Miasteczko Nüln

16
Młoda kapłanka burknęła coś pod nosem gniewnie i niewyraźnie, nawet nie unosząc łba, porośniętego włosiem jak u jasnogniadej klaczy. Adeptka miała już serdecznie dość pytań dotyczących pewnych kwestii. Milczała w pocie czoła, próbując odszukać składniki, o które poprosiła wielebna matka Teresa Gisela Pamela. Te według jej wiedzy pożądane były w zamku władcy. Chociaż Telion miał co do tego wątpliwości, nikt nie orzekł, iż ów preparat niezbędny jest do poprawy stanu hrabiego. Ba! Nie można było wykluczyć, iż cierpiący na twardzinę Zygmunt nie zachorował - pechowo - także na ostrą biegunkę, jaka nawiedziła nie wiadomo skąd miasteczko Nuln.

W końcu czerwony łepek wynurzył się, a dotąd roztańczone piersi przygniotła otulona ramionami sterta żeliwnych puszek i słoiczków. Obładowana surowcem lekarskim kapłanka spojrzała na mężczyznę z dwoma preparatami w dłoniach, który wyglądał zupełnie niczym kupiec chcący opchnąć jakiś badziew.

Miłościwy panie, to nie jest wypożyczalnia. Racz powiedzieć jaki problem cię trapi, a postaram się pomóc.

Miasteczko Nüln

17
Nagła zmiana nastroju dotąd potulnej kapłanki wprawiła bruneta w niemałe zakłopotanie. Odkąd wielebna wspomniała, że i władcą tejże mieściny przysługuje prawo do lekarstw, Andrastina zachowywała się tak, jakby dotkliwie ją znieważono i obrażono. Przypominała teraz babinkę, którą nie tak młody już kawaler postanowił podrzucić pod lazaret. Tamta również pluła w przenośni i dosłownie na ówczesnego monarchę za chomikowanie pokaźnych pokładów bogactwa, gdy wokół panuje tyle nędzy.

Widząc, że rozmowa na tematy polityczne nie wniesie za wiele, a wręcz staje się kością niezgody, nieoficjalny szpieg Zygmunta postanowił nie wspominać o nich nigdy więcej wśród ludu, o ile nie będzie to konieczne. Puścił więc w niepamięć wybryki młódki i z pewnym zawahaniem się począł tłumaczyć, co mu dolega, chociaż z początku próbował złożyć wyjaśnienia nieco okrężną drogą, zamiast uderzyć prosto w sedno sprawy.

- Cóż… - zaczął niepewnie. – W przeciągu ostatnich miesięcy, jakie spędziłem na dodarciu do tego urodziwego miasteczka – odwróciwszy się na piętce, z powrotem podszedł do kredensu, z którego ściągnął specyfiki, następnie odkładając je ostrożnie na właściwe miejsce. – Towarzystwa dotrzymywała mi dwójka bliskich przyjaciół – mówił tajemniczo i jakby nie na temat. – Jednym z nich był osiołek. Wiesz, który, bo sam ci go przekazałem – zachichotał skromnie parokroć na tę myśl. – I drugi, jeszcze bliższy – ręce powędrowały mu na kark, gdzie palce dłoni splotły się w całość, tworząc tym samym coś w rodzaju tarczy, mającej za zadanie uchronić przed niespodziewanym ciosem – Upierdliwy swoją drogą, niedający mi spokoju za dnia i w nocy – nie mógł z siebie tego wydusić. – Grzyb. Właściwie grzybica – przyznał po wielu westchnieniach. – Słowo daję, za długo utrudniała mi życie, znajdzie się na to remedium? – dodał szybko, w tym samym czasie zmieniając barwę twarzy z bladej na czerwoną ze wstydu i zażenowania. Nie śmiał spojrzeć w stronę rudzielca. Obawiał się, że ta parsknie śmiechem, wybiegnie i łamiąc przysięgę tajemnicy zawodowej, rozpowie wszystkim o przykrej dolegliwości. Toteż nie wykonał żadnych gwałtownych ruchów. Fałszywie skupił uwagę na ułożonych słoiczkach, wyczekując, co na to wszystko ma do powiedzenia naburmuszona felczerka.

Miasteczko Nüln

18
Pomyśleć, że podejrzewałam wilgoć w lazarecie — rzuciła spojrzeniem spod rzęs na obuwie mężczyzny. Wtem zrozumiał, że odór kolonii muchomorków między palczastych musiał nieść się wszędzie, gdzie przyszło mu przystać. O, zgrozo, jak mogło się to potoczyć, gdyby nie wyrozumiałe wyznawczyni Kariili. Czy prostaczkowie z Nuln nie przegoniliby go, gdyby się o tym dowiedzieli. Może zostałby okrzyknięty zaczątkiem zarazy, wszak każdy wie, że ciemny lud lubuje się w wyławianiu zepsutych ryb. Może... Ów czas stał skrępowany przed Andrastiną, zawstydzony i poniżony na jej łasce.

Swędzirośl zwyczajna powinna pomóc — odparła odkładając wcześniej przytulone preparaty do piersi. — Usiądź — wskazała ręką miejsce na przykrytej ścierką skrzynce. Nim zdążył posadzić wygodnie cztery litery i uchronić się przed wbiciem drzazgi między pośladkami, kapłanka już klęczała. Otworzyła wielki słój, a wtem rozniósł się po izbie zapach palonego ziela. Był ostry i drapał w nosie. W zielonkawym, a może słomkowym oleju pływało zioło pnące, o długich, wodorostopodobnych, ciemnozielonych liściach, przyjmujących na końcach czerwoną barwę.

Gdzie panicz się nabawił przypadłości? — pytała w pełni zaciekawiona, usiłując ściągnąć but kruczowłosemu. — Uuu — jęknęła odwracając twarz w przeciwną stronę. But wylądował na kamiennym bruku, a Telion poczuł jak świeżość łechcze jego przepoconą i jakże zagrzybiałą stopę. — Wybaczy panicz, ale nawet Loliusz nie prosiłby o o takie poświęcenie — zażartowała na widok meszku pokrywającego grzbiet stopy, który przypominał zafarbowane owłosienie niziołków w tej części kończyny.

Ściągnę nadmiar grzyba, a potem obłożę go swędziroślem. — wytłumaczyła procedurę. Robiła to z taką lekkością, jakby całe swe krótkie życie spędziła w lazarecie pod okiem wielebnej matki Teresy Giseli Pamieli. Delikatnie ściągała grzyba, nie rozsiewając go dalej. Dotąd kobiety klęczały w innych okolicznościach. Uprzejmość Andrastiny przejdzie zatem do historii i żadna kolejna usługa na kolanach nie będzie już taka jak wcześniej. Ta trauma pozostanie w pamięci na długo.

Teraz może zapiec — obłożyła skolonizowane obszary zielem. Telion poczuł ciepło, które powoli poczynało parzyć. Subtelne mrowienie prześcigało się z pieczeniem, jakoby ktoś smyrnął go pokrzywą.

Jeśli mogę — sięgnęła po drugą stopę. — Kim jest wybranka, o której panicz wspominał? Co stanęło na waszej drodze, że panicz sam ostał w Nuln?

Miasteczko Nüln

19
Jak zawsze malowany diabeł okazał się straszniejszy, niż w rzeczywistości. Ruda nie parsknęła śmiechem, ani też nie skomentowała przykro przypadłość, na jaką zapadł mężczyzna. Trudno było nazwać jej zachowanie jak tylko, profesjonalne.

Ledwie zasiadł na skrzyneczce, gdy jego stopa została wzięta w objęcia felczerki. Szast - prast i po problemie. Kończynę obłożono trawiącymi grzyba ziołami, zresztą nie tylko grzyb był trawiony, a również i duma pacjenta. Telion nigdy nie przepadał za lekarzami. Krępowało go to całe macanie, badanie, rozbieranie w celu oględzin. Nawet po wielu latach wizyta w lecznicy nie należała do najprzyjemniejszych, zwłaszcza jeśli chodziło o ujmujące na honorze choroby.

- Podczas długiej wędrówki po górach, na północ od Irios. Ciężko tam było o pożywienie, dostęp do rzeki, w której można było się odświeżyć, a prócz tego babranie się we krwi, własnej i innych… Pewnie wtedy – wymieniał wszystkie domniemane przyczyny, które tylko przyszły mu do głowy.

Nałożone przez Andrastine mazidło zaczynało działać. Palące uczucie wzbudzało dyskomfort, ale świadomość, że przyniesie to niebywałą ulgę i wytępi grzyba, dawało siłę do powstrzymania się przed wytarciem stopy i zniweczenia starań oddanej kapłanki.

- Tak, już – bez sprzeciwu podstawił drugą nogę, by i ją opatrzono.

Dziewczyna sprawiała wrażenie miłej i godnej zaufania, jednakże zadane pytanie odnośnie życiowej wybranki, wprawiło mężczyznę w niemałe zakłopotanie. Zawahał się na moment z odpowiedzią. Nie chciał o tym mówić, nie miał zamiaru rozgrzebywać starych i nie do końca zaschniętuch ran.

- Długo mówić
– westchnął i chwyciwszy dłońmi krawędź skrzynki, odchylił kark lekko w tył, oczy kierując ku górze. – Była. Znaczy, jest! Sam nie wiem, kandydatką na kapłankę Turona, pod wodzą niejakiej Orsuli, śnieżnej elfki. Sama należała do tej osobliwej rasy– mówił powoli, jakby każde z wypowiadanych słów przysparzało mu spory ból. – Los tak chciał, że wpadliśmy na siebie… chociaż to złe słowo. Pozostawiono nas samych sobie. O! Lepiej – poprawił się. – Dotrzymywałem jej towarzystwa podczas powrotu do domu, przy okazji eliminując tych, co ośmielili się wtargnąć do zakazanego dla zwykłego malanour, przepraszam, człowieka, miejsca, świętego miasta białych elfów – prawił dalej. – W miarę, jak odległość do stolicy pomniejszała się, a problem intruzów został rozwiązany, również i nasze uczucia ku sobie sięgnęły zenitu. Wie Pani, co mam na myśli – nie powiedział wprost, lecz dał jasną wskazówkę. – O my naiwni, gdybyśmy później wiedzieli, jak przyjdzie nam za to zapłacić – zakrył dłońmi twarz w akcie żalu i milczał długi czas, nim ponownie odważył się cokolwiek wyznać. – Ona, została wygnana z rodzinnej ziemi, ja, wydziedziczony z rodziny – wypuścił ciężko powietrze, jego lica zapłonęły żywym ogniem, a w głosie zaczynały buzować silniejsze emocje. – Szansa pojawiła się właśnie w tym miasteczku. Kiedy jego ekscelencja Zygmunt mnie zawezwał. Podróżowaliśmy tu z nadzieją lepszego życia i… i… wtedy… - fantomowa kula zapychała jego krtań. Nie mógł wydusić z siebie nic więcej. Dopiero zmusiwszy się z niebywałym trudem, zdołał dokończyć myśl. – Niespodziewanie odeszła. Utrata nadziei na lepsze jutro i łaski Orsuli, wraz z chęcią jej odzyskania, sprawiły, że opuściła mnie bez słowa i ruszyła w pogoń za jakimś Mordrejem, Mordrychem czy jak mu tam było, wielkiego wroga śnieżnych. Rzekomo skrywającego się w New Hollar- wyjaśniał pokrótce powód rozłąki. - Zdaje sobie pani sprawę, co przeżywałem? Zostałem nagle sam, pośrodku niczego, ze świadomością, że moja najdroższa ugania się za jakimś kmiotem i to w dodatku będąc w ciąży!? Na litość bogów. Mój, moja mały, mała, nawet nie wiem, jak wygląda, a ma już jakieś półtora roczku! Nie miałem nawet okazji zobaczyć tego małego, niosącego radość uśmiechu, usłyszeć rozdzierającego serce płaczu i przesłodkiego kwilenia! Nawet nie mam pojęcia czy w ogóle żyje! – brodacz wręcz kipiał. Po raz pierwszy od miesięcy wylał wreszcie z siebie tłumione w sercu emocje. Palce kurczowo zacisnęły mu się na krawędzi z taką mocą, iż skóra na knykciach pobielała.

- Prz-przepraszam, że Pani musiała to wysłuchiwać. Poniosło mnie. Tak, już, już, wróćmy do zabiegu, przepraszam za problem – zdołał się jakoś opanować. Wyrównał nieregularny oddech, zmazał rumieniec. Poczuł się nawet lepiej. Przymknął oczy i pozwolił dalej opatrywać swoje zranienia.

Miasteczko Nüln

20
Andrastina opatrywała mężczyznę wsłuchawszy się w jego niemal bajkową opowieść. Patrząc spod rzęs z lekka rozwarła usta z niedowierzaniem, jakoby rzucono na nią urok lub chciano oszukać. Słowa niesione na języku młodego panicza wymagały głębokiej analizy, nawet jak na wyedukowaną kapłankę. Ale opowieść była piękna, przesiąknięta prawdziwym uczuciem i zwieńczona dramatycznym rozstaniem. I pomimo osłupienia, Andrastina nie zaczerwieniła się. W ciągu minionych trzech miesięcy udało jej się wyprodukować magiczny krem działający kurcząco na naczynia krwionośne. Dzięki kremowi rumieńce nie biły na twarz, choćby nie wiedzieć, jak mocno wpłynęła na nią historia rodem z najwybitniejszego romansidła. Telion spostrzegł, że wielkie jak u rusałki oczy zaszkliły się. Niewątpliwie była przejęta - tego był pewien. Może nawet wzruszona, a może to zapach zielska kuł w nozdrza wzbierając łzy. Tego już nie wiedział.

Zawinęła ostatni odcinek bandażu, coby swędzirośl na dobre wykurzył nieproszonego gościa.

Nie wiem nic o białowłosych elfach, panie. Lecz wiem, że plany boskie są jak owoce. Potrzebują czasu, by dojrzeć. Dopiero wtedy, my maluczcy, rozumiemy, dlaczego stało się to co się stało. — odparła iście mentorskim tonem, opłukując dłonie w beczce wypełnionej wodą. Spoglądała na niego z politowaniem, być może nawet smutkiem, który usilnie próbowała skryć. Mokrymi rękoma zbierała bibeloty wypunktowane przez wielebną matkę Gieselę.

Kasztel hrabiego znajdziesz na wschodzie. Strażnikom powiedz, że przysyła cię wielebna matka i paczkę masz doręczyć osobiście medykom Zygmunta. Z instrukcjami protektorki — dodała, jakby była to oczywistość, o której nie mógł zapomnieć. — Dołożyłam swędzirośl. Stosuj go raz na dwa dni, aż zmiany nie zbledną. Staraj się również, panie, nie przemaczać stóp — omiotła spochmurniałym spojrzeniem jego obuwie. Zmoczone i prawie przegniłe, nakropione masą brązowych plam, a potem wręczyła skrzynkę z asortymentem. Nie ozwała się ni słowem więcej. Milczała lirycznie uśmiechając się szeroko, ale był to niewątpliwie uśmiech pożegnalny.

Awans
Spoiler:

Miasteczko Nüln

21
Brunet spojrzał z ciekawości na nałożone opatrunki. Jak na jego gust, nie wyglądały źle, chociaż co on tam mógł wiedzieć o medycynie. Dźwignąwszy się ze skrzyni, najpierw zrobił kilka kroczków wte i wewte, tak, aby nabrać wprawy w chodzeniu, nim weźmie do rąk pakunek i potłucze go, przypadkowo potaknąwszy się o własne nogi.

- Plany boskie są jak owoce
- prychnął i przedrzeźniał kapłankę, nie robiąc jednak tego złośliwie, ani nawet z opryskliwym tonem głosu. - Zupełnie jakbym słyszał jej słowa - przyznał.

Wziąwszy do rąk wysłużone obuwie, przyjrzał mu się z obrzydzeniem. Najlepsze chwile miało już za sobą i chyba tylko jaki gołodupiec ucieszyłby się na ich widok. Nie mając jednak innej pary, niechętnie włożył je na obandażowane nogi, robiąc przy tym poirytowany wyraz twarzy, gdy świeżo namaszczona skóra napotkała wilgotne ścianki.

- Lepiej, żebym miał coś na nogach, dopóki nie przekroczę bram pałacu. Byle łachudry nie dopuszczą do hrabiego, choćby zaklinał się, że sam król go przysłał. Nie myśl więc prosze, że mam w nosie twoje starania - wyjaśnił.

Dopiero teraz chwycił za pakunek, obejmując przy tym na moment ręce kobiety w akcie niemego podziękowania.

- Jestem ci, jak i wielebnej, stokrotnie wdzięczny. Nie zapomnę o waszej dobroci
- mówił, śląc przyjazny uśmiech i próbując wypalić w myślach dziewicze oblicze Andrastiny.

W końcu opuściwszy laboratorium, ukłonił się na odchodnym wielebnej Teresie i nie bacząc na nic, popędził na wchód, wprost do kasztelu, w którym rzekomy wuj wyczekiwał go z niecierpliwością.

Miasteczko Nüln

22
Z kłębiącej się nad Nuln czarnej chmury momentalnie runął na miasto deszcz, graniaste błękitne krople wielkości kurzego jaja. Biły tak gęsto, że cały placyk ze spękanego kamienia momentalnie pokryła woda. Porozsadzane korzeniami ciernistych krzewów płyty wypełniała ciecz, jakoby chcąc scalić zapomniany bruk alejek. Ulewa była krótka i nad wyraz przyjemna. Chłodny ożywczy powiew, zupełnie różny od tych na dalekim zachodzie. Tu, choćby w okresie zimy, padało krótko acz obficie.

Telion patrzył na widok przedstawiający szare, strome, ostre jak nóż zbocze na tle podświetlonych, granatowych chmur. Prowadziło do otoczonego morską tonią usypiska, na którym wznosi się zamek z piaskowca o srebrzystych dachówkach wież. Forteca z widokiem na port i własną przystanią, odseparowana od lądu niczym samotna wyspa. Bogata i potężna, siedziba hrabiego Zygmunta, do której prowadzi tylko jedna ścieżka. Prosty most wzniesiony z tego samego żółtego kamienia jak mury fortecy. Z oddali szło zasłyszeć grzmoty fal, uderzających o skałę pod nią. Pachniał morski wiatr, wrzeszczały rybitwy, mewy śmieszki i petrele, białą i ruchliwą warstwą pokrywające występy urwiska przed mostem.

Obrazek

W dole na kamienistej plaży, skąd wznosił się tęgi most, mężczyzna dostrzegł nagle dwóch wysokich w pełni opancerzonych pikinierów . Patrolowali niewzruszeni widokiem nadchodzącego mężczyzny, podpierając ospale mury mostu.

Czego tu? — ozwał się z dezynwolturą, gdy Telion podszedł dostatecznie blisko.

Obrazek

Miasteczko Nüln

23
Rozpościerający się przed mężczyzną widok zamczyska wywołało u niego niemałe wrażenie. Ogrom i rozmach, z jakim go budowano, świadczył o potędze i zamożności władcy. Brodacz miał w wyobrażeniach, że Zygmunt, jako hrabia będzie w posiadaniu pokaźnego dworku, gdzie pośrodku majestatycznego ogrodu, figuruje willa o jasnych ściankach, zdobionych w witraże okienkach i dachu złożonego z dachówek koloru malinowego, a nie wręcz astronomicznych rozmiarów twierdzę. Czyżby hrabia był, aż tak majętny, a może wybudował zamek dla własnego bezpieczeństwa? Przy szczęściu, odpowiedź na to pytanie niedługo powinna zostać poznana.

Stojąc tak z rozwartymi szeroko z zachwytu ustami i wpatrzonymi w mury oczami, Telion nie zauważył kiedy para ciężkozbrojnych stróży zdołała się do niego podkraść. Wychodząc im naprzeciw, pogładził dłonią zroszoną przez deszcz brodę oraz zaczesał do tyłu włosy. I właśnie zamierzał odezwać się jako pierwszy, gdy szorstkie słowa gburowatego strażnika zbiły go na moment z tropu, tak że nie potrafił wydukać z siebie ni słowa.

- Witajcie. Przychodzę z polecenia wielebnej Matki Teresy Giseli Pameli – zaczął od przedstawienia rzekomego zleceniodawcy. – Przysyła mnie, by dostarczyć medykamenty dla wielmożnego Zygmunta Harvesta, wraz z instrukcjami ich użycia - podał z grubsza cel wizyty. – Mam też przekazać wiadomość dla hrabiego, tylko dla jego uszu – dodał dla nadania powagi zleconej misji. – Przepuście mnie, zanim leki stracą na świeżości – poganiał dodatkowo.

Miasteczko Nüln

24
Strażnicy spojrzeli po sobie nie odsłoniwszy zasłon.

A ja mam wizytę u króla Aidana — odparł niższy z dwójki.

Lekarstwa przynoszą kapłanki, ty na taką nie wyglądasz, więc lepiej mów, czego tu szukasz przybłędo albo wsadzę ci tę pikę między poślady — i tyle z urokliwego miejsca. Magia zamku z piaskowca prysła, gdy pisk mew zagłuszyły obelżywe słowa strażnika z Nuln. Szara rzeczywistość dopadła go nawet tutaj, w roześmianym i rozpitym miasteczku na wschodzie.

Miasteczko Nüln

25
Posłaniec nie dowierzał własnym uszom. Instrukcje wydane przez wielebną odnośnie zapewnienia sobie wejścia na włości hrabiego były przecież nieomylne. Niósł on leki dla władcy i każdy zdroworozsądkowy poddany nie powinien utrudniać ich dostarczeniu no, chyba że na równi z mieszczuchami, prawdziwie nienawidził swego pana.

Szeroko rozwarte ze zdziwienia powieki Teliona ani o milimetr nie chciały się przymknąć. Wtopiwszy wzrok w straż, wydawał z siebie pomruki niezadowolenia. Ach, gdyby tylko, któryś z pilnujących bramy trepów zechciał podnieść przyłbice. Dobrze zapamiętałby jego twarzyczkę, a gdy wreszcie sprawa z wujem się wyjaśni, już on się postara o to, aby tych gagatków wysłać do najgorszej roboty lub lepiej, na pierwszą linię frontu.

Planowanie zemsty należało jednak przenieść na dalsze plany. Kolejne przemierzenie drogi do lazaretu, gdzie mógłby się poskarżyć wysokiej kapłance, jakoś też mu niezbyt leżało. O sforsowaniu bramy siłą, nie było nawet mowy. Jedyne co mu pozostało, to wymyślić sensowny powód, który przekonałby nawet upartego osła.

- Wielebna jak i jej wszystkie pomocnice jest urobiona po łokcie w gównie, mówiąc dosłownie i w przenośni. W mieście wybuchła epidemia dyzenterii - sraczki - jak kto woli
- tłumaczył zgodnie z prawdą. - Więc przysyła mnie, dobrodusznego ochotnika. A z tego co mi wiadomo, to i w zamku ktoś na nią zapadł. Kwestią więc czasu będzie jak, wszyscy, nawet wy, będziecie biegać z opuszczonymi gaciami, byle zdążyć do wychodka - dramatyzował sytuację - Dlatego mam też przekazać leki i na taką przypadłość. Ale skoro macie w poważaniu dobro waszego władcy i osobiste, nic tu po mnie. Zwrócę przesyłkę nadawcy i opowiem Jej o wszystkim. Żegnam i życzę, aby wam nie brakło ustępów - obróciwszy się na piętce, począł powoli wracać w stronę, z której przyszedł, licząc na to, iż ponura wizja, jaki czeka kasztel, zdoła przekonać uparciuchów do ponownego rozważenia decyzji.

Miasteczko Nüln

26
Rozdział III.

Władcy nie mają przyjaciół

Za mną. I żadnych sztuczek — odsalutował towarzyszowi niższy ze strażników, po czym pewnym krokiem wkroczył na wąski most z żółtego kamienia, który zdawał się ciągnąć w nieskończoność.

Brnął daleko w kamienne zespolenie, jak głęboko sunie kęs mięsiwa po przełyku. Zewsząd szumiały wiatry, a fale odbijały się od wysokich wzniesień. Poczuł, że konstrukcja drży coraz silniej z każdym kolejnym uderzeniem. Morze było niespokojne, nawet tu - blisko brzegu.
W połowie drogi chmury przetoczyły się przez krąg słońca, na chwilę rozjaśniając zamczysko, zalewając złotą, rozfalowaną od cieni poświatą plażę i resztki muru, ujawniając kopczyki ptasich gniazd na skalnych zboczach. Dotarli pod wielkie prostokątne wrota z mosiądzu.

W sali kolumnowej zamku hrabiego Zygmunta Hervesta unosił się zapach będący mieszaniną woni drewna starej boazerii, topiących się świec i kilku rodzajów ziół. Specjalnie dobieranych mieszanek zapachowych zalanych wodą w niewielkich kociołkach zawieszonych na dłoniach figur o głowach rzeźbionych w kształt sfinksów, pod którymi płoną świece o grubym knocie, rozniecając świeżą woń.

Weszli na górę wielkimi schodami o trzech podestach, przeszli szpalerem posągów ustawionych w niszach wzdłuż długiego korytarza, minęli krużganek okalający westybul. Strażnik z nagła zatrzymał się przed dębową płytą, w którą zabił mocno czterokrotnie.

Wejść! — rozbrzmiało ze środka, a głos, który z dezynwolturą nawołał był niski, chropowaty, przypominający rechot rozgniewanej ropuchy.

Znalazł hrabiego w starej sali rycerskiej. Zygmunt miał na prawym ramieniu posrebrzany naramiennik, wielki jak bochen pytlowego chleba, a na sobie utrzymany w ciemnej tonacji dublet bogato haftowany perłową nicią z gwieździstymi guzikami a także spinkami. Przez pierś ciągnęły się dwa skórzane pasy dodające całokształtowi wojskowego charakteru. Siedział w karle z grubym notesem na kolanie i niedbałymi ruchami bazgrał w nim gęsim piórem.

Hrabio! — złożył powitalny ukłon od razu po wejściu do izby. — Posłaniec z lazaretu niesie medykamenty i nowinę do twych uszu z polecenia samej wielebnej opiekunki chorujących.

Zygmunt oddelegował strażnika niecierpliwym gestem.

Drzwi za nim trzasnęły.

Czego chcesz? — warknął, rzucając tomiszczem na stolik. Powoli ściągnął nogę z nogi, kolejno próbując przypatrzeć się posłańcowi, którego niewątpliwie niedowidział. Sękate łapska o trwale zgiętych paliczkach objęły ramę siedziska, wbijając się w nie jak kot w myszkę.

Miasteczko Nüln

27
Brodacz prychnął z cicha, gdy przejęty czekającymi go skutkami strażnik, bez zbędnego gadania poprowadził wprost do hrabiego. I pomyśleć, że trwoga o czystość własnej bielizny odniosła większy skutek, aniżeli bezskuteczne biadolenie o niesieniu pomocy samego władcy. Zabawne.

Pewny siebie, podążył za przewodnikiem, co rusz podziwiając piękno pałacu, w którym być może przyjdzie spędzić mu niemałą chwilę. Cudna woń ziół i drewna rozpłynęła się po jego płucach i wypełniła każdą żyłkę w ciele. Mężczyzna chłonął ten specyficzny zapach niczym zapach dobrego skręta. Mijane sfinksy wzbudziły w nim zainteresowanie. Niezbyt mu pasowały do tego miejsca. Sądził on bowiem, że raczej pasują do jakiejś świątyni, niż pałacu hrabiego, ale o gustach się nie dyskutuje.

Przeszedł schodami pod górę, minął rząd posągów i gdyby nie łut szczęścia, wpadłby wkrótce na strażnika, który znienacka postanowił się zatrzymać. Głuche echo pukania o twarde dechy rozbrzmiało, a w odpowiedzi rozległ się głos, coś jakby skrzeczenie wrony.

Weszli do środka. A oto oczom posłańca ukazała się persona podstarzałego jegomościa, wyglądem swym niezbyt różniącego się od zwykłej wrony. Szarawy łeb, ciemne odzienie i nawet jakie pióro. Istne uosobienie tego polnego ptaszyska.

- Pozdrowienia, mój panie. - przemówił goniec, odważnie robiąc kilka kroków do przodu, by ewidentnie niedowidzący starzec mógł mu się lepiej przyjrzeć. - Przysyła mnie wielebna Matka Teresa Gizela Pamela, z lekarstwami dla ciebie - skończywszy mówić, ułożył beztrosko paczuszkę na stoliku, na którym leżał notesik hrabiego.

Teraz i on miał okazje lepiej dostrzec szczegóły oblicza Harvesta.

- Nie daleko pada jabłko od jabłoni - pomyślał, kiedy udało mu się dostrzec kilka charakterystycznych cech Zygmunta, występujących również i u swojej matki. Ech, nawet z charakteru nie mogli różnić się za bardzo. Wystarczyło te kilka słów, by wyrobić sobie pierwsze zdanie na temat wielmożnego. Gburowaty, nieznoszący oczekiwań i sprzeciwu, z tym ostatnim przypominał mu rodzicielkę jak nikt inny.

- Gizela kazała również przekazać...co ja plotę, jaka Gizela?
- mówił z pominięciem jakiejkolwiek elokwencji. - Sara, twoja siostra, panie. Kazała przekazać, że syn jej do ciebie przybywa - zaaklamował. - I oto jestem. Na twe żądanie, wuju - ukłonił się do połowy, prawą dłoń przykładając do serca, lewą zaś trzymając przy udzie.

Miasteczko Nüln

28
Hrabia nachmurzył się nagle, zmrużył oczy i zmarszczył czoło podnosząc wysoko krzaczaste brwi, najwyraźniej zaskoczony przemową młodego posłańca.
Staruszek nieniski, a bynajmniej nie zgarbiony, przypominał teraz łasicę. Twarz miał zasuszoną, upstrzoną starczymi plamami, ale czerstwą i niewiele pomarszczoną, brwi rzadkie, podbródek owalny i bardzo silnie wyciągnięty ku przodowi. Długie siwe włosy zarzucone za odstające uszy okalały ramiona, wierzch głowy miał natomiast prawie łysy, błyszczący i żółty jak harbuz.

Cmoknął po chwili głośno podnosząc wargę. Zęby miał duże, bardzo mocno wysunięte do przodu, a to przez zły zgryz i wydatną żuchwę.

A! — zaskrzeczał jak zarzynane prosie, mamląc nieco. Otarł nos wierzchem dłoni, a wyblakłym srebrzystym spojrzeniem oglądał kłaniającego się przed nim bratanka.

Punktualność nie jest twoją mocną stroną — zaczął odchrząkując nadmiar wydzieliny w chusteczkę. — Za mało rózgi w twoje wychowanie włożyła moja Sara. Powinieneś być tu naście nocy temu — Zygmunt zwrócił twarz ku przybitej do boazerii tablicy. Pożółkłe płótno zapisane było różnymi cyframi wraz z malowidłami faz księżyców. Zaś od dołu landszaftu zwisał przypięty fragment mapy, obejmujący tereny pomiędzy Nowym Hollar a Nuln. — Wątły jesteś jakiś i mizerny — kontynuował krakanie, bom nic innego niżeli wronie kruczenie nie mogło lepiej oddać starczego tembru głosu.

Hervest spojrzał po nim, a potem na skrzynię wypełnioną po brzegi ziołami wraz z medykamentami, i znowuż na ciemnowłosego mężczyznę.
Robisz za posłańca tej starej kurwie? — odpluł smarkatą flegmą wspominając o wielebnej Teresie z Meriandos. — Czego chciała? Oby to coś pomogło chłopcze, bo Sir Stevron sczeźnie we własnym gównie.

Miasteczko Nüln

29
Oryginalne powitanie wujaszka nieco zbiło Teliona z tropu. Oniemiał on z głupim wyrazem twarzy, kiedy doleciały do niego uszczypliwe stwierdzenia co do swojego wyglądu. I nawet mógłby puścić je mimo ucha, zwarzywszy, że był do tych rzeczy przyzwyczajany przez ponad dwadzieścia lat swojego życia. Zawrzała natomiast w nim krew, gdy Zygmunt wypowiedział na głos to, co myśli na temat pierwszej osoby, która okazała młodzieńcowi życzliwość.

- Jak śmiesz tak o niej mówić! - rzekł w myślach, ust, jak tylko do nabrania powietrza, nie otwierając.

Stwierdził bowiem, że lepiej będzie, jak powstrzyma się z niepotrzebnym mówieniem, a przynajmniej do momentu, aż jego autorytet nie wejdzie na odpowiedni poziom. Po cóż mu było rozpoczynać znajomość od kłótni na temat dobrego wychowania. Jeszcze za karę przystałoby mu pozostać stajennym lub opróżniać wychodki. Nie do końca takiej przyszłości oczekiwał.

- Przebacz mi wujaszku, lecz nim twa wiadomość dotarła do mnie, wpierw pół roku z uporem maniaka tropiłem po Szczytach Irios pewnych degeneratów, co zaleźli mi za skórę jak drzazgi w język. Sprawa ta jest już przeszłością tak, jak i oni - próbował się usprawiedliwić. - A gdy wreszcie wracałem do miasta, na spotkanie wyszła mi matka i popędziła do ciebie jeszcze tego samego dnia - zakończył lekkim ukłonem w akcie pokory i przeprosin.

Wyprostowawszy posturę, podążył wzrokiem za spojrzeniem krewniaka, koncentrując uwagę na przyniesionej przez się skrzyneczce. I ponownie pozwalając sobie na zuchwałość, podszedł do niej i wypakował medykamenty, objaśniając jednocześnie, dlaczego zgodził się zostać doręczycielem.

- Uwierz mi, wuju, że nie zrobiłem tego z własnej woli. Odkąd przybyłem do Nuln każdy, kogo spotkałem, zaklinał się, że nie mam szans, abyś mnie przyjął. To więc okazja nadarzyła się, kiedy poratowałem skromnym darem jedną z kapłanek obok lazaretu. Ta, w akcie wdzięczności przedstawiła mnie starej... znaczy wielebnej, która zaoferowała mi pomoc w dostaniu się do ciebie - tłumaczył, starannie wypakowując część zawartości przesyłki przeznaczonej dla Harvesta i Sir Stevrona, pozostałe leki rzecz jasna zachowując dla siebie. - Nie mówiła, czego oczekuje w zamian - dodał. - Chociaż, gdy tak sobie analizuje wszystko, co zaszło. Obawiam się o twoje bezpieczeństwo. Ludzie w mieście nie są ci przychylni, a straż... - prychnął. - straż u wrót łatwiej przechytrzyłem niż dzieci i być może nie musiałbym robić za kuriera, a w tej paczce, zamiast leków mógłbym równie dobrze przynieść liście i ślimaki - wziąwszy nie do końca opróżniony pakunek, powrócił na swoje pierworodne miejsce, czekając na, jak się domyślał, niekulturalne określenia poddanych i podwładnych rycerzy.

Miasteczko Nüln

30
Stary Hervest wysłuchał paplaniny bratanka choć minę miał nietęgą. Małym palcem, którego paznokieć przekraczał długość bazalną półtora być może dwukrotnie, grzebał między zębami, cmokając przy tym od przypadku do przypadku. Wąskie szpary powiek trzymały się zaś na baczności, a szaroniebieskie ślepia obejmowały postać młodzieńca jak i całej okolicy.

Masz się do mnie zwracać hrabio Zygmuncie! — ryknął cicho oburzony zuchwałością chłopaka. Z ust potoczyła się piana, którą ledwo ściągnął drętwym językiem. Był rozeźlony wskutek zaistniałej sytuacji albo permanentnie, tego Telion nie wiedział, wszakże nie znał swego wuja ni trochę. Zygmunt począł nerwowo dłubać w siekaczach coraz mocniej, zupełnie jakby pomagało mu to ukoić nerwy. I zdawało się, że emocje opadają, jak po bitwie kurz. Zdawało się, bo chwilę później Telion rozłożył bibeloty na stoliczku hrabiego.

Ty zidiociały kretynie! — rozhulana ręka starca siekła siarczyście w skrzynkę aż ta zadrżała, podskoczyła i zleciała na ziemię pod drewnianym stołem.
Toż zioła dla Stevrona. Widzisz go tutaj? No widzisz? — krzyczał usilnie próbując powstać z fotela. A gdy już mu się to udało, odszedł wspomagany metalową podporą. Jego życie zbliżało się ku naturalnemu końcowi, jednak rozbudzony w nim gniew dodał takiego wigoru, że Hervest zdawał się być bardziej krzepki niż jego bratanek. Ochoczo powędrował za zawalone papierami biurko, za którym stała szeroka na całą ścianę biblioteczka.

Sprzątaj to, bo cię zaraz każę wychłostać! — groził zza blatu żeliwną laską.

Matka cię niczego nie nauczyła, ale ja się za ciebie wezmę, chłoptasiu. — mruczał coś pod nosem, niezbyt wyraźnie, a w eter wylatywały wyłącznie fragmenty starczego monologu. — Masz mi pomagać i nauczyć się życia, niedorajdo. — tembr głosu miał już spokojniejszy. Być może dlatego, że zaczęło mu brakować tchu i krzyki ścichły lub oprzytomniał choleryk, którego gniew trzepotał po byle przytyku.

Służka pokaże ci twoją izbę. Możesz jej przekazać podarek. Będzie wiedziała komu go dostarczyć, w końcu jest bardziej rozgarnięta od ciebie... Przyślę do ciebie kogoś. Vakusin, tak — znów mamrotał cos pod nosem. — Vakusin powinien sobie z tobą poradzić.

Nastała niezręczna cisza.

Co tak stoisz? Zabieraj manele i za drzwi — niecierpliwym gestem nakłonił Teliona do opuszczenia komnaty, w której zapragnął pozostać sam.
ODPOWIEDZ

Wróć do „Wschodnia prowincja”