Długa Dolina

16
POST BARDA
Elf całkiem sprawnie uporał się ze swawolnymi gałęziami, wypluł z buzi nieliczne liście i zaraz odpowiedział dziewczynie:

Bywało gorzej, ale dzięki za troskę.

Wkrótce udało im się wyprowadzić powóz na trakt i ruszyli w dalszą drogę. Leśny od razu wskoczył na tył, gdzie rozłożył się na kawałku tkaniny jak król, ot korzystając z całej wolnej przestrzeni. Pod nosem nucił dość cichą, acz przyjemną dla ucha melodię, podróż spędzał na podziwianiu gwiazd. W tym samym czasie para na przedzie oddała się krótkiej wymianie zdań. Tytus jak zawsze sprawiał wrażenie opanowanego, spokojnego człowieka, tak jakby nigdy nie martwił się o to co go czeka. Właściwie jeśli dobrze się nad tym zastanowić, istniała szansa, że Anais nigdy wcześniej nie widziała, aby przejawiał jakieś złożone emocje. Było w tym coś religijnego, jak u mnicha, czy kapłana, który jest tak głęboko przekonany co do swego powołania, że wszystko inne jawi mu się mniej istotne lub wręcz przyziemne.

Hah, nie musisz mi dziękować. — zaśmiał się zdawkowo — Po prostu poręczyłem za ciebie u kogoś, kogo można nazwać moim zwierzchnikiem. Wiesz... prawda jest taka, że nasz kult obserwował cię już od jakiegoś czasu... właściwie to się tyczy was obojga.

Masz na myśli mnie? — odezwał się leśny — A co ktoś taki jak ja ma do zaoferowania... właściwie czym jest ta organizacja?

Droga Bólu to bardzo stary kult. — jego spojrzenie zdawało się odległe, jakby wspominał dawne czasy — Wierzymy w istnienie bóstwa, które swoje początki ma w samej chwili śmierci Wszechojca. Nasz pan jest... nieprzewidywalną, złożoną istotą. Mało kto jest w stanie pojąć jego plany i prawdziwą naturę, ale to, co wiemy na pewno to, że jest on orędownikiem bólu... w każdej postaci. Jeśli doświadczyliście kiedyś udręki, ktoś sprawił wam cierpienie, a może to wy komuś je zadaliście niewątpliwie w tym doświadczeniu był obecny Khacnu Aalkesh. Nasz pan nie odróżnia dobra i zła, nie interesują go drobne sprawy, ani interesy władców. Jego pokarmem, darem i medium jest ból. Można powiedzieć, że jest patronem tak umęczonych, jak i dręczycieli, lecz to tylko jedna z wielu perspektyw, nie musicie mi ufać na słowo. Co zaś się tyczy twojego pytania... nie chodzi o to, co możecie zaoferować. Chodzi o to jakie macie za sobą doświadczenia, jaka jest wasza relacja z cierpieniem.

Mężczyzna na moment zerknął za siebie i spojrzał w oczy Gerionowi, co rusz tylko zerkając na drogę.

Jesteś leśnym elfem.

No i co z tego?! — odparł spiczastouchy jakby poczuł, że Tytus próbuje go obrazić.

Mało która rasa miała ostatnimi czasy tak trudną historię. Zostaliście wygnani z własnych ziem, porzuceni przez mądrego Sulona i rozproszeni. Wielu z was żyje na ulicy albo para się niegodziwych zajęć. Obrywacie częściej i znacznie bardziej, niż ktokolwiek inny.

Hej! — podniósł się lekko i oparł na łokciu — Jeśli masz ze mną jakiś problem to powiedz to od razu!

W ślepiach ulicznika czaiła się złość, ale kultysta nie przejął się tym zbytnio, zamiast tego kontynuował:

Dzięki tym doświadczeniom jak mało kto rozumiecie czym jest cierpienie. Wielu z was mogło zbliżyć się do naszego pana i nigdy nie zdać sobie z tego sprawy, niemniej w jego boskich oczach jesteście wyjątkowi.

Yyy... dzięki? Chyba.

Tytus zareagował śmiechem - to była pierwsza tak spontaniczna i wylewna reakcja z jego strony. Gdy z kącika oka otarł łezkę zwrócił się w stronę Florenz, wtedy też padło jej pytanie o to, czy są godni.

Może... kto wie? Chyba dopiero przyjdzie nam się o tym przekonać. — odparł dość zagadkowo — Kult obserwuje bardzo wiele osób. Jeśli ktoś ma szczególną relację z cierpieniem, a przy tym wykazuje zainteresowanie duchowością próbujemy wyciągnąć do takiej osoby rękę i pokazać jej ścieżkę, którą może podążyć. Reszta już właściwie zależy od tego, czy ta osoba poczuje powołanie, czy zaufa naszej sprawie.

A co jest na końcu tej ścieżki? — zapytał z wyczuwalną nieufnością elf z tyłu wagonu.

Tych, którzy okażą się godni ma czekać wyniesienie.

To znaczy co? — dociekał.

Mężczyzna westchnął i na moment wbił wzrok w nocne niebo.

Według niektórych oznacza to życie wieczne, według innych siłę i moc ponad ludzką miarę. Są tacy, którzy wierzą, że zjednoczymy się z naszym panem, inni, że przyniesiemy zbawienie wszystkim Herbianom niezależnie od wyznania. Prawda jest zapewne gdzieś pośrodku, jedyne co wiem na pewno, to że żeby ją poznać trzeba wiary, lat posługi i poświęceń.

A jeśli nie jesteśmy na to gotowi?




Kultysta nie odpowiedział od razu, zamiast tego wiszącą w powietrzu ciszę poczęły zakłócać narastające dźwięki muzyki, odgłosy zabawy i trzask płomieni. Wkrótce gęsty las rozrzedził się i zaczął ustępować typowo wiejskim, sielankowym wręcz widokom. Tabliczka stojąca na wjeździe informowała, że wkraczają na teren Długiej Doliny i jak się okazało nie była to wcale taka mała wieś. Liczne drewniane domostwa przykryte słomą zajmowały rozsiane wokoło wzgórza. Większość z nich znajdywała się, a jakże blisko krętego traktu, lecz były i takie, które wzniesiono ciut dalej od szlaku, do nich prowadziły wydeptane w trawie ścieżki. Obok chat paliły się niewielkie paleniska, wokół których gromadzili się wieśniacy. Prostaczkowie przyrządzali sobie strawę, czasem zupę, a czasem smażyli na kiju jakieś nieduże zwierze. Niektórzy w ciszy przyglądali się płomieniom, opowiadali sobie o dawnych dziejach, inni polewali wina, bądź tańczyli jeden z drugim. Panował radosny nastrój - dorośli bawili się, odpoczywali, a roześmiany dziatki ganiały jedno za drugim. Na płotach wieszano słomiane kukły przypominające zwierzęta, tudzież wtykano małe wiązanki ziół i kwiatów. Zima zbliżała się wielkimi krokami, Anais zdarzyło się nawet zobaczyć śnieg, lecz Długa Dolina wciąż zdawała się żyć ostatnim tchem lata.

Gdy wjechali na niewielki plac, który pełnił zarówno funkcję centrum miejscowości, Tytus nakazał klaczy zatrzymać się i zaraz zeskoczył z wozu.

Wygląda na to, że zawitaliśmy tu w odświętną porę. — począł wiązać lejce do niewielkiego pieńka — Tak czy inaczej wypadałoby gdzieś przenocować. Czeka nas długa droga, a wy z pewnością jesteście zmęczeni.

Jakoś nie widziałem po drodze żadnej gospody. — odparł Gerion.

Tak, ja też nie. — zamyślił się — Chyba powinniśmy się rozdzielić. Ja i Anais poszukamy dogodnego miejsca na spoczynek, ty zaś przypilnuj wozu. Nadal jesteś poszukiwany, więc może lepiej by było, gdybyś się nie wychylał. Postaramy się wrócić możliwie szybko.

Elf zaklął pod nosem w rodzimym języku, przewrócił oczami, ale skinął głową i wrócił do podziwiania gwiazd na tyłach wagonu. Kultysta tymczasem zwrócił się do byłej skryby:

Masz już jakiś pomysł, od czego zaczniemy?

Sygn: Juno

Długa Dolina

17
POST POSTACI
Anais Florenz
Nogi odprężyły się, kiedy to usiadła obok kapłana. Odwzajemniła krótki śmiech Tytusa, szczerym uśmiechem. Tak, czuła że było za co dziękować. Od teraz spodziewała się, że będzie tylko lepiej, czyli gorzej. Jego zapewnienia o tym poręczeniu pobudziły umysł dziewczyny do rozważań. Była zmęczona jak diabli, ale w tym wszechogarniającym letargu i mieszance doświadczeń, emocji, było coś co utrzymywało jej oczy wciąż otwarte. Czuła się jakby była pijana, acz nie czuła rozluźnienia z tym związanego. Wręcz odwrotnie. Siliła się na skupienie.

Pewne równanie docierało do niej w prosty banalny sposób. Tytus przyszedł do niej. Dał jej zadanie. A z tego co zrozumiała Gerion miał również dostać się do kultu, acz żadnego wyzwania się nie podjął. Po prostu udało im się go wydostać z miasta. Coś jej się nie zgadzało. Zaczęła podejrzewać, że toczy się tutaj jakaś podwójna gra Tytusa, choćby względem elfa. Jakby nie patrzeć było to trochę niesprawiedliwe, że oboje mieliby teraz podejść do inicjacji na równych warunkach. Tyle że co w życiu było sprawiedliwe? Ona udowodniła swoje chęci, a Gerion ewidentnie obnażał się ze swoim powątpiewaniem. Jakby nie potrafił połączyć dwóch kropek jednym pociągnięciem pióra. Ponad to sam powinien również udowodnić czynem swoje chęci, ona go tylko wstępnie zrekrutowała. Tytus też pokazał, że jest w stanie na życzenie wywrócić do góry nogami porządek funkcjonowania sądu jednego z ważniejszych miast w całym Keronie. Zwykłą pieprzoną sugestią! Poręczeniem! Jednym świstkiem papieru! Nieumiejętność odnalezienia się w sytuacji przez elfa czyniło go głupcem, z drugiej strony oznaczało, że zaufał dziewczynie i rzeczywiście chciał na coś przystąpić, ale ewidentnie nie miał pojęcia gdzie go to zaprowadzi. Chciał wybadać dokąd droga, wiedząc że i tak nie ma do czego wracać. Anais zaczęła snuć krótkie teorie, a zagadkowość Tytusa sugerowała kilka dość okrutnych podejrzeń, zwłaszcza jak napomniał o zadawaniu komuś innemu bólu. Chciała się mylić wobec swojego przeczucia, acz gdy zwykle tak bywało, to często niestety miała właśnie rację. Czy była poświęcić tą część swej duszy z której była tak dumna do tej pory? Jakoś wolała nie odpowiadać.

— Zapytaj Sulona, może ci odpowie — Wyręczyła Tytusa, gdy ten uraczył ich ciszą w stosunku do pytania 'jeśli nie'. Dość złośliwie, ale pokręciła głową próbując zaprzeczyć przekąsowi wypowiedzi — On już postarał się wynieść leśne elfy ponad inne rasy. Po co was stworzył, po to aby teraz się nad wami pastwić? Możemy być tyle pewni że was porzucił — Rzekła, czując jak i ona nabiera więcej niż zwykle niechęci wobec wspomnianego bóstwa. — Setki lat czczenia przez setki pokoleń istot, które niejednokrotnie poświęcały całe swoje życie, aby starać się nieść jego wolę. Mówię o druidach i nie tylko. Ponoć wasze przywiązanie do tradycji było wręcz legendarne, coś co ludzie kompletnie nie rozumieli, z resztą jak było mi doświadczyć nigdy nie byliby w stanie... Po czymś takim co was spotkało zostało wam tylko cierpienie i nic tego nie zmieni. Kerończycy nigdy nie dopuszczą do odbudowy elfiego królestwa, z resztą spójrz jak was traktują... I mi również nic innego nie pozostało, ludzie to potwory najgorsze ze wszystkich. . — Rzekła, próbując zwrócił myśli elfa ku samemu sobie. Musiał sobie tylko powiedzieć, że potrzebował nieco czasu aby to przetrawić, kiedy Anais to przedyskutuje jego los z przewodnikiem wiary — Nie trać nadziei, znajdziesz znaczenie w tym, tak jak i mi przyszło. Współczuję trudów— Zapewniła z przekonaniem w głosie.

Wnet w nowym miejscu przywitała ich muzyka. Radość i zabawa. Tony te szybko zaczęły ją drażnić. Czy to ze zmęczenia, czy z ponurego przesyconego goryczą nastroju? Pewnie z obydwu powodów równie mocno.
— Przyniesiemy coś do jedzenia. Zbadamy nastroje, a i przypomnę, że nie tyle jak Tytus stwierdził że cię poszukują, ale chłopi nie przepadają za elfami jak z pewnością wiesz. Może uda się załatwić stogu siana za posłanie dla ciebie w stodole, a co najmniej jakiś koc. Ewentualnie odstąpię ci mój — Dodała, kiedy to miała się zbierać z wozu i ruszyć z Tytusem, kiedy on zapytał ją o pomysł. Zabawne.
— Tak, pierw założymy ci kaptur na głowę i nieco zakryjemy twój urok osobisty przed oczami wieśniaków. — Stwierdziła zbliżając się do upiora, spojrzała mu głęboko w oczy ze swoim powściągliwym uśmiechem i założyła mu kaptur na głowę, nawet poprawiła z troską, żeby dobrze leżał. Wyciągnęła też z zawiniątka chustę i owinęła niby szalikiem, aby zasłonić jego postrzępione usta — Zostałeś właśnie moim dziadkiem mistrzu Tytusie, którego prowadzę pod rękę. Ewentualnie zaraz znajdziemy ci kij za laskę. Ewentualnie. Jesteś nieco przygarbiony i ciężko ci się chodzi. Akuratnie, bo mi również. Wiesz, strzał z kuszy po nodze. — Dotknęła się zabandażowanego miejsca, schowanego pod materiałem spódnicy i zimowych rajstop i przekrzywiła głowę, jakby ją bawiła ta sytuacja — Szwy dzisiejsze, że tak powiem, ale nie mam zamiaru się tym więcej chwalić w najbliższym czasie, po prostu zrezygnuję z tańców wokoło ogniska z pospólstwem. Jakoś mieszkańcy Meriandos zniechęcili mnie do bycia towarzyską. Chodźmy, znalezienie kwatery i poproszenie radosnych niziołków o pomoc oraz zapłacenie za to to żadna filozofia.

Gdy idąc razem pod rękę w kierunku rozradowanych niziołków i ludzi, odeszli dostatecznie daleko, odezwała się cicho, aby Gieron nie usłyszał jej szeptów:
— Tytusie. Przyznam, że poszło mi fatalnie. Zadanie mnie przerosło. Dopuściłam się morderstwa, wylądowałam w więzieniu, nawet zwątpiłam w twoje słowa. Wtem uznałeś moje poświęcenie i uratowałeś mnie w taki czy inny sposób, tuż przed egzekucją, kiedy byłam gotowa przyjąć swój los. To wiele dla mnie znaczy, ale jednej rzeczy teraz nie rozumiem. — Przełknęła ślinę, wiedziała że wchodzi na grzęski grunt.
— Pragnę podążać, wierzę że podołam. Acz jestem niemalże pewna, że Gerion nie podoła. Jawnie wątpi, zawiodłam w zadaniu jakie mi dałeś zrekrutowania kogoś. Ja świadomie wybrałam tę drogę, próbując odebrać sobie życie, nim spotkałam ciebie. Czuję, że łączy nas powołanie. On jednak nie dokonał tego wyboru, los z resztą jak widać nigdy mu takiej okazji nie dał, bo świat zabrał mu wszystko nim ten miał okazję się wypowiedzieć na ten temat. On wciąż ma nadzieję na lepsze jutro Tytusie, że fałszywi bogowie przyjmą go z otwartymi dłońmi, że wszystko się zmieni, że powstrzyma cierpienie swoje i swojego ludu. Widziałam to w jego uśmiechu, jak dziękował mi za pomoc. On nawet nie rozumie jeszcze powagi sytuacji. On tylko zaufał mi w trudnej chwili, że wszystko będzie dobrze. Nie miałam nawet okazji z nim porozmawiać szczególnie, bo na przeklętego Sulona jakiegoś wariata opanowała rządza krwi i zrobił się istny bałagan — Mówiła pośpiesznie, oczami to wychwytując kolejne widoki z wioski i bywalców ujętych jesienno-zimowymi dożynkami. Kierowała się do pierwszego lepszego acz w miarę sensownie zachowującego się niziołka, aby poprosić go o proste sprawozdanie. Do kogo się udać, aby wziąć nocleg i przechować wóz z koniem
— Dlaczego są potrzebne co najmniej dwie osoby w inicjacji? Czy on musi umrzeć? — Wydusiła w końcu z siebie to co najbardziej ją dręczyło. Nie bała się złych wieści, ale chciała pojąć ich przyczynę. O ile oczywiście się nie myliła. Kult póki co dał jej obietnice i pokaz siły, jej jednak zależało na prawdzie przede wszystkim, no i samej sztuce. Nie chciała złego dla leśnego elfa którego poznała, ale wiedziała że świat nic dobrego mu też nie zaoferuje. Może namiastkę nadziei? Tylko po to aby ją potem zdeptać? Czy właśnie jej miało to przyjść? Jakkolwiek w końcu zbliżyli się do jakiejś pani niziołek, która skojarzyła się Anais nieprzyjemnie z Magnolią. Musiała zahamować swój nowo nabyty rasizm i zdobyć się na uprzejmość:
— Witaj droga pani. Szukamy noclegu i miejsca dla naszego niedużego wozu oraz konia. Mogłaby pani kogoś polecić?

Długa Dolina

18
POST BARDA
Jak tylko wyciągnęła dłonie po kaptur mężczyzny, ten zarumienił się lekko i uciekł wzrokiem gdzieś na bok. Wkrótce materiał opadł na głowę, a wnet cienie skryły jego oblicze w głębokim mroku. Teraz Anais mogła już być pewna, że płaszcz posiadał jakieś właściwości magiczne. Nie było wszak możliwości, aby przy takim świetle i z takiej odległości nie była w stanie dostrzec choćby zarysu twarzy swego mistrza.

Dobrze, więc będę twym dziadkiem. — odparł na jej próby zakamuflowania wizerunku.

Pozwolił, by niejako przejęła dowodzenie i tym samym jedynie kroczył w ślad za nią, co rusz rozglądając się po okolicy. Gdy niedługo później pojawiła się kwestia Geriona oraz misji, którą jej zadał, nie odpowiedział od razu. Być może zastanawiał się nad właściwym doborem słów, a może zwyczajnie zaskoczyła go swoją dociekliwością, kto wie. Nie mogła wszak tego wyczytać z mimiki, więc musiała polegać wyłącznie na tym, co sam chciał jej przekazać.

Mylisz się, Anais. Wypełniłaś swoją misję lepiej, niżbym tego sobie życzył. — zaczął zupełnie spokojnie — Powiem więcej, nie uczyniłaś niczego, co zmieniłoby moją opinię o tobie na gorsze. Nie zdemaskowałaś mnie, ani kultu, przez co tylko zyskałaś na moim... na naszym zaufaniu. Ryzyko, którego się podjęłaś, dowodzi twojemu oddaniu sprawie. Gdyby to zależało ode mnie, byłabyś już częścią Drogi Bólu, ale tę decyzję będziesz musiała podjąć sama, gdy nastanie właściwa pora.


W miarę jak zwiedzali Długą Dolinę, coraz lepiej poznawali to miejsce. Wioska była całkiem duża, domostwa ciągnęły się niemal po horyzont, za nimi zaś szerokie połacie ziemi przeznaczone na pola i łąki, teraz przygotowane do nadchodzącej zimy. Miejscowość ta posiadała nawet własną, niewielką kuźnię i sklep wielobranżowy, jednak o tej porze oba te punkty były nieczynne. Tabliczka wywieszona przed pracownią kowala głosiła, iż z powodu uroczystych obchodów pożegnania wiosny klienci są proszeni o przybycie rankiem następnego dnia. Co zaś się tyczy drugiego interesu, tu pojawiła się tylko lakoniczna informacja "zaraz wracam", choć światła wewnątrz były pogaszone, drzwi zamknięte, a wokoło przybytku ani żywej duszy. Jakkolwiek nie było w tym nic szczególnie dziwnego, bo jak okiem sięgnąć każdy zajęty był świętowaniem. A to dwóch sąsiadów śpiewało na ławeczce do wspólnej butelczyny, a to znowu rozchichotane dzieci mijały naszą parkę, machając w dłoniach kijkami niby orężem. Obserwując ich radość, odświętny nastrój wsi, Tytus pozwolił bez pośpiechu wysłowić się podopiecznej.

Nie chcę bronić Geriona, ale proszę cię, abyś dała mu szansę. Masz rację, że jego wiara nie jest tak silna jak nasza i chyba wciąż czuje się związany ze swoim poprzednim życiem. Mimo to powinniśmy przynajmniej spróbować nawrócić go na właściwą ścieżkę. Skoro zaufał ci w trudnej chwili być może również za twoją przyczyną uda mu się znaleźć oparcie w kulcie? — jego odpowiedź była poniekąd dyplomatyczna. Nie zaprzeczał jej słowom, ale zarazem nie chciał przekreślać elfa.

Jest wiele rzeczy, których wciąż nie mogę wam wyjawić i znacznie więcej takich, które sam odkrywam w czasie posługi. — odparł dość zagadkowo — Jedyna wskazówka, jaką mogę ci dać to: nie pytaj mnie, czy Gerion musi umrzeć, lecz zadaj to pytanie samej sobie.


Niedługo później spotkali starszą, siwiejącą niziołkę, która akurat wyglądała z okienka chaty, by wystawić na parapet świeżo upieczony, pachnący kuszącą słodyczą sernik. Z początku starowinka wzdrygnęła się słysząc głos Anais i nawet trochę rozglądała po pustej kuchni, jakby liczyła, że dziewczę zwraca się do kogoś innego.

Ah, przyjezdni! Witajcie w Długiej Dolinie! — choć zareagowała entuzjastycznie to trochę nieufnie zerkała na zakapturzonego Tytusa, skądinąd zdobyła się dla nich na ciepły uśmiech.

Tradycja nakazuje, aby w dzień odświętny pomagać sobie nawzajem! — starowinka zamyśliła się chwilę — ...ale jeśli macie jeszcze powóz to najlepiej zrobicie udając się do sołtysa. On ma stodołę, a i jakie posłanie się dla was znajdzie, tak tak. — wyglądając za framugi wskazała im palcem drogę na szczyt zalesionego wzgórza i poleciła, aby powołali się na Igrid. Nie chciała ich puścić z niczym, toteż spakowała obojgu po kawałku ciasta.

Niech kochająca matka czuwa nad wami! — pomachała im i pożegnała się błogosławieństwem.


Wspinając się w górę ścieżki wiodącej między drzewami po kilku minutach udało im się dotrzeć na miejsce. Dom sołtysa był bodaj największym, jaki dotychczas widzieli, a zarazem jednym z nielicznych wzniesionych z kamienia. Stodoła zaiste stała, obok niej nieduża obórka, kurnik, zaś przed budynkiem mieszkalnym swoje miejsce miał bardzo zadbany ogródek warzywny. Wbrew pozorom miejsce to zdawało się nawet spokojniejsze od reszty wioski, choć nie chodziło tu tylko o sielankowy nastrój. Było jakoś nieswojo, zbyt cicho. Dopiero teraz spostrzegli, że muzyka docierała do nich tylko z daleka, a jak okiem sięgnąć nie sposób było dostrzec gospodarza.


Krótkie poszukiwania naprowadziły ich na słabą poświatę bijącą gdzieś zza budynku, gdy go obeszli znaleźli ognisko, przy którym grzał się mężczyzna i chłopiec. Starszy z nich, zapewne ojciec dzieciaka akurat był w trakcie opowiadania jakiejś historii, lecz jak tylko dostrzegł, że ktoś się zbliża podniósł się z pieńka.

Kto idzie i czego chce? — w jego głosie nie było wrogości, choć wpatrywał się w miejsce, w którym stali mrużąc oczy, więc zapewne nie widział ich jeszcze zbyt dobrze. — Miriam to ty?

Sygn: Juno

Długa Dolina

19
POST POSTACI
Anais Florenz
Mogąc dojrzeć mimowolne i momentalne zakłopotanie Tytusa na myśl neofitce błysnęły jego słowa o jej opowieści. W odpowiedzi mignęła uśmiechem nieco szerzej acz inaczej, neutralnie i ciepło. Ciekawsko zerknęła to na nieregularny kształt zniszczonych ust, wnet ruszony kaptur nagle odciął nienaturalnym cieniem widok. Wtem stwierdziła, że nie będzie mu odbierać oddechu chustą, a tylko owinie mu ją luźno wokół głowy, niby szalik i zarzuci pozostałą partię materiału na plecy, aby dwoma czy jednym pociągnięciem mógł zasłonić usta i nos, jeśli musiałby zdjąć kaptur. Zastanowiła się chwilę, gdy ten zgodził się na bycie jej dziadkiem.
— Albo nie. Wiesz, będziesz moim ojcem. Nie masz siwych włosów. Acz przewlekła ospa oszpeciła twoją twarz i zrujnowała zdrowie. A dobra córka dba teraz o ciebie i załatwia wszystkie ważne rzeczy. — Przekrzywiła głowę z pewną dozą psoty, nie mogąc jednak już dostrzec reakcji mężczyzny. — Jakbyś musiał zdjąć ten kaptur, wystarczy że zrobisz tak — Zademonstrowała, lekko pociągając materiał, a ten przyległ mu do twarzy, niknąc nijak w mroku. Po czym poluzowała prostą niemagiczną zasłonę twarzy, aby mógł się po nią w dowolnym momencie sięgnąć.

Słowa przewodnika wiary rozchodziły się powoli, docierając to z każdą minutą coraz głębszych frakcji umysłu dziewczyny. Aprobata uspokoiła nieco, osłodziła trud, powstrzymała kłębiące się myśli wymierzone przeciwko niej samej. Przekroczyła jego oczekiwania. Już poczuła jak chce usłyszeć to raz jeszcze. Każda kropla krwi i potu była warta tego uczucia satysfakcji. Gdy zaś przeszła do przedstawienia sytuacji Geriona, jakoby ulżyło jej już całkiem, gdy usłyszała kolejne słowa kapłana. Po prostu nie chciała dowiedzieć się, że elf jest ofiarą w tym wszystkim. Że nie został skreślony od samego początku zamysłu. Wciąż była szansa. Nie obchodziło ją ostatecznie, że musiała ona podołać się większego wysiłku, rekrutując. Gdzieś w głębi życzyła mu wszystkiego dobrego i widziała tylko dwa obrazy tego. Albo wybierze on błogie życie w ignorancji, albo w trudzie ścieżki, której ona się podjęła. Choć domyślała się, że w krytycznej sytuacji wahanie będzie właśnie oznaczało, że jego życie dobiegnie końca, zwłaszcza jeśli chce spróbować zawalczyć o pierwszą opcję. Im dłużej zwlekał i szacował, tym bardziej marnował swoje szanse. Acz ostatecznie rzeczywiście mogłaby, a nawet chciałaby go wesprzeć w sytuacji próby...
— Rozumiem, postaram się mu pomóc w chwili zwątpienia. — Odpowiedziała zakapturzonemu. Westchnęła, ale nie ze zrezygnowania, wręcz odwrotnie. Z wrażenia, że to nie będzie łatwe.

Mogąc obserwować jak wieś toczy się swoim życiem, pewne wspomnienia znów ożyły. Widząc bawiące się dzieci, przebłyskiem przypomniała sobie swojego brata, z którym bawiła się w chowanego, czy jak rzucali się żołędziami. Jak matce pomagała w porządkach, jak ojciec uczył ją pisać. Jak jedli wspólnie obiady i śniadania. Jak wycinała numery innym mieszkańcom. W niektórych sylwetkach i uśmiechach nawet znajdowała podobieństwa. Sama pamiętała święta przesilenia i ile radości z tego było. Prawie by się uśmiechnęła. Widok tego wszystkiego sprawił, że jednak sposępniała całkiem, a w jej spojrzeniu zrodziła się zawiść. Żołądek i serce zaczęło nieprzyjemnie ciążyć. Już sobie przypomniała czemu nie lubiła odwiedzać wiosek, o ile można było stwierdzić, że jakoś podróżowała od kiedy się zaszyła w Meriandos.

— Niech Kariila okaże wiosną łaskę, a Sakir chroni od złego. Łagodnej zimy droga pani. — Uśmiechnęła się szerzej i pochyliła czoło w podziękowaniu i pożegnaniu, po czym ruszyła we wskazanym kierunku, prowadząc pod rękę Tytusa. Spokojnie i powoli dyktowała tempo spaceru docierając w końcu do nieco opustoszałej, cichej okolicy. Zawędrowali w końcu ku ognisku, gdzie dostrzegła dwie postacie

— Podróżnicy gospodarzu. Beatrice — Puściła na chwilę Tytusa i niby córka kupca dygnęła na przywitanie. — I Lawrence, mój ojciec. — Chwyciła go z powrotem pod rękę, jakby miał ten zaraz upaść — Szukamy strawy, noclegu i schronienia dla konia oraz wozu. Zapłacę za trudy monetą. Ojciec nie jest w pełni sprawny, potrzebuję go położyć, aby odpoczął. Nie oczekujemy wiele, możemy przenocować w stodole. Jutro wyruszamy dalej.

Długa Dolina

20
POST BARDA
Podróżnicy. — powtórzył sam do siebie. Przez moment sołtys tylko przyglądał im się w milczeniu, zdawał się walczyć z myślami. Ostatecznie zerknął to na chłopca, to na ognisko, uśmiechnął się i zawołał ochoczo — Podejdźcie, śmiało! Ogrzejcie się, miejsca ci u nas dostatek.

Wnet zaprosił ich gestem dłoni, a zwracając się do małolata rzucił:
Lars, skocz no do spiżarni po kiełbaski i miód pitny, raz raz! — mężczyzna tymczasem wrócił na swój pieniek.

Jak tylko dzieciak znikną w wejściu do sieni, gospodarz uniósł dłoń jakby chciał go sięgnąć i zawołał jeszcze:
...i przynieś ze dwa koce dla naszych gości! — zaraz potem oparł się o kolano, a zwrócił się ku przybyszom.

Dzieci. — westchnął — Czym bez nich jest życie, mam rację przyjacielu?

Mężczyzna kiwnął głową w stronę Tytusa, który akurat zasiadał po przeciwnej stronie paleniska. Kultysta starał się jak mógł by sprawiać wrażenie nieco zniedołężniałego. Na bezpośrednie pytanie odpowiedział krótkim kiwnięciem głowy i odgłosem, który jak się zdawało miał wyrażać zgodę.

Twój ojciec ma spore szczęście, że ma w tobie podporę. — rzekł do Anais — Uwierz mi wiem coś o tym, bo sam mam córkę. Możliwe nawet, że jesteście w tym samym wieku, ale pożytku z niej, eh... żadnego. Powsinoga z głową w chmurach, ot co!

Machnął ręką jakby odganiał od siebie insekta. Wtem z chaty wybiegł młodziak w jednej ręce niosąc kiełbasiany łańcuch i gliniany dzban z napitkiem, w drugiej zaś parę ciepłych brunatnych kocy. Na ten widok gospodarz uśmiechnął się, rozpostarł ręce, po czym odebrał od niego pożywienie, materiał zaś nakazał podać przybyłym.

Moja najmłodsza pociecha, Lars. — mówił do nich nabijając wyroby na kije, co by grzać je nad ogniem — Imię ma po dziadku, ten to dopiero miał krzepę! Pół życia robił w kopalni, taki rodzinny interes można by powiedzieć, ale ja wycofałem się z tego, heh.
A czemuż to? — zagaił "Lawrence".

Mężczyzna wyraźnie spochmurniał. Gdy podawał im kije z kiełbasą wzrok jego był odległy, zamglony. Odpowiedział po krótkiej przerwie:
Wiesz, przyjacielu... straciliśmy tam wielu dobrych ludzi na przestrzeni ostatnich kilku lat. To niebezpieczna praca, powiadam wam. Tydzień temu zerwał się strop i cóż... do tej pory nie wygrzebaliśmy ciał tych biedaków.

Atmosfera na moment przycichła, chłop tępo wpatrywał się w ogień pewnikiem wspominając tamte niefortunne wydarzenia. Z zamyślenia wyrwał go dopiero Lars, który chwycił skrawek ojcowskiej koszuli i pociągnął nieśmiało, jakby chciał przypomnieć mu o swoim istnieniu. Sołtys zerknął na dłoń dziecka, a uśmiech powoli powrócił na jego lico. Wnet chwycił malca pod boki i począł przekornie łaskotać. Dziecięcy śmiech wypełnił najbliższą okolicę.

Gdzie się podziały moje maniery?! Tyberiusz jestem! — zawołał czochrając dzieciaka po czuprynie — No to, komu miodu? Nasz jest, swojski!

Nim zdążyli odpowiedzieć pan domu wcisnął im w dłonie gliniane kubki i polał płynnego złota upewniając się, że prędko o dolewkę prosić nie będą.

O nic się nie martwcie! Młody wam powóz przyprowadzi i w te pędy zaprowadzi do stodoły, tylko powiedzcie, gdzie stoi. W dniu tak odświętnym nie wypada nam odsyłać was z kwitkiem. Nasza bogini plonów i obfitości nie wybaczyłaby takiej niegościnności. — rzekł, po czym uniósł lekko naczynie — Za ciepłe dni, niech szybko powrócą!

Sygn: Juno

Długa Dolina

21
POST POSTACI
Anais Florenz
Uśmiechnęła się serdecznie na otwarte przywitanie i poprowadziła bliżej Tytusa. W smak gry pomogła go usadzić na pieńku i sama przyniosła sobie drugi, aby być blisko niego. Usiadła trzymając nogi kurczowo przy sobie, ze splecionymi dłońmi przy brzuchu. Uśmiechem przywitała dziecko, które mężczyzna zaraz poinstruował. Obserwowała to spokojnie, jak chłopiec usłuchał i ruszył, wtem ognisko wystrzeliło iskrami do góry, a ona poruszyła się tknięta, jakby i coś w środku niej strzeliło właśnie. Jakaś jedna szew, na starej ranie, widać puściła, kiedy sołtys zwrócił się do Tytusa, a ten w milczeniu pokiwał. I nie chodziło tu o ranę na udzie.
— Ma pan z pewnością kochanego syna, jest uroczy — Rzekła ciepło, kiedy to sołtys począł narzekać na swoją córkę. Musiała się nieco wysilić, aby nie wykrzywić ust w grymas ze zniesmaczenia. Słodkie słowa zostawiły mdły posmak. — Z głową w chmurach, nie mówi pan przypadkiem o mnie? — Zaśmiała się krótko i płytko. Żartując z siebie lekko się odchyliła do tyłu. W środku jednak poczuła nieprzyjemne napięcie, dyskomfort. Westchnęła szukając przez moment Mimbry na niebie. Nie chciała rozmawiać, ale musiała grać dobrą minę do złej gry. Nim chłopak wrócił mieli chwilę, skorzystała z niej aby tym razem wpatrywać się w ogień. Minę jej spowiła ledwie widoczna tęsknota, zamaskowana ponurym spokojem i zmęczeniem.

Rozmowa widać i miała w sobie ciężar po stronie sołtysa. Słów wiele nie padło, zarówno on jak i ona znajdowali jakąś ulgę patrząc w ogień, jak ten sobie tańczy. Coś zdecydowanie go gryzło. Skoro z taką łatwością okazał jej gościnność, to chociaż dotrzyma mu towarzystwa. Tyle czuła, że będzie uczciwie. Ważne aby upewnić się żeby Tytus i Gieron nie wzbudzili nikogo nadmiernego zainteresowania.

Uśmiechnęła się smutno, kiedy to ojciec przez chwilę bawił się z dzieckiem. Obserwowała ich tak, a tu gospodarz raczył się przedstawić, kiwnęła głową na powtórne przywitanie. I ledwo mrugnęła, a już miała kubek w ręku. Naturalnie przyjęła i wyraziła nieco swoje onieśmielenie, unosząc nieznacznie brwi
— Pan Tyberiusz chyba zamierza mnie upić. — Skomentowała żartobliwie, nim spróbowała malutkim łyczkiem trunku, unosząc naczynie oburącz — Huh... — Przymknęła oczy i pomachała sobie dłonią przed nosem, jak wachlarzem. Mocy oczywiście wyrobowi nie brakło — Po takim jednym kubku to i mnie przyjdzie zostać powsinogą, o ile nie stracę przytomności pierw! — Znów z humorem, na przekór tego co wwiercało się w nią od środka. Tyberiusz był zwyczajnie zbyt miły, jakoś dziwnie jej to przeszkadzało. Miała ochotę chlupnąć na raz połowę tego, ale nie wypadało dziewczynie oraz byłoby to nierozsądne, albo najlepiej oblać gospodarza całym kubkiem, ale to tym bardziej było niepoprawne. Ratunek od 'przyjemnej' pogawędki przyszedł sam, kiedy Tyb wspomniał o tym, żeby Lars poszedł po ich wóz. Naturalnie uniosła kubek i znów uiściła łyczka, czując jak jej twarz zaczyna nabierać oznak pierwszych rumieńców.
— Pozwoli pan, że pomogę synowi z wozem.Ogier potrafi być nieobliczalny, gdy po raz pierwszy z kimś ma do czynienia. Zwierze swoje przeszło i czasami jest agresywne... takie czasy. — Wstała i położyła kubek na swoim pieńku, położyła dłoń na barku Tytusa — Zaraz wrócę. Jak się czujesz? — Zapytała 'ojca' z troską. Po czym spojrzała w stronę dziecka i przykucnęła — Lars? Podejdź do cioci Betty — Wyciągnęła rękę, aby ją chwycił. Szeroko się uśmiechnęła do dziecka — Pokażę ci wóz i opowiem ciekawą historię po drodze, co?! — Zachęciła, tak jakby cofnęła się w czasie i mówiła teraz do któregoś z dzieci w swej rodzimej wsi.

Mogąc dziecku przytoczyć jedną z kerońskich baśni o rycerzu, który wędrował przez świat, prowadziła go aż do samego wozu. — ... I wtedy rycerz uniósł miecz! I odrąbał potworowi głowę jednym cięciem! A tu wyrosły dwie kolejne! O jesteśmy już na miejscu! — Rzekła nieco głośniej niż trzeba było, aby 'ktoś' zrozumiał, że przyszła. Podeszła do konia i zaczęła go głaskać po pysku — Gerionie, cichutko bądź, cichutko, już wszystko dobrze. Ten chłopiec nazywa się Lars i zaprowadzi nas do stodoły, gdzie dostaniesz przysmak. Może uda mi się zdobyć jakieś jabłko dla ciebie —Z dziwnym akcentem na pierwsze trzy słowa, rzekła z uczuciem do zwierzaka, po czym spojrzała na dziecko — Widać polubił cię, masz spróbuj go poprowadzić — Zachęciła wyciągając ku niemu lejce — Zobaczmy jak sobie poradzisz. Jestem blisko, więc się go nie bój. A potem od razu pójdziemy do twojego taty, jak już odstawimy wóz i nakarmimy konia. Miejmy nadzieję, że mój tato nie zanudzi twojego na śmierć. — Zażartowała. Acz w rzeczywistości... taaak, trochę się obawiała go zostawiać. Liczyła też, że leśny towarzysz domyśli się, że trzeba udawać jeden z bagaży w tym momencie.

Długa Dolina

22
POST BARDA
Wędrówka do powozu nie przyniosła im żadnych szczególnych niespodzianek. Chłopiec z uwagą słuchał opowieści Anais, nawet mimo tego, że czasami bał się o los rycerza bardziej, niż chciałby to przyznać. Po drodze para mijała rzesze roześmianych wieśniaków, a co niektórych już wręcz dogorywających pod płotem, czy ławeczką. Lars nie przejmował się zbytnio ziomkami, najwyraźniej takie widoki nie były niczym nowym w czasie świąt.

W miarę jak oboje zbliżali się na miejsce aspirująca akolitka dostrzegła z pewnej odległości Geriona, który siedział na wozie z zaciągniętym kapturem i dłubał kozikiem w kawałku drewna. Szczęśliwie nim dzieciak go przyuważył ten zdążył chyba zrozumieć aluzję Florenz i chyżo skrył się na tyłach zakrawając kawałkiem materiału.

Witaj Gerionie, jestem Lars. — odpowiedział dzieciak, wyciągając rękę do klaczy, a ta posłusznie się doń schyliła, by pozwolić się pogłaskać. Chłopiec był w stosunku do niej delikatny, ale ewidentnie wiedział co robi.

Jest taka spokojna. — rzekł do Anais — Nie przejmuj się, każdemu może się zdarzyć, pomylić ogiera i klacz, ale dam ci radę! Pan koń ma taki dzyndzel zwisający między tylnymi nogami, a pani koń już nie! — obwieścił wypinając dumnie pierś, tak jakby dzielił się z nią bardzo fachową wiedzą.

Wtem materiał, pod którym skrywał się elf poruszył się, a on sam parsknął krótkim śmiechem. Również Lars odnotował ten dźwięk, jego drobna dziecięca twarz odruchowo zerknęła w kierunku źródła hałasu, oczy zaś zaświeciły blaskiem.

Czy wy... — zaczął bardzo nieśmiało, acz z nieskrywanym, rosnącym entuzjazmem — ...macie pieska na powozie?

Dzieciak zdawał się żywić wielką nadzieję, że ma rację.

M-mogę go pogłaskać?

Sygn: Juno

Długa Dolina

23
POST POSTACI
Anais Florenz
— Rzeczywiście. Masz rację Lars, to jest klacz — Rzekła ciepło do dziecka mrugając oczyma, kiedy spojrzeniem zlokalizowała brak końskich genitaliów odpowiadających wspomnianej płci zwierzęcia — Z tego zmęczenia i wrażeń pomyliłam się, mieliśmy Gierona długo, ale nam padł. Ta ma na imię Klara. — Uśmiechnęła się do dziecka, próbując rozbroić swoją bezradność wobec sterty kłamstw i improwizacji, które z każdą chwilą nabierały. Aż jej się całkiem gorąco zrobiło na twarzy. Rzeczywistego Gierona musiało to niezmiernie rozbawić. Tak się pomylić, prawda? Kretyn mógłby nie skomleć z uciechy jak pies, albo wypchać sobie gębę kocem, żeby go nie było słychać. Teraz dziecko było ciekawe, a dziecięcą ciekawość trudno uśpić nie używając siły.
— Niestety to nie jest piesek. To osoba, którą znaleźliśmy po drodze. Leżał głodny i bezradny. Pomogliśmy mu, chyba się obudził. Jak dojdzie do sił to pewnie pójdzie w swoją stronę. Tak to jest na szlaku. Podróżnicy powinni sobie pomagać w trudzie, pamiętaj — Uśmiechnęła się do niego, ale jawnie miarkując smutek — Na tyle na ile mogą. Ten tutaj jest nieco chory, nie chcemy tym faktem niepokoić mieszkańców wsi, sami mu pomożemy. Proszę zachowaj to dla siebie i nie mów tacie — Wyjaśniła, po czym pozwoliła mu dalej prowadzić wóz, czekając też i bacząc jak dzieciak przyjmie taką prośbę

Długa Dolina

24
POST BARDA
W oczach chłopca Anais dostrzegała nie tyle nieufność, ile zakłopotanie. Mogła zgadnąć, że czuł się rozdarty między dochowaniem tajemnicy a okłamaniem ojca. Zaiste niełatwa decyzja. Raz przygryzł wargę, raz postąpił z nogi na nogę, aż wypuścił z siebie ciężko powietrze.

Dobrze. — wymamrotał — ...ale ty też musisz obiecać, że nie powiesz! — dodał jakby chciał się upewnić, że i ona nie wystawi go do wiatru. Z perspektywy Larsa oboje bardzo ryzykowali - on burą, mantem, oni zaś bezpieczeństwem Geriona, być może nawet jego życiem... choć tego dziecięcy umysł mógł nawet nie pojmować. Wtem chłopiec wyciągnął dłoń, miał bardzo poważną minę... przynajmniej jak na kilkulatka.

Przyrzeknij! — rzekł — Na mały palec. — oczekiwał przypieczętowania ich potajemnej umowy. Naturalnie, z wyciągniętym paluszkiem i blaskiem determinacji w malutkich ślepiach.


Jakiś czas później Lars zaprowadził konia oraz powóz do stodoły, w międzyczasie polecił Florenz by wróciła do pozostałych przy ognisku. Na miejscu zastała rumianego, rozbawionego Tyberiusza, a także Tytusa w tym samym kapturze, nieco przygarbionego, milczącego - dokładnie takiego, jakim go zostawiła.

Doprawdy Lawrence! — grzmiał wesoło gospodarz, ocierając przy tym łzę z kącika oka — Jeszcze jedna taka przaśna historia i wywrócę się z tej ławeczki! Przysięgam, nie znam nikogo kto by tak gaworzył, ty demonie! — wtem zauważył Anais — O, wróciłaś! Wspaniale! Muszę przyznać, że nie znam nikogo tak zabawnego, jak twój ojciec, to prawdziwa dusza towarzystwa. Pewnie w ogóle się z nim nie nudzisz, co? Chodź, przysiądź z nami, napij się miejscowego wyrobu!

Dostrzegłszy ją, Tytus, czy też "Lawrence" uśmiechnął się słabo zza rąbka kaptura. Skryba szybko zauważyła, że niewiele napitku ubyło z jego naczynia, czego mężczyzna nie omieszkał skomentować.

Zostawiłem sobie więcej na później, ale ty się nie krępuj.


Reszta wieczoru przebiegła im bezstresowo. Żar grzał przyjemnie z ogniska, podczas gdy Tyberiusz opowiadał im o swojej rodzinie, o zeszłorocznym przesileniu, a nawet o latach swojej młodości. Obecność gości z pewnością mu służyła, bo odkąd dziewczyna wróciła do ich towarzystwa wyraźnie poprawił mu się humor. Być może była to jednak zasługa trunku, ale w tych okolicznościach nie miało to większego znaczenia. Nie padły też żadne nowe przaśne historie, które tak wychwalał gospodarz. Duchowy mentor głównie uśmiechał się w odpowiedzi na gawędę ich dobrodzieja, czasem kiwał głową, jakkolwiek prawie wcale się nie odzywał. Po czasie zrobiło się tak późno, że Lars począł przysypiać, a jego zmęczone powieki opadać. W walce ze snem był z góry skazany na porażkę i niedługo później oparł się o ramię ojca, przysnął.

No dobrze... na nas chyba najwyższa pora — rzekł ciszej tym razem Tyberiusz z miłością spoglądając na malucha.
My też chyba udamy się na spoczynek. — odpowiedział kultysta — Co ty na to? — zwrócił się do Florenz.

Dopiero wtedy poczuła, że i ona opada z sił. Co dziwne, czuła się nawet bardziej zmęczona niż dotąd mogła przypuszczać. Oczy same jej się zamykały, świat rozmywał jakby był jeno iluzją. Mimowolnie przechyliła się, kubek wypadł jej z dłoni i potoczył po ziemi. Dźwięki zlewały się, acz ostatnim co dotarło jej uszu był rozbawiony głos sołtysa:

Oj, ktoś tu chyba trochę za dużo wypił! — zaśmiał się pod nosem — Odpocznij sobie kochana, niedługo znowu się zobaczymy.

Ciemność spowiła wszystko, zapadła w głęboki sen.


***
Chłód. Mimowolnie przeszły ją ciarki, gdy słaby wiatr musnął jej plecy. U skroni i na policzku czuła coś twardego i zimnego, a gdy zaczęła odzyskiwać władność w kończynach zrozumiała, że połową ciała leży na czymś wyjątkowo niewygodnym. Powoli, ostrożnie otworzyła powieki. W pierwszej chwili ujrzała ostre, bolesne światło - odruchowo zmrużyła oczy. Niedługo potem przyzwyczaiła się i zrozumiała, że blask, który ujrzała był zaledwie słabiutkim snopem jarzącym się z wąskiej szczeliny wysoko nad jej głową. Wokoło niej gruz, zerwane stropy, złamane belki, więcej gruzu, stary, zardzewiały kilof, zerwana lina zwisająca spomiędzy sklepienia, samotna kałuża pod jedną ze skalnych ścian. Nie musiała długo koncypować, żeby zrozumieć, że znajdowała się w starej, zapomnianej kopalni. Wąski korytarz, który rozpościerał się przed nią prowadził tylko w jednym kierunku zaś na jego końcu dostrzegała słabe migotanie... pochodni? Innej drogi próżno szukać. Za sobą miała tylko zawalone kamieniami przejście, wyżej wspomnianą wcześniej szczelinę. Nie wiedziała, jak szeroki był ów otwór, ani jak wysoko się znajdował. Nie mówiąc nawet o tym, czy w ogóle dałaby radę się do niego wspiąć o własnych siłach.

Dopiero teraz zaczęło do niej docierać jak fatalnie się czuje. Była obolała jakby ktoś ciągnął ją po ziemi albo wiózł na taczce przez pół dnia. Miała wiotkie mięśnie, bolały ją barki, oddychała powoli, acz z pewną trudnością. Najgorsza jednak była migrena. Słyszała skapujące z sufitu krople, gdzieś tam, z oddali, acz mogła przysiąc, że w istocie były to donośne świątynne dzwony. Skroń pulsowała nadając rytm jej cierpieniu, w ustach czuła jedynie niewyraźny posmak słodkiego miodu. Słowem, miała potwornego kaca.

Na Hyurina i wszystkich bogów... — usłyszała znajomy głos — Gdzie ja jestem? Czemu tak mnie wszystko boli?

Gdy przyzwyczaiła się do półmroku panującego wokoło spostrzegła niewyraźny kształt nie tak daleko od niej. Wkrótce zrozumiała, że patrzy na męską sylwetkę - blade, mizerne dłonie, strój niewiele lepszy od zwykłych łachmanów oraz siwe, niemal białe długie włosy opadające na twarz.

To ty, Anais? — zapytał Gerion.

Sygn: Juno

Długa Dolina

25
POST POSTACI
Anais Florenz
Obiecuję. — Padło gładko i zatrzymała się obok Larsa, z wolna pochylając się nad wyrostkiem, aby zapewnić o ważkości swoich słów. A tutaj padło zobowiązujące żądanie, oczywiście na dziecięcą skalę. — Przyrzekam! — Zdobyła się na nieco bardziej dramatyczną i zaangażowaną minę, aniżeli rzeczywiście czuła się w środku. Mimo woli brwi wykrzywiła nieznacznie w stożek politowania. Wyciągnęła dłoń, aby spełnić oczekiwania i złożyła uroczą przysięgę. Uśmiechnęła się szczerze dostrzegając jawne oblicze niewinności dziecka, gdzieś tam w głębi daleko współczując mu przyszłych trudów, w których bogowie nie raz zdepczą mu wszelką nadzieję.
Kiedy ruszyli od razu przejęła inicjatywę i poczęła mu opowiadać kolejną historię, nieco zmienioną, aby dopasować do wieku odbiorcy i ogólnych potrzeb również samego nadawcy — Opowiem ci bajkę o chytrym lisie Witalisie, który wraz z elfem o małym rozumku Gi'eronem razem oszukiwali wszystkie zwierzęta w Leśnym Królestwie i nie tylko. Witalis był najsprytniejszym ze wszystkich zwierząt, potrafił oszukać nawet paskudne wiedźmy. Nie raz igrał z ogniem, czyniąc szkody na ludzkich domostwach. Gi'eron był zaś niesfornym, hałaśliwym, brzydkim, mało lubianym, głupiutkim, słabym, chorowitym, upośledzonym na rozumie... — epitetów i określeń o zbliżonym znaczeniu wobec drugiej głównej postaci z jakiegoś powodu było znacznie więcej i pojawiały się obficie za każdym razem, kiedy ten wchodził w opowieści na scenę, czyniąc z niego prześmiewczą karykaturę. Anais jednak opowiadała to ze znacznym przejęciem i rosnącą zajadliwością za każdym to razem, aż w końcu doprowadziła jedną z opowieści serii do końca, gdzie oczywiście spryt lisa Witalisa prawie ich zaprowadził do wielkiego acz niecnego sukcesu, jednakże Gi'eron jak to Gi'eron wszystko spierniczył i mieli nie lada problemy. Koniec końców Witalis nie był obrażony, bo byli przecież przyjaciółmi i tak ponownie kończyli z niczym, acz mieli siebie i niezapomniane przygody...

Na określenie Tytusa demonem nie mogła się nie zgodzić. Jego postać przynosiła Anais skrajne odczucia, acz akceptowała je wszystkie. Gospodarz wydawał się być aż nazbyt uraczony postacią Lawrence'a — Cieszę się, że odpowiada panu nasze poczucie humoru. Pod tym względem niedaleko padło jabłko od jabłoni — Rzekła, podłapując atmosferę konwersacji, obdarowując wszystkich zgromadzonych serdecznym uśmiechem. Dołączyła.
Z czasem zaczęła podłapywać, jak przaśna konwersacja była właściwie monologiem sołtysa. Anais z początku komentowała to tu i ówdzie, acz facet był wręcz zauroczony w swoich własnych słowach. Nie śmiała mu przerywać już w pewnym momencie, spoglądając to raz po raz na Lawrence'a, acz najwidoczniej temu to ów grało życie pierwsze skrzypce. Był wręcz niepokojąco spokojny, a ten uśmiech który bardziej jawił jej się w wyobraźni, aniżeli spod nieprzeniknionego mroku kaptura, nasycał otrzeźwieniem za każdym razem. Acz i te uczucie powoli przestało się przebijać przez jej jaźń. Lars przysnął, nie dziwiła mu się, jej też chciało się spać okrutnie. Czy to z powodu trunku czy nagromadzonego zmęczenia po przebojach w Meriandos. Chwilę później...
***
Spoiler:
*** Otworzyła szeroko oczy i zerwała się jak na jakiś rozkaz. Szybko poczuła jak bardzo poroniony był to pomysł, kiedy plecy ją pociągły tak mocno, że padła natychmiast z powrotem. To też nie był najlepszy bieg wydarzeń bo rypnęła łbem o twarde, nierówne, kamieniste podłoże, potęgując migrenę. Inkantując szeptem przekleństwa z trudem zebrała się w końcu na nogi, napędzając się złością. Miała ochotę kogoś rozerwać na strzępy. Momentalnie przypomniała sobie o Magnolii i tym śmieciu strażniku bramy z Meriandos.
Pieprzyć Hyuriona i wszystkich bogów... — Zawtórowała cicho i z wysiłkiem na pierwsze słowa znajomego głosu. Zdecydowała się wtem na pełny kontrolowany oddech. Zamknęła oczy, chwyciła się za głowę i pozwoliła nagromadzonym napięciom w ciele wyrazić się w końcu — Hoo...h. ho, ho, no nie wierzę... — Zorientowała się w końcu gdzie jest po spojrzeniu przed siebie. W pierdolonej kopalni. Jakoś nie mogła sobie przypomnieć radosnej wędrówki w odmęty mroku pod ziemię, choć ból pleców sugerował metodę pokonania zadanej sobie odległości. Rozejrzała się szybko, acz momentalnie migrena znów ją uderzyła w głowę.
Tak. To. Ja. Tak?! — Szpilki wewnątrz głowy utrudniały wyrażanie się — Wstawaj ru-sza-my. Ha, HA! Ha... — Zadecydowała wymuszając kroki ku Gieronowi. Kalejdoskop bodźców z całego ciała zaczął grać swoje solo, wymuszając na niej sztywny krzywy uśmiech i szeroko otworzone oczy. Pochyliła się nad kompanem opierając się jedną ręką o swoje kolano, a drugą dłoń ofiarowała elfowi, aby pomóc mu wstawać — W końcu, nadszedł czas. — Rzekła z chorą satysfakcją, jakby to miało wszystko wyjaśniać zarówno elfowi, jak jej samej. Zorientowała się, że ma zakrwawioną dłoń, kiedy tą wyjęła w kierunku elfa. Tą samą co poprzednio mu ofiarowała, wciąż była zabandażowana, a teraz też ze świeżymi plamami. Chyba od uderzenia głową o kamienną podłogę, oszacowała. Acz to nie miało teraz znaczenia, mieli iść dalej. Czuła to. Nadszedł czas. Koniec był bliski.

Długa Dolina

26
POST BARDA
Mężczyzna chwycił za jej dłoń i podniósł się z ziemi - powoli, chwiejnie, raz nieomal tracąc równowagę, acz w porę zaparł się o włos unikając przewrócenia. Również po nim było widać, że daleki był od swojej szczytowej formy. Wstając trzymał się za głowę jakby obawiał się, że może odpaść. Dziewczyna nie zauważyła, żeby miał jakieś widoczne rany, choć mogła przypuszczać, że czuł się równie fatalnie co ona. Jego mina świadczyła o zmęczeniu, bólu, migrenie - zapewne więc pod tym względem niewiele ich różniło.

Co ja- Gdzie... gdzie my jesteśmy? — zadał pytanie, a omiatając spojrzeniem miejsce, w którym się znajdowali zaraz sam sobie odpowiedział — Czy to jakaś jaskinia? Nie... kopalnia? Jak my...

Nie dokończył, zamiast tego chyba sam zaczął szukać wskazówek. Na jego twarzy malował się strach, jednak Anais dostrzegała, że z każdą kolejną chwilą ustępuje on raczej ciekawości. Gerion milczał w zamyśleniu. Trudno powiedzieć, czy oczekiwał od niej wyjaśnień, czy też zwyczajnie nie wiedział, jak skomentować całą tę sytuację. Mimo wszystko ruszył za nią bez słowa.


Droga w głąb szybu nie przyniosła im żadnych szczególnych niespodzianek. Za towarzyszy mieli słaby szum wiatru i okazjonalne kapanie kropli z sufitu na kamienną posadzkę. Przed sobą długie ciemne korytarze od czasu do czasu oświetlone pochodniami, choć zdarzało się, że szli kompletnie po omacku upatrując za przewodnika kawałek zimnej ściany. Znalazły się czasem przejścia tak wąskie, iż nie sposób powiedzieć, czy w istocie były częścią ich drogi, czy też pakowali się w jakieś ślepe zakamarki bez wyjścia i szansy na powrót. Mimo wszystko ścieżka nie należała do szczególnie trudnych, jakkolwiek ich podróż była nużąca, zdawała się wręcz nie mieć końca. Nie widzieli słońca, czy gwiazd, więc nie byli w stanie powiedzieć ani ile czasu minęło od ich pobudki, ani nawet, jaka pora dnia panowała na zewnątrz. Po tak długim marszu równie dobrze mogli znajdować się w krainie zmarłych, jakimś miejscu poza czasem albo zupełnie innej, nieznanej im rzeczywistości. Jedynym świadectwem tego, że żyli było rosnące zmęczenie wędrówką. Plusem tej sytuacji zaś był powoli ustępujący kac, a wraz z nim opuszczał ich również ból głowy.

***
Wiele, wiele kroków dalej oraz kilka przystanków później Anais prowadząca ich niewielką drużynę zaczęła dostrzegać subtelne zmiany w otoczeniu. Najpierw były to drobiazgi - dotąd wetknięte między kamienie pochodnie znalazły się w żeliwnych stojakach przymocowanych na gwoździe do ścian. Kawałek dalej zniknęły drewniane bele podtrzymujące strop zaś ich miejsce zastąpiły proste, gładkie kolumny. Wkrótce nawet wyboista ścieżka, po której tak długo stąpali zaczęła przypominać wiekowy, acz ubity chodnik złożony z równych płytek. Na ich oczach zapuszczona kopalnia przeobrażała się w coś rodem z podziemnego budynku, kompleksu złożonego z długich korytarzy oraz jak niebawem mieli się przekonać pomieszczeń. Do pierwszego z nich zajrzał Gerion licząc, że znajdzie tam wyjście, prowiant, innych ludzi albo cokolwiek innego, co by nadało sens ich sytuacji. Jak mieli się przekonać w tym, jak i w każdym innym pokoju znajdowali jedynie szczury, kości, strzępki ubrań - nic wartego uwagi. Kawałek dalej elf po raz pierwszy od dawna przerwał ciszę:

Jak myślisz, gdzie my jesteśmy? — dźwięk jego głosu wydawał się czymś nienaturalnym. Nie dlatego, że brzmiał jakoś dziwnie, ale ze względu na to, że była to pierwsza rzecz, jaką Florenz usłyszała od dłuższego czasu poza odgłosami podziemi. — To nie może być nadal Długa Dolina, prawda? Niemożliwe, żeby byle wioska pod Meriandos skrywała coś takiego. Pamiętasz cokolwiek z czasu, zanim tu trafiliśmy?

Niedługo później para skręciła za róg i natknęła się na coś osobliwego w tej plątaninie - schody prowadzące w górę. Nie kolejny korytarz, czy puste lokum, a wyżłobione w skale schody. Sufit sięgał tu bardzo wysoko, ale co było szczególnie osobliwe to ściany. Te przypominały im zewnętrzne elewacje niezwykle starych, może wręcz antycznych budynków, które jakby zapadły się i teraz opierały jeden na drugim. Wkrótce do ich uszu zaczął też docierać, cichy, stłumiony, acz narastający dźwięk. Było to coś zupełnie innego od ich własnych głosów, czy odgłosów podziemnego świata. Wciąż nie byli w stanie stwierdzić co mogło wydawać taką... melodię? Wtem ujrzeli przed sobą jak się zdawało cel ich wyprawy - mosiężne drzwi wykute z osobliwego, bordowego metalu, zdobienia, które niegdyś mogły opowiadać jakąś historię lub nieść przestrogę wkraczającym, acz nieubłagany czas pozbawił je wszelkiego znaczenia. Na środku czekały na nich dwa uchwyty, które wystarczyło złapać i pchnąć, aby wkroczyć do wnętrza, ale czy tego właśnie chcieli?

Sygn: Juno

Długa Dolina

27
POST POSTACI
Anais Florenz
Nie ma co rozważać. Chodźmy — Rzekła z większym już opanowaniem i ruszyła. Nic innego jej nie pozostało. Wszystko miało się wkrótce okazać. Miała się dowiedzieć, czy rzeczywiście istnieje opisany przez Tytusa kult i czy znajdzie tam dla siebie miejsce. Ciekawość podsycana była zarówno przeżyciami z przeszłości, jak i wyjątkowością zastanego miejsca. Im głębiej się zapuszczali tym więcej tu było śladów dawnego życia, bytu. Kluczyli na ślepo, czy też wiedzeni tym promykiem nadziei, że na końcu coś znajdą. I te coś urosło do każdych rozmiarów, jakie tylko mogła wysnuć jej wyobraźnia, a czasu na jej nasycanie miała aż nadto dużo. Niby ćma lecąca do ognia, kroczyła dalej i dalej.
Przystanki były tymi momentami przebudzenia się racjonalnej części umysłu, aby powiązać jakoś fakty i nieco odsapnąć od ciągłego wysiłku włóczenia się po nieznanym i zapomnianym miejscu. Oboje wybrali własne myśli od mielenia ozorem. Anais dzieliła więcej wspólnego z Gerionem, niżby przypuszczała, acz nawet jej to nie przeszło na myśl, zapewne jak i jemu.

Nigdy nie sądziła, że dech zaprze jej w piersiach widok zrujnowanej posadzki i starego rozsypującego się korytarzu. Miejsce jednakoż było wyjątkowe, a oświetlenie oznaczało, że czekano na nich, tak przynajmniej czuła i była tego wręcz pewna. Gerion jedyny sięgnął po rozum do głowy i przestał robić za ćmę, zaczął badać to miejsce, kiedy Anais przemierzała korytarz jak zaczarowana. Dopiero bezpośrednie pytanie jakby wybiło ją z transu i marzeń na jawie snutych w kompletnym odurzeniu fascynacji własnych wyobrażeń o tym co ją czeka.
W podziemiach — Odpowiedziała banalnie — Gdzie być może będzie nasz przyszły dom, albo gdzie przechodzi się inicjację. I nie, nic nie pamiętam — Odpowiedziała, kiedy tutaj lada moment dostrzegli schody na tyle nietypowe, że mogło się to wszystko już wydawać snem. Anais w żadnej powieści nie wyczytała podobnych opisanych miejsc, ani w żadnej książce o podobnym miejscu. Wtem usłyszała ten odgłos, dźwięk, melodię. Momentalnie przeszył ją dreszcz, oddech zadrżał. Ruszyła szybciej, a gdy dostrzegła drzwi, jeszcze bardziej przyśpieszyła, chciała sięgnąć za uchwyty i wejść do środka. Acz w ostatniej chwili, nim pchnęła, spojrzała w kierunku Geriona — Chodź, wejdźmy razem. — Rzekła z szerokim, słodkim i niewinnym uśmiechem, z którego aż ociekała trucizna, jeśli ta tylko by miała materialną postać.

Długa Dolina

28
POST BARDA

Nędzarz zamknął oczy, wziął głęboki oddech, po czym powoli wypuścił powietrze. Być może zazwyczaj wyglądał i zachowywał się jakby nie zupełnie poważnie podchodził do powołania, które oboje ponoć podzielali. Aczkolwiek w tej krótkiej chwili skryba dostrzegła w nim jakąś zmianę, dość subtelną. Naturalnie wciąż był tym samym wyjętym spod prawa uciekinierem, którego wszak sama wyciągnęła z ciemnej alejki, jednak obecnie stał się jakby... poważniejszy? Cichszy? Mniej spięty i rozgadany? Kto wie? Możliwe, że tylko jej się zdawało, a możliwe, że mężczyzna wreszcie zrozumiał, że wkraczali na ścieżkę, z której nie ma już powrotu. Tak czy owak, w odpowiedzi na jej "słodką" zachętę krótko skinął głową, postąpił kroku, chwycił za uchwyt, a wnet oboje zaczęli pchać mosiężne bordowe wrota. Niebawem oboje zrozumieli, iż przejście przez próg może być trudniejsze niż którekolwiek z nich mogło przypuszczać. Drzwi poruszały się z okrutnym zgrzytem, dźwiękiem tak boleśnie wdzierającym się do ich uszu, że równie dobrze mogły to być rozdzierające krzyki kogoś zarzynanego żywcem. Oba skrzydła stawiały dość mocny opór. W miarę jak przesuwali je centymetr po centymetrze poczuli jak ze środka uderza ich ciepły przeciąg. Zdawać by się mogło, że nawet sam wiatr pragnie umknąć z tego miejsca, do którego oni próbowali się wedrzeć. W powietrzu wyczuwali ciężką mieszaninę zapachów - siarki, dymu, być może mieszankę kadzideł oraz jakąś znajomą, metaliczną woń. Krew? A może rdza? Odpowiedź miała na końcu języka.
Słyszała jak serce jej łomocze, a jego bicie przeplata się z wyciem wiatru i osobliwą melodią, która teraz wybrzmiewała doniośle pod postacią ponurych, niemal hipnotyzujących śpiewów chóralnych. Wnętrze okazało się czymś na pozór kaplicy lub świątyni niepodobnej do niczego, co wcześniej widziała. Nie było to ogromne pomieszczenie, lecz jego sufit sięgał zdecydowanie wyżej niż większość budynków w Meriandos. Półmrok tego miejsca ustępował jedynie szkarłatnym płomieniom rozpalonym na długim rzędzie wysokich świec, które rozstawiono na podwyższeniu znajdującym się po przeciwnej stronie sali. Za nimi wyrastał ołtarz przedstawiający coś... coś, na czym z trudem utrzymywała wzrok. Obraz monstrum, bo w istocie ów stworzeniu bliżej było do potworności aniżeli któregokolwiek ze znanych bóstw. Widok okrutnie powykręcanej postaci, złożonej zdaje się jedynie z kości i ścięgien. Plugawy bożek zastygły w ekstatycznym cierpieniu. Już samo spoglądanie na niego wywoływało silny dyskomfort, mimo to zarówno ona, jak i elf czuli jakieś przyciągnie do tej złowrogiej rzeźby. Wrażenie najbardziej przypominało nieodpartą potrzebę rozdrapania strupów, jątrzenia starych ran wbrew wszelkiemu rozsądkowi.

Jesteście. — dotarło ją echo czyichś słów, spokojny, a zarazem emanujący potęgą głos roznosił się tak, że nie mogła być pewna, czy to z pomocą magii manifestuje się bezpośrednio w jej umyśle, czy też rozbrzmiewa w otaczającej ją rzeczywistości. Bez względu na to, jaka by nie była prawda ów brzmienie niby słowa pobudki wyrwało ją z sennej jawy. Wówczas Florenz spostrzegła, że poza nimi w auli przebywa znacznie, znacznie więcej osób. Kilka, nie, kilkadziesiąt postaci zasiadało w rzędach po jej prawej i lewej stronie. Wszyscy odziani w tę samą prostą, czarną szatę. Ich oblicza skrywał cień narzuconych na głowy kapturów, ich ruchy były w najlepszym razie zdawkowe. Nie potrafiła powiedzieć, czy tłum spogląda na nich, ale mimo to czuła się obserwowana, wnikliwie. Pomiędzy nimi, pośrodku pomieszczenia był ktoś jeszcze. Pojedyncza osoba, odziana niemal w identyczną czarną togę z kapturem.

Anais... Gerion... — głos wymienił ich imiona, a ona poczuła jakby dotykał czegoś głęboko ukrytego w jej wnętrzu — Oczekiwaliśmy was, podejdźcie.


Nim zdążyła choćby pomyśleć poczuła, że nieco sztywne nogi same niosą ją naprzód. Opuścił ją wszelki ból lub inny ślad zmęczenia - liczyło się tylko to, żeby iść przed siebie. Stając w obliczu nieznajomego tuż obok kącikiem oka zauważyła elfa. Gdyby uniosła teraz prawą rękę mogłaby dosłownie chwycić go za ramię. Wtem ponownie zabrzmiał tajemniczy nieznajomy:

Powiedzcie... co was tu sprowadza? — pytanie nie miało w sobie śladu złych intencji. Głos nieznajomego miał ciepłe brzmienie, niemal kojace, jednak ona czuła, że równie dobrze mógł to być rozkaz, któremu nie mogła odmówić, nie mogła milczeć, nie teraz. Zrozumiała, że byli poddawani próbie. Pierwszy odezwał się Gerion, chociaż słowo "odezwał" nie odzwierciedlało dobrze tego, co miało miejsce. Owszem poruszał ustami, dźwięk wydobywał się z jego gardła, a mimo to nic z tego nie docierało do jej uszu, jakby byli odgrodzeni od siebie grubą, niewidzialną ścianą. To, co powiedział pozostało dla niej tajemnicą.

A ty, Anais? Dlaczego tu jesteś? — ponownie zapytał kultysta. Nie poruszył się nawet o milimetr, mimo to miała nieodparte wrażenie, że patrzy wprost na nią, a może przez nią?

Sygn: Juno

Długa Dolina

29
POST POSTACI
Anais Florenz
Życie przyszłej akolitki bólu do tej pory było jedną wielką plątaniną, labiryntem sprzecznych wartości. Bywały często dni, że zwykłe powietrze, którym oddychała, było za ciężkie, światło dnia za ostre, a każdy śmiech - szyderczy i drażniący, choćby zrodzony miał być z czystego szczęścia. Reszta czasu to dni kiedy powietrze było wtem za lekkie i cokolwiek miała się chwycić było szare, wyblakłe, wymięte z wartości. Każde wypowiedziane słowo trywialne. Napisane zdanie nieistotne. Każda stronnica co przeczytana to wkrótce zapomniana. Najgorsza w tym była świadomość, że to niekończący się cykl, powtarzający się do znudzenia. Ludzie rodzili się i umierali. W młodości zauroczeni fantazją o swoim miejscu w bezkresnym świecie z czasem zderzali się z nieuchronną frustracją i trudem życia codziennego pośród wygłodzonych drapieżników, czekających tylko na potknięcie, wahanie, czy odsłonięcie się. Z czasem jakoś coraz mniej było tych miejsc na świecie do zobaczenia, coraz mniej gdzie można było czuć się chcianym, aż nawet własne myśli przestały przynosić jakikolwiek komfort. A to było zaledwie preludium.
To co przyniosło jej życie później wpychało udręczony umysł coraz głębiej w desperackie próby zrozumienia, a oczy wypatrywały boskiej interwencji coraz częściej i co? Ten, który sprawował pieczę nad wichrami przeznaczenia, jako że spoglądał w tył i przed siebie i ponoć to co teraz, zrzucił na Fenisteę zagładę. To zdarzenie złamało nie tylko elfy. Jakakolwiek boskość była na tym świecie, została skradziona i właściwie przepadła i to dawno temu. Kontynent tylko coraz częściej rozdzierały kolejne fale plag. Jako wiecznie zamyślona obserwatorka, zapadała się w tych wszystkich wydarzeniach coraz głębiej do miejsc, w które zdrowy umysł się nie wybiera. Nigdy.

Spektakl. Po raz drugi w życiu miała wrażenie, że zbliżyła się do czegoś boskiego. Pierw błądzenie po zapomnianej kopalni, potem przez komnaty zapomnianej świątyni, było czymś co znała z dnia codziennego, tylko że teraz to wyglądało tak jak to wygląda na prawdę. Wszystko było martwe i pozbawione znaczenia. Nie mogła się z tym bardziej utożsamiać, to i też wiedziała, że za tymi wielkimi wrotami jest to czego pragnie najbardziej na świecie, albo chociaż łudzi się, że to znajdzie.Nie bynajmniej wierzyła w to z całego swojego udręczonego serca. Te wrażenie zdążyło w niej urosnąć, a teraz czuła że zbliża się kulminacja wszelkich przeżyć, tych które minęły i tych co miały lada moment nastać. Dla Anais drogi powrotnej nie było już znacznie zdecydowanie wcześniej, gdyż to była jej jedyna droga. Zachowanie Geriona przyjęła z ulgą.

Ciężkie wrota stawiały opór, szarpiący dźwięk wrzynał się w uszy, wyciągając zgrzyt zębów ze strudzonej Anais. Acz i ten wysiłek przyniósł jej pożądaną satysfakcję. Oczy pierw skupiły się na dziwnie znajomym kształcie, acz był to widok na tyle zatrważający, że pomimo wszystkiego i całego ducha, zboczyła wzrokiem raz po raz, to potem przemierzając spojrzeniem reszty otoczenia. Jeśli wcześniej przecięły ją ciarki na widok wrót, to teraz wrażenie tańczyło jej na plecach wzdłuż nóg i rąk, łaskocząc same koniuszki paliczków. Usta otworzyła z przedziwnego zachwytu, szerzej otworzyła oczy i niemalże zapomniała o oddychaniu, gdyby nie głos, który przemówił niczym jej własne myśli, tyle że inną barwą i tonem. Złożyła dłonie i schyliła nieznacznie czoło na przywitanie, acz nie potrafiła werbalnie odpowiedzieć. Nogi wtem poniosły ją same.

Pytanie padło i było w nim coś czego brakowało jej tak długo. Miała wrażenie, że zbiera się jej na płacz. W końcu padło pytanie już po raz drugi. Cała drżała przez długi moment, stojąc w miejscu, aż padła na kolana prawie kuląc się w sobie, jakby to co miała z siebie wydusić ściągało ją do środka i lada moment miała się zapaść. To co nazbierało się w niej przez te wszystkie lata, mogła to w końcu wyciągnąć z siebie, acz nie chciało to przyjść z łatwością, minęła kolejna chwila.
Nie chcę już żyć — Wyszeptała możliwie cicho i zarazem piskliwie, jakby te słowa trzeba było przeciskać przez krtań, a zalanie się potokiem łez nie ułatwiało w tej sytuacji nic. Powoli i z trudem wyciągała głowę z wydętymi wargami do przodu, napinając się z całych sił, jakby zerwać chciała jakiś łańcuch — Ale u-ujrzałam, że m-mogę... n-nad-d-dać — Zęby poczęły jej szczękać w jakimś proteście, poczęła nerwowo wyginać palce, walczyła z własnym ciałem, które odmawiało posłuszeństwa i wydłużała pauzy między słowami — Temu. Sens. Wszystk... — Z każdym padniętym wyszeptanym słowem zaś odzyskiwała stopniowo panowanie nad sobą. Przestała łkać. Przekonania czego pragnęła najbardziej na świecie wysuwało się z odmętów rozciągniętej przez lata rozpaczy, aż miało wkrótce ujrzeć światło dzienne, czy raczej dotrzeć uszu chętnych wysłuchania.
Nadać sens mojemu cierpieniu. Zrozumieć. — Padło w końcu, głośniej. Podniosła wzrok w swej skulonej udręczonej postawie i spojrzała ostro z nieugiętą jak do tej pory determinacją w stronę mroku zakapturzonej twarzy kultysty — Zabić bogów — Fakt konieczności rzekła sucho i zimno z czystą nienawiścią w oczach — Wszystkich fałszywych pretendentów Hyurina. Co do jednego.

Długa Dolina

30
POST BARDA
Emocjonalne wyznanie nie wywołało reakcji na jej rozmówcy, jednak dostrzegła, że inne zebrane w sali postaci zaczęły odwracać się jedna do drugiej lub nachylać. Anais nie słyszała tego, o czym rozmawiali, nie docierał do niej nawet stłumiony szept. Jedynym, co wybrzmiewało w jej uszach był cichy skowyt wiatru oraz dominujący głos kultysty, który siedział naprzeciw niej. Poruszenie pośród zgromadzonych zostało niemal natychmiast przerwane, gdy kaptur nieznajomego poruszył się nieznacznie w prawo. Zdawało się, jakby samo jego śladowe zwrócenie się ku pozostałym stanowiło wystarczający powód by wszyscy zostali przywróceni do porządku. Skryba poczuła jak "spojrzenie" kultysty ponownie skupia się na ich dwójce, choć nadal nie była w stanie ujrzeć go spod osnowy mroku. Spokojny, zimny głos wwiercał się w jej świadomość:

Wasze cierpienie nie było bez znaczenia, to ono zaprowadziło was tutaj. Wszyscy kroczymy tą ścieżką, jest naszym celem i powołaniem. — przez moment milczał, a gdy odezwał się chłód w jego barwie nieznacznie ustąpił — Podjęliśmy decyzję. Możecie wstąpić na drogę bólu, jednak najpierw będziecie musieli dokonać aktu wiary.

Po tych słowach osobnik wstał bez pośpiechu z krzesła, minął je i skierował się do ołtarza na podwyższeniu. Szata kultysty lekko powiewała, szedł wyprostowany. W jego ruchach nie było zbędnych gestów, nie zatrzymywał się, z nikim nie rozmawiał. Mimo to dało się wyczuć jakieś napięcie zawieszone w powietrzu, jakąś zmianę atmosfery. Podobne wrażenie można by odnieść obserwując naturę, zwierzęta przed nadejściem potężnego kataklizmu. W takich okolicznościach ptaki nagle zawracały, powietrze gęstniało, gromadziły się chmury, a ich cień zajmował wszystko w zasięgu wzroku. Tutaj żadna z tych rzeczy nie miała miejsca, nie mogła. Mimo to Florenz czuła w kościach, że biorą udział w czymś znacznie większym od nich samych.


Chwilę później całą trójką stali u podnóży bluźnierczego ołtarza. Uczucie, które wcześniej towarzyszyło skrybie teraz zdawało się wzbierać na sile. Być może tym źródłem niepokoju wcale nie był ów przewodni kultysta, a złowroga, emanująca niemal dławiącą mocą rzeźba, być może. Obserwując to miejsce z bliska znacznie lepiej mogła przyjrzeć się detalom upiornej figury. Kierując spojrzenie ku ziemi zauważyła również szeroką, złotą misę niejako wbudowaną w podłoże. Naczynie lśniło od wnętrza ciemniejszą barwą, pośrodku zaś ktoś wydrążył otwór o szerokości pięści, Anais nie mogła wiedzieć jak głęboko sięga.

Najwyższym wyrazem lojalności wobec naszego pana jest złożenie mu odpowiedniej ofiary. — rzekł kultysta, nieznacznie odstępując od nich — Khacnu Aalkesh karmi się bólem. Sami zadecydujcie, co mu podarować.

Po tych słowach Gerion sięgnął za plecy i wydobył zza nich sztylet obwiązany na rękojeści brudnymi bandażami. Jego wzrok skierował się na ostrze, a następnie powoli powędrował ku dziewczynie oraz złotej misie pomiędzy nimi. Był poważny, naturalnie wciąż trochę spięty, ale nie widziała w nim już tego zaszczutego, uległego nędzarza, jakim niegdyś go spotkała. Wyglądał jakby stanął przed drzwiami, za którymi czekał nowy rozdział jego życia, zupełnie inny od poprzedniego. Nie chciał wracać do tego, co zostawił za sobą, nawet gdyby mógł. Chwytał za klamkę, wystarczyło ją tylko pchnąć, mocno, z całej siły. Był gotowy.

Sygn: Juno
ODPOWIEDZ

Wróć do „Wschodnia prowincja”