Re: Zajazd Pod Wzgórzem

31
- Aha... - Mruknęła tylko na wiarę wójta w jej umiejętności. Cóż, nie mogła go do końca winić, pewnie na jego miejscu potraktowałaby siebie podobnie, ale wciąż czuła niemiłe ukłucie w jej ego. Dobrze, że nie było ono zbyt wybujałe i zdawała sobie sprawę ze swych braków i umiejętności, ale ktoś inny mógłby to wziąć mocno do serca. - No dobrze... Taaa. Przyjrzę się temu skoro już tu jestem, ale jutro. Dzisiaj co najwyżej może mi wójt opowiedzieć co się dzieje w okolicy. W sensie, że ze szczegółami... No wie pan - Kiedy się to wszystko zaczęło? Jak to się zaczęło? Ile zwierząt i ludzi zniknęło? Jakie są ślady pozostawione? Czy dzieje się to regularnie lub nie? Co tylko wam przyjdzie do głowy. Szczegóły są niezwykle istotne.

W czasie kiedy zadawała te pytania wysupłała kolejnych kilka monet i zapłaciła karczmarzowi za napitek i pokój. Było nie było, miała zamiar się tu urżnąć w trupa i porządnie przespać do rano, nim wyjdzie w teren.

Re: Zajazd Pod Wzgórzem

32
Na twoje pytania wójt z wypisaną na twarzy konsternacją zaczął drapać się po głowie. - Zacząć to i ciężko powiedzieć. Bydło czasem coś zżera a ludzie się gubią. Zawsze tak było więc nikt nie zwrócił zbyt większej uwagi. Dopiero ze dwa miesiące temu jak jeden z sąsiadów zaginął, jego bydło było do połowy zeżarte a drzwi jego domu leżały w kawałkach ludzie zaczęli się bać. Straszne to było wnętrzności trzody rozrzucone po całym podwórzu, wszędzie krew, gówno i kawałki krów. Dom jakby go stado orków oblegało. Drzwi z framugi wyrwane a były to drzwi porządne z twardego dębu. W krzakach gdzieś na drzazgi rozszarpane. Na ścianach ślady szponów. Głębokie, duże te szpony. - Opisywał intensywnie gestykulując rękoma. Właściciel zajazdu przyjąwszy Twoje pieniądze zaczął nalewać Ci lokalnego specjału i wręczył Ci go kiwając głową na słowa wójta. - Zagroda teraz już uprzątnięta. Co z krów i świń zostało na mięso poszło. Reszteśmy wyrzucili coby pomoru jakiego do wioski nie zapraszać ale dom można sobie obejrzeć. Tam, ło stoi. - Ręką wskazał ogólny kierunek. Raczej nie trudno będzie odróżnić to miejsce od pozostałych.

- Dobrze mówi Pani. Oj dobrze. Mnie besyja na szczęście nie tyka. Mój zajazd na uboczu i spokój tutaj alem był sam i widział co się poczyniło tam na starego obejściu. Ja Panience mówię lepiej się tam nie pchać. U mnie ciepło, bezpiecznie i wygodnie. Lepiej przesiedzieć, na Zakon poczekać. Miodem popić. Komu to potrzebne żeby taka piękna, młoda kobieta życie trafiła szukając straszydła? - Barman ewidentnie martwił się o wypłacalną klientkę, która nie dość, że płaciła bez marudzenia czy odwlekania to jeszcze sprawiała wrażenie nie przejmującej się wydawanymi kwotami.

- Kurwiu! Matkojebco zasmarkany! Syna mi! Syna! Trzodę zżera, ludzi bierze a ty chuju zatracony żeby Cię Sakir pokarał taki? Odwieść próbujesz? Wstydu nie znasz? Nie wystarczy Ci, żeś ceny podniósł i zabronił w środku siedzieć tym, co nie piją? Tfu! - Oburzeniu wójta nie było granic. Uwolnił gniew i frustrację ewidentnie bliski rzucenia się z pięściami na właściciela. Ten jednak bez większego stresu dobył spod lady kawał noża i położył go na blacie.
Obrazek
Obrazek

Mowa jest srebrem, milczenie złotem.
Mówiąc, jest łatwiej wyjść na idiotę.

Re: Zajazd Pod Wzgórzem

33
Kiwała głową na słowa wójta z zamyśleniem widocznym w jej oczach. Trzoda wyrżnięta, dom w ruinie, ogromne ślady pazurów...? Hmm. Może to był wilkołak? Byłoby to całkiem podobne do takiej bestii. W zezwierzęconym szale mógłby zabić zwierzęta, a potem wedrzeć się do budynku i zabić właściciela. Podrapała się po głowie i wytężyła pamięć starając się coś o wilkołakach przypomnieć... A tak!

- Czy ostatnio była pełnia? Mam na myśli pełnię Zarula? Błękitnego księżyca? Nie mogę sobie przypomnieć czy ostatnio świecił... Mam na myśli ostatnie kilka dni. Kiedy zginął wasz... Przepraszam. - Mruknęła na wspomnienie dopiero co zmarłego w tragicznych okolicznościach. - Ale jeśli Zarul świecił jasno, to możliwe, że była to sprawka wilkołaka... Choć na podstawie słów ciężko cokolwiek wywnioskować. Będę musiała zajrzeć do tej chaty i do grabarza żeby obejrzeć ślady, ciało i obrażenia... - Pokiwała do siebie głową. Jeśli to był wilkołak, to sprawa mogła być niezwykle niebezpieczna. - Gdzie pracuje ten cały Abraham?

- Hah! - Na słowa niziołka tylko się krótko zaśmiała. - Jeszcze nikt mnie piękną nie nazwał. Może po twarzy tak tego nie widać, ale jestem już cholernie zdezelowana. Nikt nie chciałby takiej żony.

Re: Zajazd Pod Wzgórzem

34
- Hmm ja wiem pełnia? Jasno ostatnio nocą faktycznie ale czy ten księżyc cały był czy nie to ja nie wiem. - Odparł wójt niezbyt pewnym głosem wbijając spojrzenie w leżący na blacie nóż. Broń wyglądała na skuteczną i niejednokrotnie używaną a barman, chodź niski nie wyglądał na takiego, który dawał za wygraną. Twoja skromna odpowiedź skutecznie rozładowała atmosferę. Widoczne ostrze nadal stało widoczną ścianą pomiędzy oboma mężczyznami ale wrażenie, że zaraz ktoś jej użyje znikło.

- Ależ nie panienko! Gdzieżby znowu! Wygląda panienka wspaniale! - Zapewniał niziołek entuzjastycznie. Starzec ignorując jego wypowiedź kontynuował natomiast - Syn wilczy? Tu u nas? Sakirze dopomóż... bestia to przecież przebiegła, co między nami się kryje a tu my się od lat przecie... Chociaż? Abraham niby od roku z hakiem tu mieszka a człek ten z dala od wszystkich i z trupami na co dzień. - Odpowiedział po chwili zastanowienia. - Ty mi tu niczego na Abrahama nie gadaj! Prawy to człek! Może trochę i faktycznie dziwny, ale prawy! - Napięcie zaczęło ponownie wzrastać. - Bo Ci kurwiu zatracony najdroższe trunki kupuje? Pies Ci matkę jebał! - Barman po usłyszeniu wyzwisk przybrał poważną minę i położył dłoń na broni. - Za drzwiami w prawo i prosto aż do zawalonego drzewa. Tam w lewo. Teraz Panienka idzie już, ja tu mam z wójtem kilka spraw do omówienia. - Żądza mordu przebrzmiewała w jego głosie. Stress wszystkim dawał się we znaki.
Obrazek

Mowa jest srebrem, milczenie złotem.
Mówiąc, jest łatwiej wyjść na idiotę.

Re: Zajazd Pod Wzgórzem

35
Nadęła usta biorąc głęboki oddech i z sykiem wypuściła powietrze z płuc. Uhuhu, widać znajdowała się w jeszcze większym gównie niż mogłaby się spodziewać. Co prawda wiedziała, że atmosfera była gęsta i rozumiała wójta, że śmierć krewniaka mocno się na nim odbiła, ale to co się tu uskuteczniało, to przechodziło ludzkie pojęcie. Nie miała tu jednak nic do gadania, jej sprawą był potwór, a nie bójka między wójtem, a karczmarzem, czyli najbardziej wpływowymi i poważanymi osobami w okolicy. Przynajmniej u nizin społecznych.
- Pewnie, nie mam zamiaru brać udziału w mordobiciu... - Chwyciła przezornie napitek. - Ale wątpię, że ten cały Abraham to wilkołak. Każdy wie, że źle im z oczu patrzy, żółć z nich złowroga się wylewa. No i generalnie, owłosione strasznie, mokrym psem capią, a ich palce...! Powyginane w każdą stronę i zakończone niczym szpony dzikiej bestii. Tego, to u niego nie zauważyłam. Ale... Co ja się tam znam. - Wzruszyła ramionami. - Wyjdę na moment, niech mężczyźni sobie pogadają...

Jak powiedziała, tak zrobiła. Musiała zająć się swoim koniem - Rozkulbaczyć i zabrać swój dobytek. Potem mogła wrócić do gospody, zamknąć się bezpiecznie w pokoju, urżnąć się miodem i próbować zasnąć z nadzieją, że nic nie zakłóci jej snu, a rano? Rano musiała się udać i do Abrahama i do zrujnowanej chaty.

Re: Zajazd Pod Wzgórzem

36
Zostawiwszy facetom chwilę prywatności wybrałaś się na zewnątrz w celu oporządzenia dobytku. Rutynowe czynności nie sprawiały Ci żadnych problemów mogłaś więc wykonywać je do akompaniamentu wrzasków, trzasków i odgłosów pękającego drewna. Kłótnia kochanków szybko dobiegła końca a podczas wracania w kierunku swojego pokoju mogłaś obejrzeć sobie jej efekty. Mężczyzn zastałaś przy jednym stole pijących piwo. Nóż sterczał z lady wbity na kilka centymetrów. Na podłodze leżały resztki połamanego krzesła. Sołtys miał mocno zakrwawione ramię do którego przyciskał właśnie mokrą szmatę a właściciel zajazdu wielkiego, purpurowego sińca na twarzy. Obaj prowadzili cichą rozmowę głosami poważnymi, spokojnymi i przytłumionymi.

Minęłaś panów spokojnym krokiem i udałaś na spoczynek. Miód smakował nawet dobrze aczkolwiek nie był na tyle mocny, by móc porządnie upić się ilością jaką miałaś do dyspozycji. Mimo wszystko spało się po tym całkiem przyjemnie i wstałaś w pełni wyspana. Rano w głównym pomieszczeniu oberżysta powitał Cię jadalnym śniadaniem w formie kaszy. Poza blizną na barze, stanem właściciela i brakiem jednego krzesła po wczorajszej bójce nie pozostało żadnego śladu. Wszystko zostało ładnie uprzątnięte. Zjadłaś i ruszyłaś w kierunku domu grabarza.

Idziemy tutaj: http://herbia-pbf.pl/viewtopic.php?f=75 ... 613#p39613
Obrazek

Mowa jest srebrem, milczenie złotem.
Mówiąc, jest łatwiej wyjść na idiotę.

Zajazd Pod Wzgórzem

37
POST BARDA
Spoiler:
Po ustaleniach, jakie poczynili i decyzjach podjętych przez Qadira, trójka podróżnych popędziła zmęczone już konie i przyspieszyła, by możliwie najszybciej dotrzeć do karczmy, która czekała na nich po drugiej stronie rzeki. Salih czuł zmęczenie mięśni, nieprzyzwyczajonych do tego rodzaju wysiłku, a świadomość faktu, że mieli przed sobą jeszcze kilka dni podobnej podróży, najpewniej w podobnym pośpiechu, uciekając przed jednym zagrożeniem i pędząc w kierunku drugiego, wcale nie pomagała.
Odległość zwiększała się, gdy mag ją sprawdzał. Za drugim razem, gdy sięgnął w kierunku podążającej za nimi grupki, poczuł już jedynie delikatne muśnięcia vitae spoza granic swojego zasięgu. Popędzenie koni, mimo doprowadzenia ich do dużego zmęczenia, było dobrą decyzją. Wierzchowce odpoczną sobie w stajni przy zajeździe, a oni dzięki temu zyskają więcej czasu na przygotowanie do nieuniknionego spotkania. Stuk kopyt o szeroki, kamienny most stanowił przełomowy moment: wjechali do wschodniej prowincji Keronu. W tym tempie za trzy dni przekroczą masyw górski i znajdą się w Fenistei, a za kolejne trzy dotrą do miejsca, w którym otwarta została brama pomiędzy światami.

Wynajęcie trzech pokoi na noc było zaskakująco tanie, ale to miejsce przecież szczyciło się tym, że nie zdzierali ze swoich klientów zbytnio. Tamna została przez właściciela rozpoznana i miło powitana, a mimo wiszącego na barkach ciężaru rzeczywistości elfka zamieniła z nim kilka przyjaznych słów i nawet zmusiła się do całkiem przekonującego uśmiechu. A może po prostu tego niziołka lubiła? Pokoje, jakie dostali, umiejscowione były blisko głównej ściany gospody i wychodziły na trakt, tak, by byli gotowi na każdą ewentualność. Zakwaterowani zostali blisko siebie, drzwi obok drzwi, a cienkie, drewniane ściany pozwalały im słyszeć niemal wszystko, co działo się po drugiej stronie - gdy Qadir usiadł na niskim łóżku i rozprostował nogi, by odpocząć po długiej jeździe, słyszał dźwięki otwieranego okna i kroki Tamny, krążącej po pomieszczeniu.
Dlatego też pukanie do drzwi go nie zaskoczyło; słyszał, jak kobieta wychodzi od siebie i podchodzi do jego pokoju. Nie czekając na pozwolenie, wparowała do środka. Nie miała już na sobie płaszcza, zapewne zostawiła go u siebie.
- Poza zdolnościami telepatycznymi, kontroluję też rośliny - zaczęła bez wstępu, podchodząc do okna, a potem z powrotem do drzwi. Wydawało się, że nie zatrzyma się już dzisiaj, będzie chodzić dopóki nie padnie z wycieńczenia. - Trawy. Drzewa. Pnącza. Korzenie. Potrafię stworzyć nieprzenikalną barierę, ale nigdy nie próbowałam utrzymać jej długo. Nigdy też nie korzystałam z niej przeciwko innym magom. Odbije miecz, strzałę. Czy odbije zaklęcie? Żywioł? Nie mam pojęcia. Potrafię stworzyć... blask. Promień światła. Jakie to jest bezużyteczne.
Zatrzymała się na moment, by przetrzeć twarz dłońmi, ale zaraz po tym ruszyła dalej, w swój niekończący się spacer dookoła pokoju.
- Kiedyś ćwiczyłam odrywanie odłamków skał i miotanie nimi w ptaki - zerknęła z ukosa na Saliha. - Nic im nie robiłam, przeganiałam je tylko. Wyjadały jagody z ogrodu. Nie robiłam tego, odkąd opuściłam Akademię, a to... będzie z dziesięć lat. Nie mam zaklęć ofensywnych, Qadir. Nie mam. Chociaż i tak powinnam się cieszyć, że jestem w stanie rzucać jakiekolwiek, hm? Z tymi kajdanami nic bym nie zrobiła.
Oparła dłonie na biodrach i w wyrazie irytacji kopnęła lekko nogę od stołu, obok którego akurat przechodziła.
- Żebyśmy chociaż wiedzieli, czy to Keli, czy mój ojciec i jego ludzie. Kto za nami jedzie. Zatrzymali się na noc? Czujesz to? Czy za kilka godzin tu będą? Znów wyruszymy z samego rana.
Do drzwi rozległo się kolejne pukanie i uśmiechnięta niziołka wniosła tacę z zamówioną kolacją, a widząc, że są tu oboje, zostawiła dwie porcje gulaszu w pokoju maga. Gdy elfka dziękowała, Salih mógł znów sięgnąć magią w kierunku tych, którzy za nimi podążali i tym razem ponownie ich wyczuł. Nie zatrzymali się na noc, a przynajmniej jeszcze nie. Póki co wciąż się do nich zbliżali i jeśli utrzymają prędkość, za trzy, cztery godziny powinni znaleźć się pod gospodą. Konie będą padnięte, a ich własne ciała wykończone, ale może uznali, że warto? A może zatrzymają się dopiero za chwilę? Nie dało się tego przewidzieć. Qadir mógł co najwyżej sprawdzić to za jakiś czas.
Obrazek

Zajazd Pod Wzgórzem

38
POST POSTACI
Qadir
Mag był rad faktu, iż żadna z zebranych osób nie protestowała na jego sugestie, a wręcz podążyła wyznaczonym szlakiem w kierunku przydrożnej gospody. Mogli czym prędzej poprawić się na siodłach, aby w mgnieniu oka popędzić dalej w kierunku Fenistei. Salih z pewnością nie chciał poświęcać Franka dla kupienia kilku godzin snu. Byłoby nie tylko nierozsądne, ale zarazem niesprawiedliwe w stosunku do zarządcy stadniny. Dlaczego on jako wyłącznie znajomy Tamny miałby zginąć z rąk despotycznych wręcz czarodziei Nowego Hollar? Jego rola w całym przedsięwzięciu leżała w sferze znikomych. Owszem pomógł tej dwójce dostać się w góry pod kątem przewodnictwa wraz z udzieleniem wierzchowców, ale czy to wystarczający argument do stania się celem? Karlgardczyk nie mógł na to pozwolić, chociażby przez własny kręgosłup moralny. Shehl po asyście miał ewakuować się z leśnego środowiska… O tym dowie się już u schyłku podróży. Teraz “Pustynny Smok” nie miał czasu na wyjaśnienia. Gnał zgodnie ze wskazówkami reszty w pełnym skupieniu jak tuż po opuszczeniu uczelnianych murów z elfką. Kobieta mogła dodatkowo wyczuć silne skupienie vitae dookoła brodatego profesora. Pomimo braku chęci rzucania zaklęć dobitnie zaznaczył swą aurę. W jakim celu to uczynił? Trudno powiedzieć przy pierwszym wrażeniu. Panna Il’Dorai mogła jedynie się domyślać przeróżnych powodów.

Dotarłszy do zajazdu, Yasin wkroczył przez próg karczmy bez większego zastanowienia po uprzednim odstawieniu rumaka w stajni, uiszczając należytą zapłatę, jeżeli taki istniał wymóg. Niestety w przeciwieństwie do szpiczasto uchej dziewczyny nie miał znajomości w tych rejonach, a zwłaszcza pośród właścicieli przybytków. Pozostawał uprzejmym jak to miał w zwyczaju, racząc niską damę niewielkim uśmiechem. - Dobry wieczór. Poprosimy trzy pokoje na jedną noc. I kolację, o ile to możliwe. - Qadir również był gotowy sponsorować pobyt towarzyszy, aczkolwiek nie będzie na siłę ich przekonywać. Ot taki miał nawyk podczas spotkań na tle zawodowym lub prywatnym. Pewnych rzeczy nie dało się tak łatwo pozbyć, toteż hojność znawcy magii leżała dość wysoko. Poza tym ceny nie powinny go przestraszyć, skoro należał do wyższej warstwy społecznej.

Tak czy inaczej po zakończeniu transakcji z odebraniem kluczy udał się wprost do wyznaczonego pokoju. Nie nawiązywał zanadto konwersacji. Potrzebował porządnego wypoczynku. Sprawa cienkich drewnianych ścian mu nie przeszkadzała. Z wnętrza “komnaty” czarownika nie dobiegały właściwie żadne dźwięki. Jak to możliwe? Otóż nasz bohater nie krzątał się zupełnie, ponieważ krótko po przekroczeniu progu pomieszczenia zapalił świecę lub lampę znajdującą się wewnątrz, aby następnie zasiąść na łóżku z książką w dłoni. Kolejną praktyką obywatela Urk-hun była lektura przed snem. Pozwalało to człowiekowi ukoić nerwy, niepotrzebny stres oraz ułożyć się do spania. Aktualnie uczony pragnął ten “rytuał” rozpocząć najszybciej jak się da, gdyż facet nie planował zarywania nocy na medytację. Nie tym razem. Musiał mieć siły na jutro.

Stan nirwany mężczyzny miał zostać przerwany przez bladą dzierlatkę. No bo kogoż innego? Wróżbita siedział wpatrzony w kolejne stronicy tomu o esencji many, by co raz przewracać zapisany papier po zapoznaniu się z zawartością lektury. Kroki młódki zarejestrował od razu, lecz wzrok uniósł ku drzwiom dopiero, jak ta weszła do środka… nie bacząc na brak zaproszenia? Nieco zaskoczony profeta zmarszczył czoło po uniesieniu brwi. Niemniej utrzymał pozycję na pryczy, jednocześnie pozwalając córce Rathala na wygadanie się pod kątem przekazanej wcześniej prośby. Zdziwienie natomiast uciekło z oblicza potomka Raaidy prędko, bo z każdym zdaniem piękności uśmiech gościa zaczął się powoli formować. Odłożył tym samym księgę z zakładką koło poduszki. - Usiądź obok mnie. - Wykładowca akademii umiejscowił dłoń po prawej stronie własnej sylwetki. Oczywiście miała prawo odmówić. Tak czy inaczej, nauczyciel wyglądał na bardzo przekonującego, gdy odzywał się swym gromkim głosem przy pogodnym wyrazie twarzy. Rozpoczął dialog dopiero po całej wypowiedzi Tamny. - Kontrola roślin to potężna zdolność tak jak bariery czy promień. Na pewno znajdziemy tu zastosowanie w odpowiedniej sytuacji. - Oznajmił ciepło, toteż zachowywał szczerość w trosce i tego nie ukrywał. Wizjoner nie miał zamiaru korzystać jedynie z kurtuazji jak dawniej. - Będziesz miała szansę przetestować część z tych talentów. Nie nazywaj siebie czy własnych umiejętności… bezużytecznymi. Daleko ci do tego przymiotnika. - Kwestię ptaków przemilczał. Ta zdawała się go nie ruszać. Niejeden mag płatał figle za młodu w ten sposób najwyraźniej. Nie mu było oceniać przeszłość znajomej w tej chwili.

Kontynuował z nadal stoickim wręcz spokojem na następny wątek. - Jeszcze nie wiem… Sprawdzę za… - Zanim jednak zdołał wyjaśnić swój tok myślenia, niziołka przyniosła im pachnącą kolację. Skinąwszy makówką, odprowadził pracownicę przybytku z powrotem do korytarza. W dobie małej przerwy uruchomił błogosławione widzenie aby zbadać jakiekolwiek zmiany w wyprawie goniących. Interesujące… A zatem brnęli w wyczerpaniu? Ludzie Ignaza mieli tak solidne czary wspomagające? Inaczej było to co najmniej niepraktyczne. Potem przy okazji zerknął kątem oka na postawione niedaleko niego jedzenie. - Oni nie zatrzymali się na noc. Wciąż jadą w tym kierunku. Kto? Obraz nadal nie jest dla mnie klarowny. Jeżeli ta grupa utrzyma tempo, to dotrą tutaj za około cztery godziny… I ja nie czuję się tym przerażony. - Ekspert gałęzi astralnej potrafił utrzymać fason pomimo jakichś znaków zapytania w myślach. Trzymał się twardo, nie pokazując ani krzty zwątpienia. - Rozpoczęcie bitwy nie będzie dla nich korzystne, a wręcz zgubne. Przebadam położenie tej ekspedycji po raz drugi za kilkadziesiąt minut. - Ciemnoskóry przedstawiciel rasy ludzkiej dodał logicznie.

Niedługo w trakcie kilku minut konwersacji zbliżył się do damy o białych włosach, nachylając buzię do bardziej skrytej dyskusji. - Cokolwiek się wydarzy na terenie tej izby… nie będzie twoją winą. W razie zagrożenia biorę ten ciężar na siebie. Wy wymkniecie się z Franko pod osłoną ciemnego nieba. Zostaniesz przeze mnie poinformowana jakby zaszła taka konieczność. Tymczasem… posil się i odpoczywaj. Nie miałaś szansy zebrać energii przez ostatnie doby. - Westchnął mimowolnie. - I jeszcze jedno… Dziękuję. Za to, że tu jesteś. - Po przyjacielsku mógł ją przytulić, okazując wdzięczność. Tyle że… ona pewnie tego nie lubiła. A więc udało mu się? - Możesz wziąć mój gulasz. Nie jadam mięsa. Tak samo możesz spać na moim łóżku, jeżeli to ci pomoże się zrelaksować… I nie, nic ci nie zrobię. - Zaśmiał się delikatnie pod nosem na myśl o tym, iż elfka mogłaby tworzyć jakiś niestosowny scenariusz w swej głowie. Pozostało powtórnie przekroczyć percepcją zaświaty po upływie co najmniej pół godziny. Napotka wtedy więcej zmartwień?
Ostatnio zmieniony 25 paź 2023, 14:34 przez Qadir, łącznie zmieniany 1 raz.
Obrazek

Zajazd Pod Wzgórzem

39
POST BARDA
Zachęcona do zajęcia miejsca siedzącego, Tamna opadła na łóżko przy magu, tylko po to, by chwilę później z powrotem się podnieść i wrócić do krążenia po pokoju. Targały nią emocje zbyt silne, by była w stanie usiedzieć w miejscu, jak widać.
- Nie mówię, że ja jestem bezużyteczna! - żachnęła się. - Nie nazywam tak siebie. Znalazłam bramę i ostrzegłam o niej uczelnię. To, że Keli z jakiegoś powodu działa najwyraźniej na szkodę całego znanego nam świata, to inna sprawa. Nie ja jestem bezużyteczna, tylko te zaklęcia.
Potrząsnęła głową, rezygnując z prób dalszego tłumaczenia swoich poprzednich słów. Nie miało to dzisiaj większego znaczenia. Podeszła do okna i wyjrzała na zewnątrz, ale nawet elfie oko nie było w stanie dosięgnąć grupy, która znajdowała się cztery godziny jazdy konnej od nich.
- Zgubne - powtórzyła bez przekonania. - Zaczyna mnie irytować to, jak wielką wiarę pokładasz w swoich umiejętnościach. Nieważne, jakim darem naznaczył cię Sulon, jeśli tam jest Keli...
Nie dokończyła, ale też nie musiała. Mało było prawdopodobne, że zostaną zabici na miejscu. Rektor najpewniej przyciągnie ich z powrotem na uczelnię, choć nie do ich przyjemnych, cichych pracowni, jednej zastawionej książkami po sufit, innej z widokiem na ogród, a do najgłębszych celi, w których będą mogli przyjąć odpowiednie konsekwencje swojej zdrady. A te, mogli być tego absolutnie pewni, będą gorsze, niż śmierć.
- Mhm - mruknęła, odsuwając się mimowolnie, tym razem nie będąc już tak zaskoczoną nagłą bliskością, jak poprzednim razem. - Nie jesteś dowódcą ekspedycji, szanowny panie Qadirze Salih. Nie będziesz za mnie decydował, czy kogokolwiek zostawię na pastwę wściekłych magów. Jeśli to zrobię, to dlatego, że sama uznam to za najlepsze rozwiązanie. Albo dlatego, że będziesz mnie już irytował za bardzo.
Ciężko stwierdzić, czy żartowała, czy nie, bo ruszyła w kierunku misek z gulaszem, a z jej pleców i tyłu głowy niewiele emocji dało się wyczytać. Opadła na krzesło obok stołu i zabrała się za jedzenie.
- Nie jesz mięsa? Zamów sobie coś bez niego. Może mają jakieś... placki z warzywami, czy coś - zaproponowała i pokręciła głową. - Za cztery godziny... jeśli myślisz, że zasnę tak po prostu, to się grubo mylisz.
Zamilkła na długo, przez chwilę skupiając się wyłącznie na posiłku, pozwalając też Karlgardczykowi sięgnąć magią do podążającej za nimi grupy. A ta... ta zniknęła. Zupełnie jakby nigdy ich nie było. Nie pozostał po nich nawet ślad, nawet wrażenie, że znajdują się poza zasięgiem, jakie byłoby dla Qadira znajome. Przedtem zbliżali się, stopniowo coraz bardziej, a w tej chwili zwyczajnie przestali istnieć. Czy to poprzedni obraz był iluzją, albo wytworem jego wyobraźni, czy to teraz jego wizja została w jakiś sposób zmącona?
- ...Ale może spróbuję się położyć. U siebie, nie wiem czemu miałabym spać tu. Może chociaż na godzinę - mruknęła Tamna pod nosem.
Obrazek

Zajazd Pod Wzgórzem

40
POST POSTACI
Qadir
Dyskusja z przedstawicielką innej rasy przerodziła się wręcz w przekomarzanie jak z okresu początku ich podróży. Wynikało to prawdopodobnie z faktu, iż Tamna nie znosiła zbyt dobrze stres, zwłaszcza gdy ten przejawiał się na większy pod kątem powagi sytuacji Nowego Hollar. Całkiem opanowany Salih nie zamierzał ją za cokolwiek winić w tym wypadku, aczkolwiek z każdym zaprzeczeniem dziewczyny włącznie z próbą odbicia piłeczki w rozmowie, uśmiech powracał na jego oblicze. I nie była to radosna ekspresja pozytywnych emocji, a coś w rodzaju… rozbawienia połączonego z rozczarowaniem. Czarnoskóry mag zdawał się nie brać kobiety na poważnie w takich chwilach. Przynajmniej zadziorne wykrzywienie kąciku ust do góry sugerowało swoisty dystans do argumentacji przeciwnej strony konwersacji. Czy jednak słowa potomkini Rathala niosły jakąkolwiek wartość? Zawsze takowa istniała. Problem był w tym, że nerwy przeszkadzały, jeżeli chodzi o ich plan działania. - Przepraszam zatem za moje pokrzepiające słowa. W istocie bez zaklęć też można sobie poradzić. - Nadzwyczajna pogodność oraz stoicyzm zewnętrzny czarnoksiężnika mógł sam w sobie irytować już czerwieniącą się pannę Il’Dorai, która zachowaniem kontrastowała z obecnym członkiem wyprawy. Dodatkowo nie pomagał fakt pewnego wydźwięku… wręcz zarozumialstwa uczonego. Czy on rzeczywiście miał zbyt wielką pewność siebie? A może w przypływie irytacji blada piękność błędnie to interpretowała?

Wiadome jest, iż “Pustynny Smok” nadal przebywał w swym stanie niezmąconego relaksu. Elfka wprawdzie naprodukowała się najwięcej w tej całej wymianie zdań, a do tego, jak widać raczej całkiem niepotrzebnie. Yasin nie zmieniał podejścia do całokształtu tego spotkania w pokoju czarodzieja. W pewnym momencie po dalszych wywodach młodej damy zwyczajnie westchnął, gdy ta odsunęła się z wyraźnym zaznaczeniem kwestii bycia przywódczynią ekspedycji. Była na swój sposób… troskliwa. Dało się to zauważyć już nawet po samym zachowaniu badaczki. - Nie powinni nas zabić na miejscu ze względu na reputację, ponieważ to sprowadzi na ich grupę więcej kłopotów niż zysku. To miałem na myśli przez “zgubne”… Sądziłem, że to całkiem jasne. -

I jakby na dosłowną chwilę zmarszczył brwi niczym w trakcie próby rozwikłania łamigłówki. Tylko coś się za tym więcej kryło w formie chęci przekazania ważnej informacji. Zrobił to niedługo po pierwszym użyciu osobistego talentu magicznej obserwacji otoczenia. - Skoro oni znajdują się około 4 godziny od naszej pozycji… No cóż, ucieczka ma małą szansę powodzenia. Już mają nasz ślad, więc łatwo nas dogonią nawet w Fenistei. Wtedy pozostanie pytanie, gdzie czekają nas tortury. A o zamknięciu portalu możemy zapomnieć. - Z niewielką pauzą zaakcentował koniec wypowiedzi poprzez cmoknięcie ustami. W końcu podniósł się z łóżka, podchodząc bliżej okiennicy. Niczym podczas wykładów ze studentami powrócił wzrokiem na oblicze białowłosej. - Bez wyspania się nic nie zdziałamy już u schyłku celu, a konie będą wyczerpane. Co wtedy? Masz już plan? - Uniósł jedną brew do góry. - Zacznij lepiej pokładać wiarę we własne umiejętności. Będzie trzeba ich zatrzymać, zanim dotrą do bramy. Zbieraj siły… albo żyj jedynie nadzieją, że ta ekspedycja, którą dojrzałem to twój ojciec. Bogowie nas obserwują, aczkolwiek to… twoja misja. To moja misja. To nasza misja. I ja chciałem dać wam więcej czasu. Musimy być przygotowani na najgorszy scenariusz. - Zakończywszy ten wywód, powrócił nastrojem do typowej nonszalancji. Niczym jak przy zgaszeniu ognia pochodni, gdzie ten rozjaśniał całkowitą ciemność. Zaszło to dość błyskawicznie.

Sprawa związana z posileniem się nie wywołała u Kadeema większego zainteresowania, toteż propozycja podróżniczki spotkała się z odmową. - Mam jeszcze trochę racji żywnościowych w plecaku, łącznie z paroma warzywami. Powinno mi to wystarczyć. Nie ma potrzeby wydawania większej ilości gryfów. - Skwitował, kładąc się powoli pod kołdrę łóżka. Górne odzienie wierzchnie uprzednio ściągnął ze swojej klatki piersiowej, wieszając albo odkładając je gdzieś na wolną przestrzeń pokoju. Powoli przymknął powieki, jednak nie z chęcią zaśnięcia. Na pewno nie na ten moment. - Życzę ci więc dobrej nocy. - I wręcz bez wyjaśnienia pozostawił znawczynię vitae samej sobie. Nie dosłownie, lecz w przenośni. Ba! Wcale nie zaznaczył wątku zgubienia sylwetek tamtej paczki w oddali. Już nie zwracał uwagi na ewentualnie krzątającą się „liderkę bandy”. Wolał odpoczywać z pełnią komfortu. A co więcej w tym stanie mógł lepiej poświęcić się doglądaniu otoczenia poza karczmą przy pomocy błogosławionego widzenia. Niemniej zamierzałby to uczynić dopiero za kilka godzin. Syn Raaidy potrzebował wyłącznie drzemki. Nie mógł przecież oddać się krainie snów, prawda?
Obrazek

Zajazd Pod Wzgórzem

41
POST BARDA
Arno

Długie, bezowocne poszukiwania odpowiedzi, mimo wielu wysiłków Arno, nie naprowadzały go na właściwą ścieżkę. Gdzieś istniała odpowiedź na drążące go pytania, ale nie było jej ani w Karlgadzie, ani w Czarnych Murach, ani w Everam, ani w żadnym innym mieście Urk-hun, jakie było mu dane odwiedzić, lub do którego wysyłał posłańców w celu znalezienia odpowiedniego profesjonalisty. Nikt nie był w stanie mu pomóc, nikt nie był w stanie rozwikłać zagadki artefaktu, który trafił w jego ręce. Jedyne, co mu zostało, to ruszyć na północ i liczyć na to, że w murach kerońskich uczelni znajdzie się ktoś z wystarczająco dużą wiedzą i dysponujący czasem na ewentualne badania.
Czy Nowe Hollar okazało się strzałem w dziesiątkę, tego jeszcze nie był w stanie ocenić. Z całą pewnością trafił na badacza, którego artefakt zainteresował i skłonił do współpracy. Inna sprawa, że był on elfem, w dodatku jednym z wysokich, którzy mieli do dyspozycji dużo więcej czasu, niż sam Arno. Najpierw więc po przybyciu do miasta musiał poczekać kilka tygodni na spotkanie, które w dodatku okazało się tylko krótką rozmową z jednym studentów, jakiemu miał przedstawić sprawę; na wizytę u samego uczonego musiał poczekać jeszcze kolejne kilka dni. W końcu jednak udało mu się nawiązać współpracę z niejakim Rathalem Il'Dorai, wykazującym nie tylko zainteresowanie tematem, ale i pewną wiedzę, dobrze rokującą na przyszłość. Arno otrzymał nawet dostęp do jednego z pokoi gościnnych Akademii, dzięki czemu nie musiał tułać się już po karczmach, choć niekoniecznie patrzono na niego przychylnie, gdy plątał się po korytarzach uczelni i z większości miejsc był jednak uprzejmie wypraszany. Dostęp miał do stołówki, ogrodu, ogólnodostępnej części biblioteki, a podczas spotkań także do biura Rathala - nigdzie więcej.
Przez niespełna trzy miesiące pobytu Arno w Nowym Hollar udało im się dojść do równie niepokojącego, co intrygującego wniosku, że artefakt nie pochodził z ich świata. Il'Dorai nie był w stanie jeszcze jasno określić, skąd pochodził w takim razie, ale, jak to ujął, z pewnością nie powstał w żadnym ze znanych ludzkości zakątków Herbii. Nim jednak zdołali dojść do tego, gdzie należało szukać źródła zawartej w nim magii, wydarzyło się coś, co ich badania gwałtownie przerwało.
Gdy elfi mag wysłał do niego posłańca z informacją, że musi wyjechać i nie wie kiedy, albo czy w ogóle wróci, Arno był prawie pewien, że kolejny trop urwał się i tyle było z ich wspólnych badań. Zanim jednak zdążył się do końca spakować i we frustracji opuścić teren uczelni, Rathal wpadł do jego pokoju, ubrany w płaszcz podróżny i z determinacją odmalowaną na twarzy.
- Mogę mieć odpowiedzi na wszystkie twoje pytania - rzucił szybko. - Ale musimy ruszyć już teraz. Jedź z nami. Przyda się nam twój miecz.
Jak się okazało, wiązało się to z wielodniową jazdą konno, co kosztowało go więcej nerwów, niż wszystko inne razem wzięte. Grupa magów, z którą w pośpiechu uciekał z uczelni, zgodnie uznała, że jego lot na miotle zbyt mocno będzie przyciągać uwagę, został więc skazany na jazdę za plecami rudowłosej, ludzkiej kobiety, która litościwie zgodziła się, by jechał na koniu razem z nią. Jej burza kręconych włosów wchodziła mu w oczy, pośladki bolały go od obijania się o siodło, a ręce od kurczowego zaciskania na wszystkim, czego tylko dało się złapać, ale jakoś dawał radę wytrwać - zwłaszcza, że Puella, jak przedstawiła się rudowłosa w międzyczasie, na postojach zaklęciami trochę reanimowała jego obolałe ciało, na tyle, by był w stanie jechać dalej.
Po drodze też miał okazję dowiedzieć się, skąd ten pośpiech i nerwowość w grupie magów, którym towarzyszył. Ponoć córka Rathala, o której istnieniu Arno nie miał dotąd pojęcia, choć teoretycznie także była szanowaną członkinią Akademii, dostarczyła informację o otwierającym się przejściu pomiędzy światami i zbliżającej się inwazji z podziemi. Znalazła bramę w Fenistei i wróciła do Nowego Hollar, ostrzec rektora i każdego, kogo się dało, ale próbowano uciszyć zarówno ją, jak i wszystkich z nią związanych - dlatego też naprędce zebrana grupa magów uciekała właśnie z miasta, przed Kelim i jego poplecznikami, zabierając ze sobą przy okazji właśnie także pechowego (a może wręcz przeciwnie? Czas pokaże) Arno Verga.
Grupa składała się z czwórki magów: Rathala, Puelli, a także kolejnych dwóch elfów - ciemnowłosego Vorona i roztrzepanego, wciąż dość młodego Lansiona. Ten ostatni dzięki swojej magii prowadził ich śladem pary, która ponoć wyruszyła jako pierwsza, a w której znajdować się miała młoda panna Il'Dorai. I w końcu, po kilku dniach podróży, doprowadził ich do karczmy pod Meriandos, jakiej widok był niczym miód na obolałą duszę Arno. Wizja nocy przespanej w normalnym łóżku, po kilku dniach spędzonych w siodle, wydawała się zbyt piękna, by mogła być prawdziwa.

Qadir

Tamna nie wyglądała na przekonaną słowami Karlgardczyka, a może po prostu nie miała już ochoty na dłuższe wdawanie się w dyskusję, w której była traktowana jak głupi podlotek, choć to ona przecież była od Qadira starsza. Jego zachowanie ewidentnie irytowało ją i nie starała się tego nawet szczególnie ukrywać. Rzuciła tylko mężczyźnie typowe dla niej, chłodne spojrzenie i kilka słów na pożegnanie, a potem, po ostentacyjnym trzaśnięciu drzwiami, zostawiła go samego, by sobie snuł swoje rozważania i zaglądał za zasłonę magii w samotności cichego pokoju. Słyszał jeszcze, jak zapukała do pokoju obok i weszła do środka, tym razem nie do siebie, a do tego zajmowanego przez Shehla, z którym mogła pogrążyć się w niezrozumiałej przez ścianę rozmowie.
Sen przyszedł do niego dość szybko. Byli zmęczeni podróżą i niepewnością, nawet jeśli nie wszyscy, tak, jak choćby Salih, chcieli się do tego przyznawać. Niewiadoma pozostawała niewiadomą przez kolejne kilka godzin i dopiero gdy się obudził, mógł rzucić swoje zaklęcie po raz kolejny... choć w sumie nie musiał tego robić.
Dźwięki kopyt nadjeżdżających koni z łatwością wybudziły go ze snu; nie bez powodu zresztą Tamna wybrała pokoje z widokiem na trakt i wejście do karczmy. Jeśli podniósł się i wyjrzał przez okno, zobaczył pięciu jeźdźców, na czterech wierzchowcach, z kapturami zaciągniętymi na głowy, by schować się przed nieprzyjemnie siąpiącym deszczem. Z łatwością wyczuwał od nich magię, gdy sięgał do nich swoimi zmysłami, ale czy była to magia wroga, czy przyjazna?
Nie musiał zastanawiać się długo.

Obaj panowie

Okno na piętrze, w pokoju sąsiadującym z pokojem Qadira, skrzypnęło, gwałtownie otwarte, a w nim pojawiła się głowa szczupłej, wysokiej elfki.
- Ojcze! - zawołała z nieukrywaną ulgą, kurczowo chwytając się parapetu.
Nie czekała na odpowiedź. Zamiast tego wybiegła i boso popędziła po schodach na dół, ubrana jedynie w długą, luźną koszulę. W nikłym świetle latarni zajazdu i blasku księżyca, wyglądała jak białowłosy duch. Rathal zdążył zsiąść z konia i oddać wodze rudowłosej, zanim jego córka wypadła z karczmy i rzuciła się mu w ramiona.
- Myślałam, że nie żyjesz, albo że cię zamknęli! Myślałam, że Keli cię dopadł!
- Oczywiście, że żyj
ę - elfi mag odsunął kobietę od siebie na odległość ramion i odgarnął jej włosy z twarzy. - Od początku jedziemy za wami. Mieliście na nas czekać.
- Gdzie?
- W stajni. Mieliśmy do was dotrzeć o trzeciej popołudniu.
- O czym ty...
- Tamna zmarszczyła brwi i przez chwilę milczała, łącząc fakty, zanim wyrwało się jej zirytowane warknięcie i uniosła wzrok w górę, na okno Qadira. - Zamorduję go. Przysięgam, że go zamorduję.
Nim wprowadziła swój plan w życie, przesunęła spojrzeniem po zebranych. Kojarzyła wszystkich, poza jednym. Jej brwi zmarszczyły się, gdy jej wzrok padł na biednego, obolałego po jeździe konnej Arno. Zmierzyła go oceniającym spojrzeniem, tym charakterystycznym, wywołującym nieprzyjemne ciarki w dole pleców u wszystkich nienawykłych do wyniosłego sposobu bycia wysokich elfów.
- Kto to jest? - spytała.
- Wejdźmy do środka, bo pada. Tam będziemy mogli porozmawiać na spokojnie. Wszyscy są głodni i zmęczeni, bo podróżowaliśmy dziś dużo dłużej, żeby was dogonić.
Obrazek

Zajazd Pod Wzgórzem

42
POST POSTACI
Arno
Ostatnimi czasy zielony coraz częściej przyłapywał się na jednej, wciąż tej samej myśli - na pytaniu, które wracało do niego co jakiś czas. Uderzało go gdy zasypiał, gdy czas dłużył się w murach akademii, a także, teraz gdy uroki podróży szczególnie dawały mu się we znaki.

"Na chuj mi to było?" — pomyślał. Mógł przecież siedzieć na tyłku w swoim forcie na pustynnych ostępach, knuć jakby tu oskubać podróżnych handlarzy, jak pomnożyć bogactwa wydobyte z kopalni i z tej ruiny pośrodku niczego stworzyć coś nowego, coś znaczącego. Mógł otaczać się sojusznikami i służącymi, budzić codziennie w wygodnym, szerokim łożu, mógł zajadać się mięsem sępa, a popijać je winem, no ale nie... nie on. On musiał wyruszyć w wielką podróż! On! Wielki podróżnik! Wędrowiec w poszukiwaniu odpowiedzi!


Dwa lata błąkania się po pustyni! Dwa lata tułaczki za pogłoskami i podejrzeniami! Dwa lata w większości spędzone na pieszej wędrówce po piekącej, bezkresnej pustyni, bo przecież nigdy nie nauczył się jeździć wierzchem. No ale czy pomyślał o tym, zanim zostawił wszystko za sobą? Oczywiście, że nie. Przez myśl mu nie przeszło, że to będzie tak długa, a zarazem wyczerpująca "przygoda". Przez myśl mu nie przeszło, że piesza wędrówka po Urk-hun, spędzona przeważnie w samotności może potrwać nie dni, tygodnie, a miesiące i lata.

"PoPyTaM tRoChĘ i NiEbAwEm PoWrÓcĘ" — z przekąsem papugował w głowie samego siebie z tego dnia, gdy zostawił za sobą Czarci Fort. Gdy wspominał ten szelmowski uśmieszek, z którym opuszczał własne ziemie miał ochotę zatłuc tamtego nader optymistycznego gnojka. Chwycić za ramiona, potrząsnąć i wygarnąć mu wszystkie te trudności, na które sam siebie skazał. A wszystko to w imię czego? No właśnie... czego? Po tak długim czasie nadal nie wiedział czym właściwie był ten tajemniczy artefakt. Jasne, ogromnym osiągnięciem było trafienie na kogoś tak kompetentnego jak Rathal, a także ustalenie, że ów magiczny kamyk nie pochodził ze znanego im świata. Wciąż jednak było wiele niewiadomych: czym jest, czemu służy i dlaczego tak bardzo starano mu się go wykraść? Czy ta tułaczka opłaci się Arno? Tego również nie wiedział.


Dobrze zaś poznał wszystkie wyboistości traktu. Czuł, że gdyby jego tyłek mógł mówić doskonale opisałby drogę z Nowego Hollar do przybytku, który nawiedzili - tak, że nawet ślepiec trafiłby bez problemu. Przez cały ten czas spędzony na południu mieszaniec prawie zdążył zapomnieć, jak kapryśna potrafiła być pogoda w Keronie. Mżawka zdawała się sprzymierzyć z wszelkimi dotychczasowymi przeciwnościami byle tylko dopiec mu ile można i możliwie zniechęcić. A choć pół-goblin z natury potrafił być zrzędliwy, cyniczny to zarazem nie brakło mu uporu godnego podstarzałej oślicy. Był też bogatszy o tę wiedzę, że nie należy zanadto kłapać dziobem w podróży z na wpół obcymi personami, bo ni morale to nie sprzyjało, ni kłapiącemu. Stąd całe to doświadczenie wędrówki oraz powracające doń pytania zachowywał dla siebie i być może udałoby mu się zachować jakąś skrytość myśli, gdyby nie to, że wiele miał już wypisane na twarzy. Blady jak trup, z kropelkami potu występującymi na czole ciężko zwlókł się z siodła jak tylko koń ustał kroku. Wprawdzie słyszał jak ktoś wybiega do nich z budynku, uszu docierała go niewyraźna rozmowa, lecz zaraz jak poczuł grunt odszedł na stronę, oparł się o kamień i z trudem walczył o oddech. Dawno nie dziękował tak szczodrze bogom za kawałek zimnej skały u boku i mokrej ziemi pod stopami. Przez moment myślał, że zwieńczy wędrówkę soczystym bełtem jednak jakimś cudem opanował zawartość żołądka. Wkrótce zebrał dość sił, żeby obrócić się do pozostałych. Jako że do tej pory nie zwrócił uwagi na wzruszające pojednanie ojca i córki teraz przyglądał im się z pewnym brakiem zrozumienia. Mimo to na słowa "wejdźmy do środka" postanowił odpuścić sobie dalszą analizę sytuacji. Bez wahania ruszył za elfami do wnętrza karczmy.

Sygn: Juno

Zajazd Pod Wzgórzem

43
POST POSTACI
Qadir
Odejście Tamny z dala od jego komnaty przywiodło poprzedni porządek ciszy, który panował pośród jego czterech ścian. W pewnym sensie poczuł ulgę, iż dziewczyna postanowiła nie kontynuować tej dyskusji, gdyż ta wymiana zdań do niczego konstruktywnego nie prowadziła. W zasadzie to panna Il’Dorai czuła potrzebę podzielenia się swymi obawami z czarnoskórym czarodziejem, toteż ten przedstawiciel rasy ludzkiej nie należał do grupy najlepszych… terapeutów. W pewien sposób próbował odwieść ją od przekonania o beznadziejnych umiejętnościach magicznych elfki, lecz młoda dama chyba nie przywykła do tego typu gadki ze strony maga. Być może problem leżał w ich pochodzeniu? Czyżby ich dotychczasowe przeżycia nadwyrężyły już wystarczająco burzliwą relację tej pary? Czynników bez wątpienia istniało wiele, a wrzucony w to wszystko nadmierny zdaje się, spokój Saliha nie pomagał kontrastującemu charakterowi szpiczasto uchej kobiety. Ze względu na powyższe niuanse ich rozmowa dobiegła końca w dość napiętej atmosferze. Nie chcąc przedłużać tej “przekomarzanki” pożegnał się ze znajomą, a następnie powrócił do łóżka. I wyszło z tego, iż… był bardziej zmęczony, niż się tego spodziewał. Wieszcz planował przebudzić się po kilku godzinach całkowicie wypoczęty, aczkolwiek tak się nie stało. Sen zabrał go w swe objęcia dość prędko i nie zamierzał oddać profesora tak łatwo. Otwarta uprzednio księga spoczęła obok regenerującego siły Karlgardczyka.

Wtem stukot kopyt definitywnie wyrwał mężczyznę ze stanu nieprzytomności. Podnosząc się z wręcz nienagannej pozycji leżącej, Kadeem sięgnął magiczną detekcją wzdłuż traktu prowadzącego do oberży już zaraz po zerknięciu za szybę pokoju. Cała sytuacja przywiodła… uśmiech na jego usta. Nic nie powiedział przy tej rewelacji, przebywając samotnie we własnym lokum. Jedynie stopniowo zaczął przebierać się z zamiarem udania na parter tuż po donośnym ruchu Tamny z jej jednoczesnym krzykiem ku zwróceniu uwagi rodzica. A zatem po kilkunastu sekundach od pojawienia się badaczki na dole karczmy oczom podróżnych objawił sie kroczący miarowo po schodach Qadir. Tym razem przywdział swój charakterystyczny granatowy płaszcz z niebieskim klejnotem, gdzie krawędzie odzienia wierzchniego mieniły się złotymi akcentami. Z powodu koloru skóry oraz dodatkowej biżuterii na palcach wyglądał nader egzotycznie w tym regionie. Prawdopodobnie strój podróżnika znajdował się pod tym wykwintnym zakryciem. Dzięki temu mógł być przynajmniej rozpoznany od razu jako sojusznik tutejszych ekspertów od vitae. Miało to jednakże równie dużą wadę przy spotkaniu z wrogiem, czyż nie? - Moje zmysły mnie nie oszukały… Witajcie. Sądziłem wpierw, że nie zdążycie tu zajechać. - Stanął naprzeciwko Rathala, skinąwszy po chwili głową w kierunku reszty drugiej ekspedycji, gdy wszyscy znaleźli się już wewnątrz budynku.

Mimowolnie uniósł brew pytająco ku jednej osobie. Tej stojącej dotychczasowo pod znakiem zapytania. - Cieszy mnie, że Lansion zgodził się nam pomóc. On was tu przywiódł? - Co ciekawe potomkini założycieli akademii została… pominięta w uwadze “Pustynnego Smoka” przy reszcie. Na tę chwilę nie leżała w sferze zmartwień naszego bohatera. Ot istniały inne indywidua mające obecnie priorytet. Poprawił nieco zakrycie głowy tak jakby… kierował się na deszcz? - Panie Il’Dorai, ja idę złapać odrobinę powietrza. Jak wrócę, to możemy dalej porozmawiać o naszych wędrówkach do tego miejsca oraz planach na najbliższą przyszłość. Oczywiście… jeżeli ktoś jest zainteresowany konwersacją i nie umiera z wyczerpania, to zapraszam pod zadaszenie na podwórku. - I praktycznie nie czekając na wiele wyjaśnień czy próśb, niejaki człowiek z Urk-hun pokierował się właśnie przed główny próg izby. Okazało się, iż nie próbował pałętać się po okolicznym lesie o tak złej pogodzie. W istocie ciekawscy mogliby dojrzeć stojącą sylwetkę wizjonera. Uprzednio zlustrował pobieżnie… nową istotę niczym typowy bywalec gospody. Czy ten nieznany mu nawet z twarzy jegomość przybył na rzecz uczonych z Nowego Hollar? Ubiór był bardziej wojowniczy niż studencki. Interesującym były wtedy fakt werbowania kogoś z zewnątrz na taką wyprawę. Niemniej spojrzenie piwnych ślepi nauczyciela akademii miało w sobie… dużo zrozumienia co do stanu Arno. Mógł on mieć wrażenie, iż… w przypadku tej jednostki nie jest oceniany. Rzecz jasna prawdopodobnie to odmienne uczucie zostało spotęgowane typowym zachowaniem jednej persony z wyższych sfer. - Dobry wieczór. - Gromki głos rozbrzmiał po raz ostatni w tej minucie, adresując obecność pół-goblina, po czym wykładowca finalnie stanął po drugiej stronie zabudowy. Na razie wyłącznie rozglądał się w dal... Tak po prostu.
Ostatnio zmieniony 02 gru 2023, 21:00 przez Qadir, łącznie zmieniany 2 razy.
Obrazek

Zajazd Pod Wzgórzem

44
POST BARDA
Rathal skinął twierdząco głową, zerkając w kierunku młodego elfa.
- Lansion doprowadził nas do was, a potem, kiedy był już pewny, że zatrzymaliście się na noc, skupił się na ukrywaniu naszej grupy przed ewentualnym wykryciem. Bez niego cała ta sprawa byłaby o wiele bardziej skomplikowana.
- Nie musiałaby być wcale skomplikowana, gdyby Salih zechciał mi przekazać, że mamy na was poczekać!
- zirytowała się Tamna. - Przez pół drogi zastanawiałam się, czy żyjesz, bo Keli założył mi pieprzone kajdany antymagiczne i nie mogłam nawet wysłać ci wiadomości. Przez drugie pół byłam prawie pewna, że cię schwytał i zamknął. Że nawet nie zdążyłam cię odwiedzić, zanim wszystko posypało się jak domek z kart.
Choć Arno był zmęczony i nie do końca wiedział, co się wokół niego dzieje, pewne wnioski nasuwały się same: córka jego współpracownika, o ile mógł tak nazwać białowłosego elfa, nie była w najlepszych stosunkach z rektorem uczelni, tak samo zresztą jak cała grupa, z którą przyszło mu podróżować. Ignaz Keli najwyraźniej zamierzał z otwartymi ramionami powitać szykujących inwazję przybyszów, a na to się tu zgromadzeni zdecydowanie nie mogli zgodzić.
- Pan wybaczy, panie Salih, ale jesteśmy strudzeni podróżą. Potrzebujemy ciepła i strawy. Proszę dołączyć do nas, jak już się pan przewietrzy.
Magowie przywiązali konie pod zadaszeniem i skierowali się do środka jeden po drugim. Pierwszy zniknął Rathal, po nim Voron, przywitawszy się najpierw jednak z Qadirem z nieukrywaną radością, jaką czuł na jego widok. Co by nie mówić, akurat oni doskonale się dogadywali. Może dlatego też, gdy zobaczył stojącą przy wejściu do karczmy Tamnę, strzelającą piorunami z oczu w kierunku Karlgardczyka, poklepał go pocieszająco po ramieniu i cicho życzył mu cierpliwości i spokoju ducha.
- Puella Sonos, z Saran Dun - wyciągnęła też do niego rękę ludzka kobieta, z niemożliwą do okiełznania burzą rudych włosów, wynurzającą się spod kaptura. - Nie znamy się, ale się poznamy. Pomówimy w środku. Muszę się zająć tym biedakiem. Chodź, Arno.
Zgarnęła mężczyznę pod ramię i pociągnęła go za sobą do wnętrza karczmy.

Gdy tylko pozostali zniknęli, Tamna doskoczyła do Qadira, otwarcie rozwścieczona. Zdążyła już zmoknąć, więc schowanie się pod zadaszeniem niewiele jej dało. Wbiła wyprostowany palec wskazujący w klatkę piersiową maga, ale żeby faktycznie go w ten sposób zmusić do zrobienia kroku w tył, musiałaby być kimś większym, niż wątłą elfką.
- Nie wiem kim wydaje ci się, że jesteś, ale nie miałeś prawa tego robić - syknęła. - Nie miałeś prawa okłamywać mnie, że musimy uciekać, że mój ojciec jest już na pewno schwytany albo martwy, że nie mamy czasu. Nie miałeś prawa ukrywać przede mną ustaleń, jakie poczyniliście.
Zrobiła krok w jego stronę.
- Gdybyśmy na nich poczekali tak, jak było umówione, Voron zdjąłby mi kajdany nie stapiając mi skóry na nadgarstkach, a ja nie żegnałabym się już w myślach z życiem zarówno ojca, jak i moim własnym. Franko miałby czas pomóc siostrze! Po co to wszystko? To jakiś durny żart, czy po prostu głupota?
Warknęła wściekle i skrzyżowała ręce na klatce piersiowej. Ciarki na odsłoniętej skórze jej ramion świadczyły o tym, że choć rozgrzewała ją furia, to wcale nie było jej tak ciepło.
- Teraz się uśmiechniesz pobłażliwie, powiesz jakieś enigmatyczne zdanie, którym będziesz usiłował wywyższyć się nad cały pieprzony świat i tyle się dowiem. Ale dobrze. Dobrze, Salih - wypowiedziała jego nazwisko w wyjątkowo nieprzyjemny sposób. Wyglądało na to, że nie zamierzała już zwracać się do niego po imieniu. - Nie wiem, co kombinujesz i czy kombinujesz w ogóle, czy jesteś tak bardzo odklejony od rzeczywistości, że nie masz pojęcia, co się wokół ciebie dzieje. Nie wiem. I szczerze to nie mam siły w tej chwili tego roztrząsać. Ale chciałam, żebyś wiedział, że mam cię teraz na oku. Każdy twój ruch, każdy twój oddech, będę cię obserwować. I spróbujesz tylko pomyśleć o sabotowaniu tej misji, a własnoręcznie wydłubię ci te cudowne oczy, które widują przyszłość, zanim zdążą ją zobaczyć.
Odwróciła się i odeszła, nie czekając na odpowiedź. Drzwi karczmy skrzypnęły i zatrzasnęły się za nią z impetem.

Pomieszczenie, do którego Puella wciągnęła Arno, było rozświetlone ciepłym blaskiem ognia i przyjemnie ciepłe. Kilka osób siedziało przy jednym stole i grało w kości, ale to nie był dzień wielkiej popijawy dla gości tego przybytku. Magowie zajęli miejsca przy jednym z wielu pustych stołów, a ciemnowłosy Voron poszedł załatwiać sprawy z karczmarzem, bo ktoś w końcu musiał wynająć pokoje, zamówić posiłek i coś do picia.
Rudowłosa, tak jak za każdym razem, oparła dłoń na czole Arno i wymamrotała cicho słowa zaklęcia. Naszyjnik pod jej bluzką rozjarzył się na moment, a potem mężczyznę ogarnęła fala ulgi, gdy zniknęła potrzeba zwrócenia poprzedniego posiłku, a jego wzrok odrobinę się rozjaśnił. Pośladki i uda bolały tak samo, jak do tej pory, ale przynajmniej część dyskomfortu minęła. Kto wie, może gdyby poprosił Puellę, wyleczyłaby też ból mięśni, ale czarodziejka sama z siebie tego nie proponowała.
- Nie spotkałam chyba dotąd nikogo, kto tak bardzo nie znosiłby koni - pokręciła głową i ściągnęła płaszcz, by przewiesić go przez oparcie krzesła. Woda zaczęła skapywać z niego na podłogę, tworząc małą kałużę. - To naprawdę nie jest takie trudne. Powinieneś rozluźnić się bardziej. Poczuć ten rytm, w którym porusza się zwierzę i się do niego dostosować. Czuję, że siedzisz za mną sztywny jak kołek i jestem prawie pewna, że na żebrach mam już siniaki od tego, jak mnie ściskasz.
- Hm, trochę zrozumienia
- wtrącił się Rathal, zerkający raz po raz w stronę drzwi. - Nie wszystko jest dla każdego. Przypomnij sobie, w jakim stanie byłaś po przejściu przez portal na naszą uczelnię.
- Portale to nie to samo. Wciągają twoje ciało w miejsce poza czasem i przestrzenią i wypluwają po drugiej stronie. Koń... to koń.

Do ich stołu wrócił Voron i z westchnięciem opadł na jedno z wolnych krzeseł.
- Zostały dwa wolne pokoje. Musimy się jakoś podzielić. Myślisz, że córka zechciałaby podzielić się z tobą pokojem, Rathalu? - spytał.
Dokładnie w tym momencie rzeczona córka jak burza wpadła do karczmy, zatrzaskując za sobą drzwi. Tam też zatrzymała się w miejscu i wplotła dłonie we włosy, unosząc wzrok w górę, na sufit, jakby błagała bogów o cierpliwość.
- Hm. To się okaże - mruknął Il'Dorai.
Obrazek

Zajazd Pod Wzgórzem

45
POST POSTACI
Arno
Zanim jeszcze zgromadzeni przestąpili próg zielony podniósł dotychczas smutno spuszczony łeb i rzucił okiem po gromadce. Nietrudno było zauważyć jakie relacje łączą Rathala z osobą, która wybiegła mu na spotkanie. Rodzinna schadzka to ostatnie czego się spodziewał w tych okolicznościach, ale tak to właśnie wyglądało. Arno właściwie nie miał żadnych uwag. To jakich towarzyszy dobierał sobie jego wspólnik oraz z jakich metod korzystał było sprawą drugorzędną - liczyły się efekty, choć na ocenę tychże było stanowczo za wcześnie. Mierząc spojrzeniem pozostałych szybko dotarło do niego, że większość, o ile nie wszyscy to obyci z magią profesjonaliści, bądź im podobni. Wszyscy poza nim, rzecz jasna. Mieszaniec miał tyle wspólnego z wyedukowanym magiem, ile wolny mustang z wierzchowcem sakirowca. Czarować może i potrafił, ale był w tym dzikim, nieokrzesanym samoukiem, cokolwiek (jako tako) skutecznym. No cóż, nie był tu po to, aby pobierać nauki, ani popisywać się swoim "kunsztem" toteż i jego status w tym światku był na obecny moment bez znaczenia. Miał swoje talenty, oni mieli swoje.

Gdy natrafił wzrokiem na wysokiego (acz z jego perspektywy wszyscy tacy byli) czarnoskórego mężczyznę na moment się zatrzymał. Bez wątpienia był to kolejny uzdolniony magicznie. Ślepia bystre, dłonie niestrudzone orką, czy orężem, plecy wyprostowane w dumie typowej czarownikom. Również krój błękitnej szaty poznawał dobrze, wszak miał już okazję widzieć podobne odzienie w ostatnich latach, ale...

"Karlgardczyk? Tak daleko od swoich?" — pomyślał, przy czym delikatnie skinął głową w kierunku nieznajomego. Pomimo że Arno był poniekąd deczko zaskoczony, o tyle odczuwał nietypową dla niego radość. Drobną co prawda, lecz nie mógł temu zaprzeczyć - widok kogoś z dalekiego południa obudził w nim... nostalgię? Czyżby zaczynał tęsknić za domem?

"Domem?" — zamyślił się, a wtem Puella wciągnęła go do środka. Nie opierał się. Może był zbyt zmęczony, a może za bardzo zgubił się w tym nowym doświadczeniu. Nigdy wcześniej nie czuł... tego co czuł teraz. Znaczną część życia poświęcił przecież na podróż z wędrownym taborem, a i nigdy później nie zagrzał długo w jednym miejscu. Krótki epizod spędzony w Oros był właśnie tym, bo i nie minęło wiele czasu jak zmuszony został do ucieczki z miasta. Czyli pustynne ostępy nazywał teraz swoimi stronami, zaś fort na nich wzniesiony domem?


Wszystkie te mniej i bardziej głębokie przemyślenia porzucił wkrótce po tym, jak ciepło sieni zaczęło wnikać w jego ciało. Rudowłosa prawie niosła go przez salę. W normalnych okolicznościach pewnie wzburzyłby się takim traktowaniem, ale nie miał ani siły, ani ochoty na czcze kłótnie. Więcej, czuł wdzięczność wobec dziewczyny, wobec tego, że poświęcała swój czas, żeby doprowadzić go do porządku. Gdy położyła ciepłą dłoń na jego czole, a jej usta wyszeptały słowa zaklęcia na moment pomyślał, że mógłby znaleźć w niej kogoś więcej niż sojusznika w interesach. Może nawet by się zarumienił, gdyby do tej pory nie był to ich stały rytuał. Wkrótce potem przyszła ulga jakby gorący prysznic - krótki co prawda, acz wystarczający by wrócił do normalnego funkcjonowania. Nadal odczuwał pewien dyskomfort, jednak poprawa wobec stanu poprzedzającego była zauważalna.

Nie chodzi o to, że nie lubię koni. — wykręcał się, odrobinę naburmuszony — To one nie lubią mnie.


Słuchał jej nieco zakłopotany, trochę obrażony - jakby zbierał naukę od matki, po krzywym obieraniu ziemniaków na obiad. Nie mógł zaprzeczyć, że uwagi miała trafne, a choć kuły go ździebko w męską godność to pochodziły z troski o ich wspólny komfort podróży. Dwojaka natura Arno szeptała mu wówczas zgoła różne sposoby reakcji. Domieszka gobliniej krwi dociskała, żeby te wszystkie komentarze o rytmie, o kołku skwitować jakimś dwuznacznym żartem w lubieżnym podtekście, po którym pewnikiem dostałby z plaskacza po gębie. Z drugiej strony zgoła inne racje szeptała mu ludzka natura - bardziej racjonalne, wręcz empatyczne. Ostatecznie zacisnął zęby, co by powstrzymać impuls.

Spróbuję. — rzekł, choć i te słowa nie przyszły mu z zupełną łatwością. Odwrócił się na pięcie, żeby zawiesić płaszcz na najbliższym kołku, lecz nim to zrobił dodał — ...i dziękuję, Puella. — odszedł kawałek skonfundowany, po czym usiadł przy kominku ze wzrokiem utkwionym w płomienie.

Tym razem mógł jednak nieznacznie się zarumienić.

Sygn: Juno

Wróć do „Wschodnia prowincja”