Długa Dolina

1
Obrazek
Jedna z wielu wiosek położonych na Wzgórzach Meriandos. Dla wielu kompletnie taka sama jak reszta, dla samych mieszkańców - jedyna w swoim rodzaju. Zamieszkują w niej w głównej mierze niziołki, ale parę gnomów, ludzi i elfów też można zastać. Wszyscy zajmują się okołorolniczymi czynnościami i nawet ci mieszkający bezpośrednio w mieście mają swoje poletka, którymi zajmują się w wolnym czasie, gdy nie sprzedają na targu, w piekarni, czy innym biznesie.

Sama Długa Dolina (a jest jeszcze Krótka Dolina, Szeroka Dolina i Wąska Dolina), liczy sobie nieco ponad dwie setki mieszkańców, więc taka mała nie jest... ale większość stanowią niziołki, które w ten czy inny sposób są ze sobą spowinowacone. Każdy jest tam kuzynem, w tej wsi czy sąsiadującej. Zabudowań w samym sercu jest niewiele i wszystkie są skupione wokół małego ryneczku, gdzie co niedzielę odbywa się targ, a czasami festiwale. Znajduje się tam też piekarnia, apteka i sklep wielobranżowy - o dziwo wszystkie prowadzone nie przez nie-niziołki. Dalej są pojedyncze domy i liczne gospodarstwa. A co się uprawia i hoduje w Długiej Dolinie? Głównie zboża i rzepaki, sporo kapust, ogórków i pomidorów też trochę się znajdzie, są też łąki, a ze zwierząt trzoda chlewna, bydło i drób.

W powietrzu czuć zapach wsi, do uszu dobiega wesoła paplanina, okrzyki powitania i plotki. Psy szczekają, koty miauczą, a niziołki żyją w zamkniętej idyllicznej społeczności, niepomni wydarzeń całkiem niedaleko nich.

Długa Dolina

2
Mistrz Gry

Od prawie miesiąca w Długiej Dolinie wrzało od pracy. Zaczynał się powoli sezon, oziminy powoli zaczynały kwitnąć, więc trzeba było przypilnować, aby kwitły bez żadnych problemów, w końcu spora część żywności, głównie pszenicy, żyta i jęczmienia, szła do Wielkiego Spichlerza Meriandos, z którego zaopatrywano północną część królestwa. Spichlerz dopiero się napełniał, bo trzeba było nadrobić straty jeszcze z Wielkiej Zimy - a ponoć znowu coś przylazło pod Saran Dun i znowu jest duże zapotrzebowanie na żywność. Z tego też powodu mało kto z okolicznych farm decydował się na jare, chyba, że faktycznie nie mogły być sadzone w poprzednim roku... chyba, że jest się Ludo, który uprawia grządki pomidorów. One zimą grzały się w szklarni, rosnąc na tyle, by móc właśnie teraz, wiosną, przesadzone na zewnątrz.

Praca zajmowała głowy mieszkańców wystarczająco, ale w końcu trzeba było odetchnąć od obowiązków i zorganizować festyn. Okazja? Jak każde inne! Równonoc wiosenna. Czas wielkiej radości, nadchodzącej wiosny i rozkwitającego życia. Już tydzień wcześniej zaczęto gotować i rozstawiać się na placu, powoli zjeżdżali z okolicznych wiosek tragarze, jacyś kuglarze i nawet z nieco dalszych wsi parę ludzi przyjechało. Każdy chciał przez chwilę odpocząć od trwających problemów, nachlać się, pooglądać przejezdnych cyrkowców i zjeść dobre, niziołkowe jedzenie.

Już dzień wcześniej zaczęły się obchody równonocy. Z dwustu mieszkańców zrobiło się nagle z pięćset. Parę osób spało w wozach, parę rozbiło namioty, oczywiście część bez poszanowania wchodziła z butami na pola, zmuszając szeryfa Długiej Doliny do ciężkiej pracy i wielu interwencji. Na szczęście dzisiaj wszystko się kulminowało, a do końca tygodnia powinno już ucichnąć. I na razie nikt nie wszczynał burdy! Ludo mógł więc na spokojnie pokorzystać z dobrodziejstw festynu.

W niewielkiej mieścinie kręciło się sporo istot różnych ras. W centrum, na placyku, rozstawione były i ściśnięte między sobą kramy z bułeczkami, jakimiś zabawkami dla dzieci, słodyczami i ciepłym jedzeniem. Na małym podeście dosłownie na centrum przygrywał zespół przybyły z Krótkiej Doliny, wygrywający skoczne melodie ku uciesze zgromadzonych przy podeście ludzi. Między uliczkami występowali cyrkowcy, jacyś szachraje, ogółem był spory misz-masz. Kawałek dalej za centrum zbudowano prowizoryczną arenę, gdzie stawiano zakłady, kto kogo bardziej stłucze na kwaśne jabłko. Stamtąd też machał do Ludovico jakiś niziołek, na oko stąd, chociaż czasami ciężko było się połapać, szczególnie, jeśli był daleko,drąc się tylko: - LUDO, LUDO, TUTAJ!

Długa Dolina

3
Ludo z zadowoleniem przyglądał się świętującym niziołkom. Co prawda przez ostatnie dni miał ręce pełne roboty i musiał prawie wszystkie obowiązki związane z pomidorami przekazać pracownikom, ale cóż! Taka była cena dodatkowych trzydziestu gryfów, które co tydzień wpadały do jego kieszeni. Bogom dziękować, że mieszkańcy Dolin byli narodem niekłótliwym i nietłukliwym, więc burdy, w większości karczemne, zdarzały się bardzo rzadko. A jeszcze rzadziej wzywano do nich Ludovico – w imię zasady, że własne brudy najlepiej prać samemu.

Przedzierał się teraz przez wielobarwny tłum z lubością dojadając pieczoną kiełbaskę. Co jakiś czas odpowiadał na pozdrowienia znajomych, wysoko salutując kuflem spienionego piwa, którym zapijał przekąskę.

Jednak nie ma to jak dobra, pieczona kiełbaska — pomyślał, z zadowoleniem oblizując palce. — Zwłaszcza po długiej zimie i przednówku.

Wokół rozstawione były stragany pełne najprzeróżniejszych wyrobów rzemiosła wszelakiego: kowale wystawiali szpadle i motyki dla ogrodników, a sztylety i groty strzał dla bardziej awanturniczych niziołków. U krawców można było kupić najprzeróżniejsze tkaniny, a kolorowe wstążki i mosiężne guziki przyciągały oko, wabiąc kształtami i kolorami. Nic nie cieszyło się jednak uwagą Ludona tak bardzo, jak budki z jedzeniem.

Rozglądał się właśnie po stoisku z preclami, niespiesznie wybierając wśród wyłożonych na ladzie wypieków, gdy jego uszu doszło wołanie.

Westchnął w duchu i z żalem spojrzał na apetycznego, ciepłego jeszcze precla posypanego gruboziarnistą solą.

Obowiązki wzywają — mruknął do sprzedawcy, który ze zrozumieniem pokiwał głową.

Ludo zapłacił i pogryzając precla ruszył w stronę wzywającego go niziołka.

Co tam, kuzynie? Odnoszę wrażenie, że nie wołasz mnie po to, aby postawić mi kolejny kufelek piwka.
Obrazek

Mistrz & Czeladnik Fanpage

Długa Dolina

4
Mistrz Gry

Kiełbaska była świeżo od rzeźnika z innej Doliny, jeszcze ciepła, opakowana świńskim jelitem, kruchutka. Tłuszcz ściekał po brodzie Ludo, który popijał to zimnym piwem z chmielu uprawianego przez jego kuzyna Noriisa. Precelki też były niczego sobie, widać, że parcie na nie było duże, bo co i rusz musiał sprzedawca dokładać. Gdzieś obok grał zespół muzyczny, słychać było nieregularne próby podśpiewywania sobie w rytm jakiejś skocznej melodii. W drodze do areny Ludo przeszedł obok stoiska z drewnianymi kołkami, w które dzieciaki rzucały piłkami. Do wygrania były nagrody – ale to, czy faktycznie ktoś już to wygrał, było ciekawym zagadnieniem. Paru niziołków wyszargało z domostwa stół i krzesła, na którym rozłożyli karty i zaczęli grać z jakimś gnomem i człowiekiem.

Dotarłszy do areny, niziołkowi rzuciła się w oczy niemała widownia ustawiona wokół kwadratu, który wyznaczały cztery drągi z przeciągniętymi sznurkami. Kwadrat był na ubitej ziemi, na której tłukli się właśnie owinięci w szmaty jacyś dwaj mężczyźni. Wiwatowano im i buczano za każdym razem, gdy jeden trafił drugiego i odwrotnie. Niziołek, który go tu zawołał, poklepał szeryfa po plecach i z radością w głosie wrzasnął mu do ucha podchmielony:

Aaaaaa to zależy! Słuchaj no, widzisz tę arenę? — wskazał kwadrat. — Tam no, tam się teraz biją, a potem to możesz ty pokazać, co tam potrafisz — w ramię Ludo trafiło delikatne trafienie. — Jak wygrasz, to stawiam tyle piw, ile tylko chcesz!

I zanim Ludovico zdążył przetrawić tę myśl, jakaś niziołka pisnęła mu koło ucha. — Hej kuzyni! Zapisujcie się póki można na konkurs jedzenia na czas! Słyszałam, że ciotka Petunia napiekła pączków i kto więcej w siebie wciśnie, ten wygra beczułkę piwa! —Niziołek musiał więc wybrać, bo i tu i tu miał do wygrania piwo, ale do obydwu konkurencji zapisać się nie mógł.

Długa Dolina

5
Zawsze to przyjemnie grzmotnąć sobie piwko po solidnym wycisku — mruknął sam do siebie, w zamyśleniu wyciągając okruszek precla, który zaplątał mu się w zaroście.

Wybór był jasny. Oczywiście pączki lubił, jak przystało na prawdziwego niziołka, ale jeśli nawciska się ich po korek, to nie spróbuje już innych smakołyków. A przecież dotarł dopiero do stoiska z preclami!

Dobra walka zawsze podsyca apetyt, prawda kuzyn? — spytał i wcisnął uradowanemu nizołkowi w dłoń kufel. Oczywiście opróżniony. — Z kim mam stawać? Bijemy na punkty, jak rok temu, czy do rozłożenia na łopatki?

Zdjął kamizelkę i starannie przewiesił ją przez oparcie najbliższego krzesła. Przeciągnął się, aż łupnęło zdrowo w stawach. W zasadzie był gotów. Dawno nie miał okazji zmierzyć się z przeciwnikiem. Nie było chyba lepszej okazji, niż jarmarczna bitka, gdzie mógł być przynajmniej pewny, że nikt nie zdzieli go z zaskoczenia sztachetą w łeb oraz, że przeciwnik będzie tylko jeden.

Hopsa, hopsa, hej!

Podskoczył kilkukrotnie w miejscu, rozgrzewając nogi i ręce. Zrobił kilka skłonów, skrętoskłonów, a na koniec wykonał jeszcze kilka ćwiczeń rozciągających. Ostatnie czego mu było trzeba w tak przyjemny wieczór to kontuzja, która nie pozwoli mu korzystać ze wszystkich uroków festynu i pałaszowania przysmaków z kolejnych straganów. Na samą myśl aż się wzdrygnął.

Wreszcie odsapnął i stanął obok areny, czekając na swoją kolej. Humor wyjątkowo mu dopisywał.

Wy tam — zwrócił się do kuzyna — załatwcie mi kufel piwa i kiełbaskę… no może lepiej dwie. I to nie ważne, czy wygram, czy przegram! — zastrzegł od razu. — Taka walka diablo wyciąga z niziołka siły.
Obrazek

Mistrz & Czeladnik Fanpage

Długa Dolina

6
Mistrz Gry

- Ha! Może zostanie trochę pączków po konkursie, to akurat do piwa sobie zjemy - zaśmiał się Dobromir, bo tak zwał się organizator zawodów. - Aaaaa, zaraz się dowiesz. I na punkty, na punkty! Komu by się chciało tłuc na kwaśne jabłko i potem cały dzień stękać? Pole się samo nie zaora - niziołek prychnął, kręcąc głową i pomógł ściągnąć szeryfowi kamizelkę, odsuwając się i szczerząc, widząc, jak Ludo się rozciąga.

Po piwo i kiełbaski dwie poszedł inny kuzyn, zaś sam Ludovico musiał poczekać, aż się poprzednia dwójka nie skończy bić. W międzyczasie ktoś walnął go porządnie po plecach - gdyby pił bądź jadł, prawdopodobnie by się zachłysnął. Zerknąwszy, kto tak zaszarżował z powitaniem, zobaczył Milo, krzepkiego posiadacza bujnych wąsów, który to był szeryfem Wąskiej Doliny. Z nim Ludo często miał przyjazne potyczki szeryfowe, np. kto wypije więcej piwa, albo zje więcej pączków, ew. kto szybciej odstraszy dzika. Milo polegał bardziej na swoim ciężarze i sile, co zresztą było widać w brzuszku piwnym.

- Ooooo, kuzyn szeryf będzie się bił? Może jeszcze ze mną, co? - szturchnął Ludo po ramieniu, śmiejąc się rubasznie, na co Dobromir uniósł głowę i przekrzykując tłum, który właśnie wiwatował zwycięzcy, potwierdził, że to oni będą się bili. Milo był odrobinę wyższy od Ludovico.

Długa Dolina

7
Ludo z kwaśną miną podszedł do areny. Ale cóż innego mógł zrobić? Podwinął rękawy, żeby nie przeszkadzały mu w trakcie walki. Znał kilka sztuczek, które mógłby wykorzystać przeciwko „kuzynowi”.

Był niemal pewien, że akurat z szeryfem Wąskiej Doliny nie łączy ich żadne pokrewieństwo. Chociaż… Ktoby się tam połapał w tych wszystkich pociotkach.

Co zrobić — mruknął. — Sprawdzimy, który lepszy, ale nie bijemy w zęby — zastrzegł od razu. — Chciałbym dziś sobie jeszcze pojeść, bez względu na wynik walki.

Odwrócił się do Dobromira i machnął ręką.

Zaczynajmy! Szkoda tracić czasu.
Obrazek

Mistrz & Czeladnik Fanpage

Długa Dolina

8
Mistrz Gry

Nie nie, moje zęby są mi miłe — dla potwierdzenia swych słów Milo przejechał dłonią po swych krzaczastych wąsach. — No i żadnych nieczystych zagrań, pokroju gira w portki, jakoś potem cza wydalić to piwo!

Szeryf zarechotał, znów klepnął niziołka po plecach i przeszedł między sznurkami, które oddzielały arenę od reszty zewnętrza. Podrapał się przy tym po swoich czterech literach i drepcząc w miejscu odebrał od Dobromira materiał do obwinięcia dłoni, by te nie raniły tak bardzo. Podobnie było do Ludo, któremu również podarował bandaże i zaraz zmykając poza teren areny, zaczął machać do publiczności, prosząc o uwagę.

Drodzy mieszkańcy Doliny! Takiej walki nie było od dawna! W jednym rogu stoi Milo Bandercot, szeryf Wąskiej Doliny i właściciel okolicznych tawern, szanowany hodowca chmielu! W przeciwległym rogu natomiast mamy Ludo Borghesta, szeryfa Długiej Doliny, hodowcy pysznych pomidorów! Wielkie oklaski dla panów!

Wiele osób natychmiast zaczęło gwizdać, krzyczeć i klaskać. Ludo widział, że jakiś elf podsadził sobie niziołcze dziecko na plecy, dzięki czemu bąbel mógł przyglądać się z pączkiem w jednej dłoni, jak dorośli się biją. Parę niziołczych panien machało do niego, zarumienione i nie wiadomo czy od samego faktu, że szeryfowie będą się bili, czy tyle trunku w siebie wlały. Dobromir poczekał z szerokim uśmiechem, aż wszyscy ucichną i odwrócił się do mężczyzn.

Dobra panowie, zasady takie jak zawsze. Nie bijemy do nieprzytomności, po twarzy i po kroczu. Jak ktoś pada na glebę, to nie dobijamy, tylko czekamy aż wstanie. Punktujemy za trafne ciosy, bloki i właśnie nokauty. A teraz proszę sobie podać ręce! — Milo, dostawca piwa (co oczywiście Ludo wiedział), wysunął swoją dłoń w jego stronę. Gdy tylko szeryf uścisnął ją, Dobromir nabrał powietrza w płuca, aż policzki mu się wydęły i zaczerwieniły, a oczy wybałuszyły i wrzasnął, przekrzykując harmider. — TRZY, CZTERY... START!

Długa Dolina

9
Cooo, jaka gira? O czym on… a… — domyślił się Ludo.

To jasne, żadnych nieczystych sztuczek — powiedział na głos, a w myślach dodał: mam nadzieję, że tym razem umyłeś łapska, brudasie.


Ludo stanął w wyznaczonym miejscu i spod przymrużonych powiek obserwował swojego przeciwnika. Nie przypominał sobie by widział, jak tamten kiedykolwiek walczył. Zapowiadało się niezwykle ciekawe starcie. Czego może się spodziewać?

Nie spuszczał przeciwnika z oczu. Wziął głęboki oddech, zacisnął i rozluźnił pięści, po czym stanął w pozycji wyjściowej. Z prawą nogą cofniętą do tyłu i lewą ręką gotową do bloku. Prawa dłoń czekała, gotowa do ataku.

Ludo uznał, że najlepiej będzie zakończyć walkę jak najszybciej. Wycofać się dwa kroki, po czym doskoczyć i wbić się atakiem między zastawę przeciwnika. Jeden szybki cios w podbródek i może drugi, kontrolny, kantem dłoni w szczękę, gdyby pierwszy nie wybił większego przeciwnika z równowagi. Jeśli to nie pomoże, po prostu podetnie mu nogi. Grunt, że powali oponenta.

Czy taka taktyka miała okazję się sprawdzić? Ludo uznał, że musi się przekonać osobiście, inaczej nigdy się tego nie dowie.

TRZY, CZTERY... START! — usłyszał głos sędziego.

Niziołek rozluźnił mięśnie, szykując się do wykonania odskoku. Dwa krótkie, szybkie ruchy w tył – powtórzył w myślach – i kontratak…
Obrazek

Mistrz & Czeladnik Fanpage

Długa Dolina

10
Mistrz Gry

Czy Milo kiedykolwiek walczył? Być może, w końcu też zajmował się utrzymywaniem porządku w swojej mieścinie. Pytanie tylko, jak dobrze walczył! O tym jednak Ludo miał się przekonać za chwilę, na razie słuchając Dobromira przedstawiającego zasady i samemu ustawiając się do walki.

Jeszcze zanim niziołek ryknął start, Milo nieco szerzej rozstawił nogi, zacisnął owinięte pięści i ustawił się w pozycji bojowej, w razie czego mogąc z łatwością podnieść ręce do góry, do bloku. Sam Ludo zaś przygotował w głowie plan, wedle którego miał się cofnąć i zaraz szybko doskoczyć, wykonując jeden cios i ewentualnie po nim drugi. Tuż po tej myśli Dobromir zaanonsował początek walki i tak też szeryf Długiej Doliny zrobił.

Dwa kroki w tył wystarczyły, aby w tym samym momencie Milo niczym w jakimś tańcu synchronicznie postąpił dwa kroki do przodu. Tuż po tym szeryfowie starli się, a Ludovico trzasnął karczmarza w podbródek, nieco wybijając go z rytmu. W tym samym momencie on dostał od dołu, prosto w ramię, nie zdążając się uchylić. Zaraz po tym Milo cofnął się o krok, tym razem nastawiając się do pozycji obronnej, rękoma zasłaniając twarz.

Rozległy się pierwsze gwizdy i oklaski, a także okazjonalnie skandowanie imion przeciwników. Niektórzy buczeli, ale w tym zgiełku ciężko było się połapać, na kogo. Kątem oka niziołek widział, że chyba nadchodzi jakieś zaćmienie, bo wokół zrobiło się ciemniej, a księżyce zaczęły się nasuwać na tarczę słoneczną. Na razie jednak nie interesowało go to nijak, bowiem miał inne rzeczy na głowie, w tym Milo oczekującego ataku z jego strony.

Długa Dolina

11
Nie możliwe — pomyślał Ludo mrugając — nie trzasnął mnie tak mocno, żeby pociemniało mi przed oczami.

Przez chwilę zastanawiał się, czy drugi szeryf na pewno walczy uczciwie. Słyszało się o truciznach, którymi wojownicy smarują pięści przed walką. Jedno trafienie taką „bronią” powodowało u przeciwnika zamroczenie lub nawet śmierć. Czyżby Milo…?

Nie, niemożliwe — powiedział sobie stanowczo w myślach.

Kątem oka dostrzegł zbierającą się na niebie ciemność. Zaryzykował jeden szybki rzut oka.

Zaćmienie? — pomyślał z niejakim zaskoczeniem. — O tej porze roku?

Nie było to jednak nic, co pomogłoby mu w walce, postanowił więc chwilowo nie zaprzątać sobie nim głowy.

Mam tylko nadzieję, że nie wpłynie to w żaden sposób na moje pomidory — mruknął, tym razem na głos.

Rozruszał trafioną rękę i przyjął postawę. Nie ma rady, trzeba przejść do zwarcia. Postanowił postawić wszystko na jedną kartę. Sprowokuje przeciwnika do ataku, wykona zwód i od razu przejdzie do ataku z bliska, nie dając Milowi szansy na wykorzystanie w pełni jego dłuższych ramion. Postanowił przyskoczyć i trzasnąć kilka razy: tym razem chciał skupić się na mostku i przeponie. Ciasny atak z bliska, od dołu ku górze – Ludo ćwiczył go wcześniej wyłącznie na strachu na wróble. Czas sprawdzić, czy poradzi sobie z prawdziwym przeciwnikiem.

Jeden celny cios mógł pozbawić sąsiedniego szeryfa oddechu, a to pozwoliłoby Ludovico obalić go na ziemię i wygrać walkę. Gdyby to nie pomogło…

Cóż, trzymał dwa asy w rękawie. Pierwszym było trzaśnięcie nadgarstkiem w podbródek , a drugim, gdyby zaszła ku temu sposobność: kantem dłoni w szczękę. Bolesne, ale niegroźne dla przeciwnika.

A Ludo dobrze pamiętał, że obiecali sobie nie bić się po twarzach. Zamierzał się tego trzymać.
Obrazek

Mistrz & Czeladnik Fanpage

Długa Dolina

12
POST BARDA
Zaćmienie nijak nie przeszkadzało Ludo w jego walce, chociaż przyciągało uwagę i to nie tylko jego. Tłum nieco przycichł, zerkając co i rusz na czerwieniejące niebo, ale ich uwaga nadal skupiała się na emocjonującej walce, jaka była przed nimi. Dwaj szeryfowie co chwila doskakiwali i odskakiwali, wymieniając się ciosami. Ich pojedynek przypominał czasami wioskowy taniec, w którym panny wymieniały się kawalerami, tanecznym krokiem podchodząc do nich, kręcąc się w kółko i przechodząc dalej. Różnica tutaj była taka, że bimbrownik raz za razem dostawał ciosy w różne miejsca od mniejszego i zwinniejszego Borghesta.

Po kolejnym uniku niziołek postanowił doskoczyć do karczmarza, który jednak tym razem był przygotowany. W akompaniamencie ochów i achów Ludo dostał w lewe ramię, bez niespodzianki – dosyć mocno. Zachwiał się, ale zdążył odskoczyć, zanim kolejna seria nie wylądowała na jego brzuchu. Tuż po tym przeszedł do kontrataku, gdy zbyt pewny siebie Milo opuścił nieco gardę. Pięść niziołka trafiła prosto w przeponę, wybijając kompletnie z rytmu szeryfa Wąskiej Doliny i zabierając mu dech.

Wybałuszył oczy i zakaszlał kilka razy, a w tym czasie Ludo ponownie podbiegł do niego i jednym sprawnym ruchem powalił Milo na glebę, przytrzymując tam go kilka sekund, zanim Dobromir przeciągle nie gwizdnął, ogłaszając koniec pojedynku. Szeryfowie oderwali się od siebie, stając obok. Milo, czerwony jak burak, klepnął kolegę po fachu po ramieniu, wywołując promieniujący ból. Sędzia całego spektaklu wszedł szybko na prowizoryczną arenę, podnosząc nieuszkodzoną rękę Borghesta w górę i wciągając bardzo dużo powietrza do płuc, wrzasnął przekrzykując tłum: — A ZWYCIĘZCĄ JEST LUDO!

Zewsząd rozległy się wiwaty, szczególnie osób, które mieszkały z szeryfem w Długiej Dolinie. I być może sielanka trwałaby jeszcze dłużej, zważywszy na to, że Dobromir obiecał niziołkowi piwo, gdyby nie inny niziołek, który zadyszany przybiegł i przeciskając się przez tłum, podszedł prosto do areny, machając i próbując zwrócić na siebie uwagę szeryfów. — Jakieś paskudztwa wlazły w pola i tratują wszystko, co się tylko da! Są coraz bliżej wioski!

Z twarzy Milo zniknął umiarkowany uśmiech, a pojawił się niepokój, podobnie zresztą do Dobromira. Ci stojący najbliżej posłańca zamilkli. Parę osób zaczęło spoglądać w niebo, które okryte czerwienią, prezentowało słońce przysłonione dwoma księżycami. Było ciemnej i bardziej ponuro pomimo śmiechów dochodzących z festynu.

Wygląda na to, że nie będzie dane dzisiaj odpocząć Ludovicowi Borghestowi.

Długa Dolina

13
- Kuuuuurwa, moje pole! – ryknął wystraszony Ludo.

Bogami a prawdą nikt nie wspominał, że to na jego włości wpadło jakieś bydle, ale nauczony życiowym doświadczeniem Ludon wiedział, że jeśli coś ryje w polach, to na pewno swój parchaty ryj wetknie też w jego pomidory. A bo to raz już tak było? A to dziki ryły sobie w kartoflach starego Mavericka, przechodząc na skróty przez jego grządki, a to wyjątkowo wielkie i wredne krety (czy koboldy jakieś - Ludo w zasadzie nie był pewien) zaczęły wznosić pomiędzy pomidorami wieże swojego podziemnego fortu. Wilki, gigantyczne pająki, szabrownicy. Nawet przemytnicy zaczęli ryć sobie norkę na trefny towar akurat pośrodku zachodniego pola...

„Jak nie urok to sraczka, albo przemarsz wojsk” – jak mawiał w takich chwilach jego świętej pamięci dziadunio. „Biednemu to zawsze wiatr w oczy i kuśka w rzyć" – zwykł dodawać zmarły tragicznie ojciec.
Ludo nie miał własnego powiedzonka, stosował więc oba, równocześnie bądź na zmianę.
Wiedziony złym przeczuciem zakrzyknął:

- Dawaj który rwij po moją kuszę! Pod broń kuzynowie, pod broń! Bronić moich pomido... znaczy naszych pól! Bronić naszych pól!

Odwrócił się do Niziołka, którzy przybiegł ze złą nowiną.

- Co to w ogóle za stwory? Gdzie i ile?

W biegu wypatrzył jeszcze kuzyna, który zaciągnął go na walkę.

- Niech ktoś przypilnuje mojego piwa! Uczciwie wygrane, a jak zostanie to na pewno skusi jakiego opoja. Reszta za mną!
Obrazek

Mistrz & Czeladnik Fanpage

Długa Dolina

14
POST BARDA
Pora była już bardzo późna to prawda, jednak Meriandos miało swoje drugie oblicze tętniące po zmroku życiem. Nawet teraz światło wciąż paliło się w wielu gospodach, pochodnie oświetlały strażnice, ulice i nieliczne stragany. Co ciekawe droga prowadząca do bramy południowej wcale nie była taka długa, ale pokonanie jej zabrało Anais zdecydowanie więcej czasu niż powinno. Przemierzając miasto nie mogła uniknąć ciekawskich lub zwyczajnie wrogich spojrzeń mieszkańców. Niektórzy z nich bądź co bądź dawno zdążyli ją osądzić, nawet wbrew oficjalnemu wyrokowi. Z tego samego powodu odprowadzali ją ze wzrokiem pełnym zawiści, czy wręcz pogardy. Gdy podchodziła zbyt blisko co zuchwalsi pluli jej pod nogi albo wydzierali się prosto w twarz:

Wynoś się, wariatko!
Nie chcemy tu takich jak ty!


Wbrew pozorom nie każdy był tak zainteresowany Florenz, nie każdy żył jej niedoszłą egzekucją, a teraz banicją, lecz mimo to nie było już wobec niej osób obojętnych. Przestała jawić się jako tylko nikomu nieznana dziewczyna i w niezwykle krótkim czasie stała się głównym obiektem plotek, wytykania palcami. Spacerujące pary oglądały się na nią, co niektórzy wyglądali zza uchylonych drzwi tej, czy tamtej karczmy, a zdarzyła się i jakaś kurtyzana dobiegająca do okiennicy z cycem na wierzchu, ot przejęta sensacją.

To ta, co ją wyciągnęli z pożaru.
Ponoć zabiła człowieka. Peregrin mówiła, że lubuje się w bólu, sadystka.
Gadają, że pomogła mordercy w ucieczce, leśnemu. — szeptali między sobą. Wersji jej przygód było wiele, ale prawdę być może znała jako jedyna.


Jeszcze nim przekroczyła próg metropolii u stóp mosiężnych wrót okutych żelazem dostrzegła parę strażników. Jeden z nich był Florenz szczególnie znany - to on pochwycił uciekinierkę w czasie obławy, poprowadził alejami niby upolowaną zdobycz, aby koniec końców wtrącić do zimnego, obskurnego lochu. Nie patrzył w stronę wygnanej, a wręcz zdawało się jakby całym sobą starał się uniknąć jej uwagi. Usta miał zaciśnięte w wąską, krótką kreskę, głowę zaś spuszczoną. Jeśli zamierzała cokolwiek uczynić przy tej drobnej okazji mogła liczyć się z tym, że prawdopodobnie było to ich ostatnie spotkanie, choć kto wie co kryje los.



Gdy wreszcie zostawiła za sobą cały ten brzęczący wielkomiejski ul, stanęła twarzą w twarz z traktem. Ciemne, acz przejrzyste niebo z wysokości otulało mrokiem szumiący las. Podczas gdy szeroka, dobrze ubita droga przecinała rzędy drzew ciągnąc się aż po horyzont. Kawałek dalej miał czekać na nią zakręt, za którym wedle doniesień ujrzy rzekę biegnącą do samych gór Aron.

Z początku wędrówka przebiegała raczej spokojnie. Jeśli nie liczyć tej jednej rudej wiewiórki, która przecięła jej drogę oraz odległego pohukiwania sowy wszystko zdawało się wręcz nużąco powtarzalne. U stóp szlak, po bokach drzewa, nad głową zaś upstrzone gwiazdami nocne niebo. Niewiele zwierząt zbliżało się pod mury Meriandos, stąd i niespecjalnie miała okazje jakieś zobaczyć. Dopiero z czasem względna sielanka zaczęła zyskiwać mniej przyjaznego wyrazu. Światła miasta zanikały ustępując gęstniejącemu mroku, a zgiełk dużej aglomeracji zupełnie ucichł tak, że do jej uszu docierało już tylko echo własnych kroków i szum wiatru. W chwili takiej jak ta Anais mogła zauważyć, że pośród leśnej gęstwiny, z dala od cywilizacji jest jedną z najgłośniejszych istot. Pozbawiona towarzystwa, powszechnego dostępu do światła, czy ochrony straży była zdana zupełnie na siebie - właśnie na tym polegało wygnanie, na wykluczeniu i samotności. Od teraz musiała sobie radzić sa-

Szelest.

Gdzieś z boku, spomiędzy kępy krzaków dobiegł ją dźwięk. Nienaturalny hałas, jakby coś przedzierało się ku niej przez zarośla... coś większego. Gdy spoglądała w ciemności dostrzegła jak powoli, acz niedyskretnie wyłania się z nich kształt. Wtem ujrzała koński łeb, zwierze zarżało niezbyt głośno, jakby na przywitanie.

Idziesz przez las tak, jakbyś nigdy wcześniej w nim nie był.
Prawda jest taka, że większość życia spędziłem w mieście, a nie poza nim.

Banitka wiedziała kto się do niej zbliża jeszcze nim obie postaci wstąpiły w blask księżyca, znała te męskie głosy. Pierwszy wyłonił się Gerion trzymający konia za uzdę. Na widok Anais ożywił się, uśmiechnął od ucha do ucha i podniósł dłoń, żeby do niej pomachać.

Hej, to-! — nim dokończył ta sama gałąź, która podtrzymywał uderzyła go prosto w twarz.

W czasie, gdy leśny z zacięciem walczył z liśćmi uporczywie dostającymi mu się do buzi koń, którego rzekomo prowadził wyszedł z kniei bliżej traktu ciągnąc za sobą nieduży wóz. Na jego szczycie mogła dostrzec drugą jakże znajomą osobistość, którą był Tytus. Kultysta musiał jeszcze uchylić się przed wystającym konarem, lecz jak tylko wyprostował się na jego twarzy zawitał bliski dziewczynie nienaturalnie spokojny uśmiech. Mężczyzna uniósł dłoń w geście powitania.

A więc udało ci się opuścić Meriandos. — rzekł — Dobrze cię widzieć, Anais. Dołączysz do nas?
Spoiler:

Sygn: Juno

Długa Dolina

15
POST POSTACI
Anais Florenz
Zarul tej nocy nie szczędził swej zielonkawej poświaty na niebie, ale to Mimbry Anais szukała pośród pojedynczych chmur na niebie, gdzieś musiał się drugi księżyc schować. Przez ostatnie noce tylko ten jeden, który symbolizował przeszłość zaszczycał ją swoją obecnością. Idąc wolniej nieco, chcąc dać nodze czas i nie ryzykować poluzowaniem szwów, spoglądała to na niebo, mając je za swojego przewodnika w nękających ją myślach. Kolejne przykłady gościnności miasta tylko nasycały gorycz i chęć odwetu wobec tego miejsca, wtem niespodziewanie pachołek przyniósł jej podarunek i list od jej najwidoczniej jedynego przyjaciela jakiego do tej pory pozyskała. Momentalnie wzruszyła się i schowała list, jak prawdziwy skarb, składając go delikatnie i równo, wciskając w małą kieszonkę wewnątrz płaszczu. Obiecała sobie, że napisze do niego, aby go pocieszyć, że u niej wszystko w porządku. Choćby to miało być kłamstwo, Hugon zasłużył w jej sercu na co najmniej dobre słowo. Sztyletu nie miała czasu mocować na ten moment do nogi, wolała też w zadanej sytuacji nie obnażać się z bronią, ktoś mógł ją wciąż obserwować, jako że stanowiła wciąż jakąś atrakcję dla tego bydła zwanego populacją miasta. To też schowała sztylet szybko do torby w otrzymanym pudełku, niby kolejny przyrząd potrzebny w jej pracy.

Wkrótce znów miała minąć nieszczęsne przejście, gdzie znów spotkała swojego oprawcę, który o mało ją nie zabił, jeśli liczyć rozkazy jakie poczynił w pościgu i sposób w jaki potraktował ranną, ryzykując że skona w celi. Poczuła jak przyśpiesza jej krew w żyłach. Jeśli wzrokiem mogłaby ziać ogniem, właśnie spopieliłaby go w niebyt. Nienawidziła go tak bardzo, aż zazgrzytała zębami. Specjalnie nieco bardziej kulała przy nim niż było to potrzebne. Niech wie, on i ten drugi i wszyscy, którzy usłyszą o tym zamieszaniu. Nie powiedziała mu nic, gdyż jedyną z wieści co chciałaby mu przekazać był ból. Jej słabość i okoliczności jednak nie sprzyjały, aby mu wbić ostrze w gardło i patrzeć jak zalewa się krwią. Dokonała jednego zabójstwa, a teraz nawet była pewna, że jest w stanie dokonać kolejnego. Niestety, a może i na szczęście pozostało iść dalej.

Droga przez las początkowo nawet fascynująca swoim urokiem, szybko przypomniała jej o potrzebie snu i zmęczeniu jakie ją nękało. Miała przed sobą tułaczkę, sądziła że odwiedzi karczmę, bo nie było nigdzie widać jej wybawiciela. Może rzeczywiście miała jakiś niezwykły fart? Była to opatrzność bogów? Nie potrafiła uwierzyć, ale też nie potrafiła zaprzeczyć, że była to czyjaś ingerencja. W każdym razie Tytus i za pierwszym razem nie doprecyzował gdzie dokładnie mieli się spotkać. Nie zmieniało to sytuacji, że jedyne co mogła to stawiać dalej kroki, aż świat sam jej pokaże co przed nią lub padnie ze zmęczenia. Była jednak przekonana, że nie pozwoli sobie na nocleg w lesie.

Nagle objaw ruchu zaalarmował jej zmysły. Szybko przypomniała sobie gdzie ma sztylet i już po niego sięgała w prostym odruchu obawy przed nieznanym. Niezmiernie znajome jej głosy upewniły ją jednak w czymś, że zaniechała wyciągnięcia broni. Na widok Geriona westchnęła z ulgą, rozpoznała też Tytusa i musiała zamrugać oczyma, aby sobie przypomnieć, że wcześniej również wyglądał dość strasznie. Aczkolwiek zaczekali na nią, a to oznaczało, że nikt inny jak ten tutaj kapłan, który ją wybrał, uratował jej życie. Przez chwilę poczuła, że ma kogoś bliskiego, gdy ten obdarował ją swoim uśmiechem. Upiorność osobnika na ułamek sekundy nie miała żadnego znaczenia, zaś wszelka udręka i cierpienia wręcz przeciwnie.
— Uratowałeś mnie! — Odpowiedziała mu wstępnie z niekrytą wdzięcznością, idąc raźniej niż do tej pory, aby to wrzucić na wóz swoje niesione tobołki. Uśmiechnęła się szeroko do elfa na serdeczne pojednanie, ciesząc się że ten również żyje — Widzę odnaleźliście się. Jak Gerionie się trzymasz? — Wspięła się na wóz, zajmując miejsce obok kapłana. — Nie wiem jak to zrobiłeś. Byłam pewna, że mnie ta suka Peregrin tak po prostu bezsensownie zabije. Nie sądziłam, że prawo w Meriandos jest aż tak upośledzone. Myślałam, że nie żyję, kiedy ta zaczęła się wspinać na podest egzekucyjny. Pospólstwo oszalało od tego przedstawienia. Całe szczęście, że opuściłam to miejsce. Dzięki tobie, jestem wdzięczna. — Rozgadała się nieco, odreagowując jawnie zaistniałe sytuacje, to nie kryjąc zniesmaczenia i pogardy w głosie, aż w końcu i wspomnianą wdzięczność. Po czym zamilkła. Jego słowa, które usłyszała na początku tamtej nocy, kiedy ją wtajemniczał, znów ożyły w jej głowie za sprawą pamięci.
— Wtem, czy jesteśmy godni? — Zapytała, gubiąc nieco entuzjazm w pytaniu. W pewnym momencie jak klęczała w lochu strażnicy szczerze zwątpiła w prawdziwość jego słów, acz oto tutaj siedział obok niej i dał też jej jawny pokaz swoich możliwości. Trochę się bała, ale była też i podekscytowana - co dalej? Pytanie kryło wszystko. Ciekawość i pożądanie prawdy uparcie wypchnęło potrzebę snu znów na drugie miejsce, po raz kolejny w te zwariowane dni. Coś w środku sugerowało jej, że wkrótce miała doświadczyć czegoś więcej niż zwykle.
ODPOWIEDZ

Wróć do „Wschodnia prowincja”