Re: [Wieś Potopce] Gospoda "U Świetlika"

31
Kobieta uśmiechnęła się kącikiem ust i kiwnęła aprobująco głową po odpowiedzi Lilii.
- To dobrze. - ucięła temat, odwracając się do pacjenta. Rozłożywszy jedną chustę ułożyła na niej resztę, kucając przy pacjencie. Uniosła rękę, kładąc ją na jego czole, by potem zjechać na szyję i sprawdzić bicie serca.
Skinęła głową Lili, lustrując przyniesione przez nią rzeczy. Nalewka ziołowa i całkiem spory nóż - świetnie. Z torby zaraz wyciągnie własny, myśliwski. Od rozważań na temat narzędzi oderwał ją cichy głos dziewuszki. Poderwała głowę, spoglądając na nią i uśmiechając się półgębkiem.
- Nie mów do mnie "pani", iskierko, Aod wystarczy. - mruknęła, przenosząc na okiennice wzrok, w którym zaległa się niepewność. Skupiła się na odbiorze emocji, rejestrując nie tylko zaniepokojenie Lilii, ale i emocje stojących na zewnątrz wieśniaków.
- Ale ja wiem. Drzwi cichcem zarygluj. - westchnęła. - Jestem tu obca, to i się mnie boją. Mówiłam, że tak będzie: wystarczy, że przyszłam. Pomyśl, co by było, gdyby się dowiedzieli, że mi Twój ociec chce dom w spadku pozostawić. - Pokręciła głową, zagryzając lekko wargę i próbując uchwycić uczucia ludzi na zewnątrz, by je chociaż trochę załagodzić. Dzieliła ich ściana, to mogło byś trochę być problematyczne, ale spróbować nie wadziło. Co zrobić? Jeśli do nich wyjdzie, może sprawę zaognić, jak tu wtedy zabieg wykonać? A jeśli nie wyjdzie - czy sami nie będą próbowali wejść?
- Mówisz, że ich znasz? - Zamyśliła się, upinając włosy wyżej, tak, by jej nie przeszkadzały. - To dobrze. Jak drzwi zabezpieczysz, to przez okno spytaj ich, czego chcą i każ iść, wrócić jutro rano, jeśli zechcą. To zabieg poważny, jeśli przeszkodzą nam w trakcie, to on może umrzeć. Nie jestem cudotwórcą, otwartych żył z miejsca nie zamknę, jak nas odciągną, to mu życie nimi wycieknie. Ino za dużo o mnie nie gadaj, są przestraszeni, więc i wściekli. Nie będą raczej słuchać rozumu, jeśli im powiesz, że mu rękę odejmuję. - Zerknęła na rudowłosą pocieszająco, biorąc się na przygotowanie pacjenta i reszty ziół i narzędzi.
Błogosławiony ten, który nie mając nic do powiedzenia - nie ubiera tego w słowa. WYGRAĆ INTERNETY

Re: [Wieś Potopce] Gospoda "U Świetlika"

32
Dziewczynka, choć niepewność i strach nie znikały jej z twarzy. skinęła głową i podbiegła do drzwi. Zatrzasnęła skobel, zabezpieczając go kawałkiem zagiętego, stalowego pręta. W ten prymitywny dosyć sposób prawdopodobnie zamykali drzwi na noc.

Następnie Lili otworzyła okiennice, wpuszczając do dusznego pomieszczenia nieco świeżego powietrza. Wychyliła głowę i zapytała, według woli Aodhamair, czego chcą, a najlepiej, żeby chcieli tego jutro, nie dziś.

- Otwieraj, Lili, chcemy się widzieć z Twoim ojcem!
- Rzeknij mu, coby wyszedł do nas!
- Czego ta wiedźma tutaj chce?! Pogońcie ją precz z jej czarami!

Kilka męskich głosów wybijało się ponad resztę. Dzielna dziewuszka próbowała jeszcze coś wywalczyć swoim głosem, ale nie dało to zbyt wiele, przekrzyczeli ją zwyczajnie, zbliżyli się nawet nieco do domu. Trzasnęło drewno i w pokoju znowu zrobiło się mroczniej.

- Pani Aod, oni chyba nie zechcą przyjść jutro. Widziałam kowala Stephena i drwala Mikena, boję się ich, zawsze dużo pili i bili się z innymi w gospodzie. Może pani obudzić tatę? On im powie, żeby sobie poszli, posłuchają go na pewno.

Narzędzia były rozłożone, wszystko było gotowe, wystarczyło rozpoczynać. Ale ciężko wykonać jakikolwiek zabieg, kiedy za oknem stoi banda rozzłoszczonych chłopów. Sytuacja nie wyglądała wcale dobrze, bowiem po wszystkim smolarz jeszcze trochę pośpi, jeżeli Aodhamair się nie myliła, a wtedy może zostać przyłapana tuż po amputacji i w najgorszym wypadku wezmą ją za jakąś ludożerkę. A kanibalizm, niemal w każdej znanej cywilizacji, karany był tak samo.

Dodatkowo, kto wie, co banda takich osobników może uczynić pierwej z młodą i atrakcyjną kobietą? Wiedźma, czy nie, wątpliwym było, aby nie dali upustu swoim nocnym fantazjom, leżącym gdzieś na granicy świadomości, o których na co dzień nie mówią, ba, nie myślą nawet.

Wszystkie te czynniki wpływały na nią negatywnie, dziwić to nie mogło. Choć była profesjonalistką, dobrze się znała na swoim fachu, to jednak komfort pracy też miał niemałe znaczenie. Tutaj nie było go zupełnie.

Re: [Wieś Potopce] Gospoda "U Świetlika"

33
Aodhamair pomasowała skronie w zbierającej irytacji, słysząc wrzaski dobiegające z podwórza. Chłopi nie byli jedynymi osobami katalizującymi w ten sposób niepokój. Tyle, że w jej przypadku stawką był byt jej i życie mężczyzny leżącego przed nią.
- Miej, człowieku, dobre serce. - wymamrotała pod nosem. Zacisnęła usta w wąską kreskę, wstając z kucek.

Rzec, że sytuacja nie była komfortowa, to niedopowiedzenie. Nie miała jak przeprowadzić teraz zabiegu i nie łudziła się, że ludzie odpuszczą. I w sumie, cokolwiek by teraz nie zrobiła, to może pogorszyć sytuację. Westchnęła, odwracając się do Lili.
- Nie mogę, bo śpi przez zioła. Kiej bym go kroiła, to nawet nie poczuje. Możemy jeno czekać, co by obudził się sam, ale wtedy gwarantuję, że ręki sobie nie da odjąć i zeżre go gangrena. - Pokręciła głową i zamyśliła się, przykładając pięść do ust i przechadzając po izbie. - Kowal, mówisz? Ten, którego żona magicznego napitku Wam użyczyła, czy dwóch tu macie? - uniosła brew. Rudowłosa potrząsnęła zatrwożoną główką.
- Jest stary kowal i jego syn, co tera tam stoi. - powiedziała szybko.

Aodhamair zerknęła na okiennicę, po czym podeszła do niej niespiesznie, kiwając głową na Lili w niemej prośbie, by też się zbliżyła.
- Jeśli ich nie uspokoimy, to nic nie będzie z tego całego zabiegu, a i nam się dostanie. - mruknęła cicho, odpędzając od siebie myśl, że to działanie skazane na porażkę i uchylając drewno, by móc spojrzeć na stojące pod domem zbiorowisko. Oparła dłonie na parapecie, by stać się dobrze widoczną, ale nie wychylić za bardzo i opanowała chęć cofnięcia się, gdy uderzyła w nią wrzawa okrzyków wraz z zalewającą falą negatywnych emocji. Zacisnęła pięści, nie poddając się prądowi uczuć i skupiając na tym, by wyciszyć bałwany strachu i gniewu, rozbijające się w tej chwili wręcz namacalnie o ściany serc zgromadzonych przed nią ludzi.

Teraz ich widziała, co ułatwiało jej zadanie. Wbrew pozorom lepiej było manipulować grupą, niż pojedynczym człowiekiem: emocje rozchodziły się jak kręgi na wodzie albo przewracające się domino, jedna osoba zmieniała zachowanie, za nią instynktownie szła reszta. To z kolei wtórnie wpływało na tę pierwszą, wywołując samonapędzającą się spiralę - trzeba jej było jedynie nadać odpowiedni kierunek.

- Dobrzy ludzie! - zaczęła, podnosząc głos tak, by móc się przedrzeć, przez ich okrzyki. Jej niski, czysty tembr i praktyka wyniesiona z zebrań plemiennych sprawiły, że miała na to znacznie większe szanse, niż Lili.
- Słuchajcie, proszę! - zawołała donośnie. - O co ta wrzawa? Smolarz śpi teraz. Wiecie, że chory, trawion przez gorączkę od gangreny. Rankiem z nim pomówicie. - zawiesiła głos na ułamek sekundy.

-Ale z tego co słyszę, to do mnie macie sprawę, nie do niego. - Potoczyła wzrokiem po zebranych, zatrzymując go na każdym jednym. - Oto jestem przed Wami i słucham! - rozłożyła dłonie, jakby chciała pokazać, że nie ma wrogich zamiarów, a potem oparła je o parapet.
- Kto tu wołał, żem wiedźma i po czym wniósł? Niech mi w oczy spojrzy i jeszcze raz obelgę powie. Bom obca? Bo na fleczerstwie się trochu znam? Przecie żona Waszego kowala ponoć napitkiem ziołowym smolarza wspomogła, to też znaczy, że czarownica? - spytała, nie chcąc pozwolić sobie przerwać. - Dziewczyny spytajcie, znacie ją, to Wam rzeknie prawdę - czym chciała od nich czego za pomoc, prócz kąta do spania, nim dalej pójdę? Nie. Czego bym zatem miała chcieć od Was? Chyba ino tyle, żebyście dali mi Waszego sąsiada w spokoju uratować i iść swoją drogą, nic więcej. Chłop ma rękę całą zgniłą, wszyscy pewno widzieliście! Zemrze, jeśli nic nie uczynię. - pilnowała, by w dobitnym tonie - prócz stanowczości - nie było niczego więcej: ni gniewu, ni niepotrzebnego wyzwania.

Kierować tłumem nie chciałam, ale założyłam, że chociaż trochę ich uwagę przykuć do tych słów się jej udało.
Błogosławiony ten, który nie mając nic do powiedzenia - nie ubiera tego w słowa. WYGRAĆ INTERNETY

Re: [Wieś Potopce] Gospoda "U Świetlika"

34
Kiedy Aodhamair wyjrzała przez okiennice, jej oczom ukazał się całkiem spory tłumek. Mogło być około dwudziestu chłopa i kilka kobiet. Wyglądało na to, że prawie cała wioska zleciała się już, by oglądać spektakl.

Dziewczyna próbowała uspokoić nastroje, założyła, że łatwiej będzie jej ukoić nerwy całego tłumu, niż pojedynczej osoby. Założenia spełzły na niczym, bowiem ciężko było przezwyciężyć taki ładunek złości graniczącej z nienawiścią, strachu i niepewności. Kiedy wyczuwał, że ktoś odpuszcza, zaraz inna osoba przekazywała mu swoje negatywne emocje i w ten sposób koło się zamykało.

Kiedy skończyła swe przemówienie, niektórzy byli mniej zapaleni do szturmu na chałupinę. Zaraz jednak naprzód wyszedł wysoki i muskularny młodzian, górujący nad resztą.

- Jam nazwał was wiedźmą. Powtórzyć w twarz? Jak smolarz śpi, to obudzić go można. Zróbcie to tedy. Niech powie na, że wszystko z nim dobrze, inaczej nie odstąpim. - Twardo patrzył jej w oczy, agresja biła od niego, przechwytywana od tłumu. - Od matki mojej wam wara, bo z ziół zrobić wywar to każdy potrafi, to nie czarostwo. A wyście przyszła tu z tchy swoich dzikich gór, gdzie czcicie wiatr, wodę i ognień. Nie trza nam tu bezbożnych wiedźm. Ostatni raz rzeknę; budźcie smolarza, bo rozmawiać z nim chcemy. Dziewczynki w to nie mieszajcie. Dobrze wam radzę.

Młot kowalski w jego dłoni był dowodem, że nie żartuje. Był pewny siebie, odważny młodzieńczą brawurą, a ponad to miał głos i postawę dobrego dowódcy, pozostali wieśniacy stali więc za nim murem, gotowi poprzeć go w każdej chwili. Teraz dostrzegła kątem oka metaliczny błysk motyki na długim kiju, a z tyłu nadpaloną i zaostrzoną dzidę z drewna, gdyż włócznią nie można było tego nazwać. Najbezpieczniejszym wyjściem, jakie mogło teraz przyjść do głowy, była próba wycofania się z zabiegu i jak najszybsza ucieczka. Zaczynało się robić niewesoło.

- Pani Aod, boję się - wymruczała Lili zza jej pleców. Gdyby Uratai odwróciła się, ujrzałaby jeszcze bledszą twarz dziewczynki, która ostatkiem sił wstrzymuje się przed płaczem. - Oni mogą zrobić nam krzywdę.

Re: [Wieś Potopce] Gospoda "U Świetlika"

35
Przesiąknięta strachem agresja wibrowała w powietrzu, wręcz namacalnie przesiąkając jej skórę. Pulsowała irytująco w przepełnionych adrenaliną żyłach, mieszając się z rosnącym przerażeniem stojącej za nią Lilii i bezsilną frustracją dość szybko gromadzącą się w piersi. W takich sytuacjach najlepszym wyjściem jest odwrócenie się na pięcie i pognanie gdzie pieprz rośnie. Jednakże świadomość tego, że smolarz leżący za nią jest de facto na łasce jej daru przekonywania powstrzymywała ją przed opuszczeniem tego domu.

Zacisnęła mocno szczęki, mierząc spojrzeniem młodziana, który wysunął się na przód zgromadzenia. Gdy przemówił, reszta chłopów przycichła: ewidentnie zaakceptowali go jako nieformalnego przywódcę. Aodhamair natychmiast zmieniła taktykę, skupiając się na jego emocjach, zamiast na odczuciach tłumu.
- Powtórzyć, kiedyście tacy pewni. - odrzekła twardo. - Kiedy kogoś bezpodstawnie obrażacie, bardziej przyzwoicie robić to w twarz. Szczególnie jeśli to słabsza od was kobieta. - Cień krzywego uśmiechu zabłąkał się jej na ustach.
Jego postawa i buńczuczność bezwiednie przywodziły jej na myśl brata. Nie, żeby od razu zapałała do niego z tego powodu jakąś szczególną sympatią: Lair swoim 'zakutołebstwem' doprowadzał ją do szału.

- Widzicie, mości Panie, tylko problem w tym, że dobrze z nim nie było już, nim tu przyszłam. To, że przybył obcy, to zauważyliście, ale że Wasz sąsiad z czarną i gnijącą ręką chodzi i powoli od tego umiera już nie? - spytała i zwiesiła na sekundę głowę, z głębokim westchnieniem upuszczając z siebie chociaż odrobinę złości i przecierając kciukiem wraz z drugim palcem brwi z rezygnacją. Kiedy podniosła swoje szare spojrzenie ponownie na mężczyznę, zarówno jej głos jak i twarz były zabarwione zmęczeniem osoby, która widziała za dużo: widać nie pierwszy raz była w takiej sytuacji.

- Powiedzcie mi, po co tu przyszliście i przywiedliście tych ludzi? By porozmawiać ze smolarzem, czy żeby po prostu zatłuc na ulicy bezbronną zielarkę, nieważne co powie Wam zarówno ona i właściciel tej chaty? - Zacisnęła usta, pozwalając dobitnie przebrzmieć słowom. - Przybyłam do tego domu, by w zamian za kawałek chleba i słomy pod głowę uratować Wam sąsiada. Wy przybyliście z kijami i młotami, dysząc strachem i nienawiścią, chociaż niczego Wam nie zrobiłam. Ludzie, na litość, burd Wam w karczmie za mało, trzeba jeszcze linczu? Nie widzę tu ani starszych z waszej wioski ani waszego... Sołtysa - Nie mogła sobie przez ułamek sekundy przypomnieć słowa. Południowe wioski miały dziwny zwyczaj wybierania jednego głównego przywódcy. - ...więc ciężko nazwać mi to wolą wioski. A może ich też wolisz nie mieszać? - uniosła brew.
- Tak jak swojej matki, która skoro zna się na ziołach, to powie Ci, że to co mam ze sobą nie służy do przywoływania demonów, jeno do leczenia i dziewczyny, która była przy mojej rozmowie ze smolarzem i zna całą prawdę? Skazaliście mnie w duszy na śmierć, nim otworzyłam usta? - Wyprostowała się, tocząc wzrokiem po zebranych i tym razem zwracając bezpośrednio do nich.

- Rozumiem, że chcecie bronić wioski i że boicie się obcych. I że być może niektórzy z Was zostali pokrzywdzeni przez lud, z którego pochodzę. Jednak to wciąż nie byłam ja, a zapewne plemię, którego nie widziałam na oczy. Jak jedna, słaba kobieta mogłaby Wam zagrozić? Wy - znów przemówiła do młodego kowala - złamalibyście mnie w pół jedną ręką. Żaden to dla Was problem. Więc może zamiast obrażać mnie i wyzywać od wiedźm odłożycie młot i wejdziecie do chaty, by patrzeć mi na ręce? Kto inny pójdzie po kogoś z rady wioski, a wszyscy będą patrzeć przez okna, jak usiłuję leczyć. Chyba, że ktoś z Was potrafi odratować od śmierci człowieka, który jest nieprzytomny od gangreny? Wtedy chętnie ustąpię pola i popatrzę na Wasze medykamenty, albo po prostu odejdę i już mnie nie zobaczycie. - Skrzyżowała ręce na piersiach.

- Kiej by nie to biedne dziewczę i nie okazana przez chorego człowieka dobroć, na jaką Wy nie potrafiliście się tu zdobyć, nie oponowałabym przed odejściem już teraz. Ale onn umiera. Lilii zostanie bez ojca. Im dłużej tu rozmawiamy, tym większa szansa, że nie będę mogła mu pomóc. A to pójdzie na Wasze sumienia, nie moje. Spróbuję mu pomóc i pójdę precz z Waszej wioski. Może mi się uda, może i nie, ale bez tego zgaśnie i tak. To jak będzie, dobrzy ludzie? - usiłowała grać na ich uczuciach, jak tylko mogła. Jeśli to nie pomoże, zwija manatki, może uda się jej uciec bez szwanku, albo przekraść do starszyzny i przekonać kogoś, kto nie chwyci na jej widok za widły.

"Płomieniu, który trawisz zmysły i uczucia, wypal ich wściekłość, Wietrze, którzy zginasz zbyt dumne drzewa, przewietrz ich głowy, nie oddawajcie mnie Ziemi tak szybko... "- niewypowiedziana modlitwa przemknęła jej przez głowę, kiedy oczekiwała odpowiedzi. Gdyby tu był jakiś starszy, albo chociaż matka tego młodzika, to nie byłoby takich kłopotów.

*Sołtysa użyłam z braku innego odpowiednika.
Błogosławiony ten, który nie mając nic do powiedzenia - nie ubiera tego w słowa. WYGRAĆ INTERNETY

Re: [Wieś Potopce] Gospoda "U Świetlika"

36
Atmosfera mocno się zagęściła. Dla Aodhamair nie to jednak było najbardziej męczące. Wszystkie uczucia zaczęły uderzać w nią ze zdwojoną siłą, powodując lekkie rozkojarzenie. I chociaż wiedźma miała silną wolę, to wydarzenia z ostatnich kilku godzin przełożyły się także na zmęczenie fizyczne. Sprawa z tłumem zaś miała się co raz gorzej. I wtedy też ciemnowłosa kobieta wyrzuciła z siebie mnóstwo słów. Z każdym następnym zdaniem emocje zebranych przed chatą ludzi nieco łagodniały. Wydawało się, że racjonalne argumenty przemówiły do każdej zakutej głowy. Prawie każdej...

- Nie słuchajcie jej! Czarownica urok chce na was rzucić! Jak jej tu pozwolimy zostać, to smolarza trupem położy, a Lilii przemieni na swoje podobieństwo! - krzyknął w końcu wysoki młodzian, który zdecydowanie starał się podburzyć zgromadzenie. Trzeba przyznać, że na nieszczęście Aodhamair, robił to skutecznie. Wkrótce gniew i strach przed nieznanym rozbudziły się na nowo. Grupa rosłych mężczyzn najwyraźniej nie chciała już dłużej czekać. Postanowiła wziąć chatę szturmem. Krzyk córki rzemieślnika zapewne dodał im tylko więcej animuszu. Zaryglowane drzwi stawiły jednak zacięty opór. Zapewne długo nie wytrzymałyby pod tak zmasowanym atakiem, ale kiedy tylko zaskrzypiały zawiasy, zwiastując uciekinierce z gór ponury koniec, stało się coś niezwykłego...

Wszyscy zamarli w bezruchu, gdy w oddali rozległo się głośne, zwierzęce wycie. Ze zgrai wieśniaków jak ręką odjął uleciały negatywne emocje, zastąpione przez jedno - strach. Aodhamair dostrzegła, jak gawiedź zaczyna szeptać między sobą, a co starsze osoby kierują się żwawo w stronę własnych domostw. Wkrótce w ich ślady podążyła reszta, odgrażając się, że jak do rana "diabelska kochanica" się stąd nie wyniesie, to ją utopią na bagnach.

Najważniejsze jednak było to, że póki co wiedźma z północy zachowała życie. Co się przed chwilą wydarzyło? Nie znała odpowiedzi na to pytanie. Wplątała się w coś, z czego wyplątać się będzie bardzo trudno. Stan pacjenta wydawał się stabilny, choć wciąż był poważny. Lilii płakała za to w kącie, kucając obok miotły.

Znów to wycie. Tym razem bliżej, choć wciąż stosunkowo daleko od wioski. Aodhamair coś ukłuło w sercu. Pomimo iż nie tak dawno posiliła się ciepłą strawą, nagle zaczęła odczuwać głód. Samo doznanie było szalenie specyficzne - tak jakby sztuczne, bądź... cudze...
Obrazek

Re: [Wieś Potopce] Gospoda "U Świetlika"

37
Przemowy i możliwość ich wygłaszania są efektem długo istniejących cywilizacji, które rozwinęły się dzięki edukacji i szacunkowi wobec rozmówcy. Aodhamair oczekiwała czegoś takiego od prostych ludzi, którzy żyli z dnia na dzień. Długie mowy i złożone zdania? Nie, nie mogła na to liczyć. Nie od wieśniaków. Ba, trudno otrzymać taki dar nawet od ludzi wykształconych.

O dziwo dość długo słuchali cierpliwie aż do fragmentu o sołtysie. Fleczerka uderzyła się mentalnie w czoło. Na czas wojny sołtys wraz z kilkoma przybocznymi musiał wyruszyć na wezwanie swego suwerena, czyli władcę Korony Keronu. Na ten czas w wiosce panowało prawo lokalne, a raczej lokalne obyczaje. Krótko mówiąc władzę miał ten, kto miał jako takie zdolności przywódcze. I z taką osobą właśnie rozmawiała.
- Wiedźma nie dość, że pyskata to i jeszcze praw nie zna! I jeszcze matkę moją kochaną do siebie przyrównuje! A wielebny Margosz mówił, że u tych Uratajów kobity niczym dziwki oddają się wszystkim! Mamusie moją od dziwek suka wyzywa!

Poczuła coraz to bardziej rosnący gniew tłumu. Im bardziej prymitywna i pokrzywdzona społeczność tym bardziej wzrasta zaufanie do person religijnych, a i nienawiść do obcych wzrasta. Swój to swój, a nieswój zaszkodzić może.
- Gdzie jest smolarz?! - ktoś krzyknął z tłumu. No tak, to że śpi nie jest absolutnie żadnych wytłumaczeniem. Nagle Aodhamair poczuła kolejną dawkę gniewu. Lecz nie tą negatywną, z tłumu, lecz coś co jest jej życzliwe. Lili. Niektórzy narratorzy opowieści zapominają o wielu sprawach. W tym o tym, iż na wsi wiek siedemnastu lat oznacza pełną dojrzałość. Lili była kobietą, nie dziewczynką, w dodatku taką, która przez długi okres czasu wychowywała się bez matki, więc wszystkie jej obowiązki przejęła ona. A teraz nawet utrzymanie domu. Wreszcie wybuchnęła.
- Wynocha stąd, zbóje! Gościa mojego zabić i zerżnąć chceta! Ojciec śpi, bo mu eliksir dałyśmy i rękę mu uciąć chcemy, coby nie zmarł! Dobrze powiedziała, że los mojego kochanego ojca w dupie macie! Jeśli nie dacie spokoju to zemrze do rana! Spierdalać stąd!

No cóż, słowa Lili były o wiele więcej warte niż bohaterki naszej opowieści. Spowodowały one podzielenie się tłumu na dwa obozy - jeden chcący dać spokój, przynajmniej do rana, wiedźmie, a drugi, chcący ją zwyczajnie wyruchać. Bądź co bądź - Aodhamair była atrakcyjną i egzotyczną kobietę. W dodatku ten, który posiadłby dzikuskę stałby się bohaterem wsi na przynajmniej dwa pokolenia.

Prawdopodobnie doszłoby wtedy do rozróby, jednakże bogowie to zabawne istoty. Zawsze jakoś dziwnie zmieniają bieg wydarzeń. Tym razem zesłali oddział zbrojnych, na którego czele stał człowiek niezbyt wysoki, ale za to barczysty, z herbem byka na tunice. Jak można było zauważyć po zachowaniu wieśniaków - był panem wsi. I prawdopodobnie kilkunastu więcej.

Słudzy jegomościa łaskawie rozdali kilka kuksańców, ktoś dostał kijem przez plecy, inny płazem miecza i tłum się rozszedł. Od tak. Stare przysłowie mówi "Jak dają to bierz, jak biją to uciekaj". Jak widać, sprawdza się wszędzie.

Rycerz zszedł z konia i zdjął hełm. Twarz miał o dziwo nawet przystojną, a orzechowa czupryna rozeszła się na wszystkie strony. Nie ważne u kogo - ten stan włosów wygląda u każdej osoby zabawnie.
- Słyszałem, iż na moje włości przybyła wiedźma. A twoich usług potrzebuję dość szybko. Druh mój jest mieczem przez orków srogo ranion i potrzebuje pomocy. Wsiadaj na koń. Nic tu po tobie. - głos miał dość niski, a słowa były konkretne. Cóż zamierzała rzec fleczerka?

Re: [Wieś Potopce] Gospoda "U Świetlika"

38
Naprawdę tęskniła za mroźną, surową północą, gdzie ludzie byli prości, ale nie tak zastraszeni i zabobonni. Im dalej szła na południowy wschód, tym wioski wydawały się jej biedniejsze, a chłopi bardziej prymitywni, zamknięci i agresywni. Nie była pewna, czy to kwestia tutejszej mentalności, wina wiszącej w powietrzu wojny, tych śmiesznych, opowiadających natchnione bajki klechów, czy jedynie jej parszywego szczęścia. A może po prostu przez to wygnanie już zwyczajnie nie wiedziała, kiedy wygłaszać tyrady, a kiedy zwyczajnie komuś w gębę napluć.
Zmęłła w ustach przekleństwo, zła na samą siebie. Głupia! Od początku czuła w kościach, że taka próba dialogu nic nie da, jednak bała się ryzykować bardziej agresywnych słów przy takim nastawieniu wieśniaków, starając się ich ułagodzić wyuczonym czarem przemowy. Tak, jakby łudziła się, że w ogóle chcieliby słuchać. A ghyr by wziął tego chędożonego, słodzącego wszystkim handlarczynę i jego manierę! Przez te zimy z nim spędzone i naukę języka z jego ręki już nawet rozmawiać z prostymi ludźmi nie potrafiła!

Niezależnie od tego, jaki był powód - po prostu była nieskuteczna i roztrząsanie tego, a tym bardziej tania próba usprawiedliwienia się, były kompletnie pozbawione sensu. Zewsząd otaczały ją gniew, nienawiść i strach, coraz bardziej narastając i kotłując się w jej piersi. Zazgrzytała zębami, starając się opanować zarówno zalewające ją emocje, jak i zanalizować sytuację, która z każdą chwilą stawała się coraz bardziej beznadziejna. Utkwiła rozsierdzone spojrzenie w kowalu, otwierając usta, jednak w tym momencie zaskoczył ją głos dochodzący z boku, przez co słowa uwięzły w gardle. Przeniosła zaskoczony wzrok na córkę smolarza, której najwyraźniej puściły nerwy i nie mogła powstrzymać lekkiego drgnięcia kącika ust; dziewucha ma jednak charakterek. Oraz zdecydowanie lepsze przebicie, bowiem ewidentnie do tłumu coś wreszcie dotarło. Niestety bynajmniej nie zmniejszyło to zamieszania.

Gorączkowe poszukiwania wyjścia z sytuacji przerwał jej odgłos nadjeżdżających żołnierzy. Zarówno Aodhamair, jak i większość chłopów przeniosła oczy na zbliżający się oddział, który całkiem szybko i sprawnie rozgonił zbiegowisko. Szare spojrzenie kobiety prześlizgnęło się dyskretnie, oceniająco po ich sylwetkach i uzbrojeniu, by następnie mimowolnie uciec za ramię, jakby, śladem chłopów, w poszukiwaniu drogi odwrotu. Szybko jednak powróciło do dowódcy konnych, który właśnie zsiadł z wierzchowca, wypuszczając ciemne włosy z okowów hełmu. Miejsce cudzego gniewu w piersi Aodhamair zastąpił jej własny niepokój. Cudownie, z deszczu pod rynnę. Pewnie jakiś dzieciak doniósł, że jakowa pomroka się po okolicy kręci, to i zbrojni przyszli, żeby się z tym uporać. Przez ukłucie paniki przebiło się jednak echo zdrowego rozsądku, pozwalając jej wciąż stać w miejscu, zamiast dać nura w głąb chaty: dlaczego rozpędzono zbiegowisko i czemu ktoś najwyraźniej ważny pofatygował się, by przyjechać osobiście, a na dodatek zejść z konia? Wiedźma spoglądała wyczekująco na mężczyznę, a jej zdenerwowanie zdradzały nienaturalnie spięte plecy i smukłe palce, zaciskające się na parapecie tak mocno, że aż pobielały do połowy.

Kiedy rycerz wreszcie przemówił, przez ułamek sekundy wpatrywała się w niego jakby nie była pewna, co właśnie usłyszała. Potrzebuje jej usług. Czyli przynajmniej przez najbliższą godzinę nie zamierza zaciągnąć na szafot. Unosząca się do tej pory dość szybko pierś znieruchomiała na moment, a jej usta rozchyliły się delikatnie w westchnieniu, nim opamiętała się, starając odzyskać względne panowanie nad sobą. Bogowie faktycznie są przewrotni. Złapała spojrzenie mężczyzny, walcząc sama ze sobą, co mu odrzec - zarówno uratajska bezpośredniość, jak i duma uzdrowiciela oraz instynkt samozachowawczy miały na ten temat odmienne zdania.

- Wybaczcie mi, Panie, ale nie jestem wiedźmą, jak to usilnie wmawiają mi chłopi. Znam się jedynie na ziołach i uzdrawianiu z ran. Jeśli macie dobrego felczera, który zrobił już wszystko co w jego mocy, to uczciwie powiem, że nie wiem, czy pomogę coś więcej. Choć spróbuję, jeśli pozwolisz. - powiedziała w końcu szczerze, klnąc na siebie w myślach. Znajdowała się między młotem a kowadłem: jeśli pojedzie, dla smolarza może być za późno - nie wiadomo ilu takich "druhów" przy okazji się znajdzie blisko frontu. A ona w końcu nie dość, że zawarła umowę, to jeszcze już zaczęła go w sumie leczyć. Na dodatek nie miała gwarancji, że szlachcic po ewentualnym uzdrowieniu lub odejściu kompana cudownie nie przypomni sobie o głębokiej i niezachwianej wierze w jedno z tych wymyślnych bóstw i nie postanowi nagrodzić jej zaszczytem wystąpienia w roli ofiary całopalnej. Jeżeli zaś teraz z nim nie pojedzie - najpewniej zostanie rozniesiona na mieczach (przez żołnierzy) lub widłach chłopów, na których pastwę ją pozostawią kilka gwałtów wcześniej lub później. Żyć nie umierać, na własne życzenie znalazła się w tej sytuacji. Desperacko chwyciła się jedynego wyjścia, jakie wpadło jej do głowy. Zerknęła szybko za siebie na smolarza, upewniając się co do jego miarowego, choć nieco chrapliwego od febry oddechu i pospiesznie dorzuciła:
- Jednakże tu też mam chorego, który umrze, jeśli mu nie pomogę. - Wskazała za siebie dłonią. Jeśli chodziło o ratowanie pacjentów, których już zdecydowała się kurować, to była w stanie posunąć się bardzo daleko, wbrew zdrowemu rozsądkowi. - Wiem, że moja prośba jest śmiała, ale dałam słowo, że będę go leczyć. Macie ze sobą wielu ludzi, a jego przypadłość nie jest zaraźliwa. Proszę Was, zezwólcie Panie byśmy my teraz pognali przodem do Twojego druha, a dwóch lub trzech wojów zabrało mojego pacjenta za nami, tak, by nas nie opóźnił. Gdy ja się zajmę Waszym kompanem, on zostanie dowieziony i po wszystkim będę mu mogła odjąć mu rękę w, zakładam, nieco lepszych warunkach, niż ta chata. Uznamy to wtedy za moją zapłatę. - zaproponowała nienatarczywym, ale stosunkowo pewnym głosem, starając się skupić na emocjach możnego i wyłuskać je z gąszczu innych.

Srebrne spojrzenie spoglądało w napięciu na oblicze szlachcica, szukając jakiejś reakcji, w nadziei, że będzie ona pozytywna. Smolarz, z tego co widziała, nie wymagał AŻ tak nagłej interwencji. Jego stan nie był dobry, ale czas naglił raczej ze względu na działanie naparu usypiającego, niż widmo wiszącej nad nim śmierci. Widać organizm miał silny, jeszcze co najmniej do rana dotrwa bez pomocy, przy odrobinie szczęścia, a przecież skoro do konnych wieść dotarła tak szybko, to muszą stacjonować nie dalej, jak pół wiorsty stąd, taką podróż na pewno da radę znieść. Front nie wydawał się na tyle blisko, żeby oddział nie mógł się bezpiecznie rozdzielić. Ufała również, że jego straż przyboczna jest na tyle karna, by nie przechędożyć córki chorego nim wyruszą. Rozwiązanie idealne, a możnego nic ono nie kosztowało. Szczególnie, że zyskiwał szansę na ratowanie przyjaciela w zasadzie darmo.



Nie bij, miałam przerwę i muszę się przestawić na tryb tej postaci, mogę nawalać przez kilka postów. (:
Błogosławiony ten, który nie mając nic do powiedzenia - nie ubiera tego w słowa. WYGRAĆ INTERNETY

Re: [Wieś Potopce] Gospoda "U Świetlika"

39
Rycerz jak widać człowiekiem bardziej światłym był od swoich poddanych. Kobiety wysłuchał, pokiwał głową, uznał świętość zawartej umowy, popatrzył na siedemnastolatkę, pomyślał o seksie, podrapał się po jajkach i zezwolił na operację, dając jej do pomocy dwóch swoich pachołków, którzy popatrzyli po sobie, podrapali się po jajkach(każdy swoje, nie wzajemnie) i lekko przestraszeni stanęli na baczność przed, w ich mniemaniu, straszną wiedźmą, która za niesubordynację zamienia w żabę.

- Umowa rzecz święta. Tak mówi pismo. Obiecałaś dziewczynie, że ojca na nogi postawisz. By jej dotrzymać wdałaś się w pyskówkę z tłumem prostaczków. Podziwiam, kurwa, odwagę... albo głupotę, zaraz zobaczymy. Bierz się do roboty, heretyczko. Masz do pomocy moich chłopaków. Może się wreszcie na coś przydadzą. Potem jednak, bezdyskusyjnie pojedziesz ze mną i pomożesz mojemu przyjacielowi. Jeśli się nie zgodzisz wyrucham Cię, a następnie zabiję. Jeśli jednak masz oleum w głowie, dam Ci trochę grosiwa, jedzenia i może jakąś dobrą posadę. Wojna idzie, potrzeba mi medyków, nie lubię ludzi tracić. Zastanów się nad tym, wiedźmo.

Skończywszy monolog usadowił się na krześle. Może i było niewygodne, ale nie narzekał. No cóż, typowy wojskowy. Lili nalała mu naparu, ten grzecznie podziękował i wedle dworskiego zwyczaju, poklepał po tyłku, dzięki czemu został obdarzonymi zlęknionym spojrzeniem i rumieńcem. No cóż, życie na wsi to jednak życie na wsi.

Re: [Wieś Potopce] Gospoda "U Świetlika"

40
Dużo wysiłku włożyła w to , żeby nie pokazać po sobie ulgi. Uniosła jedną brew, słysząc ultimatum.
- Kuszące, ale z miejsca zdecyduję się na drugą opcję. - mruknęła, nim zdołała się ugryźć w język. - Otwórz Waszmościom drzwi, płomyczku. - Szybko dorzuciła, już głośniej, i nie tracąc czasu odwróciła się na pięcie, by skierować do noży i ziół, kontynuując przerwane przygotowania. Jeszcze wojak zmieni zdanie i co wtedy? Kłócenie się o to, że nie jest wiedźmą było walką z wiatrakami, wolała się więc skupić na leczeniu.

Jedynie kątem oka rejestrowała gości wchodzących do chaty, oceniając surowym okiem stan wyparzonych, leżących na nasączonej gorzałką chuście noży. Z boku musiało to wyglądać zabawnie, szczególnie, gdy poddała oględzinom ogromny, przyniesiony przez rudowłosą tasak, podnosząc go w górę i aprobująco podrzucając w ręce, nim odłożyła go z powrotem.
- Potrzeba mi świec. I ze trzech misek. - rzuciła w eter, nie odwracając się, skupiona na wykładaniu ziół. Lilii na szczęście krzątała się w milczeniu i bez narzekania, najwyraźniej przejęta.

Aodhamair sprawnie odsłoniła gnijące ramię zielarza, którego odór zmieszał się z aromatem szałwii, rumianku, babki, mięty i kilkunastu innych roślin, wywołując u stojących najbliżej żołdaków skrzywienie się. Cóż, gnijące mięso - nic przyjemnego. Szamanka była jednak przyzwyczajona, bowiem bez najmniejszego grymasu pochyliła się nad chorym, wysuwając z cholewy buta długą szpilkę, by sprawnie upiąć niesforne włosy wysoko nad karkiem. Obejrzała ramię, badając smukłymi palcami skórę.
- Przyglądnij się, Lilii. - rzuciła, gestem przywołując dziewczynę i wskazując brodą na gorzałke, by i ona obmyła w niej dłonie. Niech się czegoś nauczy, przy okazji. - Tam, gdzie uciskam, a ciało pozostaje białe nie ma już zdrowej krwi. Tu różowość wraca, to jest zdrowe. - zaczęła wyjaśniać przyciszonym głosem, jednocześnie oblewając dłonie i pacjenta wodą ognistą. Zawiązała mocno opaskę w 1/3 ramienia smolarza i sięgnęła po ostry, smukły nóż.
- Trzeba pozostawić zdrowe części i odjąć chore, ale tak, by kość nie została naga. Odcinamy przepływ, by się nie wykrwawił i tniemy na ukos... Nie mdlej. - mruknęła, wcinając się głęboko w mięśnie i pozwalając, by krew leniwie zaczęła skapywać do naczynia niżej.

Rozcięła ramię w coś w rodzaju róży, ukazując białe kości przedramienia.
- Człowiek jak kura, tu ma dwie kości, wyżej jedną. Tam jest staw, który zdołamy ocalić. - mamrotała, przestając zważać na to, czy jest słuchana.
- Nitka. - Machnęła ręką, sięgając po nić, by podwiązać przecięte żyły. Odrzuciła nóż i poczęła walczyć z supełkami na cofających się, ginących w krwi naczyniach. Miała jednak w tym wprawę. Operacja trwała w najlepsze lecz ona nie zwracała uwagi na upływający czas - liczyła się jedynie ilość traconej krwi i należyte sklecanie tkanek.
- Niech ktoś przytrzyma dłoń. - mruknęła, podnosząc największe ostrze, by odrąbać kości. To wcale nie było takie łatwe, ale nie można było ich połamać, trzeba było uciąć dobrze i prosto. Stróżki potu spływały po jej czole, kiedy wydawała lakoniczne polecenia, całkowicie skupiona na pracy, z zaciśniętymi w wąską kreskę ustami.

Widok pracującego uzdrowiciela z powołania, niezależnie od stopnia wykształcenia obserwatora, bywa hipnotyzujący, szczególnie kiedy ów do tego stopnia skupia się na pracy, że zapomina o wszystkim, prócz pacjenta. Zapach gęstej krwi, psującego się ciała i ziół przepełniał duszne pomieszczenie, a płomienie świec migotały chwiejnie, rzucając na ścianę coraz mocniejsze cienie, w miarę jak słońce za oknem chowało się za horyzontem.
Wiedźma była właśnie zszywała płaty mięsa, starannie tworząc kokon zdrowego ciała wokół kości, kiedy pacjent zaczął cicho pojękiwać.
- Trzymacie go, niech mi się nie rusza, bo krzywo zszyję, cholera. - rzuciła ostro, kiedy ramię podskoczyło jej nieznacznie przed oczyma.
- Biały płyn, pękata butelka na stole. O, to. Dajcie mu dwa łyki, może przełknie... - Uniosła ręce z dala od smolarza, by nie zepsuć sobie roboty, gdy żołdak wmusił w starca trochę makowego mleka, którym ten zakrztusił się, nim słaby opadł ponownie na posłanie.

Kobieta doszyła kikut do reszty, nadstawiając ręce pod butelkę z bimbrem, by zmieszać ziół. Szałwia, babka lancetowata, czyściec, rumianek - taki miks wylądował na wygotowanych szmatach, rozmasowany z dziwną, oleistą substancją ze szklanej fiolki. Tak stworzony opatrunek wiedźma owinęła bardzo ściśle wokół ramienia, bandażując niezwykle ściśle, by powstrzymać krwawienie. Nieco już drżące ze zmęczenia ręce odsypały kilka ziół do kubków.
- Iskierka, patrz uważnie. Opaskę zwalniasz o trochę co godzinę. Jak tylko się obudzi - poisz go. Dużo i tym, tym, a potem tym, w tej kolejności. Oczyści mu krew, uzupełni ją i pomoże odzyskać siły. Opatrunki zmieniasz dopiero w południe, szmaty wygotowane, nie mogą dotykać niczego, wcierasz w nie to - Stuknęła kubkiem z resztką mieszanki. - Nie możesz zabrudzić rany, nim do niego podejdziesz, sama płukasz ręce gorzałką. Jak zabrudzisz, to umrze. Mleko makowe, dwa łyki co cztery godziny, nie więcej. Zrozumiałaś? - lakoniczne polecenia wyrzucane były surowym, rzeczowym głosem na jednym tchu.

Kiedy struchlała dziewucha kiwnęła głową, szamanka pozwoliła sobie zamknąć oczy odchylić głowę do tyłu w westchnieniu czegoś na kształt ulgi. Maska skupienia opadła, pokazując zmęczenie. Przetarła wierzchem przedramienia czoło, odlepiając z niego niesforne, łaskoczące w oczy kosmyki i nieświadomie brudząc się jednocześnie krwią, co nadało jej iście barbarzyńskego wyglądu.

Otarła ręce z lepiącej posoki, wstając i jednym ruchem zgarniając sakiewki z ziołami do torby.
- Jedźmy, Panie. - rzuciła, zarzucając pakunek na plecy i spoglądając wyczekująco na mężczyznę. Widok musiała przedstawiać wręcz iście groteskowy, ale była zbyt zmęczona i zbyt pragmatyczna, by się tym przejąć.



Docenię, jeśli mój drugi pacjent nie umrze, bo przybędę za późno w wyniku Twej roszady. 8D
Błogosławiony ten, który nie mając nic do powiedzenia - nie ubiera tego w słowa. WYGRAĆ INTERNETY

Re: [Wieś Potopce] Gospoda "U Świetlika"

41
Sama operacja o dziwo trwała krócej, niż się dziewczynie wydawało, jednakże zmęczenie i skupienie skutecznie zaburzyły percepcję. Pacjent na chwilę obecną, był zdrowy, lecz narzędzia w tamtych czasach pozostawiały wiele do życzenia. Aodhamair dopiero kilka dni później zorientowała się, iż przed operacją zapomniała o standardowym włożeniu narzędzi w ogień, w celu zwykłej i prymitywnej, aczkolwiek skutecznej jak na tamte czasy dezynfekcji.

Co do Lili ta wykonywała rozkazy posłusznie, a jej oczęta wyrażały zwykłe, a może niezwykłe? ludzkie zafascynowanie. Wiedźma czuła to... Nawet jaśniepan to zauważył, kiwając głową z aprobatą. Fleczerka wiedziała, iż uchroniło to Lili od aktu seksualnego z nim. Czuła to. No ale cóż, takie przywileje feudała. A że ten był o dziwo nawet ludzki...

Pacjent na chwilę obecną spał. Gorączka mu widocznie zelżała a oddech stał się stabilniejszy. Świeża blizna nie krwawiła. Ciało przestało śmierdzieć. Swoją drogą ręka została szybko spalona - jedną zarazę już mieli w Wschodniej Prowincji. Drugiej nie potrzebowali. Lili dostała szybko kilka rad na temat zmian opatrunków, uważania na smród i tym podobne. Z nią na pewno sobie poradzą. Wiedźma wiedziała to. Rzekłbym, przewidziała. A jej wróżby się sprawdzały, prawda?
Wszyscy byli zaskoczeni, gdy rycerz dodał coś na temat chleba z pajęczyną. "Za chuja nie wiem jak to działa, ale wielu moim chłopcom uratowało to dupę." Heretyczka pokiwała głową - coś, co znajdowało się w pajęczynie na prawdę skutecznie pomagało. Jednakże niski poziom technologiczny Herbian w tamtym okresie nie mógł powiedzieć dokładnie - co?

Godzinę później jechali na wozie. Wiedźma mimowolnie oparła się o ramię rycerza i momentalnie zasnęła. Ten, jak widać, jako człowiek obyty i kulturalny nie strząsnął jej głowy, a nawet przykrył ją kocem. Przed zaśnięciem stwierdziła tylko, że był wspaniałym pragmatykiem - potrafił zadbać o narzędzia, które mogły mu pomóc.

Obudziła się o świcie w obozie wojsk królewskich nieopodal Meriandos. Armia zbyt okazała nie była, ale jak się szybko dowiedziała, lada dzień mieli wyruszyć pod Oros, w celu dołączenia do głównej armii. Drugą ciekawą informacją było imię i rola jej nowego mocodawcy. Zwał się Stefan i był doradcą dowódcy wojska, kasztelana Wodzireja. Zajmował się logistyką.

Co do naszej wiedźmy - o dziwo leżała w namiocie na skórze z niedźwiedzia, którą to od gleby izolowało siano. Nieopodal niej, przy stole siedział jej nowy szef. Bez pancerza, tylko w zwykłym rycerskim stroju - dublecie, nogawicach, koszuli i braiesach, dla nie wtajemniczonych - gaciach. Ubiór był koloru szaro-granatowego, a na piersi wyszyty był herb. Odwrócił się, podniósł delikatnie kącik ust i rzekł swoim dziwnym, ni to niskim ni to wysokim głosem:
- Wstałaś, heretyczko? Gotowaś?

*Informacje zdobyłaś przed zaśnięciem

Re: [Wieś Potopce] Gospoda "U Świetlika"

42
Przesunęła dłonią po czymś miękkim, czując, jak palce zapadają się w posłaniu. Przyjemnie... Wilcze skóry. Nie czuć zapachu ziół, stara Ragana znów musiała zapomnieć nastawić kocioł. Naprawdę się starzała. Zamruczała, przewracając się na plecy i wyginając w łuk, przeciągając jak rozleniwiony kot. Dziwnie ciepło, jak na tę porę roku. Zaskakująco przyjemny poran... STOP.
Jej myśli wyhamowały z piskiem, kiedy umysł rozbudził się na tyle, by wyłonić z opar snu. Rzeczywistość uderzyła ją brutalnie, sprowadzając na ziemię. Zamarła w pół ruchu, otwierając gwałtownie oczy i błyskawicznie zadzierając głowę, by zlustrować miejsce, w którym się znajduje.

Dostrzegła rycerza, natychmiast przypominając sobie wydarzenia z poprzedniego wieczora i w pośpiechu łącząc fakty. Rozluźniła mięśnie, pozwalając twarzy na powrót przybrać zwykły, neutralny wyraz i uniosła się na łokciu, jednym ruchem dłoni odgarniając burzę ciemnych włosów, które leciały jej do oczu. Spojrzała na swojego świeżo upieczonego pracodawcę, nie mogąc powstrzymać delikatnego zmarszczenia brwi na użyte przez niego określenie. W pośpiechu wyślizgnęła się spod koca, zauważając, że ręce wciąż ma w resztkach niedomytej krwi, i zerwała się z posłania, rozglądając się za swoim marnym dobytkiem.
- Bezbożna, kalająca tę błogosławioną ziemię heretyczka jest gotowa. I ma na imię Aod. - stwierdziła niewinnie, odnajdując torbę obok stołu, przy którym siedział możny i sięgając po nią.
- Na dodatek nie wie, jak mogła spać tak długo, skoro ma pacjenta. Gdzie on, Panie? - zapytała, przenosząc już w pełni poważne spojrzenie na Stefana. Poczuła ukłucie złości na siebie, że przespała noc, zamiast po krótkiej drzemce przynajmniej obejrzeć i ocenić rannego. To nie było zbyt profesjonalne. Już odwracała się w stronę wyjścia z namiotu, gdy jej wzrok napotkał na posłanie. Zatrzymała się w pół ruchu, zerkając krótko na wojownika.
- Dziękuję. - powiedziała prosto, skinąwszy mu nieznacznie i tym razem już bez ociągania ruszyła na zewnątrz, by zająć się chorym.
Błogosławiony ten, który nie mając nic do powiedzenia - nie ubiera tego w słowa. WYGRAĆ INTERNETY

Re: [Wieś Potopce] Gospoda "U Świetlika"

43
- Spałaś, bo znam wartość dobrych narzędzi. Jesteś mi potrzebna wypoczęta. Miecz, nawet najlepszej roboty, chuja zrobi, jeśli jest tępy. To samo tyczy się żołnierzy, rzemieślników i wiedźm. Broń trzeba naostrzyć. Ty musisz się najeść. Siadaj. - rzekł tonem nieznoszącym sprzeciwu. No cóż, musiała się posłuchać. Nawet Uratai zna hierarchię.

Posłusznie zajęła wskazany ręką taborecik wyłożony skórą i sianem. Wygodny, prosty w budowie. No cóż, jej szef był czystym pragmatykiem.
- Nie dziękuj. Mamy umowę. Zrobiłem tylko to, co jest jej częścią. W dodatku jesteś lekka, poganko o imieniu Aod. Jedz - jednym sztućcem był szpikulec, a do jedzenia... Nie do wiary. Wiedźma przetarła oczy z zdumienia. Drób! Nie miała go w ustach od dawna! Drób i chleb, jeszcze w miarę świeży. Piecyk ogrzewał mały namiot a do tego miała gorące jedzenie. Czysty luksus. Siły wracały jej bardzo szybko.
- Pacjent jest chory na specyficzną chorobę. Nie dość, że jest ranny to i opętany. Jedyni kapłani jacy byli dostępni, to te pizdy od Osurelli. Bali się. Ci od mojego lorda Sakira są w Oros, a czasu nie ma. Wiedźmy Uratai są wrażliwe na świat duchowy. Przegnasz demona i usuniesz grot strzały, sterczącej z uda. Zajęliśmy się krwawieniem, jednakże sama rana wymaga palenia żelazem. Nie mogliśmy tego dokonać z demonem w środku.
Swoją drogą... Dlaczego wiedźma opuściła swoje plemię? Te dzikusy chciały Cię gwałcić?
- brzmiało jak komplement. Cóż zrobiła nasza bohaterka?

Re: [Wieś Potopce] Gospoda "U Świetlika"

44
Chcąc nie chcąc posłusznie odłożyła torbę obok stołu i usiadła na wskazanym miejscu. Jego władczy ton jak na razie bawił ją na swój sposób. Jednak nie w taki pełny pogardy, czy lekceważenia, po prostu było w tym coś na tyle konkretnego, że wywoływało wewnętrzny uśmiech, zamiast godzić jej dumę. Przywykła do ludzi twardych, a Stefan wydawał się byś do tego konkretny, szczery i nielubiący niepotrzebnego pierdolenia, przynajmniej w mowie. Poza tym do jedzenia nie musiał jej szczególnie namawiać, szczególnie gdy zobaczyła, co leży przed nią. Nie bawiąc się w ceregiele przetarła ręce o skraj koszuli i sięgnęła po chleb, odrywając sobie spory kawałek.
- Skoro tak stawiasz sprawę. - zgodziła się, wzruszając delikatnie ramionami i powracając do kurczaka. Skrzydełko jednak stanęło jej w gardle, kiedy usłyszała "demon". Zakrztusiła się, piorunując zszokowanym spojrzeniem siedzącego przed nią mężczyznę. Na szczęście kość w okolicy krtani skutecznie powstrzymała ją od uświadomienia go w mało delikatny sposób, że postradał zmysły i jakie ona ma na ten temat zdanie. Przełknęła z trudem, ocierając łzy zebrane w kącikach oczu i łapiąc w końcu powietrze.
- Mówiłam, że nie jestem wiedźmą. Jestem kapłanką, to spora różnica. Między innymi w taka, że demonów nie przywołuję, a jeśli spotykam, to zarzynam żelazem, nim one zarżną mnie. - wykrztusiła w końcu gniewnie, gdy już drób zrezygnował z prób dostania się w nie ten otwór, co trzeba. Otarła usta wierzchem dłoni, uciekając spojrzeniem i zaciskając pięść. Oj nie, o tym nie chciała mówić.
- Nie. Długa historia, generalnie rzewna i nudna, z pewną wiedźmą w tle. - ucięła, rozgrzebując kurczaka. Straciła apetyt.
Błogosławiony ten, który nie mając nic do powiedzenia - nie ubiera tego w słowa. WYGRAĆ INTERNETY

Re: [Wieś Potopce] Gospoda "U Świetlika"

45
- Jeśli jesteś byłą kapłanką to jeszcze lepiej. Demon nie jest zbyt silny. W przeciwieństwie do mojego rannego przyjaciela. Walka toczy się nie na zewnątrz, lecz wewnątrz jego. Aod, wierzę, że Ci się uda. Widziałem twoje zdecydowanie gdy rozmawiałaś z tłumem. I widziałem je również w trakcie operacji. Nie zawiedź mnie, proszę. - rzekł cicho patrząc jej prosto w oczy. Czuła, że mówi szczerze. Że jego przyjaciel jest mu na prawdę bliską osobą. Widząc takie uczucia aż jej delikatnie apetyt wrócił, lecz nie aż do takiego stanu, jaki był wcześniej.

- Opowiedz mi ją. Wacław jeszcze śpi. A jest dobrze jak dużo sypia. Dłużej umie się opierać demonowi. A chętnie posłucham. Zaintrygowałaś mnie wtedy, kiedy stanęłaś przed wieśniakami. Ciekawi mnie, czy historia będzie równie interesująca. Mów
ODPOWIEDZ

Wróć do „Wschodnia prowincja”