Re: [Szara Kotlina] Obóz wojska kerońskiego

16
Upadły szlachcic podniósł głowę na dźwięk znajomego głosu i zamrugał. Wyglądał tak żałośnie, iż nieomal komicznie, klęcząc przywiązany do słupa, posklejany od brudu, od zaschniętej juchy, opuchnięty i posiniaczony. Skulony, w niczym nie przypominał człowieka, który niegdyś miał mianować się herbem i tytułem, i reprezentować swój ród; gdyby infamia miała twarz, nosiłaby oblicze Murka Lainary — zgnojonego i obdartego, w resztkach porządnego kaftana strzępiącego się na nim, jak na strachu w polu. Jeniec zajęczał rozpaczliwie.

Błagam, panie! Miejcie litości! Ulitujcie się! — załkał. — Mówiłem wam już podle gospody, we wsi! Nic złego w klasztorze nie uczyniłem, klnę się na żywot, na oczy matuli! Nie byłem rabować!

Trząsł się histerycznie i płakał iście rzewnymi łzami, pochylając brudną głowę. Musiał mówić prawdę. Bądź być prawdziwie przednim oszustem. Plotki i pogłoski zaś, tyczące się Lainarów, wskazywały niechybnie, że zajedno pierwsze, jak i drugie, mogło mieć potwierdzenie w rzeczywistości.

Żony brata szukałem, przysięgam... otruła go... otruła i zbiegła, chciałem tylko ją odnaleźć — powtarzał, jak zaklęty. — Wiem, żem poczynił zła! Wiem! Ale poniechajcie, zaklinam was, poniechajcie, panie, wszystko prawdę wam mówię! Ja nie rabowałem! — usiłował dodać sobie wiarygodności rozpaczliwym krzykiem, lecz głos ugrzązł mu w gardle i bardziej przypominał zduszony, przerażony pisk. — Jechałem z nimi, bo też ich wiodło do Kedesz... nie mówiliśmy, to i nie wiedziałem, że oni na rabunek, zaklinam się, przysięgam, na honor i na rodzinę przysięgam, na kości mego brata! Byłem tylko po kobietę... Zbiegłem, gdy zaczęli palić klasztor i nikomu krzywdy nie poczyniłem! Nie wiem, co pokradli i gdzie ukryli, przysięgam wam to!

Z łkania znów popadł w histerię, trzęsąc się i drżąc konwulsyjnie, i z nerwów nie mogąc złapać oddechu.

Re: [Szara Kotlina] Obóz wojska kerońskiego

17
Egon westchnął. Znowu się zaczyna, pomyślał. Ta sama śpiewka, co w Potopcach. Miał szczerze dość jęczenie szlachcica. Drażniło go, że miał odwagę napadać bezbronnych i rabować kosztowności od słabych, ale konsekwencji swoich czynów ponieść już nie potrafił. Nawet, jeżeli faktycznie nie brał udziału w napadzie, winny był setek innych zbrodni.

- Problem w tym, Murku, że ty nie masz honoru. Rodziny też nie, a kości brata zostaw w spokoju. Zakładając, że ci wierzę, że nie zabiłeś żadnej kapłanki, nie zgwałciłeś żadnej z rezydentek klasztoru, nie zrabowałeś niczego... To i tak masz na sumienie o wiele gorsze zbrodnie, niż przyglądanie się bezprawiu. Poza tym, jechałeś do klasztoru w poszukiwaniu kobiety, którą chciałeś, prawdopodobnie, zamordować w akcie zemsty. To, że ci się nie udało, to wyłącznie przypadek. Nie stawia cię zatem w lepszym świetle.

Przyglądał się uważnie, myśląc, jak podejść tego obdartusa. Śmierć była dla niego pewna, nie miał wątpliwości. Zastanowił się nawet, czy w sercu już nie podjął decyzji. Tej samej zresztą, którą miał w głowie jeszcze we wsi. Szybka śmierć i odesłanie kości do domu.

- Murku, to jest twoja ostatnia szansa. Jeżeli nie usłyszę od ciebie nic wartego uwagi, odejdę, a wtedy czas rozmów się skończy. Powiedz mi, co wiesz o klasztorze, powiedz o innych zbrodniach, których się dopuściłeś. Mów, bo mam mało cierpliwości i czasu.

Irytował go jego własny brak skupienia, który wcześniej istniał gdzieś w podświadomości, a teraz z każdą chwilą nasilał się. Nocą śnił o Meriel. Sny bardzo intensywne i rzeczywiste, kiedy to spotkali się po raz ostatni.

Nie było mowy o schadzce w jej komnatach, jej matka pilnowała córek na każdym kroku. Spotkali się więc w bibliotece zamkowej. Jak w wielu innych szlacheckich domach, biblioteka była używana niezwykle rzadko. Pełno w niej było kurzu, ale i przestrzeni. No i książek, oczywiście. Przyniosła ze sobą świecę. Jedną, na wpół wypaloną świecę. Jedyne, co miała na sobie, do delikatne, skórzane pantofelki i zwiewną, lnianą suknię. Egon sam nie przeczuwał, jak skończy się ten wieczór. Przytulił ją mocno do siebie, by następnie ich usta się zetknęły. Całowali się już wcześniej, to nie była dla nich żadna nowość. Tym razem jednak oboje wypili nieco więcej wina. Krew w nich wrzała. Mieli po siedemnaście lat, a żadne z nich nie było obiecane innemu. Jej usta smakowały maliną. Cała pachniała malinami. Elficki krem, pomyślał. I elfickie perfumy. Potem przestało to mieć znaczenie.

To ona zaczęła. Rozpięła klamrę jego pasa i rzuciła gdzieś na bok. Tunikę zapinaną na drewniane kołeczki rozpinała z drżącymi dłońmi. On miał zdecydowanie łatwiej. Jej suknią, zakładana przez głowę lub od dołu, trzymała się jedynie na ramiączkach. Najpierw jedno, potem drugie, a za chwilę stała przed nim w samym gieźle. Pantofelki zrzuciła sama. Kiedy się później nad tym zastanawiał, nie pamiętał zbyt dobrze, kiedy i on pozbył się wysokich butów i spodni. Pamiętał za to, jak pieścił jej ciało, leżąc na grubych, erolskich dywanach. Jak jego usta przesuwały się z góry na dół, a dłonie zajmowały się piersiami. Ich oddechy, głębokie i szybkie, wypełniały biblioteczną ciszę.

Wtedy wyszeptała dwa słowa. Prośbę. A on ją spełnił. Była bardzo ciepła, zdecydowanie gotowa. I chętna. To wszystko te płomienne włosy, myślał wtedy. To one dają jej ten wewnętrzny ogień. Nie trwało to długo. Oboje nie mieli żadnej wprawy. Kilka głośniejszych westchnień, kilka ruchów i jęk ulgi z jego strony. Dłuższą chwilę leżeli w milczeniu, wtuleni w siebie, ale po jakimś czasie młoda dziewczyna wyraźnie pokazała, że to nie koniec na dziś. Powoli przesuwała się w bok, by znaleźć się na nim, a on nie miał nic przeciwko temu. W jednej chwili znowu stali się jednością. Tym razem to Meriel przejęła inicjatywę, a Egon zastanowił się przelotnie, skąd ona zna takie rzeczy. Szybko jednak wyłączył podobnie bzdurne myśli. Tym razem trwało to nieco dłużej. Nieco.

Później, kiedy noc powoli chyliła się ku końcowi, a oni, po kilku kolejnych, prawdopodobnie żałośnie dziecinnych próbach, skosztowali siebie, przyszedł strach. Co będzie, gdy poczną dziecko? Co powiem jego ojciec? Lub, co gorsza, jej matka? Co będzie, gdy wszystko się wyda? Młodzi żyli w stanie ciągłego napięcie przez najbliższe trzy tygodnie, po czym młoda szlachcianka, w sekretnie wysłanym liście, zapewniła Egona, że nie ma powodów do obaw, krwawienie przyszło regularnie. Młody, jeszcze wtedy giermek, ucieszył się, jakby miał dziedziczyć całe królestwo, a w nozdrzach niemal już zawsze od tamtej pory czuł jej malinowy zapach.

I drażniło go, że przez tą woń przebija się smród kału, moczu, krwi i cholera wie, czego jeszcze. Chciał jak najszybciej zostawić upadłego szlachcica samego sobie.

Re: [Szara Kotlina] Obóz wojska kerońskiego

18
Murk zajęczał żałośnie, na dobre rozwiewając wspomnienia. Te od świtu kłębiły się Egonowi w głowie, jak żywe, jakby przenosiły młodzieńca z powrotem do zamkowej biblioteki, gdzie pod palcami czuł znów ogniste włosy, wplątane w jego dłoń, w uszach szept, woń wosku i starego pergaminu mieszała się z wonią malinowego chruśniaka w pełne lato... i nikła. Zapach zbladł i ulotnił się, przepadł, jak sen rankiem, ledwie upadły szlachcic znów załkał i zatrząsł się, jak osika. Wyrwał go nieprzyjemnie z powrotem do obozowiska i smrodu szczyn, krwi oraz potu. Ruszony ponurą obietnicą, Lainara podniósł głowę i twarz, która obliczem z ofiary pszczelich ukąszeń przypominała coraz bardziej gnijący kalafior.

Przyznaję się, przyznaję! Poczyniłem zła, wiele zła, rzekłem wam przecież, panie miłościwy!... — reszta utonęła w skrzeku i płaczu, póki nie opanował się na tyle, by wycharczeć cokolwiek więcej. — Bawiłem po gospodach, chlałem i biłem... rabowałem, mordowałem ludzi... ale nie ruszyłem klasztoru, zarzekam się, że nie ruszyłem! Przysięgam na... na... — urwał, pominając widocznie słowa Egona. Śmierć jednak, kiedy zaglądała już w oczy, rzadko przez kogokolwiek witana była, jak stary druh. Murk podjął prośby, spod zapuchniętych powiek patrząc młodemu rycerzowi prosto w oczy błagalnym wzrokiem. — Zaklinam się! Nie byłem z bandytami! Proszę... proszę, uchowajcie... Ja odpracuję! Wszystko po stokroć odpracuję! Każdą winę, każdą jedną, choćbym miał do końca żywota!...

Jeniec powtarzał swą mantrę błagań i modłów, nie dając szlachcicowi nic nowego. Nie pozostawiał wyboru. Infamia nie była i nie miała nigdy być łagodnym upomnieniem, ostrzeżeniem. Mówiła jasno, co należało uczynić z Murkiem Lainarą. W tym wypadku, litość nie oznaczała ocalenia... Nim jednak Egon zdążył odrzec cokolwiek i obciążyć go nieodwołalnym wyrokiem, zza namiotu wypadł Erdran, dysząc, jak gończy ogar. Omal nie poślizgnął się z rozpędu na błocie.

Panie... jeźdźcy... brat wasz... — chłopak opierał dłonie na udach, łapiąc oddech, nie pomnąc nawet, by się skłonić. Włosy miał zmierzwione, twarz bladą i o niepokojącym wyrazie, takim, że na sam widok rycerza ukłuło coś w trzewiach. Odgonił jednak brzydkie przeczucie.

U bramy... są...

Egon skinął głową na giermka, polecając mu odetchnąć i odpocząć, dopilnować, by ktoś miał oko na brańca, łkającego już tylko cichutko z brodą opartą o pierś i prawie nie poruszającego się u słupa. Sam opuścił placyk za namiotem, ruszył ku bramie, przyśpieszając z każdym krokiem i ledwie walcząc z ochotą, by zerwać się do biegu przez grząską, rozdeptaną i rozjeżdżoną kopytami drogę. Minął namioty towarzyszy, pomniejszych szlachciców i rycerstwa — większość, spostrzegł, pustą; u rzadko którego łapał kątem oka giermka na straży. Nie wiedział, jakim dziwnym przeczuciem, ale miał głębokie wrażenie, że nie znaczyło to wcale dobrze. Zbiegowisko w bram wjazdowych spostrzegł z daleka, nawet na zwieńczeniach obwarowań, w gniazdach i spod hurdycji, wyglądały hełmy oraz pióropusze, obserwując zamieszanie z wysoka. Olbrzymie odrzwia wciąż były otwarte, oba z nich, spozierały szeroko na dolinę. Hurma chłopa, żołnierstwa, najemników, rycerzy i prostych pachołków, tłoczących się u wjazdu, zasłoniła mu widok, lecz u brzegu motłochu młody szlachcic napotkał zadzierającego głowę Seinbarga. Towarzysz rycerza miał nietęgi wyraz twarzy, lecz nic nie powiedział, zamiast tego pchnął żołdaka obok i ryknął donośnie.

Na bok, chamy, jazda! Jazda, rozstąpić się, puścić go! To brat jego, syn Galdora!

Pomrukując i falując, tłum pozwolił w końcu Egonowi przecisnąć się naprzód, omal nie grzęznąc przy tym w kałużach pomiędzy ludźmi. Przystanął jednak natychmiast, gdy wydostał się z kręgu i ujrzał chorągiew brata, mijającą jeszcze truchtem bramę. A raczej to, co z chorągwi zostało. Rumak Darrena, trzymany pod pyskiem przez Yannika — chorąży posłał Egonowi ponure, niespokojne spojrzenie — stał na środku po pęciny w błocie, spieniony, w poszarpanym rynsztunku i kulbace krzywiącej się na grzbiecie pod ciężarem jeźdźca. Na bokach miał krew. Sam Darren w pełnej zbroi obryzganej juchą zwisał niemal bezwładnie z siodła, zgięty w pół i chwiejący się tak, że tylko podpierający go giermek powstrzymał rycerza przed upadkiem. Egon nie widział miecza u jego boku. Czterech innych jeźdźców dokłusowało za nim, wszyscy ranieni, chyboczący się, wyczerpani śmiertelnie, na koniach zlanych potem i robiących dychawicznie bokami. Jeden wierzchowiec przybiegł sam z siodłem przekręconym niemal pod brzuch i zadem nie siwym, a czerwonym od krwi. Tyle powróciło z trzynastu, którzy opuszczali wcześniej obóz.

Re: [Szara Kotlina] Obóz wojska kerońskiego

19
Egon słuchał. Ze znużeniem, zniecierpliwieniem. Nie miał ochoty kolejny raz tłumaczyć mu, że nie ma szans na zachowanie głowy. Bez przerwy częstował go tymi samymi frazesami, głupimi zapewnieniami i niepotrzebnymi obietnicami. A w dodatku, rycerz ciągle miał mu za złe, zupełnie bezzasadnie, że siedzi tu z nim, zamiast robić dużo ciekawsze rzeczy, jak na przykład spotkać się z Meriel.

Erdran miał to do siebie, że niezwłocznie informował go o wszystkich ważnych sprawach. Cieszył się z tego, nigdy przedtem nie widział jednak, aby chłopak tak pędził, omal nie skręcając karku na rozmokłej ziemi. Egon nakazał mu uspokojenie się. Wtedy też usłyszał wieści. Wyraz twarzy dzieciaka sprawił, że ogarnął go chwilowy niepokój. Pozbył się go, tak szybko, jak to było możliwe. Przecież chodziło o Darrena. Większego od niego wojownika, negocjatora, jeźdźca. Nie mogło być tak, że coś mu się stało, było to bowiem, nielogiczne i zupełnie irracjonalne. Odszedł jednak od Murka, polecił strażnikom ciągłe baczenie na niego, po czym skierował się w stronę bramy.

Tłum był cholernie wielki, ciężko mu było przepchać się do centrum wydarzenia. Mijał znajome twarze, wszystkie smętne, przygnębione, zaciekawione lub wystraszone. Dziwnie się czuł, odczytując kolejno różne uczucia. Wydawało się, że w jakiś sposób wiążą to z nim, ale nie potrafił pojąć, o co im chodzi. Na przekór pchał się dalej, kilkukrotnie ślizgając się na błocie i klnąc pod nosem. Całą siłą woli powstrzymał się, żeby nie biec pod bramę.

W końcu spotkał Seinbarga, który pomógł mu w walce o pierwszy szereg. Wymruczał podziękowania i zapytał, co się dzieje, ale nie potrzebował odpowiedzi. Ujrzał ją bowiem. I kilka myśli uderzyło go naraz.

Przecież to Darren, byle kto nie mógł go pokonać. Musieli mieć ogromną przewagę liczebną. Z pewnością było ich z pięćdziesięciu. Albo i więcej. Cholera jasna, to niemożliwe.

Zdziwił się, jak dziecinne były jego myśli. Nagle jednak runął mur, który narósł wokół jego starszego brata. Wiecznie najlepszego, najszybszego, najsilniejszego. Niepokonanego, jednym słowem. W tej chwili absolutnie nie wyglądał, jak niepokonany. Raczej, jak półżywy.

- Zawiadomcie mojego ojca, natychmiast. Sprowadzić mi tu szybko medyków. Ruszać się, bez gadania! - Ryknął na stojących obok niego ludzi, nawet nie bardzo zdających sobie sprawę, czyich, po czym podbiegł szybko do wierzchowca brata, przeciskając się przez kilku pomniejszych rycerzy i giermków. Nie tracił czasu.

- Darren, żyjesz? Cholera, co się stało, co was zaatakowało? Czy wszyscy pozostali zginęli? Słyszysz mnie w ogóle?

Spojrzał na Yannika z wyrazem determinacji na twarzy. To nie może się tak skończyć, myślał. Nie ja jestem stworzony do dziedziczenia i rządzenia, tylko on. Zawsze był lepszy, nie może tak nagle odejść.

Re: [Szara Kotlina] Obóz wojska kerońskiego

20
Kiedy młody rycerz, nie pomnąc na tłum gapiów i konwenanse, wystrzelił do brata przez błotniste podwórze, Darren przychylił się w kulbace jeszcze głębiej, omal nie powalając giermka i nie ciągnąc ze sobą na ziemię. Uratowała go szybka reakcja Yannika oraz podbiegający Egon, którzy podtrzymali dowódcę w siodle, podparli. Chorąży na wzrok młodzieńca odpowiedział krótkim, niepewnym łypnięciem, niezdolny nawet wykrztusić słowa. Syn Galdora nie był jedynym, w którym widok tego, co zostało z chorągwi, z jego starszego brata, z Darrena niezwyciężonego z mieczem i na koniu, legendy wśród żołdaków i rycerstwa, budził grozę — grozę oraz niedowierzanie. Że ktoś mógł go pokonać. Że ktoś mógł zabić. Że mógł skonać, o ile wciąż żyw i dychał... Nawet w motłochu, wzburzonym i kipiącym jeszcze chwilę nazad od głosów, szeptów oraz nerwowych pomruków falujących z przednich rzędów na sam tył, niemal zapadła martwa cisza. Wszyscy gapili się, jak ogłupiali, jak gdyby krzyk i rozkaz Egona po nich spłynęły. Dopiero Seibarg ocknął się i kurwami zwyzywał pachołków, pognał ich kopem po felczera, do lazaretu, własnego giermka na szczyt wzgórza, do namiotu Galdora...

Zasypany pytaniami, Darren otworzył usta. Nie wydobyło się z nich jednak nic, poza zduszonym, słabym jękiem i krwią, który wypłynęła mu na brodę. Włosy również zlepiała mu jucha i kurz z gościńca, i pot, twarz okrywały krwawe smugi z brudem, a nos wydawał się być złamany, jeśli nie rozkwaszony na dobre jakimś okrutnym ciosem. Hełm przepadł, zaś młody rycerz nie wyobrażał sobie, kto musiał uderzać, by tak głęboko wgnieść napierśnik. Brat spojrzał wprost w oczy Egona, takie same, jak jego, ciemne, niczym u ich ojca, charcząc ciężko.

N-nie wiem... — wydyszał tylko i całym ciężarem zwalił się na podtrzymujących go mężczyzn.

Do szlachcica i chorążego podbiegł pobladły Seinbarg. — Egon... Egon! Trzeba go zabrać do lazaretu! I ocalałych też. Teraz!
Ma rację — mruknął Yannik. — On nam tu zaraz skapieje... Zaraza, nie wierzę w to... Ruchy, rozgonię tę hołotę, a wy prowadźcie go do felczerów. Słyszycie, kurwa? Jazda, skurwysyny, chamy, jazda na swoje, każdy jeden! Chujem mi to, rycerz czy pachoł! Stójcie tak, a każę wszystkich oćwiczyć na pręgierzu! Jazda, kurwa!

Obaj mieli rację — Seibarg, Yannik. Nie mogli zwlekać. Egon ledwie słyszał słaby oddech brata, a kiedy ten oparł się o niego i jego towarzysza, rycerz spostrzegł na nim krew, wypływającą w podłym tempie ze zgięć i złamań pancerza, przesiąkającą przez kolczugę oraz kaftan. Część zaplamiła mu dłonie. Tylko ktoś taki, jak Darren, mógł przeżyć podobne obrażenia i jeszcze nie skonać. Lecz nawet on nie mógł trwać tak w nieskończoność. Gryfie Gniazdo mogło rychło stracić dziedzica bez szybkiej interwencji Connroya, felczera i cyrulika, zręcznego w swym fachu, jak najwybitniejsi rycerze w swoim, o którym po obozowisku chodziły przechwalane nad kuflem słuchy, że zdolny był złapać człeka za kołnierz i przywlec z łona bogów z powrotem do żywych. Egonowi nie pozostawało nic więcej, jak mieć nadzieję, że nie były to plotki przesadzone.

Seinbarg drgnął, by pociągnąć rumaka Darrena za uździenicę w stronę lazaretu, lecz zawahał się. W spojrzeniu, które posłał kompanowi, tkwiło pytanie. Z dwóch braci, to młodszy nagle stał się tym, który dźwigał brzemię.

Trzeba począć też coś z jego ludźmi... — mruknął słabo towarzysz szlachcica.

Re: [Szara Kotlina] Obóz wojska kerońskiego

21
Nie wiem? Nie wiesz, co cię pokonało, pokiereszowało, omal nie zabiło? Za mocno w łeb oberwałeś, czy jak?

Egon widywał brata rannego po walce, ale to nie było kilka zadrapań, pchnięć czy cięć. To była jedna wielka rana. Nos wydawał się tak płasko rozkwaszony, że niemal wklęsły, tak przynajmniej widział to rycerz. Napierśnik wyglądał, jakby uderzył w niego głaz wyrzucony z katapulty. Przecież to musiał być cholerny olbrzym z młotem bojowym. Nic innego, jak olbrzym. Krew była niemal wszędzie, jakby ktoś wylał na niego wiadro juchy. Tyle, że wypływała również z ust. Złamane żebra, otłuczone organy wewnętrzne. Przecież ty powinieneś być martwy.

- Wiem, że trzeba coś z nimi zrobić, od tego chyba mamy fleczerów i lazarety, tak? - Warknął rozzłoszczony. - Wyślijcie ich tam. Seinbarg, znajdź Connroya, przyprowadź go do jego namiotu, choćby pił z moim ojcem, siedział w burdelu, nieważne, masz go przyprowadzić z mojego rozkazu. Będę powoli prowadził Darrena na koniu, kiedy dotrę na miejsce, ten drań ma być gotowy do pracy. Yannik, weź ludzi i zajmijcie się oddziałem mojego brata. Erdran! Cholera, Erdran! - Krzyknął, rozglądając się za giermkiem. Miał nadzieję, że chłopak podążył za nim. I nadzieja go nie zawiodła. - Podtrzymuj go z drugiej strony. Nie może spaść, bo i tak się ledwo trzyma. Idziemy, ale powoli. Z drogi tam!

Koń stawiał krok za krokiem, bardzo powoli i ostrożnie, a ludzie rozstępowali się przed nimi, przyglądając się. Egon miał szczerą chęć sięgnąć po miecz i przegonić ich precz, ale nie mógł sobie pozwolić na podobny luksus. Zbyt wiele zależało od szybkiego przetransportowania brata w odpowiednie miejsce.

Zajęło im to stanowczo zbyt wiele czasu, przez co młodzieniec klął pod nosem nieustannie. Darren rzęził paskudnie przy każdym oddechu. W końcu ujrzeli jednak namiot i stojącego przy nim Connroya w towarzystwie rycerza. W Egonie zatliła się iskierka nadziei. Zatrzymał konia przy lazarecie.

- Zdejmijcie go! - Wskazał pachołkom na brata. - Delikatnie, bo łapy poobcinam, taka wasza mać! - Nigdy wcześniej nie zachowywał się w ten sposób, na ludzi krzyczał rzadko, zazwyczaj był całkiem życzliwym gościem. Nie dziś jednak. Dziś był synem Galdora z krwi i kości. Podszedł szybkim krokiem do fleczera, kiedy Darrena wnoszono do wnętrza namiotu. - Posłuchaj mnie. Wdzięczność Dor-lomińczyka, to wdzięczność szczodra i wieczna. Proszę cię, spraw, abym miał być ci za co wdzięczny. Aby mój ojciec miał być za co wdzięczny. Spraw to, a przysięgam, że nie pożałujesz.

Był niemal zrozpaczony, nie bał się więc przemawiać w sposób niemal błagalny, obiecując hojność w zamian za pomoc.

Re: [Szara Kotlina] Obóz wojska kerońskiego

22
Yannik machnął tylko ręką, że słyszał, kopem przepędzając jednego z giermków, z otwartą gębą gapiącego się na zbiegowisko. Ryknął na swoich podkomendnych i pognał ich do chwiejących się w kulbakach ludzi Darrena. Czterech, wciąż nie sposób było wierzyć, że spośród trzynastu wrócił dowódca i czterech. Seinbargowi Egon nie musiał powtarzać dwa razy. Mężczyzna skinął głową i krzykiem goniąc ze swojej drogi gapiów, wystrzelił biegiem, szukać cyrulika, przeskakując kałuże oraz grząskie błoto. Erdran zastąpił go, wyrywając z tłumu na zawołanie. Chłopak był blady i przerażony, lecz posłusznie podparł rannego z drugiej strony, chwytając wiszące wodze rumaka. Krok za krokiem, powoli poprowadzili konia naprzód, ku namiotowi felczera, mijając zagapione żołdactwo. W tłumie Egon spostrzegł kątem oka twarz Lerdo. Oficer Psów pokręcił głową i odwrócił się, przepadając wśród swoich ludzi. Po wyższych stanem i dowództwem nie widać było śladu, lecz giermkowie ledwie zdążyli rozbiec się po obozie.

Jabłkowity ogier Darrena kulał ciężko, kiedy ciągnęli go przez śliskie podwórze, prawie nie stawiał prawego tyłu, zapewne złamanego lub zerwanego w ścięgnie. Egona naszła absurdalna myśl, że szkoda, że był to ulubiony rumak brata.

Cudem, jeśli nie boską wolą, dowlekli się na miejsce, przed poły niewielkiego, skromnego namiotu, gdzie polowy medyk Connroy sypiał i łatał rycerzy, czasem nawet szlachtę, gdy tylko nie urabiał rękawów w zbiorowym lazarecie dla żołdactwa. Patrząc po dłoniach uwalonych juchą aż po przedramiona, stamtąd właśnie musiał wyciągnąć go czuwający u jego boku Seinbarg. Pachołkowie cyrulika natychmiast dopadli do przybyszów i ważąc na nerwowe krzyki szlachcica, zaczęli ostrożnie, z pomocą Erdrana, ściągać rannego z siodła, dźwigając z trudem — w pełnej zbroi ważył nielicho. Zarzęził ciężko i boleśnie, lecz teraz wszystkim dookoła przynosiło to tylko ulgę — znaczyło, że jeszcze żyw. Medyk też nie próżnował, z zakasanymi rękawami podbiegł i pomógł wnosić rycerza do środka, ledwie kątem oka spoglądając na rzucającego prośby, potem obietnice i błagania niemal Egona. Na odpowiedź nie tracił czasu.

Na pryczę go, ruchy! — pogonił chłopaków. — Rozbierać ze blach, aby ostrożnie! Jak coś nie będzie chciało zejść, nie ruszać! Des, szykuj stół i parz narzędzia, Nina, woda!

Pachołkowie złożyli konającego na zasłanym czystym prześcieradłem sienniku w samym środku namiotu i zaczęli gorączkowo rozpinać klamry zbroi, napierśnika, nakolanników. Wnętrze, które ujrzał jego brat było tak skromne, jak wydawało się być z zewnątrz, wypełnione tylko niezbędnymi cyrulikowi sprzętami — od sterylnych bandaży do opatrunku lżejszych ran, po piły do rżnięcia kończyn — półkami fiolek, ziół i medykamentów. Jedyne umeblowanie stanowiły trzy prycze, te dla rannych i umierających, oraz jedna dla felczera i przykryte płótnem stoły, zarzucone wszelkiego rodzaju żelastwem, niezbędnym do grzebania w człeku, na którego widok aż cierpła skóra.

Terminujący u Connroya, młody student z Oros i była wychowanka klasztoru — Egon nie pamiętał plotek dokładnie, tym bardziej nie miał głowy, by teraz je roztrząsać — kręcili się między stołami a siennikiem zapamiętale i bez zawahania, szykując miejsce do zabiegu. Medyk był już przy pacjencie. Jego jasna, obsypana czerwonymi piegami twarz nie wyrażała nic, tylko determinację. Podniósł ryżą głowę, kiedy dźwigająca misę z wodą Nina omal nie wpadła na Egona.

Wyjdź — polecił sucho, twardo. — O wdzięcznościach, rodach i przysięgach pogadamy, kiedy flaki przestaną wypływać mu na zewnątrz i nie sczeźnie nam do tej pory.

Nie dając młodzieńcowi chwili na odmowę, kazał posługaczom odprowadzić go do wyjścia i zaciągnąć poły, tak, że we wnętrzu pozostali ze swych fachem tylko felczer oraz jego pomocnicy. Na zewnątrz na Egona ujrzał zaniepokojonego oczekiwaniem Seinbarga oraz młodego posłańca, który odwracał się akurat i biegł z powrotem, skąd przyleciał. Rycerz odwrócił się natychmiast do towarzysza.

Mówili coś? Będzie żył? Yannik kazał przekazać, że jego ludzi łatają już w lazarecie, z dwoma nie wiadomo, co będzie, ale jeden przytomny i raczej nie skapieje. Twój ojciec już wie, zmierza tutaj. Na bogów, Egon, kto mógł zrobić coś takiego?

Re: [Szara Kotlina] Obóz wojska kerońskiego

23
Egon podążył za niesionym bratem do namiotu. Connroy już kręcił się wokół niego, podobnie zresztą, jak jego pomocnicy. Rycerz tymczasem rozejrzał się i ujrzał warsztat pracy fleczera w całej okazałości. Fiolki, mikstury i temu podobne rzeczy nie zrobiły na nim wrażenie. Kiedy jednak ujrzał pas, hak do okostnej, piłę do amputacji, klamry z zaciskami i kołki do wsadzania w zęby, poczuł, że za chwilę zawróci śniadanie. Był niemal wdzięczny medykowi, że wyrzucił go z namiotu. Choć żołądek nadal się buntował, powietrze dobrze mu posłużyło.

Na zewnątrz spotkał Seinbarga, czekającego wiernie po wykonanym zadaniu. Egon, nieco uspokojony, że Darren jest w dobrych rękach, odetchnął i przemawiał już o wiele spokojnie. Teraz nic nie zależało od niego.

- Nic nie mówili. Nie wiadomo, czy w ogóle przeżyje, jednak jeżeli nie Connroy, to nikt by go nie uratował.

Ucieszył się, że jego ojciec słyszał wieści, ale zastanawiał się nad jego reakcją. Czy i teraz zachowa się w chłodny, opanowany sposób? A może jednak nie? Nie potrafił sam sobie odpowiedzieć, co nie świadczyło o nim najlepiej, a o kontaktach z ojcem już w ogóle.

Spojrzał na Erdrana, który był biały jak wapno.

- Mały, w porządku?
- Tak, tylko... Tak, panie.
- Wiem, nie martw się. W twoim wieku obrzygałem buty ojcu, kiedy zobaczyłem zmasakrowanego przez orków żołnierza z Gryfiego Gniazda. Na wojnie zobaczysz gorsze okropności. Nie zapomnij o tym, zachowaj twarze poległych przyjaciół w sercu, a nikt nigdy nie pokona cię w pełni.

Seinbarg pokiwał twierdząco głową, jakby zupełnie się z nim zgadzał. Po tych słowach zapadła swego rodzaju cisza polegająca na tym, że nie odzywali się do siebie słowem. Obóz żył jednak, a wręcz wrzało w nim. Egon zastanowił się, jak zareagują Psy na takie informacje. Widział Lerdo, który zwyczajnie odwrócił się do swoich spraw. A może od razu poleciał do Nazira? Cholera wie, ale młody rycerz miał świadomość jednego - chwila nieuwagi w obozie może zostać okupiona ciężkimi stratami. A czy była lepsza okazja do rozproszenia Galdora z Dor-lominu, niż nieomal zabicie jego dziedzica? Znał odpowiedź. I napawała go ona potężnym niepokojem.

Re: [Szara Kotlina] Obóz wojska kerońskiego

24
Zbliżający się ludzie przerwali rozmowę i ponure rozmyślania Egona, maszerując przez podwórze. Młodzieniec wyprostował się. Nadchodził jego ojciec, pieszo, ledwie z mieczem u pasa, w kaftanie rodowych barw, być może wyrwany wieściami z kolejnych rozmów, być może z wypoczynku. Towarzyszył mu Tridan i pięciu innych wartowników, wszyscy z ich domu. Ani jednego wysoko urodzonego. Nie było nawet Canbarda, o którym Galdor z Dor-lominu zwykł mawiać prywatnie, że powierzyłby chlejącemu idiocie w opiekę własne życie i rodzinę. Nie było żadnego z nich.

Gdy się zbliżyli, marszałek z początku nawet nie spojrzał na syna. Patrzył na poły namiotu, jak na niezdobyte wrota. Wzrok miał martwy, oblicze — nieprzeniknione; ani złości, ani rozpaczy, ani strachu o życie Darrena, tylko surowa determinacja, wypalona na starzejącej się z wolna twarzy, w ciemnych oczach. Zadarł głowę, odwracając się w końcu wprost do młodszego dziecka.

Dowiedz się wszystkiego. Kto to zrobił. Znajdź ich. — rozkazał, wycedził i nim rycerz zdążył choć skinąć głową, ruszył sam do wnętrza małego lazaretu. Odgarnął poły, a choć minęła potem chwila, najwyraźniej nie dał się wyrzucić przez cyrulika. Ludzie szlachcica pozostali wiernie na zewnątrz, w szyku, zaciskając dłonie na drzewcach broni.

Muszę wracać na swoje — mruknął Seinbarg. — Będzie z tego awantura... — Klepnął towarzysza w ramię, skinął głową, nim ruszył. — Trzymajcie się.

Egon również nie mógł począć wiele więcej, jak zabrać się sprzed namiotu, gdzie już tylko w rękach Connroya oraz bogów spoczywał los dziedzica Gryfiego Gniazda. Erdran towarzyszył rycerzowi lojalnie, milcząc i podążając za nim krok w krok przez obóz. Jeszcze rankiem spokojny obóz, gdzie teraz w jednym miejscu panował chaos i zamieszanie, jak gdyby atak na oddział Darrena oznaczał od nowa wybuch gasnącej wojny, gdzie indziej znów martwa cisza, jakby na namiotach Dor-lomińczyków już wywieszono żałobny kir. Towarzysze Egona i kompani, mijani w drodze, pozdrawiali go głębokimi skinieniami z szacunkiem i współczuciem, żołdacy — nie tylko ci z wojska Galdora — ściągali hełmy, niektórzy przyklękali, salutowali, skłaniali się, gdy kroczył między nimi. Nawet wykrwawiając się na pryczy, cień Darrena nie przestawał podążać za młodszym bratem. Nie było jednak czasu rozmyślać, co działoby się, gdyby to on leżał na jego miejscu. Ojciec zostawił mu zadanie, nawet jeśli Egon miał pewności, na ile mógł to być to chłodny rozsądek, zachowany w każdej sytuacji, na ile zaś strach i gorycz, stłumione, ukryte, rozpaczliwie łaknące natychmiastowych odpowiedzi i głów toczących się w imię sprawiedliwości.

Z daleka wypatrzyli oboje z chłopakiem, że ruchawa przy bramie nie ustała, a wręcz przeciwnie, narosła pod nieobecność Yannika oraz jego ludzi. Usłyszeli hałłakowanie kopyt, ktoś wyjeżdżał mocą koni, lecz nie podeszli dość, by dokładnie widzieć chorągwie. Z ich barw rycerz wynosił jednak paskudne przeczucia. I zostały one rychło potwierdzone.

Panie Egon, panie Egon! — dzieciak gnał, mało nie potykając się w grząskim błocie. — Panie Egon! Kazali powiedzieć... Psy wyjeżdżają!... Całe oddziały, wszyscy!... Rdzawy Nazir wyjechał... Kasz... kasztelan za nimi!...

Re: [Szara Kotlina] Obóz wojska kerońskiego

25
Serce mu się ścisnęło, kiedy ojciec wydał rozkaz. Po pierwsze, miał dokonać rzeczy, której nie mógł zrobić jego starszy brat. Po drugie, przemawiał chłodno, taktycznie, jak urodzony dowódca, którym był. Egona skinął głową, choć przez myśl mu przeszło, że być może ojciec skazuje go na śmierć, bez jednego, ciepłego słowa. Bywaj, ojcze, pomyślał, nim odwrócił się, choć przed nim kołysała się już tylko poła namiotu.

Seinbarg pożegnał go również, Egon ruszył więc swoją drogą, zdecydowany, pewny siebie i zdeterminowany. Widział, jak ludzie kłaniają się przed nim, przyklękają, salutują mieczami. Nie zareagował na żadne z tych pozdrowień. Oni już żegnali Darrena, on szedł walczyć dla niego. Myśli znowu uporczywie krążyły mu wokół Meriel. Świadomość, że nigdy więcej jej nie zobaczy... Odepchnął ją od siebie.

Krzyczący dzieciak przykuł jego uwagę. I zmroził mu krew w żyłach, choć sądził, że bardziej się nie da. Widział jednak, jak przez bramę wyjeżdżają jeźdźcy. Wielu jeźdźców. Zacisnął pięści bezwiednie i z trudem się opanował. Kiedy przemawiał, głos miał ociekający wściekłością.

- Kasztelan złamał rozkaz królewskiego marszałka, zostaje zatem skazany na śmierć za zdradę. Rdzawy Nazir i jego ludzie powinni stawić się przed sądem polowym dokładnie za to samo. Ja jednak mam inne zadania - to mówiąc, spojrzał na dzieciaka. - Udasz się do namiotu fleczera Connroya, znajdziesz tam mego ojca. Gdyby próbowali cię zatrzymywać, mów, że z mojego rozkazu idziesz. Przekażesz mu wszystko, co widziałeś i powiesz, nie zapomnij tego dodać pod żadnym pozorem, że Egon sugeruje wysłać za nimi silny oddział, bo on zajmuje się sprawą jego brata. Pojąłeś?

Gdy chłopak pokiwał głową, rycerz ruszył swoją drogą. Czuł, że Psy poza fortem to krew niewinnych, ponowne wzniecenie wojny i wiele innego zła. Ale Galdor dał mu jedno zadanie i zamierzał je wykonać. Nie powiedzą mu później, że nie wypełniał woli ojca. Nigdy. Choćby zginął.

Skierował się do drugiego lazaretu, gdzie powinni leżeć ludzie jego brata. Stawiał długie kroki, toteż Erdran musiał nieźle się napocić, żeby za nim nadążać. Nie marudził jednak, a Egon błogosławił go za jego milczenie.

Przed namiotem stało kilku ludzi, którzy coś próbowali do niego mówić, jeden nawet uniósł rękę, by zatrzymać rycerza, ale został odepchnięty. O nie, pomyślał. Nie pozwolę, by coś mnie zatrzymało. Wszedł do środka i rozejrzał się. Na łożach leżało kilku z ludzi jego brata. Nie wszyscy. Leżeli gdzie indziej, czy byli martwi? Nie, to teraz nieważne.

Fleczer chciał mu przeszkodzić w rozmowach, ale przerwał mu tonem nieznoszącym sprzeciwu.

- Wykonuje rozkazy mojego ojca, a mój ojciec króla. Milczcie, radzę wam dobrze - po czym podszedł do Vetrona, który wydawał się być przytomny. - Verton, poznajesz mnie? Egon mówi. Posłuchaj uważnie, muszę wiedzieć, co to było? Co was zaatakowało? Od tego zależy życie setek ludzi, więc powiedz mi, co wiesz!

Re: [Szara Kotlina] Obóz wojska kerońskiego

26
Smród palonego mięsa uderzył Egona w nozdrza, kiedy tylko wkroczył do wnętrza polowej akuszerii, mieszając się z ostrą wonią ziół leczniczych oraz nieznanych mu medykamentów. Erdran pozostał na zewnątrz, blednąc znacznie na samą woń, jaka dobywała się z namiotu i wrzaski któregoś z mężczyzn, szytego żywcem. Rycerz umilkł w porę, gdy szlachcic znalazł się w środku, znieczulony w końcu celnym rąbnięciem w tył głowy, by nie zrobił sobie większej krzywdy, rzucając się po pryczy. Dwaj jego towarzysze leżeli nieruchomo na zakrwawionych prześcieradłach, nieprzytomni lub zdążyli skapieć w krzątaninie, jaka ich otaczała. Egon dopadł tego, który siedział na brzegu siennika, przyciskając do piersi ramię, owinięte przesiąkającą juchą szmatą. Usiłujący zatrzymać młodzieńca felczer oddalił się z przekleństwem pod nosem, pogoniony surowo.

Rycerz uniósł głowę. Jego prostej wiary, starzejąca się twarz o gęstym wąsie, pokryta była pyłem i brudem, krwią oraz potem, śmierdzącym potężnie. O zapuchniętych, podkrążonych oczach wciąż tkwił strach.

Nie wiemy — pokręcił głową. — Bez chorągwi, bez barw... Zbyt wielu na bandytów, nie wiem, ilu, uderzyli, jak młot... Dwa tuziny? Więcej? Wyrżnęli nas, jakby ich była setka... — rozkaszlał się krwawo i wycharczał w zdrową dłoń, zanim znów mógł przemówić. — Bez barw, mówiłem... ale opancerzeni byli, nie wszyscy, niekompletnie, ale byli... Walczyli, jak diabły... Nie... nie widziałem, kto ich wiódł, nie było widać, spod hełmu... Byk, mały, a cholerny byk...

Znów się rozkaszlał, tym razem dłużej, mocniej. Akuszer chciał przerwać im i położyć Vertona, lecz starczyło jedno spojrzenie Egona, by powrócił do tego, którego zszywali. Stary rycerz zarzęził, zaświszczał, zgięty w pół, lecz w końcu odzyskał oddech. Młodzieniec jednym rzutem oka był w stanie stwierdzić, iż możliwe, żeby wcale nie przesadzał, co do okrucieństwa, jakie spotkało oddział — dyszał z trudem, a przy sienniku leżały resztki wgniecionego napierśnika, kolcza koszula skąpana w czerwieni i przesiąknięty kaftan. Jucha przebijała też owijające jego pierś bandaże oraz przepoconą koszulę na grzbiecie. Nawet wtedy jednak nie wyglądał w połowie tak źle, jak Darren, kiedy wnoszono go do lazaretu Connroya.

Kłosie... — wymruczał, słaniając się. — Kłosie nie było jedyne... Jeszcze jedna wieś, mniejsza... zanim dotarliśmy na miejsce. W Kłosiu zostawili wskazówkę. Na bogów... ułożyli ją z ciał, świeżych ciał... kobiety, dzieci... Zaatakowali nas w drodze. Poczekali, skurwysyny, aż zjedziemy do jaru... Zaatakowali z dwóch stron... Kare konie, wszystkie kare...

Krwawy kaszel wstrząsnął nim znowu.

Re: [Szara Kotlina] Obóz wojska kerońskiego

27
Egon słuchał wszystkiego z niepokojem w oczach. To była chaotyczna, bezładna relacja wystraszonego i okropnie rannego człowieka. Mimo wszystko, rycerz był za nią wdzięczny. Położył dłoń na ramieniu żołnierza i kiwnął głową.

- Trzymaj się, chłopie. Dziękuję za wszystko - rzekł, po czym wyszedł z lazaretu, nie zwracając na nikogo uwagi.

Na zewnątrz ujrzał giermka. Dzielny chłopak był cały blady, ale Egon i tak cieszył się, że nie wszedł do środka, gdyż pewnie by się porzygał. Sam miał problemy z wytrzymaniem i całą siłę woli zaangażował w tą sprawę. Znał smród krwi, odór fekaliów po bitwie, ale lazarety śmierdziały nierzadko jeszcze gorzej. Przekonał się o tym i teraz, gdy palone mięso wgryzało mu się obrzydliwie w nozdrza. Odetchnął nieco czystszym powietrzem i spokojnie przemówił.

- Erdranie, zwołaj mój oddział. Rzeknij, że wyruszamy natychmiast i mają czekać na mnie jak najszybciej przy bramie - w duchu cieszył się, że wczoraj nakazał im pełną mobilizacje. - Pójdź też do Lotarda, przedstaw mu sytuację. Później wróć do mnie, pomożesz mi wdziać zbroję.

Giermek kiwnął głową i ruszył pędem. Rycerz skierował się zaś do swojego namiotu. Nie miał wątpliwości, co musi zrobić, dlatego też krok miał żwawy, mocny. Choć znaleźli się kolejni, którzy go pozdrawiali, kolejny raz nie zaszczycił ich spojrzeniem. Nie minęło wiele czasu, jak wszedł do wnętrza swojego namiotu.

Wszystko było na swoim miejscu. Leżało tak, jak je pozostawił. Podszedł powoli do manekina ze zbroją i dotknął ją. Jak przystało na syna marszałka polnego, kirys zrobiony był z doskonałej stali. Naręczaki łączyły się ze sobą pasami skóry spinanej klamrami, tworząc dopasowaną ochronę całych rąk, od barków, po nadgarstki.

Zrzucił tunikę i rozpiął kirys, dzieląc go na dwie części, aby ściągnąć pancerz ze stojaka. Potem zarzucił go na siebie, zapinając przy lewym boku. Niestety, sam nie mógł sobie poradzić przy osłonach ramion, szybko jednak powrócił Erdran i pomógł mu z tym. Kolczuga, którą miał na sobie już wcześniej, sięgała mu połowy ud. Na koniec złapał hełm i tarcze i tak, z mieczem przy boku, opuścił wnętrze stworzone z płótna i sznurków.

Na dworze już czekał jego rumak. Veto, wyczyszczony i zadbany, lśnił czarną sierścią i zarżał radośnie na jego widok. Podszedł do zwierzaka i klepnął go lekko po szyi.

- Być może jedziemy ostatni raz w pole. Jesteś najlepszym zwierzakiem, jakiego kiedykolwiek miałem. Będę dumny, jeżeli będę mógł zginąć przy tobie - wskoczył w siodło i z góry spojrzał na Erdrana, który sposobił się do wejścia na swego wierzchowca. - Ty zostajesz, mały. Zapomnij.
- Ale, ale.. - był zdezorientowany, jakby Egon właśnie wymierzył mu policzek znikąd. - Ale jestem twoim giermkiem, jak mam zostać, gdy ty jedziesz na bitwę?
- Z mojego rozkazu. Widziałeś ludzi mojego brata i jego samego? Coś, co ich pokonało, jest... Niebezpieczniejsze, niż zwykła bitwa. A ty masz jeszcze życie przed sobą, nie ma sensu, żebyś tracił je bezsensownie - z powodu rozkazu mojego ojca - bywaj w zdrowiu.

Zawrócił zwierzaka i pojechał w stronę bramy. Ucieszył się widząc tam swoich ludzi, oraz Lotarda z oddziałem. Cholera wie, czy to wystarczy, ale przynajmniej zginiemy w boju. Kiwnął rycerzowi głową, a do reszt zwrócił się z krzykiem.

- Panowie! Widzieliście, co stało się z moim bratem i jego ludźmi! Widzieliście, jak wielu nie wróciło! My jesteśmy żołnierze, słuchamy rozkazów, a rozkazy brzmią prosto! Dorwać gnoi! Nie w naszych już rękach życie czy śmierć, nam tylko miecz i tarcza! - Założył hełm z płaską zasłoną i spojrzał na nich jeszcze raz. - Po śmierć i chwałę!

Opuścił zasłonę i ruszył pierwszy, w głowie trzymając dwa obrazy, które miały zmotywować go do działania. Rannego Darrena i pięknej Meriel.

Re: [Szara Kotlina] Obóz wojska kerońskiego

28
Ludzie odpowiedzieli mu rykiem, niektórzy przytłumionym, niepewnym. Nikogo widok tego, co zostało z oddziału Darrena, nie napawał optymizmem. Wszyscy jednak byli tam wiarą dusz i gdy wrota wojskowego obozu rozwarły się przed nimi, spięli konie, podnosząc bojowe okrzyki, wiżdżąc i hałłakując. Yannik, z powrotem na swym stanowisku, pozdrowił wyjeżdżających z góry machnięciem ręki; Egonowi wydawało się, że pokręcił z rezygnacją głową, lecz zza zasłony hełmu nie widział dobrze, ledwie kątem oka. Wraził ostrogi w boki Veto i ruszył.

Oddział oddział hurmą pogalopował na zewnątrz, z rykiem i odwagą, pędząc w bój. Gdy wpadli w dolinę, długą chwilę rycerza otaczał jedynie tętent kopyt i chrapanie koni oraz rytmiczne, huczące drżenie ziemi, rytej podkowami. Gonitwa, szalona, gwałtowna, po części była dla żołnierzy, po części dla tych którzy zostali tam, w obozie — ostatnie, czego teraz potrzebowali, to utrata ducha. Dopiero więc, gdy zniknęli za zboczem, uniknęli pierw dalekiemu wzrokowi palisady obozowiska, potem i ostrokołu, wtedy zwolnili, opadli. U boku młodzieńca jechał syn Starego Lenatha oraz Seinbarg, który dołączył pośpiesznie, ledwie podniosła się wieść, że szlachcic opuszcza Szarą Kotlinę. Obaj nosili pełne zbroje na kolczych koszulach. Egon wspomniał jednak z goryczą, że taka nie pomogła w niczym jego bratu.

Jadąc równym, śpiesznym kłusem, którym wierzchowce mogły nieść ich godzinami, skierowali się w sile dwudziestu ludzi Dor-lomińczyka i piętnastu Lotarda, na wschód, na granicę z Fenisteą i ku ziemiom kasztelana Cordiera.
ODPOWIEDZ

Wróć do „Wschodnia prowincja”