Wieś Przygranicze

1
Ach Fenistea... Niegdyś to było diabelnie piękne miejsce. A dzisiaj? Dzisiaj jest tylko diabelne. Mija już trzeci rok od kiedy to gwiazdy spadły na ziemię Herbii i wygnały długouche elfy z ich własnego domu. To wydarzenie zakończyło wojnę między Keronem a mieszkańcami lasów, a jej wynik był zdecydowanie jednoznaczny. Był to jeden z wielu zwiastunów Nowej Ery... Ale o tym kiedy indziej.
Teraz po prastarych borach i uroczyskach pozostało jedynie wspomnienie. A i tych pozostało niewiele, bowiem większość tych, którzy mogliby tęsknić za tym miejscem umarła. Prócz wspomnienia pozostały jeszcze uschnięte drzewa. Ich pnie i gałęzie które załamują się z suchym trzaskiem przy najlżejszym nacisku. Jeśli ktoś miałby nieszczęście poprzechadzać się w tym niegościnnym terenie, wydać by mu się mogło, że wszystko, ale to wszystko tu wymarło. Nie słychać tu śpiewu ptaków, nie słychać też szumu liści. Wiatr co najwyżej gwiżdże przedzierając się przez obumarłe drzewa. No i ta łuna. Nad krainą niebo świeciło na tysiące przeróżnych kolorów zarówno w dzień i w nocy. Światło to było jak żywe - migotało, zmieniało się. Sprawiało, że noce były prawie tak samo jasne jak dzień. Ta światłość przedziwnie kontrastowała z pustką lasu, który okrywała.
W odległości od drzewnej ściany tej umarłej krainy ktoś kiedyś nieopatrznie założył osadę. Ta, nękana to przez bandytów, to przez leśne elfy żądne zemsty za swych poległych w wojnie nie wzrosła wiele, wciąż pozostając niewielką wsią, która żyła z pastwisk i drobnych upraw gryki i buraków. Stało tam kilkanaście domów oddzielonych od siebie polem oraz drogą, a jeden z budynków górował nad wszystkimi innymi jednym dodatkowym piętrem, oraz szerokością. Była to stara obora, przerobiona na gospodę, w której gromadzili się wieczorami wszyscy mieszkańcy, by wypić za lepsze czasy.
Na południu dało się ujrzeć szczyty ściany wschodniej. Wioska znajdowała się na wzgórzach. Od północy wiał delikatny, zimny wiatr. Nie było tego widać z osiedla, ale gdyby podążyć do źródła bryzy, po długim marszu dotarłoby się do morza.

W tej osadzie właśnie zjawił się Manul, chłop wielki jak dąb. Z braku lepszego wyboru, zrazu udał się do karczmy, by zapić dalszą podróż. Izba była obszerna, ale pusta. Na środku były poustawiane stoły w kształt prostokąta, przy którym siedzieli wszyscy goście rozmawiając ze sobą, pijąc i jedząc. Mało tego, przy lewej od wejścia ścianie stał podobny stół, tyle że niższy, przy którym gromadziły się podrostki, także zajmując się przede wszystkim sobą.
Kiedy tylko drzwi się otwarły a stopa obcego przekroczyła próg wszystkie twarze zwróciły się wprost ku niemu. Cała rozmowa ucichła. Jedynie dzieciarnia natychmiast wróciła do swych rozmów, ale i ta nie w całości. Wyraźnie czuć było niemiłą atmosferę. Niezręczną sytuację przerwał właściciel dobytku, który ręką zrobił znak, by awanturnik doń podszedł. Wzrostem prawie dorównywał Manulowi, ale na pewno przerastał go wszerz. Odezwał się, wykorzystując względną ciszę w pomieszczeniu:
-Podejdźże, zjedz. Musisz być znużony. Skąd przybywasz?
Z wyrazu twarzy zgromadzonych można by wywnioskować, że to tylko kramarz jest tu przyjaznym człowiekiem.

***

Arna jechała już kolejną z rzędu godzinę. Dochodził wieczór. Ilekroć nie spojrzała w tył, za nią, za linią horyzontu podążał wciąż ten sam jeździec. Dobrze wiedziała kim był i czego chciał. A najgorsze było to, że się powoli, acz nieustannie zbliżał. Prędzej, czy później przyjdzie jej stanąć do boju, o ile nie znajdzie wybawienia, lub nie zgubi najemnika. Ale na stepowej drodze to drugie zdawało się być dość niemożliwe.
Uwagę dziewczyny przykuł nie tylko jeździec, ale i przedziwna łuna światła, do której się zbliżała. Nie wiedziała zbytnio gdzie jedzie, wiedziala jedynie, że jeśliby podążała tą drogą, to w końcu dotarłaby do elfickich lasów, na które niegdyś spadły gwiazdy. I z tym właśnie skojarzyła zorzę. Z granicą Kerońsko-Fenisteiską. Czy aby na pewno ucieczka wprost na ziemie, co prawda spustoszone, ale jednak jeszcze tak niedawnego wroga? Bezpieczne to miejsce, czy nie - wyboru nie było.
Otuchy jeźdźczyni dodały domki rysujące się zza wzgórza. Niewielka wieś na tle ściany martwego lasu. Może właśnie to było jej wybawienie?
"Jak dzikie zwierze w okresie godowym
Jak marynarze z dziwkami w mieście portowym
Jak uczniowie Oros z uczennicami
Jak król ze sługami i nałożnicami
Jak żołnierze ze schwytanymi kobietami

Odpuść sobie, dziecię

I tak wszystko pierdolnie
Jak nikt jeszcze nie widział w świecie"

Re: Wieś Przygranicze

2
- A Garon by to wszystko wziął! - Arna zaklęła pod nosem, dostrzegłszy daleko za sobą sylwetkę jeźdźca, po czym pochyliła się lekko w siodle i poklepała wierzchowca po mokrej od potu szyi. Warknęła cicho, gdy zauważyła czarny ślad, jaki został na jej dłoni. - Jeszcze trochę, mały. Jest uparty, ale w końcu musi odpuścić. Albo go zgubimy. Coś wymyślę, ale teraz musimy wytrzymać, dobrze? Jak nie będziemy za bardzo wyrywać w przód, może uwierzy, że to nie nas goni?
Koń charknął z głębi płuc, demonstrując swoje zmęczenie. Albo własne zdanie na temat pobożnych życzeń jego pani. W końcu to ona wpakowała ich w tą kabałę, więc niby powinna ich wyciągać, ale to było zbyt optymistyczne założenie.
Kilka godzin wcześniej musieli ratować skóry ucieczką w pełnym cwale. Na szczęście Arna miała niewielki dobytek, więc Krowa nie był nadmiernie obciążony. Po prawdzie udało im się zyskać sporo czasu dzięki temu, że oboje byli solidnie rozgrzani, ale nie mogli utrzymywać takiego tempa długo. Dlatego też, gdy tylko poczuła się w miarę bezpiecznie, dziewczyna zarządziła postój. Specjalnie wybrała miejsce, gdzie zauważyła starannie ułożone kamienie okalające resztki czyjegoś ogniska. Wykorzystała owe pozostałości, by ukryć charakterystyczne łaty swojego wierzchowca pod warstwą czerni. Wyszło to dość marnie, ale na początek musiało wystarczyć. Czarne od węgla ręce wytarła jeszcze o własne włosy, by dopełnić maskarady.
Tak gotowa ruszyła pieszo, chcąc pozwolić ulubieńcowi odetchnąć. Na swoje szczęście dziewczyna często oglądała się za siebie w swoistej wersji manii prześladowczej. Dzięki temu zauważyła sylwetkę jeźdźca, gdy tylko pojawił się na horyzoncie. Jechał od miasta w jej kierunku, ale Arna nie spanikowała tak od razu. Zrobiła to dopiero, gdy zdało jej się, że domniemany pościg jakby przyspieszył na jej widok. Wtedy wskoczyła na siodło i pogoniła Krowę do galopu, chcąc zniknąć z oczu nieznajomego.
Gdyby jednak było to takie proste, nie klęłaby ani nie wzywała na pomoc wszystkich znanych sobie bogów po kilku godzinach. Nie pędzili już na złamanie karku. Złotko zbytnio bała się zajeździć ulubieńca. Ale musieli trzymać dość forsowne tempo, by utrzymać względnie bezpieczny dystans między sobą a pogonią. Często zeskakiwała na ziemię i truchtała obok końskiego boku, ale coraz częściej oboje się potykali i tylko kwestią czasu było, aż któreś zwyczajnie się podda. Cholerny jeździec na horyzoncie zdawał się podążać ich śladem bez nadmiernego wysiłku. Akrobatka była gotowa założyć się o własny tyłek, że wierzchowiec tego gnoja miał dłuższe nogi i był smuklejszy od jej kochanego maleństwa i dlatego powolutku zbliżał się coraz bardziej.
- Dobra, kochanie, mam plan. Boję się jechać tak totalnie na wschód, jeszcze trafimy na elfy, czy inne barachło. Jeszcze trochę i gnój nie będzie nas przez chwilę widział, bo mu górka zasłoni. A my wtedy myk, pełnym cwałem do tej wioski. Tam się ukryjemy, a on pojedzie w pizdu, do lasu. Nie szuka karego konia, to może nie zwróci na nas uwagi nawet, jak za nami pojedzie. - Arna podzieliła się z ogierem swoimi przemyśleniami, zeskakując znów z siodła. Nie zwolnili przy tym ani na chwilę, bo też nie było takiej potrzeby. Truchtała przez jakiś czas przy wierzchowcu, zerkając co rusz przez ramię.
- Dobra, poszlim! - Zarządziła i wskoczyła na grzbiet Krowy, wymuszając dociśnięciem łydek jeszcze jeden wysiłek. Zwierzak nie był zachwycony, ale skoczył do przodu ciężkim galopem. Odrobinę zachęcała go obora, czy stajnia, którą zauważył między gospodarstwami i odruchowo wyznaczył kurs właśnie na nią. Dziewczyna ani myślała protestować przeciw takiej samowolce. W końcu to właśnie tam mieli największą szansę ukryć się chociaż na chwilę. Już w wiosce ponownie znalazła się na ziemi i rzuciła biegiem do drzwi dużego budynku, pozwalając swojemu dzielnemu rumakowi na zwolnienie do kłusa i samodzielne podejście do celu. Arna otworzyła szeroko wrota, nawet nie zaglądając do środka i skinęła na ulubieńca, by go popędzić. Krowa ruszył w kierunku wejścia, ale bez ostrzeżenia zatrzymał się tuż za progiem, tarasując całkowicie przejście.
- Bogowie cię opuścili? Leźże! - Dziewczyna popchnęła konia, opierając obie ręce na jego zadzie. Niestety, złośliwiec ani myślał się ruszyć. Złotko nie mogła zobaczyć, co mu tak przeszkadzało i przez chwilę rozważała wdrapanie się na jego grzbiet, wykorzystując ogon w charakterze uchwytu. Ale wtedy byłaby cała w czarnej mazi, która powstała z połączenia rozsmarowanego na sierści węgla i końskiego potu. Sklęła więc jeszcze uprzejmie czarny chwilowo zad i opadła na kolana, postanowiwszy zwyczajnie przeleźć na czworaka między nogami zwierzęcia. W ramach treningu i budowania zaufania robiła to już setki razy, więc co niby mogło pójść nie tak?

Re: Wieś Przygranicze

3
Nim rosły mężczyzna zdążył się pozbyć kaptura w całości skrywającego lico, na jego twarz wypełzł nieudolnie skrywany wyraz zniesmaczenia. Uporał się z nim jednak jeszcze przed odkryciem swej tożsamości, głośno zgrzytając przy tym zębami, a zarazem postępując dwa kroki do przodu. Po nich zatrzymał się, lecz tylko po to, by mocnym pchnięciem ręki zatrzasnąć za sobą wrota do tej niezbyt okazale wyglądającej rudery.
- Witajcie, Gospodarzu – rzucił spokojnym, zmęczonym tonem, swawolnie kierując się ku jedynej osobie, która miała na tyle odwagi, by się doń odezwać. Głuchy odgłos stawianych przezeń kroków roznosił się niemrawo znad klepiska, nietłumiony nawet niewielką warstwą starej słomy. Od uda draba rytmicznie odbijały się dwa potężne trzonki toporów, wychylające się nieśmiało spod poł płaszcza, jeszcze bardziej zagęszczając atmosferę. Manul już zawczasu i z premedytacją ustawił je w taki sposób, hołdując staremu prawu, by poinformować przeciwnika o zajęciu danego obszaru lub obiektu niezwłocznie po dokonaniu takiego aktu, bowiem w innym przypadku może skończyć się to jakże przykrą niespodzianką. A grubiański paniczyk miał takowych na jakiś czas zwyczajnie dość. Niema groźba, choć oczywista, nie zdawała się być jednak tandetną, teatralną próba przestraszenia gawiedzi. Człek nie trzymał buńczucznie ręki za pasem i nie rzucał wszędzie groźnych spojrzeń. Po sali rozejrzał się właściwie tylko raz, lecz nie wydawał się być w jakikolwiek sposób zainteresowany tutejszym zgromadzeniem.
- Rad jestem ze słów waszych i aż żal wysłuchiwać ich w tak mrocznych czasach. Ciepłą strawą jednak nie pogardzę a i kufelek piwka byłby… nieocenionym darem– z tymi słowami zostawił właściciela, mając tylko nadzieję że ten zrozumiał jego prośbę. Mógł wszakże krzyknąć „Ejże kmiocie! Dajże żryć i pić, ino prędko bo mnie graba swędzi!”. Na kompanii takie coś zwykle działało, lecz młody Blackster nie lubił zachowywać się zbyt obcesowo. Często to właśnie to wyróżniało go spośród całej bandy i zarazem wskazywało postronnym, kto w tym układzie jest prawdziwym przywódcą. No i czerpał jakąś taką, sadystyczną wręcz przyjemność z wprawiania prostych ludzi w zakłopotanie za pomocą słów.
Po, jak uznał, złożeniu zamówienia, człowiek zaczął powoli obchodzi ławy, kierując się ku niewielkiemu, glinianemu palenisku. Konstrukcja ta nie wydawała się tu pasować. Najpewniej została dorobiona na chybcika o wiele później, niż powstała sama obora. Obora, szopa, czy cokolwiek to jest. – Sam piec nie wydawał się zbyt trwały i na pewno nie dawał zbyt wiele ciepła, ale jednak potrafił „złamać” powietrze na bardziej przyjazne istotom żywym. Manul zbliżył się do niego, zachęcony niemrawym blaskiem płomienia i nie rozczarował się zbytnio, bo w tej chwili nie miał szczególnie wygórowanych wymagań. Ba, nawet złapał za jedną z ław i podsunął sobie bliżej ognia, najpewniej chcąc się nieco ogrzać, a zaraz potem cisnął na nią płócienny wór. Na wpół swobodnie z zdjął z siebie ciężki, wilgotny i co najgorsze, ubłocony płaszcz i powiesił go w pobliżu paleniska. Na tyle blisko, by ten powoli sechł, a zarazem nie na tyle, by wypalić sobie w nim szereg dziur. Z werwą złapał za górną część rękawa koszuli wystającej spod niezbyt okazałego pancerza i przyciągnął go sobie pod nos, by zaraz potem skrzywić się z obrzydzeniem.
- Tfu! Królestwo za balię z ciepłą wodą! – mruknął raczej do siebie, choć nie przeszkodziło to osobom siedzącym najbliżej podsłyszeć jego psioczenie. Taaa, gorąca kąpiel nie byłaby taka zła. Najlepiej w miłym towarzystwie równie gorącej panny. Z tak lepkimi myślami, rozglądnął się powoli po sali, w poszukiwaniu potencjalnej córki karczmarza, tudzież innej pulchnej krasnolicej, lecz srogo się zawiódł. Pozostała mu już tylko nadzieja, że takowa złośliwie ukrywa się przed nim w innym pomieszczeniu.
W międzyczasie postanowił jednak umilić sobie oczekiwanie na posiłek i w tym właśnie celu wygrzebał z worka osełkę. Następnie sięgnął za pas po jeden z toporów, jednocześnie siadając ciężko – aż drewno jęknęło żałośnie – by chwilę potem zabrać się za ostrzenie głowni. Od jakiegoś czasu drażniła go szczerba, powstała jeszcze na tępym łbie sakirowca, ale do te pory nie miał czasu się nią zająć. Nagliły go takie sprawy, jak ratowanie własnej skóry przed wygarbowaniem, tudzież ucieczka przed katowskim toporem. Dlatego też nie od razu zainteresował się faktem, że tej nocy ktoś jeszcze postanowił zawitać w te skromne progi. A gdy już się odwrócił… na jeden moment, wielki jak góra mężczyzna, z impetem spadł z drewnianej ławy i w panice zaczął cofać się pod ścianę, komicznie wierzgając nogami i rozrzucając wszędzie wokół słomę. Przed sobą oburącz trzymał topór i to w taki sposób, jakby ten miał go bronić przed całym złem tego świata. Tuż za nim ciągnęła się głęboka bruzda powstała po rękojeści toporzyska nadal zatkniętego za pas. Zatrzymało go dopiero zimne drewno nieheblowanej deski, które najpewniej byłby w stanie porąbać… gdyby tak bardzo się nie bał. Tym, co tak wystraszyło biednego Manula, był najprawdziwszy demon. Ogromna, czarna jak bezksiężycowa noc, końska zmora, z której nozdrzy buchał siarczysty dym i której z pyska toczyła się gęsta smoła. Zupełnie, jakby powstała z czystego chaosu.
- A więc po mnie przyszłaś… Niczego nie żałuję! Niczego, słyszysz?! Nie boję się ciebie!
Smoki i gołe baby
Rycerz na koniu mknie
Pędzi jak pojebany
szybciej już nie da się

Re: Wieś Przygranicze

4
Plan Arny był dobry. I w sumie być może by się powiódł, gdyby... No właśnie. Gdyby nie fakt, że trakt na którym odbywała się pogoń nie był używany. Nikt bowiem nie miał już po co odwiedzać domu leśnych elfów. Ani nie było kogo odwiedzić, ani czym oka nacieszyć. A i wiele opowieści krążyło o martwych lasach, toteż niejeden bał się zapuszczać chociażby w okolice Ściany Wschodniej. A im dłużej pościg trwał, tym na większe zadupie się zapuszczali. Ale udało jej się. Dotarła do stodoły pierwsza. Ba, galopujący Krowa zostawił samotnego jeźdca w tyle, dając kobiecie chwilę czasu spokoju.
Jakież było zdzwienie Krowy, gdy okazało się, że w stodole siedzieli ludzie, rozmawiając ze sobą i pijąc! O, jakie było dziwienie tubylców, gdy w drzwiach gospody zjawił się koń! Jakie było w końcu zdziwienie wszystkich na okrzyk rosłego mężczyzny wyciągającego broń na widok konia! Tak wielkie, że nikt nie zwrócił uwagi na dżygitkę, która przedostała się pod końskim brzuchem do środka przybytku.
Sytuacja była na tyle absurdalna, że wszyscy na chwilę zapomnieli o całym świecie. Dzieci poczęły natychmiast się śmiać i przedrzeźniać Manula, krzycząc: "Demon! Demon!" do wtóru własnego śmiechu. Kilku drosłych też parsknęło śmiechem, większość jednak spojrzała na awanturnika jak na wsiowego idiotę, którego w tej wsi akurat brakowało.

Od strony Manula sytuacła oczywiście wyglądała zgoła inaczej. Poczciwy grubas nie widział nic przeciwko obdarowaniu obcego miską gotowanej kaszy, oraz trunkiem, który nie dość, że ani trochę nie przypominał piwa, to na dodatek miał buraczany kolor i smak. Wyglądało na to, że jest to jedyny alkohol, na który podróżny może liczyć w tej osadzie. Z powieszeniem płaszcza nad paleniskiem wystąpił mały problem, albowiem, nie było tu żadnego wieszaka, ani gwoździa wbitego w belki ściany. Spomiędzy których, notabene, wiał delikatny wiatr, dodatkowo oziębiając obszerne pomieszczenie. Rzezimieszek więc został zmuszony do ułożenia płaszcza na zimnej ziemi przy ogniu.
Nietrudno było się domyślić, że na towarzystwo ani gorących panien, ani gorącej wody liczyć tu nie może. Była tu co prawda kilka kobiet, tak na oko połowa tutejszych nimi była, jednak zdecydowanie do żadnej z nich nie pasował przymiotnik "urodziwa". Wszystkie były dość krępe od pracy w polu i jedzenia w koło przepożywnej kaszy. Jedynymi ich atutami był wielki biust i wielki tyłek, który jednak był wielki przede wszystkim z powodu wielkości całego ich ciała.
Długo jednak nie przyszło mu rozmyślać o pannach, gdy we wrotach 'karczmy' zjawił się najprawdziwszy koń, zupełnie jak w jego koszmarach. Na jawie na szczęście miał ze sobą wierny oręż, którym byłby w stanie się obronić... jeśli miałby odwagę zbliżyć się do potwory. Dopiero po chwili zauważył kobietę, która wyszła na czworakach spod nóg bestii.
"Jak dzikie zwierze w okresie godowym
Jak marynarze z dziwkami w mieście portowym
Jak uczniowie Oros z uczennicami
Jak król ze sługami i nałożnicami
Jak żołnierze ze schwytanymi kobietami

Odpuść sobie, dziecię

I tak wszystko pierdolnie
Jak nikt jeszcze nie widział w świecie"

Re: Wieś Przygranicze

5
Arna powoli podniosła się z kolan, otrzepując dłonie i rozglądając się po sali. Przez chwilę miała ochotę zawrócić, albo schować się w kącie. Nie miała jednak za bardzo dokąd uciekać, a oboje podróżni musieli odpocząć. A to był jedyny budynek sprawiający wrażenie nadającego się dla konia. No i wyglądało na to, że trafili do karczmy, więc może nawet mogliby się najeść?
- I bardzo dobrze, że się nie boicie, toć nikomu nie grożę! - Dziewczyna wyprostowała się w pełni, choć nie dodało jej to wcale powagi majestatu. Oparcie pięści na biodrach też w sumie nie pomagało, ale zrobiła to i tak. - Ja was nie znam nawet, to na cholerę miałabym po was przychodzić?
W tym momencie jej pełna świętego oburzenia postawa została zachwiana i to dość dosłownie. Znużony Krowa uderzył ją czołem w plecy, przez co Złotko omal się nie wywaliła. Obróciła się wściekła do konia i pogroziła mu pięścią. Zaraz jednak uśmiechnęła się, cmoknęła chrapy ulubieńca, po czym spojrzała jeszcze raz na wielkiego mężczyznę, który wyraźnie coś do niej miał. Dżygitka i jej wierzchowiec parsknęli jednocześnie w jego kierunku.
- Chodź, kochanie. - Arna kiwnęła na zwierzaka, chcąc zdążyć, zanim karczmarz, czy któryś z gości postanowiliby pogonić parkę na dwór. - Gospodarzu? Da się trochę zboża, wody? Mamy... długą podróż za sobą. I długą przed sobą. Koń cały spieniony, zachoruje, jak go noc na dworze zastanie. Zapłacę.
Na dowód dziewczyna przeciągnęła palcami po szyi zwierzęcia, po czym uniosła ukrytą w rękawicy dłoń. Dopiero wtedy przypomniała sobie, że jej ulubieniec był uwalony węglem, więc i piana, którą pokryła się sierść rumaka była zasadniczo czarna. Z resztą sama uwalana sadzą Złotko wyglądała jak kupka nieszczęścia. Gdy tylko udało jej się wciągnąć Krowę do środka, zabrała się za rozbieranie go z rynsztunku, by mógł odetchnąć. A zaczęła od przepięcia szabelki z siodła do swojego pasa. Dopiero wtedy nachyliła się, aby poluźnić popręg i sprawdzić, czy nic przypadkiem nie wbiło się w szerokie kopyta zwierzęcia.

Re: Wieś Przygranicze

6
Na twarz postawnego jegomościa wpełzł karmazynowy rumień, wszem i wobec zdradzając ogarniające go poczucie wstydu. On sam ostatni raz miał okazję ujrzeć takowy, gdy pewnej uroczej pannie opowiadał o nietypowym wykorzystaniu lodu podczas igraszek w łóżku. Aczkolwiek tym razem jako jedynemu z całego towarzystwa oszczędzono widoku własnego zażenowania. Czuł go jednak po dwakroć, a jak wiadomo, Manul nie należał do ludzi głupich (przesadnie mądrych też nie) i w trymiga pojął swój błąd. Przerażenie, które jeszcze nie tak dawno jawnie gościło na jego obliczu, z każdym uderzeniem serca przekuwało się na kumulujące się w nim gniew i nienawiść. Wszak wystarczyło przyjrzeć się nieco bliżej, by zauważyć iż to nie smoła toczy się z pyska wierzchowca, lecz jedynie ślina wymieszana brudem. Błotem, albo popiołem – tego bandzior już nie wiedział. Rozumiał za to, że zwiodły go nie kłęby siarczystego dymu, a jeno para wydobywająca się z trzewi zziajanego ciężką podróżą zwierzęcia. Mógł zrozumieć naprawdę wiele. Że się małe smarkacze z niego śmieją – później powyrywa im nóżki i nasadzi na ogrodzenie. Albo, ze tutejsi uznają go za przyjezdnego gamonia. Wszak nie opowie o tym nikt, jeśli nie będzie miał kto opowiadać. Ale żeby lżył z niego jakiś kocmołuch, co to koniowi spod ogona wypadł, to już nie zdzierży. Całe zgromadzenie mogło zbierać na wieniec dla pyskatej dziewki. Drab zaryczał wściekle i klnąc jak bezręki górnik, zaczął podnosić się ciężko z klepiska, które chwilę wcześniej naznaczył ostrymi bruzdami. Chwilę potem już szarżował wprost na drobne dziewczę, oraz jej niecodziennego towarzysza, jednomyślnie (z własnym sumieniem) uznając ich za jedynych winnych tej żałosnej sytuacji. Nie przejmował się zbytnio stołami i ławami, które dosłownie odbijały się od jego cielska jak po spotkaniu ze skałą posłaną w siną dal przy pomocy trebuszu. W obu dłoniach pewnie dzierżył, zdawałoby się niewielki jak na tak ogromna postać, topór. W powietrzu pachniało rzezią, a wszelkie znaki na niebie i ziemi wieszczyły, że lada chwila na posadzkę upadnie łeb „Demona”, a dziewczę w najlepszym razie przeleci sobie rzutem koszącym przez całą salę. Wtedy jednak okrutny los zadrwił zeń po raz kolejny, podsyłając łajdakowi pod nogi niewielki taboret. A Manul… cóż, on nie potknął się tak zwyczajnie. On wystrzelił jak z katapulty jak długi (i szeroki), obierając za cel stojący mu na drodze stół…
Smoki i gołe baby
Rycerz na koniu mknie
Pędzi jak pojebany
szybciej już nie da się

Re: Wieś Przygranicze

7
Jak widać żadne z dwójki bohaterów nie miało szczęścia tego dnia.
Gawiedź siedziała całkowicie wryta w swe siedzenia w czasie, gdy ich mózgi analizowały wydarzenia w ich ulubionym przybytku. Kilka kobiet wykrzyknęły do przeróżnych bogów ze strachem, inne łapały się za głowę. Trzeźwą głowę zachowywał gospodarz. Najwyraźniej jako jedyny. Alkohol spowolnił pracę umysłów wszystkich obecnych. Widownia dzieciaków wciąż wyśmiewała się z Manula grożącemu koniowi, przedrzeźniały rosłego mężczyznę. Kolejny gromki śmiech spowodował Krowa, dźgając swą właścicielkę w plecy, przez co ona również całkowicie straciła imidż, który pragnęła zachować.
Właściciel przybytku nie mógł niestety odpowiedzieć Złotku na jej prośbę o nocleg i wyżywienie dla wierzchowca. Miał już machnąć ręką, powiedzieć coś - otworzył nawet usta, ale miast słów skierowanych ku dziewczynie, odwrócił głowę, rozszerzył oczy i wypowiedział najpopularniejsze słowo świata.
- O kurwa...
To Manul biegł na damę i konia, gotów zadać śmiertelny cios. Szarża była tak jednoznaczna, że część z męskiej części tłuszczy powstała, gotowa obić mordę bandycie. Było ich konkretnie czterech. Każdy równie silny, zahartowany ciężką pracą, jaką była hodowla buraków i gryki. Noszenie kilkudziesięciu kilogramowych worków było dla nich codziennością. Nie trzeba było posiadać goblińsko genialnego umysłu, by stwierdzić, że awanturnik ma zdrowo przejebane.
Ci, którzy byli na tyle trzeźwi, by unikać uzbrojonych obcych, cofnęli się pod ścianę. Prócz gospodarza, który szybko ruszył ku palenisku, przy którym gotował strawę. A że było blisko, nie potrzebował więcej niż kilka sekund, by się tam znaleźć. Podniósł z ziemi duży topór, którym musiał ścinać co większe drzewa. Kiedyś. Teraz natomiast jego ostrze było wyszczerbione, co nie zmieniało zbytnio jego użyteczności w walce. I wysokiego ryzyka tężca przy kontakcie brudnego żelaza z krwią. Grubas operował orężem z łatwością, było dla niego leciutkie. Wyraźnie nie znał się na wojaczce, ale wciąż pozostawał groźnym przeciwnikiem. Szczególnie, gdy Manul leżał na ziemi. Gdy potknął się, połamał jeden ze stołów. Przytomności nie stracił, ale wypadałoby się bronić. Na leżąco raczej nie da rady.

Wszystkie znaki na ziemi i niebie wieszczyły, że to nie był koniec wydarzeń tej nocy...
"Jak dzikie zwierze w okresie godowym
Jak marynarze z dziwkami w mieście portowym
Jak uczniowie Oros z uczennicami
Jak król ze sługami i nałożnicami
Jak żołnierze ze schwytanymi kobietami

Odpuść sobie, dziecię

I tak wszystko pierdolnie
Jak nikt jeszcze nie widział w świecie"

Re: Wieś Przygranicze

8
Krowa jako pierwszy zauważył zagrożenie i szarpnął nogą, której kopyto akurat uważnie oglądała Arna. Zaklęła na to, ale obejrzała się przez ramię tuż po podsumowaniu sytuacji przez karczmarza. Natychmiast puściła ulubieńca i klepnęła go, jakby potrzebował zachęty do usunięcia się z drogi potężnego mężczyzny. Sama dziewczyna odskoczyła z lekkim opóźnieniem, ale na szczęście nie wpłynęło to w żaden sposób na jej stan zdrowia. Szarża jej nie dosięgnęła.
- Osu... Krinn, pomóż! - Dziewczyna szepnęła do siebie, w ostatniej chwili uznając, że opiekunka artystów niekoniecznie nadawała się do interwencji podczas mordobicia. A na nie właśnie się zapowiadało. Akrobatka sięgnęła do pasa i odpięła od niego na ślepo długi bat. Nawet niezbyt spostrzegawczy jegomość zauważyłby, że jej dłoń nawet nie drgnęła w kierunku szabli, jakby w ogóle o niej nie pomyślała. Rozejrzała się ze strachem po gospodzie. Nie to, żeby nie brała udziału w bójkach w takich przybytkach, ale po raz pierwszy nie mogła schować się za plecami towarzyszy.
Niespodziewanie dla niej samej skojarzyła atak wielkiego wojownika z pościgiem, przed którym uciekała niemal cały dzień i przez który ona oraz Krowa byli tak zmęczeni.
- Ty skurwysynu! - Złotko wrzasnęła i trzasnęła końcówką bata o podłogę. Nawet wściekła jakoś nie miała ochoty robić nikomu zbytniej krzywdy. - Ile ci zapłaciła, co?! Ta niewyżyta suka, co nie umie męża przypilnować cię nasłała, tak? Ile, na Garona? Tylko za mój łeb, czy jego też, co? I ten chuj złamany, co za mną leciał to twój kamrat, co? Jeden zaganiał, drugi w wiosce czekał, niechby was! Zaraza! Wszy, pluskwy i kurwy niemyte!
Dżygitka dała upust emocjom, niemal drąc włosy z głowy. Nawet jej ulubieńcowi się oberwało, gdy wrzasnęła na niego bez wyraźnego powodu "siad", za to tylko, że zarżał cicho. Zaklęła jeszcze raz pod nosem, strzeliła z bata w stronę pechowego agresora, celując w jego nieosłonięty zbroją zadek, i podbiegła do swojego wierzchowca.
- Co ty robisz, kretynie, wstawaj! Hop! - Zawołała na widok wierzchowca, który siedział po psiemu, posłusznie wykonawszy sztuczkę. Gdy tylko stanął pewnie na wszystkich czterech kopytach, dziewczyna zaczęła podciągać popręg, klnąc pod nosem na wszystko. Musiała wyprowadzić zwierzaka, zanim ktoś spróbowałby ją zatrzymać. Jakoś nie pomyślała w żadnym momencie, że wielgachny topornik atakował właśnie jej kopytnego przyjaciela, a nie ją. Tak samo, jak nie wpadła na to, że sugestia nagrody za jej pustą głowę mogłaby zainteresować gości karczmy.
- Gospodarzu, dziękujemy, ale na nas czas. - Błysnęła zębami, dopinając szeroką klamrę z boku siodła. Zaraz potem złapała za uzdę i obróciła się, by poprowadzić zmęczonego pupilka do drzwi.

Re: Wieś Przygranicze

9
- O kurwa… - prawie że na kompletnym bezdechu wypluł z siebie tych parę słów, przy okazji pozbywając się z ust paskudnej brei. Niewiele widział, gdyż jego twarz podczas twardego lądowania skąpała się w obrzydliwie wyglądającej, kleistej owsiance, która na dodatek zasłaniała mu pole widoku. Dobrze chociaż, że nie była gorąca, ale w obecnej sytuacji było to marne pocieszenie. Zwłaszcza, że w zamian namiętnie poczuł, jak skórzany pancerz odbija mu wątrobę, która i tak już od dawna była w nienajlepszym stanie. Manul nawet w najgorszych snach nie zakładał, że bogowie będą chcieli z niego tak zadrwić. Zapewne mieli teraz srogi ubaw. Cholerni bogowie! – warknął w myślach, przy okazji wyobrażając sobie, jak unosi pięść ku niebu i wygraża. W tym samym momencie coś boleśnie chlasnęło w jego osłonięty zaledwie portkami tyłek, naznaczając go potężną, krwawą pręgą nawet pomimo materiału. Mężczyzna wrzasnął jak zarzynane prosie, a jego skrępowane opancerzeniem plecy wygięły się w nieznaczny łuk. Dwa uderzenia serca potem się zakotłowało, a pośród odłamków drewna dostrzec można było chyba najprawdziwszego niedźwiedzia. Takiego z werwą tarzającego się po gruzowisku będącym nie tak dawno stołem, nadal trzymającego w ręku topór i wyklinającego na wszystkie świętości. Gdyby nie fakt, że sprawa jawiła się dość nieprzyjemnie, ciżba miałaby się z czego pośmiać, a już na pewno zostałaby skonfundowana. Tymczasem jednak przeciwnicy okrążali kotłującego się w drwach i słomie wielkoluda i wszystko wskazywało na to, że lada moment zatłuką go bez litości na tym obskurnym klepisku. W momencie, gdy pierwszy w nich wszedł w zasięg, Blackster niespodziewanie przerwał upokarzający taniec przeciętej dżdżownicy i bez pardonu zamachnął się toporem na nogę nieostrożnego oponenta. Nie chciał jej jednak tak zwyczajnie przerąbać. Zamiast tego, swej broni zamierzał użyć jako haka, który z mocą przyciągnął do siebie. W najgorszym razie po prostu wywrócił by atakującego go chłopa i na sekundę, czy dwie, odgrodziłby się nim od co najmniej dwójki idących za nim. W najlepszym, udałoby mu się to samo, a przy okazji rozorałby człowiekowi ścięgna, co w tych warunkach skazałoby nieszczęśnika na powolną i bolesną śmierć. Próżno było tego oczekiwać zważywszy, jak przychylni byli mu dziś bogowie, ale nadal miał szansę wyjść z tego obronną ręką – choć wolałby z obiema. Bez względu na powodzenie akcji, zamierzał jednak w końcu podnieść się na równe nogi. Ba, w tym celu użył nawet jednej z nóg stołu, która obecnie w jego rękach stanowiła prymitywną broń obuchową. Całkiem niezłą, jak na coś improwizowanego, choć dość krótką, bo pękniętą w połowie.
- I już się zaczyna kurewska muzyka! Panny tańczą nago, chuj po stole bryka! – zaintonował wesoło tuż po powstaniu, najwyraźniej ciesząc się powstałym zamieszaniem. Ale w końcu kto nie lubi dać świniopasowi sztachetą w mordę? Nie przeszkadzało mu nawet to, ze jego sama przypominała nieudolnie wymalowanego barwami wojennymi berserkera, tudzież nieporadnego ojczulka, którego niemowlak właśnie obrzygał…
Smoki i gołe baby
Rycerz na koniu mknie
Pędzi jak pojebany
szybciej już nie da się

Re: Wieś Przygranicze

10
Owsiankowy barbarzyńca wykonał atak. Nie można było mu odmówić skuteczności, z gardła chłopa wyrwał się krzyk bólu. Czyżby bogowie postanowili przerwać drwiny, czy po prostu wydłużali jego cierpienia? Niezależnie od ich planów, Manul miał jednego oponenta mniej. Widząc swojego towarzysza w bólu, pozostali odstąpili na chwilę, dając wojownikowi czas na przygotowanie się na odparcie szarży gospodarza. Ale gdy tylko ciżba zauważyła, że ich przewodniczący rzucił się bez strachu w bój, chwycili co mieli pod ręką i także do niego dołączyli. Bandyta miał więc na karku zgraję uzbrojonych w deski i noże wściekłych tubylców. Miał też jednak trochę czasu, nim podburaczona tłuszcza zbierze się we wściekły tłum uzbrojony w cokolwiek innego niż pięści.
Czyli sytuacja rysowała się nienajlepiej.
Do czasu, aż ludzie zdali sobie sprawę, co właśnie wykrzyczała dżygitka. Dość głośno i wściekle przyznała się do tego, że jest poszukiwana, a ten, który ją zaatakował mógł po prostu liczyć na nagrodę. Co prawda zdali sobie z tego sprawę tylko ci trzeźwiejsi, ale wśród nich znajdowały się jedyne dwie uzbrojone osoby w pomieszczeniu. Arna zdała sobie sprawę z błędu po fakcie. Przecież była ścigana, nikt nie miał możliwości jej wyprzedzić. A atakujący znajdował się tutaj przed nią. Ups...
- Brać bandytów! - Zawołał topornik.
Teraz więc i Złotko znajdowała się w nie lada tarapatach. Nikt tu nie chciał tarapatów. Jeśli więc żadne z nowo przybyłych nie chciałoby zostać pobitym(i zapewne zabitym), musiał ratować się ucieczką. Utrudnieniem dżygitki był koń, a Manula - zbliżając się właściciel stodoły.
Spoiler:
"Jak dzikie zwierze w okresie godowym
Jak marynarze z dziwkami w mieście portowym
Jak uczniowie Oros z uczennicami
Jak król ze sługami i nałożnicami
Jak żołnierze ze schwytanymi kobietami

Odpuść sobie, dziecię

I tak wszystko pierdolnie
Jak nikt jeszcze nie widział w świecie"

Re: Wieś Przygranicze

11
- Krowa? Jesteśmy w dupie. - Dziewczyna podzieliła się spostrzeżeniem z ulubieńcem. I miała nawet sporo racji. Może nie zainteresowało się nią tyle osób, co uzbrojonym wielkoludem, ale i tak było ich zbyt wielu, jak dla niepotrafiącej zbytnio walczyć akrobatki. Musiała dobiec do drzwi, otworzyć je i wytrzymać w gospodzie dość długo, aby jej ulubieniec zdążył wyjść. Mogła albo próbować się przez ten czas bronić, albo zyskać kilka cennych chwil. A że miała przed sobą tłum, postanowiła odwrócić od siebie ludzką uwagę. Jakoś nie wierzyła, że ktokolwiek postanowi słuchać jej tłumaczeń, czy słodkich słówek. Należało więc sięgnąć po rozwiązania prostsze, a być może skuteczniejsze.
Złotko pociągnęła konia za uzdę, chcąc poprowadzić go pod samą ścianą, jakby liczyła, że jakimś cudem zdąży uciec. Zaraz potem zatrzymała się jednak w pół kroku, gapiąc się ponad głowami zebranych w odległy kąt stodoły. Otworzyła szerzej oczy i... zaczęła wrzeszczeć na całe gardło, jakby właśnie zobaczyła tam całe stado obrzydliwych maszkar rodem z koszmarów. Sztuczka była tak banalna, że aż głupia, ale dziewczyna potrzebowała tylko dodatkowej chwili, podczas której mogłaby rzucić się do wyjścia. Nie przejmowała się mężczyzną, który zaatakował ją jako pierwszy. Jak dla niej wieśniacy mogli roznieść go na widłach i powiesić pod sufitem w charakterze niecodziennej ozdóbki.
Ważne, żeby ona i jej ulubieniec zdążyli.
Arna wciąż trzymała w jednej dłoni rączkę bata, gotowa strzelić po pysku każdego, kto postanowiłby zajść jej drogę. Drugą ręką zmuszała konia do ruszenia się z miejsca. Chciała wypuścić go jako pierwszego, uciec choć kawałek i poszukać miejsca w którym mogliby odpocząć. Idealnie byłoby spędzić noc w ciepłym pomieszczeniu, ale od biedy dziewczyna planowała zdjąć swój płaszcz i narzucić go na grzbiet Krowy zamiast czapraka.

Re: Wieś Przygranicze

12
- No dawaj! Chodź! Nie tacy byli i spierdalali! – zakrzyknął prowokująco radośnie, groźnie przy tym łypiąc na zbliżającego się topornika. Resztą tłuszczy póki co nieszczególnie się przejmował. Tłum, owszem, mógł okazać się dlań zabójczy, ale nie w tej chwili. Nie po tym, jak brutalnie potraktował pierwszego lepszego spośród nich i nie w momencie, gdy ich główna siła bojowa – czyli grubas z toporem – szarżowała na bandytę w pełnym pędzie. Była to specyficzna filozofia motłochu, którą Manul rozumiał doskonale dzięki doświadczeniu wyniesionemu z ogromnej ilości bójek. W tym karczemnych. Dosłownie czuł ich strach i gniew. A dzięki temu wiedział, że dopóki nie da się otoczyć i nikt nie wbije mu wideł w plecy, to on kontrolował sytuację. Pomagały mu w tym nawet resztki stołu, na których właśnie stał, a na które cała reszta musiała uważać. Dlatego też uśmiechnął się zajadle do zbliżającego przeciwnika. Blackster z czystym sumieniem musiał przyznać, ze ten ogromny topór był zaiste imponującą bronią, lecz zarazem kompletnie niepraktyczną. Pozwalał bowiem na wykonywanie głębokich, wymagających sporej siły zamachów. Na nowoczesnym polu bitwy co prawda świetnie łamał morale słabo wyszkolonego chłopstwa, jednak na tym kończyły się jego zalety. Dla pikinierów, czy kawalerii byłby łatwą zdobyczą i taką był też dla watażki. Ten odczekał na idealny moment, a gdy wróg uniósł ręce by wykonać zamach, Manul ręką dzierżącą topór wyprowadził szybki cios. Uderzenie to przypominało bokserski prosty, jednak to nie pięć miała trafić ciało karczmarza, a głowica topora. W zamierzeniu miało to pogruchotać mostek, albo żebra właściciela przybytku, który nie miał jak zablokować ataku. Być może nawet podziurawić płuca, albo skazać na bolesny bezdech, będący wynikiem uderzenia w splot słoneczny.
Smoki i gołe baby
Rycerz na koniu mknie
Pędzi jak pojebany
szybciej już nie da się

Re: Wieś Przygranicze

13
Karuzela śmiechu trwała. Sytuacja była na prawdę zabawna, jednak nikomu nie było do śmiechu. Arnie, bo spieszyła się do wyjścia, Manulowi, bo zajęty był spuszczaniem wpierdolu, a reszcie obecnych, bo Manul spuszczał im wpierdol.
Tak więc zaatakowany Blackster zrobił dziurę w skórze oponenta, zanim ten wykonał cios. Pokonanie go nie należało do wyzwań, najwyraźniej jego doświadczenie z siekierami ograniczało się do rąbania drzew, a nie ludzi. Cios przebił skórę, przebił i tłuszcz. Przeciwnik nie przewidział takiego obrotu sprawy i nie załagodził impetu ni trochę, przewracając się i padając u stóp bandyty. Ów ledwie zdąrzył zabrać oręż, który albo by został połamany, albo przykryty grubym cielskiem. Musiał też odskoczyć, by właściciel stodoły nie upadł mu na nogi i nie przewrócił go wraz z sobą. Tłuszcza była wyraźnie wystraszona po stracie swego największego(dosłownie) atutu. Od przewalonego było słychać tylko charczące łapanie oddechu, którego najwyraźniej tutejszy miał co raz mniej.
Tłuszcza jednak odzyskała animusz, gdy zorientowała się, że wciąż ich jest całkiem sporo, a przeciwnik wciąż tylko jeden. W końcu całkiem sporo to więcej niż jeden, nawet uzbrojony w topór. A oni w większości już gotowi byli nań uderzyć. Rozeszli się, poczynając otaczać wojownika, czekając na pierwszego, który zaatakuje, by popędzić w heroiczny bój tuż za nim. Manul stracił przewagę.
Arna z Krową nie byli w aż tak wielkiej dupie, jak jej się wydawało. Obcy zajął uwagę tłumu, dając jej czas, by wyprowadzić ogiera na zewnątrz. Znajdowali się po za tym na tyle blisko do wejścia, że zdążyli przejść, nim ktokolwiek im zdążył przeszkodzić. Jej zmyłka właściwie niewiele pomogła, kilku tutejszych odwróciło głowy, ale mieli bardziej realny i bliski im problem, niż coś, co mogło czaić się w kącie. Gdy wyjrzała na zewnątrz - odczuła ulgę. Po jeźdzcu nie było ni śladu. Czyżby zrezygnował z pościgu? Kto wie? Może była już bezpieczna! Pozostawało tylko pytanie dokąd miałaby się udać, skoro z jednej strony miała przeklęty las, do którego aż strach zaglądać, a ze wszystkich innych - trawiaste wzgórza.
"Jak dzikie zwierze w okresie godowym
Jak marynarze z dziwkami w mieście portowym
Jak uczniowie Oros z uczennicami
Jak król ze sługami i nałożnicami
Jak żołnierze ze schwytanymi kobietami

Odpuść sobie, dziecię

I tak wszystko pierdolnie
Jak nikt jeszcze nie widział w świecie"

Re: Wieś Przygranicze

14
Arna wyprowadziła konia na zewnątrz i natychmiast odprowadziła go za róg budynku, jak najdalej od drzwi. Tam zdjęła z ramion płaszcz i narzuciła go na grzbiet zwierzęcia, po czym zawinęła brzegi pod siodło, by nie spadł. Cofnęła się o krok i przygryzła wargę, oceniając swoje dzieło.
- Jest prawie dobry... Gdyby nie te cholerne siodło! - Dziewczyna aż uderzyła pięścią w otwartą dłoń ze złości, patrząc na odkryty brzuch ulubieńca. Był rozgrzany i spocony, więc słusznie bała się o niego. Widziała u koni ochwat, zapalenie płuc czy kolkę. Wiedziała więc, że w terenie, bez ciężkiej sakiewki oraz pomocy mogła równie dobrze od razu podstawić Krowę tamtemu olbrzymowi pod topór, by oszczędzić mu cierpień. Na tą myśl dziewczyna uśmiechnęła się szeroko, całkowicie bez sensu. Podskoczyła nawet kilka razy w miejscu, śmiejąc się i klaszcząc w dłonie, a na koniec złapała pysk wierzchowca i ucałowała go między chrapami.
- Wiem, co zrobimy! Nie zmarzniesz, kochaniutki! Wszyscy próbują zabić tego capa, więc nikt nie zwróci na mnie uwagi. A ja wejdę cichutko do środka i cap! Zabiorę mu płaszcz. Musiał mieć, bo zimno. I to na pewno taaaaaaki wielki! Jak raz będzie dla ciebie! Jak derka taka solidna. A potem pójdziemy w las, wygląda paskudnie, ale zrobię ognisko. Ty stój tutaj. Jakbym nie wróciła... leć do dworu, ciebie przyjmą, dobrze? - Dziewczyna jeszcze raz cmoknęła końską mordę, zupełnie nie przejmując się węglem, który przy okazji rozsmarowała na swojej twarzy. Poklepała jeszcze zwierzaka po szyi, po czym zawróciła do karczmy.
Pomysł wydawał jej się genialny tylko w teorii. Nie miała jakiś wielkich wyrzutów sumienia, w końcu trupowi ani płaszcz, ani buty potrzebne nie były. A co do tego, że wielgachny topornik skończy w piachu nie miała wątpliwości. Przez chwilę próbowała nawet przypomnieć sobie powiedzonko opisujące takie sytuacje.
- I zakonnik dupa, kiedy elfów kupa? Coś kole tego. - Mruknęła pod nosem, otwierając znów drzwi gospody. Natychmiast wślizgnęła się do środka i rozejrzała po wnętrzu. Nie miała zbyt szczegółowego planu, ale doskonale wiedziała, że powinna działać szybko i trzymać się jak najdalej od walczącej grupy. Idealnie byłoby znaleźć potrzebny jej kawałek odzienia pod samymi drzwiami, ale na to nie liczyła. Zamiast tego postanowiła rozejrzeć się tam, gdzie widziała szalonego wojownika za pierwszym razem. Czyli gdzie leżał, gdy ona i Krowa weszli do środka. A potem tylko złapać płaszcz, czy chociaż jakiś koc i w nogi, póki jeszcze je miała.

Re: Wieś Przygranicze

15
Nawet Manul nie spodziewał się, że jego atak przyniesie tak drastyczny, a zarazem widowiskowy skutek. Okazało się jednak, że jego przeciwnik był na tyle mięciutki, że czepiec topora zwyczajnie wbił się weń na znaczącą głębokość. Łotrowi pozostało więc salwować się ucieczką, ciesząc się przy tym, że nie musi pozostawić swej broni w ciele ofiary. Przyzwyczaił się już do wyrywania ostrza spod żeber, czemu towarzyszył przyjemny dla ucha mlask, ale to by była zupełnie inna para kaloszy.
- Pewnie nie spodziewałeś się, że dzisiaj umrzesz, co? Heh, niespodzianka! – rzucił wesoło, uśmiechając się przy tym obłąkańczo, a następnie potoczył wyzywającym wzrokiem po próbujących otoczyć go ludziach. Z początku zamierzał powalić topornika, a następnie opuścić na jego głupi ryj głowicę topora, śmiejąc się przy tym że zginął jak zwykła świnia, ale nadal było dobrze.
- Zginąć od jednego ciosu, cóż za żałość! A i wy, świniopasy, tak skończycie! Dlatego ręce do góry, gacie w dół i złoto na stół! Albo zajebie jak psa!– wyglądało na to, że łajdak sypiąc tanimi żartami jak z rękawa, dobrze się przy tym bawi. Ale w tym samym czasie rozłożył lekko ręce, z których każda wyznacza promień strefy nagłej śmierci. Bowiem każdy, kto do niej wkroczy, natychmiast zostanie przerąbany, albo zatłuczony kawałkiem nogi od stołu. Blackster mógł też po prostu wpaść pośród nich jak burza i zacząć siekać na oślep, co w starciu z nierozgarniętą tłuszczą było, wbrew pozorom, rozsądną taktyką. Przed takim zagraniem powstrzymało go właściwie tylko to, że stojąc frontem do wejścia, dane mu było dojrzeć wpełzającego do środka chochlika. Ożeż ty ścierwo pierdolone, już ja ci pokażę!- pomyślał gniewnie, patrząc z nienawiścią na Arnę.
- Trzy godziny! – krzyknął nagle, po czym powtórzył – Trzy godziny i z tej wioski pozostaną jedynie wióry i płonące żagwie! Tyle czasu minie, nim moi ludzie zrobią porządek z waszymi zawszawionymi rzyciami. Ale zanim to nastąpi, będziecie patrzeć jak wasze dzieci będą nadziewane na płot, a kobiety dupczone raz za razem! Odstąpcie, pókim cierpliwy i… wydajcie mi tą kurwią wiedźmę! – mówiąc to, głowicą topora wskazał na dziewkę, która nie tak dawno wlazła do stodoły z koniem. Cóż, nie była to doprawdy najpieszczotliwiej dopracowana intryga, ale też gdy ma się do czynienia z prostymi ludźmi, nie należy zbytnio kombinować. Z drugiej strony rzezimieszek nic na tym nie tracił. Nie był podstawiony pod ścianą i nie panikował. Nadal mógł ich tu wszystkich rozszarpać, niczym rozwścieczony niedźwiedź. Wyglądało na to, że po prostu daje szansę tym, którzy ośmielili się dać schronienie czarownicy. Mógł tylko żałować, że po ostatniej przygodzie w karczmie nie zabrał jakiegoś sakirowskiego emblematu, choć mogło się okazać, że tak jest nawet lepiej. Wszak nawet Zakon Sakira korzystał z usług najemników. I to z takich, którzy nie słynęli z cierpliwości i wyrozumiałości. Na jego korzyść przemawiał zaś fakt, że w obecnych czasach nikt rozsądny nie przemieszczał się samotnie nawet o kilka staj, więc nikt z tu obecnych nie mógł zagwarantować, że za pobliskim pagórkiem nie czają się jego ziomkowie. A w chwili, gdy któryś z wieśniaków to zakwestionuje, zatruje się kilkoma funtami stali.
Smoki i gołe baby
Rycerz na koniu mknie
Pędzi jak pojebany
szybciej już nie da się
ODPOWIEDZ

Wróć do „Wschodnia prowincja”