A droga wiedzie w przód i w przód...

1
Było późne popołudnie. Od wydarzeń w lesie Fergusa dzieliło parę godzin, kilka mil, tysiące drzew i całkiem wygodne ciuszki pośrednika, którego przyszło mu zabić jeszcze przed opuszczeniem puszczy. Wokół panował sielankowy spokój, a maszerujący szlakiem wzdłuż lasu Vatternon mężczyzna nie słyszał nic prócz szelestu kolorowych liści i okazjonalnego świergotu ptaków. Wszystko było zupełnie normalne i nikt, kto by teraz myśliwego zobaczył nie pomyślałby nawet w jak burzliwych zdarzeniach przyszło mu dziś uczestniczyć.

Fergus szedł przed siebie, sukcesywnie oddalając się od terytorium zagrożonego, mijając pagórki i dołki, nie zatrzymując się ani na moment. Po drodze nie spotkał nikogo, jedynie w oddali zauważył jedną czy dwie wioseczki, ale żadna nie przylegała bezpośrednio do Vatternońskiego traktu i do żadnej nie skierował on swoich kroków.

Czas mijał w ciszy i nie niepokojony niczym myśliwy szedłby tak pewnie do wieczora, gdyby nie niespodziewana przeszkoda, z która przyszło mu się zmierzyć. Otóż w poprzek drogi, zastawiając całą jej wydeptana szerokość, stał wóz. Ot, zwyczajny, drewniany wóz przykryty grubą płachtą, spod której wystawały najróżniejsze pudła, kosze i pakunki. Do pojazdu zaprzęgnięty był koń, masywne, wielkie stworzenie srokatej maści, które obecnie ze stoickim spokojem przeżuwało zielsko rosnące przy trakcie, zupełnie nie zwracając uwagi na dramat, który rozgrywał się wokół niego. A działo się wiele.

Tym, co zwróciło uwagę Fergusa jeszcze zanim dostrzegł on małe miejsce wypadku, był wzburzony, poirytowany głosik panienki, którą chwilę później mógł zidentyfikować jako niewysoką, całkiem powabną blondynkę w podróżnej sukni. Stała ona obok wyrośniętego gniadosza zaskakującej urody i trzymając go za uzdę głośno wyrażała swoje niezadowolenie.

- ... żeby zabrać ze sobą Wirmula. Ale nie! Ty oczywiście wiesz lepiej, jesteś starszy, mądrzejszy i sam sobie ze wszystkim poradzisz. I co?! Moje perfumy roztrzaskane, pewnie połowa tych Meridiańskich kiecek nimi pachnie! Każda chłopka, która je kupi, będzie pachnieć MOJĄ kompozycją lilaka. A miałam być wyjątkową! To był mój unikalny zapach dobrany przez najlepszego perfumiarza w całej prowincji, masz pojęcie ile mnie to kosztowało zachodu?! Gdybyś tylko faktycznie mnie tak kochał, jak twierdzisz, to byś schował swoja ojcowska dumę do kieszeni i pozwolił z nami jechać przynajmniej jednemu z tych kawalerów, którzy za mną biegali. Obelwyn miał siłę trzech mężów, w mgnieniu oka naprawiłby wszystko. Ale nie. Ty sobie ze wszystkim dasz radę. No i wspaniale, będziemy tak stać w nieskończoność czekając na pomoc, aż nas wilki pożrą albo rabusie okradną. No po prostu gratulacje!

Adresatem tych wszystkich pretensji był podobny do blondynki w rysach, choć niewątpliwie odstający w powabie starszy mężczyzna, który jeszcze nie zniedołężniał, choć lata świetności wyraźnie miał już za sobą. Nie odzywał się, przyjmując taktykę obrony milczeniem i strapiony przyglądał się przechylonemu pojazdowi, z którego osi spadło okute koło. Wszystko wskazywało na to, że wystarczyło nieco unieść wóz i wsadzić koło na swoje miejsce, odpowiednio zabezpieczając, najwyraźniej jednak staruszek nie miał na to sił.

Fergus, nieco oddalony od miejsca zdarzenia, wciąż pozostał niezauważony przez pechowych podróżników i z łatwością mógłby wyminąć ich, zbaczając w las. Zaoszczędziłby zarówno czas jak i, sadząc po charakterku obrażonej panienki, uniknąłby licznych komentarzy. Pytanie jedynie, czy mu na tym zależało, bo tamta dwójka wyraźnie należała do względnie zamożnej części wędrownych kupców i pomoc mogła mu się naprawdę opłacić. Jedna i druga opcja miała swoje zalety, jednak ostatecznie trzeba było się między nimi zdecydować.
Spoiler:

Re: A droga wiedzie w przód i w przód...

2
Spacer po lesie był orzeźwiający i oczyszczający. Tu śpiew ptaków, tam szelest liści, gdzie indziej dźwięk dławiącego się własną krwią podrzędnego narkotykowego pośrednika. Fergus dopuszczając się tego z pozoru haniebnego czynu prawdopodobnie uratował wiele istnień, które uległyby wstrętnym środkom odurzającym. Niestety czasem należy podjąć radykalne kroki by innym ludziom żyło się lepiej i bezpieczniej.

Mijane ośrodki cywilizacji nie interesowały go z osobistych pobudek. Wciąż był blisko miejsca od którego uciekł, a napotkanie na swej drodze niepożądanych istot mogłoby się skończyć nieciekawie. Z pewnością towarzystwo zbłąkanej, oddalonej od stada zwierzyny byłoby miłą odmianą, skończyłoby się ono jednak wymianą sugestywnych spojrzeń, bowiem mężczyzna porzucił w pośpiechu swój łuk. Dlatego też instynkt podpowiadał mu by trzymać się jak najbliżej głównej drogi, co by swoją obecnością nie prowokować żądnych krwi i mięsa wilków. W ten czy inny sposób mógł się narazić nawet jeśli nie okolicznej faunie, to zbójom wędrującym po tej samej ścieżce, był jednak skupiony i czujny ażeby w razie draki jak najszybciej schować się w rosnących przy trasie krzakach.

Priorytety bruneta były jasne i klarowne, praktyka okazała się jednak znacznie bardziej wymagająca od teorii. To co sobie obiecał, do czego tyle lat się przygotowywał zupełnie jakby straciło na znaczeniu, a on sam znalazł się w nowym położeniu, próbując nieudolnie znaleźć jakiś punkt zaczepienia. Kroczył tak więc, cały dzień, próbując poukładać sobie w głowie jaki będzie jego następny krok jeśli samo chodzenie nie przyniesie żadnych rezultatów, a z niebios nie spadnie nań jakaś odpowiedź, znak, cokolwiek co go pokieruje. Na twarzy Fergusa pojawił się ten charakterystyczny, zawadiacki uśmiech gdy tylko do jego uszu dotarł głos rozkapryszonej niewiasty wylewającej złość na jej towarzysza. Duże wrażenie robił sam wóz, w komplet którego wchodził koń. Takie ustrojstwo, prowadzone naturalnie przez kogoś kto zna się na rzeczy, zapewne jest w stanie szybko i sprawnie przemieścić podróżujących z miejsca w miejsce, nie wzbudzając przy tym podejrzeń gapiów. To ostatnie, cóż, było teraz stosunkowo pożądane przez spacerowicza.

Pozwolił sobie poczekać, aż panienka się wygada, obserwując z oddali całe zajście, przyswajając każde jej słowo, sposób w jaki je wypowiadała i jej ogólną postawę. Mężczyzna, a właściwie ojciec prowadzącej monolog blondyny, nie wyglądał na takiego co to miałby sprawiać duże problemy Fergusowi, w razie gdyby ten postanowił się ujawnić. A postanowił. Nawet jeśli nie zaoferują mu podwózki zawsze mogą wskazać drogę na najbliższe gospodarstwo skąd będzie miał większą sposobność do podjęcia jakichkolwiek dalszych kroków w celu realizacji swych szczytnych planów.

- Rabusiów ci u nas mało - zaczął wyłaniając się powoli z ukrycia, mówiąc na tyle głośno by go usłyszeli, ale też na tyle cicho by nie zwrócił niepotrzebnej uwagi drapieżników, bądź zbirów jeśliby jacyś rzeczywiście czaili się w okolicy - jeśli jednak o wilkach mowa. Tych już wypada się spodziewać, słońce chyli się bowiem ku zachodowi, a te bestie odnajdują chorą satysfakcje w atakowaniu ludzi późnym wieczorem. - Zatrzymał się tuż przed bezradnymi wędrowcami, nie chcąc ich spłoszyć tym nieoczekiwanym nadejściem. Przyjął postawę otwartą, unosząc lekko dłonie, odwrócone zewnętrzną stroną w kierunku zakłopotanej rodzinki. Uśmiechał się delikatnie, chcąc nadać swoim wypowiedziom szczerości nie tylko przy pomocy łagodnego tonu głosu, ale też poprzez odpowiednią mimikę twarzy. - Specjalistą od wozów nie jestem, ale jak coś trzeba podnieść, przenieść, czy posunąć... coś na pewno zaradzimy.

Re: A droga wiedzie w przód i w przód...

3
Koń, na którym siedziała blondyna poderwał gwałtownie łeb, ale dziewczyna stanowczo przywołała go do porządku. Zwierzę najwyraźniej bardziej się obawiał jej niż obcego przybysza, bo znieruchomiało natychmiast, posłusznie podporządkowując się woli swej pani. Nieco inaczej miała się sytuacja ze staruszkiem. Mężczyzna momentalnie się wyprostował i odwrócił przodem do intruza, a w jego dłoniach nie wiadomo kiedy, nie wiadomo skąd pojawiła się wycelowana prosto w Fergusa kusza.

- Tato, spokojnie! - dziewczyna najwyraźniej świetnie się czuła ustawiając wszystkich dookoła. Z niewiadomych powodów uśmiechnęła się delikatnie przy jednym z ostatnich słów, które wypowiedział mężczyzna, po czym spojrzała na niego serdecznie i powiedziała - Proszę wybaczyć nerwowość ojca, sam pan rozumie, że nigdy nie można być pewnym intencji obcych. Mamy problem z kołem, trzeba podnieść wóz. Byłby pan uprzejmy nam pomóc? Oczywiście zrewanżujemy się, o to proszę być spokojnym.

Dziewczyna była miła i uśmiechnięta, ale nie zeszła z konia. Jakkolwiek zinterpretował to Fergus, blondynka była po prostu nieufna, jednak trudno się jej dziwić, bo z tego co zauważył myśliwy nie miała ona czym się bronić. Tymczasem zaś staruszek nadal wpatrywał się w niego uważnie, nie odzywając się ani słowem i niewzruszenie celował dalej z kuszy. Najwyraźniej miał powody nie ufać nieznajomym podróżnym, ale raczej nie zamierzał bez powodu wystrzelić, a jego ręka była zaskakująco pewna jak na jego wiek.
Spoiler:

Re: A droga wiedzie w przód i w przód...

4
Ojczulek był słusznie przewrażliwiony, mało kto w tych stronach jest godny zaufania. O ile w ogóle istnieją takie strony, gdzie przypadkowy mężczyzna wyłaniający się ot tak z krzaków nie wygląda ani trochę podejrzanie. Kto wie, może tylko czekał na stosowną chwile by poprzez odpowiedni gest dłonią, bądź nawet prosty gwizd zaprosić współtowarzyszy czyhających gdzieś w pobliżu szlaku na mały napad. Ale czy sam Fergus mógł być pewny intencji obecnych tutaj "nieszczęśników"? Być może byli przedstawicielami jakiejś tajnej organizacji składającej rytualne ofiary z dzieci w każdy ostatni dzień wiosny. Być może przyjęli zasadę by rewanżować się dobroczynnym mężom poprzez wycinanie na ich ciele rytualnych znaków, posypując je następnie solą. Damy w opresji istnieją jeno w bajkach, spaczona rzeczywistość uczy, że osoba, której ktoś uratował życie za parę dni może obrócić w pył wioskę pełną niewinnych, uczciwych ludzi. Postój tych dwoje może zapobiec śmierci dwunastu innych, wszak poznanie intencji człowieka do najprostszych i najszybszych nie należy, nie jest to czynność, którą można zrealizować poprzez wymianę kilku krótkich zdań przy uszkodzonym wozie.

Uśmiech zszedł Fergusowi z twarzy wówczas gdy zobaczył, iż ów starszy mężczyzna wymierza do niego z kuszy. Starzec nie był pierwszym który weń celował, aczkolwiek ciężko się do tego typu uczucia przyzwyczaić na tyle by je zupełnie ignorować. Tym razem swą miną dawał do zrozumienia, że jest lekko poirytowany takim, a nie innym obrotem spraw. Dało się wyczuć, że jest to szczera emocja, choć próbował zachować pozory optymisty.

- Również was nie znam. - wskazał oczywiste, chcąc podkreślić, że sytuacja jest identyczna dla obu stron. Miast unieść ręce w górę jak zrobiłby to prawdopodobnie każdy inny chłop, on całkowicie opuścił swoje, jakby chciał przekazać w ten sposób wyraz zażenowania nader defensywnym podejściem ojca białowłosej. - Oferta pozostaje aktualna. - skierował uśmiech w stronę niewiasty, pragnąc na chwile odłożyć na bok negatywne emocje wywołane nadwrażliwością cichego kusznika. - To jak? Bierzemy się za to, czy czekamy aż nam wilki przyjdą z pomocą? - rzucił, wzrok swój skierowawszy na starca.
ODPOWIEDZ

Wróć do „Archiwum”