Zajazd Pod Wzgórzem

1
Obrazek
Nazwa, jak nietrudno się domyślić, jest adekwatna do miejsca, w którym ów zajazd wybudowano. Wśród Wzgórz Meriandos, kilkadziesiąt stóp od głównego szlaku ciągnącego się od Oros do własnie wspomnianego Meriandos, znajduje się ten oto przybytek. Został nazwany częściowo właśnie z powodu ułożenia wśród wzgórz, lecz głównym powodem był fakt, iż przylega on do tej bardziej stromej części pagórka, który zwie się... Zajazd, tak jak sam zajazd przywłaszczył sobie miano Pod Wzgórzem. Lecz dość o etymologii.
Istotnym faktem jest, iż Pod Wzgórzem to jeden spory budynek, którego centralna część będąca jednocześnie karczmą znajduje się tak jakby na zewnątrz. Oznacza to ni mniej, ni więcej, że przy samym wzgórzu wybudowano drewnianą, przylegającą nań część o zrębowej konstrukcji bielonej wapnem oraz umacnianej kamieniem. Część mieszkalna zaś usytuowana jest w samym Zajeździe — niewielkie wzgórze praktycznie w całości jest wydrążone i zagospodarowane tak, aby służyć jako część mieszkalna. Fantazje i oryginalność właścicieli przybytku, a w dodatku przystępne ceny noclegów, zmiotły konkurencję na kolana i przysporzyły sławy, nie tylko w obrębie Meriandos.
Sala biesiadna jest przytulna. Większość pomieszczenia jest wykonana z drewna, choć znajdzie się tam sporo kamiennych elementów, np. piec i.in. Szerokie ławy z siedziskami ułożone są wzdłuż całego pomieszczenia, zaś naprzeciwko drzwi wejściowych jest duży, kamienny kominek służący do ogrzewania obszernego pomieszczenia. Za kontuarem stoi gruby jak beczka z piwem, dobroduszny niziołek o miłej twarzy. W kuchni, do której dostępu nie ma nikt, znajduje się jego żona, równie pulchna i równie dobroduszna kobiecina rasy niziołkowatej.
Trzynaście sypialni usytuowanych jest po całym wzgórzu, wśród którego ciągną się skrzypiące korytarze. W każdej noclegowni znajduje się porządne łóżko z czystym siennikiem, szafa, stół z krzesłem i zapasowe świece. Postarano się także, aby każda sypialnia miała okno – dlatego też okrągłe okiennice są usytuowane nieco pod skos, podobnie do jednej ze ścian.
W ostatnich, ciężkich czasach nie wiedzie się za najlepiej rodzinie niziołków, chociaż nadal starają się utrzymać w porządku cały ten dziwny i skomplikowany przybytek. Gości jest jednak mniej, niż zwykle, a częściej niż zwykle zdarzają się tutaj zaglądać szumowiny. Ceny więc skoczyły w górę, państwo musieli zatrudnić wykidajłów czających się w cieniu, co niestety raczej nie pomaga w biznesie...

Re: Zajazd Pod Wzgórzem

2
Mistrz Gry

Kilkanaście dni później

Atmosfera przestała być taka napięta między trójką dziwnych podróżników, wyrzutków trzeba wręcz rzec, w chwili gdy nareszcie zostawili za sobą tereny przyległe do Fenistei. Wędrując przez Wschodnią Ścianę, byli zbyt przytłoczeni by rozmawiać ze sobą, by otworzyć się na siebie i dowiedzieć czegoś ciekawego. Każdy miał głowę w chmurach, zbyt zajęty przetrawianiem natłoku dostarczonych nań informacji. Galadrien, leśny elf, profesor na Uniwersytecie w Oros, wyglądał na poważnie strapionego swoją przyszłością. Wiedział, że nie ma dla niego miejsca na uczelni, a w elfich obozowiskach jest i tak już nadwyżka jego pobratymców. A on, uczący praktycznego wykorzystywania magii ognia, nie miałby jak im raczej pomóc. Nie był dobry w leczeniu czy dowodzeniu. Stałby się kolejną szarą eminencją.
Geriath, całkiem niedawno uświadomiony czasu i przestrzeni, w których przyszło mu żyć, również miał się nad czym zastanawiać, chociażby właśnie nad sytuacją, w której on sam się znalazł. Ostatnią rzeczą, jaką bowiem pamiętał, była jego epicka walka z bogiem oraz powołanie, którego ciężar na nim spoczął. A potem przypadkowo spotkana dwójka stwierdziła z wielką mocą, że minęło ponad trzy lata od tego pamiętnego wydarzenia! A w samej Herbii działy się cuda, które astrologom się po nocach nie śniły. Przede wszystkim jednak wprawne oko druida mogło dostrzec te wszystkie drobne zmiany, które zaszły od tego czasu, a i jego pobratymiec, leśny elf, nieco mu wyjaśnił, chociaż mówienie o tym, jak natura, Sulon i całe społeczeństwo odwróciło się odeń, było dla niego trudne.
Anjean miał inne zmartwienia na głowie – przede wszystkim leżało w jego kwestii przejmować się własnym stanem. W ciągu kilkunastu dni podróży odczuwał co i rusz dziwne, niepokojące mrowienie gdzieś z tyłu głowy. Co jakiś czas ciążył mu także amulet, a raz czy dwa widział jakieś cienie poza okręgiem światła, czasem nawet niezidentyfikowane słowa wkradały mu się do uszu. Ciężko było mu zasypiać, ale nie chodziło głównie o to, że cierpiał od pamiętnego momentu na bezsenność, lecz o to, że jego mary senne były niezrozumiałe, nieco przerażające, a przede wszystkim zdawały się być miejscem spotkania Anjeana z tymi niesamowitymi istotami. Co prawda żaden z jego snów nie był tak intensywny jak ten pierwszy, od którego wszystko tak naprawdę się zaczęło, ale i tak wrażenia były o tyle dziwne, że nawet Galadrien, który wiedział o wszystkim, nie potrafił tego wyjasnić i niepokoił się stanem swego kompana. Oczywiście druid nie wiedział, o czym szeptają mężczyźni, gdy myślą, że ten ich nie słyszy, bowiem stan krasnoluda był jedyny w swoim rodzaju. Jego osoba mogła fascynować poprzez swoje połączenie z istotami a jednocześnie przerażać. W końcu Anjean był chodzącym zapalnikiem. Energia skumulowana w amulecie mogła w każdej chwili wybuchnąć, nie wiadomo z jak wielką siłą rażenia.
*** Zaledwie dzień drogi do Meriandos, już na głównym trakcie, bohaterów przygody zastał wieczór. Niebo szarzało w błyskawicznym tempie, na zachodnim widnokręgu czerwieniło się krwawo, przechodziło potem w bladą czerwień i fiolet, błękit i dalej w granat. Jasno świeciły gwiazdy, w tym te nowe, niewidziane nigdy wcześniej przez żadnego z wędrowców. Nieliczne zbłąkane dusze podążały do Meriandos, dużo rzadziej, prawie że w ogóle, do Oros. Nie patrzono przychylnie na nieludzi idących ramię w ramię szeroką drogą i nie odzywano się do nich, szczególną pogardą obdarzając spiczastouchych, jakby ci im co najmniej zrobili jakąś krzywdę.
Jako, że wieczór nastał przed dotarciem do bram miasta, Geriath, Anjean i Galadrien zatrzymali się w urokliwym zakątku zwanym Zajazdem Pod Wzgórzem. Miejsce to kojarzył krasnolud jako ten mieszkający spory okres czasu w bezpośredniej okolicy. Była to przytulna miejscówka oryginalna przez umiejscowienie części mieszkalnej w wydrążonym pagórku. Swego czasu dosyć popularna, teraz nieco straciła ze swego uroku. Ale to już opowieść na inny akapit.
Prowadząca to rodzina niziołków nadal obsługiwała to miejsce, chociaż zdecydowanie nie wyglądali na tak przyjaznych i pogodnych jak kiedyś. Ich wzrok błyszczał podejrzliwością i nerwowością, czemu dziwić się nie można było z bardzo prostego powodu – ich gości. Dawniej byli to jedynie porządni, uczciwi wędrowcy, tacy jak kupcy, trubadurzy, czy zwyczajni mieszkańcy Keronu. Teraz? Miejsce to było pełne uchodźców, brudnych, obdartych, wystraszonych. Jedynie jeden stolik był zajęty przez zdaje się porządnych obywateli, jednakże patrzących krzywo na pozostałą hałastrę. Lecz co najważniejsze, a co od razu zauważył na głos Galadrien... wszyscy byli z Oros. Głównie elfy, uczniowie, zwykli obywatele, poobijani, zatrwożeni.
Najbardziej zaskakującą rzeczą tego wieczora było to, kto do nich machał jak szalony w chwili pojawienia się w drzwiach zajazdu. Był to leśny elf. Miał krótkie, blond włosy i bliznę na prawej skroni. Do tego mętne, zielone oczy rozbiegane we wszystkie strony, nie mógł również usiedzieć na miejscu, był także blady i jakby jakiś chorowity. Machał jak opętany, próbując zwrócić uwagę... Anjeana, który wiedział, z kim ma do czynienia.
Ehmer Rouche, historyk i zielarz z zamiłowania wstał podekscytowany ze swojego miejsca, by przywitać krasnoluda.

Cała trójka ruszyła do stołu, gdzie czekał nań stary znajomy Anjeana. Przynajmniej Galadrien zerknął podejrzliwie na niego, potem na krasnoluda, lecz w końcu skorzystał z zaproszenia, podczas gdy Ehmer entuzjastycznie potrząsał dłonią swego wybawiciela. Z tego, co pamiętał rudy czarodziej, elf nie był aż tak zmizerniały, chociaż sądząc po tym, do kogo wtedy go prowadził, może chodziło o fakt, że nie miał już dostępu do różnych... specyfików. Lub to ucieczka z Oros, bo to zapewne trzeba było myśleć, sądząc po ostatniej wizycie Anjeana w tym mieście, takie wywarła na nim wrażenie. W każdym razie Ehmer był zachwycony obecnością kumpla i trajkotał bez przerwy, powtarzając, jak to miło jest go spotkać znów. Jak opętany krzyknął do niziołka za ladą, by ten przyniósł towarzyszom jego przyjaciela to, co oni zechcą, bo on stawia (przy czym zachęcił Geriatha i Galadriena do określenia się, co chcą jeść, bo wyglądają na okropnie wychudzonych — czemu dziwić się nie można było, w końcu żywili się kilkanaście dni korzonkami i grzybami znalezionymi przy drodze, podobnie do Anjeana, któremu też w międzyczasie kazał coś zamówić); nie wyglądał przy tym na takiego przy sakwie, chociaż gospodarz bez ociągania się przyjął zamówienie. Po tym serdecznym powitaniu, Anjeana spotkała chyba większa niespodzianka tego wieczoru niż samo spotkanie Ehmera.
Miałem szczerą n-n-adzieję, że się jeszcze spotkamy. Mam c-c-oś dla ciebie. Zgubiłeś to chyba. Nawiasem m-m-ówiąc, niesamowite, że chociaż zdaje się więdnąć, n-nadal się trzyma. Jest zaczarowana, prawda? — i wyjął na oczach wszystkich kwiat z kieszeni obdartego płaszcza, tak delikatnie, jakby biała róża, na wpół zwiędła, lecz wciąż jako tako się trzymająca, była dzieckiem. W oczach Ehmera widoczne było zafascynowanie stanem kwiatu, gdy podawał go krasnoludowi. Nie wiedział, czemu tak długo się trzyma, ale chciał zapewne się tego dowiedzieć.
Tymczasem Geriath siedział i przyglądał się całemu zajściu, nie wiedząc, o co chodzi z kwiatem. Mógł za to odezwać się do siedzących z nimi, rozgadanych uciekinierów, w liczbie czterech leśnych elfów i dwóch wysokich, rozprawiających aktualnie o tym, co zrobią dalej, odkąd uciekli z tego piekła w Oros. Musiał także zamówić coś u niziołka, skoro przyjaciele krasnoluda tak hojnie obdarowywali go. W końcu nie jedli za wiele od tych kilkunastu dni ciężkiej podrózy, ot, jedynie to, co znaleźli przy drodze i jego racje żywnościowe, które za szybko się skończyły, gdy przyszło się nimi dzielić. Mógł też porozmawiać z Galadrienem, przyglądać się dziwnej scenie lub... robić cokolwiek innego. Nie on teraz grał tutaj pierwsze skrzypce, niestety.

Re: Zajazd Pod Wzgórzem

3
Cóż, wypadałoby coś zamówić. Druid nie jadł porządnego posiłku od wielu dni, i jedyne czego teraz naprawdę pragnął, to kurczak. Taki mięsisty, z chrupiącą złocistą skórką. Do tego trochę chleba, jakieś pomidorki, o ile takowe były, no i koniecznie jedno jabłko. Takie też zamówienie złożył, nie zapominając przy tym o obowiązkowym dzbanie piwa. Taak. Zimne piwko pod koniec dnia. Tego druid potrzebował. Niektórzy mogliby pomyśleć że jedzenie kurczaka, który jest przecież zwierzęciem, jest wbrew druidzkim przykazaniom, ale to nieprawda. Druidzi zawsze byli elastyczni w kwestiach związanych z jedzeniem. Wierzyli ponadto w łańcuch pokarmowy, i większe dobro. Kto opiekowałby się puszczą, gdyby druidzi pomarli z głodu? Wiedząc zatem że ma solidne podstawy zapewniające mu zaplecze w razie słownej potyczki, spojrzał na blondwłosego elfa. Elf wyciągał właśnie kwiat zza pazuchy, obchodząc się z nim jak z jajkiem. To mu o czymś przypomniało. O pomyśle, który kiełkował w jego głowie od kiedy zagłębili się między górskie szczyty.

Rozejrzał się, sprawdzając czy nikt na niego nie patrzy, wyjął żołądź z sekretnej kieszeni i wsunął dłoń do torby. Następnie rozwarł palce, spojrzał. Żołądź była dalej taka jak w chwili gdy dostał ją od Sulona. Pełna, nieco większa niż zwykła, z zieloną czapeczką. Uśmiechnął się lekko pod nosem, i wtłoczył cząstkę magii w uśpioną żołądź. Na jego ręce póki co nic się nie działo, lecz po chwili żołądź zaczął wypuszczać korzenie, oplatając palce jego dłoni, osłonka zamieniła się w korę która też zaczęła rosnąć, by po chwili stworzyć magiczne stworzonko. Horena. Poczuł przypływ szczęścia gdy ich zmysły się połączyły, tak jak niegdyś w kręgu. A także tej nocy. Jednak wspomnienia szybko zanikły, zastąpione przez obserwowanie niegdyś potężnego, wielkiego drzewa w nowym ciele.

Mały ent chwilę się nie ruszał, następnie puścił jego rękę, wstał i rozejrzał się wokół. Widząc jedynie ciemność, nieco się przestraszył. Usiadł na dłoni druida, a następnie, jakby wyczuwając jego obecność, spojrzał w górę. Małe stworzonko wyraźnie ucieszyło się widząc swojego starego przyjaciela, ponieważ wtuliło się w jego rękaw, a następnie weszło po nim na górę, aby umościć się wygodnie na jego ramieniu. Stary druid uśmiechnął się.
- Witaj Horen. Dobrze się spało? – Zapytał cicho swojego przyjaciela.
- Trząść. Dużo. Dużo. – Odpowiedziało stworzenie cichym, prawie niesłyszalnym głosem, jednak wyraźnie słychać było w nim nutę wesołości i zadowolenia. Geriath zachichotał. Poczuł się tak, jak nie czuł się od długiego czasu. Poczuł się bezpieczny, gdyż znowu słyszał ten głos. Głos zarówno starca, jak i małego dziecka. Głos kobiety i mężczyzny. Głos przyjaciela, ojca i brata. Głos Horena.

Głos dębu.
Near a tree by a river
There's a hole in the ground
Where an old man of Aran
Goes around and around
And his mind is a beacon
In the veil of the night
For a strange kind of fashion
There's a wrong and a right

But he 'll never
Never fight over you

Re: Zajazd Pod Wzgórzem

4
Widok znajomych okolic – drzew, wzgórz, traktu, karczmy – sprawił, że na chwile krasnolud poczuł, że jego sytuacja z wielce tragicznej znormalizowała się na tylko bardzo tragiczną. On wraz ze swymi towarzyszami wszedł do zajazdu. Sam nie wiedział, dlaczego ich w tym miejscu nie opuścił. Dlaczego nie zignorował postojów, by dotrzeć jak najszybciej do Gaju. Jeszcze kilka dni temu tak by zrobił. By choć poczuć Jej obecność. Teraz, gdy jest tak blisko, coś przytrzymuje go w miejscu, w którym stoi. W drużynie, której mimowolnie stał się członkiem. Czy mógł to być... Wstyd? Jak mógł jej się pokazać takim, jak stoi; pokazać, że mężczyzna, którego kochała poległ, zawiódł? Może jeszcze jest nadzieja. Gdzieś tam, za następnym pagórkiem – przekonywał sam siebie w duchu.

Nawet nie zauważył, kiedy znalazł się przy stole wraz z jego dawnym znajomym. To przekonało go do rozgonienia myśli. Elf przeżył. To dobra wiadomość. Powinien się na tym skupić, a nie zadręczać się po raz setny tym samym problemem.

Miło cię widzieć, Ehmerze. — W przerwie pomiędzy jednym zdaniem, a drugim zamówił, nie przykładając do tego dużej wagi, to samo, co druid. Lecz zachciał wody, zamiast piwa. — Myślałem, że nie dojdziesz do siebie po tym, co się stało w Oros.

To jest Galadrien. Zostaliśmy wyrwani z miasta przez te magiczne cuda-niewidy i wylądowaliśmy razem w... Puszczy. — Nie wiedział ile może powiedzieć elfowi, który w końcu podawał się za kogoś, kto znał czarodzieja od jakichś szemranych eksperymentów. Ciekaw był reakcji profesora. W końcu powinien pamiętać, jak Anjean opowiadał mu o historyku i zielarzu z zamiłowania. — A to Geriath. Natknął się na nas po drodze. Szukając cywilizacji, dotarliśmy tutaj.

A ty? — rozejrzał się po sali — Dużo tu elfów. Coś się stało?

Po chwili...

Róża! Jego róża... Uszkodzona, lecz nadal żywa. Objął ją, musnął jej delikatne płatki. Może to jest ta nadzieja, której szukał? Może nie zwiędnie mu w dłoniach, a pchnie ku odpowiedzi. Anjean przetarł łzę, którą miał właśnie uronić, po czym wpiął na nowo kwiat w swoją brodę. Jego umysł na chwilę odsunął gwiazdy, by dać miejsce dla motywacji, której tak silnie nie czuł odkąd wyruszył z Meriandos pierwszy raz.

Tak. — odpowiedział krótko historykowi i zielarzowi z zamiłowania — Ehmer, gdy ostatnio się widzieliśmy, zanim straciłeś przytomność, chciałeś przedstawić mi swojego znajomego czarodzieja. Powiedz mi, co o nim wiesz? To ważne.

Re: Zajazd Pod Wzgórzem

5
Gospodarz przyjął zamówienie trójki wędrowców i wkrótce przed nimi postawiono napoje. Galadrien wzorem Anjeana zamówił wodę, którą wypił w kilku sporych haustach. Tymczasem krasnolud wraz z zaprzyjaźnionym historykiem mieli wesołą i zaskakującą pogawędkę, którą przenieśli do stołu, ledwo się mieszcząc na ławach. Przedstawiwszy elfa pozostałym podróżnikom, Ehmer wstał i podał dłoń każdemu z osobna. Galadrien z początku nie skojarzył faktów i z uśmiechem się przywitał. Zorientował się, gdy rozmowa zeszła na różę. Nie dał jednak tego po sobie aż tak drastycznie poznać, po prostu nagle zamyślił się, zerknął na Anjeana, potem na Ehmera i zmarszczył brwi. Nic nie wspomniał.
Wiele się stało, oj wiele, ale dużo by opowiadać. Powiedm-m-m-y jednak, że od naszego ostatniego s-p-p-otkania... ach, od czego by zacząć. Coś się stało na uniwersytecie i ludzie z-z-aczęli znikać, potem wracali, gadali głupoty... ty też zni-k-k-nąłeś! P-p-potem wszedł Zakon i...
Wiemy już to — wtrącił ponuro Galadrien, a Ehmer przytaknął i kontynuował dalej, przechodząc do momentu, o którym ani elf, ani krasnolud nie mieli pojęcia. Oszczędzając jąkania się, dowiedzieli się między innymi o tym, że za wydarzenia w mieście obwiniono oficjalnie właśnie elfy, a ponadto był wybuch w bibliotece. Tak, tej samej, w której Roche i Smok z Oros się poznali. Krótko mówiąc, sporo się działo i Oros nie jest tym samym miejscem co rok temu.

Chodzi ci o...? Och. Nadal szu-k-kasz tego lekarstwa? To dosyć d-d-ługa historia, nie na teraz... — zmieszanie, które wystąpiło na jego obliczu, mówiło wszystko, a przede wszystkim potwierdzało słowa Galadriena.
Jadło przyszło - ale wszystkiego było nieco mniej, niż można się tego było spodziewać. Chociaż w obecnych czasach, gdy z jednej strony przyciskał głód, a z drugiej natłok elfich imigrantów z puszczy i z Oros, nie można było się temu dziwić. Dla trójki podróżników było to jednak ucztą, którą mogli się nasycić po kilku dniach zjadania korzonków.
Po zjedzeniu posiłku drogi wędrowców na chwilę się rozeszły. Ehmer, ich dobroczyńca, wziął na bok Anjeana, podczas gdy Geriath został z elfią tłuszczą oraz Galadrienem. Jedna elfka z ich stołu, siorbiąca swoją zupę do tej pory, zerknęła z zaciekawieniem na druida zajętego swoimi... myślami i zagadała miłym głosem, uśmiechając się równie miło. Wyglądała na trochę poturbowaną, jej włosy nie widziały grzebienia od pewnego czasu, a twarz była blada, zacieniona.
Jesteś druidem? Od dawna żadnego nie widziałam... sądziłam nawet, że już ich nie ma od Nocy. Jakim cudem umknąłeś gwiazdom? — odezwała się w elfim, rodzimym języku. Geriath nie mógł dać jej więcej niż dwadzieścia pięć lat.


W tym samym czasie Ehmer wyprowadził Anjeana na zewnątrz, w zapadający wieczór. Było chłodno i zaraz krasnolud zaczął to odczuwać, ale nie na tyle, by robić z tego problemy. Zeszli na trawę i spacerem podążyli na tyły wzgórza. Ehmer odezwał się, całkiem poważnym tonem.
Ingevord. N-n-nadal o nim myślisz? Nie wiem, c-c-co się z nim t-teraz dzieje. Obudziłem się wtedy u F-f-fostera, a potem... ani się obejrzałem a znalazłem się tutaj. Pewnie oczek-k-kujesz wyjaśnień odnośnie W-w-iązowej? Jesteśmy sami, mogę ci odpowiedzieć na pytania. Szczerze. Ale ty t-t-też.

Re: Zajazd Pod Wzgórzem

6
Ach, tak… Ciepłe jadło i zimne piwko. I Horen, jego towarzysz na dobre i złe. Tak, teraz, mimo wszystkich niedawnych przeżyć, rzezi jego ludu i długiej wędrówki przez góry, był szczęśliwy. Niewiele trzeba było by zadowolić starego druida. Piwko, kolacja i przyjaciel u boku. Chociaż, nie jestem jeszcze taki stary… pomyślał, patrząc na całkiem ładną elfkę, która mimo zmierzwionych włosów, brudnej twarzy i siniaków tu i ówdzie, nadal zachowała dość sporo z właściwego elfim pannom uroku. Zatopiony w myślach, dopiero po chwili zorientował się że usta owej zaczęły się poruszać, zadając mu pytanie. Szybko przełączył swój mózg z języka wspólnego, którym przez te dni porozumiewał się ze swoimi towarzyszami, na elficki, miękki, melodyjny, prastary język.

- Tak, prawdopodobnie niewielu z nas się ostało. Cóż, moja droga, nie umknąłem gwiazdom. Zostałem. Chciałem obronić puszczę przed gniewem Sulona. Chciałem go przekonać, żeby dał elfom odrobinę więcej czasu, choć dzień jeszcze. – Druid westchnął, łza zeszkliła się w kąciku jego oka. – Niestety, wyczerpawszy wszystkie swoje siły, wraz ze świętym drzewem, które przysiągłem chronić, nie mieliśmy więcej sił. Bestie zniszczyły wszystkie życie wokół, a i światło mojego życia miało wkrótce zniknąć. Lecz nim wydałem ostatnie tchnienie, zobaczyłem go. Sulona. Wydaje się że docenił moje starania. – Parsknął. – W każdym razie… - Zaczął po chwili – udało mi się uratować przynajmniej jedno życie. – Po tych słowach z jego kaptura wyjrzała głowa Horena. Poskręcana, korowata, z paroma sękami. A pośrodku dwoje czarnych oczu, które nadawały mu wyglądu lekko zagubionego dziecka.

– Dobrydzień. – Powiedział cichym głosikiem, kłaniając się lekko. – Imię… Horen. – Wyszeptał z wahaniem, po czym schował się z powrotem do kaptura. Geriath czuł jak zwinny malec szybko przemieszcza się po fałdach jego szaty, wreszcie wskakuje niedostrzeżony do szerokiej kieszeni na piersi, która była według niego „Najmięciusiejsza”. Geriath uśmiechnął się lekko pod nosem.

- Znasz już moją historię, piękna pani. Czy mógłbym usłyszeć twoją?
Near a tree by a river
There's a hole in the ground
Where an old man of Aran
Goes around and around
And his mind is a beacon
In the veil of the night
For a strange kind of fashion
There's a wrong and a right

But he 'll never
Never fight over you

Re: Zajazd Pod Wzgórzem

7
Stojąc tam, przed zajazdem, najedzony, smagany uszczypnięciami zimna za każdym silniejszym podmuchem wiatru z północnego wchodu, Anjean poczuł dziwny, tymczasowy spokój. Wokół było niesamowicie cicho i niezwykle ciemno. Przyjemnie ciemno, tak że oczy mogły z ulgą pozbyć się powidoków minionych przeżyć. Gwar gości gospody jako jedyny odgłos tonął w toni tejże ciemności, będąc jedynym, acz odległym, wspomnieniem rzeczywistości, który rozpływał się z każdym czynionym krokiem. Stąd nie dżdżył już po głownie drażniąc tym żałośnie zmysły, a jedynie pociesznie prezentował sobą stłumioną pamiątkę bliskości cywilizacji. Kąpiel w chłodnym powietrzu wyzbyła mężczyznę od swądu wrażeń, kumulującego się w nim od długiego czasu. Z tego wszystkiego natchnęła go jedna, przekonująca myśl. Może się teraz wszystko prostuje? Po całych tych pętlach i komplikacjach, może wreszcie to zadanie stanie się klarowne. Stoję tu z tym, od którego się wszystko zaczęło. Niech teraz i u niego ten supeł się zakończy. Jakkolwiek te nadzieje miały się do rzeczywistości, podtrzymywały krasnoluda na duchu.

Nie musisz się tłumaczyć. — odparł szczerze — Twoje sprawy na Wiązkowej możesz zachować dla siebie. Nie miałeś wpływu ani na ten kamień, co cię trafił, ani na te całe studenckie czary-mary, które wystrzeliły mnie w puszczę. W gruncie rzeczy, to dobrze, że oberwałeś akurat tam. Gdzie indziej mogliby cię nie poskładać. Tak czy inaczej, to twoje sprawy i nie chcę się w nie wtrącać.

Jeśli mamy grać w "pytanie za pytanie", to w pierwszej kolejności muszę się powtórzyć: Ingevord. Mówiłeś, że to długa historia, a ja niestety nie mam wiele czasu, więc im szybciej mi o nim opowiesz, tym lepiej.

Re: Zajazd Pod Wzgórzem

8
Mistrz Gry

Po rozdzieleniu się towarzyszy podróży, Geriath został w ciepłym środku, w otoczeniu elfiej braci, podczas gdy krasnolud wymknął się za zajazd wraz z Ehmerem. Ten pierwszy dosyć szybko miał okazję do rozmowy z jedną z elfek. Ona sama otworzyła szeroko oczy, słysząc opowieść druida, do tego dołączając usta, zobaczywszy Horena. Małe drzewko przemykało sprawnie po ramieniu mężczyzny, pozostając niezauważonym przez nikogo prócz jego rozmówczyni oraz siedzącego w spokoju Galadriena, który zdawał się zainteresować żywą istotką skrytą w fałdach płaszcza Geriatha. Nie odzywał się jednak, pozostając w milczeniu na swoim miejscu. Elfka zaś... zaśmiała się niepodobnie do jej dotychczasowego zachowania oraz aparycji. Szyderczo, nieco z politowaniem i współczuciem. Przede wszystkim - z goryczą w tonie głosu, swego rodzaju zawiedzeniem.
Druidzie! Sulon nas opuścił, wzgardził i nawet palcem by nie drgnął od tamtej pory dla nas. Nie ma przy jego boku miejsca dla biednych elfów. Na nic więc twoje działania. Sulon cię musiał oszukać — uśmiechnęła się doń pobłażliwie, a eli profesor, który przybył z nimi aż tutaj zawtórował jej.
Musiałbyś być kimś naprawdę specjalnym, skoro on ci coś obiecał. A ten Horen... co to za stworzenie? — zapytał. Elfia panna zignorowała jego pytanie o jej przeszłość, skupiając swoją uwagę tylko i wyłącznie na druidzie. Zerknęła jeszcze na jego ramię, jakby oczekując, ze Horen wyjdzie ze swojej cieplutkiej kryjówki, ale tak się nie stało.


Ehmer, elf, który stał się chyba w życiu Anjeana pojedynczym kamykiem, który pociągnął za sobą całą lawinę wydarzeń, szedł spacerkiem u boku krasnoluda, z miną zaciętą, skupioną, jakby przygotowywał się do dłuższej wypowiedzi i zbierał się w sobie, aby zbytnio się nie jąkać. Po jego wyrazie twarzy można było również wywnioskować, że jest jednocześnie zadowolony o braku zainteresowania Anjeana jego sprawami na Wiązowej, jednocześnie będąc nieco zestresowanym wspomnieniem o Ingevordzie. Zapewne nie takich pytań się spodziewał po mężczyźnie, lecz krasnolud miał inne priorytety niż czyjeś prywatne życie.
Dziękuję. A Ingevord... nies-s-amowite, że nadal o niego pytasz. Wątpię, czy teraz mógłby rozwiązać twój problem. N-n-awet nie wiem, czy nadal ukrywa się w Oros. To mój znajomy. Znaczy, mamy wspólnego znajomego, ale czasami spot-t-ykaliśmy się, pomagaliśmy w potrzebie. To oczytany człowiek, n-niedoceniany jednak. Int-t-eresował się swego czasu zjawiskami pokroju twoj-j-jego problemu, więc był p-p-pierwszą osobą, która przyszła mi na myśl. Tym bardziej, że nadal mam u niego przysługę. A-a-ale teraz to nieważne. Na pewno zniknął z miasta — rzekł, bezskutecznie próbując mówić czysto. Tuż po tym zapytał poważnie: — O co chodzi dokładnie z tym lekarstwem, d-d-laczego nadal szukasz Ingevorda? I w-w-łaściwie, dlaczego byłeś w F-f-fenistei?

Re: Zajazd Pod Wzgórzem

9
GRACZ 1

Już ci przecież mówiłem. Gdy nas te magiczne wiatry wywiały w środek lasu, pierwsze, co zrobiliśmy, to wędrówka na Wschodnią Ścianę. Nie obyło się bez przeszkód. Co krok spotykaliśmy tam jakieś wynaturzenia. A to owady większe od kota, a to nieumarłe jelenie. Najgorsze jednak były te... Gwiazdy. Wiem jak to zabrzmi, ale po tym lesie latały przedziwne, skrzące się bezkształtne istoty, które prawdopodobnie manę w otaczającej je materii wprawiały jakimś sposobem w wibracje. Przynajmniej tak tłumaczę sobie ich zdolności do wysadzania dosłownie wszystkiego, co nie jest żywe. Nie jestem specjalistą w tej dziedzinie. Przy okazji amulet – Anjean szturchnął błyszczący prostokąt, leżący na jego piersi – zadziałał na nie jak pułapka i teraz muszę czekać aż ich energia się rozproszy czy coś. Gdyby tam nie utknęły pewnie już byłbym martwy, więc zakładam, że miałem szczęście, nawet jeśli go już nie odczyszczę. – Krasnolud bagatelizował problem, rozmawiając z historykiem i zielarzem z zamiłowania. Nie chciał, aby to stało się głównym tematem do rozmów.

Znam pewną duchopodobą istotę związaną z przyrodą, która podupadła na zdrowiu, więc szukam sposobu na poprawę jej stanu. Jeśli miałbym wdawać się w szczegóły, nie starczyłoby nam tego wieczoru. Myślisz, że Ingevord mógłby uciekać w tę stronę? Jak spytałem Galadriena, czy kojarzy to imię, powiedział coś o nietolerowanych przez uniwersytet praktykach magicznych. Może więc zbiegł do Nowego Hollar, albo na południe, do Karlgardu? Nawet jeśli nie zdoła mi pomóc, to nie słyszałem o innym, kto by mógł, więc poza odszukaniem Ingevorda nie mam żadnego punktu zaczepienia.

Re: Zajazd Pod Wzgórzem

10
GRACZ 2

Geriath uśmiechnął się ponuro. Ach, ta pycha. Ta sama która wpędziła was niemal do grobu. Czyście niczego się nie nauczyli? Zapytał w myślach. Nie wiedział co o tym myśleć. Jako jedyny, który choć w części rozumiał Sulona, któremu, tak jak dla druida, obojętne było czy ktoś jest elfem, człowiekiem, goblinem czy drzewem, kamieniem czy kroplą wody, Sulon widział wszystko jednakowo. I musiał na pewno cierpieć widząc jak jego stworzenia wycinają inne tylko po to, aby zbudować sobie schronienie, które i tak mogliby dostać – wystarczyło poprosić drzew. Pod ich konarami było wystarczająco miejsca. Bóg postanowił ukarać Elfy za ich „Ludobójstwo”, i zrobił to w jedyny znany mu sposób. Oczyścił las. Co z tego że kilka istot zginie, jeśli pomoże to uratować resztę? Dla lasu było to najlepsze wyjście jeśli patrzeć oczami druida, lecz Geriath teraz nosił na sobie czarną szatę kapłana. Musiał bronić swojego boga.

- Sulon nas nie opuścił dziecko. Sulon nas ukarał, poniżył i umocnił. Sulon otworzył nasze oczy na to co robiliśmy. Każda istota zasługuje na życie. Kiedyś każdy Elf to rozumiał, nie tylko druidzi. Oczywiście, to że rozumiem dlaczego to zrobił, nie znaczy że się z tym zgadzam, ani że to pochwalam. – Dodał, uświadamiając sobie że usprawiedliwianie Sulona przed tak wymagającą widownią jak ta może nie być najlepszym pomysłem. Chwila, coś tu jest nie tak… – I obawiam się że nie wiem w czym miałby mnie oszukać. W darowaniu mi życia? – Zapytał. Nic nie wspominał o obietnicach danych mu przez Sulona, zbyt wielu mogłoby chcieć odebrać mu duszę jego puszczy. Duszę Fenistei. Zrobił samemu sobie przysięgę, aby nigdy nie zostawić Horena samego. Nigdy się z nim nie rozstawać. Chronić go, nikomu nie ufać. Tak. Odwrócił się do profesora gdy tylko jego głos przebił się przez mgłę chwilowej zadumy.

- Horen? To mój przyjaciel. Jeśli chodzi o ścisłość, Ent. Obudziłem go, lecz wciąż jest zmęczony, potrzebuje snu. – Odparł. Następnie zwrócił swoje oczy na elfkę, która nagle zdała mu się równie zimna jak przed chwilą miła i pełna powabu, mimo oczywistych braków w higienie. – Skąd więc przybywacie, droga pani? Rad byłbym mogąc usłyszeć jakieś wieści ze świata. – Powiedział zmieniając lekko intonację głosu, dając do zrozumienia że sprawa Sulona, Nocy i Horena jest już zamknięta.
Near a tree by a river
There's a hole in the ground
Where an old man of Aran
Goes around and around
And his mind is a beacon
In the veil of the night
For a strange kind of fashion
There's a wrong and a right

But he 'll never
Never fight over you

Re: Zajazd Pod Wzgórzem

11
MISTRZ GRY

W miarę, jak Anjean mówił, mina Ehmera rzedła. Co prawda krasnolud chyba nic takiego nie powiedział, ale inną sprawą było, iż on sam nie wiedział dokładnie, z czym ma do czynienia. A miał, o czym wiedział każdy leśny elf, no może z wyjątkiem tego dziwnego druida, którego spotkali na swojej drodze, do czynienia z potężną, nieznaną jeszcze nikomu siłą. Siłą, którą niektórzy chcieli, o zgrozo, okiełznać. I były już pierwsze ofiary takich eksperymentów, o których rudzielec słyszał, ale nie wiedział.
S-s-łucham? — zapytał zielarz przerażonym głosem. Zatrzymał się gwałtownie. Nie wysłuchał nawet do końca Anjeana, przerywając mu wpół zdania. Cofnął się tuż po tym o krok i spojrzał krytycznie na krasnoluda, wbijając wzrok w dotknięty przezeń amulet. Coś wokół elfa się zmieniło. Jakby spanikował i był przerażony jednocześnie. Przełknął ciężką gulę w gardle, po czym powiedział cicho: — Rozproszy? Czyś t-t-y oszalał?! Och bogowie, przecież ty w k-k-k-ażdej chwili możesz... masz większy problem niż ta twoja istota! Te gwiazdy rozp-p-r-raszają się tylko poprzez wybuch, tak jak mówiłeś. Po tym robi się kilka mniejszych chm-m-m-ur, które przenoszą się dalej. Przecież ty już jesteś martwy...

***

Podniosła paplanina Geriatha nie zrobiła większego wrażenia ani na dwójce jego towarzyszy rozmów, ani na innych elfach siedzących w zajeździe. Wszyscy uśmiechali się w ten charakterystyczny, pogardliwy sposób. Wszyscy zaczęli traktować druida jak obłąkańca, który nie wie co mówi - mężczyzna czuł to, czuł, jak gardzą jego słowami o Sulonie. Nie uwierzyli mu, ale dlaczego się temu dziwić? Oni nie rozmawiali z bogiem, byli przeciętnymi elfami, którzy widzieli i czuli tylko to, co było w zasięgu ich zmysłów. A widzieli upokorzenie i wzgardzenie nimi. Dlaczego więc mieliby wierzyć w coś, co nimi pogardziło? Nie widzieli szerszych perspektyw. Ale i Geriath po tak długim czasie stagnacji nie wiedział wszystkiego.
Nie wiem, o czym ci Sulon mówił, ale perfidnie zagrał twoją wiarą w niego. Gdyby chciał dać nauczkę nam, leśnym, nie zniszczyłby całej Fenistei i nie zesłałby tych okropnych istot. Gdyby chciał dać nam nauczkę, nie pozwoliłby wybijać nas i prześladować Zakonowi Sakira i nie otoczyłby swoją opieką tych wschodnich plugastw, które zapomniały o nim dawno temu. Nie pozwoliłby nam się upadlać. Chcesz wiedzieć co jest w świecie? — elfka wyraźnie traciła nad sobą panowanie, mówiła głośniej, a w oczach miała złość i żal do swego boga. — Do Oros wtargnął Zakon Sakira i zaczął prześladować elfy, wszystkie co do jednego. Obwinili jednego z naszych o cały raban związany z urodzinami Uniwersytetu, zbrukali pośmiertnie jego imię, znajdując kozła ofiarnego. Musieliśmy uciekać przed represjami, niektórzy z nas kryli się w domach towarzyskich, niektórzy nie dali rady uciec. To się dzieje na świecie, głupi druidzie! — ostatnie słowa dziewczyna wykrzyczała ze łzami w oczach, zaciskając drobne pięści i wpatrując się z niemocą w Geriatha.

Re: Zajazd Pod Wzgórzem

12
GRACZ 1 Tego właśnie się obawiał, że Ehmer zacznie panikować i się jąkać, odciągając temat od tego, co jest naprawdę ważne. Ach, przez tę myśl o gwiazdach znów przemknął ten dziwny szum z tyłu głowy. To kolejny powód, by przestać ciągnąć temat tej cholernej Fenisteii. Elf prawdopodobnie miał rację. Może nie do końca, bo rezonujący amulet z czystego grafitu oblanego srebrem jest prawdopodobnie ostatnią rzeczą, którą gwiazdy są w stanie wysadzić. Ale, niestety, te same właściwości powodują, że owe istoty nie "wyparują" same z siebie zbyt prędko. W najlepszym wypadku, sytuacja patowa, jaka ma miejsce w tym momencie, będzie trwać jeszcze bardzo długo. Przynajmniej na to wygląda według tego, co Anjean wie o magii. Ale wie na pewno więcej niż jakiś historyk i zielarz z zamiłowania. Nawet jeśli Ehmer ma rację, nawet jeśli krasnolud już jest martwy...

To znaczy tylko tyle, że mam zbyt mało czasu, by słuchać twoich obaw. A teraz, skoro już to ustaliliśmy – konkrety, Ehmer! Gdzie może być Ingevord, w Nowym Hollar, Karlgardzie czy na Archipelagu? Znasz czarodzieja, którego nie potrafił odnaleźć nikt inny w całym królestwie. Nie wmówisz mi, że to jest przypadek. Wiesz gdzie on jest i powiesz mi to, albo sprawdzimy twoją teorię tu i teraz. — śmiertelnie poważnym wzrokiem patrzył się prosto w oczy historykowi, stając tuż przed nim i zaciskając na amulecie dłoń, gotową w każdej chwili dodać iskierkę magii do już i tak przeładowanego energią układu.

Re: Zajazd Pod Wzgórzem

13
GRACZ 2

Geriath siedział. Jego smutne oczy wpatrywały się w elfkę, niemal oszalałą z rozpaczy. Musiał je zamknąć, żeby nie oszaleć od tego widoku. Tak, dla nich Sulon w jedną noc z dobrotliwego stworzyciela zmienił się w potwora, mordercę. Pozbawił ich domów, odarł z godności i porzucił w świecie zgoła odmiennym od tego który każde dziecko zna z bajek. W świecie w którym role rycerzy w lśniących zbrojach odgrywają słudzy Sakira, a w biednych wrogów głównego bohatera wciela się nas, elfy. Zakon Sakira… pachołkowie wiecznego płomienia, niosący zgubę i krew. Horen powiedział mu niegdyś, że Sakir niekoniecznie umie pogodzić się z tym że śmiertelnicy posiadają magię, moc podobną do boskiej, a jego pachołkowie podzielają ten brak tolerancji. Nie dziwne że w końcu dostali się na uniwersytet, a że elfy nie miały już boga, zostały skazane na potępienie, były łatwym kozłem ofiarnym dla tego, co wydarzyło się na Uniwersytecie.

Tak, teraz elfy były już nie tylko w kulturowej dupie. Teraz były jeszcze w kolejnej dupie, zawierającej w sobie dupę która miała w sobie elfy. Dość powiedzieć że było tam ciemno. Po tej krótkiej chwili zamyślenia i przetrawiania informacji, które otrzymał od krzyczącej elfki, jego powieki na powrót powędrowały w górę, powstał i spojrzał na dziewczynę swymi jasnozielonymi oczami. Spojrzał głęboko, prosto w oczy. Zatrzymał się w tej pozycji na krótką chwilę, następnie pokłonił pokornie głowę.

- Przepraszam. Moja niewiedza była źródłem mojej ignorancji. – Odrzekł, a jego głos był pełen smutku i skruchy. Rzeczywiście, nie wiedział co się działo pod jego „nieobecność”. Nie wiedział że sytuacja była tak poważna. Wiedział że Sulon pozbawił spokojnego życia i marzeń całą rasę, lecz cały czas zakładał że ktokolwiek udzieli azylu uchodźcom. Niestety, wychodziło na to że jego misja była bezsensowna. Kto chciałby się osiedlić w lesie tak podobnym do Fenistei? Kto z tak skrzywdzonych chciałby na powrót zaufać przeklętemu bóstwu? Ufał Sulonowi tylko dlatego że miał nadzieję na powrót do przeszłości, do korzeni. Na normalne życie w puszczy, proste, łatwe. Niestety, rzeczywistość, to że nikt już nie chce mieć do czynienia z bogiem wiatru, odrzucał, nie chciał się nad tym zastanawiać. Jakże był głupi. Jakże odsuwał od siebie prawdę. Potrzebował czasu i spokoju. Nie dostanie tego tu, musiał wyjść na zewnątrz, poukładać sobie to wszystko.

- Nie będę więcej zasmucał was swoją obecnością. - Dodał cichym głosem - Gdybym wiedział że na naszą rasę spadnie tyle cierpienia, walczyłbym dwa razy mocniej. Przepraszam. – Powiedział, po czym zabrał swoją laskę i torbę, przeszedł do drzwi, otworzył je i wyszedł w noc, szukając jakiegoś miejsca aby usiąść i pomedytować.

Miał nadzieję że niebo będzie czyste dziś w nocy, miał bowiem nadzieję zobaczyć jeszcze gwiazdy. Zawsze go to uspokajało.
Near a tree by a river
There's a hole in the ground
Where an old man of Aran
Goes around and around
And his mind is a beacon
In the veil of the night
For a strange kind of fashion
There's a wrong and a right

But he 'll never
Never fight over you

Re: Zajazd Pod Wzgórzem

14
Mistrz Gry

Historyk i zielarz (w każdym tego słowa znaczeniu) z zamiłowania poczerwieniał na facjacie, widocznie zbity z tropu niedbałością o życie Anjeana. Nadal trzymał się w bezpiecznej jego zdaniem odległości od krasnoluda, cofając się, gdy ten tylko podchodził i wpatrując z lekkim niedowierzaniem przemieszanym z troską o jego kompana. Tuż po tym, jak ów kompan zagroził skumulowanymi wewnątrz jego amuletu gwiazdami, Ehmer drgnął zauważalnie, na jego licu zaś wykwitła panika. Uniósł powoli otwarte dłonie ku górze, zatrzymując je na linii klatki piersiowej, mówiąc przestraszonym, ale jednocześnie dosyć spokojnym głosem.
Od-d-łóż ten amulet, pr-r-roszę. Nie musisz ich b-b-b-udzić. Naprawdę nie wiem, gdzie jest Ingevord. A-a-le... ma naprawdę dużo znajomości na Taj'cah. Na twoim miejscu szukałb-b-b-ym go tam, może zaczął od kogoś z Syndykatu — Ehmer zerkał co chwila na amulet Anjeana, który nawet poprzez ściskanie go mógł wyczuć magiczną energię emanującą z bytu uwięzionego tam. Znów czuł tę obecność, tym razem jakby pływała po jego ciele, sięgając znów powoli umysłu, by opanować go jak poprzednio.


***

Nikt nie zatrzymywał Geriatha, nikt się nawet do niego nie odezwał. Każdy jedynie patrzył się w swoją stronę z ponurą miną, znowu boleśnie przypomniawszy sobie, że ojciec ich opuścił. Już prawie o tym zapomnieli, tym bardziej, iż mieli inne problemy na głowie, lecz pojawił się nawiedzony relikt przeszłości i nie wiedząc absolutnie nic, zaczął ich pouczać. Nietrudno było więc się domyślić, że żadne z nich nie chciało mieć z nim nic do czynienia.
Noc była rześka, natomiast niebo osnuwało parę wysoko położonych chmur. Gwiazdy jednak migotały, tak samo, jak prawie cztery lata temu, tak samo, jak nad Fenisteą kilka dni temu, tak samo, jak wszędzie indziej. Nic, prócz nowej konstelacji przypominającej swoim kształtem kwiat, nic się nie zmieniło. Geriath nadal mógł wskazać palcem i nazwać wszystkie zbiory i pojedyncze gwiazdy charakterystyczne dla tej pory roku. Ta wiedza w przeciwieństwie do jego ojczyzny nie zniknęła i nie rozczarowała go brutalną rzeczywistością. Po prostu była, tak samo statyczna jak zawsze.
Na szyi coś mu zaczęło gilgotać. To był Horen, jedyny ostały mu przyjaciel. Wspiął się na ramię druida i usadowił wygodnie, po czym swoim charakterystycznym, cichym głosem rzekł:
Geriath smutny? — prócz rozmowy żołądź nie mógł zbyt wiele zdziałać, by pocieszyć mężczyznę, jednakże chęci się liczyły, nieprawdaż? — Sulon nie opuścił całkowicie. Sulon czuwa. Sulon smutny, że elfy nie przetrwały próby i zwątpiły. Ale Sulon wybrał Geriatha, żeby Geriath znów nauczył elfy pokory i szacunku. Geriathowi nie wolno się teraz poddawać.

Chwilę po tym Horen czmychnął z powrotem do swojej kryjówki, bowiem druid ze swojego miejsca mógł zobaczyć, jak od strony Meriandos zbliża się konno kilka osób. Nie potrafił określić ich dokładnej liczby, w dodatku drzewa co chwila zasłaniały widok, ale na pewno więcej niż trzech. Jego instynkt podpowiedział mu, że ci towarzysze przyniosą zgubę temu przybytkowi. Niepokój zalągł się w jego wnętrzu i za nic nie chciał wyjść. Jednocześnie gdzieś bardziej z tyłu doszły go głosy - jeden z nich należał chyba do tego krasnoluda, którego spotkał jeszcze w Fenistei. Nie słyszał dokładnie, o czym mówią, ale tonacja wskazywała na małą kłótnię. Do niego teraz także należało powzięcie działania.
Spoiler:

Re: Zajazd Pod Wzgórzem

15
GRACZ 1(Wcześniej 2)


Geriath spojrzał w niebo i wciągnął rześkie powietrze wieczoru. Wydarzenia, które rozegrały się parę lat temu, mimo że wciąż żywe w jego pamięci, dla tych elfów były niczym stara rana, która miast zagoić się, ropieje i jątrzy duszę. Gwiazdy odbijały się w jego zeszklonych oczach, rąbkiem rękawa otarł zbierającą się w kąciku oka łzę. Nic tak nie przybijało starego druida jak brak możliwości pomocy jakiejś istocie. Przynajmniej gwiazdy, starsze niż skała na której stał, i mniej zmienne niż koryta rzek, nadal trwały na swoich posterunkach. Nagle druid wybudził się z zamyślenia, czując jak Horen, jego najstarszy przyjaciel, wypełza mu na ramię.

- Tak Horenie. Jestem smutny, nie wiem już w co mam wierzyć. Przecież mogło obyć się bez tego wszystkiego. – Powiedział cichym głosem Geriath, mimo że wiedział że to nieprawda. Wiedział że bez potężnego szoku elfy nigdy nie obudziłyby się ze swoich niszczycielskich skłonności. Ale żeby skazywać je na taki los? Czyżby ich bóg miał w ogóle uczucia?

Chwilę potem Geriath ze zdumieniem słuchał przemowy Horena. Tak, przemowy, bowiem temu malcowi rzadko zdarzało się powiedzieć więcej niż dwa do pięciu słów naraz. Chociaż może to dlatego że teraz byli sami. Trudno jest być śmiałym kiedy wokół ciebie jest mnóstwo olbrzymów. Druid wsłuchał się w słowa małego drzewca.

Pokora? Szacunek? Jak? Jak miał nauczyć ich znów kochać tego, który zabrał im tak wiele? - Nie jestem przecież cudotwórcą. Nie jestem mówcą, nie mam władzy nad ludzkimi myślami. Jak? - Zapytał sam siebie.

Chwilę potem usłyszał tętent kopyt, a Horen szybko zagrzebał się gdzieś w jego płaszczu. Geriath podniósł wzrok, tylko aby zobaczyć parę sylwetek w mroku przemykających między drzewami. Próbował je policzyć, ale nadaremno. Pewne było jedynie to, że było ich co najmniej trzech. Geriath miał też dziwne uczucie, że jest w śmiertelnym niebezpieczeństwie. On, i cały przybytek, wszyscy ludzie w środku. Musiał działać. Ale zaraz, przecież mógł się mylić. Nie mógł po prostu… Musiał się upewnić co do ich zamiarów, ale tak, żeby nic mu nie groziło.

Skupił się, i wyobraził sobie realny obraz samego siebie, siedzącego na krześle i pykającego długą fajkę, z laską opartą na ramieniu, pytającego nadciągających podróżnych co ich tu sprowadza. Następnie tchnął trochę mocy w czar, tworząc iluzję, i jego dokładna kopia już siedziała obok drzwi do karczmy. W razie potrzeby mógł za pomocą kolejnej iskierki mocy sterować iluzją, tworząc kolejne jej warianty w miejsce pierwszej, jednak ta powinna wystarczyć aby sprawdzić zamiary jeźdźców. Jeśli były takie jak podpowiadało mu niegasnące uczucie strachu, iluzja zostanie przeszyta strzałą. Jednocześnie usłyszał głos swojego towarzysza podróży, kłócącego się gdzieś za nim. Pomoc mogła być przydatna, zdecydował, zostawiając iluzję aby zatrzymała jeźdźców, i truchtając w stronę głosów, jednocześnie nadal starając się mieć na oku swoją iluzję, albo wytężając słuch, albo chociaż usłyszeć co się tam dzieje.

- Anjean! – Wysapał druid gdy doczłapał po jakimś czasie na miejsce kłótni. – Mamy… Towarzystwo… Przed karczmą, jeźdźcy.
Near a tree by a river
There's a hole in the ground
Where an old man of Aran
Goes around and around
And his mind is a beacon
In the veil of the night
For a strange kind of fashion
There's a wrong and a right

But he 'll never
Never fight over you

Wróć do „Wschodnia prowincja”