Miasteczko Nüln

31
Kolejny, tym razem przysłowiowy strzał w policzek na dobre sprawił, że zbyt pochopny w swoich poczynaniach młodzieniaszek został wbity w ziemię jak kołek i podobnie jak on, milczał i stał w bezruchu, odbierając kolejne ciosy ze strony wuja, w dodatku każącego nazywać się oficjalnym tytułem, pomimo tego, iż łączyły ich więzy krwi oraz pozostawali sami w komnacie.

- Prz… - zamierzał przeprosić, chociaż nie wiedział za co, w końcu jednak dając sobie spokój z wypowiedzeniem nawet pojedynczej literki.

Zebrawszy szybciutko niepotrzebne medykamenty, ukłonił się na pożegnanie i bez słowa opuścił gabinet Zygmunta, następnie oddalając się od jego drzwi na odległość kilku kroków, by czasem odgłosem swojego oddechu bardziej nie rozdrażnić rozjuszonego starca. Zresztą i on sam musiał ochłonąć.

Oczekując na służkę, która miała go zaprowadzić do własnej izdebki, oparł się o najbliższą ścianę, chłonąc z niej przyjemny ziąb. Zamknął oczy i przykucnął na kamiennej podłodze. Serce wciąż biło mu przyśpieszonym rytmem. Nie spodziewał się, że utopijna wizja spotkania z wujaszkiem tak szybko i w tak brutalny sposób zostanie rozproszona. Zamiast wyczekiwanego witaj, dobrze, że jesteś, usłyszał, dlaczego tak późno, zamiast dziękuję za leki, został zwyzywany od idiotów. Nie tego oczekiwał i zdawać by się mogło, że to, co uważał za łut szczęścia, w rzeczywistości doprowadziło go do bram piekła, którego władcą i głównym katem okazał się członek jego własnej rodziny.

Gdy wreszcie przewodniczka nadeszła, powstał niechętnie na nogi i z wymuszonym uśmiechem grzecznie ją powitał, i bez jakiegokolwiek sprzeciwu dał się poprowadzić.
*** - Dziękuję – rzekł do kobiety. – Proszę jeszcze tylko przekazać te oto ampułki sir Stevron’owi – i wręczywszy skrzyneczkę, pożegnał panią.

Wrota pokoju oddzieliły go od reszty zamku, dając poczucie komfortu i o dziwo wytęsknionej samotności. Obleciawszy wzrokiem po przyznanej kwaterze, przynajmniej tym razem mile się zaskoczył.

Obrazek

Pomieszczenie prezentowało się wcale nieźle. Na przeciwległej ścianie sporawych rozmiarów kominek, przyozdobiony w wykwintne ornamenty i o ironio w rzeźbiony płatek śniegu u szczytu, promieniował przyjemnym od palącego się w nim drwa ciepłem, napawając ukojeniem zszargane nerwy nowego lokatora. Gdzie nie spojrzeć na ścianach wisiały wszelkiej maści ozdóbki. Na jeden były to reprezentatywne szabelki i malutkie gobeliny, na drugiej płaskorzeźba w misternie wykonanej oprawie. Rzecz jasna nie mogło zabraknąć i skromnej biblioteczki z księgami najróżniejszej maści, a także i niewielkich rozmiarów stoliczka. A łóżko? Ach. Szerokie na trzy osoby i wypełnione tyloma poduszkami, że nawet ktoś chorujący na wieczny ból pleców nie zwlekałby z możliwością ułożenia się na nim. Już samą rozkoszą było na nie patrzeć, a co dopiero spać w nim. Elementów upiększających nie poskąpiono nawet na podłodze. Skóra puchatego zwierza, rozciągnięta tuż przed paleniskiem, zachęcała, żeby to pierw na niej położyć się plackiem. Zaś na reszcie marmurowej powierzchni, cieniste wzory mające swe źródło u zdobionej ramy okiennej, malowały miłą dla oka mozaikę.

Telion postawił niepewnie kilka kroczków w głąb izby. Rzuciwszy niedbale na stolik torbę, oparł rękę o szybę, a w dalszej kolejności czoło.

- Nie tak to miało wyglądać – wymruczał bardziej, niż wymówił do przezroczystego odbicia w szkle. Otworzywszy szerzej okno, chwycił wysoką do połowy jego wysokości balustradę. Widok snujących się po lazurowych przestworzach oceanu żaglowcach, wyglądających z tej odległości jak zabaweczki, wprawił go w niemałą zadumę nad sensem istnienia i tego wszystkie co przeszedł i co go czekało we włościach hrabiego.

- A tobie jak się tu podoba kiciu? – oderwawszy wzrok od prężnie działających doków, zadał retoryczne pytanie puchatej kulce, obecnie drzemiącej na jedynym fotelu.

Niepozornie wyglądający kot sprawił, że mężczyzna po raz pierwszy od momentu przybycia prawdziwie i bez syntetycznej radości uśmiechnął się. Powoli i delikatnie przejechał dłonią po grzbiecie zwierza. Żałował, że na powitanie nie miał przy sobie choćby odrobiny szyneczki, kawałeczka mięska czy czegoś, czym mógłby zająć mruczydło o wyjątkowo lśniących ślepiach koloru szafiru.

- Może przynajmniej z tobą jakoś się dogadam – wypowiedział do kociego uszka chiche życzenie.

Dni mijały. Korzystając z wolnego czasu, jaki dano mu na zaaklimatyzowanie się, nieobjawiony krewniak hrabiego urządzał sobie mnogie przechadzki po wszystkich częściach zamku, zapamiętując w głowie układ korytarzy i ulokowania najważniejszych pomieszczeń, a także starając się zapoznać z całą ciżbą, robiąc to wszystko w taki sposób, aby czasem nie wejść w drogę Zygmuntowi. Używając gościnności, postarał się również o komplet nowych ubrań i zaaranżowanie spotkania z golibrodą. Skoro wuj uważał go za niewychowanego imbecyla, przynajmniej wyglądem chciał nadrobić to, czego mu rzekomo brakowało w głowie i sprawiać pozory obeznanego ze wszelką etyką.

Świeże odzienie, odnowione oblicze i gojące się za sprawą lekarstw rany stóp, odbudowały w nim pewność siebie. Zrozumiał też, że w zamczysku panują zgoła odmienne zasady aniżeli w towarzystwie prostego ludu. Trzymać gębę na kłódkę, chyba że ktoś zada pytanie. Omijać szerokim łukiem pana i sprawiać przy nim pozory wyrozumiałego i pokornego. Był to dobry przepis na początek. A co do reszty, jakoś to będzie.

Miasteczko Nüln

32
Wyglądało na to, że wszystko potoczyło się zupełnie inaczej, niż Telion sobie zaplanował. I choć powitanie okazało się dużo mniej ciepłe, niż się spodziewał, to przynajmniej przydzielony mu pokój to ciepło był w stanie zapewnić. Początkowo dość obcy, wkrótce stał się małą ostoją spokoju i czymś własnym, do czego Telion chętnie wracał. Kot, rozciągający się leniwie na futrze, rozłożonym przed kominkiem, zdawał się nie przejmować się absolutnie niczym i to było nastawienie godne naśladowania.

Vakusin, który miał się nim zajmować, chyba nie został poinformowany o swojej nowej roli. A przynajmniej nie w ciągu pierwszych dwóch tygodni. Leniwe poranki wypełnione oczekiwaniem na coś, co się nie miało wydarzyć, doprowadzały Teliona do szewskiej pasji. Ostatecznie nauczył się organizować sobie wolny czas, w zależności od swoich własnych preferencji - czy to zapełniając go spacerami, czy czytaniem książek z niewielkiej biblioteki, do której niechętnie go wpuszczano, czy jeszcze w inny sposób. Mijał dzień za dniem, każdy kolejny coraz mocniej prowokując do rozważań, czy pojawienie się tutaj w ogóle było sensownym pomysłem.
W końcu pojawił się i Vakusin - stary, żylasty człowiek o nieprzyjemnej aparycji i jeszcze bardziej nieprzyjemnym głosie. Pierwszego dnia przyszedł, obejrzał młodego mężczyznę z góry na dół, zadał mu kilka pytań, a po uzyskaniu najwyraźniej niesatysfakcjonujących odpowiedzi - odszedł, by zniknąć na kolejne kilka dni. Później pojawiał się co jakiś czas, zawsze niezapowiedziany, wprawiając Teliona w możliwie najgorszy nastrój, jaki tylko potrafił. Czas w tym kasztelu wydawał się płynąć zupełnie inaczej.

Niewiele miał tam okazji do rozmów. Towarzystwo z bliżej nieokreślonego powodu unikało go, zarówno służący, jak i strażnicy, czy mieszkańcy - choć tych poza wujem albo nie spotkał, albo jeszcze nie rozpoznawał. Mało kto zaszczycał go spojrzeniem, nie wspominając o dyskusji. Jedynie młoda służąca, która zwykła przynosić mu kolację, z czasem zaczęła uśmiechać się do niego niepewnie, aż w końcu odważyła się zadać kilka ostrożnych pytań o kota.
Od tamtej pory zdarzało się jej zostać na kilkanaście minut, bezpiecznie stojąc przy drzwiach, by móc szybko wyjść, gdyby ktoś przyłapał ją na tym, że nie zajmuje się czym powinna. Opierała się zwykle plecami o ścianę, czerpiąc wyraźną przyjemność z tego, co Telion opowiadał jej o sobie i swoich przeżyciach. Miała na imię Imma, była córką tutejszego ogrodnika i przyuczała się do pracy w kuchni. Fakt, że Telion mógłby kiedyś przejąć cały ten kasztel, a ona mogła co najwyżej przejąć tacę po jego zjedzonej kolacji, o dziwo nie przeszkadzał jej w tych przyjaznych pogawędkach.
- Nie wygląda pan na zadowolonego - zauważyła kiedyś, standardowo opierając się o ścianę, kiedy on jadł. Ciężki dzień, kolejne lekcje, które okazywały się katorżniczym zamęczaniem go, by nauczył się rzeczy, do których według Vakusina absolutnie się nie nadawał. - W sumie od dłuższego czasu pan nie wygląda, jeśli mogę tak... bezpośrednio - zamilkła na moment, by postukać czubkiem buta o podłogę, wpatrując się w okno. - Wie pan, hrabia Hervest raczej nie wybiera się na tamten świat. Ani na żadne odpoczynki. W letniej rezydencji to nie wiem kiedy był. Za bardzo lubi rządzić tutaj tym wszystkim.
Ostatnio zmieniony 13 mar 2021, 10:37 przez Paria, łącznie zmieniany 1 raz.
Obrazek

Miasteczko Nüln

33
Pozytywne nastawienie i uśmiech do złego obrotu spraw nie starczyły na długo. Z każdym następnym przesiedzianym dniem mężczyzna tracił nadzieję, że w końcu zła passa, jaka towarzyszyła mu odkąd przybył do Nuln zostanie niebawem przerwana. Wuj pomimo tego, że sam go zaprosił na swe włości, w rzeczywistości nie raczył przejawić nawet krzty radości, jakby to nie jego pomysłem było posłanie po bratanka. Zresztą, wręcz nie tylko on brzydził się zadawać z podopiecznym. Vakusin - mentor i nauczyciel - chłopaka w zakresie dworskiej obyczajowości również sprawiał wrażenie przymuszanego do powierzonego mu zadania. Nawet prosta ciżba jakoś starała się omijać panicza i tylko licho wie, czy to z powodu powstałych na jego temat plotek, czy może raczej ze strachu zostania zruganym przez samego pana za zbyt beztroskie spoufalanie się z niechcianym gościem.

To więc snując się tam i sam po zamku i okolicznych terenach, Telion najpierw z charakteru, później i wyglądu przybierał coraz to bardziej apatyczny stan. Radość i uśmiech od dawna nie zagościły na jego twarzy. Pogrążony w odmętach własnych myśli rozważał wszystkie wydarzenia, jakie napotkały go na przestrzeni ostatnich kilku lat oraz co mu one przyniosły. Ze zwykłego mieszczucha przerodził się w wielkiego podróżnika-odkrywcę, a jakiś czas później domniemanego, lecz znienawidzonego przez najbliższych dziedzica tronu. Obecny stan dodatkowo pogłębiało towarzyszące mu niemal od roku przeczucie, kiedy to we śnie odwiedziła go jego ukochana, Esildra. Posłyszane od niej słowa wskazywały, iż po raz ostatni było im się spotkać. Pomimo lekkiego uśmiechu, jakim go przywitała, w jej lśniących niczym krystalicznie czysty lód oczach dostrzegł przeszywający na wskroś ból i smutek. Pragnął ją dotknąć. Objąć w ramiona jak pod pamiętnym drzewem podczas ulewy, po raz kolejny zasmakować delikatnych usteczek, poczuć ciepłotę jej ciała i zanurzyć się w słodyczy jej głosu. Gonił ją, wyciągał rękę ku niej, jednak bezskutecznie. Im szybciej biegł, tym ona dalej się od niego oddalała, aż w końcu znikła mu sprzed oczu na dobre. Następnego ranka zbudził się mocno przygnębiony. Miękkie poduszki po obu stronach głowy były wilgotne, a oczy piekły niemiłosierne. Wpatrzona w niego kotka, siedząc mu na piersi, z zainteresowaniem śledziła każdy jego grymas, jakby ją zastanawiało, dlaczego ten typek w sile wieku mazgai się niczym młoda panna.

Spoglądając ku wschodzącemu słońcu Telion wzdychał ciężko i przeciągle, uważnie, ale i od niechcenia śledził ruch białych masztów, to przybijających, to znów odpływających w sina dal, samemu nabierając ochotę na opuszczenie rodzinnych stron i odpłynięcia w siną dal, gdzie tylko los go zechce ponieść.

***


- Hm? - oderwawszy się w końcu od wewnętrznych przeżyć i pałaszowanego obiadu, zdał sobie sprawę z obecności służki.

Imma, miła i ładna dziewczyna. Chyba jedyna, która jako tako nie unikała jego obecności. Umilając mu czas swoją osobą, cierpliwie wysłuchiwała długich opowiadań z przeżytych przygód, czasem odwdzięczając się krótkimi nowinkami o tutejszych mieszkańcach i o samym życiu na kasztelu. Przychodziła regularnie, pierw tylko by podać posiłek lub odebrać pustą tacę. Gdy już w pewnym stopniu zdołała się oswoić z nowoprzybyłym, zostawała nieco dłużej, a to żeby zetrzeć zalegający kurz, to znów spędzić chwilę na zabawie z Felą. Brunetowi zupełnie nie przeszkadzała jej osoba, ba! Nawet cieszył się trochę z jej wizyt. W końcu ktoś zechciał zamienić z nim kilka słów, bo ciągłe siedzenia w samotności poważnie zaczęło mu się naprzykrzać.

- To nic takiego. Nie przejmuj się. Po prostu rozmyślam nad czymś - uspokoił ją i zapewniał, że wszystko jest z nim dobrze, nawet jeśli słane ku niemu pytania był zwykłym przejawem kultury.

Kończąc danie i wycierając usta z resztek, tak jak etykieta tego nakazuje, trzymał nadal brzeg talerza, nie pozwalając go zbyt szybko od siebie zabrać. Zawiesiwszy wzrok na młódce, zaśmiał się z cicha.

- Nie. Nie zrozum mnie źle. Wcale nie oczekuję rychłej śmierci lorda Harwesta, ani nawet jego wyjazdu - Wsatwszy w końcu od stołu, powolnym krokiem podszedł do okna i jak to miał w zwyczaju, wpatrywał się tępo w linie dalekiego horyzontu. - Powiedz mi moja droga, czy kiedykolwiek płynęłaś okrętem lub przynajmniej odwiedziłaś kiedyś doki? Mam małą chęć udać się spacerem w tamte rejony - prowokując rozmowę, chciał na dłużej zatrzymać dziewczynę na osobności pod pozorem zaczerpnięcia informacji. A tymczasem, formował pewien plan.

Miasteczko Nüln

34
- Och - zamarła na moment, a potem odwróciła wzrok, zawstydzona najwyraźniej swoim nietaktem. - Chyba że tak. Tutaj wszyscy raczej myślą, że tak właśnie jest. Hrabia już czasem ma gorsze dni i wszyscy to wiedzą, a tu nagle pojawiasz się ty, panie, i tak... poszło jakoś. W ludzi.
Przez moment wyglądała, jakby chciała o coś zapytać, ale się od tego powstrzymała. Może gdzieś z tyłu jej głowy pojawiło się pytanie "po co w takim razie przyjechałeś", ale nie chciała pozwalać sobie na zbyt wiele. Normalnie przecież Telion nie zamieniłby z nią słowa, gdyby mijali się przypadkiem w korytarzach kasztelu, tak, jak nie rozmawiał z innymi służącymi, których twarzy nawet nie zapamiętywał. Ale jako że przynosiła mu kolację, lub inne posiłki jeśli zamawiał je do swoich kwater, to sytuacja wyglądała trochę inaczej.
Była szczerze zainteresowana osobą Teliona, choć raczej nie w kontekście romantycznym - pewnie nie miała czasu zaczytywać się w historiach pełnych miłosnych uniesień, o ile w ogóle potrafiła czytać. Mężczyzna był czymś nowym, ciekawym i tajemniczym, co poruszyło tym zatęchłym kasztelem po raz pierwszy od dłuższego czasu. Czy negatywnie, czy pozytywnie - to już była inna kwestia. Imma chłonęła opowieści Teliona jak gąbka, zafascynowana każdym słowem.
- Czy płynęłam okrętem? - roześmiała się. - Nie, panie. Toż kobieta na pokładzie jeno pecha przynosi. Na co to komu.
Zrobiła kilka kroków w jego kierunku, żeby wyjrzeć przez to samo okno, ale nie stanęła tuż obok. Zatrzymała się grzecznie kilka kroków za nim, tak jak on przyglądając się białym żaglom, odcinającym się od nieba na horyzoncie.
- Czasem na ten targ przy dokach się chodzi, ryby kupować - wzruszyła lekko ramionami, czego Telion nie miał jak zauważyć, stojąc plecami do niej. - Teraz jest dobra godzina na spacer. Żagle ładnie wyglądają, jak słońce zachodzi.
Obrazek

Miasteczko Nüln

35
Panicz wciąż wpatrzony w trzepoczące na wietrze żagle galeonów, uważnie wysłuchał, co miała do powiedzenia blond włosa służka. Po jego nagłej zmianie wyrazu twarzy zdawać by się mogło, że rozważana od wielu dni zagwozdka wreszcie została rozwiązana. To więc nie marnując ani chwili dłużej, oderwał oczy od rozpostartego przed nim widoku i z małym uśmiechem rzekł:

- Dziękuję, to wszystko. Jeśli masz jeszcze jakąś sprawę, mów śmiało, w innym wypadku jesteś wolna - oddelegował Immę, po czym rzuciwszy małą torebkę na łóżko, począł w nią pakować przydatne na co dzień przedmioty oraz kilka losowo wybranych ksiąg.

Zaraz też włożył na nogi nowe obuwie, zarzucił na siebie płaszcz i kiwając porozumiewawczo na kotkę, wyszedł dziwnie uradowany, nie dbając o to, aby kogokolwiek powiadomić o podjętej decyzji pójścia na spacer. Zresztą i tak nikogo by to nie interesowało. Zygmuntowi nie należało wchodzić w drogę, a tym bardziej zaprzątać jego popielaty łeb takimi drobnostkami jak zorganizowanie sobie przechadzki. Vakusin - pal licho tego gbura, nic mu do tego, natomiast służby nie powinno interesować to, co robi, o ile sam nie zechce ich powiadomić o swoich planach.

Stawiając śmiało kroki naprzód, jego serce nabierało nowych sił. Zszedł z jednego piętra, na drugie i jeszcze jedno, kierując się w stronę wyjścia, za główną bramą obierając kurs prosto na przystań. Stając się na nowo wolnym i niezależnym człowiekiem, sam, z własnej woli postanowił zaciągnąć się na pierwszy lepszy okręt, czy to jako zwykły marynarz, czy też pospolity konwojent strzegący przed piratami przewożonego towaru. A co później? O później nie zamierzał się martwić. Nauczony doświadczeniem, iż w jednej chwili zyskiwał wszystko, a w drugiej tracił, wiedział, że zbytnia troska o jutro jest najzupełniej niepotrzebna. Jego dalsze życie powierzył losowi.
ODPOWIEDZ

Wróć do „Wschodnia prowincja”