[Szara Kotlina] Obóz wojska kerońskiego

1
.
Obrazek
[http://damianbajowski.com/]

Daleko u stóp wyżyn, z szerokim widokiem na rozległe ziemie Wschodniej Ściany, z zachodu osłonięty puszczą, od wschodu zębami ostrych, skalistych wzniesień, w zbocze wzgórza wrastał jeden z obozów po kerońskiej stronie wojny. Stare fortyfikacje z pni i drewien w Szarej Kotlinie gołymi rękoma pobudowano jeszcze za czasów pierwszych podbojów Feinstei, po stopniowym wycofaniu sił pozwalając im, jak i wielu innym, zbutwieć i zniszczeć, póki względny pokój nie został zburzony kolejnym otwartym konfliktem. Nie minęło stulecie, jak na kresach znów zaroiło się od chorągwi, zadudniło od kopyt i okutych butów. Po pustych traktach znowu cwałowali posłańcy i toczyły się karawany z zaopatrzeniem, a wsie i gospody nie nadążały za wytaczaniem beczek dla rozlazłego po prowincji wolnego wojska oraz kupy najmictwa, przekabaconego królewską monetą.

Od gruntu wzmocnione i odnowione z ręki Aidana Augustyńskiego, warowne obozowisko spod Wschodniej Ściany spoglądało na całą Kotlinę. Wyjechawszy na otwarte bezdrożna, w dolinę, nie sposób było minąć je lub podjechać niezauważonym, co czyniło je nie tylko wygodnym strategicznie i kontrolującym terytorium garnizonem, ale także punktem obserwacyjnym, zarówno na front z Fenisteą, jak i wschodnie ziemie Keronu. Złośliwi powtarzali plotki, że na odbudowie fortyfikacji zaważył fakt, iż król spomiędzy nieludzi a rebeliantów swego brata nie wiedział, którego wroga obawiać się bardziej i zażyczył sobie mieć oko na obu jednocześnie.

Tam, gdzie rozległego obozu nie chroniła ściana wzgórza, osłaniały go ściany z grubych, ostrzonych pali, z których pod hurdycjami ziały tylko strzeleckie dziury. Horodnię wieńczyły w rogach gniazda dla kuszników i patroli, bez chwili przerwy spacerujących po blankach, tylko migając znad spiczastego zwieńczenia hełmem bądź rycerskim pióropuszem. Szerokie przedpole zasieków, aprosz i zdradzieckich rowów zostawiało przybyszom jedyną drogę, wiodącą prosto do bram, mijając tymczasowy ostróg — skutecznie zniechęcenie dla wrogiej piechoty bądź kawalerii, która by nie wpaść piersią na palisadę, musiałaby wystawić się na nieustanny cel strzelców i wykrwawić przed sięgnięciem wjazdu.

Za przedpolem, pod horodnią, siedzieli wolentarze i wolne najmictwo, luźna zbieranina, wlokąca się za żołdactwem, a za sobą ciągnąca wozy oraz objazdowe burdele. W ważniejszych fortyfikacjach takie elementy trzymało się na zewnątrz, jak kundle na alarm, i Szara Kotlina nie była wyjątkiem. Dopiero wewnątrz ścian obozu, u wjazdu, obozowało regularne wojsko — las namiotów, dzielony chorągwiami, zbrojownie, drewniany cekhauz, stajnie i akuszernia oraz żołdacka kantyna. Im wyżej podchodziło się pod zbocze, w centrum obozu, tym ważniejsze mijało się namioty — od dziesiętników po rycerstwo i niższe tytuły szlacheckie, aż najdalej w głąb, do namiotu samego marszałka Galdora, otoczonego wyłącznie przez najwyższych rangą i nazwiskiem. Ta część obozowiska strzeżona była najpilniej, by nikt niepowołany nie poczynił kroku w stronę dowództwa, na przeciw starej zasadzie, że gdzie niedźwiedź nie mógł uderzyć, tam pszczoła kąsała. Najstrojniejsza zaś płachta w kerońskich barwach czekała na rzadkie okazje, gdy do obozu witał monarcha.
.

Re: [Szara Kotlina] Obóz wojska kerońskiego

2
[Wieś Potopce] Gospoda "U Świetlika"

Na chrapiących, spienionych koniach, ludzie Egona i psi oddział galopem minęli drewniany ostróg — strzelcy nie wstrzymali ich, z daleka rozpoznając chorągiew Rdzawego. Wolni z namiotów pod fortyfikacjami tylko przyglądali się z daleka, jak zastęp, hałakując, pędzi przez pole, gna wąską drogą pomiędzy ostrzonymi cokołami. Kilku najemników Lerdo krzyknęło coś do dowódcy, po czym spięło konie, zawracając je w stronę wolentarzy. Obracając głowę, młody rycerz mógłby spostrzec jaskrawiące się tam krwawoczerwone poły obwoźnego burdelu — niechybnej przyczyny rejterady.

Zwolnili, podjeżdżając pod drewnianą, strzeżoną z obu stron przez dwa gniazda bramę. Na czele wstrzymali wierzchowce do stępa, ci z tyłu szarpali wodze, wpadając na siebie i roztrącając się. Kiedy jazda stanęła, ludzie Dor-lomińczyka sami podjechali do niego truchtem, ciągnąc za sobą ciska z jeńcem na grzbiecie. Gonitwa go wytrzęsła i wyglądał, jakby lada chwila miał się zrzygać albo runąć z kulbaki w gnój i błoto. Albo oba naraz.

Tam, chorągiew czy nie, najmictwo czy królewski pochód, strzelcy wyjrzeli zza krenelaży z kuszami. Poniosło się hasło, od hasła odzew i na blance zwieńczającej wjazd zamajaczyła znajoma Egonowi sylwetka jednego z chorążych. Nie dało pomylić się jej z nikim, bowiem wyglądał, jakby przewrócony, mógł toczyć się niczym kula.

Kto jedzie? — ryknął obowiązkowym zwyczajem.

Re: [Szara Kotlina] Obóz wojska kerońskiego

3
Egon uśmiechnął się na widok obozu. Przez ostatnie miesiące to tu był jego dom, cieszył się więc, że w końcu wraca. Veto również miał dość jazdy, rycerz widział to wyraźnie. Chrapał i parskał, ale dzielnie biegł dalej, wyczuwając, że odpoczynek już blisko. Młodzieniec żałował, że nie może podzielać jego optymizmu.

Był trochę niepewny, jak zareaguje jego ojciec. Co do śmierci Murka nie miał wątpliwości, taki był wyrok króla i zostanie on spełniony. Ale co Galdor powie na przywiezienie jeńca wprost do niego? Czy podziękuje? Nagrodzi, pochwali? Czy zbeszta, może nawet przy ludziach, że zawraca mu głowę wyklętym szlachcicem, zamiast zakończyć jego marny żywot? Wiedział, że ojciec go miłuje, dał mu wszystko, czego potrzebował do wspaniałego życia, nie żałował na nauczycieli od szermierki, nie ustępował w próbie nauczenia go dworskiego życia, choć to ostatnie zdało się akurat na nic, gdyż Egon, o czym wiedział prawie każdy, kto go poznał, rzadko zwracał uwagę na konwenanse. A mimo wszystko najmłodszy syn marszałka niekiedy czuł się gorszy i niechciany, zwłaszcza w porównaniu do Darrena.

Powoli zbliżali się do bramy. Kątem oka Egon zauważył, jak część psów odłącza się od kolumny i jedzie w kierunku burdelu. Zdawał sobie sprawę, że żołnierze uciech potrzebują, zwłaszcza po bitwie, stąd podobna instytucja w obozie nie dziwiła go nigdy, nawet za czasów giermkowania, sam jednak z usług pracujących tam kobiet nie korzystał. Kiedyś brat opowiedział mu o dzielnym rycerzu, niezwyciężonym w boju i bardzo potężnym, którego rozłożył syfilis podłapany od markietanki. Egon przysiągł sobie, że nie popełni tego błędu.

Im bliżej było bramy, tym więcej znajomych twarzy rzucało mu się w oczy. Do niektórych unosił rękę, innym odpowiadał krzykiem i uśmiechem. Znał tych ludzi, częściej przebywał z nimi, niż wśród szlachectwa, choć starał się nie zaniedbywać zbyt mocno obowiązków towarzyskich, które, wbrew pozorom, na wojnie obowiązywały również. W końcu podjechali pod bramę, a rycerz obrócił się, by spojrzeć na jeńca. Jego widok budził w nim litość, Murk już teraz przypominał trupa, po wszystkim nie będzie widać większej różnicy.

Wymieniono się hasłami i odezwami. Po chwili Egon ujrzał kolejną znajomą twarz i uśmiechnął się. Zawsze zadaje to pytanie, pomyślał. Zawsze, chyba tylko po to, żeby denerwować ludzi.

- A na kogo ci wyglądamy?! Egon z Dor-Lominu, syn Galdora. Rycerz Seinbarg i Lerdo z kompanii Psów Wojny. Wiozę jeńca dla mego ojca, otwierajcie, nie mitrężcie! Trzeci dzień jem suszoną wołowinę i tyłek wożę w kulbace, gotowy mi odpaść, rad bym wypocząć!

Uśmiechał się przy mówieniu, obiecując sobie, że ogra drania w kości za droczenie się z nim.

Re: [Szara Kotlina] Obóz wojska kerońskiego

4
A wściekajcie się tam, ile żywi, do pioruna! Brama moja, to pytam! — Chorąży machnął dłonią na Egona, na strzelców w gniazdach, ludzi w dole. Poszły znowu hasła i odzewy, i kurwy na pordzewiałe zwodnice. Łańcuchy zachrzęściły, a oba potężne, grube odrzwia bramy uchyliły się powoli przed jeźdźcami. Stępa ruszyli do sieni wjazdowej, gdzie jeszcze chwilę musieli poczekać, by żołdacy ręcznie odpieczętowali i otworzyli im kolejne przejście, mniejsze, wiodące wprost do celu. Lainara zadrżał na grzbiecie ciska, skulony i z twarzą wykrzywioną narastającym strachem. Wiatr wiał zimny, ale to nie zimno nim trzęsło. Śmierć każdemu przemawiała do wyobraźni. Tchórzom najbarwniej.

Wjechali wśród krzyków i powitań na błotniste podwórze, mijając znajome namioty i chorągwie poszczególnych kompanii. Młody szlachcic natychmiast spostrzegł między nimi liczne barwy Rdzawego — Lerdo nie łgał, że sam niesławny dowódca kondotierów czekał w obozie. Nie minęła zresztą chwila, jak najmictwo zaczęło się wzajemnie pozdrawiać, czyniąc więcej rozgwaru, niźli kantyna nieopodal. A pora była na wieczerzę. Do Egona znów podjechał oficer, uśmiechając się brzydko.

Zaszczyt nam było jechać w dostojnym towarzystwie, zaszczyt prawdziwy — zarechotał. — Trzymajcie się w zdrowiu, panie rycerzu, szlachcicu. Niech was, psiakrew, bogowie chowają od żelaza w czerep i kurwy wszelakiej! — Żgnął gniadosza ostrogą i obrócił z powrotem ku własnej chorągwi.

Klnąc tymczasem na kręcących końmi ludzi Lerdo, na żołdaków i na grząskie błoto, okrągły, przykładnie wąsaty mężczyzna w bobrowym kołpaku dotoczył się do ich grupy.

Chorąży Yannik — Seinbarg skinął głową z przesadną uprzejmością. Szlachcic wiedział, że młody rycerz nie spłacił jeszcze długu chorążamu po ostatniej wieczerzy przy kartach, nim z ulgą wyjechał u boku Dor-Lomińczyka z obozu.
Jak nie masz pełnej kiesy, pyska do mnie nie otwieraj — odwarknął Yannik. Podszedł do Veto, zdyszany i czerwony niczym burak po zlezieniu z blanek, a potem truchtaniu przez dziedziniec. — Zeszło się wam, zaraza. Od kiedy to jeździcie z tymi kundlami? Macie kurewskie szczęście, że wasz ojciec obraduje i nie widział, z kim was niesie. — Przestał się pluć dopiero, by nabrać oddechu i wtedy spostrzegł Murka, strzeżonego przez giermka Egona. — Co to za skurwysyn? — Nim rycerz zdążył odpowiedzieć, chorąży obrócił się na swoich pachołków, ryknął. — Co stoicie! Ruchy, kurwa, do koni, brać do stajen, oporządzić! Leniwa gówniarzernia, ach, jak wziąłbym na pręgierz...

Chryja jest — wyjaśnił Dor-Lomińczykowi. — Przyjechał Nazir, a z nim chyba pół kompanii. Siedzą bez mała tak od dwóch dni, żrą, chleją i dupczą dziwki, aż spać się nie da. Wasz ojciec i reszta panów obraduje już pół dnia — obniżył głos — a ten ryży skurwiel z nimi, jakby był u swoich, przeklęty kundel. Chandryczą się tak godzinami.

Re: [Szara Kotlina] Obóz wojska kerońskiego

5
Młody rycerz skinął na najemnika i uprzejmie odpowiedział.

- I wy bywajcie, dzięki za towarzystwo! - po tych słowach zawrócił Veto i kłusem ruszył swoją drogą, był jednak niemal u celu.

Yannik przepychał się do nich, klnąc na czym świat stoi i choć Egon wątpił, żeby mógł zobaczyć go jeszcze bardziej czerwonym niż zwykle, to chorąży sprawił mu niespodziankę. Wyglądał, jakby jego głowa miała pęknąć niczym przejrzaały pomidor, a przecież ledwie podbiegł kawałek. Rycerz zsiadł z konia i poprawił pas wiszący na biodrze. Na dźwięk krótkiej, ale rzeczowej wymiany uprzejmości pomiędzy grubasem a Seinbargiem, dor-lomińczyk tylko parsknął śmiechem. Yannik potrafił być cholernie honorowy i drażliwy, zwłaszcza, kiedy chodziło o jego pieniądze.

- Tak wyszło. Spotkaliśmy ich w karczmie w Potopcach. To Murk Lainara, ten wyklęty szlachcic, znacie przecież. Wiem, że niepodobny, wieśniacy go tak urządzili. A tamci - wskazał głową w kierunku, w którym odjechał Lerdo - uparli się, że pojadą z nami, bo droga im do obozu wypada. Było ich więcej, a najemniczego rozumu normalny człowiek nie ogarnie, tedy dla bezpieczeństwa się zgodziłem.

Pozwolił, żeby służący zajęła się końmi, w międzyczasie dał znak, żeby ściągnąć jeńca na ziemię. Kiedy pachołkowie to uczynili, upadły szlachcic nieomal dosłownie stał się upadły. Nogi pod zadrżały i byłby posmakował trawy i ziemi, gdyby nie silne ręce podkomendnych Egona. Młodzieniec zwrócił się do swojego giermka.

- Edranie, zabierz ze sobą Dereka, Martina i Dębowca, zaprowadźcie naszego więźnia do mojego namiotu. Gdyby ktoś was pytał, to należy on do mego ojca, ale ten chwilowo nie może się nim zająć. W namiocie dajcie mu jakiś płaszcz, ale nie luzujcie pęt, ma zostać związany i nieustannie być pod strażą. Nie zatrzymujcie się nigdzie, nie rozmawiajcie z nikim bez potrzeby. Niedługo powinienem do was dołączyć. - Klepnął giermka w ramię i skierował wzrok na chorążego.

- Tylko tych tu jeszcze brakowało. Do znudzonej i spragnionej złota i chwały szlachty dołącza banda krwiożerczych psów. Kto jest z moim ojcem? Canbard? Evell? Stary Lenath? Kiedy wyjeżdżałem na zwiad, część dostała pozwolenie na czasowy powrót do domu, ale nie pamiętam, którzy to byli. Zresztą, nie frasujcie się, sam do nich zajrzę pod pretekstem zdania raportu. Dzięki za informacje. Wracajcie lepiej na blanki, bo wam waszą drogocenną bramę ukradną. - Uśmiechnął się do Yannika i skierował w stronę ojcowskiego namiotu.

Właściwie, to raport mógł spokojnie poczekać, gdyż nie był to oficjalny wypad, a jedynie przejażdżka w celu zabicia nudy, ale ciekawość go zżerała, jak szlachetnie urodzeni, w tym jego ojciec i być może brat, radzą sobie z Nazirem, oprawcą i mordercą słynnym z nienawiści do nieludzi.

Re: [Szara Kotlina] Obóz wojska kerońskiego

6
Chorąży przyjrzał się brańcowi, trzęsącemu się i rozjeżdżającemu na błocie, póki nie przytrzymali go ludzie młodzieńca. Przymrużył oczy. — Lainara? Z tych Lainarów? Zaraza, wygląda bardziej, jak zbite jabłko na dożynkach — pokręcił bobrowym kołpakiem. — Ładnie go urządzili, ale jeślim dobrze o nim słyszał, zasłużył sobie psubrat i to niejeden raz. Dobrze, żeście go wzięli, dawno nie było ścinania. Chłopy się nudzą i głupota do łbów strzela, będzie przynajmniej się na co pogapić.

Murk jęknął żałośnie, słysząc krwawą obietnicę, lecz nie zdążył paść do płaczliwych błagań. Podkomendni posłusznie chwycili go pod ramiona i poprowadzili w stronę namiotu Dor-Lomińczyka, ciągnąc za sobą spojrzenia obozującego żołdactwa. Nie silili się na galanterię.

Syn Starego Lenatha jest u waszego ojca, Lotard. Canbard i Evell też, Evell miał wracać na włości, ale mówiłem, chryja była z nieludźmi i wszystkich, poza Lenathem, usadzono na rzyci. Pewnie próbują teraz wytłuc Rdzawemu ze łba rajdy na granicę i szczucie pogromów we wsiach. Przynajmniej Galdor próbuje — mruknął ponuro, ocierając spocone czoło. — Wyjaśnią wam pewno wszystko. Jak będziecie wiedzieć, wpadnijcie w wieczerzę na partyjkę, to opowiecie, bom ciekaw, co zacz. Tylko tego pajaca nie bierzcie ze sobą — borsuczym wzrokiem obrzucił Seinbarga.

Pozdrowił Egona na pożegnanie, jego towarzyszowi posłał spod krzaczastych brwi groźne spojrzenie i oddalił się rozkołysanym krokiem kuli, której ktoś doczepił parę krótkich, krzywych nóg. Grzmiącymi kurwami rozpędzał po drodze na szczyt bramy każdego, kto się mu tylko nawinął.

Powinniśmy się do nich udać — stwierdził mało odkrywczo Seinbarg, wskazując gestem namioty dowództwa, górujące nad obozowiskiem, jak śnieżne czubki gór nad skałami. Egon z daleka spostrzegł barwy swojego rodu i proporzec, poszarpywany przez jesienny wiatr. Poza wartownikami, nikt nie kręcił się na zewnątrz w tamtej części obozu. Pertraktacje musiały trwać w najlepsze.

Każdy strażnik w Szarej Kotlinie znał twarz młodego szlachcica oraz rycerza, bez dalszych postojów i zatrzymań wspinali się tedy w górę zbocza, stąpając ostrożnie po śliskim gruncie. Nocą często spadały ulewne deszcze, szybko zamieniając obóz miejscami w prawdziwe bagno z błota, kałuż, szczyn i końskiego łajna. Pod stajniami trzeba było mieć solidnie wiązane buty, by nie zgubić ich w grząskiej ziemi, a przynajmniej raz dziennie ktoś wywijał orła z soczystą klątwą.

Namioty pospolitego żołnierstwa przerzedziły się i w końcu dotarli na łyse wzgórze, gdzie obozowała szlachta. Wartownicy spod przyłbic obrzucili obu mężczyzn czujnym spojrzeniem, lecz nic nie rzekli — znali Egona. Pertraktacje trwały w najlepsze z całą już pewnością, od razu usłyszeli podniesione głosy, a przynajmniej jeden, huczący, przypominający mruczący pierw, a potem uderzający z trzaskiem grzmot. Poły dużego, okrągłego namiotu, zdobionego rodowymi barwami, rozpostarły się nagle, a ze środka gwałtownym krokiem wymaszerował mężczyzna, pobrzękując kolczugą spod stalowego napierśnika. Z nikim nie dało się pomylić tego wzrostu i szerokiej, barczystej sylwetki oraz kasztanowatej brody, porastającej twarz, która wyglądała, jak gdyby właściciel zarabiał bliznę każdego dnia. Nazir minął ich szybko, bez słowa, warknięciem tylko zmuszając Seinbarga do uskoczenia mu z drogi.

Skurwysyn — odburknął Seinbarg, nie ważąc się jednak podnieść wyżej głosu.

Najemnik przeszedł między wartownikami i zniknął im z oczu, złażąc w dół zbocza, w obóz, nim zdążyliby go zatrzymać. O ile mądrym było go zatrzymywać, co byłoby mniej więcej, jak stanąć na drodze sztormowi i kazać mu zawrócić.

Panie — skinął głową Tridan, jeden z osobistych gwardzistów Galdora, gdy sami zbliżyli się do wejścia. Nie dobiegały już ze środka odgłosy zażartej kłótni; najwyraźniej ich przyczyna sama się usunęła. Strażnik spojrzał znacząco na rycerza u boku Egona, póki ten nie westchnął ciężko. — Poczekam tutaj.

Wewnątrz, przy trzech złączonych w podkowę stołach, obradowali panowie Wschodniej Prowincji. Egon znał wszystkich, których wspominał chorąży i wszyscy trzej, bez wyjątku, zasiadali się na swoich miejscach, nad pergaminami ze szkicami map oraz listami i wiadomościami, niechybnie wysokiej wagi. Był jedyny syn Lenatha, niewiele młodszy, niźli Darren, był i siwobrody Canbard, wołany Kerońskim Wilkiem, a niepocieszony Evell skrzywił się na sam widok młodszej latorośli marszałka. Jedno krzesło zostało puste, chybotało się jeszcze leciutko. Egon nie rozpoznawał jednak czwartego uczestnika zgromadzenia: młody mężczyzna, dało się wątpić, by starszy od niego, odziany był skromnie, lecz na pańską miarę. Miał zarośniętą niechlujnie szczękę, a spojrzenie, które skierował na przybysza, nie raziło bystrością. Z twarzy powoli schodził mu rumieniec, jak ze zdenerwowania.
Miejsce u środkowego stołu, po prawicy ojca, gdzie często zasiadał Darren, także było tym razem puste. Egon nie mógł sobie przypomnieć, czy widział u dołu ludzi brata.

Dowódca wyraźnie urwał zdanie, ledwie widząc młodszego syna, wkraczającego do namiotu. Uniósł głowę, a z nim przenikliwy, głęboki wzrok ciemnych oczu, który młodzieniec znał aż za dobrze — nie było w nim nagany, nawet szczególnej surowości, ale nieporuszona przejrzliwość, jakby dowódca wiedział o już wszystkim, nim się zdołało otworzyć usta i czekał na mądre usprawiedliwienie. Nawet niewinnego mógłby palić pod nim wstyd. Siedząc w potężnym, dębowym krześle, pochylony nad stosem pergaminów, Galdor z Dor-Lominu wydał się jednak nagle dziwnie postarzały, od kiedy zmuszony był opuścić Gryfie Gniazdo i udać się w stronę frontu, by dźwignąć brzemię wojny z elfami za króla. Być może jednak to jedynie światło zagrało niesfornie na pobrużdżonej twarzy szlachcica.

Patrzcie, co kot wniósł — skomentował Canbard przekornym głosem. Ukradkiem puścił do młodzieńca oko.

Marszałek jakby miał coś rzec, lecz natychmiast umilkł zamiast tego w oczekiwaniu, aż Egon sam przemówi i się wyjaśni. Wszyscy ze zgromadzonych wlepiali w niego wzrok z zainteresowaniem, bądź mniejszym czy też większym zniecierpliwieniem.

Re: [Szara Kotlina] Obóz wojska kerońskiego

7
Egon przemierzał obóz z głową pełną myśli. Evell nie wyjechał, znaczy się, że coś na rzeczy jest. Starego Lenatha mogli puścić ze względu na zdrowie. Pogoda ostatnio nie dopisywała, a on miał swoje lata. Trzymanie go tu, kiedy faktycznie to jego syn dowodził, było bez sensu. A Galdor próbuje powstrzymać Rdzawego przed rozlewem niewinnej krwi. Szlachcic miał przykre wrażenie, że to nie może skończyć się dobrze. Zdawał sobie sprawę, że jego ojciec ma przewagę w ludziach, ale po psach można spodziewać się niemal wszystkiego.

Kolejny raz mijał znajome twarze, do niektórych się uśmiechał, na inne tylko zerkał, a zdecydowanie najczęściej patrzył pod nogi, żeby nie wyrżnąć efektownie o twardy i kamienisty grunt. W pewnym momencie ziemia wessała mu stopę niemal do kostek. Buty zrobione były z twardej, dobrze zszytej skóry, nie przemokły więc, ale i tak musiał porządnie szarpnąć, żeby wyciągnąć ją z błota. Westchnął tylko i poszedł dalej.

Powoli zbliżał się do ojcowskiego namiotu, ale już z tej odległości słyszał podniesione głosy. Jeden głos wybijał się ponad inne. Egon nie znał go, ale domyślał się właściciela. Nie spotkał nigdy dowódcy Psów Wojny, jednak wątpił, by to mógłby być ktoś inny. Właśnie dochodzili do wejścia, kiedy wysoka postać gwałtownie wyszła z zewnątrz, nieomal wpadając na Senibarga, który określił ten typ zachowania w bardzo konkretny, ale i cichy sposób. Rycerz popatrzył chwilę za najmitą, rozważając, co też mogło tam zajść. Doszedł do wniosku, że informacji należy szukać u źródła. Skinął strażnikom głową na powitanie, klepnął Tridana w ramię, a do Seinbarga zwrócił się słowem.

- Niedługo powinienem wyjść, ale rozważ odpoczynek i jakiś posiłek. Wszystkim nam się to należy. - Zaraz potem odchylił połę namiotu i wszedł do środka.

Zauważył, że ojciec przerwał i spojrzał na niego. Cholera, pomyślał, czuje się, jakbym znowu coś przeskrobał, jak wtedy, gdy byłem dzieckiem. Zawsze tak na mnie patrzysz, ojcze. Jesteś ciekaw, co tym razem przywożę? Z kim walczyłem, lub kogo obraziłem? Może tym razem cię nie zawiodę. Dostrzegł również, że staruszek wydaje się zmęczony, jakby cała sprawa powoli go przerastała. Było to dziwne, bo ojciec zawsze był wzorem nieugiętej siły, dumy i charyzmy.

- Szlachetni panowie - rzekł, kłaniając się lekko i zatrzymując na dłużej wzrok na nieznajomym - Witajcie, cieszę się, że widzę was w zdrowiu. Ojcze, wracam właśnie ze zwiadu.

Na tym zakończył, dając dobitnie do zrozumienia, że nie powiem ni słowa więcej, dopóki nie dowie się, kimże jest ów przybysz. Po chwili dopiero dotarło do niego, że miejsce Darrena jest puste, a żadnego z jego podkomendnych nie widział, jadąc przez obóz. Zastanowił się, co może to oznaczać i odmówił w myślach krótką modlitwę, by nie było to nic złego.

Re: [Szara Kotlina] Obóz wojska kerońskiego

8
Herbowi panowie odpowiedzieli młodzieńcowi skinieniami głów, Galdor wyprostował się, ruchem dłoni zaprosił syna do wystąpienia naprzód. Cały czas nie spuszczał z niego wzroku, który jako jedyny nie wydawał się ulec upływowi czasu, nie zmienić przez lata ni jotę — w ciemnych oczach tkwił hart kutej stali. Nigdy nie zdradzały więcej, niźli marszałek sam chciał pokazać.

Cieszy mnie to — odrzekł spokojnie, jak podczas zwyczajowego spotkania. — Z niecierpliwością oczekujemy relacji. Najpierw jednak... — uprzejmym gestem wskazał nieznajomego, zasiadającego u skraju stołu, po prawicy Canbarda. — Reims Cordier, dziedzic Wzgórz, kasztelu i ziem na przygraniczu prowincji. Panie Cordier, mój młodszy syn, Egon, jeden z naszych dowódców.

Cordier powstał na krótką chwilę, by skłonić zwyczajowo głowę. U pasa nosił kord, lecz ubrany był na podróżną modłę, w skóry zakrywające kolczugę, zamiast w rodowe barwy. Egon nie przypominał sobie jego nazwiska. Nie sposób jednak było znać je wszystkie, zwłaszcza, gdy nie szło o rosłe rody, takie jak jego własny, a lokalnych władyków i kasztelanów, licznych i zmieniających się na stołkach swoich ciasnych ziem tak szybko, że w jedno pokolenie można było stracić rachubę. Niektórzy od swych chłopów różnili się ledwie nieco większą chałupą, nieco lepszym odzieniem i faktem, że zwykle pamiętali, by wyjąć słomę z butów. Wszyscy zaś byli tak ważni, jakby od ich komanda pastuchów z kosami na sztorc zależały losy krainy.

Dyskutowaliśmy o sprawach jego protektoratu...

Canbard parsknął znad kielicha, dusząc się śmiechem i omal nie opluwając winem przetkanej siwizną brody. Zdławił rechot dopiero pod ostrym spojrzeniem marszałka i wyszczerzył zęby do Evella w iście wilczym uśmiechu, lecz spotkał się tylko z kwaśnym zgorszeniem.

Dyskutowaliśmy — powtórzył Galdor tonem, w którym nikt nie śmiał mu już przerwać — i możesz do nas dołączyć, jeśli masz takie życzenie. — Kątem oka omiótł wolne u miejsce u swego boku. — Twój brat opuścił obóz na mój rozkaz. Jak mówiłem, z chęcią jednak wysłucham o sprawach w dolinie, nie wątpię, że nie spędziliście trzech dni w wiejskich karczmach i na uganianiu się po bezdrożach. Byle treściwie, chcielibyśmy powrócić do naszych omówień.

Niech to diabli, Galdor, to ledwie chłopaki — mruknął ze znudzeniem Canbard. — Dajmy młodym nacieszyć się tym, co najlepsze w wojaczce, nim jak my, najciekawsze, co będą mogli uczynić, to godzinami odgniatać sobie rzycie na tych cholernych krzesłach...

Re: [Szara Kotlina] Obóz wojska kerońskiego

9
Młody rycerz pogrzebał chwilę w pamięci, próbując przypomnieć sobie cokolwiek na temat rodu Cordierów, jednak wysiłki spełzły na niczym. Z łatwością wymieniał wszystkie wielkie rody Keronu, znał też niektórych baronów w Urk-hun, jednak spamiętać wszystkich zwyczajnie się nie dało. Postanowił zapytać Edrana, czy wiadomo mu coś o tym człowieku.

- Panie Cordier, miło mi poznać - skłonił lekko głowę, nie spuszczając z mężczyzny wzroku. Sam nie wiedział czemu był wobec niego podejrzliwy. Jego ojciec z pewnością był człowiekiem wpływowym, wielu ludzi czegoś od niego chciało, Egon miał tą świadomość od najmłodszych lat. Być może to wojna robi ze mnie nieufnego drania, wypatrującego wszędzie zagrożeń tylko dlatego, że nie spotykam ich w rzeczywistości, odkąd postawiłem stopę na tej ziemi.

Smutna prawda była taka, że Egon nie starł się z żadnym Elfickim oddziałem ani razu. Bitwy zawsze go omijały, toczyły się gdzieś niedaleko i zdążyły skończyć, nim do nich docierał. Chwałę zgarniali różni pomniejsi rycerze, oczywiście Darren również, ale nie on. On tylko jeździł na zwiady, wypytywał po wioskach, a miecz wyciągał w celach ćwiczebnych. Myśl ta przygnębiała go niekiedy, ale był zdeterminowany nie pokazać tego po sobie, zwłaszcza w obecności Galdora.

- Nie napotkaliśmy żadnych elfich oddziałów na naszej ziemi, ani bojówek, ani zwiadowczych, w wioskach twierdzą, że już od dłuższego czasu żadne zbrojne kupy nie zjawiają się po prowiant, gdyż trzy ostatnie takie wypady skończyły się dla nich masarką, jedną z nich zawdzięczają przecież memu bratu. Sądzę, że w Fenisteii ktoś poszedł po rozum do głowy i nakazał wycofać się na granicę puszczy, żeby jej strzec. Myślę, że wojna ma się ku końcowi - zakończył, choć w myślach dodał; a ja w jakiś niesamowity sposób ją przegapiłem.

- Jeżeli mogę w jakiś sposób pomóc, chętnie zostanę i pomogę w ustaleniach. - Podejrzewał, że ojciec tego oczekuje. Wydawało mu się oczywistym, że ma zastąpić Darrena, choć nie powiedziano mu, dokąd ten się udało. Słów poczciwego szlachcica na temat praw i przywilejów młodości nie komentował. Galdor z Dor-lominu dobitnie wyrażał się o młodych rycerzach, którzy bawili się w wojnę, udając wielkich wojowników, w rzeczywistości kończąc na przechwałkach wygłaszanych po piwie i to dla karczemnych dziewek. Nie pozwalał, by jego dzieci w podobny sposób plamiły jego imię.

Dlatego też Egon, mimo zmęczenie, pragnienia i głodu, usiadł na luźno stojącym krześle i przeleciał wzrokiem po zebranych, wyczekując ich reakcji.

Re: [Szara Kotlina] Obóz wojska kerońskiego

10
Galdor skinieniem głowy podziękował za raport, nagrodził tym małym wyrazem uznania. Canbard jednak ponownie musiał zdusić śmiech, tym razem słysząc przypuszczenie młodego szlachcica względem kończącej się wojny. Wilk nie słynął z dworności, ale towarzyszem był wyśmienitym i w strategii, i w boju, i w chlaniu po bitwie. Zazwyczaj. Rąbnął lekko pięścią w stół i utopił chichot w kielichu, nim wyszczerzył zęby do młodzieńca. — Ech, to się zdziwisz...

Powinien wiedzieć, co się stało — przyznał z niechęcią Evell, mówiąc o Egonie tak, jakby go nie było na miejscu. Evell był wierny, jak pies, w ostatecznym rozrachunku, ale dyshonorem byłoby mu przegapić choćby najmniejszą okazję do ponarzekania, jątrzenia starych ran czy plucia jadem tam, gdzie tylko jadu brakowało. Dwie były w kraju osoby, którym okazywał bezwzględny szacunek: prawowity, jego zdaniem, król i Galdor z Dor-Lominu. Całą resztą gardził, a już zwłaszcza, jeśli byli młodzi.

Powinien — zgodził się marszałek i westchnął, gdy syn zasiadł po jego prawicy. — Dzisiaj rano kasztelan przybył do nas, poprzedzając się posłańcem. Jego wieś, leżąca u samych granic, została doszczętnie splądrowana...

Kłosie — przerwał Cordier martwym głosem. — I nie zostało splądrowane, chędożone leśne psubraty nie wykradły prawie nic. Po prostu wyrżnęli w pień, wypalili, wybili niemal, co do chłopa, sam byłem i widziałem, kiedy sołtys przyszedł na kasztel. Ciała wisiały na drzewach, kobiety zgwałcone i wymordowane — Evell skrzywił się, gdy kasztelan wymieniał kolejnoz trzody spuścili krew, zatratowali pola i podłożyli ogień pod sioło, a niektóre dzieci obtaczali w smole i palili, jak pochodnie... Winniśmy ich ścigać, winniśmy odpłacić elfiej swołoczy, jak mówił Rdzawy! Niech za rzeź w Kłosiu płacą dziesięcioma wioskami!...

Dosyć — przerwał Galdor surowym głosem, prostując się na krześle i nagle wydając wyższy od wszystkich zebranych, nawet od Canbarda, który szczycił się blisko siedmioma stopami wzrostu i tym, że nieść go mogły tylko masywne, ciężkie wierzchowce zimnej krwi. — Słyszeliście już i wy, i Rdzawy Nazir: na waszych ziemiach od tygodni nie widziano ani jednego elfa, a być może i od ostatniego pogromu, który urządzili wasi chłopi. Nie mamy żadnego dowodu, że był to podjazd z Fenistei. A nawet gdyby był, to regularne wojsko nie maszeruje przeciwko wioskom. Nie moje wojsko.

Kto inny by miał!...

Żadnego dowodu. Zapewniliśmy wam wszelkie wsparcie, mój starszy syn z całym swym oddziałem został posłany na miejsce, by tropić sprawców i wymierzyć sprawiedliwość. Tyle możemy, nie zwrócimy życia waszym podwładnym. Przestrzegam jedynie, że jeśli wasi ludzie przekroczą granicę, potraktuję to jako złamanie mojego rozkazu. Jako zdradę.

Canbard prychnął. — Trzeba to rzec Nazirowi, kundel jest gotów zbierać chorągiew. Coś musimy na niego uradzić, jemu zajedno mogą być rozkazy, jak się podnieci i wywlecze brzeszczot — popatrzył po zebranych, na chwilę wbijając spojrzenie w Egona, jakby oczekiwał i jego inicjatywy. — Rdzawa kompania siedzi tu od dwóch dni, chleją, nudzą się, będzie z tego awantura.

Scysja może być nieunikniona — zgodził się chłodno Evell. — Optuję za natychmiastowym wydaleniem najemników z obozu.
Zdurniałeś, Evell? Pojadą wtedy palić elfy, a nam poczyni się z tego cholerne piekło, tutaj, na granicy. Psom trzeba rzucić inny ochłap...
Niechaj i palą tych cholernych!...

Cisza — urwał dysputę ojciec Egona. Nie musiał podnosić głosu, by wszyscy umilkli. — Sprawie Rdzawego Nazira i jego ludzi trzeba zaradzić, to prawda. Obu sprawom trzeba bezzwłocznie zarazić, jeśli mamy utrzymać spokój na kresach. Egonie — spojrzał na młodzieńca. W jego oczach błysnęła próba — być może ty widzisz rozwiązanie tej sytuacji?

Re: [Szara Kotlina] Obóz wojska kerońskiego

11
Egon spojrzał w oczy ojca i powstrzymał język przed wykrzyknięciem zdziwionego "ja?!". Zastanowił się, czy to faktycznie pytanie o jego zdanie, czy kolejna próba porównania do brata. Nie milczał jednak długo. Odpowiedział już po chwili.

- Widzę tu kilka nieprawidłowości, ojcze. Szanowny kasztelan próbuje nam wmówić, że Elfy, odcięte od zaopatrzenia zarówno drogą morską, jak i lądową, nie zagrabiły niczego, nawet przeklętego owsa, czy zwykłego jedzenia, dzięki któremu mogliby obyć się bez dostaw kolejne kilka dni, może i tydzień. To zupełnie nielogiczne. - Spojrzał teraz na pozostałych. Evell, jak zwykle zresztą, patrzył na niego zupełnie bez szacunku. Cordier wydawał się być zmieszany i zdenerwowany, że jakiś smarkacz podważa jego słowa. Canbard uśmiechał się lekko. Ojciec był nieprzenikniony jak zawsze. Poczekajcie, co będzie dalej. - Drugą kwestią jest to, że odkąd znajduję na tej wojnie ciała pomordowanych kobiet, a znajduje ich bardzo niewiele, mimo wszystko, ani jedna zabita przez elfie oddziały nie była zgwałcona z prostej przyczyny - Elfi mężczyźni brzydzą się naszymi kobietami, to fakt znany powszechnie. Związki Elfio-ludzkie dotyczą w większości Elfów zasymilowanych, na stałe mieszkających w Keronie, ewentualnie wschodnich wyspiarzy, Fenisteiscy mężczyźni trzymają się swoich Fenisteiskich kobiet. Nigdy też nie spotkałem się z tak brutalnym traktowaniem cywilów. Owszem, z chłopakami zdarzało się Elfom brutalnie pofolgować, ale nigdy z kobietami i dziećmi, a już na pewno nie uwierzę w obtaczanie w smole i palenie. Nie uwierzę, powtarzam. Długouchym można zarzucić wiele, ale nie bezmyślną brutalności.

Przerwał na chwilę, zbierając myśli. Mówił prawdę, nie wierzył, by była to robota Fenistejczyków. Sprawców szukałby znacznie bliżej. Chciał jednak poruszyć jeszcze jedną kwestie.

- Cóż, rycerzowi nie wypada powtarzać obozowych plotek, ale o jedną się pokuszę. Orda, zwana też Upiorami Wschodu, jeśli zakładamy, że w ogóle istnieje, ma w zwyczaju bawić się bardzo krwawo w wieszanie ludzi na drzewach przy uprzednim oskórowaniu ich. Prawdą jest, że do tej pory znajdywano zwłoki wieszane do góry nogami, ale kto wie, może zmienili obyczaje, może chcą nas zdezorientować? A może w ich działaniu nie ma logiki, ale my się jej doszukujemy, bo chcemy w końcu dowiedzieć się, czym ta cała Orda jest i dla kogo pracuje? Wiem, wiem, można mi zarzucić, że to bardzo wygodna teoria, która nie ma żadnego potwierdzenia. Ale i tak jest dla mnie prawdziwsza, niż dzieci palone przez Elfy.

Egon, któremu od gadania zaschło w gardle, sięgnął po stojący kielich i zajrzał do niego. Był pusty. Nie zraziło go to jednak.

- Panie Canbard, mógłbym prosić? O, dziękuję - rzekł, gdy szlachcic napełnił puchar. Wino było przednie, jak wszystko, co otaczało Galdora z Dor-lominu. Ugasiwszy pragnienie, młodzian wznowił wypowiedź. - Jeżeli zatem nie wierzymy w nagłą zmianę Elfiego nastawienia do wojny, odrzucamy plotkę mówiącą o Ordzie, to radziłbym poszukać winnych bliżej, niż byśmy tego chcieli. Jeśli panowie mnie rozumieją. Co się tyczy najemników i ich wypuszczenia, to nie wiem, dokąd można by ich posłać, żeby był spokój, chyba do piekła samego, ale ja raczej zostawiłbym ich tutaj. Na oku i pod skrytą strażą. Niech jedzą i piją, niech chodzą do burdelu. Być może ich rozrabianie tutaj będzie czymś, co nazwałbym mniejszym złem. Dziękuję za uwagę, skończyłem.

Ponownie spojrzał na ojca. A potem na reakcje pozostałych.

Re: [Szara Kotlina] Obóz wojska kerońskiego

12
Cordier sprawiał wrażenie, jakby podejmował iście heroiczny wysiłek, wstrzymując powietrze aż do ostatniego słowa Egona, a jego twarz zmieniała jedynie odcienie z minuty na minutę, sięgając coraz głębszej czerwieni. Uniósł się, zaciskając dłoń na kielichu i z wściekłością łypiąc na młodego szlachcica. — Skąd wam to wiedzieć, kiedy gówno widzieliście! — Rzucił po zgromadzonych nerwowym wzrokiem. — Mam dać wiarę, że duchy, bajania żołdaków, naszły moją wieś, zamiast pieprzonych ostrouchów, spiskujących nam pod bokiem i podjeżdżających nasze ziemie, kiedy wojsko siedzi na rzyci? Że ja tu łżę?...

Canbard warknął, poruszając się na siedzeniu. — Hola! Nie zapominajcie, do kogo drzecie pysk, kasztelanie!...

Cordier spiorunował go wzrokiem. Żaden argument nie wydawał się być zdolny odwieść go od przekonań. Tacy ludzie zdarzali się wszędzie, czasem całe tłuszcze, szalejące na pogromach, lecz władycy mieli to do siebie, że bywali w tym jeszcze bardziej niebezpieczni. Obce licho mogłoby wyskoczyć z krzaków i kopnąć ich niespodziewanie w dupę, a ci i tak, na wszelki wypadek, powiesiliby elfa.

Wystarczy! — Galdor przerwał obu mężczyznom ostrzejszym tonem, niż uprzednio. Zmarszczył brwi w wyrazie niezadowolenia i spojrzał wprost na przybysza, póki ten nie zamruczał pod nosem i nie opadł z powrotem na siedzenie, dosłownie i z emocjami. Canbard prychnął, a Evell śledził całą kłótnię z dezaprobatą, nic jednak nie komentując, nawet słów Egona, najwyraźniej wybierając niechętne milczenie nad przyznanie mu racji, gdy szło o Fenistejczyków. Marszałek potarł skroń. — Panujcie nad sobą, panie Cordier, jeśli życzycie brać sobie udział w naradach. Albo podążcie śladami Nazira. Co do Kłosia — szlachcic spojrzał wprost na młodzieńca, a w jego oczach błysnęło porozumienie i wyraz uznania, nawet, jeśli niewypowiedzianego na głos — również nie wierzę, by na rozkaz Fenistei przekroczono nasze granice. Powiedziałem wam to wcześniej, panie Cordier i powtórzę teraz, dość możliwych dowodów przedstawił wam mój syn. Nic jednak nie dowiemy się, póki Darren i jego oddział nie powrócą, co nie winno trwać długo. Obiecaliśmy wspomóc was i rozwiązać tę sprawę, tak się tedy stanie, zapewniam. Tymczasem, powracając do najemników...

Trzeba uczynić coś bezzwłocznie — wtrącił ze zdecydowaniem Evell. — Młodzi mogą bagatelizować sprawy — łypnięciem nie zostawił wątpliwości, o kogo mu chodziło — ale rychło wymkną nam się one spod kontroli. Psy Rdzawego nie zwykły „rozrabiać”, jak to rzekliście, jedzeniem, piciem i chodzeniem do burdelu. Zwykli paleniem i mordowaniem. Wątpię, aby Kłosie było ich występkiem, w czym wierzę, że panowie zgadzają się ze mną. Słyszy się wiele o skutkach, mhm, sojuszniczych przemarszy ich kompanii i nie mnie oceniać myśl najmowania tej swołoczy, lecz nigdy o tak... drastycznych — orzekł szlachcic, przeciągając ostatnie słowo. — Tutaj nie mogą jednak pozostać. Nie bezczynnie, a i nie idąc z ogniem na granicę, by bezmyślnie wzniecić konflikt od nowa. Mało dnia, który uszedłby bez awantur i bijatyk z naszymi ludźmi, tak, że nie sposób nawet zaciągnąć sprawców na pręgierz i ukarać dla przykładu. Zbyt wielu ich. Teraz będą dodatkowo podżegać do wypadów na elfie wioski, siać niepokoje... Trzymanie ich pod strażą zaogni jedynie sprawy. Powtórzę, że najbezpieczniej będzie wyrzucić ich z Kotliny. Najlepiej zaś z prowincji.

Idź tedy do Nazira, do jego jednej kompanii i trzech chorągwi, i rzeknij im, że ich wyrzucasz na zbity pysk. Do diabła, też pójdę, popatrzę chętnie — rzucił Canbard, rozpierając się na krześle. — Mówię ci teraz ja ponownie, że jak dzisiaj spuścisz Psy z łańcucha, żeby się wyhasały, to tego samego dnia się wyhasają w Fenistei. I będziesz miał swój od nowa wzniecony konflikt.

A co jeśli najemnicy mają rację? — odezwał się nagle Lotard, dotąd milczący przez cały ten czas i opróżniający tylko kolejne puchary. Nie słynął z bystrych myśli. — Jeśli syn marszałka powróci i potwierdzi słowa pana Cordiera? Co wtedy mamy czynić?

Ojciec młodzieńca, który dotąd pozwolił skończyć szlachcicom dysputę we względnym spokoju, ze skupionym, milczącym wyrazem na twarzy obserwując towarzyszy, zwłaszcza Egona, nagle podniósł lekko dłoń. Wydawał się zmęczony, gdy unosząc głowę, splatał palce na pergaminie, zakreślonym mapą. — Macie rację, panie Evell. Najemników nie można zostawić samym sobie. Canbard, niestety, także ją ma. Powrócimy do tej dyskusji bez zwłoki, po krótkiej przerwie. Wierzę, że wszystkim zgromadzonym dobrze ona zrobi. — Odwrócił głowę w stronę syna, obniżając głos. — Egonie, pozwolisz...

Marszałek podniósł się z krzesła, natychmiast szurnęły pozostałe i herbowi unieśli się pośpiesznie, uprzejmymi skinieniami żegnając na chwilę szlachcica. Ten dał młodzieńcowi, by podążył za nim na zewnątrz.

Świeże powietrze uderzyło ich obu, gdy wydostali się z namiotu, pozostając w towarzystwie jedynie wiernego Tridana. Seinbargowi musiało zbrzydnąć oczekiwanie, zaś wieczór przetaczał się w najlepsze ku nocy, czego w oświetlonym płomieniami świec wnętrzu, zajęci rozmowami, nie zdążyli nawet spostrzec. Dopiero wtedy młody mężczyzna poczuł, jak cholernie był po całym dniu głodny i zmęczony. Galdor nie szczędził jednak czasu.

Chcę, byście ty i twoi ludzi, byli gotowi, w razie potrzeby — zakomunikował wprost suchym głosem. Wzrok ojca przenikał Egona, nieustępliwy i nieprzenikniony, jak zazwyczaj, kryć mogło się pod nim wszystko. — Ziemie kasztelana nie leżą daleko stąd, Darren powinien wkrótce powrócić. Jeśli jednak szybko nie wypatrzymy jego chorągwi, wyruszycie za nimi, z wami oddział młodego Lotarda jako wsparcie. Tymczasem, póki jesteś tutaj, miej oko na kasztelana. Ostanie, czego nam trzeba, to by przystawał teraz w pobliżu Rdzawego Nazira i jego najemników. I idź wypocząć. Zasłużyłeś.

Obrócił się, by powrócić na narady, lecz w ostatniej chwili przystanął, spoglądając znów na syna. — Jest jeszcze coś, co wymaga mojej uwagi? Jeśli nie, na dziś jesteś wolny.
Spoiler:

Re: [Szara Kotlina] Obóz wojska kerońskiego

13
Wzburzenie kasztelańskie wcisnęło na usta Egona ledwie widoczny uśmieszek. Niewiele interesowały go poglądy tego mężczyzny, w ostatecznym rozrachunku liczyło się tylko zdanie jego ojca, a ten, co młodzian przyjął z rosnącą w sercu dumną, wydawał się być usatysfakcjonowany odpowiedzią.

Pozwolił, by starsi wymieniali między sobą opinie, zakrawające na małą kłótnię. Od zgody byli dalecy, ale akurat w przypadku Evella to nie nowość, on w ogóle mało z kim się zgadzał, poza marszałkiem i królem. Galdor sprawiał wrażenie, jakby miał wszystkiego serdecznie dość, teraz wyglądał jak człowiek swojego wieku. W końcu skutecznie ich uciszył i grzecznie wyprosił wszystkich. Egon, nie widząc innej możliwości, dopił wino i również wyszedł na powietrze.

Jego towarzysz Seinbarg zniknął, czemu rycerz się nie dziwił, noc bowiem zapadła w najlepsze, a z głębi obozu dało się słyszeć muzykę i śpiew. Młodzieniec tęsknie pomyślał o pitnym miodzie, pieczystym, bawiących się w najlepsze druhach. Kiedy ojciec zaproponował mu, żeby odpoczął, ale zapytał, czy to wszystko, Egon był bliski kłamstwa, że tak. Marzył o kąpieli i wypoczynku. Kiedy przemówił, głos miał zmęczony.

- Ludzie będą gotowi, masz moje słowo. Jest jeszcze jednak coś. W czasie zwiadu, kiedy wracaliśmy przez Potopce, znaleźliśmy obitego Murka Lainarę. Tego wyklętego szlachcica. Wieśniacy dorwali jego i kilku innych, kiedy, podobno, bezcześcili przydrożną kapliczkę. Dwóch zabili, jeden uciekł, a Murka mamy tutaj, w obozie. Był wśród napastników, którzy zaatakowali klasztor w Kedesz, jednak mówi, że niczego nie zrabował, tylko szukał żony swego brata, która podobno go zabiła. Uchroniliśmy go przed Psami i ich oprawcami, ale nie wiem, co dalej. Śmierć, to oczywiste, ale w jaki sposób? Sąd polowy? Czy od razu łeb ściąć, wygotować kości i odesłać bratu? To byłby, tak myślę, wielki akt łaskawości ze strony króla.

Spojrzał uważnie na ojca. Choć nie chciał go dobijać kolejnymi obowiązkami, coś z tak ważnym jeńcem trzeba było zrobić.

Re: [Szara Kotlina] Obóz wojska kerońskiego

14
Szlachcic zmarszczył brwi, kiedy tylko Egon wspomniał o napadniętej świątyni i upadłym Lainarze, pochwyconym przez chłopów. Obrócił się z powrotem w stronę syna, zamyślił, słuchając jego słów i nabierając powagi na twarzy, wbił w przestrzeń niejasne spojrzenie chmurnych oczu. — Znam historię i zbrodnie Lainary — przyznał głucho, lustrując znów młodzieńca, jakby czegoś się w nim doszukiwał. — Uczestnictwo w zbezczeszczeniu klasztoru do tylko kolejny występek, dokładający mu hańby, ale przeważa szalę. Jeśli Kedesz zostało napadnięte, zapewne wkrótce ktoś zjawi się z wieściami... kolejny problem do rozwiązania — na czole marszałka nie przestały zbiegać się w wyrazie zadumy, lecz gdy uniósł wzrok, błyskała w nim bystra iskra. — Tym jednak zajmiemy się, gdy przyjdzie na to czas. Dość mamy ważkich spraw na głowie. Nie poślę ciebie ani twoich ludzi za bandytami, którzy zrabowali relikwie, nie póki nie powróci twój brat. Lecz sprawę Lainary powierzam tobie.

To brzemię winno spoczywać na Darrenie, jako moim dziedzicu — wyjaśnił sztywno, nie spuszczając z młodzieńca przenikliwego spojrzenia, którym nigdy nie przestawał poddawać swe dzieci próbie — lecz najwyższa pora, byś i ty znał prawdziwy ciężar żelaza, które nosisz u boku. Na twoje barki składam obowiązek rozprawienia się ze zbrodniarzem — oświadczył oficjalnie. — Ty zadecydujesz o tym, czy winienem go widzieć i wesprzeć cię radą, ty zadecydujesz o prawdziwości jego słów. A gdy ich wysłuchasz, zadecydujesz też o jego losie i wyroku. Jeżeli postanowisz, że zasłużył na łaskę i szybką śmierć bez poniżenia, tak będzie; wyrok zostanie wykonany, gdy powróci twój brat, w jego i mojej obecności. Jeśli nie, niech będzie i tak.

Nim się odwrócił, Galdor ostatni raz rzekł do Egona, a wszystko w jego głosie zdawało się przypominać, kim był i że nie znikąd wziął się szacunek, którym go darzono. — Nie bierz tego brzemienia lekko. Pamiętaj, że w tej rodzinie mężczyzna, który wypowiada słowa, wznosi też miecz. On przyjmuje też tego konsekwencje. Oczekuję, że najpóźniej jutro losy Murka Lainary będą przesądzone — rzekł, górując nad młodym szlachcicem. — A teraz, możesz iść. Wypocznij dobrze. I pamiętaj o swych obowiązkach.

Marszałek pożegnał go skinieniem, skinął też na pozdrowienie czuwającego lojalnie Tridana, po czym obrócił się, wyprężony i wyprostowany, jak młody i powrócił do namiotu. Poły zaszeleściły i mężczyzna zniknął w ich wnętrzu, pozostawiając syna oraz wartownika samych na nocnym powietrzu.

Re: [Szara Kotlina] Obóz wojska kerońskiego

15
- Tak się stanie, ojcze. Bywaj.

Po tych słowach skłonił się lekko i oddalił w kierunku swojego namiotu. Był cholernie zmęczony, nie wiedział, co w końcu ma zrobić. Nakaz osądzenia Murka wydany przez ojca winien być wykonany natychmiast. Ale, do cholery, od trzech dni nie jadł nic ciepłego, nie pił ciemnego piwa i nie umył się porządnie. Miał prawo odpocząć.

Przy jego namiocie czuwali jego ludzie, którzy z Erdranem mieli odeskortować tu więźnia.

- Znajdźcie wszystkich z naszej chorągwi. Każdego jednego żołnierza. Przekażcie, że dziś w nocy mają być trzeźwi, jak dzieci, bo rano może paść rozkaz do wymarszu. Jak któregoś złapie na kacu, to popamięta do końca służby. Rozumiecie?

Rozumieli. Większość z nich dobierał sam, biorąc pod uwagę ich umiejętności, inteligencje i karność. Wiedzieli, że za wierną służbę potrafi odpłacić im złotem i przyjaźnią. Dlatego miał u nich posłuch i mógł na nich liczyć.

Wszedł do namiotu. Był dość skromnie urządzony, zaledwie łóżko, stolik i rzeźbiony w drewnie fotel, przyozdobiony lwem Dor-lominu. W kącie stał stojak na zbroję, obecnie spokojnie wiszącą na swoim miejscu. Jego giermek siedział na wyścielonym dywanem podłożu i ostrzył swój sztylet. Podniósł się natychmiast, kiedy zobaczył Egona. Rycerz starał się wyzbyć u niego tych ekstremalnie poddańczych gestów, traktując go z szacunkiem, chłopak był jednak oporny.

- Murk siedzi za namiotem, przykuty do słupa. Errick, Nord i Jaden pilnują go na zmianę. Dałem mu wody i trochę chleba.
- Bardzo dobrze zrobiłeś, Erdranie. Bardzo dobrze. Więźniem zajmę się jutro, dziś pragnę w końcu odpocząć. Przygotuj na jutro moją zbroję, ale bez nagolenników i nakolanników, nienawidzę tego żelastwa na nogi, ciężko się w tym odlać. Powinienem wrócić około północy, przygotuj więc balię z gorącą wodą, bo pragnę się w końcu umyć. I sam spróbuj wypocząć.
- Spróbuje, panie, choć służba u was wcale mi w tym nie pomaga - wyszczerzył zęby w uśmiechu.

Egon poczochrał mu włosy i wyszedł. Skierował się do obszernego namiotu, z którego dobiegały go pijackie piosenki, muzyka i śmiech.

Kantyna stanowiła trzeci, po namiocie Galdora i burdelu, najważniejszy obiekt w obozie. Długie ławy ustawiony przy równie długich stołach. Pod jedną ze ścian stał szynkwas, gdzie Lolio, gruby karczmarz, rozdawał napitki, gdyż jedzenie żołnierze dostawali porcjami w wyznaczonych godzinach dnia. Gdy tylko wszedł do środka, ogarnął go zaduch, gorąco i dym z kopcących się pochodni, wbitych w ziemię pomiędzy stołami. Naraz wpadł też w całą serię powitań, uścisków, okrzyków radości i ściskania przedramienia. Wpierw jego koledzy z czasów młodości zachęcali go do wypicia, więc wypił nieco i wymienił kilka ciekawostek obozowych. Potem jego wuj, Garlan Cathal, brat matki, wziął go w niedźwiedzi uścisk, omal nie łamiąc żeber i zapytał, czy jego ojciec zamierza jeszcze, jak czynił to kiedyś, wyjść do swojego wojska. W odpowiedzi Egon rzekł, że wuj robi to za nich dwóch, a piciem przewyższa pewnie połowę rodziny, czym zasłużył sobie na salwę śmiechu i kilka klepnięć po plecach. Dalej ujrzał Raegana z Summerled, jego rówieśnika, który trzymał na kolanach markietankę i kiedy tylko ich wzrok się spojrzał, skinęli sobie głowami z uśmiechem. Jego młodszy brat Bevan spierał się o coś żywiołowo z innym giermkiem. Mówiło się, chłopak lada dzień zostanie pasowany, gdyż wykazał się w boju już kilkukrotnie. Egon zacisnął mocno usta, rozgoryczony, że nawet giermek posmakował bitwy z elfami, a on nie. Młodzieniec przypomniał sobie nagle o ich ojcu, Daimonie, który nie brał udziału w walkach na froncie, zajęty jakimiś ważnymi, rodzinnymi, jak skwitował jego ojciec, sprawami.

- Egon! Dawaj na partyjkę, jak obiecałeś! - Gruby strażnik bramy wołał go do swojego stołu, rycerz nie widział przeciwwskazań. - I jak, o co chodzi w tej całej hecy? - Zapytał, rzucając kośćmi. - Trzynaście. Podbijam.
- Nie interesuj się. Piętnaście, podbijam.
- No nie żartuj, mi nie powiesz? Dwadzieścia trzy. Pas.
- Może później. Jak się ojciec dowie, że plotki powtarzam, to jaja urwie. Trzydzieści dwa.
- Pula twoja. To jak będzie?
- Nijak. Bestialsko wyrżnęli wioskę i nie mają winnego. Mówią, że to elfy, ale tylko Psy są za taką teorią. Chcą wyjść z obozu i na granice pójść.
- Cholera, to słaby pomysł jest. Gramy dalej?
- Gramy.

Jakiś czas kości turlały się po stole, przekleństwa rzucano równie intensywnie. W końcu jednak Egon machnął ręką i z kilkoma srebrnikami wstał od stołu. Przystanął na chwilę przy ludziach jego ojca, świeżej krwi w wojsku, wszyscy w wieku podobnym jemu. Rozmowy o niczym zakończyły się przyjściem markietanek, które zaczęły prowokować i kusić po kolei każdego z nich. Jedna również położyła dłoń na piersi Egona. Miała nieco piegów i rude włosy. Spojrzenie niebieskich oczu było cholernie zmysłowe, nie dziwiło więc, że młodzian zareagował w pewien sposób. Dziewka przypominała bardzo Meriel. Nie była nią jednak. Zdecydowanie. Przeprosił towarzystwo i wyszedł z namiotu.

Skierował się do siebie. Było nieco po północy, liczył jednak, że woda nie wystygła całkowicie. W końcu, przy pomocy Erdrana, zrzucił z siebie kolczugę i resztę ubrania i z radością wskoczył do całkiem ciepłej wody. Nieco później, wyszorowany, czysty, ale szczęśliwy, położył się spać.

Obudził go typowy dla obozu gwar. Giermek już czekał na niego z jedzeniem.

- Kuropatwa, panie. Do tego trochę jarzyn i wino.
- Dzięki, mały.

Ubrał się szybko, zjadł, co zostało mu podane, przepasał miecz i westchnął. Nadszedł czas, który i tak wystarczająco odwlekał.

Murka znalazł, jak mówił Erdran, przykutego do słupa. Nie wyglądał wcale lepiej, wciąż był zbity i opuchnięty. Kiedy usłyszał kroki, podniósł głowę.

- Spadł na mnie obowiązek - zaczął rycerz poważnym tonem - wysłuchania twoich win i zeznań w sprawie wszystkich dokonanych przez ciebie zbrodni. Następnie osądzę cię i w zależności od tego, co powiesz, wykonam wyrok. Proszę więc, byś mówił szczerze, całą prawdę i bez konfabulacji. Zrozum, że szybkie ścięcie mieczem jest lepsze, niż publiczna kaźń. Słucham zatem!
ODPOWIEDZ

Wróć do „Wschodnia prowincja”