zabierał głosu.

To... co proponujesz? — odezwał się staruszek siedzący po przeciwnej stronie - ten sam, który do tej pory bardziej skupiony był na swojej fajce, aniżeli na rozmowie — Skąd weźmiemy tyle forsy? Nie chcę ci psuć humoru kochana, ale może lepiej wymknąć się stąd i przyczaić na trochę? To stara, ale sprawdzona taktyka! Może choć raz posłuchaj starszych od siebie?


Nie usłyszała co było dalej, bo w tej samej chwili kufel Jakuba uderzył o blat, a on sam odetchnął zadowolony. Jego spojrzenie było już nieco zamglone, zaś lewa powieka lekko opadała - być może wcale nie miał tak mocnej głowy, jak mogłoby się zdawać... szczególnie po takim maratonie?

No to... bez urazy mała, ale... kim ty właściwie jesteś i co cię do mnie sprowadza? — zapytał, lecz chyba bardziej już był zainteresowany wodzeniem wzrokiem po tyłku kelnerki, aniżeli odpowiedzią skryby. Doprawdy nieskomplikowany typ, ale czego więcej po nim wymagać?

Sygn: Juno

Karczma „Borsucza Nora”

58
POST POSTACI
Anais Florenz
Im dłużej świdrowała myślami raz za razem po słowach, które usłyszała od Tytusa, tym bardziej i bardziej się pogrążała. Miała zrekrutować. Czyli znaleźć kogoś takiego jak ona, ale była bardziej niż pewna, że nie ma nikogo takiego. A wedle swego mniemania o byciu wybranką, rozumiała, że jacykolwiek inni-tacy-jak-ona zostali zrekrutowani, albo ich nie było już wcale. W końcu jakby nie patrzeć z punktu widzenia kultu, to raczej trudne zadanie wymagające czasu cierpliwości i prowadzenia dobrego wywiadu. Szacowała. Sprawy w głowie zaczęły jej się plątać... północ zbliżała się i zbliżała. Coraz śmielej.
Przyjęła te zadanie, bo jej bardzo, ale to bardzo zależało. Czuła to każdą swoją cząstką, dlatego nawet się nie zastanawiała szczególnie, działając pod wpływem impulsu. Wiedząc, że ma mało czasu po prostu ruszyła przed siebie. Pierwsze próby szeroko pojętych postępowań dały jej jakiś obraz rzeczy, no bo w końcu nigdy w życiu nawet nie przymierzała się do podobnej aktywności. I był to przerażający obraz, pełen rozpaczy, smutku i żalu. Zrozumiała, nie znajdzie nikogo kto by chciał zostać zrekrutowany. Jakby to w ogóle wyglądało? Chodź, razem będziemy czynić to i owo, a więc rzucaj wszystko i za mną!? Żeby coś osiągnąć, zwyczajnie trzeba było czasu, czasu i jeszcze raz czasu. Aby najpierw wywiedzieć się o istotach, potem do nich zbliżyć, potem przekonać. To jedyny racjonalny sposób podejścia do tego. Nie potrzebowała swojego wykształcenia, aby pojąć tak elementarną rzecz. Jeśli się nie miało czasu, trzeba było być ekspertem a i tak działać w pośpiechu. Ekspertem? Ledwo się dowiedziała, że istnieje jakiś kult. A może to tylko jakiś wyjątkowo wyrafinowany dowcip? Może ktoś zdołał przeczytać jej pamiętnik, nim go spaliła?
Chciało jej się płakać, wsadzić głowę w ogień i już jej stamtąd nie wyciągnąć. Po prostu spłonąć. W tym momencie, kiedy nieotruty goblin był w pierwszej połowie drogi z powrotem dopadł ją bardzo, ale to bardzo wielki smutek. Pustka zdawała się ją pożerać od środka. Ambicja ledwie wykiełkowała, a już czuła jak więdnie, jak jej barwa w środku blednie, a niedoszłe płatki kwiatu rozsypują się do środka, nim pąk zdoła się w ogóle otworzyć. Owoc nigdy nie miał się narodzić i ujrzeć światła dnia.
"Tytus! Ty chciałeś żeby tak było! Dałeś mi nadzieję, abym ją sama zdeptała, prawda?! PRAWDA?!" — Z niewypowiedzianą myślą, niemym krzykiem co utknął w plątaninie udręczonych myśli, uniosła zaciśnięte piąstki do spiętej od wewnętrznego bólu twarzy. Wzniosła zamknięte załzawione oczy ku sufitowi. To było wyjątkowo okropne uczucie... Inspirująco okropne! — "Jesteś! Prawdziwym mistrzem!" — Musiała przyznać Tytusowi zasłużony tytuł, ledwie powstrzymując się od głosowej manifestacji doznania.
Niby spopielony feniks, który znów powstał w pełnej swej okazałości, spojrzała z błyskiem na siadającego goblina — Dureń? I to jaki. Patrz! — Napiła się i podsunęła mu drugie piwo — To był żart durniu. Nie mogłabym ciebie otruć, durniu. Bo cię potrzebuję. — Oświadczyła stanowczo, zmieniając taktykę podejścia do takiego charakteru co miała przed sobą i skorzystała z chwili, kiedy ten osuszał kolejne piwo, starając się, aby cokolwiek wyłowić z tego gwaru... O dziw, dziwów, grupka miała problemy z pieniędzmi. Wywróciła oczyma na tą myśl, czy już w ogóle na wszystkie swoje myśli. Zadanie i tak miało się nie udać, a więc postara się je wykonać - nie ważne, że to nie ma sensu, ważne aby wykonać zadanie. Proste prawda? No przecież. Nie chodzi o to żeby króliczka złapać, tylko za nim gonić.
Tylko raz się obróciła w stronę już nieinteresującej jej grupy, a tu goblin już się zaczyna chwiać. Na przeklętego Sulona i wszystkie jego niedorobione dzieci... — Tutaj się patrz. Na mnie! — Chwyciła go za twarz, i zorientowała, aby się patrzył na nią, a nie na tyłek kelnerki — Nawet nie waż mi się teraz odpaść! Masz się świetnie bawić pojmujesz?! A nie paść jak zdechły szczur co się napił trucizny! Pojmujesz? —Właściwie to go opieprzała. No przecież, że nie pojmował. Że się go pytała? Od samego początku był durniem. Trzeba było jak krowie na rowie. — Bawisz się dziś. Całą noc, do rana i jeszcze dalej, aż zdechniemy! W agonii! Ze mną! Mamy mnóstwo żartów do sprawienia zabandażowanym ćwokom z Meriandos. Chodź tańczyć! Wytrzeźwiejesz trochę! — Rozkazała rozbawiona. Trochę jak matka, która skrajnie nie radzi sobie z dzieckiem i ucieka się do użycia siły. Nie czekała na pozwolenie. Wstała łapiąc go za ręce, mając go zamiar wyciągnąć gdzieś gdzie było choć ciut miejsca, aby się wyszaleć. Nie musiała być pijana, aby dać się ponieść chwili i pędowi emocji, który w niej mieszał się z poplątaniem. Z pewnością był od niej niższy i co z tego. Weźmie go nawet na ręce w kilku ruchach i postawi z powrotem na parkiecie i tak jeszcze raz. Nie miała zamiaru się powstrzymywać, włoży w to całe swoje udręczone serce. Tylko, aby wczuć się w rytm... w rytm hałasu i śpiewu barda, albo nie. Sama znajdzie tempo dopasowane do nietypowej pary.

Karczma „Borsucza Nora”

59
POST BARDA
Co? Gdzie mam się patrzeć? Kto, ja? — zdążył wydusić z siebie goblin i już w kolejnej sekundzie poczuł jak Anais ciągnie go za sobą na parkiet — Czekaj! Cze-! Dokąd-?! — ale było już za późno na protesty. Niepozorna, drobna osóbka porwała go w wir zabawy. Piruetom, wygibasom i obrotom nie było końca. W jednej chwili są tu, a w drugiej mkną przez całą salę, są tam. Jakub nie miał wyboru i musiał dać się ponieść chwili, czy raczej wprawnej tancerce.


Być może to zapał kultystki, a przede wszystkim chyba jej talent wprawiły zebranych w taki podziw, że wkrótce ochoczo utworzyli wokół nich nieduże koło dając tym samym wystarczającą przestrzeń do dalszych popisów. Naturalnie Florenz prowadziła w tym duecie, bo goblin przede wszystkim starał się jakoś nadążyć za jej dzikim tempem i naturalnie, nie wyrżnąć przy tym orła.

Wo-! Wolniej! — próbował przekrzyczeć się Jakub — Hyurinie! Stwórco! — zapiał, gdy znowu niemal wyłożył się przy trzecim z kolei obrocie.

Dziewczyna była w swoim żywiole. Ludzie naokoło klaskali w równym tempie aż stoły trzeszczały, a z sufitu sypał kurz. Cały lokal bawił się razem z nimi, zaś goblin, czy tego chciał, czy nie musiał odzyskać nieco władności, a co za tym idzie przytomności umysłu, żeby w tym wszystkim jakoś się jeszcze połapać. Chciała, aby zielony wytrzeźwiał i co by nie powiedzieć odniosła sukces... przynajmniej w jakimś większym stopniu. Pytanie: co zamierza uczynić teraz? Czas jej uciekał, a Tytus raczej nie zamierzał czekać dłużej niż do świtu. Tik, tak, tik, tak...

Sygn: Juno

Karczma „Borsucza Nora”

60
POST POSTACI
Anais Florenz
Pierw pchnęła nim, zmuszając by zawalczył o równowagę, naturalnie się wypieprzył, ale trzymała jego rękę. Jak na partnera do tańca był zwyczajnie lekki, to też prostym zaparciem się i pociągnięciem ku sobie tamten siłą rzeczy wstał i obrócił się, aby wylądować na niej, wprost na dolnej połowie torsu. Skorzystała z wymuszonego pędu i zakręciła się w około własnej osi, nie pozwalając ruchowi zatrzymać się na niej. Goblin kręcił się i człapał nogami w walce o równowagę, powodowany prostymi odruchami mającymi go uratować przed upadkiem. Anais nie pozwalała mu się zatrzymać, korygując każdy jego fałszywy krok lekkim pchnięciem, czy pociągnięciem za rękę. Z każdym obrotem raz w jedną raz w drugą, alkohol uciekał mu z czaszki i wyparowywał, jak pojawiły się pierwsze krople potu, co zrosiły czoła pary. A kruczowłosa... rzeczywiście była w swoim żywiole. Kakofonia małej karczmy z czasem zaczęła przekształcać się w miarowy rytm. Partner i jego chaotyczna natura, powodowana to spożyciem alkoholu, dezorientacji, czy może nawet i charakterem, stała się przewidywalna do okiełznania, mogła się do niej dopasować. Kierować torem, momentami złapać go i, korzystając z wypadkowej, unieść w powietrze i zaraz postawić, zakręcić raz jeszcze. Jego wszelką wątpliwość w kroku nadrabiała szybkością i zaangażowaniem. Te drugie narastało z każdą chwilą, kiedy w skutku wysiłku, pojawiły się w ciele pierwsze opory, zmęczenie i lekkie pobolewanie ramion, zmuszonych do wykonywania całej pracy. Nogi pracowały lekko, niekiedy wysoko podnosząc długą brązową spódnicę nieraz, to w bardziej nagłych kontrach do chwiejnych ruchów partnera, uwidoczniając przylegające do nóg cienkie czarne nogawice. Była wszędzie tam gdzie goblin spojrzał, a ona uśmiechała się szeroko, bez bólu w oczach, z niesłychaną jak dla niej ulgą na ustach. Mając miejsce zrobione przez innych, momentami zamykała oczy, pozwalając sobie płynąć. Nawet przez moment nic innego się nie liczyło.

Magia trwała, a czas płynął błogo, aż poczuła, że trzeba się zatrzymać. Zwyczajnie złapać oddech. Zdyszana stanęła, uprzednio z wolna stopując dryfującego w tańcu goblina, który ostatecznie stanął zatrzymując się na jej nodze. Uniosła rękę partnera niby zwycięscy i skłoniła się nisko zgromadzonej widowni w podzięce za wiwat. To było całkiem miłe uczucie. Nietypowe jak dla niej, prawie się poczuła zakłopotana. Spojrzała po Jakubie co w nosie dłubie i dostrzegła pożądany efekt. Na jej usta jak na złamanie czaru chwili, wrócił powściągliwy uśmiech. — Musisz się czegoś napić, bo wyschniesz z tego wszystkiego, chodź do baru. — Zaczęła go prowadzić w kierunku lady lokalu — To nie koniec zabawy! Ja dopiero się rozkręcam. Wykończę cię, obiecałam, pamiętasz? — Obnażyła zadbane zęby w szerszym nieco upiornym uśmiechu, ale zaraz je schowała. Wysiłek i taniec zasmakował jej bardziej niż się tego spodziewała, pobudzając jej apetyt na więcej, na znacznie więcej — Wybierzesz się dziś ze mną do piekła, będziemy cierpieć po kres naszych dni. Drążyć w bólu i rozpaczy. Chcę wyruszyć już teraz. Zgadzasz się prawda? — Zapytała jakby proponowała mu randkę życia, trochę nieśmiało i z wypiekami na policzkach, aczkolwiek zdecydowanie przeprawiła z desperacją.
ODPOWIEDZ

Wróć do „Meriandos”