Re: [Wieś Potopce] Gospoda "U Świetlika"

16
Echo niedawnych wydarzeń przebrzmiało już i w Potopcach życie wróciło na dawne tory, choć odcisnęło na nim swoiste piętno. Wieśniacy poczynali przygotowania do zbliżającej się zimy ocieplając chałupy, szyjąc cieplejsze ubrania i rąbiąc drwa do palenia, ale stali się jakby ostrożniejsi, nieufni, czujni. Wiedzieli, że oddział bezwzględnych najemników zwanych Psami Wojny zawsze może tutaj powrócić. Ostatnim razem nie zrabowali niczego, nie zgwałcili żadnej kobiety, ani nie zamordowali jednego nawet męża, gdyż był tu młody rycerz z towarzyszami. To on, choć miecza nie dobył, zabrał najmitów ze sobą, oszczędzając wioskę. Byli mu wdzięczni, choć nie zdążyli podziękować. Obawa mimo wszystko wrosła w ich serca i każdego obcego traktowali z rezerwą.

Łatwo można więc sobie wyobrazić, jak bardzo ciekawskie, ostrożne, niekiedy nawet wrogie spojrzenia skupiły się na bladej, czarnowłosej dziewczynie z tatuażem na policzku, przyobleczonej w ciężką szarą pelerynę. Aodhamair nadeszła od północy, starym, zaniedbanym traktem, wypłukanym i rozmiękłym przez jesienne deszcze. Buty ubłociła niesamowicie, zmokła też nieco, ale poczuła niewysłowioną ulgę, kiedy ujrzała karczmę. Nawet, mimo mentalnie wyczuwanej niechęci mieszkańców. Niechęci i strachu.

Szczęście dopisywało jej ostatnimi czasy. Choć gdzieś niedaleko znajdował się front wojenny, nie napotkała żadnych zbrojnych kup, nie musiała chować się po krzakach okolicznych lasów. Jedyne chwile grozy, które przeżyła, zdarzyły się nocą, trzy dni temu, kiedy spokojnie odpoczywała po trudach dnia wędrówki. Niebo na wschodzie zaczęło nienaturalnie błyszczeć, a potem wydawało jej się, że gdzieś daleko gwiazdy masowo spadły na ziemię, jedna po drugiej. Dziewczę nie potrafiło znaleźć wytłumaczenia na to zjawisko, ale wyczuła w sobie odległą falę bólu i trwogi. Doszła do wniosku, że musiałby to być uczucia tysięcy istot skumulowane tak potężnie, że aż dotarły do niej. Żadne wyobrażenia, które mogłyby wyjaśnić tą zagadkę, nie przyszły jej do głowy. Od tamtej pory, co noc obserwowała niebo, póki sen jej nie zmorzył. Nic podobnego nie miało powtórnie miejsca.

Karczma, niewielka, drewniana z piętrem sypialnym, nie prezentowała się najlepiej, ale po mroźnych wichrach i deszczu, a także wyczerpaniu zapasów, lokal był dla niej niemal jak królewski pałac. Przekroczyła więc próg, otwierając dębowe drzwi, by za chwilę pochłonęło ją ciepło, zapach chleba i, co przykre, starego tłuszczu, na którym wielokrotnie coś pieczono. Wewnątrz było czworo ludzi; karczmarz, stojący za szynkwasem, posługaczka, młodsza od niej dziewczyna w starej, wytartej sukni oraz dwóch parobków w bobrowych kaftanach, smętnie siedzących nad kuflami.

- Powitać, panienko - przemówił niezbyt zachęcającym głosem właściciel. - Czym możemy służyć w podróży?

Re: [Wieś Potopce] Gospoda "U Świetlika"

17
Deszcz od dwóch dni siąpił nieubłaganie, zamieniając niespiesznie stary północny trakt w miniaturowe grzęzawisko. Ciemnoszare niebo dość skutecznie pozbawiało wędrującą nim kobietę zarówno nadziei na rychłą zmianę pogody, jak i resztek dobrego nastroju. Nieustanna ulewa zdążyła już przemoczyć jej pelerynę, której gruby materiał ciążył teraz niemiłosiernie, plątając między nogami i morusając w błocie od cholew butów. Zimny wiatr pozbawiał zaciśnięte na bagażu palce czucia, a mokre kosmyki włosów przyklejały się ponuro do twarzy, schowanej przed wzrokiem mieszkańców w głębokim kapturze. Nie musiała nawet podnosić głowy, by móc namacalnie odczuć ich niespokojne, nieprzyjazne spojrzenia, toteż uparcie parła przed siebie, wbijając oczy w ziemię z uporem godnym lepszej sprawy.

Osobiście się im w ogóle nie dziwiła - w dzisiejszych czasach, przy takiej bliskości frontu wojennego i zjawiskach, które miały miejsce choćby trzy noce temu, sama spoglądałaby na każdego obcego w plemieniu co najmniej z nieufnością, jeśli nie otwartą niechęcią. Spychając zatem na dno umysłu gorycz i ignorując nieswoje mrowienie pod skórą mijała dom za domem, zagłębiając się w sioło.

Na widok karczmy, majaczącej przez strugi deszczu na końcu ulicy jej serce zalała fala ulgi. Jej stan i jakoś usług były jej w tej chwili wysoce obojętne, liczyło się dla niej wyłącznie to, że jest tam cieplej i znacznie bardziej sucho niż na dworze. Kiedy przekroczyła próg, zamykając za sobą drzwi, przez jedną krótką chwilę jej wargi wygięły się w błogim uśmiechu.
Podrzuciła sobie w dłoni torbę, by móc ją lepiej uchwycić zziębniętymi palcami, obrzucając przy tym pomieszczenie spojrzeniem i skierowała się w stronę szynkwasu. Podchodząc, ściągnęła z głowy kaptur i odgarnęła niesforne niteczki przemoczonych włosów z twarzy. Łapiąc spojrzenie karczmarza pozwoliła kącikom ust wygiąć się delikatnie i wsparła opuszkami na skraju lady, kładąc tobołek przy nodze.
- Witajcie, dobry człowieku. - odezwała się lekko zachrypniętym głosem, w którym wyraźnie pobrzmiewał surowy, obcy akcent. - Półmiskiem ciepłej polewki i bochnem chleba, jeśli łaska. - poprosiła, przesuwając po blacie wyjęte z kieszeni spodni monety i zerknęła mimochodem na posługaczkę, na którą skinął karczmarz, zgarniając bez słowa zapłatę. Przesunęła stopą bagaż pod najbliższy stolik, stojący naprzeciw ławy przy której siedzieli mężczyźni i z lubością opadła na siedzisko, odpinając sprzączkę peleryny pod szyją, by zsunąć z pleców przemoknięty materiał i ułożyć go obok. Oparła się łokciem na stole, prostując pod nim zesztywniałe nogi, niczym kot przeciągający się po drzemce. Czuła przemykający po niej wzrok ludzi, jednakże nie próbowała pochwycić ich spojrzeń, skupiając się na swoich dłoniach i w milczeniu oczekując na posiłek.


Uśmiechem i nieznacznym skinięciem odprawiła dziewczynę, która całkiem spiesznie przyniosła zamówienie. Talerz zupiny, której dryfującej zawartości wolała nie poznawać, nawet mimo swojej przeciętej jakości był dokładnie tym, czego jej było trzeba. Bez większych ceregieli oderwała pajdę chleba, maczając ją w polewce i pozwalając strawie rozgrzać zgłodniały żołądek. Z lubością odchyliła się do tyłu, kończąc jedzenie, resztkę chleba zawijając w wyjętą z torby chustę. Przełożyła nogi nad ławą, odnosząc półmisek i przystając przy szynkwasie, by nachylić się nieco w stronę właściciela.
- Powiedzcie mi proszę, karczmarzu, dwie rzeczy. Po pierwsze, pokój jaki się u Was na jedną noc znajdzie? Po drugie zaś - nie wiecie, czy kto w okolicy znachora jakiego nie potrzebuje, albo i pomocy przy gospodarstwie bądź posługaczki do najęcia na jakieś konkretne zlecenie nie szuka? - zapytała cicho, łagodnym tonem, szukając jego wzroku. Prowadzący tawerny bywali zwykle w sprawach takich zorientowani, a grosz jaki by się jej przydał, nim dalej ruszy - nie odpowiadała jej bliskość frontu, ale może jednodniowa zwłoka nie zaszkodzi.
Błogosławiony ten, który nie mając nic do powiedzenia - nie ubiera tego w słowa. WYGRAĆ INTERNETY

Re: [Wieś Potopce] Gospoda "U Świetlika"

18
Parująca zupa mogła przyprawić u burczenie w żołądku. Mimo swego średniego wyglądu, smakowała i pachniała dobrze. Nie ma tedy co wybrzydzać, jak pomyślała Aodhamair.

- Pokój się znajdzie, pewnie - mruknął, unikając jej wzroku, kiedy zadała pytanie. Powszechnie sądzono, że znachorki parają się gusłami, a z takimi żartów nie ma. - Gości zbyt wielu u nas nie najdziesz, a kiedy już są, to raczej kolczugami brzęczą i stalą, niźli sakiewką. A roboty też nie brakuje, ale zależność, na czym się wyznajecie. Znachorka, znachorka... Znaczy czarostwo? Czy bardziej fleczerstwo? Teraz wojenny czas, to wszędzie takich potrzeba. Nawet we wiosce popytajcie, może ludziom co dolega, a nuż się przydacie? Wiem, że smolarzowi chyba ostatnio rękę przygniotło nieco. Czarna się aż zrobiła. Ale zapłaty nie oczekujcie w groszu, jeno w sienniku i misce strawy. Nikt teraz groszem nie śmierdzi, panienko.

Czuła jego strach, odkąd przyznała się do swojej profesji. Dziewka służebna również emanowała przestrachem i fascynacją, zerkając na nią ciekawie. Dwaj siedzący nad kuflami wieśniacy byli zaciekawieni i... podnieceni? Usłyszała, jak szurają stołki, buty przesuwają się po posadzce. W jej kierunku.

- A waćpanna to chyba nie stąd, hm? - zapytał ciekawie jeden, opierając się przy niej o szynkwas. Miał jakieś czterdzieści lat, włosy wypadały mu na potęgę, a z ust śmierdziało czosnkiem, powszechnie znanym remedium na wampiry, ghule i lisze. Aodhamair doszła do wniosku, że gdyby którakolwiek z tych bestii pojawiła się w okolicy, facet zostałby lokalnym bohaterem, samym chuchnięciem przepędzając potwora.
- Założę się, że z północy nam tutaj przybyła. Z gór. Dzika Uratai - powiedział drugi, cichym głosem. Był trochę młodszy od swego kompana, twarz szpeciły mu obszerne blizny po ospie. Zęby miał dość mocno zepsute. - Co przygnało taką dziką śliczność aż tutaj, na daleki wschód?

Karczmarz zajął się bardzo intensywnym wycieraniem kufla brudną szmatą, udając, że nie widzi zajścia. Służka zniknęła w sali obok. Dziewczyna siedziała więc, otoczona przez dwóch wiejskich parobków, zdana tylko na siebie.

Re: [Wieś Potopce] Gospoda "U Świetlika"

19
Kobieta zmarszczyła delikatnie brwi, niby nie rozumiejąc zachowania karczmarza, by potem pokręcić lekko głową w zaprzeczeniu, z cieniem zmęczonego uśmiechu na ustach, jakby nie pierwszy raz musiała odpowiadać na to dość oskarżycielsko brzmiące pytanie. Jakby nie patrzeć - faktycznie miała w tym wprawę, większość osób obawiała się magii i kojarzyła z nią wędrownych uzdrowicieli. W jej przypadku całkiem słusznie, ale nie wszyscy musieli o tym wiedzieć.
- Bardziej fleczerstwo, nigdy nie szukałam kłopotów. - ucięła, kwitując wypowiedź nieco szerszym wygięciem warg, błyskając przy tym rzędem drobnych zębów. Skinęła głową, przyjmując jego słowa i poważniejąc odrobinę.
- Prawdę rzekliście, człeka któremu pieniędzy nadto uświadczyć trudno, ale pomagać sobie trza. A suszone mięso czy bochen chleba, to jak najbardziej satysfakcjonująca mnie waluta. - stwierdziła łagodnym tonem. Jego strach w tej chwili nie był dla niej korzystny, karczmarzom lepiej kojarzyć się pozytywnie - a nuż któremu klientowi by wspomniał, ze ktoś taki jak ona w okolicy się przewinął. Dobrze, by w takim wypadku miał dobre wspomnienie.

Spojrzawszy w stronę schodów prowadzących na górę zamyśliła się na chwilę, rozważając, czy lepiej pokój brać, czy spróbować sił u smolarza i tam miejsca w sieni szukać.
Jeśli faktycznie ręka zmiażdżona i już czarna od gangreny, to wyleczyć tego nie będzie w stanie i bez wrzącego wina czy amputacji raczej się nie obejdzie. To zaś nigdy nie było mile widziane, szczególnie, gdy znachor nieznany. Łatwo wtedy powiedzieć, że członki odratować można było i zapłaty odmówić, a nawet o szkodę oskarżyć - i w sumie prawdy się w tym doszukać można, bo mag jaki czy cyrulik może i mógłby próbować ocalić kończynę. O tym jednak, że policzyłby sobie za to więcej niż wynosi dobytek chorego - nikt nie będzie pamiętał, zaś bycie przepędzoną widłami naprawdę się jej nie uśmiechało. Nim zdążyła jednak zdecydować co począć, usłyszała szum przesuwanych krzeseł, który wytrącił ją z rozważań.

Jej szare oczy otaksowały podchodzących parobków krótkim, przenikliwym spojrzeniem, które powędrowało od ich twarzy do miejsca, w którym jeden z nich oparł się o szynkwas, by potem powrócić w górę. Przechyliła delikatnie głowę, obracając tułowiem lekko w ich stronę, usiłując jednocześnie wychwycić ich uczucia, by przygasić tlące się w nich podniecenie. Nie była w nastroju, by znosić pytania, próby zagajenia bądź wszystko inne, co w związku z tym im przyjdzie do głów.
- Nie, nie stąd. - potwierdziła bez oporu czy niechęci, przenosząc wzrok na młodszego mężczyznę.
- O ile? - rzuciła, uśmiechając się przy tym nieznacznie, by potem przerzucić się na bardziej rzeczowy ton. - Masz rację, waszeć. Skąd Waść tak dokładnie określić to umiesz? Byli tu już jacy przede mną, czy też Tobie również wędrować się zdarzyło? - zapytała lekko, jednak w jej umyśle zdążyły już zalęgnąć się dość pesymistyczne wizje tego, w jaki sposób ten człowiek mógł mieć kontakt z jej ludem. Uratai raczej nie lubili obcych, stąd dość spora szansa, że nie było to przyjemne spotkanie, przynajmniej dla jednej ze stron. Ostrożność, która obudziła się w niej gdy tylko podeszli w tej chwili podniosła łeb jeszcze wyżej.
Jakąkolwiek jednak odpowiedź uzyska - wyjdzie, spróbować szczęścia u smolarza. Włosy trochę podeschły, ponownie odstając we wszystkie możliwe strony, zdążyła się też od środka rozgrzać. Może uda się znaleźć nocleg bez potrzeby wydawania monet.
Ostatnio zmieniony 02 sty 2014, 21:07 przez Aodhamair, łącznie zmieniany 1 raz.
Błogosławiony ten, który nie mając nic do powiedzenia - nie ubiera tego w słowa. WYGRAĆ INTERNETY

Re: [Wieś Potopce] Gospoda "U Świetlika"

20
Mężczyźni wręcz na jej oczach stracili zapał, przestali emanować tak silnymi odczuciami. Kiedy odpowiadali, byli spokojniejsi.

- Owszem, zdarzyło się kiedyś nieco podróżować. Właśnie z północy na wschód. Między innymi z powodu twoich współbraci.
- Daj spokój dziewczynie - zagaił go drugi. - To nie jej wina, każdy ma przodków. Może twoi dziadkowie zabijali Uratai? Nie wiesz tego.
- Masz niezawodną rację. Choć, wypijemy jeszcze.

Najwidoczniej wcale nie mieli aż tak złych zamiarów wobec niej, gdyż łatwo odpuścili. Sama dziewczyna spokojnie dokończyła zupę i nieco ogrzana wyszła na dwór. Ludzie znowu patrzyli po niej, schodząc z drogi. Dzieci zabierano do domów lub przytulano do siebie. Mogła wzbudzać sensację i robiła to. Zastanawiała się, czy będzie mogła zatrzymać się tu, zostać na dłużej, może nawet przezimować, czy też będzie nieustannie wytykana palcami jako miejscowa atrakcja. Wyglądało, że wszystko zależy od niej. W końcu, po dość długim czasie, udało jej się jednak zagadnąć jednego z wieśniaków, który wskazał jej dom smolarza. Z pewnym oporem i unikając jej wzroku.

Budynek nie wyróżniał się wyglądem spośród pozostałych w wiosce. Wykonany z drewnianych bel, pokryty darniną, Mógł mieć najwyżej dwie izby, nie więcej. Z komina unosił się szary dym. Zapukała więc w drzwi, cicho, ale stanowczo. Usłyszała odgłos pospiesznych kroków, chwilę ciszy i lekkie uchylenie drzwi.

Zza progu wyjrzała młoda dziewczyna, najwyżej siedemnastoletnia, ruda i piegowata. Znachorka wyczuwała jej niepewność.

- O co chodzi? Czego potrzeba? - pytała cichutko, ostrożnie.

Re: [Wieś Potopce] Gospoda "U Świetlika"

21
Kobieta uśmiechnęła się jedynie pod nosem, wracając do swojego posiłku, kiedy mężczyźni zrezygnowali z towarzyszenia jej i ponownie zasiedli nad kuflami.
~Mamy zatem zaskakująco wiele wspólnego, kawalerze...~ przemknęło jej nieco ironicznie przez myśl, kiedy wyskrobywała ostatnią łyżkę strawy. Zebrawszy swoje rzeczy podziękowała karczmarzowi, kiwając dwójce parobków głową na pożegnanie wyszła na dwór, opatulając się mocniej peleryną gdy tylko zimny podmuch uderzył w jej twarz.

Strach i niepokój ludzi tutaj był wręcz namacalny. Mijała chatę za chatą, powoli gubiąc się w ich rachubie, szczerze wątpiąc, że pozwolą się jej tu zatrzymać na dłużej. Ich niechęć, to mimo wszystko pół biedy - już dawno do niej przywykła. To, co jej zupełnie nie przekonywało, to bliskość frontu, która szczerzyła tu kły i to bynajmniej nie w zachęcającym uśmiechu. Jednakże do zimy czasu coraz mniej, a zatrzymać się gdzieś na jej okres musi - chłód chłodem, ale pożywienia w lesie łatwo nie znajdzie, gdy wszystko skryje śnieg.

Odnalazłszy w końcu wskazany przez jednego z wieśniaków dom smolarza, uniosła dłoń, by zapukać do drzwi. Otworzyło jej młode dziewczątko o włosach liźniętych ogniem, co wywołało niewielki, acz szczery uśmiech ma jej ustach.
- Witaj, dobre dziewczę. - zaczęła, uśmiechając się nieco szerzej i próbując ułagodzić jej niepewność. - Zwą mnie Aodhamair. Jestem znachorką, ziołami i fleczerstwem się param wędrownie. Ludzie po wsi gadali, że tu smolarz mieszka i niezdrów ostatnio, po nieszczęśliwym zdarzeniu. Może mogłabym pomóc, za kąt jaki do spania albo i trochę chleba. Wiele obrażeń już leczyłam, takich od pracy i takich od miecza. - powiedziała spokojnie, obserwując uważnie reakcję młódki.
Błogosławiony ten, który nie mając nic do powiedzenia - nie ubiera tego w słowa. WYGRAĆ INTERNETY

Re: [Wieś Potopce] Gospoda "U Świetlika"

22
Dziewczynka emanowała niepewnością i obawami. Spojrzała w głąb chaty, jakby szukała tam odpowiedzi. Po chwili jednak jej wzrok znowu padł na Aodhamair i znachorka ujrzała zaprzeczające kręcenie głową. Nim Uratai zdążyła cokolwiek odpowiedzieć, usłyszała za sobą kroki.

- Tu chyba już nic nie da się zrobić, dziewczyno - słowa te wypowiedział rosły, siwowłosy mężczyzna. Ubrany w łatane wielokrotnie portki i koszulę, lewą rękę miał ukrytą pod obwiązaną lnianą szmatą. - Ale wjedźcie, jeżeli taka wasza wola.

Dziewczyna otworzyła drzwi, wpuszczając oboje do ciemnego, dusznego, śmierdzącego stęchlizną i ziołami pomieszczenia. Główna izba zawierała palenisko z rożnem i uchwytem na garnki, dwa sienniki, parę okien z rybimi pęcherzami miast szkła i drabinkę na niewielkie poddasze. Drugim pokojem była, jeżeli dziewczyna mogła stwierdzić, spiżarnia, lub jakiś składzik, gdyż to z niego najsilniej pachniało wszelkiej maści roślinami.

- Lilii, zrób trochę naparu z rumianku - dziecko, najwidoczniej córka, natychmiast wstawiła garnuszek nad ogień i wlała tam z dzbanka jakiś napitek. - Widzicie, u nas najbliższy fleczer pewnie jest w obozie wojsk kerońskich. We wiosce nikogo takiego nie ma, sami leczymy sobie choroby i rany. Ale nie to, co mi się przydarzyło. Pomagałem szwagrowi dach w spichlerzu kłaść, cięliśmy drewno... Widzicie, tak bywa.

Przygotowywany napój zaczął wrzeć, toteż Lilii sięgnęła po kawał materiału, zdjęła naczynie znad ognia i przelała do drewnianych kubków, po czym dorzuciła jeszcze trochę przypraw i podała Aodhamair. Była to najzwyklejsza woda z dużą ilością duszonego rumianku. Pachniał aromatycznie i, jak wiedziała podróżniczka, skutecznie ogrzewał i dodawał sił.

- Stałem się bezużyteczny. Smolarz, drwal, szewc, kimkolwiek bym nie był, jedną ręką niewiele mogę robić. Kończą nam się zapasy, a idzie zima. Pewnie i tak nic nie zdziałacie, ale przy ogniu miejsce się dla was znajdzie. Jedzenia też nie będziem żałować. A teraz... Cóż, zerknijcie.

Odwinął szmatę, pokazując jej rękę. Od łokcia po końce palców była niemal czarna, lekko spłaszczona, a martwica wciąż postępowała. Śmierdziała też zgnilizną, jej odór uderzył nozdrza, kiedy tylko obumarła skóra wyłoniła się spod prowizorycznego opatrunku. Co było ciekawe, mężczyzna się nie bał. Był zrezygnowany, zmęczony, smutny. Ale w żaden sposób nie wystraszony. Jakby pogodził się z tym, co nastąpiło.

Re: [Wieś Potopce] Gospoda "U Świetlika"

23
Kobieta już chciała rozchylić usta, by jednak przekonać młodą dziewuszkę, kiedy zza jej pleców dobiegł głęboki głos smolarza. Aodhamair odwróciła się natychmiast, stając bokiem do wejścia, by zmierzyć mężczyznę wzrokiem. Chłop był jak dąb, żeby mu w twarz spojrzeć, głowę musiała do góry zadrzeć. Czas poznaczył mu już włosy siwym kolorem, a i czoło przeorane było bruzdami, jakoby nieustannie je marszczył w wyrazie frasunku. Oczy Uratajki spoczęły na przedramieniu owiniętym szmatą, a brwi ściągnęły się delikatnie - kiedy karczmarz mówił jej o wypadku miała szczerą nadzieję, że pod pojęciem "ręka" kryła się jedynie dłoń. Płonną, jak widać, niech to trzy biesy.
- Dziękuję. - rzuciła krótko, podążając za gospodarzem wgłąb chaty. Duchota, która ją uderzyła nie była dla niej niczym obcym - skoro przeżyła nauki w zadymionym każdą możliwą substancją namiocie starej Ragany, po wyjściu z którego człowiek przez kolejną minutę prawie że podziwiał wylatującą z nosa kolorową smużkę pozostałych w piersi oparów, to żaden zaduch nie mógł być jej straszny. Szare oczy nieco ciekawsko, acz dość dyskretnie rozejrzały się po wnętrzu, które - musiała przyznać - prezentowało się całkiem porządnie, jak na wiejskie warunki.

Kiedy smolarz przemówił, natychmiast skupiła swoją uwagę na nim, rejestrując stoicki wręcz spokój w jego głosie, gdy opowiadał. Kiwnęła głową na znak, że nadąża za jego historią, jednocześnie przyjmując kubeczek od - jak ją nazwał? Lilii? Dziękując jej delikatnym uśmiechem zakręciła naczyniem u upiła łyk przyjemnie parzącego w język naparu. Na szczęście zdążyła przełknąć, nim prowizoryczny opatrunek na kończynie został odsłonięty, sprawiając, że jej oczy zrobiły się na ułamek sekundy okrągłe jak monety. Nawet przy tym słabym świetle mogła bezsprzecznie powiedzieć, że ręka przestawiała obraz nie tylko nędzy, ale rozpaczy i żywego trupa, o czym świadczył nad wyraz dosadnie odór jaki uniósł się znad skóry. Ten mężczyzna musiał mieć organizm silny niczym tur, skoro nadal nie powaliła go gorączka. Zacisnęła szczęki, posyłając wzrok gdzieś w okolice stropu po prawej w niemym "nosz kurwa". Niech to piorun strzeli, a jeszcze miała resztki nadziei, że jakoś uratuje temu człowiekowi rękę. Spuszczając głowę podparła się pod bok i powoli wypuściła powietrze, jakby pozwalała ujść emocjom które zabulgotały jej w piersi, po czym wróciła spojrzeniem do kończyny i pokręciła z rezygnacją czupryną.
- Dobry człowieku, tu już ani fleczer, ani szaman, ani nawet czarodziej z dyplomem nie pomogą. Ta ręka jest całkiem martwa, a jeśli jej nie odetniecie, to do piętnastu nocy pociągnie Was za sobą. To cud, że do tej pory nie powaliła Was febra. - zawyrokowała stanowczo, przenosząc przenikliwe, szare oczy na jego twarz.
- To się stało blisko dwie niedziele niedzielę temu, mam rację? Gdyby to ktoś obaczył wcześniej, to może jeszcze coś by się dało z tym uczynić, ale tak kończyna na zatracenie, odjąć ją trzeba póki gangrena się do trzewi nie dostała. - Przetarła dłonią czoło, zdradzając tym samym nutę zmartwienia tą sytuacją. Niby człowiek dla niej obcy, ale kiedy już brała jakiś przypadek, to nie lubiła odnosić porażek ani przekazywać takich wieści, szczególnie, że smolarzowi zdawało się dobrze z oczu patrzeć.

Jeszcze raz wróciła oceniającym wzrokiem do jego chorej ręki, jednakże chociaż bardzo się starała dostrzec chociaż najmniejszą oznakę tego, że się myli - sprawa była boleśnie oczywista, nic się nie dało zrobić. Nawet gdyby odprawiła stare rytuały, to nie dałaby go rady uzdrowić, a samą siebie by jeszcze okaleczyła.
- Przykro mi, ale tylko tak jestem w stanie Wam pomóc. Tutaj nie ma innego sposobu. - powiedziała ostatecznie, spoglądając wyczekująco na mężczyznę i jego reakcje.
Błogosławiony ten, który nie mając nic do powiedzenia - nie ubiera tego w słowa. WYGRAĆ INTERNETY

Re: [Wieś Potopce] Gospoda "U Świetlika"

24
Smolarz wzruszył ramionami i zabrał rękę.

- Było trochę gorączki, ale żona Trevensa, kowala naszego, użyczyła mi jakiegoś napitku, magicznego podobno, co zatrzymuje grzanie się ciała. Ale ostatnio jest coraz gorzej, samo picie już nie pomaga. Teraz nawet coś mi słabo...

Zachwiał się i oparł zdrową ręką o ścianę, by po chwili chwiejnym krokiem ruszyć do ogniska i tam usiąść ciężko. Wzrok miał mętny, teraz ujrzała, jak blady zrobił się w jednej chwili. Córka przyłożyła mu niespokojnie rękę do czoła i przytuliła mocno do siebie. Nie wydała z siebie najmniejszego dźwięku, ale po jej policzkach ściekały łzy. Była zrozpaczona, gromadziła w sobie tą rozpacz długo, najwidoczniej chcąc być silna w oczach ojca, ale Aodhamair wiedziała, że długo już nie wytrzyma.

Ojciec odepchnął bardzo delikatnie córkę i gestem poprosił, aby znachorka podeszła do niego. Zrobiła to więc, wyczuwając jego smutek i zrezygnowanie, które było coraz intensywniejsze. Najwidoczniej zamierzał się poddać.

- Tak, będzie ze dwie niedziele. Cholera. Raz człowiek coś dobrego chciał zrobić. Bezinteresownie. I tak się skończyło.

Przemawiał gniewnie, widocznie wzburzony. Frustracja mogła być zrozumiała, wszak miał bardzo nieprzyjemny wybór przed sobą. Kiedy jednak podjął rozmowę, był już spokojny.

- Mam być kaleką, dziewczyno? Co może zrobić kaleka? Nic! To tylko dodatkowa gęba do wyżywienia. Będę bezużyteczny i będę dla niej ciężarem. Żona już dawno pomarła. Czas mi chyba do niej. Dlatego chce wam coś zaproponować. Mówię bardzo poważnie, wysłuchajcie mnie, proszę - ściszył głos i nachylił się do niej. - Zakończcie mój żywot.
- Tato, nie! - pisnęła dziewczyna! - Nie, nie, nie! Nie możesz umrzeć!
- Chicho, córeczko, cicho. Takie jest życie. Teraz widzę, że to ktoś wyższy i większy od nas zesłał nam tutaj tę dziewkę. Tak musi być. Zakończcie mój żywot, na pewno umiecie zrobić to szybko i bezboleśnie, prawda? W zamian proszę tylko o jedno... Zaopiekujcie się Lilii. Możecie zatrzymać ten dom, zamieszkajcie tutaj, nie wędrujcie już. Mówią, że wojna ma się ku końcowi, może będzie tu spokojniej. Wyuczcie ją tego, co sami umiecie. Niech będzie umiała leczyć i ratować życie. Niech przyda się ludziom do czegoś. Ja nigdy nie przydałem się do niczego. Nikomu. A i niemało złego wyrządziłem. Przyrzekacie? Obiecujecie, że zajmiecie się moją Lilii?

Złapał jej rękę mocno, ale nie boleśnie. W oczach błyszczała mu gorączka.

Re: [Wieś Potopce] Gospoda "U Świetlika"

25
Szare oczy patrzyły uważnie i miarkowały, oceniając stan ogólny mężczyzny. Źrenice szerokie, skóra sucha, zaczerwieniona ceglaście na prawym licu. Oddech szybki, płytki, nieznacznie chrapliwy. Paznokcie na zdrowej dłoni normalnej barwy, usta nieznacznie blade. Nie było jeszcze tragicznie źle.

Kiedy się zachwiał, drgnęła odruchowo, wyciągając asekuracyjnie ręce w przód, przez co kilka kropel rumianku wylądowało na podłodze. Zerknęła tylko na nie przelotnie, jakby z zaskoczeniem, by potem szybkim krokiem zbliżyć się do smolarza przy ogniu. Przykucnęła przy nim, marszcząc delikatnie brwi, a w miarę jak mówił w jej spojrzeniu migotały różne emocje: od skupienia przez zdziwienie aż po surowe, niepokojące błyski.

Zacisnęła usta w wąską kreskę, jakby ugryzła się w język, zmuszając do ważenia słów. Zerknęła przelotnie na płaczącą dziewczynę, wiodąc potem wzrokiem po posadzce izby, by w końcu skupić go na gospodarzu.
- Powiem Wam coś, smolarzu. Nie zrozumcie mnie jeno źle, ale posłuchajcie, bo rzekę szczerze. - zaczęła, niewinnie poprawiając się na klepisku tak, że przyklękła, przysiadając na pięcie, drugie kolano pozostawiając zgięte i wspierając na nim luźny nadgarstek. Drugą dłonią położyła na jego ramieniu. - Mówicie bardzo pięknie i ofiarnie... - zawiesiła głos na chwilę, odstawiając kubek na ziemię. - Szkoda tylko, że te wszystkie słowa można najwyżej o końską dupę rozbić. - dokończyła dobitnie, przekręcając głowę niczym dziki kot i mrużąc delikatnie oczy. Niski głos, chociaż wciąż spokojny, nabrał dziwnej, dźwięcznej mocy, jakby dopiero teraz kobieta użyła go naprawdę, bez ściszania czy markowania chrypy. Obcy akcent stał się przez to jeszcze wyraźniejszy.
- Wy już jesteście kaleką. I skupiliście się na tym tak bardzo, że chcecie dodatkowo okaleczyć córkę. Ponoć się o nią troszczycie, a chcecie ją spadku pozbawić, zostawiając na łasce nieznajomej włóczęgi, którą bogowie jedni wiedzą jaka klątwa przygnała z dzikiej północy? Skąd pewność, że się nią zajmę? To szaleństwo. - sarknęła i pokręciła głową. - Szłam dziś przez ulicę, a ludzie dzieci przede mną chowali, jakbym była plugastwem, albo Czarną Śmiercią. I dokładnie tak mnie nazwą, jeśli teraz Wam pozwolę umrzeć. Nikt przy zdrowych zmysłach nie uwierzy, że ledwom zakołatała w drzwi, a Wy radośnie oddaliście mi dorobek życia razem z córką na nauki, w pokorze wybierając się na tamten świat! - złapała jego spojrzenie, cedząc wyraźnie kolejne zdanie. - Za widły chwycą i jeszcze razem z dziewuchą mnie przepędzą, bom pewno wiedźma i jej w głowie namieszałam, jak i Tobie. Szczęście, jeśli jeno tyle nam uczynią. - Uśmiechnęła się krzywo.

- Poza tym spójrzże tylko na nią, człowieku. - odwróciła na chwilę głowę w stronę łkającej dziewuchy. - Chcecie jej złamać serce i odebrać ostatnią ważną dla niej osobę. Ręczę Wam, że nie kocha ani tej zgniłej ręki ani tego, co wykonywała, więc jej brak nie będzie dla niej problemem. Podejrzewam, że bardziej ją obchodzi byście tym drugim ramieniem mogli ją obronić albo wnuka potrzymać, niż to że zawodu już tak dobrze nie wykonacie. Do tego przydacie się niezawodnie, ale żywi, nie martwi. - Wygięła pocieszająco wargi w stronę Lilii.

Westchnęła cicho, spoglądając na chłopa, po czym położyła swoją dłoń na jego, starając się przelać w niego chociaż odrobinę woli walki.
- Ja Was rozumiem, że to rzecz niebywale ciężka i próba ogromna. I prawda to, że to Wasze życie i nie mnie się wtrącać, ale zaklinam, nie czyńcie ze mnie i córuchny wymówki na to, że nie chcecie patrzeć na siebie z taką ułomnością. Stało się i się nie odstanie. Umrzeć możecie sobie w każdej chwili, jeśli brzemię nazbyt ciężkie się zrobi, ale drugiej szansy na życie nie otrzymacie, więc może spróbujecie chociaż wykorzystać tę którą już dostaliście? Jeśli nie dla Was samych, to dla tej dzieciny. - Wskazała podbródkiem na dziewuszkę.

- W moim plemieniu wielu traciło ręce i nogi w bitwach, jednak kiedy to się działo, to nie rozpaczaliśmy, jeno doprawialiśmy drewniane bądź stalowe, a Ci się cieszyli, że tym razem miecza nie wypuszczą, bo przytwierdzony mają na stałe. - kącik jej ust drgnął, kiedy nagle w jej umyśle znikąd pojawił się obraz kuzyna, radośnie podskakującego na rauszu na drewnianym kulasie i wyśpiewującego przy tym sprośną przyśpiewkę, rozlewając grzane piwo po całej biesiadnej ławie. Spoważniała jednak natychmiast.
- Jest jeszcze czas i szansa, że dam radę odjąć rękę i tak ją oporządzić, że będziecie mogli nałożyć sztuczną, kowala tu macie, to wykona. Chłopaka jakiego na tarmin... Tyrmin... No, na nauki przyjmiecie, to i się utrzymacie i co pożytecznego uczynicie. Ja zaś będę potrzebowałabym szałwii, skrzypu, krwawnika, jaskółczego ziela, mięty, gorzałki, mocnego noża, wygotowanych chust i nici. - tu bardziej zwróciła się już do rudowłosej, niż smolarza.
- Decydujcie się, od gangreny ginąć szkoda.
Błogosławiony ten, który nie mając nic do powiedzenia - nie ubiera tego w słowa. WYGRAĆ INTERNETY

Re: [Wieś Potopce] Gospoda "U Świetlika"

26
Odtrącił jej rękę i zapatrzył się w ogień. Milczał długo, nawet bardzo. Aodhamair obawiała się, że nie powie nic więcej, ale powiedział. Głosem pełnym żalu i gniewu.

- Nie odpowiedzieliście mi, co miałbym robić z taką ręką. Gówno z takiej ręki z żelaza. A czym zapłacę? Mówiłem, że zapasy się kurczą, a idzie zima. Mam siedzieć i żreć za darmo? O nie, wolę umrzeć.

Dziewczyna próbowała przekonać chłopa do amputacji z całą stanowczością, jednak stojący w obliczu śmierci mężczyzna był nieugięty. Gorączka z pewnością również robiła swoje. Spróbował wstać, ale zachwiał się i klepnął z powrotem na podłogę. Zdenerwowany chwycił zdrową ręką leżący w pobliżu kubek i cisnął nim o ścianę. Zacisnął usta w wąską linie i znowu milczał.

- Nic się tu za darmo nie dostaje. Nie mam czym zapłacić za taką rękę i to jest prawda. Nie wydam ostatnich pieniędzy, dzięki którym miałbym przetrwać do wiosny, żeby sztucznego kulasa sobie dodać. - Spojrzał na córkę i uśmiechnął się. - Lilii, da sobie radę. Tutaj nikt jej nie skrzywdzi, wszyscy ją kochają. Trzeba, to wyjdę i powiem jutro, jak postanowiłem.

Zamknął oczy, wydawało się, że zasnął. W świetle ogniska nie wyglądał nawet na bardzo chorego. Może jedynie przemęczonego, co nie powinno dziwić, kiedy całe życie pracuje się z dzieł własnych rąk. To nie delikatne, szlacheckie dłonie posiadał, ale duże, ciężkie łapska nawykłe do pracy. Z tym, że jedno było czarne.

- Proszę was o tak dużo? Chce, żebyście uszanowały moją ostatnią wolę. To chyba nawet prostemu chłopu się należy, co? Dajcie mi zasnąć i już się nie obudzić. I zaopiekujcie się córką. A jak nie chcecie, to mówcie wprost, szkoda strzępić języka.

Re: [Wieś Potopce] Gospoda "U Świetlika"

27
Kiedy kubek roztrzaskał się o ścianę drgnęła, mimowolnie przymykając oczy pod wpływem nieprzyjemnego dźwięku. Przyglądała się mu jeszcze przez chwilę, po czym ni z tego, ni z owego westchnęła, unosząc dłonie w geście poddania.
- Wasze, nie moje życie, jak sobie chcecie. - ucięła, wstając z podłogi, by w milczeniu zacząć grzebać w torbie w poszukiwaniu pękatej fiolki z jasnobrązowymi okruchami w środku. Wyciągnęła kolejne szklane naczynko, wypełnione przezroczystym płynem i końcówką ostrza wyjętego zza pleców wyłuszczyła z pierwszej buteleczki sześć niewielkich kłaczków, strzepując je do smukłej szyjki drugiego. Zamknęła korek, mocno wstrząsając zawartość i zdecydowanym ruchem postawiła efekt swoich działań na podłodze, pozwalając by szkło głucho stuknęło o klepisko.
- Połóżcie się teraz, z córką się rozmówcie, a potem wypijcie to do dna. Ja poczekam na zewnątrz. Uśniecie szybko i bez bólu. Jej się przy mnie krzywda nie stanie, jeno ni pary z gęby, że przyłożyłam do tego rękę. - mruknęła, chowając nóż za pasek z tyłu i kierując się do wyjścia. Mijając stojącą samą jak palec rudowłosą dziewuszkę przystanęła, kładąc jej niby w pociesze rękę na ramieniu.
- Przypilnuj, co by do dna i na leżąco wypił. A jak uśnie przynieś mi tych ziół, com prosiła, będą potrzebne. Ino sza. - wyszeptała znacząco przy jej uchu, bacząc by chłop nic nie zauważył. Poklepała ją delikatnie, poprawiając pelerynę i wychodząc z izby, niepewna czy czyni słusznie, mieszając się w tę sprawę. W jej mniemaniu strata kończyny nie była czymś aż tak strasznym, jednak to nie osada wojowników, jeno zwykłych wieśniaków - być może faktycznie byłoby znacznie bardziej racjonalnie i litościwie, gdyby ułatwiła mu odejście. Jednakże dlaczego miała brać odpowiedzialność za jego śmierć bądź za życie jego córki? Jeżeli się chce zabić, to niekoniecznie musi jej rękoma, szczególnie że nie godzi się choremu pozwolić na podjęcie takiej decyzji w gorączce. Najwyżej napracuje się na darmo, ale przynajmniej ta ruda dziewucha nie będzie żywić do niej zawiści za śmierć ojca.
Wyszła przed dom, przysiadając ciężko na schodach. Ten roztwór uśpić go powinien na pół dnia, jeśli i nie dłużej.
Błogosławiony ten, który nie mając nic do powiedzenia - nie ubiera tego w słowa. WYGRAĆ INTERNETY

Re: [Wieś Potopce] Gospoda "U Świetlika"

28
Aodhamair podjęła decyzję, która nie należała do łatwych. Z pewnością, nie była to pierwsza taka w jej życiu, nie ostatnia również, ale ta wymagała nie lada odwagi.

Dziewczyna, z przerażeniem w oczach, skinęła głową, najwidoczniej niezdolna do odmowy. Zachowanie takie było raczej typowe dla wiejskich dziewuch, przyzwyczajonych do posłuchu i ojcowskiego rzemienia. Wśród Uratai odbywało się to inaczej, ale porównanie tak skrajnych kultur mijało się z celem.

Wiedźma wyszła na zewnątrz i zdziwiła się, widząc sypiące z nieba grube płatki śniegu, które już w znaczniej mierze przykryły świat. Wciągnęła w płuca rześkie, chłodne powietrze, które wydawało jej się niemal takie same, jak w górach, a wszytko przez zaduch wnętrza. Para kobiet, które akurat przechodziły pod domem smolarza, zmierzyła ją wzrokiem, po czym szybko uciekły. Wieść o niej z całą pewnością rozeszła się już po wiosce, wszak było to niewielkie skupisko domów.

Minęło trochę czasu, nim dziewczyna otworzyła drzwi i mruknęła, że ojciec zasnął. Uratai zdążyła już zmarznąć porządnie, dlatego szybko wskoczyła do chaty. Ciepło i duszność opadły ją znowu, tym razem jednak przyjemniejsze. Słońce chyliło się ku zachodowi, jednak ognień z kominka dawał dość sporo światła.

Smolarz leżał na posłaniu, jakby spał zwyczajnie. Cienie tańczyły na jego twarzy, nadając mu raz straszny, raz piękny wygląd. Z pewnością zasypiał z myślą, że to koniec jego męczarni, że odjedzie spokojnie i bez bólu. Zawierzył podróżnej wiedźmie. Okaże się, czy słusznie.

Re: [Wieś Potopce] Gospoda "U Świetlika"

29
Usiadłszy ciężko na chłodnym kamieniu schodków, zaciągając się mroźnym powietrzem, tak znajomym i obcym jednocześnie. Przymknęła oczy, rozkoszując się szczypaniem chłodu w nozdrzach, chwilę potem uchylając powieki i śledząc spojrzeniem leniwie opadające na ziemię płatki śniegu. Pozwoliła myślom dryfować równie niespiesznie i swobodnie, aż jej wzrok powędrował w stronę wschodniego nieba. Tam, daleko za horyzontem, czaiło się coś niezrozumiałego. I z pewnością groźnego. Wciąż jeszcze czuła pod skórą echo tego bólu, strachu i żalu. Jeśli miała być szczera - jej serce też było pełne obaw, chociaż dzieliło ją od źródła tego dziwnego światła zapewne wiele dni drogi. Zerknęła na śnieżynki, po raz kolejny zastanawiając się, czy warto tu zostawać. Skoro już spadają pierwsze śniegi to nawet bliskość frontu przestaje mieć tak duże znaczenie...

Jej rozmyślania przerwała córka smolarza, która wystawiła głowę przez drzwi, mamrocząc, że ojciec zasnął. Nie zastanawiając się wiele Aodhamair wstała, krzywiąc się przy mobilizacji skostniałych od zimna mięśni. Nawet nie zauważyła, kiedy mróz ją przeniknął. Wślizgnęła się pospiesznie do środka, pozwalając otulić panującej we wnętrzu duchocie. Uderzenie ciepła przyjemnie zapiekło ją w skórę.

Weszła głębiej w izbę, przyglądając się staremu człowiekowi leżącemu na posłaniu. Jest duża szansa że wyrzuci ją po przebudzeniu i jej rozterka dotycząca przezimowania rozwiąże się sama. Uśmiechnęła się krzywo pod nosem, podpierając pod bok i odwracając w stronę Lilii.
- Zdajesz sobie sprawę, że najpewniej nie będzie zadowolony, jeśli uratuję mu życie i że zapewne w podzięce wyrzuci mnie na mróz? - zapytała, unosząc nieznacznie brew. Schyliła się, sięgając po swoją torbę i przyciągnęła ją do siebie, by zacząć w niej grzebać. - Dlatego chcę obietnicy od Ciebie. - rzuciła, prostując się z naręczem chust.
- Odejmę mu ramię i wyleczę z gangreny, Ty w zamian wpuścisz mnie pod swój dach, jeśli kiedyś w przyszłości zapukam do Twoich drzwi. To, co Twój ojciec zrobi ze swoim życiem, gdy się obudzi, nie będzie moją sprawą. Przyrzekasz? - uniosła lekko kącik ust.
- Jeśli mamy umowę, to przynoś szybciutko te zioła. Wody ognistej trochu też by się przydało. Jakie macie noże? Może uda się odjąć kości w stawie, bez potrzeby ich rozcinania... - Już się odwracała do chorego, gdy zamarła w pół ruchu. - Nie boisz się krwi, prawda? - zapytała, marszcząc brwi.
Błogosławiony ten, który nie mając nic do powiedzenia - nie ubiera tego w słowa. WYGRAĆ INTERNETY

Re: [Wieś Potopce] Gospoda "U Świetlika"

30
Lili, przerażona po słowach wiedźmy, patrzyła na nią wielkimi oczami. Patrzyła to na nią, to na ojca, niepewna, co ma zrobić. Wszak gniew rodziciela mógł spaść również na nią, nie było co do tego wątpliwości. Po chwili przytaknęła głową i ruszyła w kierunku spiżarni. Zatrzymana w półkroku, odwróciła się, pokręciła przecząco głową, by przynieść niezbędne składniki.

Aodhamair patrzyła tymczasem na swojego pacjenta. Nie wyglądał dobrze, ale też nie sprawiał wrażenie, jakby był martwy. Przypominał prędzej mężczyznę na potężnym kacu. Tylko z pokiereszowaną ręka.

Dziewczę wróciło i postawiło obok niej flaszkę z przezroczystym napojem, zioła o intensywnym zapachu oraz dwa noże; jeden długi, z kościaną rękojeścią, drugi mniejszy, o podwiniętym ku górze ostrzu. Najwidoczniej były to jedyne noże w chałupie. I musiały wystarczyć.

- Kilku ludzi zebrało się pod domem, pani - powiedziała cicho Lili. - Z naszej wioski, znam ich, ale czegoś stoją i gapią się, przez okna zaglądać próbują. Nie wiem, o co chodzi.

Młoda Uratai mogła wyczuć, że za ścianą stoi paru chłopa, wszyscy zaciekawieni, wzburzeni lub przestraszeni. Wiedziała, że ci, którzy się boją, bardzo często uzewnętrzniają swój strach, próbują zastraszyć innych. Nie miała pewności, jak w końcu zareagują wieśniacy. Przed sobą miała dość ciężki zabieg, jej uwagi nic nie mogło rozproszyć.
ODPOWIEDZ

Wróć do „Wschodnia prowincja”